Gazeta Wyborcza - 25/04/1998
KAMBODŻA
Piotr Gillert
Brat Numer Jeden i inne robaki
Głosił, że stworzy nowe, lepsze społeczeństwo, oparte na równości i wspólnej własności. Chciał jednak najpierw cofnąć Kambodżę do poziomu prymitywnej wspólnoty agrarnej. I cofnął. Chciał zburzyć stary, "zepsuty" porządek. I zburzył. A wszystko to za cenę milionów ofiar.
Dokładnie tydzień temu garstka partyzantów gdzieś w kambodżańskiej dżungli spaliła zwłoki Pol Pota. Uroczystość pogrzebowa przywódcy Czerwonych Khmerów trwała krótko. Ogień szybko strawił ciało człowieka, który wśród oprawców XX wieku ustępuje chyba jedynie Hitlerowi i Stalinowi, a i to tylko dlatego, że dane mu było rządzić małym krajem. Pozostawił po sobie pola śmierci, tysiące zwichniętych do końca życia umysłów i setki pytań bez odpowiedzi.
- Moi amerykańscy przyjaciele pytają mnie często, kim właściwie są ci Czerwoni Khmerzy, skąd się wzięli, czemu tak nienawidzili Kambodżan - wspomina w opublikowanej w zeszłym roku książce Davida Chandlera "Cambodia: Power, Myth, and Memory" ("Kambodża - władza, mit i pamięć") Thida B. Mam, Kambodżanka, która przetrwała zagładę i mieszka dziś w Kalifornii. - Zawsze mi wstyd, gdy muszę im tłumaczyć, że słowem Khmerzy określa się naród zamieszkujący Kambodżę. W żyłach oprawców i ich ofiar płynie więc ta sama krew. Jesteśmy jednym narodem. Odpowiadam moim przyjaciołom, że w naszym khmerskim języku nazywamy Czerwonych Khmerów "robakami z naszej własnej skóry".
Taki grzeczny chłopiec
Pol Pot urodził się w 18, 19 albo 25 maja 1925, 1927 lub 1928 roku w prowincji Kompong Thom. Historycy do dziś nie potrafią ustalić dokładnej daty. On sam powiedział przed rokiem, że jego matka wypisała datę urodzenia kredą na ścianie i był to styczeń 1925 roku.
Nazywał się wtedy Saloth Sar - Pol Pot to partyzancki pseudonim, który przyjął wiele lat później. Był najmłodszy spośród siedmiorga dzieci zamożnego chłopa. W latach 70. takich kułaków jak jego ojciec Czerwoni Khmerzy likwidowali za "wyzyskiwanie" wiejskiego ludu. Ale na przełomie lat 20. i 30. Saloth Sar był jeszcze małym, sympatycznym ponoć chłopcem. We wsi bardzo go lubiano. Ci, którzy go pamiętają, mówią, że był wrażliwy, spokojny i bardzo grzeczny. Jego ojciec Suong był ponoć człowiekiem poważnym, wręcz ponurym, np. nie lubił, gdy wiejskie dzieci bawiły się przed jego domem.
Chłopiec miał dziewięć lat, gdy wyjechał do stolicy Phnom Penh, by zamieszkać na królewskim dworze. Rodzina Salothów nie była bowiem zwykłą chłopską rodziną. Kuzynka Salotha Sara była jedną z głównych żon króla Monivonga. Siostra przyszłego Brata Numer Jeden została królewską konkubiną, brat nadwornym urzędnikiem.
Chłopiec zamieszkał z nimi. Nieraz oglądał występy swojej siostry, która była także nadworną tancerką. Niewiele tancerek przetrwało jego późniejsze rządy. Jako przedstawicielki starej, złej kultury musiały zniknąć.
Ciemne małpy z gór
Gdy podrósł, rodzina postanowiła, że poświęci się religii. Spędził sześć lat w buddyjskim klasztorze, najpierw jako uczeń, potem jako mnich. Gdy wiele lat później stał się władcą Kambodży, kazał plądrować buddyjskie świątynie. W tych, których nie strawił ogień, powstawały burdele dla żołnierzy. Z 60 tys. mnichów, którzy żyli w Kambodży przed rządami Czerwonych Khmerów, zagładę przetrwało ok. 3 tys.
