Ian Kershaw
Punkty zwrotne
Decyzje, które zmieniły bieg drugiej wojny światowej
2009
(...)
Hitler postanawia zabić Żydów
Berlin - Prusy Wschodnie, lato - jesień 1941 roku
Oświadczono nam w Berlinie, że nie należy się tym kłopotać, nie potrzebujemy ich ani na Wschodzie, ani w Komisariacie Rzeszy [na Ukrainie], więc zlikwidujcie ich sami. [...] Musimy unicestwić Żydów, gdzie tylko ich znajdziemy i gdzie tylko jest możliwe [...].
Hans Frank, generalny gubernator okupowanej Polski, 16 grudnia 1941 roku
12 grudnia 1941 roku, dzień po wypowiedzeniu przez Niemcy wojny Stanom Zjednoczonym Ameryki, Hitler przemawiał do liderów swojej partii w Kancelarii Rzeszy w Berlinie. Najpierw długo omawiał stan wojny, po czym przeszedł do sytuacji Żydów. Minister propagandy Joseph Goebbels zapisał, co Hitler miał do powiedzenia: "W odniesieniu do kwestii żydowskiej Führer jest zdecydowany przeprowadzić czystkę. Przepowiadał, że jeśli doprowadzą do kolejnej wojny światowej, spotka ich zagłada. To nie były puste słowa. Mamy wojnę światową. Zagłada Żydów musi być konieczną konsekwencją. Na sprawę tę należy patrzeć bez sentymentalizmu. Nie mamy solidaryzować się z Żydami, tylko z naszym niemieckim narodem. Skoro naród niemiecki znowu poświęcił około 160 000 poległych w kampanii wschodniej, to podżegacze tego krwawego konfliktu będą musieli za to zapłacić własnym życiem".
W tym czasie Żydzi "płacili własnym życiem", jak to ujmował Hitler, od niemal sześciu miesięcy. Przez całe lato, od czasu rozpoczętej 22 czerwca napaści na Związek Radziecki, zajmujące się zabijaniem jednostki niemieckiej policji bezpieczeństwa wymordowały dziesiątki tysięcy Żydów, zaczynając przeważnie od mężczyzn, ale wkrótce włączając w zakres swojej działalności kobiety i dzieci. Tylko jedna z czterech Einsatzgruppen (czyli grup operacyjnych), wysłanych za szybko posuwającym się Wehrmachtem, by zmieść z powierzchni ziemi "elementy wywrotowe", szalejąc po krajach bałtyckich, wymordowała do końca roku dokładnie obliczoną liczbę 229 052 Żydów. Była to pierwsza przerażająca faza ludobójstwa. Jednak jesienią ludobójstwo to rozszerzyło się poza okupowane części Związku Radzieckiego i szybko weszło w drugą, rozleglejszą co do zasięgu i najszerzej zakrojoną fazę. Zmierzała ona ni mniej, ni więcej, tylko do fizycznej eksterminacji Żydów w całej okupowanej przez Niemców Europie - co naziści określili mianem "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej".
Pełne wdrożenie programu eksterminacji miało nastąpić dopiero wiosną i latem 1942 roku, kiedy młyny śmierci w ośrodkach zabijania w okupowanej Polsce rozpoczęły swój quasi-przemysłowy proceder gazowania, a policyjne obławy stopniowo rozciągnęły się na całą Europę, od wschodu na zachód, od północy na południe. Masowe transporty i ogromne linie produkcyjne do gazowania ludzi miały wejść w ostatnią koszmarną fazę dopiero latem 1944 roku, kiedy to wobec coraz bliższej perspektywy nieuniknionej klęski Niemiec zamordowano w komorach gazowych Auschwitz-Birkenau niemal pół miliona węgierskich Żydów. Ale nawet wtedy męczarniom Żydów nadal daleko było do końca. Dziesiątki tysięcy miały jeszcze umrzeć w okropnych "marszach śmierci" ze wschodu na zachód, kiedy w obliczu szybkiego natarcia Armii Czerwonej zamykano obozy śmierci w okupowanej Polsce, a więźniów, którzy ocaleli, zmuszano do marszu do już i tak niezwykle przepełnionych obozów pracy lub obozów koncentracyjnych (takich jak Bergen-Belsen) na terenie Rzeszy.
To nieopisane nieszczęście, cierpienie i śmierć były wynikiem dwóch zasadniczych decyzji - albo lepiej: grup decyzji - podjętych w roku 1941. Pierwszą z nich, podjętą latem, była decyzja, by zabić Żydów ze Związku Radzieckiego. Drugą, podjętą jesienią, była decyzja, by rozszerzyć to zabijanie na całą okupowaną przez nazistów Europę. W czasie gdy Rzesza Hitlera upadła, liczba ofiar śmiertelnych narodowości żydowskiej wynosiła - według najbardziej wiarygodnych wyliczeń - od 5,29 do trochę ponad 6 milionów. Zamierzony cel był niemal dwukrotnie wyższy. Zgodnie z planem przedstawionym w styczniu 1942 roku "ostateczne rozwiązanie" miało objąć w sumie nie mniej niż 11 milionów Żydów *[
Liczba docelowa obejmowała Żydów w Anglii, a także w krajach neutralnych, takich jak Szwajcaria, Turcja, Szwecja, Irlandia i Hiszpania.].Decyzja, by zabić europejskich Żydów, nie ma precedensu. W całych ludzkich dziejach nie było jej podobnej. Najbliższym porównaniem było zabicie od miliona do półtora miliona Ormian przez Turków w roku 1915 (około dwóch trzecich Ormian żyjących w owym czasie w Turcji). Między tymi decyzjami były pewne podobieństwa. Turecka wrogość wobec Ormian miała długą historię, którą znaczyły wybuchy strasznej przemocy i rzezie. Istniały ideologiczne imperatywy z tendencją do radykalizacji. Ponadto ludobójstwo na wielką skalę pojawiło się w kontekście niezwykle brutalnej wojny, a zbrodniczy program był następnie realizowany z poparciem tureckiego rządu. Jednak istniały również ważne różnice. Siłą napędową tego ludobójstwa nie był biologiczny rasizm. Być może nawet do 20 000 Ormian uniknęło rzezi dzięki nawróceniu się na islam. W nazistowskich Niemczech nawrócenie na chrześcijaństwo nie mogło, oczywiście, stanowić żadnej ochrony dla Żydów. Tłem tego wcześniejszego ludobójstwa nie była żadna istniejąca uprzednio polityka fizycznego zniszczenia wspólnoty Ormian. Nie zostało ono zaplanowane zza biurka; początkowo było niezorganizowane - pojawiło się w wyniku coraz bardziej bestialskich, okrutnych reakcji na serię nieprzewidzianych kryzysów z lat 1914 -1915. Ludobójstwo nazistowskie, mimo że zapoczątkowane zostało dopiero w roku 1941, było logicznym - a pod pewnymi względami nawet nieuniknionym - rozwinięciem przesłanek nazistowskiej władzy. Począwszy od roku 1933, głoszone przez nią quasi-intelektualne podstawy bezkompromisowego biologicznego antysemityzmu zostały zapisane jako państwowa ideologia (biorąc pod uwagę ich ucieleśnienie w najwyższej władzy w kraju). To z kolei wywołało systematyczne, coraz bardziej radykalne prześladowanie, które sprawnie realizował nowoczesny aparat biurokratyczny i które swój szczyt osiągnęło w drobiazgowo zaplanowanej eksterminacji prowadzonej nowymi, quasi-przemysłowymi sposobami i mającej na celu ostateczne całkowite pozbycie się wszystkich Żydów w Europie.
Była to także decyzja całkowicie różniąca się w swojej istocie od tych, które prześledziliśmy w poprzednich rozdziałach. Tamte, włącznie z decyzjami Hitlera, cechowała (w różnym stopniu) jakaś dająca się dostrzec racjonalność - w zakresie początkowych założeń - jeśli chodzi o politykę będącą tłem strategii wojskowej. Było tak z pewnością z punktu widzenia tych, którzy te decyzje podejmowali. Pewną logikę - tyle że w niektórych wypadkach wypaczoną - w ich tle można dostrzec nawet dzisiaj, bez względu na to, jak katastrofalnymi się okazały. Decyzja, by zabić Żydów, była decyzją całkowicie innego rodzaju. Chociaż z punktu widzenia przebiegu nazistowskiego prześladowania Żydów być może nie sposób odmówić logiki samej drodze do tego ludobójstwa, jednakże patologia szatańskiego antysemityzmu, który leżał u jego podstaw, przeczy wszelkiej racjonalności. A mimo to również ta decyzja - w innym, ale jak najbardziej podstawowym sensie - była decyzją wojenną. Decyzja prowadzenia wojny na śmierć i życie przeciwko Żydom stanowiła w nazistowskiej myśli część olbrzymiej kampanii militarnej, w której naziści uczestniczyli - była jej nieodłącznym elementem, nie zaś czymś od niej oddzielonym.
I
Przemówienie Hitlera do liderów jego partii z 12 grudnia 1941 roku nie pozostawiało co do tego wątpliwości. Hitler uważał, że wojnę wywołali Żydzi. Teraz zapłacą za nią utratą własnego życia. Stwierdził, że on to przepowiedział. Była to aluzja do fragmentu jego przemówienia do Reichstagu wygłoszonego 30 stycznia 1939 roku, w szóstą rocznicę "przejęcia władzy". Oświadczył wtedy: "W ciągu mojego życia bardzo często bywałem prorokiem i zazwyczaj mnie z tego powodu wyśmiewano [...] Dzisiaj po raz kolejny będę prorokiem: jeśli międzynarodowej żydowskiej finansjerze w Europie i poza nią udałoby się raz jeszcze pogrążyć narody w wojnie światowej, wówczas skutkiem tego będzie nie bolszewizacja kuli ziemskiej, a tym samym zwycięstwo żydostwa, lecz zagłada rasy żydowskiej w Europie!". Nie była to inauguracja programu eksterminacji. Jednak w słowach tych znajdowała odbicie ludobójcza mentalność, tkwiąca w umyśle Hitlera pewność, że Żydzi będą winni kolejnej wojny - tak jak (w jego wypaczonej psychice) zawinili w wypadku pierwszej wojny światowej - i że na skutek tego w jakiś sposób zginą.
