Krzysztof Kąkolewski

Gestapowski śnieg

 

 

 

I

Dwa są początki tej historii opowiedziane przez jej bohaterkę Irenę Ch. Ona wie, który jest prawdziwy:

"Po wejściu wojsk niemieckich znalazłam się bez posady. W tym czasie zgłosił się do mnie były podkomendny mojego męża, powiedział, że należy do tajnej organizacji 'Niepodległość' (w innym miejscu Irena Ch. nazywa organizację 'Polską Niepodległą') i namawiał mnie, bym jako dobra Polka wstąpiła do tej organizacji i z jej ramienia rozpoczęła pracę w gestapo. Złożyłam przysięgę tej treści: Przysięgam Panu Bogu w Trójcy Jedynemu i Matce Przenajświętszej, że będę pracowała dla dobra Rzeczypospolitej, a jako nagroda czeka mnie niepodległość, a jako kara - śmierć. Dostać się w aleję Szucha nie było trudno, gdyż Niemcy potrzebowali maszynistek".

"Jesienią 1939 pewnego popołudnia przyszło trzech gestapowców oglądać opuszczone mieszkania w domu przy ul. Nalewki 4. Ponieważ władałam językiem niemieckim dobrze i poprawnie, odpowiadałam na ich pytania, na drugi dzień przyszli powtórnie, zabrali mnie samochodem na aleję Szucha, zaprowadzili na pierwsze piętro i w jednym z licznych biur zapytano mnie, czy przyjmę pracę u nich jako tłumaczka... Gdybym odmówiła nie mając na razie zatrudnienia, o czym wiedzieli, niechybnie zamknęliby mnie. A co byłoby z moją rodziną? Więc po pewnym zawahaniu się przyjęłam, mając na uwadze, że będę mogła pomagać dużo, dużo..."

Irena Ch. wypełnia formalności: pisze podanie, dołącza metrykę, świadectwo ukończenia szkoły, podpisuje zobowiązanie, że będzie "szczerze i uczciwie pracować na rzecz Niemców, nie zdradzać tajemnic służbowych". W kwietniu dostaje podwyżkę z 250 złotych na 400 złotych. Z maszynistki awansuje na sekretarkę Paula Wernera, szefa referatu IV A, obejmującego walkę z komunizmem, partyzantką, wykroczeniami radiowymi, sabotażem, akcjami z bronią w ręku, fałszowaniem dowodów osobistych, spadochroniarzami, organizacjami podziemnymi. Otrzymuje pokój 204, obok pokoju Wernera, i telefon wewnętrzny 320a, sprzężony z telefonem 320, należącym do Wernera. W kwietniu 1940 Irena Ch. podpisuje volkslistę w imieniu swoim i swoich dzieci: szesnastoletniego Tadeusza i piętnastoletniej Tolinki.

Irena Ch. na tle nędzy, żałoby narodowej, kiedy przeważały ciemne ubrania, ubiera się z wyzywającą elegancją, chodzi w jasnym kostiumie ze srebrnym lisem. Jeździ tramwajem nur fur Deutsche, często odwożona jest do domu samochodem gestapo. Przyjmuje oficerów gestapo i SS u siebie w domu. Wieczorem w dniu zdobycia Paryża przez Niemców wydaje przyjęcie. Strzelają korki od szampana, wznoszono toasty za zwycięstwo Niemiec, śpiewano pieśni hitlerowskie, patefon gra do późna w noc. Niedługo potem Irena Ch. z córką jadą zwiedzić zdobyte miasto. Wróciwszy, Irena Ch. uważa, żeby wszystkie mieszkania były należycie zaciemnione, strzeże godziny policyjnej. "Ja mam odpowiedzialną pracę - krzyczy przez całe podwórze - jutro wcześnie wstaję, proszę się natychmiast uciszyć, inaczej wezwę żandarmerię". Jeden z mieszkańców podpity nuci w oknie. Irena Ch. wzywa go do uciszenia się, on odpowiada: "Ja się nie boję tej pani z pierwszego piętra". Przyjeżdżają żandarmi, zabierają go, po paru dniach wypuszczają, potem znów aresztują i on więcej nie wraca. Mieszkańcy domu przy ul. Nalewki 4 zaczynają się bać Ireny Ch., boją się przechodzić pod jej oknami. Irena Ch. w rozmowach z sąsiadami nazywa się "mężem zaufania gestapo"; do dozorczyni mówi: "Polski nigdy nie będzie. Niech pani sobie taką głupotę wybije z głowy". Do sąsiadki, Marianny T.: "Pani nie wie, co my z wami po wojnie zrobimy. Nie powiem pani, bo będzie pani przykro". Do innej sąsiadki, Stanisławy U., mówi: "Niech zginie ta cała śmierdząca inteligencja. To przez nią te wszystkie nieszczęścia".

Dzieci Ireny Ch. zaczynają okazywać dawnym kolegom pogardę. Tolinka zobaczywszy, że córka Marianny T., Alicja, czyta "Lalkę" Prusa, krzyczy na nią: "Dlaczego czytasz to świństwo? Ja jestem dumna z tego, że jestem Niemką i że mamusia pracuje w gestapo. Nigdy nie lubiłam Polaków, teraz ich nienawidzę". Irena Ch. oddaje ją do niemieckiego gimnazjum. Tolinka wstępuje do BDM, gdzie szybko się wybija i zostaje dowódcą grupy. Irena Ch. skarży się na przeciążenie córki pracą organizacyjną. Tadeusz wstępuje do Hitlerjugend. Matka załatwia przyjęcie go do specjalnego gimnazjum dla młodzieży niemieckiej w Zakopanem, gdzie robi maturę wiosną 1941 roku. Zgłasza się jako ochotnik do Wehrmachtu, dzięki czemu może wybrać sobie broń. Prosi o przydzielenie go do broni powietrznej. Między zgłoszeniem się a powołaniem do Wehrmachtu Tadeusza mija rok, w którym odbywa on praktykę w gestapo. Umieszczony przez matkę w oddziale IV A bierze udział w szeregu ważnych akcji. W 1942 roku wzięty do wojska, służbę odbywa w Finlandii. Zostaje kapralem. Po roku warszawskie gestapo wyreklamowuje go na prośbę Ireny Ch. z frontu i przydziela do wydziału IV N, jednego z najtajniejszych, zajmującego się kierowaniem siecią szpiclów, wtyczek i donosicieli. Tadeusz Ch. zostaje wyniesiony nawet ponad naród panów, do którego tak niedługo należy.

Stanisława U. opowiada: "Mówię jak pod przysięgą: W środku podwórka domu przy ul. Nalewki 4 był gazon ze starymi bzami. Tam na największym drzewie mieli wisieć Irena Ch. i Tadeusz. Było już nawet szare mydło, którym mieliśmy smarować sznur. Taki był wyrok lokatorów. W pierwszy dzień powstania mieliśmy zamiar ich odnaleźć i ściągnąć tu".

W kartotece wywiadu ruchu oporu założonej Irenie Ch. znajdują się 32 adnotacje. Ogólna charakterystyka:

"Irena Ch. Wdowa po mjr. WP. Jest agentką Go. Bardzo nieprzychylnie ustosunkowana do Polaków. Rysopis: wysoka, szczupła, brunetka. W dniach, kiedy odbywają się obławy, udaje się do urzędu już o godz. 4-5 rano. Jest odwiedzana przez cywilnych i mundurowych Niemców. Bierze udział w rekwizycjach towarów żywnościowych na dworcach. Posiada radio i kartki żywnościowe niemieckie. W przesłuchaniu aresztowanych politycznych brała udział jako główny tłumacz i jakoby namawiała do wsypy".

Jedna z przesłuchiwanych relacjonuje: "...byłam kilkakrotnie przesłuchiwana przez Irenę Ch., która badała sama będąc w towarzystwie jakiegoś grubego Niemca gestapowca (Paul Werner - przyp. mój). Zachowanie się jej w czasie tych haniebnych czynności było bardzo szkodliwe dla nas. Już przy wstępnej rewizji wyrwała mi torebkę z ręki... 'Ja was znam, wiem, co robicie! - krzyczała. - Jak się nie przyznacie, będziecie rozstrzelane'. Na Pawiaku mówiono, że badała tak podstępnie i sprytnie, że większość w krzyżowym ogniu jej pytań się załamywała i przyznawała. Nazywano ją żmiją. W końcowej fazie Irena Ch. usiłowała wymusić na mnie, bym podpisała zeznania wykoncypowane przez nią".