W 1948 roku Saloth Sar znów pojechał do Phnom Penh, by uczyć się ciesielstwa, ale niewiele zdążył się nauczyć. Rok później dostał bowiem stypendium na naukę radioelektryki w Paryżu. Statek do Francji odpływał z wietnamskiego Sajgonu, największej metropolii francuskich Indochin. Miasto musiało zrobić na nim duże wrażenie, ale ponoć jeszcze większe wywarła powszechna pogarda wobec, jak określali Khmerów Wietnamczycy, "ciemnych małp z gór". Na każdym kroku wyśmiewano się z niego, poniżano, lekceważono. 30 lat później zgotował wietnamskiemu ludowi Cham zamieszkującemu Kambodżę rzeź.
Przybywając do Francji, Saloth Sar miał już pewne pojęcie o komunizmie. Prawdopodobnie był nawet członkiem komunistycznej partii Indochin. Wkrótce po przyjeździe został przyjęty do Francuskiej Partii Komunistycznej, do sekcji kambodżańskiej. Tam poznał swą przyszłą żonę, osiem lat starszą Khieu Ponnary, pierwszą w historii Kambodży kobietę, która zdobyła uniwersyteckie wykształcenie. Jej brat Khieu Samphan, późniejszy ideolog Czerwonych Khmerów, miał na długie lata stać się dla Salotha Sara jednym z najbliższych towarzyszy walki - i mordów. To on wymyślił podobno koncepcję Roku Zerowego, którą Pol Pot próbował wcielić w życie kosztem setek tysięcy ludzkich istnień.
W okresie francuskim w umyśle Salotha Sara zagnieździł się zlepek lewicowych ideologii z całego świata: marksizm, leninizm, maoizm. Zafascynowała go też, jak poźniej wyznał, myśl Mahatmy Gandhiego...
Z braku czasu, a może umiejętności, nie potrafił utrzymać średniej ocen, niezbędnej do zachowania stypendium. Wreszcie w 1953 roku wrócił do kraju.
Przeistaczanie
W wywiadzie, jakiego udzielił w zeszłym roku dziennikarzowi "Far Eastern Economic Review" Nate?owi Thayerowi, Pol Pot twierdzi, że prawdziwe przebudzenie jego świadomości politycznej nastąpiło właśnie wtedy, po powrocie do Kambodży. Zobaczył pogłębiające się ubóstwo ludzi i społeczną niesprawiedliwość, które nie zniknęły wraz z upadkiem kolonialnych rządów francuskich.
Jeden z jego braci Saloth Chhay zabrał go na zebranie partii komunistycznej. Mimo że towarzysz Sar miał za sobą europejską szkołę komunizmu, nie został od razu przyjęty do kierownictwa opanowanej wtedy przez Wietnamczyków partii. Mniej więcej w tym czasie opracował jedną z podstawowych teorii swego przyszłego ruchu - teorii samostanowienia, wedle której Khmerzy powinni robić wszystko sami, na podstawie własnej, niezależnej tradycji, doświadczeń, wiedzy.
Wkrótce drogi khmerskich i wietnamskich towarzyszy się rozeszły. W połowie lat 50. francuskie Indochiny rozpadły się, powstały niezależne państwa - Kambodża i Wietnam. Komuniści wietnamscy pozostali wierni ojczyźnie komunizmu - ZSRR, podczas gdy kambodżańscy związali się Chinami Mao.
Następne niemal 20 lat Saloth Sar spędził na cierpliwej działalności konspiracyjnej, powoli pnąc się po szczeblach partyjnej hierarchii. W 1960 roku, po tajemniczej śmierci dotychczasowego przywódcy ruchu Tou Samoutha, stanął na szczycie. Wiele lat później stanowczo zaprzeczył, że miał jakikolwiek udział w śmierci Tou, którego - twierdził - kochał jak brata.