Ta "przepowiednia" nigdy go nie opuszczała. Wspominał o niej ponad tuzin razy, zarówno prywatnie, jak i publicznie, właśnie podczas tych lat, kiedy "ostateczne rozwiązanie" było w pełnym toku. I zawsze rozmyślnie błędnie datował swoją "przepowiednię" na 1 września 1939 roku, czyli dzień, w którym od niemieckiej inwazji na Polskę zaczęła się europejska wojna - chociaż w rzeczywistości podczas swojego przemówienia w Reichstagu owego dnia nie wspominał wcale o Żydach. Związek między Żydami a wojną był zatem zaszczepiony w jego umyśle od początku konfliktu. Tkwił tam nadal u jego końca, kiedy w przeddzień samobójstwa w berlińskim bunkrze, dyktując swój "Testament polityczny", po raz kolejny obwiniał Żydów o wojnę; stwierdził jednak, że tym razem "prawdziwy winowajca" został zmuszony odpokutować "za swoją winę".
Taka była mentalność Hitlera: wojnę można wygrać tylko w wypadku unicestwienia Żydów. To przekonanie utrzymywało się u niego od czasu zakończenia pierwszej wojny światowej, które oznaczało dla niego nieopisaną katastrofę, tchórzliwą kapitulację, znienawidzoną rewolucję i narodowe upokorzenie. Podobnie jak wielu innych ówczesnych przedstawicieli niemieckiej prawicy uważał, że odpowiedzialni za to byli Żydzi. Gdy wzmogła się nędza i cierpienie, a straty były coraz większe, poszukiwano kozłów ofiarnych. W wyniku prowadzonych przez powojenne lobby bezustannych ataków propagandowych w centrum uwagi znajdowali się bez przerwy - i całkowicie bezpodstawnie - Żydzi. Oskarżano ich, że ciągną zyski z wojny, że są wałkoniami, którzy unikają służby wojskowej, i że podburzają do wewnętrznych zamieszek, które osłabiają działania wojenne. Głęboko zakorzeniony antysemityzm samego Hitlera karmił się tymi podłymi oszczerstwami. Rola, którą w rosyjskiej rewolucji odegrały tak kluczowe postaci jak Lew Trocki, a w Niemczech fakt, że czołowi przywódcy znienawidzonych socjalistycznych wstrząsów byli Żydami - co widać było najwyraźniej w kwietniu 1919 roku, w czasie krótkotrwałego bawarskiego eksperymentu z rządem w stylu radzieckim - stanowiły dodatkową silną pożywkę dla wściekłej nienawiści do Żydów, która rozpętała się wówczas na nacjonalistycznej prawicy. Wszystko to łączyło się w umyśle Hitlera z jego własnymi dogłębnymi uprzedzeniami i zastygło w postaci patologicznej fiksacji, która nigdy go nie opuściła: że Żydzi są odpowiedzialni za całe zło, jakie spotyka Niemcy.
Według Hitlera, druga wojna miała się rozegrać po to, by anulować klęskę z pierwszej, by odwrócić bieg historii. A pomsta na inicjatorach katastrofy, która zapoczątkowała "żydowską" Republikę Weimarską, reżim stworzony przez "przestępców" z listopada 1918 roku, będący przyczyną zrujnowania Niemiec, oznaczała zagładę Żydów. "Całkowite usunięcie Żydów" miało być "ostatecznym celem" wszelkiego rządu w Niemczech, jak napisał Hitler w swoim pierwszym politycznym oświadczeniu, we wrześniu 1919 roku. "Ofiara milionów na froncie" - oświadczył kilka lat później w okropnym fragmencie znajdującym się u końca Mein Kampf, nie musiałaby się zdarzyć, gdyby na początku wojny "dwanaście czy piętnaście tysięcy tych hebrajskich demoralizatorów poddać działaniu gazu trującego". Nie był to plan ludobójstwa. Jednak związek między wojną a Żydami, idea, która gdy już zagnieździła się w umyśle Hitlera, nigdy go nie opuściła, miał jednoznaczne ludobójcze konotacje. A od roku 1933 człowiek głoszący tę ideę rządził Niemcami.
Idea ta nie tkwiła jedynie w umyśle Hitlera. W bezpośrednim następstwie Reichskristallnacht, pogromu z nocy 9-10 listopada 1938 roku, Hermann Göring, główny orędownik Hitlera, mówił w wąskich nazistowskich kręgach o "wielkiej ostatecznej rozgrywce z Żydami" w wypadku wybuchu kolejnej wojny. Dwa tygodnie później, 24 listopada, główna gazeta SS "Das Schwarze Korps" pisała o wyplenieniu Żydów jako przestępców "ogniem i mieczem", czego skutkiem miał być "rzeczywisty i ostateczny koniec żydostwa w Niemczech, jego całkowite unicestwienie". Tego rodzaju odczucia podzielali wówczas w całości albo w znacznej części inni czołowi naziści. Ponadto, co miało zasadnicze znaczenie, poglądy te zostały zinstytucjonalizowane w najbardziej ideologicznie dynamicznym sektorze nazistowskiego reżimu - rodzącym się imperium, które powstało pod egidą policji bezpieczeństwa kierowanej przez SS. W imperium tym można było zrobić karierę dzięki nabyciu biegłości w "kwestii żydowskiej". Adolf Eichmann, który później miał być organizatorem "ostatecznego rozwiązania", jest tu klasycznym przykładem. Jednak karierowiczostwo i ideologia szły ręka w rękę. Tymi, którzy zdobyli ostrogi dzięki nieprzerwanej pracy nad szukaniem sposobu na "rozwiązanie" "żydowskiego problemu", byli głównie prawdziwi zwolennicy tej sprawy. Dawno już wpojono im doktrynę, że Żyd jest źródłem zła i że mocną, dominującą Rzeszę trzeba oczyścić z "zanieczyszczeń", a już zwłaszcza z Żydów.
Będąc najwyższym przywódcą reżimu, Hitler stanowił ucieleśnienie zasadniczego przekonania, że ocalenie Niemiec zależy od usunięcia Żydów. Inni na rozmaite sposoby starali się wprowadzić w życie ten ideologiczny nakaz. W policji bezpieczeństwa "misja" ta przyjęła postać instytucjonalną. Została ponadto włączona w szersze ramy celów stawianych wojnie i podbojom. Wyraźne łączenie przez Hitlera Żydów i wojny nie było tylko wykorzystywaniem istniejących głębokich uprzedzeń antysemickich. Nadało ono również tym uprzedzeniom dynamiczny, mesjański cel. Kiedy zaczęła się wojna, władze nazistowskie były już protoludobójczą elitą.
Podstawą ludobójczej mentalności było demonizowanie Żydów, które stało się centralnym wytworem nazistowskiej wyobraźni. Nie wynikało ono z faktycznych okoliczności. Żydzi byli niewielką mniejszością ludności zamieszkującej Niemcy - w roku 1933 stanowili zaledwie 0,76 procenta - i w oczywisty sposób nie byli w stanie próbować sięgać po władzę w państwie, zgłaszać konkurencyjnych roszczeń do terytoriów czy skąpych zasobów ani stanowić jakiegokolwiek nieurojonego zagrożenia, które służyło za pretekst do licznych przypadków "czystek etnicznych" w XX wieku. Nazistowskie wyobrażenie Żyda wykraczało daleko poza granice konwencjonalnej urazy. Wychodziło ono z założenia, że Żydzi są ni mniej, ni więcej, tylko najwyższym egzystencjalnym niebezpieczeństwem. W Niemczech Żydów uważano za element "zatruwający" niemiecką kulturę. "Prawdziwa" istota tego, co uważano za niemieckie, sprzeciwiała się wywrotowym prądom "żydowskiego" materializmu i zepsucia. Jednak uważano, że niebezpieczeństwo to sięga znacznie dalej. W nazistowskiej metaforyce Żydzi dominowali zarówno w systemie kapitalistycznym, przyjmując postać "plutokratycznych" wrogów: Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, jak i w systemie bolszewickim, wcielając się we wroga radzieckiego. Stanowili najwyższe zagrożenie dla samego istnienia Niemiec. Żydzi byli wręcz ucieleśnieniem całkowicie znienawidzonego przez nazizm świata, zespołu wartości moralnych, które przeniknęły i z judaizmu, i z chrześcijaństwa i utworzyły podwaliny cywilizacji przeznaczonej - co wielokrotnie jasno dawał do zrozumienia Hitler - do zlikwidowania. W tym sensie nazizm stanowił apokaliptyczną wizję odnowionego państwa i społeczeństwa, które miały powstać ze zniszczenia i wykorzenienia destrukcyjnych wartości uosabianych przez Żydów. Była to ni mniej, ni więcej, tylko próba zasadniczego zmienienia biegu dziejów, osiągnięcia ocalenia własnego narodu poprzez wyeliminowanie nie tylko wszelkich żydowskich wpływów, ale samych Żydów.
Oparta na tego rodzaju przesłance decyzja, by zabić europejskich Żydów, mimo że powstała w całkiem konkretnych okolicznościach w roku 1941, wynikała z nieubłaganej, strasznej logiki. Analizując inne brzemienne w skutki decyzje podejmowane przez przywódców politycznych w roku 1940 i 1941, zastanawialiśmy się, jakie były - o ile były - dostępne dla nich alternatywne możliwości wyboru wedle ich rozeznania w ówczesnej sytuacji. Jednak gdy analizuje się decyzję, by zabić Żydów, nie widać żadnych tego rodzaju alternatywnych możliwości; albo raczej widać jedynie alternatywne metody zagłady.
Decyzja, by zabić Żydów, była jedyną w swoim rodzaju spośród tych, które poddaliśmy analizie, z jeszcze jednego powodu. Nie była to decyzja konwencjonalna, taka jak decyzja o przystąpieniu do wojny lub o nieprzystąpieniu do niej, podejmowana po przeprowadzeniu poufnych rozmów z wąskim gronem ministrów, generałów czy innych współpracowników, a następnie ogłoszona publicznie. Była to tajemnica państwowa największej wagi, o której nie należało rozmawiać nawet wśród osób wtajemniczonych. Najbardziej obciążające rozkazy wydawano ustnie. W rozmowach na najwyższym szczeblu stosowano język kamuflażu. Sam Hitler nigdy nie mówił wprost o zabijaniu Żydów, nawet w najwęższym kręgu swoich współpracowników. Z kolei Heinrich Himmler, szef SS i osoba odpowiedzialna przed samym Hitlerem za realizację programu eksterminacji, mówił otwarcie o zabijaniu Żydów. Jednak było to na późniejszym etapie, kiedy zwracał się do esesmanów, a następnie, w dalszej kolejności, do liderów partii na początku października 1943 roku. W perspektywie coraz bardziej zagrażającej klęski otwartość tę należy uznać za zachowanie grupy zaprzysiężonych spiskowców albo ludzi, którzy spalili za sobą mosty i razem są w to wplątani. Himmler uparcie twierdził, że postępowali zgodnie z moralnym prawem i powinnością, chcąc "unicestwić ten naród, który chciał unicestwić nas". Opisywał "eksterminację narodu żydowskiego", mówiąc o niej: "chwalebna karta naszej historii, która nigdy nie została i nigdy nie zostanie napisana". Jego uwagi stanowiły połączenie wypaczonej dumy z wypełnienia historycznego obowiązku i ukrytego poczucia, że została dokonana zbrodnia olbrzymich rozmiarów, zbrodnia, która była konieczna, ale której nigdy nie wolno będzie ujawnić.
