Krzysztof Kąkolewski

Apolonia wśród świętych

 

 

I

Ekspozycją tej historii jest 41 dokumentów, znajdujących się w szarej kartonowej teczce z napisem C-738, którą znalazłem w archiwum przedwojennej polskiej służby dyplomatycznej we Francji. Jest to dossier konsularne Apolonii Chałupiec - hrabiny Dąbskiej - księżnej Mdivani - Poli Negri.

Na wierzchu teczki: zużyty od ciągłego używania i noszenia w torebce paszport nr 74306/2/36. Znajdujemy tam najbardziej lakoniczny opis niezwykłej urody aktorki, ujęty w 5 rubrykach rysopisu. Wzrost 1,60 m. Twarz: owalna. Włosy: czarne. Oczy: zielone. Znaki szczególne: (rubryka nie wypełniona). 39 kartek tej książeczki jest kroniką jej podróży w ciągu dwu lat ważności paszportu: Niemcy, Francja, Włochy, Czechosłowacja, Belgia, Szwajcaria, Indie, niektóre kraje wielokrotnie. Różnokolorowe pieczęcie wizowe straży granicznych. Pięć kartek zajmują cotygodniowe meldunki, które obowiązywały aktorkę w Niemczech hitlerowskich.

Poza paszportem w teczce: sporządzony dla urzędu celnego spis przedmiotów, które aktorka wysyłała jako dary dla krewnych i znajomych w Polsce. Możemy z nich odtworzyć dawne toalety artystki: pluszowa peleryna, kołnierz z kretów, chustka z frędzlami, kapelusz zielony, woreczek (torebka) zamszowy, liczne "kaftaniki", kostium czarny wełniany i płócienny biały. Suknie: różowa, lila, czerwona, z bolerem zielona, welurowa. Pakiet dokumentów z marca 1939 roku dotyczy wydania nowego paszportu. Pola Negri chce pozostać obywatelką polską. Uwaga urzędnika konsulatu:

Dziwnym jest, że Negri, jakie jest jej nazwisko obecne nie wiem - będąc Polką, co podkreśla w swoim liście, zwraca się ona do Urzędu Polskiego po francusku. W ślad za pismem telegram: Czy stemplować wasz 3993 przez 6 przez 39 mdivani pola negri bardzo pilne. Odpowiedź: przeciw przedłużeniu paszportu apolonii mdivani pseudonim negri nie ma zastrzeżeń.

W pół roku potem wybucha wojna. Do teczki jednak zdążył dotrzeć kilka dni przedtem list datowany dnia 18. 7.1939. Datownik: Lipno. Na kopercie: "Z prośbą o doręczenie Poli Negri".

Z oburzeniem przeczytałam, że podajesz się za urodzoną na Węgrzech, wyrzekając się Lipna. Jeśli Pani nie zaprzestanie, ogłosimy w prasie całą prawdę o Pani.

Wracałem więc z Francji z dwoma paszportami. Jeden ważny do roku 1966, do października, wystawiony na moje nazwisko. Drugi, nieważny od 1939 roku, wydany na nazwisko Poli Negri.

Z turbośmigłowca Londyn-Paryż-Berlin-Warszawa, którym z Paryża przyleciałem do Warszawy, przesiadłem się do "Warszawy" i w ten sposób przemierzyłem szlak Paryż-Lipno. Prócz biletu miałem bowiem i list. Udałem się pod jego adres zwrotny. Niestety, nadawczyni nie żyła.

Stałem przed parterowym drewnianym domkiem. Stąd wyszedł list z groźbą, która miała dotrzeć do Chateau de Rueil-Seraincourt w posiadłościach księżny A. Mdivani, poczta Meulan. Ktoś wyjrzał za mną przez okno: dziwny to człowiek, co pyta o umarłego, o którym każdy z powiatowego miasteczka Lipno wie, że nie żyje od dwudziestu lat! W ten sposób, nim jeszcze dotarłem do władz i nim powiedziałem pierwsze słowo, zaczęła narastać, początkowo nieprawdopodobna dla wielu, potem uprawdopodobniająca się i coraz bardziej rozpowszechniająca wieść, aby po 6 godzinach i kilkunastu minutach przed opuszczeniem przeze mnie Lipna - dotrzeć i do mnie.