W którymś momencie w ciągu tych 20 lat Saloth Sar stał się Pol Potem.
Historyczne okoliczności
Wielcy oprawcy rzadko dochodzą do władzy dzięki własnej wielkości. Częściej na tron wynosi ich zrządzenie losu, zbieg historycznych okoliczności, błędy innych. Potęgę Czerwonych Khmerów stworzyli pospołu król Sihanouk, dyktator Lon Nol, Wietnamczycy i Amerykanie lub - ujmując rzecz bezosobowo - stworzyła ich wojna w Wietnamie.
Od czasu gdy Amerykanie zaangażowali się w tę wojnę, król Norodom Sihanouk, ojciec kambodżańskiej niepodległości, władca przebiegły i bezwzględny, prowadził politykę ryzykownego balansowania na linie. Nie chciał stanąć po stronie Amerykanów, obawiając się "zachodniego imperializmu" i zemsty Wietnamczyków. Po stronie Wietnamczyków też nie chciał się opowiedzieć, bo im nie ufał i bał się marines. Tymczasem wojna nieubłaganie wpychała się na terytorium Kambodży. Vietcong - komunistyczni partyzanci wietnamscy - tworzył bazy wojskowe po kambodżańskiej stronie granicy, a Amerykanie domagali się ich zniszczenia. Zachowanie bezstronności stawało się coraz trudniejsze. W maju 1969 roku, gdy wietnamskie bazy stały się zagrożeniem dla samej Kambodży, za cichą zgodą Sihanouka Amerykanie rozpoczęli w tajemnicy przed opinią publiczną bombardowania słabo zaludnionych terenów wschodniej Kambodży.
Jednocześnie w Phnom Penh rosło niezadowolenie z autorytarnych, skorumpowanych rządów Sihanouka, który do tego zamiast siedzieć w kraju, spędzał czas między Paryżem i Moskwą. W marcu 1970 roku generał Lon Nol, najbardziej proamerykański członek rządu Sihanouka, dokonał przewrotu, przejmując władzę. Sihanouk wezwał naród do walki z uzurpatorem. W tej walce postanowił oprzeć się na swych dotychczasowych wrogach - Czerwonych Khmerach.
U władzy
Sihanouk nie widział w Czerwonych Khmerach żadnego zagrożenia. Byli przecież tylko lewicującymi partyzantami bez większego poparcia w narodzie. W 1969 roku liczebność ich oddziałów sięgała zaledwie 2,5 tys. Wsparcie Sihanouka i ogromna korupcja rządu Lon Nola sprawiły, że po dwóch latach walki Pol Pot miał już pod swym dowództwem 50 tys. ludzi, aktywnie wspieranych przez Vietcong. Komuniści z Phnom Penh i Hanoi nigdy nie darzyli się wielką miłością, ale jednoczył ich wspólny wróg.
Dlatego gdy po podpisaniu traktatu pokojowego z Amerykanami w 1973 roku Wietnamczycy szybko wycofali wszystkie oddziały z Kambodży, Pol Pot poczuł się oszukany. Ostatecznie zraził się do Wietnamczyków, tym bardziej że, jak podejrzewał, podstępnie przechwycili dostawy broni, które szły do niego z Chin.
"Wolne środki powietrzne" wycofane z Wietnamu Amerykanie skierowali przeciw komunistom kambodżańskim. Amerykańskie bombardowania przysporzyły tylko Lon Nolowi więcej wrogów - i więcej zwolenników Pol Potowi. Krok po kroku nikomu nie znani Czerwoni Khmerzy stali się bohaterami walki o sprawiedliwość.
1 kwietnia 1975 roku Lon Nol uciekł z kraju. 17 kwietnia Czerwoni Khmerzy objęli rządy w Kambodży i zamknęli Sihanouka w areszcie pałacowym.