Biorąc pod uwagę, że nawet na wyższych szczeblach reżimu panowała taka dyskrecja, widzimy jeszcze jedną oczywistą różnicę w stosunku do już przebadanych decyzji. Decyzję, by zabić Żydów, można zrekonstruować jedynie na podstawie poszlak. W rzeczywistości nie sposób odpowiedzieć z całą pewnością na pytanie, kiedy dokładnie i w jaki sposób została ona podjęta. Co więcej, mówienie w tym wypadku o "decyzji" może już samo w sobie być mylące, ponieważ sugeruje to jakiś jeden skończony moment, w którym zostaje wydane precyzyjne oświadczenie. Prawdopodobnie właściwszym wyobrażeniem, jak się to dokonało, jest seria upoważnień, przy czym każde z nich opierało się na poprzednich. Jednak nawet jeśli tak właśnie się stało, to owe upoważnienia, traktowane łącznie, są równoznaczne z postanowieniem, że europejscy Żydzi powinni przestać istnieć. Czyli upoważnienia te w sumie stanowią decyzję - nawet jeśli jest to decyzja złożona z elementów składowych.
Zauważyliśmy już nawet, że istniały przynajmniej dwa elementy składające się na tę decyzję: by najpierw zabić Żydów ze Związku Radzieckiego, a następnie rozszerzyć to zabijanie - to druga faza, która mogła wymagać większej liczby kolejnych upoważnień. Roli odegranej przez Hitlera w podjęciu tej decyzji - czy też tych decyzji - nie da się dokładnie odtworzyć. Nie odnaleziono żadnych pisemnych rozkazów. Niemal na pewno żadnych nie uda się odnaleźć. Jednak "ostateczne rozwiązanie" nosi na sobie mnóstwo odcisków palców Hitlera. Niewątpliwie Żydzi cierpieliby prześladowania pod rządami każdego nacjonalistycznego przywódcy w ówczesnych Niemczech. Niemniej jednak do przekształcenia tych prześladowań w zmasowane ludobójstwo potrzeba było Hitlera. Kiedy w marcu 1942 roku Goebbels opisał Hitlera jako "niezrównanego mistrza i rzecznika radykalnego rozwiązania" "kwestii żydowskiej", stwierdzał tylko coś, co było oczywiste. Bez Hitlera "ostateczne rozwiązanie" byłoby nie do pomyślenia.
II
W dekadach poprzedzających nazistowskie ludobójstwo antysemityzm był chorobą złośliwą i endemiczną w większej części Europy. Kiedy trwało "ostateczne rozwiązanie", wieloletnie urazy były dla nazistowskich władców w podbitych krajach gwarancją, że nigdy nie zabraknie im pomocników chętnych do przeprowadzania deportacji Żydów, a następnie do ich zabijania. Jednak samo "ostateczne rozwiązanie" nie mogłoby powstać nigdzie indziej niż w Niemczech. To musiało być dzieło niemieckie.
Nienawiść do Żydów była tradycyjnie najbardziej gwałtowna w Imperium Rosyjskim i we wschodniej Europie, gdzie od dawna powszechne były brutalne pogromy - samo to słowo jest pochodzenia rosyjskiego - i masakry Żydów. Również w imperium Habsburgów szerzył się antysemityzm. Za swoich wiedeńskich czasów sam Hitler był pełen młodzieńczego uwielbienia dla dwóch zdeklarowanych antysemitów, wszechniemieckiego przywódcy Georga Schönerera oraz burmistrza miasta, Karla Luegera. Głębokich uprzedzeń do Żydów nie brakowało także w zachodniej Europie. Tuż przed przełomem XX wieku Francją wstrząsnęła "sprawa Dreyfusa": przeprowadzony na podstawie zmyślonych zarzutów o zdradę proces i skazanie na karę więzienia Alfreda Dreyfusa, kapitana francuskiej armii, doprowadziły do rozpalenia antysemickich nastrojów.
Przed pierwszą wojną światową Niemcy nie były bynajmniej europejskim bastionem antysemityzmu. Niewielka, przeważnie zamożna społeczność żydowska chciała się asymilować. Uniemożliwiające to archaiczne restrykcje prawne zostały już w owym czasie zniesione. Jednak sam fakt, że Żydom dobrze się wiodło w cesarskich Niemczech, powodował urazę i niechęć. Kryzys gospodarczy w latach osiemdziesiątych XIX wieku wywołał spiętrzenie tych nastrojów. W latach dziewięćdziesiątych utworzona została wyraźnie antysemicka partia polityczna. Mimo że w ciągu mniej więcej dekady utraciła większość poparcia, udało się jej przeważnie utorować sobie drogę do głównego nurtu polityki, w szczególności do Partii Konserwatywnej, oraz znaleźć sobie miejsce w ostrym nacjonalizmie stowarzyszeń patriotycznych, grup nacisku i związków studenckich. Bez cienia wątpliwości, widocznych było mnóstwo przejawów nienawiści do Żydów. Jeszcze za czasów Bismarcka pojawiło się ponad pięćset antysemickich publikacji. Gdy wiek XIX dobiegał końca, ilość publikowanej antyżydowskiej retoryki raczej wzrosła, niż zmalała, a sama retoryka stała się nawet jeszcze bardziej zjadliwa. Populistyczny traktat Theodora Fritscha Handbuch der Judenfrage ("Podręcznik kwestii żydowskiej"), o którym Hitler później twierdził, że go "intensywnie studiował" *[Hitler twierdził, że przestudiował Fritscha, w liście, który napisał do tego antysemickiego autora 28 listopada 1930 roku. Stwierdził, że jest przekonany, że książka Fritscha utorowała drogę nazistowskiemu ruchowi antysemickiemu], w ciągu pięciu lat od publikacji w 1887 roku doczekał się dwudziestu pięciu wydań. A rasistowska diatryba zgermanizowanego Anglika Houstona Stewarta Chamberlaina, Grundlagen des 19. Jahrhunderts ("Zasady XIX wieku"), w której Żydzi zostali przedstawieni jako uosobienie zła i "udowodniono", że Jezus Chrystus był Aryjczykiem, zaraz po ukazaniu się w roku 1900 stała się bestsellerem.
Antysemityzm był zatem rozpowszechniony w całych Niemczech, ale w większości przejawiał się raczej w dyskryminacji niż w wielkich aktach przemocy przypominających pogromy ze wschodniej Europy (chociaż akty przemocy na niewielką, lokalną skalę nie należały do rzadkości). Rzecz jasna, retoryka znajdującej się w obiegu groźnej antysemickiej literatury, ze swymi odniesieniami do Żydów jako trucizny, zarazków, pasożytów czy hołoty, była zatrważająca. Jej konsekwencje były oczywiste. Jednak polityka i retoryka były od siebie daleko. Żadnemu z elementów antysemickiej retoryki nie udało się przybrać postaci akcji prowadzonej przy poparciu państwa. Doświadczenia Żydów w Niemczech cesarskich były ambiwalentne. Obok dyskryminacji istniała wyraźna nadzieja na lepszą przyszłość. Obserwatorowi europejskiej sceny w przeddzień wybuchu wojny w 1914 roku, nawet gdyby obdarzony był największą dalekowzrocznością, trudno byłoby sobie wyobrazić, że mniej więcej o jedno pokolenie później Niemcy rozpętają program masowej eksterminacji mający wymazać Żydów z powierzchni Europy.
Sama nienawiść do Żydów nie wytworzyłaby "ostatecznego rozwiązania". Była ona oczywiście jego niezbędnym składnikiem. Jednak potrzebne było coś więcej. Sam Hitler w roku 1919 uważał, że jeśli ma dojść do ostatecznego "usunięcia" Żydów (przez co w owym czasie niemal z pewnością rozumiał ich wydalenie z Niemiec), porywcze antysemickie wybuchy prowadzące do pogromów trzeba przetworzyć w bardziej systematyczne, "racjonalne" prześladowanie.
By te niezwykle wprawdzie przerażające, jednak w gruncie rzeczy pospolite antysemickie uprzedzenia i nienawiść przekształcić w program ludobójstwa, musiały one najpierw zostać wprzęgnięte w szerszy i bardziej pociągający projekt odrodzenia narodowego. Projekt ten musiał zostać spopularyzowany przez partię, która miała szanse uzyskać władzę w państwie. Następnie musiał zostać użyty autorytet władzy państwowej, by z usunięcia Żydów uczynić główny przedmiot zainteresowania polityki w ramach utopijnych planów ocalenia narodowego. Cel w postaci usunięcia Żydów musiał zostać zinstytucjonalizowany przez organy państwowe zdolne do jego systematycznego zaplanowania i bezwzględnego urzeczywistnienia. Wreszcie, konieczne były niezwykle zdehumanizowane okoliczności wojny totalnej, którą przedstawiano jako walkę o przetrwanie narodu, by wywołać nagonkę zmierzającą do całkowitego pozbycia się tych, których postrzegano jako głównego wroga. Oczywiście, właśnie to wszystko zdarzyło się pod rządami nazistów. Trudno sobie wyobrazić, by mogło się to wydarzyć gdziekolwiek indziej. Triumf nazistów nie był wcale nieunikniony, a z drogi prowadzącej od niemieckiego antysemityzmu do obozów śmierci można było zawrócić. Jednak od chwili gdy Hitler objął całkowitą władzę w państwie, prawdopodobieństwo, że nie dojdzie do ludobójstwa, gwałtownie spadło -chociaż nie można wykluczyć, że w owym czasie nikt nie wyobrażał sobie pełnych rozmiarów horroru, którym się to skończyło.
W każdym razie bez pierwszej wojny światowej ludobójstwo to byłoby nie do pomyślenia. Kiedy wielkie nadzieje z roku 1914 zmieniły się w ogromne rozczarowanie i rozgoryczenie, towarzyszące coraz większym stratom i strasznej biedzie materialnej ostatnich lat wojny, nie trzeba było rozglądać się daleko w poszukiwaniu kozłów ofiarnych. Łatwo było wzbudzić w społeczeństwie niechęć do Żydów. Lobby popierające wojnę włączyło histeryczny antysemityzm w prowadzoną przez siebie agitację. Sprzeciw wobec wojny potępiano jako wzniecany przez Żydów defetyzm. Kiedy doszło do bolszewickiego przewrotu, zaczęto ponadto uważać Żydów za przedstawicieli światowej rewolucji. A kiedy do katastrofalnej klęski dołączyła się w Niemczech socjalistyczna rewolucja, centralnym elementem w wyjaśnianiu przyczyn tego koszmaru była wywrotowa działalność Żydów.
