Rzeczpospolita - 25.08.2007



Piotr Kowalczuk

Kalabria - protektorat mafii




W wypowiedziach policji, sędziów, prokuratorów i mafijnych ekspertów szokuje to, że z góry oddają 'ndranghecie pole. Mówią otwarcie, że to, czy będzie mafijna wojna, czy pax mafiosa, zależy wyłącznie od gangsterów, a nie od włoskiego państwa 

15 sierpnia nad ranem mafijne komando położyło trupem pod włoską restauracją Da Bruno w Duisburgu sześciu mężczyzn. Wszystkie ofiary poza urodzonym w tym mieście synem włoskich emigrantów pochodziły z San Luki, gdzie od 1991 roku toczy się krwawa wojna Vottari-Pelle i Nirta-Strangio, dwóch klanów kalabryjskiej 'ndranghety, najpotężniejszej mafijnej organizacji w świecie kontrolującej handel kokainą na czterech kontynentach. Po raz pierwszy mafijne porachunki wylały się poza granice Italii. Włoska policja lada dzień spodziewa się odwetu i obawia, że wkrótce cała Kalabria może znów spłynąć krwią. Po pustych ulicach San Luki krążą policyjne patrole, karabinierzy na rogatkach przeszukują samochody, ale wszyscy, od ministra spraw wewnętrznych po miejscowego proboszcza, zdają sobie sprawę, że na dalszy rozwój wypadków nie będą mieli większego wpływu, bo Kalabrią rządzi 'ndrangheta, a struktury państwa to przeszczep, który się tam nigdy nie przyjął. 

Masakra przed restauracją 

Kiedy 15 sierpnia po północy z eleganckiej włoskiej restauracji w centrum Duisburga wyszli ostatni goście, rozpoczęła się mała uroczystość. Współwłaściciel i kucharz Sebastiano Strangio, dwóch ugniataczy pizzy Francesco i Marco Pergola, 16-latek Francesco Giorgi, który przyjechał w lipcu z San Luki na wakacyjną naukę zawodu do wuja Sebastiana, i przybyły przed dwoma tygodniami z San Luki Marco Marmo świętowali 18. urodziny kelnera Tommasa Venturiego, urodzonego w Duisburgu syna kalabryjskich emigrantów. Gdy o 2.54 zamknęli lokal i wsiadali do samochodów, zasypał ich grad ołowiu (niemiecka policja doliczyła się 70 łusek). Po pierwszej salwie musieli być lżej lub ciężej ranni, bo wszyscy zginęli ostatecznie od strzałów w tył głowy. Od rana pod restauracją Da Bruno zaczęły się pojawiać wiązanki kwiatów i świeczki. Najwięcej przynieśli niemieccy szkolni koledzy i koleżanki Venturiego, który w te wakacje postanowił dorobić do kieszonkowego. Przed wejściem ustawili karton z napisem "Warum?" (dlaczego). 

Okazało się, że policjanci z Reggio Calabria, których niemiecka policja poprosiła o pomoc, świetnie wiedzieli dlaczego. 25-letni Marco Marmo, killer klanu Vottari-Pelle, jak wynika z podsłuchanych rozmów telefonicznych, pojechał do Niemiec kupić broń. To przypuszczalnie on w Boże Narodzenie 2006 zastrzelił Marię Strangio (de domo Nirta), żonę bossa konkurencyjnego klanu Nirta-Strangio. Być może w tym zamachu brał udział również Francesco Pergola, który tym samym podpisał wyrok śmierci także na swego brata. Natomiast właściciel restauracji Sebastiano należał do tej części rodziny Strangio, która w wojnie klanów stanęła po stronie wroga. Być może, choć to wcale nie takie pewne, solenizant i 16-latek Francesco Giorgi mieli pecha. Byli w złym czasie w złym miejscu. Włoska policja spekuluje, że komando Nirta-Strangio dokonując masakry w Duisburgu, udaremniło zamach przygotowywany przez Marmo. 