Wyzwoliciele
Mieszkańcy Phnom Penh witali Czerwonych Khmerów z nadzieją na lepsze życie. Miasto z trudem znosiło spowodowane napływem uchodźców przeludnienie, panował w nim brud, bieda, bezrobocie. Co prawda przez pięć lat wojny domowej ludzie zdążyli się nasłuchać opowieści o brutalności komunistów, ale też mieli już dość skorumpowanych rządów Lon Nola i wcześniej arystokratycznej dyktatury Sihanouka. Czerwoni Khmerzy jawili się im jako bojownicy o sprawiedliwość i lepsze społeczeństwo. Witano ich więc z niepewnością, ale przyjaźnie, często wręcz radośnie. Odziani w czarne mundury tajemniczy żołnierze rzadko się jednak uśmiechali. Byli zmęczeni walką, a wiedzieli, że to nie koniec ich rewolucyjnej pracy.
Nikt, nie tylko w Kambodży, ale i w centrali CIA, nie miał zielonego pojęcia ani kim są Pol Pot, Ieng Sary, Khieu Samphan, Ta Mok, Noun Chea i inni członkowie partyjnej wierchuszki, ani jakie są ich zamiary. Wyszli z dżungli i dżungla tajemnicy otaczała ich od początku do końca.
Pierwszy rozkaz wydany przez nowych władców wprawił rozradowanych mieszkańców miasta w osłupienie: ewakuować wszystkich. Ewakuację tłumaczono groźbą amerykańskich bombardowań. - Nie widząc żadnego konkretnego powodu, dla którego mielibyśmy się im opierać, staliśmy się z dnia na dzień narodem bezdomnych uciekinierów - wspomina Thida B. Mam. - Gdy się zorientowaliśmy, że opuszczenie miasta to był podstęp, mający pozbawić nas wszystkiego, co mieliśmy, było za późno, by cokolwiek zrobić. W ciągu paru dni staliśmy się całkowicie zależni od Czerwonych Khmerów, nawet w takich sprawach, jak jedzenie, informacje i samo przetrwanie.
Ten sam manewr zastosowano we wszystkich miastach i miasteczkach. Ludziom nie dawano czasu nawet na to, by spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Nikogo nie pominięto. Tych, którzy nie mogli lub nie chcieli posłuchać rozkazu, zabijano na miejscu.
Rok Zero
Czerwoni Khmerzy, nazywający siebie Angkar, czyli Organizacją, ogłosili rok 1975 Rokiem Zero. Pierwszy ich edykt brzmiał następująco:
1. Ewakuować wszystkie miasta;
2. Zlikwidować wszystkie rynki;
3. Znieść wszelki pieniądz;
4. Pozbawić wszystkich mnichów buddyjskich statusu mnicha i skierować ich do pracy na polach ryżowych;
5. Wykonać egzekucję wszystkich przedstawicieli reżimu Lon Nola;
6. Ustanowić komuny rolnicze w całym kraju;
7. Wypędzić całą ludność pochodzenia wietnamskiego;
8. Rozmieścić wojska wzdłuż granic, szczególnie wzdłuż granicy z Wietnamem.
Pol Pot i jego "bracia" głosili, że stworzą nowe, lepsze społeczeństwo, oparte na równości i wspólnej własności. W przeciwieństwie do swych europejskich towarzyszy uważali jednak, że aby umożliwić komunistyczny rozwój, trzeba się najpierw cofnąć do poziomu społeczeństwa agrarnego, zburzyć stary, zepsuty porządek, zacząć wszystko od nowa na oczyszczonym gruncie. Stąd Rok Zerowy.