Hitler był dogłębnie przekonany, że to Żydzi sprowadzili na Niemcy nieszczęście. Jednak bynajmniej nie jego jednego rozpalała nienawiść, która od tego czasu się w nim rozogniła. Jego początkowe sukcesy w monachijskich piwiarniach wzięły się z tego, że potrafił wykorzystywać tego rodzaju uczucia. Większość tych, którzy mieli się stać lokalnymi liderami jego partii, Gauleiterami, jego niezastąpionymi namiestnikami w regionach, pochodziła z tego samego pokolenia i w dużej mierze miała podobne poglądy w sprawie zgubnego wpływu Żydów. Zbiry z jego paramilitarnej organizacji, SA (Sturmabteilungen, Oddziałów Szturmowych), również w większości były już wcześniej bezwzględnymi antysemitami - albo stały się nimi z chwilą przystąpienia do organizacji. Jednak zarówno działalność paramilitarna, obejmująca przejawy jadowitego antysemityzmu, jak i radykalne rasowo-nacjonalistyczne (volkisch) idee Hitlera i raczkującego ruchu nazistowskiego miały dużo szersze poparcie.
Wśród inteligencji oraz w szerszych, oczytanych kręgach klas średnich ludzie bardzo dalecy w poglądach od brutalnych zbirów z paramilitarnych bojówek marzyli o zjednoczeniu i odrodzeniu narodowym, o pokonaniu uraz, podziałów i tego, co uważano za upadek kulturalny i moralny nowej demokracji pod rządami socjalistów. Usunięcie tego, co postrzegano jako destrukcyjny wpływ Żydów, pasowało do idei odrodzenia narodu, odbudowania Rzeszy przez przyszłego wielkiego przywódcę. To, że "odkupienie" Niemiec może się dokonać jedynie przez "usunięcie" Żydów, było jednym z wątków kultury politycznej, sięgającym Richarda Wagnera - chociaż ani ten wielki kompozytor, ani właściwie nikt inny nie wyobrażał sobie, by oznaczało to fizyczne usunięcie. W atmosferze powszechnego konserwatywno-reakcyjnego pesymizmu kulturalnego ukształtowanego przez przegraną wojnę, koniec monarchii, socjalistyczną rewolucję i znienawidzony system demokratyczny, antysemityzm trafił na podatny grunt. Antidotum stanowił nowy millenaryzm, idea odrodzenia narodowego. Wśród wykształconych młodych Niemców studiujących na uniwersytetach we wczesnych latach dwudziestych znajdowali się ci, którzy mieli zdobywać doktoraty z prawa, a karmieni byli ideami mówiącymi o wewnętrznej odnowie niemieckiego społeczeństwa na drodze usunięcia "szkodliwych wpływów" -w podobny sposób jak detoksykacja ożywia ludzkie ciało. Uczono ich, że najgroźniejszym "szkodliwym wpływem", jaki należało usunąć, jest wpływ Żydów. Część z tych młodych ludzi, którzy chłonęli te idee jako studenci, wstąpiła później do policji bezpieczeństwa, stała się autorami planów ludobójstwa i kierowała zbrodniczymi Einsatzgruppen w Rosji.
W latach 1916-1923 antysemityzm zdobył zatem pozycję głównego elementu myśli prawicowej w Niemczech i został przyswojony przez politykę ruchów masowych, a wśród nich oczywiście przez niewielką nadal partię nazistowską. Spokojniejsze środkowe lata Republiki Weimarskiej od 1924 do 1929 jedynie pozornie wyglądały korzystnie. Antysemiccy fundamentaliści zostali chwilowo wyparci z centrum zainteresowania. Jednak nie znikli. I nawet w systemie pluralistycznej demokracji Żydzi nie znajdowali wielu przyjaciół ani obrońców poza własnymi organizacjami i niektórymi kręgami liberalnymi i lewicowymi. Z chwilą gdy od roku 1930 ta demokracja zaczęła słabnąć i podupadać, umożliwiając Hitlerowi dojście do władzy, coraz większej liczby Niemców dosięgał ostrzał ciężkiej antysemickiej artylerii i coraz większą ich liczbę zaczynał wciągać wciąż powiększający się ruch nazistowski.
Antysemityzm rzadko stanowił główną siłę przyciągania nazizmu. Jednak kiedy ktoś znalazł się już w partii lub w organizacji z nią stowarzyszonej, nie było od niego ucieczki. W czasie kiedy Hitler zostawał kanclerzem Niemiec, miał za sobą olbrzymi ruch masowy, liczący mniej więcej 850 000 członków i mniej więcej pół miliona członków oddziałów szturmowych, a wszyscy oni oddani byli celom politycznym, według których dla Żydów nie było miejsca w Niemczech. Hitlera popierało teraz - oprócz wiernych zwolenników z partii - ponad trzynaście milionów Niemców. Nie wszyscy byli zagorzałymi antysemitami. Jednak wszyscy głosowali na Hitlera, mając pełną świadomość, że on i jego partia popierają stosowanie metod mających zapewnić całkowite wykluczenie Żydów z niemieckiego społeczeństwa.
Lata Republiki Weimarskiej między 1919 a 1933 były z pewnością niełatwe dla Żydów. Byli narażeni na niekończącą się agitację, częstą dyskryminację i sporadyczną przemoc. Mimo wszystko w tamtych latach zdarzało się, że Żyd czuł się w Niemczech "jak w domu". Zmieniło się to gwałtownie 30 stycznia 1933 roku, kiedy Hitler przejął władzę.
Paranoiczną fiksację samego Hitlera na punkcie Żydów, których uważał za wszechobecną i wszechpotężną siłę w Niemczech i na świecie, za największe zagrożenie dla kraju i za odpowiedzialnych za przegraną wojnę oraz całe wynikłe z niej zło, podzielało w jej pełnym obłąkaniu stosunkowo niewiele osób. Władzę zdobył Hitler nie dzięki arkanom swojego szczególnego "światopoglądu". Jednak w wyniku rozmaitych odbić - zmutowanych, zniekształconych i przystosowanych - jego nienawiść do Żydów w okresie, kiedy był kanclerzem Rzeszy, w taki czy inny sposób przenikała proste pojęcia milionów, ponieważ była częścią jego ogólnego przesłania na temat przywrócenia jedności i siły narodu. Teraz zaś, kiedy przywódca kierujący się patologicznymi urojeniami na temat Żydów, którego słowo było rozkazem dla armii aparatczyków i któremu pełne uwielbienia społeczeństwo przyznawało status niemal bóstwa, miał do swojej dyspozycji całą władzę w państwie, dążenie do usunięcia Żydów z Niemiec mogło przybrać nową polityczną i instytucjonalną postać. Od tego momentu w Niemczech nie było dla Żydów bezpiecznej kryjówki. Rozsądni, dalekowzroczni albo po prostu ci, którzy mieli szczęście, uciekli. Wielu innych przeniosło się pod ochronę względnej anonimowości wielkich miast. Jednak nie było czegoś takiego jak bezpieczeństwo; można było jedynie zyskać trochę czasu, który i tak był policzony.
Już wiosną 1933 roku podjęto pierwsze znaczne działania dyskryminacyjne. Żydów usunięto ze służby cywilnej. Wprowadzono przeszkody utrudniające im dostęp do zawodów prawniczych, wykonywanie praktyki lekarskiej i umieszczanie dzieci w szkołach. Bojkot żydowskich sklepów i magazynów w skali całego kraju trwał tylko jeden dzień, 1 kwietnia, nie ustawały jednak lokalne i regionalne próby wypchnięcia Żydów z działalności handlowej. Nie tylko pogorszył się antysemicki klimat; teraz państwo udzielało poparcia tym, którzy zajmowali się uprzykrzaniem życia Żydom. Druga poważna fala antysemickiej agitacji i przemocy wiosną i latem 1935 roku zakończyła się ogłoszeniem we wrześniu niechlubnych ustaw norymberskich - był to pierwszy krok do serii następujących po sobie dekretów odbierających Żydom wszelkie prawa obywatelskie i sprowadzających ich do statusu społecznych pariasów. Ekspansji Rzeszy w roku 1938 towarzyszyły jawnie antysemickie akty przemocy, które osiągnęły nowe szczyty agresji w Wiedniu, w następstwie Anschluss, a później w zaanektowanym Kraju Sudeckim. Jednak oczy społeczności żydowskiej i reszty świata na całą brutalność nazistowskich prześladowań otworzyła orgia zniszczenia rozpętana w całych Niemczech przeciwko Żydom, ich mieniu i ich synagogom nocą z 9 na 10 listopada 1938 roku, którą cynicznie nazwano "kryształową nocą Rzeszy" - od ilości potłuczonego szkła zalegającego w następstwie tych pogromów ulice wielkich miast. Gdzie tylko mogli, Żydzi uciekali. Aby im "pomóc", reżim zebrał w wyniku obławy od 20 000 do 30 000 Żydów i wziął ich jako zakładników do czasu, aż zostaną zebrane pieniądze na ich emigrację. Wówczas szybko podjęto kroki mające wyzuć pozostałych Żydów z ich oszczędności. Proces Arisierung - przymusowej wyprzedaży żydowskich przedsiębiorstw za śmiesznie niskie ceny - wkroczył w końcowy etap. W przeddzień wojny przerażona, zubożała, znacznie pomniejszona liczebnie społeczność żydowska była zdana na łaskę pachołków Hitlera. Retoryka użyta przez niego samego podczas przemówienia z 30 stycznia 1939 roku oraz działania jego reżimu nie pozostawiały już wówczas żadnemu Żydowi najmniejszych wątpliwości co do tego, czy powinien się obawiać nadejścia nowej wojny, której perspektywa z dnia na dzień wydawała się coraz pewniejsza.