Najpierw zorientowałem się, że moje tu przybycie poprzedzone zostało o wiele, wiele miesięcy pogłoską, jakoby Pola Negri miała zamiar odwiedzić Polskę, a zatem i miejsce swojego urodzenia: Lipno. Wycinano wszystkie wzmianki z gazet. Jakie konsekwencje może pociągnąć dla miasteczka wizyta wielkiej aktorki, dziś już niemłodej, o której tu mówi się, że jest osobą bezdzietną, a niezmiernie bogatą? Jeden z mieszkańców układa na pod-stawie starych gazet, które gdzieś wyszukał, jej biografię. Spisana w szkolnym zeszycie, zaczyna się od słów:

Apolonia Chałupiec z Lipna zrobiła zawrotną karierę... kupiła kamienicę w Nowym Jorku, przy 3 Avenue, piękną willę w Bel Air kolo Hollywood i duży pensjonat na Rivierze dla bogatych turystów. Pola Negri należy do tych nielicznych wielkich gwiazd filmu, które we właściwym czasie potrafią sobie zabezpieczyć stare lata. A poza tym Pola Negri miała tę zaletę, że pilnie studiując tabelę giełdową, wiedziała, gdzie lokować kapitały. Dziś Pola Negri ma 62 lata...

...do czwartej sukni nosi etolę z szynszyli. Jej szyją zdobi krzyż brylantowy wielkości pudełka papierosów... Rudolf Valentino, za którym szalały wszystkie kobiety, klęczał u stóp Poli, tak zresztą jak i inni amanci filmu. Pola Negri do zdjęć w jednym z filmów przyjechała z 19 walizami rzeczy...

Role, które grała, zrastają się w tej biografii z jej życiem, miłości kinowe i rzeczywiste, tytuły filmowych markiz i hrabin mieszają się z rzeczywistymi tytułami, które osiągnęła przez dwa małżeństwa. Klejnoty, lśniące w filmach Lubitscha i Tuckera, wypełniają jej sejfy.

- My chcieliśmy ją przyjąć - powiedział mi jeden z miejscowych działaczy - nie, aby osiągnąć korzyść z jej bogactwa, choć miasto jest biedne i przydałby się nowy dom kultury, powiedzmy, jej imienia, ale jak godni jej rodacy. Myśleliśmy już o Komitecie Powitalnym Poli Negri. Program uroczystości byłby taki sam jak obchody na stulecie Wincentego Rapackiego. Przemówienie na Rynku, odsłonięcie tablicy pamiątkowej. Potem pochód, akademia w Domu Kultury - trzysta osób może się zmieścić - z referatami, występami. Ona pięknie śpiewa, mogłaby dać piosenkę, potem chóry regionalne, zespoły młodzieżowe. Po części oficjalnej - spotkanie towarzyskie przy kawie w kawiarni PSS przy Powiatowym Domu Kultury.

Oj - reflektuje się mój rozmówca - tylko że ona żyje... Musielibyśmy wiedzieć na cztery miesiące wcześniej. Mamy dwieście tysięcy na remont. Trzeba by przyśpieszyć remonty i porządkowanie miasta. Na pewno i z województwa przyjechaliby, prasa też i cały świat zwróciłby uwagę na Lipno. Może przeszłaby trasę swojego dzieciństwa, odwiedziła ludzi, którzy ją pamiętają?

Poszedłem trasą przyszłej wędrówki Poli Negri.

Pani M.: - To było ze sześćdziesiąt lat temu: niech pan idzie do mojej przyjaciółki. Jak chcę się czego dowiedzieć z mojej młodości czy dzieciństwa, to idę do niej. Ona pamięta moje życie, ja zapomniałam.

Pani R.: - Nie jestem rówieśnicą Chałupcówny. Ona jest starsza chyba o jakie pięć lat.

Pani L.: - Nie mogę wiele wiedzieć, drogi panie, ja nie bawiłam się z Polcią, niech pan wie, że ona była dzieckiem Cygana, wędrownego blacharza. Niech pan też wie, że mieszkała koło stoczka, a jej matka, kiedy nie było ojca, wynajmowała się do kopania ziemniaków. Teraz pan rozumie, że między nami nie mogło być, nie mówiąc o żadnym koleżeństwie, nawet żadnej znajomości.

- Pani ojciec był urzędnikiem? - zapytuję. - Teraz, kiedy ona jest księżną, czy pani przyjęłaby jej wizytę?

- Drogi panie, starość wszystkich zrównuje.

Wyszedłem z maleńkiego pokoiku z pluszowym fotelem, "kozą" ogrzewającą to wnętrze obwieszone makatkami. Następne, prawie nie różniące się, choć przy innej ulicy, należało jakby do amfilady pokoi, które kolejno przeszedłem w ciągu tych 6 godzin lipnieńskich.