"Irena Ch. - twierdzi Stanisław L., jeden z asów polskiego wywiadu podziemnego, aresztowany na skutek zdrady Kalksteina - była czynną współpracowniczką Mertena, niejednokrotnie była przez niego pytana o radę i sama z własnej inicjatywy występowała z pytaniami, które były bardzo niebezpieczne, wykazując dużą rutynę i całkowite oddanie się interesom gestapo... Pytania te, świadczące o znajomości mojej sprawy, wnikliwe, rozświetlały pewne zagadnienia Mertenowi, zmuszały mnie do niekorzystnych dla mnie zeznań... Widziałem, jak przyprowadzono oficera, którego Irena Ch. rozpoznała jako podwładnego jej męża, przyniosła z szafy rocznik oficerski. Data urodzenia aresztowanego zgadzała się z datą urodzenia figurującego w ewidencji pułku, w którym był jej mąż, ale rzadko tam zjawiającego się, pełnił funkcję agenta II oddziału na teren Gdańska i Prus Wschodnich. Zdemaskowany przez Irenę Ch. musiał przyznać się do swojej przeszłości".

Sama Irena Ch. potwierdziła potem, że namawiała osoby podejrzane do przyznania się do zarzucanych im czynów. Ale, że cokolwiek robiła, było dla dobra przesłuchiwanych. Było to w okresie, kiedy Irena Ch., jak twierdzi, "musiała zerwać kontakt z organizacją, która skierowała ją do gestapo". Zerwanie to, według jednej wersji podawanej przez Irenę Ch., nastąpiło na początku 1941 roku, według innej w lutym czy marcu 1942 r. Według jej wersji: "Antoni M. wyjechał do polskiego wojska na Zachód i chciał zabrać mojego syna Tadeusza, na co się nie zgodziłam, bo był za młody, by iść w świat. Antoni M. przekazał mnie łączniczce 'Hance', ona z kolei przekazała mnie 'Wandzie', ta 'Krysi', 'Krysia' - 'Krysi II', w końcu poznano mnie z pewnym kapitanem 'Mikołajem' czy 'Michałem'. Kiedy ujrzałam go schwytanego i prowadzonego w obrębie gmachu gestapo na Szucha, przestałam się kontaktować z tą organizacją".

W innej wersji: "Cała paczka żon polskich oficerów została zabrana do Pawiaka... ja jako wdowa po oficerze obawiałam się, że i ja mogę być nakryta, na dłuższy czas przestałam pracować konspiracyjnie.

W trzy miesiące później - relacjonuje Irena Ch. - otrzymałam od tajnej organizacji list, w którym grożono mi, że jeśli nie przestanę pracować w gestapo, zostanę ukarana śmiercią. - Irena Ch. pokazała list Wernerowi. - W związku z tym mój zwierzchnik Werner powiedział mi 22 sierpnia 1943 r., że radomskie gestapo dowiedziało się przez swojego konfidenta, że wyrok na mnie ma być wykonany tegoż dnia. Oficerowie gestapo z Radomia wraz z konfidentem przyjechali do Warszawy samochodem. Na rogu Marszałkowskiej i Litewskiej ten konfident rozpoznał kobietę, która miała wykonać na mnie wyrok. Schwytano ją, miała przy sobie plan mojego mieszkania. Zabrali ją do Radomia i co się z nią stało, nie wiem. W tym czasie na polecenie gestapo przeprowadziłam się w al. Szucha".

Nowy adres Ireny Ch. brzmi Polizeistrasse 11 m. 3. Służbowe mieszkanie dzieli z SS-Stscharf. Jahnke, mają wspólny telefon numer 85144.

Raporty wywiadu: 4312 mj/B.I. - "Irena Ch. jako pracownik Go otrzymała ostrzeżenie. Po likwidacji N., którą sama wprowadziła do Go, żyje w strachu, nie wychodzi z domu". 4330 srp/29 nadaje Pstrąg: "Dnia 28.8.43 oświadczyła poufnie jedna z pań, że Irena Ch. otrzymała wyrok śmierci Kom. Sądzącej KWP. Irena Ch. zwróciła się do pań X i Y, żon oficerów, aby te spowodowały cofnięcie wyroku, dając im wskazówki, w jaki sposób mają to uczynić, a jednocześnie wystąpiła z pogróżkami, że jeśli wyrok zostanie wykonany, to za jej głowę poniesie konsekwencje cały szereg osób znajomych, przeważnie żon oficerów z Poznania, jak się wyraziła, poda listę dwóch tysięcy osób do Go. Ponadto Irena Ch. oświadczyła: 'W pół godziny po zapadnięciu wyroku w Komisji Sądzącej już zostałam uprzedzona i ostrzeżona, zanim wyrok dotarł do Komisji Wykonawczej'. Wyrok miał być wykonany 22 sierpnia, lecz się nie udał, ponieważ wykonawczynię, młodą dziewczynę, schwytano. Wykonanie wyroku nie uda się, ponieważ ona, Irena Ch., ma ochronę z Go".

Siedem dni dzieli dzień aresztowania dziewczyny, która miała zabić Irenę Ch., od daty raportu. Co Irena Ch. przeżyła w tym czasie - pomiędzy rozmową z Wernerem a paniami X i Y? Były one jej znajomymi, prawdopodobnie też żonami oficerów, o których Irena Ch. mogła wyczytać w aktach gestapo, że są powiązane z ruchem oporu. Prawdopodobnie to właśnie panie X i Y stanowią pierwszy kontakt Ireny Ch. z ruchem podziemnym.

Szef działu sądowo-śledczego KWP podaje: "W jaki sposób Irena Ch. nawiązała kontakt z organizacją - nie wiem. W 1943 roku zacząłem od podwładnego ps. 'Mały' otrzymywać informacje z gestapo. Po pewnym czasie 'Mały' oświadczył, że pochodzą one od Ireny Ch. Donosiła, że jacyś ludzie mają być aresztowani, podawała ulice i domy, które miały być w ciągu dekady obserwowane. Dwa razy dowiedzieliśmy się przez nią, gdzie przebywają pewne osoby, które nas interesowały... Wszystkie te informacje otrzymywaliśmy od Ireny Ch. po wydaniu wyroku na nią przez sąd podziemny".

"Nie podano mi nawet nazwy organizacji, dla której pracowałam" - stwierdziła Irena Ch. Widać nie była pewna swojej pozycji w tej organizacji, bo zaczyna, przepisując niektóre akta, uczyć się ich na pamięć. "Kilka razy czytałam akta Kalksteina, bo wiedziałam, że kiedyś będą potrzebne moje zeznania w jego sprawie". Przygotowuje się już wtedy do roli świadka oskarżenia przeciw swoim zwierzchnikom i kolegom z gestapo. Ale i to zabezpieczenie nie daje jej pewności.

W drugiej połowie 1943 roku dwie opinie, jak o dwu osobach, zderzają się na mieście. Irena Ch. jest: "Katem, zdrajczynią, zbrodniarką", "osobą nadludzko dobrą i odważną, dobrodziejką". Rośnie legenda, niepojęta plotka: wystarczy zadzwonić do niej, powołać się na kogoś i ona uratuje. Mówi się o "cudownym ocaleniu doktora D." Nie wiadomo, ilu ludziom ocaliła życie Irena Ch. Ona twierdzi, że "tysiącom", wielu wiarygodnych świadków podaje, że co najmniej 19 osób przeżyło dzięki niej. Niektórych ludzi ocalała dwa, trzy razy: miała zasadę, że każdego, kogo raz ocaliła, chroniła potem konsekwentnie. Nie liczy się z Abwehrą, postępując prawie otwarcie.

"Udało mi się zwalniać Polaków za pomocą schlebiania Wernerowi. Werner był pusty i zarozumiały, robiłam mu komplementy, chwaląc jego ubranie, wygląd i mądrość. Był to człowiek pochodzący z gminu, bez znajomości form towarzyskich. Lubił opowiadać, że wszystko sam sobie zawdzięcza. Niski, pękaty, brzydki, włosy przerzedzone, szatyn, niebieskie oczy. Bardzo nerwowy, w pracy niesystematyczny. Dla siebie był mało wymagający. Lubił wypić. Zasadniczo człowiek dobroduszny... bardzo dobry człowiek. Miał przyjaciółkę Polkę, stąd jego słabość do Polaków. Werner sam miał cztery córki i był czuły na widok łez kobiecych. Zwłaszcza dziewcząt".