Radykalizacja prześladowań, która nastąpiła między rokiem 1933 a 1939, w znacznej mierze dokonała się przy niewielkim jedynie lub zgoła żadnym szczegółowym instruowaniu ze strony samego Hitlera. Kilka lat później przyznał: "Wobec Żydów też przez długi czas musiałem pozostawać bezczynny" - oczywiście głównie ze względu na politykę zagraniczną, a nie z własnej woli. Rzadko musiał włączać się czynnie, z wyjątkiem sytuacji, gdy chodziło o jakąś poważną decyzję (taką jak uchwalenie ustaw norymberskich w 1935 roku czy rozpętanie pogromu w listopadzie roku 1938). Wystarczało, że dawał ogólne wskazówki co do tego, czego oczekiwał. Jak zwykle, Hitler dawał swoim sługusom jakiś "sygnał" albo "zielone światło", by wskazać, czego sobie życzy w zakresie środków wymierzonych przeciwko Żydom. Radykałom wystarczała taka podpowiedz, by nasilić prześladowania. To z kolei albo spotykało się następnie z aprobatą Hitlera, albo zostawało przekute w dyskryminujące prawodawstwo. Tak czy owak, impet prześladowań się utrzymywał, a były one coraz bardziej radykalne. Podwładni Hitlera na różnych poziomach reżimu umieli po mistrzowsku odgadnąć, jak ma wyglądać "praca dla Führera" według zasad, których on by sobie życzył. Było tak nie tylko w wypadku partyjnych aparatczyków i urzędników w urzędach państwowych. Znajdowało to wzorcowe zastosowanie w rosnącym królestwie nadzoru, ochrony i inwigilacji pod kontrolą Reichsführera SS Heinricha Himmlera oraz jego prawej ręki, technokraty władzy numer jeden, Reinharda Heydricha.
Do roku 1939 "usuwanie" Żydów z Niemiec miało już za sobą długą drogę. Jednak z punktu widzenia władz nazistowskich nie zaszło jeszcze wcale wystarczająco daleko. Nazistowska polityka wobec Żydów nie była bynajmniej prostą drogą do określonego celu. Pojawiały się zatory, zdarzały się przerwy i wznowienia, a była to "droga kręta" - chociaż nigdy nie zbaczała na długo z trasy wyznaczanej przez wciąż potęgującą się radykalizację prześladowań. Mimo tych wzmożonych prześladowań pod koniec 1938 roku ponad dwie trzecie ludności żydowskiej z roku 1933 wciąż mieszkało w Niemczech. A większość z nich, jak wywnioskowały nazistowskie władze, nie miała dokąd się udać. Emigracja nie wchodziła w grę. Od 1937 roku wydział żydowski w SD zajmował się poszukiwaniem sposobów na przyspieszenie ich wydalenia. Dalekosiężnym pomysłem było rozwiązanie terytorialne: odtransportować Żydów w jakieś obce, niegościnne miejsce i tam ich zostawić. Wśród sugerowanych przez chwilę pociesznych pomysłów były pewne bardziej jałowe regiony Ameryki Południowej. Oczywiście, nic nie wyszło z tego rodzaju odległych koncepcji. Miały one jednak powrócić w innych - i jeszcze bardziej niebezpiecznych - okolicznościach w roku 1940. Inną metodą rozważaną jako przyspieszenie emigracji były pogromy. I rzeczywiście, przerażenie wywołane przez Reichskristallnacht doprowadziło do zalewu uchodźców, którzy rozpaczliwie starali się teraz opuścić Niemcy bez względu na okoliczności. Drzwi innych krajów, które w dużej mierze były dla żydowskiej imigracji zamknięte, zostały tymczasowo zmuszone do otwarcia się. W latach 1938-1939 wyjechało niemal tylu Żydów, ilu w ciągu poprzednich czterech lat nazistowskich rządów. Mimo wszystko w przeddzień wojny liczba Żydów w Niemczech wciąż wynosiła niewiele mniej niż połowę tej z roku 1933. Nazistom wciąż daleko było do zakończenia "rozwiązania kwestii żydowskiej", nawet w granicach Rzeszy.
Jeszcze w listopadzie 1938 roku, natychmiast po Reichskristallnacht, Heydrich uważał, że pozbycie się wszystkich pozostałych Żydów zajmie dziesięć lat. Wkrótce otrzymał szansę wzięcia tej sprawy we własne ręce. Powszechnie krytykowano niczym nieusprawiedliwione niszczenie żydowskiego mienia przez nazistowskie hordy - chociaż dużo mniej krytykowano zamiar wypchnięcia Żydów z Niemiec - które okazało się ostatnim wybuchem zakrojonych na wielką skalę publicznych potworności w granicach Rzeszy. Potrzebna była bardziej "racjonalna" polityka. 24 stycznia 1939 roku Heydrich został mianowany szefem Centralnego Urzędu do spraw Emigracji Żydów. Pomysł jego utworzenia powstał po tym, jak nazistowskie władze uznały za bardzo skuteczną operację zaplanowaną przez Adolfa Eichmanna i przeprowadzoną w roku 1938 w Wiedniu (gdzie odsetek opuszczających to miasto Żydów był znacznie wyższy niż dla samych Niemiec). Kiedy oddziały policji bezpieczeństwa przeniosły się do Polski w ariergardzie sił dokonujących inwazji we wrześniu 1939 roku, Heydrich piastował decydujące stanowisko związane z "kwestią żydowską" na nowo zdobytych terytoriach. Zadanie to przyćmiewało wszelkie inne, jakimi zajmował się przed wojną. Wcześniejsza praca Heydricha polegała na przyspieszaniu przymusowej emigracji resztek społeczności żydowskiej, która liczyła mniej więcej pół miliona w czasie, gdy Hitler obejmował władzę. Teraz zaś do wciąż niezrealizowanego początkowego celu dołączały się kolejne dwa miliony Żydów znajdujących się w nazistowskiej orbicie władzy w wyniku podboju Polski. "Kwestia żydowska" do rozwiązania nie ograniczała się już do samych Niemiec. Była częścią wojny. I z chwilą rozpoczęcia działań wojennych nabrzmiała, a nie zmalała.
III
Polska pod wieloma względami stała się polem doświadczalnym do przyszłych zadań. Trzy wielkie regiony podbitego kraju przylegające do wschodnich granic Niemiec zostały włączone do Rzeszy. Jednak w przeciwieństwie do podbitych w roku poprzednim Austrii i Kraju Sudeckiego, których ludność była w przeważającej części rdzennie niemiecka, większość mieszkańców nowo zaanektowanych terytoriów stanowili Polacy. Rodowici Niemcy byli mniejszością. A jeszcze jedną niewielką mniejszością w tych prowincjach byli Żydzi. Cel nowych władców był jasny. Prowincje te, od dawna będące przedmiotem sporu między Niemcami a Polską, miały zostać w pełni i jak najszybciej zgermanizowane. Usunięcia Polaków, to było jasne, nie dało się przeprowadzić z dnia na dzień. Jednak oczyszczenie tych terenów z Żydów, znajdujących się najniżej w hierarchii pokonanej ludności i pomiatanych przez nowych władców, wydawało się zadaniem łatwym do wykonania. Jeden z najbardziej bezwzględnych z tych udzielnych władców, Arthur Greiser, namiestnik regionu, który miał zostać nazwany Gau Wartheland (zazwyczaj "Warthegau"), mający swoją kwaterę główną w Poznaniu, w listopadzie 1939 roku zakładał, że "kwestia żydowska" nie jest już problemem i zostanie rozwiązana w najbliższej przyszłości. Jednak Greiser, a także inni nazistowscy przywódcy, spodziewali się zbyt wiele. Nie brali pod uwagę kłopotów logistycznych, które bez względu na ich gotowość do bezwzględnych działań stanęły na drodze do realizacji ich celów.
Pierwotnym pomysłem było utworzenie olbrzymiego rezerwatu w pasie ziemi leżącym między Wisłą a Bugiem, w najbardziej na wschód wysuniętej części Polski okupowanej przez Niemcy (w następstwie podziału kraju między Rzeszę i Związek Radziecki). Żydzi z nowo zaanektowanych prowincji oraz dodatkowo wszyscy Żydzi z Rzeszy i 30 000 Cyganów mieli zostać wyłapani, załadowani do wagonów bydlęcych i wysłani na to wysypisko. Hitler zatwierdził te deportacje. Heydrich spodziewał się, że potrwają około roku.
Było to całkowicie iluzoryczne. Jeszcze przed końcem jesieni porzucono pomysł utworzenia rezerwatu po drugiej stronie Wisły. Zamiast tego Żydzi mieli być deportowani do wszystkich czterech dystryktów składających się na największą część tego, co pozostało z Polski, Generalnego Gubernatorstwa z kwaterą główną w Krakowie, i nie zostało przeznaczone do włączenia do Rzeszy. Drugim pomysłem, który wkrótce zarzucono - a raczej odłożono - była szybka deportacja Żydów z Rzeszy. Eichmann zorganizował jesienią 1939 roku deportację kilku tysięcy Żydów z Mahrisch-Ostrau w Protektoracie Czech i Moraw (czyli resztce Czechosłowacji, znajdującej się obecnie pod panowaniem niemieckim), Katowic na Górnym Śląsku i Wiednia do dystryktu lubelskiego we wschodniej Polsce i zakładał, że będzie to pierwszy etap usuwania Żydów z Niemiec i Austrii. Jednakże deportacje nie zdążyły się jeszcze zacząć, gdy zostały wstrzymane na mocy odgórnych rozkazów, pochodzących najprawdopodobniej od Himmlera. Na początku października Reichsführer SS otrzymał nowe szerokie pełnomocnictwa od Hitlera w celu kierowania przesiedleniami na okupowanych wschodnich terytoriach. Najważniejszą sprawą było dla niego znalezienie w nowo zaanektowanych prowincjach, poczynając od "Warthegau", miejsca dla rdzennych Niemców z krajów bałtyckich i innych miejsc znajdujących się poza obszarami okupowanymi przez Niemcy. Oznaczało to konieczność pilnego usunięcia nie tylko Żydów, lecz także ogromnej liczby Polaków. W listopadzie wymieniano liczbę miliona Polaków i Żydów, którzy mieli zostać usunięci do lutego. Deportacja Żydów z Rzeszy, byłej Austrii i Protektoratu była mniej pilna.