Podstawą starego porządku byli ludzie wykształceni. Ewakuowanym kazano spisać dokładne życiorysy z zaznaczeniem, czym zajmowali się przed rewolucją. Na wsi Czerwoni Khmerzy chodzili od domu do domu, wypytując o lekarzy i nauczycieli. Skrupulatnie wyszukiwano oficerów wojska, policjantów, urzędników państwowych. Bez słowa wyjaśnienia zabierano ich - nie wiadomo dokąd. Z początku ludzie tłumaczyli sobie, że nowa władza potrzebuje kadr. Wkrótce zrozumieli, że szuka ofiar. Podstawą wyroku stawała się znajomość francuskiego, okulary czy gładkie, nie spracowane dłonie. Rewolucja odbywała się w całkowitej izolacji od świata. Prawie nikt z Kambodży nie wyjeżdżał i nikt nie mógł do niej wjechać. Świat najpierw nie wiedział, co dzieje się w kraju Khmerów, a gdy z czasem doniesienia o okropnościach ich rządów zaczęły wydostawać się na zewnątrz, nie chciał w nie wierzyć.
Pola śmierci
Rodziny podzielono wedle przydatności do grup roboczych. Dorośli szli do prac ciężkich, dzieci i starcy do lżejszych. Ludzkie życie składało się odtąd z pracy w polu i ideologicznych pogadanek po pracy. Każdego roku po porze sadzenia i siania następowała pora mordowania. Społeczeństwo oczyszczano z burżuazyjnych pozostałości.
Tysiące ludzi umarło z braku pomocy medycznej. W kraju nie było już lekarzy, a ideologia samowystarczalności nie pozwalała sprowadzać leków z zagranicy. Dopuszczano jedynie tradycyjne, khmerskie, metody leczenia.
Wielu zmarło z głodu. Obowiązywała zasada, że im mniej ktoś pracuje, tym mniej je. Ludzie zmęczeni pracą mniej pracowali, więc i mniej jedli. Brak jedzenia pogłębiał ich wycieńczenie. Pracowali jeszcze mniej, więc jeszcze mniej dostawali do jedzenia. Aż wreszcie umierali.
- Zachować cię to żaden zysk, zniszczyć to żadna strata - brzmiało hasło Czerwonych Khmerów. Pola i lasy zapełniały się trupami.
Zdrajcy rewolucji
Nowy system społeczny uparcie nie chciał działać. Niedożywieni, zmęczeni, zaszczuci ludzie okazali się złymi robotnikami rolnymi. Tak jak w Chinach podczas Wielkiego Skoku niższe kadry partyjne bezpośrednio odpowiedzialne za wyniki w terenie zawyżały dane o plonach, by zachować głowę. Po odprowadzeniu obowiązkowej daniny do centrum we wsiach zostawało więc coraz mniej jedzenia. Ci, którzy zdawali sobie sprawę z błędów, bali się mówić. Organizacja była bowiem nieomylna. Każdego, kto podważał ten dogmat, uznawano za wroga i likwidowano. Osoby "podejrzane o współpracę z obcymi wywiadami" - także kobiety i dzieci - przesłuchiwano do śmierci w Tuol Sleng, dawnej szkole w stolicy. Z ok. 16 tys. uwięzionych w Tuol Sleng przeżyło tylko siedem osób.
Nie wiadomo, jaki fragment rzeczywistości docierał na sam szczyt, do Pol Pota. Wiadomo, że najpóźniej w 1978 roku zorientował się, że rewolucja nie przynosi spodziewanych efektów. Wtedy bowiem rozpoczęto wewnętrzną czystkę w partii. Szukano zdrajców rewolucji, agentów Wietnamu. Podejrzenia kierowały się przede wszystkim ku towarzyszom ze wschodnich prowincji, bliższych Wietnamowi, którzy zdaniem Pol Pota ponosili winę za sromotną klęskę jego oddziałów w przygranicznych walkach z Wietnamczykami w 1977 roku. Wielu trafiło do Tuol Sleng, wielu zginęło w rodzinnych stronach. Wielu uciekło do Wietnamu. Był wśród nich dowódca dywizji Heng Samrin, który na początku 1979 roku przyjechał wraz z wietnamskimi czołgami do Phnom Penh, by stanąć na czele prowietnamskiego rządu. Był też mało znany partyzant Hun Sen, który dziś rządzi Kambodżą.
Ślepo wierząc w swą potęgę, Pol Pot zadarł z Wietnamem i został skarcony. Wietnamska inwazja w ciągu kilkunastu dni położyła kres rządom Czerwonych Khmerów.