Sposób, w jaki Irena Ch. przedstawia Wernera, charakteryzuje ją samą. W czynnościach gestapo chce widzieć zwykłe postępowanie administracyjne, o którego przebiegu decydują cechy osobiste i towarzyskie urzędników. Środowisko warszawskiego gestapo uważane było za kloakę. Pozbywano się tu z Reichu najgorszego elementu. Awanturnicy, sadyści, pijacy, łapownicy, znalazłszy się w tym niebezpiecznym mieście, przeciążeni pracą, zmęczeni okrucieństwem, dzień i noc w dyspozycji, gromadzili się w kasynach, gdzie pili na umór. Paul Werner prześcigał ich, był tematem plotek nawet w środowisku okupantów w Warszawie. Kiedy dotarła do niego informacja, że kapitan von A. z wojskowej komendy miasta źle o nim się wyraża, spowodował wytoczenie mu śledztwa o podważanie dobrego imienia niemieckich władz na terenie okupowanym, a więc o sabotaż na rzecz aliantów. Agenci gestapo szantażem wydobywali oświadczenia od personelu komendy miasta. Wreszcie Werner kazał sprowokować w restauracji "Hotelu Europejskiego" pijacką awanturę, do której wciągnięto kapitana von A. Mimo to chmury zbierają się nad głową Wernera.

"Werner wezwał mnie do prywatnego mieszkania - relacjonuje Irena Ch. - i dał dokładne dyrektywy, bo wiedział, że i ja będę przesłuchiwana. Przewidywał dla nas najgorsze, bo, jak mówił, oboje jesteśmy winni. Zatrzymano osoby, które pośredniczyły w zwolnieniach Polaków. Aresztowany został właściciel restauracji na Marszałkowskiej, gdzie odbywały się libacje, gdy Werner wypuścił kogoś z więzienia. Ja byłam tam tylko dwa razy. Osoby aresztowane były przesłuchiwane szczegółowo o mnie: ile ja pieniędzy pobieram za zwolnienie więźniów, czy wiedzą coś, że opłaca mnie organizacja".

Przesłuchiwani ukrywają przed władzami niemieckimi fakty, które ujawniają po wojnie. Ocalony w 1943 r. doktor D., podkreślając bezinteresowność Ireny Ch., dodaje, że mimo to "ofiarował jej córce Tolince kolczyki z brylantami". Kto inny mówi o "sumie wręczonej Wernerowi za pośrednictwem Ireny Ch." Stanisława U., sąsiadka błagając o zwolnienie córek, wręcza tylko bukiet tulipanów i butelkę wina. Irena Ch. mówi potem: "Dać Wernerowi kwiaty i wino? To mogło Wernera tylko rozwścieczyć. Kiedy nie uratowałam ich, chciałam zwrócić wino, ale kwiaty już zwiędły". Gosposia Ireny Ch,, którą zabrała ze sobą z Nalewek na Szucha, pamięta, że w przedpokoju na stoliczku przed lustrem leżała ciężka walizeczka z kosztownościami, gotowa na wypadek nalotu czy ucieczki.

Irena Ch. twierdzi: "Wykorzystywałam słabości Wernera, to, że wiedziałam o jego łapownictwie, żeby uwalniać ludzi". Nigdy nie będzie wiadome, jakie były stosunki między Wernerem a Ireną Ch. Irena Ch., opisując sprawę funkcjonariuszki ruchu oporu, pracującej w magistracie i wystawiającej fałszywe kenkarty żołnierzom organizacji podziemnej, podaje: "Werner przyrzekł mi, że zbada sprawę. Wezwał urzędnika, ale ten ani słyszeć nie chciał o zwolnieniu tej osoby. Wtedy Werner zawezwał mnie do pokoju i powiedział przy mnie do tej pani, że zwolnienie ma mnie tylko do zawdzięczenia, gdyż ja się za nią wstawiłam. Wyraził przy tym życzenie, że może, gdy kiedyś zajdzie potrzeba, wtedy ona ma mi pomóc". O jakiej pomocy mówił Werner? Czy przewrażliwiony na tle swojej opinii szef najważniejszego wydziału warszawskiego gestapo robiłby w rozmowie z członkinią polskiego ruchu oporu aluzję do klęski Niemiec?

Z pewnym prawdopodobieństwem można odtworzyć ich rozmowy po wyroku śmierci na Irenę Ch. Zdawali sobie sprawę, że gestapo nie może jej zapewnić bezpieczeństwa i Irena Ch. mogła powiedzieć Wernerowi, że jedynym ratunkiem dla niej jest nawiązanie kontaktu z ruchem oporu i być może on wyraził na to zgodę. Tolerując jawne działanie Ireny Ch., zwalniając na prośbę Ireny Ch. tyle osób, liczył na rozszerzenie się jej kontaktów w środowisku, które zwalczał, zdobycie przez nią opinii wtyczki ruchu oporu w gestapo - bo przygotowywał ją do roli wtyczki gestapo w ruchu oporu?

Niedługo potem został zwolniony za łapownictwo. Nadchodziła Armia Czerwona. Irenie Ch. radzono: "Niech pani spisze nazwiska i adresy wszystkich, których pani uratowała, włoży w butelkę, zalakuje i zakopie w ogródku przy domu, w którym pani mieszka. Po wojnie odkopie pani, odnajdzie świadków i bez trudu będzie pani rehabilitowana". Rodzina Ch. była rozproszona. Tolinkę ewakuowano pierwszą, potem wraz z administracją gestapo wyjechała do Poznania Irena Ch. Tadeusz całe powstanie był w Warszawie, walcząc w szeregach SS. Ostatni raz widziano go koło kościoła na Woli, jak u boku generała SS poszukiwał wśród tłumów ciągnących do Pruszkowa tych, których ocaliła jego matka. Wyglądało to groźnie; straż cofała się posłusznie, gdy zbliżał się, by wyciągnąć ich z tłumu, ludzie zasłaniali ich sobą, nie wiedząc, że bronią ich przed ratunkiem. Tadeusz Ch. aresztował ich, by wyprowadzić za ołtarz, nakarmić niemiecką żołnierską zupą, i jeszcze raz ocalonych, zaopatrzonych w przepustki, wypuścić na wolność.

Matka naznaczyła Tadeuszowi i Tolince w wypadku cofania się armii niemieckiej z Polski punkt zborny w Poznaniu. Tadeusz zaopatrzony był od dawna w cywilne ubranie i polską kenkartę na nazwisko Andrzej Kurowski, z nieco zmienioną datą urodzenia. Kiedy, w jakich okolicznościach zrzucił mundur SS, nie wiadomo. Pojawił się w Poznaniu już jako Polak, w cywilu. 17 stycznia 1945 roku Irena Ch. czekała na niego. Krewnym, u których spotkali się, opowiedzieli, że całą okupację ukrywali się, walcząc w ruchu oporu, i dlatego przez całą wojnę nie mogli dać znaku życia. Mija kilka dni. Rosjanie podchodzą pod Poznań. Irena Ch. otrzymuje rozkaz wyjazdu. Ostatnim samolotem wylatuje do środkowych Niemiec. Tadeusz nie może uciekać z nią. W nie wyjaśnionych dotąd okolicznościach zostaje rozpoznany w Poznaniu i wydany w ręce radzieckie. Poddany oględzinom, po znalezieniu tajnych znaków pod pachą i językiem, zostaje aresztowany. "Gdyby powiedział prawdę - mówi jeden z jego stryjów - ukrywalibyśmy go, dokąd nie minie pierwszy gniew. Zbadalibyśmy, jak bardzo jest winien. Jeśli bardzo, wyrzeklibyśmy się go, jeśli nie, wzięlibyśmy adwokata".