Łapanki i wywożenie Polaków i Żydów z "Warthegau" przeprowadzano niezwykle brutalnie, ale cele zakładane w kolejnych ambitnych planach okazały się absolutnie niemożliwe do zrealizowania. Sprawa nie posunęła się znacznie do przodu do czasu, kiedy Hans Frank - szef Generalnego Gubernatorstwa, który wcześniej przyklaskiwał planom wysłania Żydów na wschód od Wisły, zauważając, że "im więcej umiera, tym lepiej" - zapowiedział zamknięcie swojego terenu dla dalszych deportacji. Ubolewał, że po prostu nie ma jak pomieścić olbrzymich transportów deportowanych Polaków w już i tak przeludnionym i zubożałym regionie, w którym rozpaczliwie brakowało zapasów żywności. Co do Żydów, chciał, by jego obszar był "wolny od Żydów", by nie stał się wysypiskiem, na które zwozić się będzie Żydów z innych, bardziej uprzywilejowanych terenów. Zdawał sobie jednak sprawę, że tymczasem Generalne Gubernatorstwo będzie musiało przyjąć ponad pół miliona dodatkowych Żydów i że "dopiero potem będziemy stopniowo mogli mówić o tym, co musi się z nimi stać". Nadal myślał o olbrzymim żydowskim rezerwacie na wschodnich krańcach swojego terytorium, na granicy ze znajdującą się pod panowaniem radzieckim częścią dawnej Polski.
Wiosną 1940 roku nazistowskie władze wyraźnie widziały, że ich planów przewożenia i przesiedlania olbrzymich grup ludności (których Żydzi byli tylko jedną z części) nie dało się zrealizować w ramach istniejących granic okupowanych polskich terytoriów. Namiestnicy zaanektowanych prowincji, przede wszystkim Greiser w "Warthegau", rozpaczliwie próbowali pozbyć się Żydów ze swoich włości, ale brakowało możliwości ich deportacji. Getta, początkowo przewidziane jako jedynie tymczasowe miejsca pobytu do chwili, gdy ich mieszkańcy będą mogli być deportowani, zmieniły się w trwalsze instytucje. Największe z nich, getto łódzkie na terenie "Warthegau", a później warszawskie w Generalnym Gubernatorstwie, dawały takie możliwości zysków i korupcji, że ich nazistowscy zarządcy wcale nie mieli ochoty rozważać ich zamykania. Tymczasem upór Franka stawał się coraz silniejszy. Wprawdzie powiedział Hitlerowi i Himmlerowi, że interesuje go jedynie to, by służyć potrzebom Rzeszy i uczynić swój region "pojemnikiem dla wszelkich elementów, które napływają do Generalnego Gubernatorstwa z zewnątrz, czy to będą Polacy, Żydzi, Cyganie, czy ktokolwiek inny". Jednak potem przekonał Heydricha, że sytuacja żywnościowa w Generalnym Gubernatorstwie sprawia, że kontynuacja programu przesiedleń jest niemożliwa. Nastąpił impas.
Jednakże sam Frank jeszcze w styczniu wspomniał o możliwym rozwiązaniu, kiedy chwycił się starego antysemickiego pomysłu, po raz pierwszy zgłoszonego przez niemieckiego pisarza rasistowskiego Paula de Lagarde'a w latach osiemdziesiątych XIX wieku: zasiedlenia milionami Żydów Madagaskaru, będącego francuską kolonią. To, uważał Frank, zwolniłoby miejsce w Generalnym Gubernatorstwie. W owym czasie było to tylko bujanie w obłokach. Jednak właśnie taka perspektywa otwarła się wiosną 1940 roku wraz z niemieckim triumfem militarnym w ofensywie zachodniej. Pięć dni po rozpoczęciu niemieckiego natarcia Himmler przygotował dla Hitlera sprawozdanie na temat traktowania "obcej ludności na wschodzie". Zauważył w nim - na pozór jedynie na marginesie - że w odniesieniu do określenia "Żyd" ma nadzieję na jego "całkowite wymazanie dzięki możliwości zakrojonej na wielką skalę emigracji wszystkich Żydów do Afryki albo do jakiejś innej kolonii". Być może Himmler wysunął pomysł deportowania Żydów do Afryki (nie wspomniał konkretnie o Madagaskarze), chcąc zbadać grunt. Jeśli tak, to nie spotkał się z żadnym sprzeciwem. Hitler zatwierdził sprawozdanie. A wkrótce dla szerszych kręgów władz reżimu musiało stać się oczywiste, co wisi w powietrzu. Kiedy bowiem klęska Francji stała się przesądzona, z Ministerstwa Spraw Zagranicznych wyszła propozycja, która miejsce docelowe dla deportowanych Żydów widziała na Madagaskarze, a nie w Generalnym Gubernatorstwie. Pomysł ten szybko podchwycono. Madagaskar miał być rozwiązaniem wszystkich zatorów napotykanych w Polsce. Kiedy w lipcu Himmler wstrzymał deportacje na tereny zarządzane przez Franka, ten ostatni poczuł "ogromną ulgę". Wkrótce jego kłopoty miały się skończyć. Nie tylko nie mieli już przyjeżdżać na jego terytorium nowi Żydzi; ci, którzy już tam byli, w liczbie ponad dwóch milionów, mieli zostać wysłani za morze i przestać być jego zmartwieniem.
Pomysł Madagaskaru jako sugerowanej nowej lokalizacji dla żydowskiego rezerwatu okazał się krótkotrwały. Jednak przez kilka miesięcy w roku 1940 na najwyższym szczeblu kierownictwa Rzeszy traktowano go poważnie. I po raz pierwszy w tym czasie planowano rozwiązanie "kwestii żydowskiej", które obejmowało zachodnią Europę. Heydrich szybko podjął działania, by pokierować tym pomysłem. Mówił o potrzebie znalezienia "terytorialnego ostatecznego rozwiązania" dla "całego problemu" trzech milionów dwustu pięćdziesięciu tysięcy Żydów znajdujących się pod rządami Niemiec. Eichmannowi i jego współpracownikom dano zajęcie polegające na opracowaniu planów. W połowie sierpnia plany były gotowe. Cztery miliony Żydów - milion rocznie przez cztery kolejne lata - miały zostać wysłane na tę niegościnną wyspę na Oceanie Indyjskim, w odległe miejsce, gdzie znikną z oczu i będzie można o nich zapomnieć. Całą operacją miała kierować policja bezpieczeństwa. Na miejscu Żydzi nie mieli mieć możliwości swobodnego życia. Ich nowa ojczyzna, potężny rezerwat albo "supergetto", miała być zarządzana przez SS. Poprzedniej jesieni zauważono (z radością), że deportowanie Żydów do dystryktu lubelskiego zdziesiątkowałoby żydowską ludność. Po "Projekcie Madagaskar" nie można było się spodziewać niczego innego. Było oczywiste, że Żydzi mieli tam zgnić. Ludobójcze implikacje były wyraźne. Jednak ten pomysł od samego początku był nieudany. Nie udało się spełnić nawet podstawowych wymogów wstępnych. Rozgromioną Francję można było z pewnością zmusić do odstąpienia Madagaskaru jako terytorium zarządzanego przez Niemcy. Ponieważ jednak Wielka Brytania nie chciała dojść do porozumienia, nie dało się zapewnić koniecznej do przewozu Żydów na Madagaskar floty ani bezpieczeństwa na morzu. Projekt Eichmanna został zepchnięty w najdalszy kąt biurka Heydricha, gdzie pokryła go gruba warstwa kurzu. Tymczasem realna zaczęła się stawać inna, lepsza możliwość.
Podjęta w grudniu 1940 roku przez Hitlera decyzja o rozpoczęciu następnej wiosny ataku na Związek Radziecki miała olbrzymie konsekwencje w zakresie realizacji celów rasowych. Z jednej strony, miliony kolejnych Żydów miały się dostać w ręce nazistów, podczas gdy nie znaleziono jeszcze rozwiązania problemu deportacji znajdujących się już na okupowanych terenach niemal czterech milionów (liczba ta w wyniku ponownych obliczeń miała wkrótce zostać podwyższona do niemal sześciu milionów). A bez względu na to, jakie kierunki inwazji wybrałby Wehrmacht, na jego drodze było mnóstwo Żydów. Z drugiej strony, spodziewane szybkie zwycięstwo umożliwiłoby przewożenie ludności i przesiedlenia w ramach procesu "czyszczenia" rasowego na gigantyczną skalę.
W chwili gdy rozpoczynała się inwazja, przygotowywano właśnie takie plany. SS przewidywało usunięcie, przeważnie poprzez deportację na Syberię, nie mniej niż trzydziestu jeden milionów ludzi, głównie Słowian, w ciągu mniej więcej kolejnego ćwierćwiecza. Za rzecz oczywistą przyjmowano, że w pierwszej fazie "zniknie" od pięciu do sześciu milionów Żydów.
Zanim stworzono takie plany, zakładane zwycięstwo na wschodzie wyczarowało nowe możliwości rozwiązania "kwestii żydowskiej". Zamiast przestarzałego pomysłu Madagaskaru pojawiła się teraz perspektywa deportowania Żydów z Europy "na wschód", na oblodzone pustkowia dawnego radzieckiego terytorium, gdzie spodziewano się, że lodowate zimno, niedożywienie, wyczerpanie i choroby szybko dadzą się we znaki zesłańcom. Właśnie to miał na myśli Hitler, kiedy na początku lutego 1941 roku powiedział tajemniczo, że skoro Madagaskar stwarza nieprzezwyciężone problemy, "myśli teraz o czymś innym, niezupełnie bardziej przyjaznym".
W owym czasie nieprzyjazne pomysły Hitlera znali już Himmler i Heydrich, którzy szybko pojęli, co może oznaczać atak na Związek Radziecki dla ich władzy. Przed Himmlerem otwierały się nieskończone możliwości planowania dotyczącego zmian w strukturze rasowej wschodniej Europy. Heydricha czekały nowe, olbrzymie zadania dla jego policji bezpieczeństwa. Poza tym pojawiła się realna perspektywa zapewnienia "kwestii żydowskiej" jej "ostatecznego rozwiązania". Od początku 1941 roku określenia tego często używano. Odnosiło się ono jednak nie - jak to miało miejsce później - do zaprogramowanej eksterminacji w komorach gazowych na terenie obozów śmierci, lecz do przesiedleń terytorialnych na wschód (chociaż i one były w swoich konsekwencjach ludobójcze), które zastąpiły "Projekt Madagaskar".
Na pewno w styczniu 1941 roku Himmler i Heydrich wiedzieli o planach Hitlera. 21 stycznia Theo Dannecker, jeden z najbliższych kolegów Eichmanna, pisał: "Zgodnie z wolą Führera kwestia żydowska w części Europy znajdującej się pod rządami i kontrolą Niemiec ma zostać poddana po wojnie ostatecznemu rozwiązaniu". Przez Himmlera i Göringa Hitler zlecił Heydrichowi, by przedstawił "projekt ostatecznego rozwiązania". Wykorzystując swoje doświadczenie, Heydrich był w stanie bardzo szybko przygotować zasadniczy zarys takiej propozycji i Hitler oraz Göring mieli ją już w rękach. Jednakże jej wprowadzenie w życie musiało wymagać olbrzymiej pracy i szczegółowego zaplanowania zarówno koniecznych masowych deportacji, jak i "operacji zasiedlania terytorium, które dopiero miało zostać ustalone".