Pani W.: - To właśnie moja siostrzenica była reinkarnacją Poli Negri. To było jej drugie wcielenie! To było powtórzenie Poli! Kiedy przed trzydziestu jeden laty jej zdjęcie wystawiono w Lipnie, tłumy zbierały się przed zakładem fotograficznym Bornsztajna. To samo uczesanie, ten sam pukiel czarnych włosów na czole, to samo spojrzenie, perły na szyi. Pierścień na serdecznym palcu lewej ręki, dotykającej pereł: ten sam gest, to samo dotknięcie. Lewe ramię obnażone - pani W. wybiegła do drugiego pokoju, przynosi dwa zdjęcia - niech pan patrzy, ma pan dwa zdjęcia, jedno Polci, drugie siostrzenicy, nieco już wyblakłe, bo stare. To właśnie robił Bornsztajn przed trzydziestu jeden laty, a to przysłała mi Polcia. Ona pisała wiele listów, niestety w czasie wojny wszystkie przepadły. - Zdjęcie jest popularną pocztówką reklamową, wydaną przez Wydawnictwo "Rosa" w Berlinie, nie zapisaną po obu stronach. - To cudem ocalało. Pola nie pisała dedykacji najbliższym przyjaciołom, a do takich ja należałam. Moja siostrzenica była przez nią zaproszona do Hollywood. Miała nawet pseudo: Pola Urbis.

Za trzy miesiące miała jechać. Była bardzo przejęta swoją karierą, swoją przyszłością. Dostała suchot. Umarła nagle - tuż przed swoją wielką karierą. Nie zobaczyła Hollywoodu, który jest codziennym miastem Poli. Słyszałam, że ma pan jej adres. Gdzie słyszałam? Kiedy? Mniejsza o to, ja wiem, że to prawda. Muszę mieć jej adres, jeszcze nim ona przyjedzie do Lipna. Mam ważny powód, a to tajemnica między mną a Polą. Mogę panu jednemu, bo wiem, kim pan jest, powiedzieć, ale bez świadków.

W kuchence są jeszcze dwie osoby, obie chcą wyjść na schody, ale pani W. proponuje mi przejście do drugiego pokoju. Idziemy, zamykamy się, pani W. zasuwa rygiel, chwilę nasłuchuje.

- Przypuszczam, że Pola zatrzyma się w Lipnie w Hotelu Miejskim, dawnym Warszawskim. Wtedy zabiorę ją do siebie. To nie jest daleko. Mówiłybyśmy o tym, co łączy tylko nas dwie. Mój ojciec pomógł jej ojcu. Jej ojciec był z zawodu fałszerzem pieniędzy. Fałszował ruble. Kiedy nakryła go policja, wyratowały go znajomości mojego ojca. Teraz jest stara. Ja potrzebuję pomocy. Niech pan mnie źle nie zrozumie. Chcę tylko tej rozmowy, tej wizyty mojej u niej i jej u mnie. I to wystarczy. Muszę do niej napisać. Pan musi dać mi jej adres.

Pani Z.: - Ja panu dam za jej adres sto złotych, to dla pana fatyga wypisać. Potem ja panu dam więcej.

Za osiem słów adresu Poli Negri sto złotych.

Pan X. mówi do mnie: - Kto może co powiedzieć? Tylko ja. Niech pan nie będzie śmieszny, niech pan nie wierzy innym. Co oni wiedzą? Ja jeden mogę wiedzieć. Mieszkaliśmy razem w jednym domu. Siedem, osiem, dziesięć lat mogła mieć. Kiedy wszyscy kopali kartofle, ona im tańczyła. Tańczyła na kartofliskach, bo miała talent. A jeśli ja ją pamiętam, to i ona musi mnie pamiętać. Chociaż nie: biedni pamiętają, bogaci zapominają. Ale ja jestem jej bratem. Jestem jej bratem podwójnym! Jej mama nie miała wyssania, więc moja matka dawała jej pierś. Kiedy moja matka wyjeżdżała, matka Poli dawała pierś i mnie, i jej.

- W którym roku pan jest urodzony? - pytam.

- W 1897.

- W jej papierach - mówię - znalazłem datę 1899.

- Odjęła sobie, jak ukryła wiele rzeczy. Ale nas łączyła jeszcze sztuka. W 1922 roku w Lipnie założyłem szkołę tańca. Uczyłem fokstrotów, walców, mazurów, tanga. Jeden złoty za godzinę. Szkoła tańca była tam, gdzie teraz jest kino. Miałem masę uczniów, trzydzieści do czterdziestu osób zapisało się, bo oni wiedzieli, jak ja sam tańczyłem. Tańczyłem we Włocławku, w nocy, w "Makabi". To było, jak mówiono, bez konkurencji. W powiecie i w całym świecie. Kiedy odtańczyłem ten taniec, brawa nie ustawały. Nie brakowało mi zdolności. Nie miałem ich mniej niż Pola. Trochę pomocy, a byłbym tym samym. Na miliony mało jest takich jak ja! Pewnego dnia stałem na Staropolskiej, widzę, idzie jakiś jegomość, jakby nietutejszy, czegoś szuka. Pytam, czego szuka. To był jej wysłannik, on miał kupić w jej imieniu dwa domy rodzinie. Chodziliśmy więc razem oglądać place. Nazywał się Borowski Lopek. Wypiliśmy "na ty" już pierwszego wieczora, on mieszkał w Hotelu Miejskim, dawniej Warszawski. Kiedy on zobaczył, jak tańczę -  drogę do Hollywood miałem otwartą. Miał wielkie od niej pełnomocnictwa.