Na zachód od Drezna Armia Czerwona zagarnia Irenę Ch. Podaje się za robotnicę polską, wywiezioną na roboty do Rzeszy. Zapisuje się na powrót do Polski. Przyczyny tego kroku nie są znane. Marianna T. i Stanisława U. twierdzą, że motywem zdrady Ireny Ch. była ambicja matki, jej kariera w gestapo służyła tylko jako fundament kariery dzieci. Klęska Niemiec zrodziła w Irenie Ch. poczucie winy wobec dzieci: wróciła, żeby ich szukać, żeby je ratować. Można też przypuszczać, że zaangażowała się w podwójną lub potrójną grę o wiele głębiej, niż to jest wiadome. Jeśli tak było, mogła zostać zmuszona do powrotu przez sztab Werwolfu. Motywem powrotu mogła być też walizeczka z kosztownościami. Irena Ch. mogła bać się zabierać ją w niepewną drogę, wśród rabusiów z SS, i zakopała ją, być może, właśnie w ogródku przy alei Szucha 11.

Pierwszego czerwca 1945 roku Irena Ch. przekracza granicę polską i rejestruje się w PCK w Rawiczu jako Jadwiga Szymańska z Katowic, wracająca z przymusowych robót bez środków do życia. Jedzie do Katowic, odszukuje doktora D., którego ocaliła, i prosi, żeby on ją teraz ratował. Doktor D., mimo wahań, nie odmawia jej. Ukrywa ją, znajduje pracę. Irena Ch. w życiorysie dołączonym do podania o pracę pisze, że w czasie okupacji handlowała. Zostaje maszynistką z nadzieją awansu na sekretarkę. Wyrabia sobie dowody i legitymację służbową na fałszywe nazwisko. Na ulicę wychodzi w ciemnych okularach.

Tego dnia po pracy wychodzi na miasto kupić sobie naczynia kuchenne na nowe gospodarstwo i wraca na obiad z zamiarem, że wieczorem pójdzie do kina.

"Kiedy aresztowano moje córki - opowiada Stanisława U. - cały grudzień stałam w mróz w nieskończonych kolejkach po przepustkę do Pałacu Bruhla. Kiedy ją zdobyłam, żołnierz w hełmie skierował mnie do wejścia na dziedziniec. Tam stał znów żołnierz, który przepuścił mnie i kazał ukosem przejść dziedziniec do drzwi, które wskazał. Następny wartownik kazał mi iść długim korytarzem. Ogarniał mnie strach, że nigdy stąd nie wyjdę. Na końcu korytarza stał jeszcze jeden żołnierz, który sprawdził przepustkę, odebrał ją, otworzył przede mną drzwi i znalazłam się znów na ulicy. Wtedy zdecydowałam się upokorzyć, zadzwoniłam do Ireny Ch. i błagałam ją o ratunek. Zaniosłam jej kwiaty, wino. Po kilku dniach Irena Ch. powiedziała mi przez telefon: 'Niestety, są winne'. Kiedy we wrześniu 1945 roku szłam ulicą Kościuszki w Katowicach, ujrzałam wysoką, szczupłą kobietę w sukni w drobne kolorowe kwiatki na szarym tle, w ciemnych okularach. Zobaczyłam jej zacięte usta i pomyślałam z odcieniem przykrego uczucia czy wspomnienia: To ktoś znajomy. Po sekundzie wiedziałam, że to Irena Ch."

Stanisława U. zawróciła i szła ostrożnie za nią w niewielkiej odległości. Irena Ch. idąc pewnie i nie oglądając się za siebie, skręciła w ulicę Zajączka i weszła do trzeciej willi na prawo. Gdy weszła do środka, Stanisława U. zbliżyła się, żeby zobaczyć numer. Pobiegła do milicji, potem do urzędu bezpieczeństwa. Dostała trzech ludzi w cywilu uzbrojonych w karabiny. Otoczyli willę, a dowódca patrolu wszedł do środka. Po chwili wyszedł w towarzystwie mężczyzny, który przedstawił się jako doktor D. Oburzony krzyczał: "To jest bezprawie, najście, zakłóca mi się jedzenie obiadu, ja zrobię z tego użytek. Tu nie ma nikogo poza moją rodziną". Dowódca patrolu chciał wycofać się. Stanisława U. powiedziała: "Musi pan przeszukać willę od suteren po strych".

Dowódca patrolu zawahał się, ale wszedł jeszcze raz i po chwili wychylił się z okna na piętrze i zawołał: "Tu nikogo nie ma, ale są jakieś zdjęcia". Stanisława U. wbiegła na górę i w ramkach, na toalecie, ujrzała zdjęcie Ireny Ch. z Tadeuszem. Dowódca warty dalej przeszukiwał piętro, potem strych i "tam, za otwartymi drzwiami, przytuloną do ściany, zobaczył kobietę, bladą, o sinych wargach".

"Dzień dobry pani - zawołała Stanisława U. - Sytuacja się zmieniła. Teraz pani się ukrywa".

"Ja pani nie znam" - powiedziała Irena Ch.

"Posyłałam pani tulipany" - odpowiedziała Stanisława U. Ruszyli w stronę urzędu bezpieczeństwa. Irena Ch. zwolniła kroku.

"Prędzej, prędzej - krzyczała Stanisława U. - Biegnij, jak w obozie musiały biegać moje córki".

Żołnierze przyśpieszyli kroku i obie kobiety biegły chwilę. "To był mój jedyny odwet na Niemcach. Moje jedyne zwycięstwo. Zaofiarowałam się, że pojadę szukać Tadeusza i Tolinki, ale odpowiedzieli, że zrobią to sami".

Na drugi dzień Irena Ch. przyznała się, że nie jest Jadwigą Szymańską.

Na pytanie, dlaczego wróciła do Polski, wyjaśniła, że w celu przeprowadzenia rehabilitacji. Fałszywe papiery i okres ukrywania się umożliwiłyby jej nawiązanie kontaktów z adwokatem i świadkami, po czym sama oddałaby się w ręce prokuratora.

Na pytanie, kim są świadkowie, Irena Ch. podała długą listę.

Trzeba było w owych czasach dużej odwagi cywilnej, by występować jako świadek obrony w sprawach okupacyjnych. Większość ludzi, którym Irena Ch. ocaliła życie, w okresie jej procesu zachorowała na: ostre zapalenie migdałów, przewlekłe zapalenie mięśnia sercowego, zapalenie opłucnej, zerwanie ścięgna skokowego, gruźlicę płuc. Do zaświadczenia dołączyli krótkie oświadczenia, w których kładli nacisk na prezenty, które Irena Ch. otrzymała po ich wypuszczeniu. Stanisław L. powrócił do Polski z Zachodu specjalnie, by złożyć zeznanie. Stanisława U. stwierdziła przed sądem, że zamiary Ireny Ch. należy odczytywać z tego, jak pokierowała dziećmi. Żadna organizacja nie mogła nakazać jej tego, co z nimi zrobiła. Marianna T. nie zeznawała, ponieważ Irena Ch. nie umieściła jej na liście świadków. Sąd nie dał wiary temu, by jakakolwiek organizacja skierowała Irenę Ch. do pracy w gestapo. Pozorna dwoistość, rozdarcie, praca na dwie strony - jeśli uporządkować fakty według chronologii - wyjaśnia się. Irena Ch. zmieniła się po Stalingradzie i wyroku śmierci na siebie. Nie można jej uważać za członka ruchu oporu, tylko za nielojalnego pracownika gestapo. Jeśli nawet uratowała wiele osób, to stało się to kosztem innych, do których uwięzienia i śmierci musiała przykładać rękę, pracując, w zbrodniczej organizacji, choćby przez tak zwykłą czynność jak wybranie i przygotowanie teczek do urzędowania dla Wernera. Irena Ch. skazana została na karę śmierci. W prośbie o łaskę napisała: "Musiałam poświęcić własne dzieci, by móc wyrywać ludzi ze szponów niemieckich. Łaska Ob. Prezydenta może wybawić mnie od śmierci i gorszej od śmierci - hańby". Obrońca z urzędu napisał: "Złagodzenie kary będzie niejako odpłatą za jej dobre uczynki, niezależnie od pobudek, jakimi się kierowała".

Argument ten musiał przeważyć, skoro Bolesław Bierut zmienił Irenie Ch. wyrok śmierci na karę dożywotniego więzienia. Była ona podwójnie dolegliwa.

"Dobrze te wszystkie Polki pamiętam - wspomina Irena Ch. - Siedzenie z nimi w jednej celi było dla mnie gehenną. Żadna się do mnie nie odzywała miesiącami. Rozmawiały między sobą, tak jak ja bym nie istniała. Odwracały się do mnie tyłem, kiedy czasem, a bardzo rzadko to robiłam, o coś się do nich zwróciłam. Czasem padało słowo ordynarne, a czasem takie, którego nie mogę zapomnieć".