Miasto opuszczone przez Boga i państwo 

Jak opowiada Antonio Manganelli, szef policji w stolicy regionu Reggio Calabria, mafijna wojna w San Luca zaczęła się od banalnego incydentu podczas zabawy karnawałowej w 1991 r., gdy młodzież jednego klanu obrzuciła jajkami gangsterów z konkurencji. Od tej pory klany przestały przestrzegać podziału terytorium i stref wpływów, wchodząc sobie nawzajem w drogę. W porachunkach zginęło kilkanaście osób i gdy wydawało się, że wreszcie zawarto pokój, 25 grudnia 2006 r. w zasadzce zginęła 33-letnia Maria Strangio, a inne trzy osoby, w tym jej trzyletni siostrzeniec, zostały ranne. Zamach pociągnął za sobą dalsze 11 ofiar po obu stronach i szóstkę z Duisburga. 

San Luca leży kilkanaście kilometrów od wybrzeża, tuż koło parku narodowego Aspromonte. W związku z tym co piąty mężczyzna pracuje w leśnictwie, ale co trzeci jest bezrobotny. Większość tutejszych samochodów to Audi i Volkswageny przywiezione z Zagłębia Ruhry, bo tam mieszkańcy San Luki wyjeżdżają od połowy lat 50. za pracą. Wielu zostało w Niemczech i są oparciem dla szukających szczęścia krewnych i krajanów (w samym Duisburgu mieszka dziś ponad 3 tys. Kalabryjczyków). 

San Luca liczy dziś ponad 4 tys. przestraszonych dusz. Burmistrz Giuseppe Mammoliti chciał ogłosić w miasteczku żałobę, ale po namyśle, z obawy o własną skórę, zrezygnował, bo mogłoby wyglądać na to, że stanął po stronie klanu Vottari-Pelle. O tym, że miasteczko dotknęła tragedia, świadczy jedynie panująca w nim przeraźliwa cisza i pustki na ulicach. Od 15 sierpnia w dzień żaluzje są spuszczone. Po zmroku nikt nie wychyla nosa z domu. Po pustych ulicach jeżdżą teraz policyjne patrole i ekipy telewizyjne. Rodziny ofiar i nieliczni, których udało się w barze na rynku namówić na kilka słów, twierdzą, że pierwszy raz słyszą o wojnie klanów i naturalnie z 'ndranghetą nie mają nic wspólnego. Wszyscy przedstawiają się jako ledwo wiążący koniec z końcem ciężko pracujący ludzie. Można odnieść wrażenie, że potworny mord w Duisburgu był rzezią niewiniątek. Tylko młody człowiek miał odwagę powiedzieć do kamery: "San Luca to miasto opuszczone przez Boga i państwo, które nigdy tu zresztą nie mieszkało. To jest miasto ludzi umarłych, chodzących trupów. Ludzie pozamykali się w domach i pytają? kto następny? A karabinierzy niedługo stąd wyjadą i znów będzie rządzić 'ndrangheta, jak w całej Kalabrii". 

Proboszcz ks. Pino Strangio, w San Luca od 27 lat, który grzebał wszystkie ofiary tej wojny, tak opisuje sytuację: "Tu nie chodzi o samą 'ndranghetę. Ona działa w Kalabrii i w San Luca od lat, kierując się rozsądkiem niezbędnym do prowadzenia interesów, a interes lubi spokój. Teraz niestety chodzi o wojnę klanów 'ndranghety, w której emocje i nienawiść, nakazujący zemstę mafijny kodeks honorowy pozbawiły tych ludzi zdolności myślenia, zracjonalizowania tego, co się stało i co się może stać. Dlatego w kazaniu zaapelowałem do kobiet, by wyrzuciły z serca zemstę i wpłynęły na mężów". 

Don Pino musiał się zwrócić do kobiet, bo do kościoła w San Luca chodzą teraz tylko kobiety. 

Ale Maria Pergola, matka zamordowanych w Duisburgu Francesco i Marco, już odpowiedziała, i to w telewizji publicznej RAI: "Nie wybaczę nigdy!". Policja przeprowadziła rewizje w ponad 50 domach żołnierzy mafijnej wojny. Na ogół mężczyzn już w nich nie było. Policja podejrzewa, że część uciekła z obawy przed zemstą, a część oliwi broń w kryjówkach i planuje kolejną wendettę. Kiedy? Może nawet już 2 września, gdy w San Luca i okolicach wierni obchodzić będą święto patronalne Najświętszej Maryi, zwanej Madonną della Montagna. Bo począwszy od Bożego Narodzenia 2006, gdy łamiąc mafijne tabu Marco Marmo zastrzelił panią Strangio w dzień święty, gangsterzy z San Luki mordują się w święta kościelne. Dlatego zamach w Duisburgu odbył się 15 sierpnia, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Włoska policja obawia się, że wojna może się rozlać na całą Kalabrię. Dlatego będzie się bacznie przyglądać pogrzebom ofiar z Duisburga. Bo jak zawsze w takich sytuacjach, z tego, kto przyjedzie, złoży kondolencje albo choćby przyśle wieniec, można wnioskować, którędy pobiegną linie frontu. Jeśli natomiast żałobników i wieńców będzie mało, klanowi Vottari-Pelle przyjdzie się pogodzić z faktem, że są w tej wojnie sami, że pozostałe kalabryjskie klany jej sobie nie życzą. Policjanci będą też wypatrywać świeczek w kształcie pięści, bo to w języku 'ndranghety oznacza: "Twoją śmierć pomścimy". 