Wyrażenia tego użyto po raz pierwszy w notatkach przygotowanych przez Eichmanna do przemówienia na temat "zasiedlania", które miał wygłosić Himmler 10 grudnia 1940 roku do zebranych w Berlinie liderów partii. Eichmann szacował wówczas, że deportacje obejmą 5,8 miliona Żydów - o 1,8 miliona więcej, niż przewidywano w planach deportacji na Madagaskar, ponieważ na obecną liczbę składali się nie tylko Żydzi z terytoriów znajdujących się pod bezpośrednim niemieckim panowaniem, lecz także w "europejskiej strefie gospodarczej narodu niemieckiego". Całkowita suma obejmowała liczbę Żydów na kontynencie europejskim na zachód od niemiecko-radzieckiej linii demarkacyjnej przebiegającej przez Polskę.
W swoim przemówieniu Himmler wyraźnie wspominał o "emigracji Żydów" z Generalnego Gubernatorstwa - obszaru przeznaczanego wcześniej do pomieszczenia Żydów (jak również Polaków) - aby zrobić miejsce dla polskich robotników. Ale dokąd miano wysłać dwa miliony Żydów z Generalnego Gubernatorstwa? Oczywiste było, że Madagaskar nie wchodzi już w grę. Jednak zaledwie kilka dni później Hitler miał wydać dyrektywę militarną dotyczącą rozpoczęcia następnej wiosny ataku na Związek Radziecki. Himmler z pewnością wiedział, co się szykuje. "Terytorium, które dopiero miało zostać ustalone", mogło oznaczać jedynie jakiś nadal nieokreślony region bezkresnych obszarów, które spodziewano się włączyć w nadchodzących latach do strefy kontrolowanej przez Niemcy.
Ponieważ plan ataku na Związek Radziecki otoczony był najwyższą tajemnicą, poza kręgiem wtajemniczonych nie można było wspominać o niczym, co wskazałoby, jakie terytorium zamierza się przeznaczyć na to "ostateczne rozwiązanie". Mówiono zatem nadal o Generalnym Gubernatorstwie jako jego lokalizacji. Jednak "zorientowani" wiedzieli, że był to jedynie kamuflaż. Eichmann przyznawał w marcu, że Generalne Gubernatorstwo nie jest w stanie pomieścić więcej Żydów. Kiedy Göring i Heydrich rozmawiali o zakresie kompetencji tego ostatniego wobec konieczności przejęcia obowiązków Alfreda Rosenberga, przeznaczonego do objęcia Ministerstwa do spraw Okupowanych Terenów Wschodnich, które utworzono w celu nadzorowania podbitych radzieckich posiadłości, było dla nich jasne, że teren planowany dla "ostatecznego rozwiązania", mimo że nie został określony, znajdował się dalej na wschód niż Generalne Gubernatorstwo.
Rzeczywiście, w marcu Hitler obiecał Hansowi Frankowi, że jego prowincja będzie pierwszą, która zostanie uwolniona od Żydów. Pozostali nazistowscy namiestnicy, przeczuwając, co wisi w powietrzu, zaczęli wtedy wspólnie naciskać, by oczyścić ich tereny z Żydów. Goebbels uzyskał mylącą informację, że Wiedeń wkrótce zostanie "uwolniony od Żydów" i że rychło przyjdzie kolej również na Berlin. "Później" - pisał Goebbels - "Żydzi będą musieli wynieść się z całej Europy".
Tymczasem należało nie tylko opracować plany "ostatecznego rozwiązania" wszecheuropejskiej "kwestii żydowskiej", lecz także obmyślić sposób postępowania z Żydami radzieckimi w następstwie nadchodzącej inwazji. Na wiosnę rozważania na ten temat zostały włączone w szersze plany dotyczące wojny, która - co do tego Hitler nie pozostawiał złudzeń żadnemu ze swoich dowódców wojskowych - w najmniejszym stopniu nie miała przypominać tego, co miało miejsce w zachodniej Europie. Miała to być, oświadczył kategorycznie, "wojna unicestwienia". "Żydowsko-bolszewicka inteligencja" miała zostać "wyeliminowana". Dowództwo wojskowe ściśle współpracowało z Himmlerem i Heydrichem w zakresie metod działania. Dowódcy wojskowi opracowali rozkazy mające na celu niezwłoczne zlikwidowanie wszystkich komisarzy politycznych, którzy zostaną schwytani. Göring poprosił Heydricha o przygotowanie krótkiego przewodnika dla armii na temat radzieckiej tajnej policji, komisarzy politycznych i Żydów, "żeby wiedzieli w praktyce, kogo mają stawiać pod ścianą". Do maja Heydrich zajmował się tworzeniem czterech Einsatzgruppen (każda liczyła od 600 do 1 000 ludzi pochodzących przeważnie z policji bezpieczeństwa i SD), które miały wkroczyć do Związku Radzieckiego na tyłach armii, by rozprawić się ze wszystkimi "elementami wywrotowymi". Podczas szkoleń Heydrich określał grupy docelowe jednocześnie szeroko i nieprecyzyjnie. Zagrożenie stanowili Żydzi, Cyganie, sabotażyści i wszyscy komunistyczni funkcjonariusze. Podkreślał, że Żydzi są źródłem bolszewizmu i zgodnie z zamysłem Führera muszą zostać wyplenieni.
Kiedy zatem niemieckie oddziały 22 czerwca przekraczały radzieckie granice, reżim Hitlera pokonał już spory odcinek drogi ku ludobójstwu. W trakcie niemal dwóch lat od zmiażdżenia Polski gwałtownie nabrał prędkości. Liczebność Żydów, którzy znaleźli się pod rządami nazistów z chwilą podbicia Polski, barbarzyńskie traktowanie ujarzmionego kraju (w którym Żydzi byli najniższą, najbardziej pogardzaną warstwą) oraz niemożność znalezienia rozwiązania dla wymyślonego problemu, bez względu na ambitne wizje i brutalne metody - wszystko to zmuszało do coraz bardziej rozpaczliwych poszukiwań wyjścia z tego impasu. Sprzyjające losy wojennej zawieruchy przez chwilę pozwoliły na snucie fantazji o szybkim i obejmującym całą Europę remedium za morzem, na Madagaskarze. Nieustępliwość Wielkiej Brytanii, która upierała się, by walczyć dalej, szybko wykluczyła tę możliwość. Jednak podjęta pod koniec 1940 roku decyzja o rozbiciu w następnym roku Związku Radzieckiego dawała nową szansę i powodowała jeszcze większą radykalizację. Teraz kusząca perspektywa ostatecznego rozwiązania sprawy terytorium, na którym europejscy Żydzi mieli wymrzeć na arktycznych pustkowiach Związku Radzieckiego, zazębiała się z planami wyniszczającej wojny, w której na Żydów, uważanych za siłę napędową bolszewizmu, iść miała niemiecka armia, a na jej tyłach Einsatzgruppen policji bezpieczeństwa miały ogłosić na nich sezon łowiecki. Ta trajektoria musiała prowadzić do ludobójstwa. Jednak nawet w Związku Radzieckim nie podjęto jeszcze kroków prowadzących do zmasowanego ludobójstwa.
Rola samego Hitlera w rozwoju wydarzeń od września 1939 roku była decydująca, a mimo to niejasna. Na początku to on opracował ogólne zasady barbarzyństwa, jakie miało miejsce w Polsce. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Gdyby tego nie zrobił, wojenne okropności z pewnością i tak by występowały. Zbyt wiele było tłumionych uczuć antypolskich, a także antyżydowskich, by dało się zapobiec poważnym wybuchom przemocy przeciwko ludności cywilnej. Jednak gdyby Hitler wydał wyraźne instrukcje mające zapobiec tego rodzaju działaniom i zakazał ich, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie nastąpiłoby nic choć odrobinę przypominającego pod względem skali to, czym stało się zaprogramowane bestialstwo.
Tymczasem, rozpętawszy bezlitosny program "czystki etnicznej", Hitler mógł pozostawić jego zaplanowanie i zorganizowanie Himmlerowi i Heydrichowi. Dał również pełną swobodę naczelnikom swoich prowincji na Wschodzie, Gauleiterom, mówiąc, że nie będzie ich pytał o metody, jakich użyli do germanizowania swoich prowincji, i że nie obchodzą go niuanse prawne. Jednak gdy konieczne były kluczowe decyzje polityczne, należało się zwracać do Hitlera.
Tylko on mógł podjąć decyzję o deportacji Żydów z Rzeszy, na którą naciskali niektórzy z jego podwładnych. Zwracano mu także uwagę na narastające problemy związane z deportacją wewnątrz okupowanej Polski - bynajmniej ich nie rozwiązał - i niejednokrotnie odwoływano się do niego, by ułagodził Hansa Franka w sprawie przyjmowania Żydów do Generalnego Gubernatorstwa. Z pewnością zatwierdził zwrot ku nieprzemyślanemu "Projektowi Madagaskar". A jak zauważyliśmy, zlecenie dla Heydricha mającego zaproponować, w jaki sposób wysłać europejskich Żydów do niesprecyzowanego miejsca przeznaczenia na wschodzie, czyli opracować terytorialne "ostateczne rozwiązanie", pochodziło od Hitlera. Himmler, Heydrich i Göring - teoretycznie odpowiedzialny za politykę antyżydowską od czasu Reichskristallnacht i pogrążony po uszy w planowaniu gospodarczej eksploatacji wschodu - wszyscy oni dysponowali wyjątkowo silną władzą. Jednak ich władza pochodziła od Hitlera. Bez jego upoważnienia ich nakazy nie miały żadnej mocy. A zatem w tle coraz bardziej radykalnego poszukiwania rozwiązania "kwestii żydowskiej" leżał ostatecznie ideologiczny imperatyw ucieleśniany przez Hitlera, a teraz przenikający cały reżim: że kolejna wojna w jakiś sposób doprowadzi do zagłady Żydów.
30 stycznia 1941 roku, właśnie wtedy, gdy dzięki możliwości deportowania europejskich Żydów do Związku Radzieckiego, by spotkał ich tam jakiś okropny, chociaż jeszcze niesprecyzowany los, plany "ostatecznego rozwiązania" nabrały nowego rozpędu, Hitler po raz pierwszy powrócił do swojej "przepowiedni" ze stycznia 1939 roku. Uczynił to podczas przemówienia do Reichstagu dla upamiętnienia ósmej rocznicy "przejęcia władzy". Wybrany termin nie był przypadkowy. W ten sposób Hitler dawał pośrednio do zrozumienia, o czym myśli: że zbliża się godzina ostatecznej rozprawy z Żydami.