Po 11 latach, 3 miesiącach, 8 dniach i 9 godzinach Irena Ch. zostaje warunkowo wypuszczona na wolność. Zna losy swoich dzieci. Tadeusz, wywieziony w głąb ZSRR do obozu dla SS-manów, zginął, przywalony ścianą w czasie robót budowlanych. Tolinka, znalazłszy się w alianckich strefach okupacyjnych, przedstawia się jako żołnierz jednego z oddziałów AK, który zginął w całości. Poznaje Polaka, byłego więźnia obozu koncentracyjnego, bierze z nim ślub i wyjeżdża do Australii. Irena Ch. zaczyna się starać o prawo emigracji, chce jechać do córki. Tymczasem musi się gdzieś podziać. Zwraca się do siostry. Siostra przyjmuje ją, ale każe mieszkać jej w kącie kuchni i jadać osobno. Nie pozwala jej nawet gotować razem, jeść tych samych potraw. Każdego dnia mówi do Ireny Ch. cztery słowa: "Ty świnio, podpisałaś volkslistę". Irena Ch. próbuje wywołać współczucie tym, że straciła ukochanego syna. Jej siostrzenica mówi: "Szkoda, że Tadzik tylko tak zginął. Powinni byli go powiesić". Irena Ch. odpowiada: "To mnie powinni powiesić, bo ja zrobiłam się Niemką i przez to Tadzik i Tolinką stali się Niemcami". Odpowiada jej milczenie.

"Minęło osiemnaście lat od chwili, kiedy Irena Ch. wbijała we mnie wzrok na stryszku willi w Katowicach - mówi Stanisława U. - kiedy spotkałam na ulicy naszą wspólną dawną sąsiadkę, Mariannę T. Podeszła do mnie i powiedziała: 'Ma pani pozdrowienia od Ireny Ch.' Zrozumiałam to jako groźbę. Zmieniłam numer telefonu i zastrzegłam go. Zakazałam komukolwiek podawać mój adres. Kiedy Marianna T. zatelefonowała do mojej bratowej, ta odpowiedziała zgodnie z moją instrukcją, że opuściłam Warszawę. Zastanawiałam się, jakie konsekwencje mojego czynu mogę ponieść, jaki rodzaj zemsty wybierze Irena Ch."?

 
II

O drugiej w nocy zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę i usłyszałem nieznajomy kobiecy głos:

- Ja nie śpię, niech i pan nie śpi. Pewnie i ona tam nie śpi. Mam listy od niej do pana. Niech pan otworzy książkę na stronie 201. Napisał pan dziesięć lat temu pewne zdanie. Ja panu odczytam. Niech pan nie odkłada słuchawki. Jeśli pan odłoży, zadzwonię znowu. Musi pan wziąć sobie te listy. Przez to ja dalej mam być ofiarą gestapo?

W dzień wszystko było zwyczajne: blok, klatka, niewielka kawalerka, stolik nakryty obrusem, konfitury, ciasto, tort, mocna herbata. Marianna T. trzyma w ręku szarą teczkę. Wypełnia ją kilkaset stron papieru listowego, zapisanego wyraźnym pismem z tendencją do upiększania liter "t" i "z". Seria zdjęć jakiegoś grobu. Kobieta i mężczyzna na mostku w Łazienkach. Podpis: "1943". Pocztówka z półnagą pięknością ze szczepu Dajaków.

- Byłam w tramwaju numer cztery. Miałam dojechać do nieskończoności. Można zwariować na myśl o takiej wiecznej nocy. Strażnik myślał, że zwariowałam, bo kiedy otwierał drzwi celi, machałam rękami, odganiając coś niewidzialnego. Przeganiałam muchę, żeby nie uciekła z naszej celi. Mogła odlecieć. Bałam się, żeby nie zdechła wcześniej. Zawołano mnie na górę. Pokażę panu ten korytarz, pokój, tam jest teraz ministerstwo, ale trafię z zamkniętymi oczyma, wejdziemy, choćby tam urzędował minister. Pokażę panu drzwi, którymi wyszedł gestapowiec; powiedział, że śmierć moja i córki Alicji jest postanowiona, i te, którymi wbiegła Irena Ch. rozpromieniona. Uśmiech w budynku gestapo przerażał. Ucałowała mnie. Dziwnie smakował ten pocałunek. Córkę Alicję pogładziła po głowie. Wzięła plik papierków, zauważyłam słowa "Heil Hitler", przedarła na pół, jeszcze raz na pół i zaczęła palić nad popielniczką.

"To jest rozkaz rozstrzelania was. Jakbyście były w domu. Bolszewicy są w Mińsku Mazowieckim. Ja was ratuję, wy mnie ratujcie". Myślałam tylko: "Moja córka będzie żyć". Od 12 lipca, dnia naszego ocalenia, do 1 sierpnia Tadeusz Ch. nachodził nas codziennie. Oświadczał się o rękę Alicji, błagał, żeby nie zapominać o nim po wojnie. Płakał, mówił, że nie umiał przeciwstawić się matce. Wstydziłyśmy się jego wizyt, brzydziłyśmy się i trochę to nas śmieszyło. Chciał natychmiastowej spłaty długu wdzięczności. Czy przysyłała go matka ucząc go, że ma mówić o jej winie? Czułyśmy, że ma zamiar się u nas ukrywać. Ten azyl przygotowała mu Irena Ch. Ocaliła Alicję, żebym ja ratowała jej dziecko. Alicja przygotowywała się do udziału w powstaniu. W październiku usłyszałam przy kościele wolskim krzyk Tadeusza: "Kto z Nalewek cztery, do mnie". Nie chciałam być drugi raz ocalona, byłabym własnością Ireny Ch., bałam się, że Tadeusz przyczepiłby się do mnie, wstydziłam się. Przeszłam schylona. Kiedy w październiku 1946 roku przeczytałam w gazecie: "W mroku, przy blasku jednej świecy, padł wyrok: kara śmierci w procesie zdrajczyni", zrozumiałam, że Irena Ch. myśli, że my z Alicją zginęłyśmy w powstaniu i dlatego nie wezwała nas na świadków. Zostałam z nie spłaconym długiem.

Nadeszły moje osobiste tragedie, kiedy się z nich wydobyłam, przypomniała mi się Irena Ch. Szukałam jej po więzieniach, napisałam do Prokuratury Generalnej. Pytałam, czy gdyby Irena Ch. wyszła na wolność, mogłaby u mnie zamieszkać. Dodałam, że nie znam jej warunków, tylko chcę się wywdzięczyć, a może ona nie zechce mojej pomocy. Kiedy weszła do mojego mieszkania, przywitała mnie pocałunkiem takim jak w gestapo. "Postaram się o inną ojczyznę, która nie będzie mi macochą" - powiedziała. Na czas starań o paszport zamieszkała u mnie, spała na tym łóżku. Parę dni spędziła w sądzie, przepisując swoje akta i płacząc. Często omawiałyśmy wydarzenia okupacyjne. Mówiłam jej: "Jak myśmy się pani bali".

Pierwszy list Ireny Ch. z Australii zawierał opis jej podróży przez Niemcy, Szwajcarię, Włochy, zwiedziła Mediolan, Genuę, Neapol, Pompeję, Messynę, okolice Wezuwiusza, w Egipcie Kair, piramidy, Suez. "Morzem Czerwonym szafirowego koloru", przez Aden, Colombo na Cejlonie, świątynie Buddy, Djakartę - dotarła do Melbourne. "Świat jest taki piękny - pisała Irena Ch. -  opisuję dokładnie, żeby pani powtórzyła to Stanisławie U., dodając pozdrowienia". Spełniłam to polecenie tylko częściowo, przekazując pozdrowienia. Rozumiałam, że Irena Ch. nigdy nie będzie umiała cieszyć się życiem bez świadomości, że tę radość może zobaczyć Stanisława U. "Przez tę wojnę to człowiek honoru się wyzbył - pisała w jednym z pierwszych listów Irena Ch. - Warto się trochę popłaszczyć, byle coś zyskać". "Polacy to szlachetny naród, tylko o za dużych marzeniach o wolności. Tyle lat niewoli, około 130, tyle powstań. Niczego Polacy się nie nauczyli, tylko marzyli i marzyli. Przecież wiadomym było, gdy Niemcy okupowali kraj w 1939-44, że cała walka podziemna to było porwanie się z motyką na słońce. Ile milionów Polaków zginęło? 6 milionów. I na co? Jakaż byłam szczęśliwa, kiedy nareszcie mogłam wyjechać z Polski... Polacy to najniewdzięczniejszy naród na ziemi. Tak mi się wywdzięczyli".