Z powrotem w dżungli
Pol Pot schronił się gdzieś w Chinach. Przez dwa lata było o nim cicho. Trawił gorycz porażki, zbierał siły do dalszej walki. W 1981 roku znów zawarł sojusz z Sihanoukiem - razem podjęli partyzancką walkę z "wietnamskimi marionetkami" z Phnom Penh. Wspierał ich Pekin, Bangkok i po cichu Waszyngton, wszyscy z obawy przed wzrostem potęgi Hanoi.
Pod koniec lat 80., wraz z końcem zimnej wojny, wojna w Kambodży przestała być komukolwiek potrzebna. Pod egidą ONZ strony konfliktu pogodziły się ze sobą i zgodziły na przeprowadzenie w 1993 roku wolnych wyborów.
Pol Pot bał się, że pokój będzie oznaczał koniec jego potęgi, a może nawet początek sądu. Postanowił, że Czerwoni Khmerzy nie wezmą udziału w wyborach i będą kontynuować walkę z rządem wietnamskich agentów Hun Sena. Ta decyzja była jednak początkiem jego końca.
Zmęczeni życiem w dżungli, podstarzali bracia mieli już dosyć walki. Tym bardziej że z czasem miejsce ideałów zajęła miłość do pieniędzy, których nie udało im się znieść na trwałe. Pierwszy wyłamał się Ieng Sary, były minister spraw zagranicznych. Wraz z wiernymi mu oddziałami przeszedł w 1996 roku na stronę rządową. Wkrótce również Ta Mok, Noun Chea i inni przywódcy zaczęli negocjować z postkomunistami Hun Sena i rojalistami księcia Ranariddha, syna Sihanouka, swój powrót do Phnom Penh. Pol Pot stał się elementem przetargowym. Hun Sen i Ranariddh grali nim z Czerwonymi Khmerami i między sobą. Przeciągnięcie Czerwonych Khmerów na swoją stronę zapewniało obu stronom konfliktu w Phnom Penh przewagę nad przeciwnikiem. Dla Czerwonych Khmerów żywy Pol Pot był jak straszak na polityków w Phnom Penh, którzy mają za sobą współpracę z Czerwonymi Khmerami. W każdej chwili współpracownicy Pol Pota mogli go oddać pod międzynarodowy trybunał. Martwy i milczący stanowił ostateczną cenę za powrót do Phnom Penh.
Latem zeszłego roku Pol Pot ostatni raz spróbował przejąć inicjatywę i wyciąć w pień zdrajców, lecz przegrał. Dawni towarzysze urządzili mu pokazowy proces, zapraszając nań zachodnie media w osobie Nate?a Thayera, dziennikarza "Far Eastern Economic Review".
Wyznania zdradzonego kata
- Moje sumienie jest czyste - te słowa usłyszał świat od Pol Pota po 18 latach milczenia kata. Zrobiliśmy pewne błędy, czasem postępowaliśmy wbrew dobru narodu, przyznał w wywiadzie Thayerowi, ale "bez naszej walki nie byłoby dziś Kambodży". Wedle Pol Pota Wietnamczycy chcieli go zamordować, wiedząc, że tylko on stoi im na drodze do wchłonięcia Kambodży.
Świadectwa swej zbrodni nazwał wietnamskimi falsyfikatami, twierdząc, że nigdy nie słyszał ani o masowych egzekucjach, ani o Tuol Sleng. Jego zdaniem podczas rządów Czerwonych Khmerów zginęło nie, jak twierdzi świat, od 1,5 do 3 mln ludzi, ale co najwyżej 30 tys. - głównie zdrajców i agentów.
- Od dzieciństwa nie lubiłem mówić o sobie. W ogóle jestem małomówny i raczej skromny - dodał w tonie bardziej osobistym. - Nie lubię mówić ludziom, że jestem przywódcą... Nie powiedziałem o tym nikomu z mojej rodziny - ani bratu, ani siostrze, bo nie chciałem ich martwić. Nie chciałem, by w razie czego cokolwiek ich ze mną łączyło. Niektórzy ludzie mówią, że los rodziny był mi obojętny. Wręcz przeciwnie, kocham moich krewnych.