I proszę tylko pomyśleć, jak zmarnowałem życie! Kim byłbym? Trudno powiedzieć, trudno to teraz określić, kim właściwie byłbym, bo to nie okazało się tak jak w wypadku Poli. Dlaczego tylko ona? Dlaczego nie ja? Jak o tym pomyślę, ogarnia mnie straszny dzień. I ja z Lipna, i ona. Ja zostałem tym, kim jestem, a ona, choć tylko dziecko Chałupca Jerzego, ma wszystko, jest bogata, w Ameryce, a mój los inaczej się potoczył. Gdyby nie ona, nie wiedziałbym nigdy, do czego mógłbym dojść. Nie byłoby porównań. Za to cierpienie też coś się należy od niej! Jak przyjedzie, podejdę. Polciu! - zawołam. -  Czy się obrazisz, że mówię jak za dawnych lat? Zaprosimy ją z siostrą, musi być u nas, choćby dziesięć minut. Co inni mogą powiedzieć? Taka W.? Taka Z.? Nic! Nic nie wiedzą! Tylko my z siostrą wiemy. O, mamy zdjęcie - wyjmuje pakiecik świętych obrazków. Spomiędzy nich stare zdjęcie wycięte ze "Światowida": ślub Poli Negri z księciem Mdivani - ona ominie wszystkich, a przyjdzie do nas. Niech pan zapamięta: musi tu przyjść. Powiemy jej: musisz wybudować swój pomnik w Lipnie, odrobiony z figury z czasów, gdyś była młoda i piękna, i ulica, na której jest twój stary domek, musi nazywać się Aleja Poli Negri. Pomnik wystawisz nie sobie, ale na chwałę miastu, które cię wydało.

Wyszedłem od niego i poszedłem zobaczyć domek Poli Negri na jej przyszłej ulicy. Tam powiedziano mi, że ten dom nie istnieje, przed laty go rozebrano.

- I to pan o tym nie wie? - zapytał mnie ktoś.

- Dlaczego miałbym wiedzieć?

- No przecież kiedy był jej pierwszy pełnomocnik, to już tego domu nie było, więc ona, kiedy pana wysyłała, musiała panu to powtórzyć. Niech pan nie udaje! Wiem, kim pan jest! Nie przyjechałby pan taksówką i nie chodził od domu do domu, nie badał, kto ją pamięta. Ale żle pan chodził. Jeśli ona ma pójść potem do tych co pan, to lepiej niech nie przyjeżdża wcale.

 

II

W kilka dni po opublikowaniu pierwszej części reportażu wszyscy jego bohaterowie otrzymali list, datowany w Warszawie:

Wstyd i hańba podszywać się pod rodzinę mojej ciotecznej siostry p. Poli. Złą drogę żeście wybrali przez nachalstwo, bo napiszę do siostry i nie spodziewajcie się państwo, że otrzymacie jaką pomoc ze strony Poli. Pani Pola ma rodzinę i jej może pomóc, a nie obcym ludziom, co ją obczerniają, i to w Lipnie. Ja będę u tego p. redaktora i o wszystkim opowiem, a zobaczymy, co z tego wyniknie.

W redakcji odzywa się telefon:

- Tu kuzynka Poli Negri. Chcemy panu przedstawić wszystkie dane i dokumenty o pochodzeniu i rodzinie Poli Negri, żeby położyć kres wiadomościom szerzonym od lat.

W kilka dni potem, przebywszy 500-metrową odległość od pętli na Gocławku, znalazłem się w niedużym parterowym domu, położonym w głębi ogrodu, pełnego kwiatów i zielono malowanych metalowych sztachetek. Przywitali mnie: pani Wiktoria Krauze-Jaroszewiczowa, córka Joanny Krauze z Chałupców, cioteczna siostra Poli Negri - Apolonii Chałupiec - hr. Dąbskiej - księżny Mdivani, wraz z mężem i córeczką. Wyjęli wielkie pudło po czekoladkach zawierające dokumenty i pamiątki rodzinne.