"Kawał drogi ma pani wnuk do szkoły - pisała innym razem - z Senatorskiej przez Ogród Saski do Jasnej, a przede wszystkim, o Boże, jaka ta Warszawa znów piękna. I jak ja ją kocham mimo całej krzywdy, jakiej tam doznałam. Kochana Warszawa, której już chyba nigdy w życiu nie zobaczę. Serce by mi się załamało".

Oskarża Polaków, że są zdrajcami, bo ją zdradzili. Ubiera się na biało, tak że moje wnuki, dzieci Alicji, które znają ją ze zdjęć, nazywają ją "Białą Ciocią". Irena Ch. wysyła im dużo prezentów, w miarę jak rosną, żąda ich wymiarów, aby rzeczy pasowały.

Już na statku płynącym do Australii zaczęła robić dla mnie bluzkę na drutach, identyczną, jaką miała sama, ażurową, z krótkim rękawem. W jej listach pojawiają się spisy rzeczy, zawartości paczek, które Irena Ch. wysyła do mnie. Na próżno piszę, że to ja jestem jej dłużniczką do śmierci i że to ja powinnam jej pomagać, a nie ona mnie. Jedyne, co chce ode mnie otrzymywać, to książki z dedykacjami według schematu: "Irenie Ch. z wdzięcznością za ocalenie życia - Marianna T."

Wysyłałam jej książki o wojnie, okupacji, gestapo, Pawiaku, uważając, że la dedykacja będzie miała większą wartość na książce o zbrodniach niemieckich. Ale Irenie Ch. odbierało to spokój. Może podświadomie chciałam ją dręczyć? Irena Ch. poświęcała całe listy polemice z tymi książkami, pisała z wściekłością: "kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa". Kiedy wyszła pana książka "Trzy złote za słowo", tam po raz pierwszy pojawiło się jej nazwisko. Na tej książce nie napisałam dedykacji. W odpowiedzi Irena Ch. poleciła mi: odnaleźć pana i wręczyć przeznaczone dla pana listy, a główną odpowiedź wielkości broszury miałam zgodnie z jej rozkazem "przekazać swojemu byłemu szefowi z okresu okupacji, a ten odda to dalej, komu należy". Czy pamięta do dziś z akt gestapo, kto był moim zwierzchnikiem konspiracyjnym? Komu miał oddać drogą służbową jej list? Czy wyobraża sobie Polskę na wzór 1943 roku, że Polacy dalej są tak samo zorganizowani? Że będą zajmowali się sprawą Ireny Ch.?

Polemika Ireny Ch. z panem dotyczy tortur. Na stronie 201 cytował pan jej zeznania na procesie Kalksteina, kiedy twierdziła, że gestapo z aresztowanymi wywiadowcami obchodziło się delikatnie, nie stosując wobec nich tortur. "Gloryfikacja gestapo przez Irenę Ch. odbiera wiarygodność jej zeznaniom". Tym pan ją dotknął: ona do dziś recytuje z pamięci akta gestapo. "Ponieważ Niemcy słyną ze swej dokładności - pisała - więc podwładni gestapowcy domagali się każdorazowo zezwolenia na bicie i torturowanie więźniów... Nie było w aktach Kalksteina zezwolenia na 'zaostrzone przesłuchanie'. Starano się obchodzić z aresztowanymi wywiadowcami delikatnie, ażeby dojść do właściwego celu".

Te listy nadchodzą z Berlina Zachodniego. Irena Ch. nakazuje mi zachować tajemnicę, że opuściła Australię. Jako jej adres mam podać "mojemu byłemu zwierzchnikowi" i panu adres Tolinki w Australii. Nie dodaje słowa, dlaczego przeniosła się i konspiruje swój pobyt w Berlinie Zachodnim. W tym samym liście nakazuje mi: "Nigdzie - nikomu - nigdy proszę nie wspominać o Tadziku... To byłaby klęska dla mnie. Niech pani spali ten list natychmiast po przeczytaniu". Następny list wyjaśnia atmosferę ścisłej tajemnicy: Irena Ch. przygotowuje się do rehabilitacji. Przekazuje na moje nazwisko dolary, podaje mi adres i nazwisko adwokata, któremu mam zlecić sprawę, ale nawet on nie może wiedzieć, gdzie mieszka jego klientka. "Proszę o najdalej posuniętą ostrożność - pisze Irena Ch. - gdyż nie chcę, aby zrobił się szum wokół mojej osoby, w żadnym wypadku, żeby cokolwiek przeniknęło do prasy". Jest tak pewna wygranej, że wysyła na moje ręce dokument tej treści: "Zrzekam się niniejszym wszelkiego odszkodowania pieniężnego na rzecz Państwa Polski Ludowej w razie mojego ewentualnego rehabilitowania. Irena Ch., Sydney, 1.12.1965 r."

Równocześnie podaje mi szereg nazwisk nie znanych mi osób z żądaniem, abym ustaliła miejsce ich zamieszkania, zaznaczając, żebym "pod żadnym pozorem nie kontaktowała się z nimi". Czasem przychodzi codziennie list. Niektórych listów nie otwierałam, tylko od razu darłam, inne tygodniami czekały na odpieczętowanie. Niektórych poleceń nie spełniałam, zasłaniając się tym, że listy giną. "Pani Marianno - pisała Irena Ch. - Myślałam, że oszaleję. Wpadł mi w ręce list siostry, tej, która nie chciała jeść ze mną przy jednym stole: 'Irena jest winna, że Tadzik zginął. Irena jest morderczynią własnych dzieci' - pisze o mnie. Mam dość. Odpłacę jej za podłość. Nie pozostaje mi nic innego, jak prosić Panią o pewną rzecz. Skoro ona jest tak wzorową Polką, to niech Państwo Polskie dowie się czegoś o niej. Ona pobiera dwie renty za swojego męża: jedną jako za muzyka, drugą jako za nauczyciela. Pani Marianno Kochana, proszę Panią, niech Pani opisze szczegóły sprawy, na maszynie, ze sfingowanym podpisem i wyśle pod ten sam adres, z którego Pani dostaje rentę". Po miesiącu przyszedł monit: "Dlaczego Pani nie pisze, co Pani zrobiła w wiadomej sprawie?" Nie odpowiedziałam, nie wiem, czy zrobiła to sama, czy posłużyła się kimś innym. Nie to jest najgorsze. Być może zadzwoniłam do pana tylko po to, żeby to komuś powiedzieć.

W kwaterze bohaterów powstania, gdzie leżą moi towarzysze broni, jest symboliczny grób SS-mana Tadeusza Ch. Byłam strażniczką i opiekunką tego grobu. Wymogła to na mnie Irena Ch. wyjeżdżając. Mówiła, że przecież nikt nie wie, kto tu leży: "Tadeusz Ch. zginął jako ofiara wojny w Niżny, Syberia". Jej dziecko nie żyje, a moje żyje, dzięki niej. Wykupiłam grób za dolary przysłane przez Irenę Ch., przynosiłam kwiaty. Tylko bratki rosły, tak ciemna jest ta kwatera. Raz starłam swastykę narysowaną kredą. Potem, gdy była szansa wykupienia jeszcze jednego miejsca, wykupiłam je dla Ireny Ch., żeby leżała obok syna. Zbeształa mnie okropnie: "Ja do Polski w żadnym wypadku nie wrócę" - pisała. Ma swój wywiad, otrzymała informacje, że "na grobie Tadeusza była tylko wiązka zwiędłych kwiatów". Innym razem wysłała mi plan, wykazując, że wie, w jakiej odległości od grobu Tadeusza jest grób mojego męża. Ja bywam tam trzy razy w tygodniu. Tyle widzę zieleni, co tam. Niech pan patrzy na moje nogi, na bandaże. Byłam ofiarą eksperymentu rozszczepiania mięśni w gestapo na Szucha. Więc wolno było, właśnie mnie, na okale-czałych nogach, powlec się na grób hitlerowca ukrywany wśród polskiego cmentarza.