To był ostatni raz, gdy świat zobaczył i usłyszał Pol Pota. Kiedy dwa tygodnie temu ujrzał go ponownie, był już niemy. Jego zwłoki spalono, tak jak zwłoki Hitlera. Autopsji nie przeprowadzono, jedynym dowodem są zdjęcia i relacje tajlandzkiego oddziału medycznego, który dokonał oględzin ciała. Tylko czekać, aż pojawią się plotki, że Brata Numer Jeden widziano niedawno w Bangkoku czy w Pekinie. Albo w Buenos Aires.
Bracia główni i pomniejsi
Większość bliskich towarzyszy Hitlera nie uniknęła sprawiedliwości. Ale Kambodża nigdy nie doczekała się swej Norymbergi, choć od upadku krwawej dyktatury minęło prawie 20 lat.
W południowo-zachodniej części kraju, przy granicy z Tajlandią, na bogatych w kamienie szlachetne i bujne lasy terenach wokół miejscowości Pailin, która do sierpnia 1996 roku była główną twierdzą Czerwonych Khmerów, rozciągają się dziś włości Ienga Sary. W zamian za zdradę Pol Pota postkomuniści i rojaliści wspólnie przyznali mu amnestię. Zachował prywatną armię. Dostał też państwową koncesję na wyrąb i sprzedaż drewna o łącznej wartości ok. 75 mln dolarów. Jest milionerem, nikogo nie musi się bać i przed nikim nie musi się kryć.
W pobliżu Pailin dostatnie życie plantatora kukurydzy wiedzie Mam Nay, główny oprawca z Tuol Sleng. Nikt nie zakłóca jego spokoju.
Na czele oddziałów, które zadały ostateczny cios Ta Mokowi i jego ludziom, przechodząc w marcu tego roku na stronę rządową stoi Keo Pok, w latach terroru jeden z najbardziej krwawych braci.
Przymiarki do zawarcia układu między Hun Senem oraz Ta Mokiem i resztą Czerwonych Khmerów właśnie trwają.
Ministrowie rządu, parlamentarzyści, generałowie, gubernatorzy prowincji - byli Czerwoni Khmerzy są dziś w Kambodży we wszystkich władzach. Można bez przesady powiedzieć, że po zeszłorocznym przewrocie, gdy od władzy odsunięto rojalistów, rządzą krajem.
Cena pokoju
Żaden Czerwony Khmer - jeżeli nie liczyć pokazowego procesu Pol Pota - nie stanął dotychczas przed sądem za swoje zbrodnie. W Phnom Penh nazywa się to "polityką zgody narodowej". Tego samego określenia używają Czerwoni Khmerzy. Waszyngton pochwala "reintegrację Czerwonych Khmerów w kambodżańskim społeczeństwie", podkreślając, że wielu z nich otwarcie potępiło "ludobójczą politykę tej organizacji".
Wspomina Thida Mam: - Pol Pot, Ieng Sary i inni wykorzystali nasze pragnienie pokoju po latach niepokojów i wojny domowej. Chcieliśmy pokoju za wszelką cenę, ale nawet nie podejrzewaliśmy, że ceną tą będzie zagłada wszystkiego, co było nam drogie: naszych rodzin, naszej kultury, naszego pięknego kraju i naszego życia.
Dziś za cenę pokoju i świętego spokoju pozwala się dawnym oprawcom bezkarnie powrócić do normalnego życia. Na wieść o śmierci Pol Pota sędziwy król Sihanouk, który w życiu widział już wszystko i stał po każdej z możliwych stron, powiedział, że teraz jego kraj odetchnie z ulgą. Jakby zapomniał, że Pol Pot był tylko największym spośród "robaków z naszej skóry", a inne wciąż żyją.
Blok tekstów o komunie