Gangsterzy decydują o wojnie i pokoju 

Ale widoki na pokój są marne. Policja podsłuchała rozmowę telefoniczną, w której ktoś z klanu Vottari-Pelle proponował adwersarzom rozejm. Giovanni Luca Nirta odpowiedział filozoficznie: "Kto ma żyć, będzie żył, a kto ma umrzeć, umrze", czyli że krew będzie się lała dalej. Pesymistą jest również prowadzący włoską część śledztwa dotyczącego zamachu w Duisburgu prokurator Nicola Gratteri z Reggio Calabria. Twierdzi, że po aresztowaniu trzy lata temu bossa Giuseppe Morabi to "Tiradrittu" (Ten, który strzela prosto) z pobliskiego Africo nie ma w tej chwili pośród szefów 155 kalabryjskich klanów 'ndranghety nikogo, kto swoim autorytetem i wpływami mógłby doprowadzić do zawarcia pokoju. W tej chwili - powiada - 'ndrangheta to luźna federacja autonomicznych klanów ('ndrin), które zawierają ze sobą doraźne sojusze w konkretnych interesach. Każdy jest panem na swoim podwórku. 

Z kolei Marco Minniti, wiceminister spraw wewnętrznych odpowiedzialny za walkę ze zorganizowaną przestępczością, sądzi, że jedyną nadzieją jest próba wywarcia na klanach 'ndranghety takiej presji, by same zrozumiały, że wojna im się nie opłaca. Ale przyznaje, że na to trzeba czasu i środków, których nie ma. 

We wszystkich wypowiedziach policji, sędziów, prokuratorów i mafijnych ekspertów szokuje to, że z góry oddają 'ndranghecie pole. Mówią otwarcie, że to, czy będzie mafijna wojna, czy pax mafiosa, zależy wyłącznie od gangsterów, a nie od włoskiego państwa. Można odnieść wrażenie, że bezradne państwo liczy już tylko na pax mafiosa, a może jest nawet skłonne zawrzeć taki pokój, oczywiście na warunkach gangsterów. Byle tylko przestała się lać krew, byle był spokój, byle tylko uniknąć dalszej kompromitacji w oczach Włochów i całego świata. 

Klany przeciw każdej władzy 

Skąd więc się wzięła potęga 'ndranghety, która dziś niepodzielnie panuje w Kalabrii i jest w stanie szachować państwo włoskie? Kalabria - obcas, podbicie i czub włoskiego buta - jest od niedawna sercem mafijnego świata. To tu, w najbiedniejszym regionie Włoch, zbiegają się nitki międzynarodowego handlu kokainą. 

W Kalabrii czas zastygł bardzo dawno temu. Góry i marna sieć dróg, pamiętających czasy rzymskie, sprzyjają izolacji. W niektórych dialektach pobrzmiewa nadal starogrecki - ślad kolonizacji sprzed 26 wieków! Żywym dowodem właśnie 'ndrangheta - od andraghathia, co w języku Homera oznaczało siłę ducha i prawość. Od niepamiętnych czasów rodzinne klany - 'ndriny - walczyły i układały się z najeźdźcą i feudałem: Normanami, Sztaufami, Andegawenami czy Aragonami. 

'Ndriny, jak wszyscy Kalabryjczycy, równie wrogo przyjęły powstanie państwa włoskiego w 1861 roku, bo wiązało się to z obowiązkowym poborem, a przede wszystkim ściąganiem podatków i narzuceniem władzy z Rzymu. Większość historyków zgadza się, że 'ndrangheta jako sieć niezależnych i niewchodzących sobie w drogę gangów szczelnie oplatających Kalabrię powstała wraz z państwem włoskim jako produkt uboczny raczkującej demokracji. Otaczała ją początkowo (podobnie jak kiedyś sycylijską mafię) legenda obrońcy ciemiężonego ludu. 