Jeden jest tylko ród Chalupców na Słowacji. Piszą się przez "H", a nie przez "Ch", i noszą prastary przydomek Matusik. Wywodzą się oni z Nesluśy koło Trenczyna, dużej wsi między górami. Dokumenty rzymskokatolickiej parafii nesluśkiej od dwustu prawie lat, zgodnie z tzw. Domovskym Pravem, notują obecność rodu Matuśik-Chalupców. Mieli tu ziemię, obszerny dom, zwany krćmą (karczmą), wynajmowany na wesela. Dziadek Poli Negri urodzony w 1838 roku nosił imię Adam. Jak głosi tradycja rodzinna, był to mężczyzna o bujnym temperamencie, o szerokim geście. Lubił bawić się, wypić. Zaciągnął w Nesluśy dług u księdza, 250 koron, wyjechał na Węgry. Ksiądz kochał się w jego żonie, Apolonii, imienniczce i - babce Poli Negri. Podał pewną możliwość likwidacji długu. Jak chce tradycja rodzinna, Apolonia wyjechała wtedy za mężem na Węgry. Bawili się i pili całą noc. Postanowili nie wracać do Nesluśy, zostawić dom i dług i wędrować. Posłuszni obyczajowi wędrowniczemu niektórych Słowaków, z Węgier pojechali do Polski, na Podlasie, do Kąkolewnicy. Mieli czworo dzieci. Jedno, dziewczynka, o nie ustalonym imieniu, zmarło w dzieciństwie. Zostało troje: Jerzy, Paweł i Joanna.

Jerzy uczy się od ojca dziedzicznego w ich rodzie zawodu: blacharza, tak typowego dla wędrownych Słowaków, wygnanych nędzą z własnego kraju. Adam Chalupec umiera w Kąkolewnicy w roku 1885. Zaczyna się tułaczka wdowy z trojgiem dzieci po całej Polsce: Kalisz, Lipno, Częstochowa, Zawiercie. Dorastający syn Jerzy pracuje jako blacharz-artysta, wycina tzw. "ażury", kryje kościoły, ratusze. Pracuje w Warszawie. Poznaje w browarze na Waliców córkę właścicieli małego sklepiku zieleniarskiego na rogu Solnej i Leszna, pochodzących z Brdowa - Eleonorę Kiełczewską. Zaręcza się z nią. Matka Jerzego, wdowa Apolonia Chalupec, rozpacza: "ja chcę Slovenku". Ślub Jerzego Chalupca z Eleonorą Kiełczewską odbył się w Warszawie, w jednym z trzech kościołów na Krakowskim Przedmieściu, w roku 1895. W rok potem przychodzi na świat, w czasie świątecznej wizyty u pani Apolonii w Lipnie, dziewczynka, nazwana, zgodnie z obyczajem rodowym Nesluśów-Chalupców, na cześć babki - Apolonią. Zostaje zapisana w aktach parafialnych pod numerem 11/Ł.

Pani Wiktoria Krauze-Jaroszewicz, siostra cioteczna Poli, pamięta z ich dzieciństwa jakiś epizod: bawiły się na torze i Pola skaleczyła się w palec. Pamięta też, że Pola urządzała dziecinny teatrzyk, przebierając dzieci w kapy, papierowe ubrania. Odgrywali bajki. Pani Wiktoria grywała w tych przedstawieniach reżyserowanych przez Połę.

Kiedy Pola była jeszcze dzieckiem, Jerzego Chalupca aresztowała Carska ochrana, został wywieziony w głąb Rosji. Słuch o nim zaginął (dopiero potem udało się rodzinie ustalić, że wrócił do Polski i zginął w czasie wojny 1920 roku pod Radzyminem. Mimo poszukiwań grobu jego nie znaleziono). Tymczasem Eleonora z córką Polą przenoszą się do Warszawy. Według znalezionego w papierach rodu własnoręcznego zapisku stryja Poli, Pawła Chalupca, Pola jako siedmioletnia dziewczynka została zapisana do baletu przy Operze. Szkołę Baletową prowadził - jak wynika z notatki - baletmistrz Walczak, nauczycielką Poli była p. Rutkowska (zwana "ciocią Rutkowską"). W czasie gdy sława Poli zaczęła rosnąć - jak twierdzi p. Wiktoria Krauze-Jaroszewicz -  jej matka Eleonora zaczyna odsuwać rodzinę męża. Ostatni kontakt p. Wiktorii i jej siostry z Polą, przejażdżki fiakrem, wizyty za kulisami teatrów warszawskich, zostaje przerwany przez p. Eleonorę Chalupec odesłaniem dziewczynki do Lipna. Następne, z powodu osobliwych okoliczności, miały nigdy nie dojść do skutku.

Jedyny członek rodziny, z którym willa "Pergola" i zamek pani Poli utrzymuje kontakt w latach międzywojennych - to Paweł Chalupec, brat Jerzego, stryj Poli. Zbiór listów od pani Eleonory, które zachowały się do dziś, jest odbiciem dziejów aktorki i jej matki w latach, gdy opuściły Polskę.