W miarę lat więź między mną a Ireną Ch. była coraz silniejsza. Jej listy, polecenia, traktowanie mojego życia jako swojej własności, jej pamięć i pamiętliwość, umiejętność przypominania - powodowały moje rosnące uzależnienie od niej.

Jej mściwość, tajemniczość, przekleństwa, jakie miotała w listach: "oby skończył w szpitalu dla obłąkanych", "śmierć dozorczyni to kara za niewdzięczność wobec mnie", cały hymn radości, gdy umarła jej siostra (może na serce, kiedy dosięgnął ją donos?): "podła, podła, podła! " Cykl śmierci, które Irena Ch. przypisywała sile swojej nienawiści, przerażał mnie, hipnotyzował. Bałam się przechodzić koło skrzynki pocztowej. Kiedy nocami analizuję te listy, widzę, jak wsączała mi poczucie, że się nie różnimy: dwie wdowy skrzywdzone przez wojnę, "czekające na starość", dożywające życia w wielkich miastach nie tak odległych od siebie; porównywała nasze mieszkania, renty, charaktery naszych córek. Pisała - babka do babki - o "naszych wnukach". Nasi bliscy leżą blisko siebie na cmentarzu. Uczyła mnie, jak żyć po przejściu na rentę. "Niech pani sypia w pierwszych tygodniach do południa, zje cośkolwiek, pójdzie sobie na spacerek, do domów towarowych, popatrzeć, wypije kawkę i z powrotem do domu, coś sobie poczyta, poszyje, kolacyjka i spać". Zwiększyła pomoc dla mnie, chciała, żebym chodziła ubrana, wyglądała jak ona. Napisała o zmianach w testamencie na niekorzyść Tolinki, dając do zrozumienia, że na moją korzyść. Za to, że mnie ocaliła? Dlaczego wydziedziczyła córkę? Z rozwojem moich wnuków rosła moja wdzięczność do Ireny Ch.: jej czyn ogromniał z ich wzrostem. Zauważyłam, że podkreślam jak ona czerwonym ołówkiem i w tych stosach listów nie można rozróżnić, które podkreślenia są jej, a które moje. "Widać działa między nami telepatia, bo piszemy do siebie jednocześnie" - pisała. Udzieliła mi się jej dwoistość, złapałam się na tym, że przygotowywałam się, żeby na jej procesie rehabilitacyjnym być świadkiem obrony i oskarżenia jednocześnie.

Sprawa rehabilitacji, o której przestała pisać do mnie, nagle powróciła w listach rok temu. Otrzymałam wiadomość, że Tolinka przyjeżdża do Polski i polecenie, żeby zaprosić ją do siebie. Niedługo potem otrzymuję pocztówkę z półnagą dziewczyną ze szczepu Dajaków. Tolinka zawiadamia mnie, że przybywa w Niedzielę Palmową do Warszawy. Jej podróż przez pół kuli ziemskiej została opłacona przez Irenę Ch. Same bilety lotnicze kosztowały dwa tysiące dolarów.

Kiedy zobaczyłam Tolinkę, która była śliczną dziewczyną, stwierdziłam, że zachowała urodę i wygląda młodo. Pielgrzymka z drugiej półkuli do ojczyzny, której wyrzekła się przed trzydziestu laty - żeby tu zabiegać o wybaczenie, usposobiła mnie do niej dobrze. Byłam szczęśliwa, że to się skończy, i ja spełnię obowiązek wdzięczności.

Tolinka nie wiedząc, co jej matka trzyma przede mną w tajemnicy, ledwie weszła, zdradziła przyczynę nagłego wyjazdu Ireny Ch. z Australii. Najpierw powiedziała, że Irena Ch. wróciła do Europy wezwana przez Ludwiga Hahna, by objąć stanowisko jego sekretarki w koncernie maklerskim. Ale Hahn zwolnił ją krzycząc: "To nie jest okupacja! To nie jest Polska! Pani nie będzie trzęsła moim biurem". Jeśli nawet tak było, to Hahn zatrudnił Irenę Ch. dowiedziawszy się o jej klęsce w Australii. Nim jeszcze Irena Ch. wyszła na wolność i przyjechała do Australii, Tolinka przedstawiała ją jako ofiarę komunizmu, więźnia politycznego. Nieoczekiwany cios przyszedł z ambony. Ksiądz z Sydney nazwał Tolinkę "ropiejącym wrzodem na organizmie narodu". Irena Ch. zaszkodziła opinii córki, która zdążyła się zakonspirować. Tolinka nie przypuszczała, że znam dalszy ciąg. "Tolinka - pisała do mnie niedługo przed jej przyjazdem Irena Ch. - ma straszny żal do Polaków, że tak nam się wywdzięczyli. Ze swoim mężem i synem Chrisem w domu nie mówi po polsku". Chris domyślił się, że jakaś straszna tajemnica ciąży na rodzinie. Pewnego dnia znikł, od trzech lat nie dał znaku życia. Podobno żyje na pustyni w północnej Australii.

Zaprowadziłam Tolinkę do córki Alicji. Znały się kiedyś, potem przestały się znać. Alicja bała się wtedy odezwać do niej słowem, żeby z czymś się nie wygadać. Dziewczęta w oddziale Alicji torturowały się wzajemnie metodami gestapo. Wbijały jedna drugiej nóż pod paznokieć. "Mów" - mówiła jedna do drugiej, a ta płacząc odpowiadała: "Nie powiem". Była to próba generalna na wypadek aresztowania. Teraz Alicja nie chciała się pokazywać z Tolinką, wychodziły tylko wieczorem. Alicja pokazywała Tolince odbudowaną Warszawę, Tolinka, ewakuowana przed powstaniem, nie znała rozmiarów zniszczeń. Zwiedzały podniesione z ruin kościoły. Tolinka w jednym z nich modliła się długo przed bocznym ołtarzem. Alicja, żeby jej nie przeszkadzać, wyszła i czekała na ławce przed kościołem. Zauważyła, że Tolinka ma ciągle przy sobie magnetofon i wszystko nagrywa, niektóre rzeczy notuje. Dużo telefonowała.

Pewnego dnia, nakręcając numer, powiedziała do mnie:

"Proszę wyjść, będę telefonowała. Proszę dobrze zamknąć drzwi za sobą i może mi pani zrobić herbaty będąc w kuchni".

Po pewnym czasie wychyliła się i zawołała:

"Proszę mi przygotować kąpiel". Wyrzucona z pokoju we własnym mieszkaniu byłam służącą gestapówki, jakby wróciła okupacja. Zrobiłam herbatę. Drzwi były zamknięte na klucz. Tolinka wpuściła mnie, umyłam wannę. Tolinka wykąpała się i usnęła natychmiast. Zobaczyłam, że dziurka od klucza zatkana jest watą.

"Pani Marianno - powiedziała nazajutrz - dokąd ja tu jestem, ta komunistka Misia (moja przyjaciółka) nie ma tu wstępu".

"Pani Marianno - powiedziała po kilku dniach -ja muszę mieć od pani i pani dowódcy z okresu okupacji świadectwo, że mama była w konspiracji i walczyła przeciw Niemcom".

"Jakże to zrobić?" - zapytałam.

"Jak nie wy, to kto inny. Dam każdej osobie, która powtórzy pod przysięgą, to co jej podyktuję, poważną sumę. Jeśli ktoś będzie utrudniał, mam drugą broń. Wiadomo, że matka wiele wie. Możemy każdemu strasznie zaszkodzić, rzucić cień, którego nikt nie zdejmie".

"Mogę tylko zeznać, że ocaliła mnie i Alicję - odpowiedziałam".

"Wy jesteście bez znaczenia. Ratowałyśmy kogoś nieporównanie ważniejszego".

Na drugi dzień zażądała, żebym jej dała do przeczytania listy od matki. Nie wiedziałam, czy chce zdobyć argumenty w rozgrywce z matką, czy otrzymała od niej polecenie zniszczenia kompromitującej korespondencji. W czasie nieobecności Tolinki zebrałam te listy. Mieszkanie było nimi przepełnione, wypełzały ze wszystkich kątów jak robactwo. Wzięłam też wszystkie swoje dokumenty okupacyjne z obawy, żeby Tolinka ich nie ukradła. Od tego dnia nosiłam to ciągle przy sobie, w torbie podróżnej, ważyły kilka kilo.