Jako że struktury państwa w Kalabrii były i są słabe, jego rolę przejęła 'ndrangheta. Państwo włoskie pozostawiło Kalabrię samej sobie, czyli 'ndrinom. Policyjny prefekt Mussoliniego Cesare Mori w latach 20. bezwzględnymi metodami zdusił sycylijską cosa nostrę, ale do Kalabrii się nie zapuszczał. Do dziś zmieniło się niewiele. Kalabria jest podzielona między mafijnych feudałów i ich wasali. Jeszcze 20 lat temu 'ndriny zarabiały na pobieraniu haraczy, rozdawnictwie skromnych zamówień państwowych, wszelkich posad od stróża po burmistrza. I na porwaniach. W Kalabrii ciągle ginęły żony i dzieci bogaczy. Po Paula Getty juniora 'ndrangheta w 1973 roku pofatygowała się nawet do Rzymu. Po pięciu miesiącach 17 letni chłopak został wypuszczony w Kalabrii bez kawałka lewego ucha. Dopiero na widok przesłanej mu pocztą małżowiny dziadek Getty, wówczas najbogatszy człowiek świata, zgodził się wypłacić horrendalny okup. 'Ndrangheta w Bovalino wybudowała sobie za to w miasteczku całą dzielnicę, do dziś nazywaną Paul Getty Town. 

Lider na kokainowym rynku 

Ale porwania nagle ustały. Prowokowały policyjne naloty i rewizje, a poza tym na horyzoncie pojawił się superbiznes: kokaina. 'Ndriny zainwestowały w lukratywny interes niemal wszystkie swoje środki. Co prawda związane z procederem ogromne zyski doprowadziły potem do nieuchronnej wojny 'ndrin (w latach 1985 - 1991 około tysiąca ofiar), ale 'ndrangheta wyszła z nich silniejsza i lepiej zorganizowana. 

Potęgę i opanowanie kokainowego rynku 'ndrangheta zawdzięcza splotowi okoliczności. W latach 1981 - 1983 rozpętała się krwawa wojna rodzin mafijnych na Sycylii. W tym samym czasie po drugiej stronie Atlantyku, gdzie cosa nostra zdominowała handel heroiną, władze federalne zlikwidowały ogromną sycylijską siatkę Pizza Connection. Równocześnie na Sycylii szalony Toto Riina nie dość, że rozpętał wojnę klanów, to przy okazji wypowiedział wojnę państwu włoskiemu (zamachy na sędziów, policjantów i prokuratorów) i w rezultacie przegrał. Poszedł za kratki, a około tysiąca sycylijskich "ludzi honoru" różnej rangi - czy to przegranych w wojnie rodzin, czy skuszonych niższym wyrokiem - zaczęło sypać. W tym samym czasie specjalnie nieniepokojona przez władze 'ndrangheta mozolnie budowała kokainową siatkę. Południowoamerykańskie i afrykańskie kartele narkotykowe przestały ufać sycylijskiej mafii wobec coraz częstszych wpadek. Pod ręką mieli rezydentów 'ndraghety. W sukurs przyszła też zmiana struktury spożycia narkotyków. Kokaina przestała być używką elit. 

Pierwsze podejrzenia, że Kalabryjczycy zamieszani są w handel kokainą, pojawiły się już w połowie lat 80. Pierwszy dowód nieco później. Kalabryjskie matrony, które przez lata nie opuszczały swoich miasteczek, nagle zaczęły wyjeżdżać w odwiedziny do krewnych w południowej Ameryce i w ogóle rozbijać się po świecie. Wielu biednych Kalabryjczyków nagle przemieniło się w globtroterów. Sekret wydał się, gdy w 1990 roku na lotnisku w Rzymie się okazało, że starsza otyła pani z Reggio Calabria nosi specjalnie uszyty pas, a w nim 5 kg kokainy. 