Tematem listów jest posiadłość, którą Pola ma kupić stryjowi Pawłowi. Pani Eleonora pisze:

Ja daję Bratu berliński adres Poli, ale broń Boże nikomu tego adresu nie dawać! Niech Brat ją poprosi, żeby mogła mu urządzić dach nad głową, niech pisze, że ma rękę chorą i nie może pracować. Proszę jej przypomnieć, jak jej Brat dał nauczyciela, a ona od niego uciekła, i jak ją szukali. Niech Brat ją ładnie poprosi, to ona najprędzej Bratu kupi niż innym. Bo ja nie mam gotówki. Co mam, to jest córki. Bardzo mnie zmartwiło, że mi Pola nie pozwoliła samej jechać do Polski. Dostałam telegram, że pojedziemy razem, ale kiedy, nie wiadomo.

Tęsknota pani Eleonory za Polską jest motywem jej następnych listów na temat kupna posiadłości. Radzi pewną korzystną transakcję i pod tym pozorem opisuje krajobraz zapamiętany z Brdowa, gdzie się urodziła:

Pola mówiła, że kupi coś w październiku dla Was. W Brdowie jest dom ze sklepem, jest stodoła, obory dla krów, dla świń i drobiu. Jest tam dochodzący do jeziora wielki ogród, w którym można siać owies, pszenicę i sadzić kartofle. To dom przy samym rynku, wielki. I jest niedaleko wielki kościół. Za miastem jest kawał ziemi. Pustka i Kapustniki - tak się nazywa ta ziemia, dalej jest łąka i morga torfu, i znów kawał ziemi. Ja sama tę ziemię odmierzałam i nawet skręciłam sobie nogę, wpadając do rowu. Koło cmentarza i na Babiackiej też kawał ziemi... Jezioro wielkie i ryb dużo. Kto ma ogrody do jeziora, ma prawo do jego części, do ryb.

Matkę Poli wyraźnie dręczy tęsknota za krajem. W innym liście pisze: Dzięki za życzenia. Mnie nie będzie wesoło, bo jestem sama jedna w dzikim kraju (list pisany z Francji - przyp. i podkr. K.K.). Pola była u mnie tylko 3 dni. Pojechała do Paryża, a stamtąd do Berlina.

Chciałabym willę sprzedać i uciekać stąd do Polski, bo życie kosztuje tu trzy razy drożej niż w Polsce...

Inny wątek listów to wydarzenia dotyczące Poli. O Hulewiczu, któremu przypisuje się pchnięcie Poli na drogę wielkiej kariery:

Przechodziłam takie zmartwienie, że do dziś nie mogę się uspokoić. Ten Hulewicz, co go Pola wzięła do "Pergoli", był biedny staruszek, teraz takiego zmartwienia narobił, że nas kosztowało wiele tysięcy. Zastrzelił się, powiesił w naszych pokojach, jeszcze tak się zamknął, że musieli drzwi porąbać. Dalej nie chcę pisać o nim, musieliśmy w hotelu mieszkać, dopóki to wszystko się nie skończyło. Pola przechodziła takie przykrości, że aż się rozchorowała.

O drugim mężu Poli Negri, księciu Mdivani:

Brat pisze, że Pola taka bogata, że nie powinna już pracować. Rzeczywiście, żeby nie pożyczyła dwóch milionów... to nie musiałaby tych obrazów grać. Teraz jest proces. Czy dziadówki będą mogły oddać - nie wiadomo.

Mąż Poli, książę Mdivani, też pożyczył od niej - i zostawił hotel, z którego miała dochód, a teraz koń go zabił i nie wiadomo, czy rodzina jego odda. Sprawa w sądzie. Pola pracować będzie dalej, bo ona pracę lubi.

Następny list znów o kłopotach: Nie mogę przyjechać, nie mogę z Niemiec dostać pieniędzy. W papierach Pawła Chalupca zachowała się dokumentacja tej sprawy: oto musiał on szybko zbierać w Słowacji i w Polsce materiały, że jego bratanica nie jest Żydówką lub Cyganką. Hitlerowcy nawet w tym wypadku, zaniepokojeni sprzecznościami w życiorysie Poli i pseudonimem "Negri", zastosowali ustawę rasową. Pola Negri musiała udowodnić, że jest katoliczką, aby odblokowano jej konto. Jeśli zaraz dostanę pieniądze z Ameryki - kończy pani Eleonora - przyjadę na święta do Polski.

Dopiero w tym liście do Pawła Chalupca napotykamy po raz pierwszy wątek innej części rodu: Joanny z Chalupców Krauze i jej dwu córek: dzisiejszej mieszkanki Grochowa, pani Wiktorii Krauze-Jaroszewicz i Poli Urbis. Pani Eleonora pisze: Proszę, żeby Krauzowej napisać, żeby poszli do służby i nie zawracali głowy.