Zastanawiałam się, czy pod staraniami o rehabilitację nie kryje się tajemnica. Może Tolinka przyjechała po skarby Ireny Ch.? Tolinka odwiedziła ich dawną gosposię, też ocaloną przez Irenę Ch. Kiedy Irenę Ch. ewakuowano, zostawiła pod jej opieką mieszkanie na Szucha. Po wypuszczeniu z więzienia Irena Ch. odwiedziła gosposię i pod pozorem zwiedzania jej domu zrobiła rewizję, czy nie ma tam rzeczy z ich mieszkania na Szucha. Ostatnio spłaciła w dolarach kredyt za nowe mieszkanie gosposi. Ta uczynność Ireny Ch. wobec ocalonych, gotowość utrzymywania ich, czy kryje się za tym wdzięczność za milczenie czy przechowanie skarbu? Niepokoiło mnie, czy Tolinka nie spełnia misji jakiejś mafii byłych gestapowców? Poprosiłam Tolinkę, żeby zameldowała się, odmówiła. Skojarzyłam jej dane z danymi w zaproszeniu: zamiast Teodozji miała na imię Teresa. Imię ojca też było inne. Atmosfera konspiracji niepokoiła mnie od dnia, kiedy Tolinka powiedziała: "Musi pani zdobyć adres Stanisławy U. Ona wydała moją matkę w ręce bezpieczeństwa. Mamy informację, że obie jej córki wyszły za mąż. Musimy wiedzieć, jak się nazywają. Wiemy, że mąż jednej z nich jest dyplomatą akredytowanym przy ONZ. Kiedy będziemy miały jego nazwisko, matka przez CIA i FBI zniszczy ich. Pozostaje jeszcze pomszczenie Tadzika. Przyjechałam poszukiwać sprawcy aresztowania go. Domyślamy się z matką, kto to był, ale teraz jadę do Poznania, żeby to ustalić".

"Jeśli pani będzie chciała się mścić, wypłynie osoba pani brata, a przecież pani matka obawia się wymieniania nawet jego imienia, to może uniemożliwić starania o rehabilitację" - powiedziałam.

Jednak Tolinka wyjechała do Poznania, niby żeby odwiedzić rodzinę. "Tolinka była zamknięta jak szafa pancerna fabrykacji Kruppa" - określił ją potem jeden ze stryjów, nie domyślając się celu jej wizyty. Kiedy wróciła, nie powiedziała ani słowa. Do mojego mieszkania przyszedł pewnego dnia pan drobny, niewysoki, ubrany na czarno. Tolinka rzuciła się do jego dłoni, chcąc ją ucałować, ale on wyszarpnął rękę i uniósł w górę. Tolinka zrobiła gwałtowny gest w moją stronę. Zdawałam sobie sprawę z wagi rozmowy, jaka toczyła się za ścianą. Kiedy Tolinka otworzyła drzwi i zawołała mnie, gość pakował magnetofon i szykował się do wyjścia.

"Przyszedł czas, żebym powiedziała. Moja matka ostrzegła ojca Kolbe, że ma być aresztowany. Jeśli nie załatwię sobie zaświadczenia z Niepokalanowa, nie mam po co wracać do Australii".

Czarno ubrany pan to był zakonnik, brat L., od lat zajmujący się spisywaniem żywota współczesnego świętego.

Z pewnych działań Tolinki, z tego, że odwiedziła adwokata, któremu przedtem Irena Ch. zleciła sprawę rehabilitacyjną, wywnioskowałam, że zacznie akcję, kiedy Tolinka będzie poza Polską. Wystarczy w jakiejkolwiek zachodniej redakcji czy stacji telewizyjnej przedstawić zaświadczenie, że Irena Ch. z miłości bliźniego i bojaźni bożej chciała uchronić przed śmiercią ojca Kolbego, a on, w pragnieniu świętości, męczeństwa i upodobnienia się do Chrystusa, odrzucił to ostrzeżenie - by Irena Ch. urosła do jednej z głównych osób dramatu. Ułożyłby się w następującą całość: Irena Ch. chce ratować ojca Kolbego, on odmawia i sam ratuje Gajowniczka: ewangeliczny impuls wyszedł od Ireny Ch.

Brat L. miał informacje, że ojciec Kolbe był ostrzegany przed aresztowaniem, a dotąd nie wiadomo, kto to był. Kontakt z Tolinką był szansą wyjaśnienia tej sprawy, skoro brat L. poświęcał jej dużo czasu. Zabrał ją na spotkanie z Franciszkiem Gajowniczkiem do Oświęcimia. Kiedy wróciła, zmęczona zwaliła się na łóżko. Leżałyśmy przedzielone szerokością pokoju.

"Dlaczego pani nie wykonuje moich poleceń? Kazałam pani zdobyć adres Stanisławy U., nazwiska jej córek, gdzie to jest? Co za święty ten Kolbe? Ilu naszych męczenników poległo na froncie? Kto o nich pamięta? Gdzie są ich groby?"

"O dwoje za mało zginęło: o panią i pani matkę" - przerwałam.

"Pani zanadto żyje przeszłością. Pani czyta ciągle o domniemanych winach niemieckich. Ja pani mówię, żeby pani przestała. A jak ja nie dostanę zaświadczenia od brata L., to matka zrobi z tego Gajowniczka kapusia i wtedy zobaczą. Całe to śmietnisko w Oświęcimiu trzeba zrównać z ziemią i na tym miejscu zasadzić las".

"Ty gestapowskie ścierwo, paszoł won! - krzyknęłam. - Twojej matce udało się, ale ty uważaj, żebyś nie została tu na zawsze".

Gryzłam palce. Chciałam zacisnąć jej ręce koło szyi, ale bałam się, była młodsza, zdrowa, silna. Bałam się, że ona może mi coś zrobić, a potem cichaczem wynieść rzeczy i opuścić Polskę. Spakowała rzeczy. Wyszła. Nie zobaczyłyśmy się więcej. Bałam się. Po co Tolinka naprawdę przyjechała do Polski? Dowiedziałam się, że tak pluła na wszystko, co polskie, że taksówkarz chciał siłą dowieźć ją na komisariat. Kiedy dowiedziała się, że brat L. nie wyda jej zaświadczenia, napisała dwa donosy na niego do władz zakonu. Moje rozdarcie doszło do szczytu, byłam chora na Irenę Ch., jakieś utożsamienie, myślenie o niej ciągle, poddawanie się obsesji, rozdwojenie na nienawiść i wdzięczność, jak ona była rozdarta między Paula Wernera i podziemny wywiad. Myślałam o samobójstwie: wykonam sama na siebie wyrok, od którego ocaliła mnie, i tak anuluję jej czyn.

Wyjęłam z torby te wszystkie listy, czytałam. Zaczęłam układać je latanii. Przyszedł mój piętnastoletni wnuk:

"Gestapowski śnieg!" - krzyknął i zaczął wyrzucać w górę listy, żeby spadała jak płatki śniegu.

"Nigdy nie urodziłbyś się, gdyby nie ta kobieta" - powiedziałam.

"Co by mnie to obchodziło?" - odparł wnuk, wyprężył się i wrzasnął: "Heil Irene Ch.!" - i wyszedł.

Zdecydowałam: pozbędę się ich, dam panu. Córka Alicja powiedziała: "Jesteś bez serca, spal te listy, robisz jej straszną rzecz. Chcesz być jak dozorczyni, która pluła na nią, gdy prowadzono ją pod eskortą na rozprawę?" Teraz kiedy oddaję je panu, czuję się oczyszczona. Trzysta stron rękopisu. Irena Ch. kiedyś uwolniła mnie, teraz chce mnie uwięzić: zagroziła mi procesem, bo ktoś ostrzegł ją o mojej decyzji. Boję się jej zemsty poza Polską, dostałam wezwanie do złożenia zeznań w RFN, ale dlatego chyba nie pojadę. Jak ona musi się strasznie szarpać! Urzędowała na pierwszym piętrze, dochodziły ją krzyki z dołu. Musi je ciągle słyszeć. Wczoraj była rocznica naszego ocalenia. Ona nas, ocalonych, przeklęła do czwartego pokolenia. Modliłam się za nią, żeby Bóg ją oświecił co do niej samej i co do mnie. Za życie dziecka, nie swoje, jestem jej wdzięczna, nigdy nie przestanę. Jeśli jest Bóg, jakaś moc, ja życzę jej dobra.

 

 

* Krzysztof Kąkolewski "Baśnie udokumentowane", 1976





Krzysztof Kąkolewski