Teraz cosa nostra i kamorra muszą kupować kokainę za pośrednictwem Kalabryjczyków, którzy opanowali rynek producentów i nabywców. 'Ndrangheta jest dziś kokainowym brokerem. Ma swoich przedstawicieli w Kanadzie, USA, Australii i Europie. A cena kokainy od chwili kupna surowca do sprzedaży detalicznej rośnie kilkaset razy. Jedno zainwestowane euro przynosi w ciągu roku 50. Stąd wziął się błyskawiczny wzrost potęgi i bogactwo 'ndranghety. Jak się szacuje, dziś rocznie 'ndriny zarabiają w sumie 35 mld euro, z czego niemal 70 proc. na kokainie. To tyle, co cosa nostra i kamorra razem wzięte. 

Przyjezdni burmistrzowie wylatują na minach 

Walczyć z 'ndranghetą jest niesłychanie trudno, choćby dlatego, że praktycznie nie ma wśród niej zdrajców. Do dziś naliczono zaledwie 40 pentiti (świadków koronnych). 'Ndriny oparte są na bardzo bliskich związkach krwi. To w Kalabrii najczęściej dochodzi do małżeństw między kuzynami zacieśniających i tak już mocne mafijne sojusze i lojalność w obrębie jednego miasteczka, jednego, dwóch klanów. W efekcie w książce telefonicznej wielu kalabryjskich miasteczek przewija się często tylko 20 nazwisk. Wszyscy są ze sobą spokrewnieni lub spowinowaceni, połączeni siecią tych samych interesów. 

Stąd tak trudno o zdrajców. Co więcej, w 'ndranghecie, w odróżnieniu od sycylijskiej mafii, kobiety uczestniczą w mafijnym biznesie i nierzadko po aresztowaniu albo śmierci ojca lub brata same stają czele klanu. 

Poza tym wobec słabości państwa w Kalabrii to 'ndrangheta od pokoleń jest pracodawcą, bankiem i wymiarem sprawiedliwości. Państwo to intruz psujący interesy i pierwszy wróg. W leżącym o kilkanaście kilometrów od San Luca bliźniaczym miasteczku Plati karabinierzy żartują ponuro, że przed posterunkiem powinni wywiesić tabliczkę "Ambasada włoska w Plati". Są tam obcym, odrzuconym ciałem. W barze nikt nie zamieni z nimi słowa, a kiedy patrolują ulice, to dzieci plują im na buty. Rekrutowanie policjantów czy władz z miejscowych nie ma sensu. Ze strachu lub z powodu mafijnego uwikłania będą współpracować z 'ndranghetą. A zresztą i tak wybory na kalabryjskiej prowincji reżyseruje mafia. Właśnie za to usunięto w Plati w ciągu ostatnich siedmiu lat już pięciu burmistrzów, ale dwóch narzuconych przyjezdnych wyleciało wraz z żonami w powietrze na minach. Antymafijny prokurator Roberto Pennisi na pytanie, do jakiego stopnia 'ndrangheta opanowała kalabryjską politykę i gospodarkę, uśmiecha się z pobłażaniem: " 'Ndrangheta to JEST cała gospodarka Kalabrii i równocześnie jedyna prawdziwa partia polityczna". 

Trudno też się oprzeć wrażeniu, że 'ndrangheta ma oparcie w elitach władzy. Jeden z nielicznych pentiti Giacomo Ubaldo Lauro, zeznał, że mafijni bossowie należą do lóż masońskich wraz z wieloma sędziami, prokuratorami i politykami. Dziwnie często schwytani gangsterzy wychodzą za kaucją, by zniknąć bez śladu, a procesy, jeśli już do nich dochodzi, ciągną się latami, aż do przedawnienia. 

Dodatkową trudnością jest to, że rezydenci 'ndranghety w skorumpowanej Ameryce Południowej i Afryce mogą się czuć bezpiecznie, bo nierzadko w handel kokainą zamieszani są policjanci i politycy najwyższej rangi. Natomiast w Europie, również dlatego, że do 15 sierpnia 'ndragheta działała niezwykle dyskretnie. Nikt na poważnie nie wziął płynących od kilku lat z Włoch alarmujących ostrzeżeń. Jak ujawniło właśnie włoskie MSW, już w 2001 r. Niemcom zostały przesłane informacje o tym, że duisburska restauracja Da Bruno jest jednym z ważniejszych centrów organizacji handlu kokainą w Zagłębiu Ruhry. We Włoszech nikt nie wierzy, że wysłani tam z San Luca chłopcy pojechali się uczyć wyłącznie ugniatania pizzy i podawania do stołu. Nikt też nie wierzy, że jedynym motywem morderców była wendetta, a nie walka o niemiecki kokainowy rynek.







O mafii polskiej