Następny kontakt obu sióstr z Polą nastąpił poprzez ekran. Właściciel kinematografu w Lipnie zaprosił rodzinę Chalupców na seans, dając bezpłatnie całą lożę do ich dyspozycji. Szedł film z Polą. Pierwszy raz ujrzeli ją na srebrnym ekranie. Pani Wiktoria zemdlała. Potem czytała w gazetach o tym, że Pola przebywa w Niemczech, to we Francji, to w Stanach Zjednoczonych. Wreszcie dojrzał pewien plan. Powstał rodzaj spółki akcyjnej. Przedsiębiorstwo Podróży do Poli (P.P.P.) Pewien wyższy wojskowy, którego przyjaciółka chciała koniecznie pojechać do Paryża, poddał następującą myśl: on udzieli pożyczki na podróż pani Wiktorii, z którą pojedzie jego przyjaciółka. Matka pani Wiktorii, a ciotka Poli, p. Joanna Krauze i jej mąż wystawią weksel na całą sumę obejmującą koszt podróży obu pań! Czysty zysk dla przedsiębiorstwa: obie panie odnajdą Polę we Francji, a ona zapłaci koszty ich podróży. Rodzice pani Wiktorii podpisali weksle. Obie niewiasty ruszyły w daleką drogę. Jedyną wskazówką, jaką miały co do miejsca zamieszkania Poli, był akapit w reportażu, na który natrafiły w popularnym polskim tygodniku. Odnalazły tam usytuowanie hotelu, w którym mieszka Pola: "Nie opodal słynnego placu Etoile". Kiedy przybyły do wielkiej metropolii, odnalazły plac i zaczęły się ich wędrówki po wszystkich okolicznych hotelach wokół Gwiazdy. Nie znały francuskiego. Gdyby nie spotkany przypadkiem Polak, musiałyby wrócić z niczym, a przedsięwzięcie zrujnowałoby ojca p. Wiktorii. Wreszcie natrafiły na hotel "Prince de Galles", na Avenue Georges V. Tam dowiedziały się, że Poli nie ma, że jest w swoim zamku na południu. A więc nie był to kres ich wędrówki. Ale czy portier (mimo iż udowodniły mu pokrewieństwo) miał jakieś poufne polecenie, czy trójka Polaków poszukująca rodaczki czegoś nie zrozumiała, dość, że przez trzy dni na próżno szukali w okolicach Nicei tego zamku. Kiedy obie panie miały już tylko na podróż powrotną - i to tylko do granicy polskiej - jakiś automobilista powiedział im, gdzie mieszka Pola. Trzeciego dnia podróży, około północy, wynajętym samochodem dotarły pod zamek.

"Najpierw ujrzałyśmy jego mury w świetle reflektorów, potem szofer wygasił światła. To była filmowa scena: zaczęły szczekać psy, w okienku w drzwiach ujrzałyśmy człowieka z pistoletem: 'Kto tam?' - krzyknął. Kiedy wyjaśniłyśmy, odźwierny powiedział, że zamek otwiera swoje podwoje o 9 rano i wtedy dopiero zadecyduje, czy przyjąć gości. Pojechałyśmy nocować do hotelu. Nazajutrz punktualnie o 9 zjawiłyśmy się przed zamkiem. W dzień ten zamek - to była bajka!"

Zostały zaraz wpuszczone. Wyszedł do nich sekretarz Poli i zawiadomił, że jej nie ma, a pani Eleonora też wyjechała. Powiedział, że zaraz zadzwoni do niej i zapyta, jaką należy powziąć decyzję. Po porozumieniu telefonicznym, na które czekano w napięciu, sekretarz oznajmił, że pani Eleonora poleciła zwrócić obu paniom za podróż w obie strony i podziękować im za wizytę.

Kiedy pani Wiktoria wróciła do kraju, na naradzie rodzinnej zapadło postanowienie przedsięwzięcia drugiej wyprawy. Nie darmo mieli w sobie słowacką krew, a podróże Poli po świecie uważali za ukoronowanie wędrówek słowackich. Siostra pani Wiktorii sprzedała swoją część ziemi w Lipnie. Liczyły, że ta inwestycja się opłaci, ubrały się u najlepszych krawców i wyruszyły. Pani Wiktoria znała teraz drogę, bez przygód dotarły do pałacu, wiedziała już, że niedobrze przybywać tam nocą. Wyszła do nich matka Poli: w pierwszej chwili nie zostały poznane, wzięto je za znajome Poli, tak były wytwornie ubrane. Pani Eleonora zaprowadziła je do swojego skrzydła zamku. Powiedziała, że Poli w tej chwili nie ma, że czeka się na nią. Zaczęła się rozmowa o sprawach rodu Chalupec, gdy nagłe usłyszały głos klaksonu. Matka Poli wybiegła z saloniku i wtedy siostry ujrzały, jak na dziedzińcu zatrzymuje się ogromny biały wóz, szofer wyskakuje, otwiera drzwiczki, wysiada Pola, cała na biało, szczupła, w białym szalu, i wchodzi do pałacu.

Teraz zaczęły się dwie godziny czekania, w czasie których zdenerwowane siostry usiłowały przedostać się do drugiego skrzydła pałacu, podejrzewając podstęp. Jakież było ich zaskoczenie, kiedy stwierdziły, że drzwi, którymi wyszła pani Eleonora, były zamknięte na klucz! Były jak w więzieniu. Kiedy wreszcie zjawiła się ciotka, oznajmiła, że Pola jest bardzo zmęczona i idzie na tenis, że przez nią wita je serdecznie. Zaczęło się wytworne przyjęcie. Przez otwarte okna z kortów położonych za parkiem dochodziło stukanie piłek: to grała Pola. Wtedy właśnie p. Wiktorii przyszedł do głowy plan, który gdyby nie fatalny błąd jej siostry, być może odmieniłby losy rodziny. Oto w czasie uczty pani Wiktoria prosi ciotkę Eleonorę, żeby pozwoliła jej zerwać pamiątkowy bukiet róż w pałacowym parku. Ciotka godzi się, ale wtedy jej siostra mówi: "to może ja pójdę". Wiktoria myśli, że siostra odkryła jej plan i chce go wykonać. Jakież jest jej przerażenie, kiedy stwierdza, że siostra nic nie rozumie: po chwili wraca z bukietem. Nie dotarła do Poli! Wtedy Wiktoria podejmuje desperacką próbę: stwierdza, że siostra wybrała brzydkie róże i ona sama pójdzie. Ale ciotka widać przejrzała plan. Przyznaje jej rację, ale nie pozwała odejść. Wysyła po róże powtórnie siostrę p. Wiktorii. A ta dalej nic nie rozumie. Nie wie, że zaprzepaszcza szansę na całe życie! Wraca po chwili zadowolona z bukietem róż, jeszcze piękniejszym. Ciotka zawiadamia je wtedy, że mają już wynajęty pokój w hotelu, wręcza im poważną sumę pieniędzy, ale jakże nieproporcjonalną do ich nadziei - i z ogromnym bukietem połączonym z dwóch, symbolem niepowodzenia, klęski, odjeżdżają, by nigdy nie zobaczyć już pani Chalupec ani Poli.

- Dlaczegóż nie zostałam tam dzień, dwa, tydzień - rozpacza po latach pani Wiktoria Krauze-Jaroszewicz. -  Trzeba było codziennie wychodzić na szosę, wyczekiwać na trasie Poli i ujrzawszy, że nadjeżdża, rzucić się przed auto, rozkrzyżować ręce, upaść przed kołami.

W ten sposób - jak sądzi - przerwałaby żelazną kurtynę, którą rozciągała pani Eleonora Chalupec wokół córki, i los jej by się odmienił. Całe życie potoczyłoby się inaczej. Ale one odjechały! I trwa przez trzydzieści lat korespondencja, nadchodzą paczki, prezenty.

Kochana Wiktorio - pisze już po II wojnie Eleonora Chalupec ze Stanów Zjednoczonych. - Posyłam ci dzisiaj palto, rękawiczki, torbę i fotografię moją z zakonnicami, kiedy 7 lat mieszkałam we Francji. Byłam bardzo sama. Ucałowania od Poli wraz ze mną. E. Chalupec.

W 1954 nadszedł list z Los Angeles:

Kochana pani, piszę w imieniu Poli, która donosi Pani smutną wiadomość o śmierci ukochanej matki, Eleonory Chalupec. Po krótkiej chorobie umarła 24 sierpnia br. Miała piękny pogrzeb i leży w ślicznym miejscu. Pani Pola jest okropnie przygnębiona po stracie swej ukochanej matki. Przesyła serdeczne pozdrowienia dla Pani, jej męża i córki. E. Kudlicka (przyjaciółka p. Eleonory).

List na blankiecie z drukiem po angielsku: Pola Negri przyjmuje z wdzięcznością pańskie wyrazy współczucia.

- Ale - narzeka p. Wiktoria Jaroszewicz - żelazną kurtynę po biednej cioci Eleonorze przejęły sekretarki Poli.

Znów p. Jaroszewicz jest izolowana! A cenny czas ucieka: o Poli, najpiękniejszej kobiecie świata, metryki lipnieńskie mówią, że skończyła już siedemdziesiąt trzy lata.

 

 

* Krzysztof Kąkolewski "3 złote za słowo", 1973





Krzysztof Kąkolewski