IV
Z chwilą przekroczenia radzieckiej granicy we wczesnych godzinach rannych 22 czerwca 1941 roku zaczęła się "wojna unicestwienia", którą przepowiedział Hitler. Nazistowskie barbarzyństwo osiągnęło nowy poziom. Biorąc pod uwagę, jakie instrukcje otrzymała armia przed rozpoczęciem tej kampanii, nie można się dziwić, że natychmiast pojawiły się niekontrolowane potworności popełniane przez zwykłych żołnierzy. "Zaobserwowałem, że dochodziło do bezsensownych rozstrzelań zarówno jeńców wojennych, jak i ludności cywilnej" - zauważył jeden z dowódców oddziałów zaledwie trzy dni po rozpoczęciu ataku. Pięć dni później musiał powtórzyć rozkaz zaprzestania "nieodpowiedzialnych, bezsensownych i karygodnych" rozstrzeliwań, które otwarcie nazywał "morderstwem". Niemniej jednak potwierdził on konieczność utrzymania w mocy "apeli Führera o bezwzględność w stosunku do bolszewizmu (komisarzy politycznych) i wszelkiego rodzaju partyzantów" i stwierdził, że celem wojny jest przywrócenie pokoju i porządku "w tym kraju, który od wielu lat doznaje strasznego ucisku ze strony grupy Żydów i zbrodniarzy".
Nawet ktoś taki jak ten dowódca, który piętnował popełniane na własną rękę potworności swego oddziału i próbował je powstrzymać, akceptował konieczność stosowania bezwzględnych metod wobec komisarzy i partyzantów i uważał, że Żydzi - zaliczeni do tej samej grupy co zbrodniarze - stoją za bolszewickim reżimem. Ta mentalność była powszechna. Ta wojna nie miała sobie podobnej. Żydów zaś uważano za jej centralny element.
W tym ideologicznym klimacie zabijanie Żydów szybko się nasilało, stanowiąc część niespotykanie zbrodniczej kampanii, podczas której dokonywano nieopisanych masakr na ludności cywilnej i jeńcach wojennych (którzy jesienią umierali w niemieckich obozach w tempie 6 000 dziennie). Heydrich, jak zauważyliśmy, poinstruował zebrane Einsatzgruppen co do ich zadań po wkroczeniu do Związku Radzieckiego. Jednak wbrew temu, co uważano kiedyś, podczas tych szkoleń nie przekazał żadnych rozkazów dotyczących masowego ludobójstwa, którym mieli być objęci radzieccy Żydzi. Tego rodzaju dyrektywa, przekazana ustnie przez Himmlera, miała nadejść po kilku tygodniach trwania kampanii i była pierwszym wielkim krokiem ku eskalacji procesu ludobójstwa. Nawet wtedy przyjęła ona postać bliższą raczej podburzaniu do wyjątkowo zbrodniczych działań niż formalnego rozkazu.
Wcześniejsze instrukcje Heydricha dla Einsatzgruppen miały węższy zakres niż to późniejsze rozwinięcie, jednakże były jak zwykle nieprecyzyjne. 2 lipca, prawdopodobnie po to, by zabezpieczyć działania Einsatzgruppen przed ewentualnymi zastrzeżeniami ze strony dowódców wojskowych, przygotował pisemny zakres kompetencji, który obejmował egzekucje komunistycznych funkcjonariuszy, różnych "ekstremistycznych elementów" i "wszystkich Żydów zajmujących stanowiska partyjne i państwowe". Prawdopodobnie pokrywało się to w znacznej mierze z tym, co przekazywał ustnie dowódcom oddziałów śmierci podczas wcześniejszych szkoleń, tyle że te pisemne zalecenia były sformułowane w taki sposób najwidoczniej po to, by Einsatzgruppen miały szerokie uprawnienia do samodzielnego określania grup docelowych. Stanowiło to także wyraźną zachętę do swobodnej interpretacji zakresu kompetencji w odniesieniu do Żydów - kwestię tę pozostawiono do własnego uznania oddziałów. Instrukcje Heydricha nie były jasnym rozkazem, lecz raczej stanowiły niemal otwarte upoważnienie do mordowania, które w oczywisty sposób mogło znajdować przełożenie na różnego typu działania, ponieważ Einsatzgruppen i podległe im jednostki w pierwszych etapach "Barbarossy" nie działały w jednakowy sposób.
W rzeczywistości rozstrzelania przeprowadzane przez Einsatzgruppen były jedynie częścią pierwszej fali zabijania, w której z centralnie kierowanym ideologicznym natarciem współdziałała "chaotyczna, zróżnicowana w zależności od miejsca i regionu seria kroków" podejmowanych w terenie. Już 24 czerwca szef biura Gestapo w Tylży w Prusach Wschodnich, w pobliżu granicy litewskiej, wydał rozkazy rozstrzelania 200 miejscowych Żydów, rzekomo "za zbrodnie przeciwko Wehrmachtowi" podczas śmiałego, ale daremnego oporu stawianego przez radzieckie oddziały straży granicznej w pierwszych godzinach inwazji. Rozkazy te zostały wydane z własnej inicjatywy, zgodnie z "zasadniczym przyzwoleniem na działania oczyszczające" wydanym przez nowo mianowanego szefa Einsatzgruppe przeznaczonej na tereny krajów bałtyckich, Franza Waltera Stahleckera. Trzy dni później 309 batalion Policji wymordował w Białymstoku dwa tysiące Żydów. Ponad jedną czwartą z nich, w tym kobiety i dzieci, zagnano do synagogi, którą następnie podpalono. "Akcję" tę zainicjowało kilku fanatycznych nazistów w szeregach batalionu. Jednak tego rodzaju jednostki wiedziały, że do takiej zbrodniczej brutalności zachęcają teraz dowódcy SS. Wieść o tym, czego oczekują przełożeni, rozeszła się szybko.
Niektóre oddziały, w szczególności w krajach bałtyckich, w krótkim czasie pozabijały bardzo wielu żydowskich mężczyzn. Na przykład w Kownie na Litwie jednego tylko dnia, 6 lipca, zastrzelono 2 514 Żydów. Do rozgrywającego się horroru dołączyły się pogromy, celowo wzniecane przez niemieckich najeźdźców, którzy dawali pełne przyzwolenie na działania podyktowane gwałtowną i rozpowszechnioną wśród miejscowej ludności nienawiścią do Żydów. W pozostałych regionach zabijanie bardziej kontrolowano i w dużej mierze ograniczano się do żydowskiej "inteligencji". W tej początkowej fazie inwazji istniała zatem pochodząca od władz centralnych zachęta do zabijania, ale lokalnej inicjatywie pozostawiono znaczną swobodę. Mimo że te działania były już zdecydowanie zbrodnicze i zakrojone na wielką skalę, nie było jeszcze wyraźnego i ogólnego rozkazu ludobójstwa. Jeśli chodzi o radzieckich Żydów, stadium totalnego ludobójstwa miało jednakże wkrótce zostać osiągnięte.
Nie sposób powiązać go z jakimś pojedynczym rozkazem czy konkretnym dniem. Nazistowska polityka ludobójcza nie działała w ten sposób. Dokładne ukazanie, jak i kiedy doszło do podjęcia i zatwierdzenia decydujących kroków na drodze do ludobójstwa, musiałoby się opierać na trudnych do zebrania dowodach. Całkowicie niebiurokratyczny styl rządów Hitlera, akcent kładziony przez niego na tajemnicę i typowy dla niego język kamuflażu oraz skłonność do dawania raczej sygnałów do działania niż jednoznacznych rozkazów - to wszystko sprawia, że jego własne działania w tej sprawie skrywa nieprzenikniona zasłona. Na niższym szczeblu władzy Himmler i Heydrich mogli przechowywać pewne dokumenty na temat "ostatecznego rozwiązania", ale bez względu na to, jakie by to były dokumenty, zostałyby one bez wątpienia spalone, gdy Rzesza chyliła się ku upadkowi. W każdym razie żadne się nie zachowały. Natomiast późniejsze zeznania nazistowskich przywódców, dowódców oddziałów śmierci i niższych rangą przełożonych jednostek zajmujących się masowym zabijaniem często okazywały się zawodne - czasami również sprzeczne - co do szczegółów. Często, oczywiście, były również kłamliwe z wyrachowania. Mimo wszystko ocalała dokumentacja i późniejsze zeznania pozwalają na wysoce prawdopodobną rekonstrukcję zasadniczych etapów rozwoju ludobójstwa.
Nie następowały one po sobie w wyniku wyraźnych rozkazów przekazywanych z wierzchołka piramidy do jej podstaw. Było to raczej skomplikowane wzajemne powiązanie wysyłanych z góry sygnałów "zielonego światła" dla działania z inicjatywami podejmowanymi oddolnie, których połączenie wytwarzało spiralę radykalizacji. Ci, którzy zaangażowani byli bezpośrednio w zabijanie, działali z własnej inicjatywy i interpretowali wedle własnego uznania to, czego od nich oczekiwano, przez co przyczyniali się do gwałtownej radykalizacji działań w terenie, co z kolei wpływało na reakcję samego dowództwa i powodowało zmianę polityki w tym samym kierunku. Jednak działania na "peryferiach", mimo że rozwinęły własną dynamikę, nie dokonywały się niezależnie od namowy i kontroli władzy centralnej. Zostały rozpętane, wywołane i usankcjonowane przez "wskazówki do działania" pochodzące z "centrali". Oznacza to, że decydujące kroki w eskalacji prowadzącej do totalnego ludobójstwa następowały w wyniku jakiegoś rodzaju centralnej dyrektywy. Dyrektywa ta była zawsze przekazywana drogą ustną jako zalecenia określające, czego się wymaga, lub "zachęta" do działania, a wydawał je Heydrich albo - częściej - Himmler. Były to głównie raczej ogólnie sformułowane nakazy niż jasno określone instrukcje. Najbardziej prawdopodobne wydaje się to, że taki stan rzecz stanowił odbicie sposobu, w jaki sam Hitler sygnalizował swoje "pragnienia" podczas poufnych spotkań "w cztery oczy" z Himmlerem.
Tego rodzaju tajne spotkania, podczas których nie prowadzono protokołu i w których nie uczestniczył nikt więcej (poza - od czasu do czasu -Heydrichem), rozpoczęły pewien dialektyczny proces. Wyrażane podczas nich "pragnienia Führera" znajdowały natychmiastową odpowiedź w postaci działań wykonawczych podejmowanych przez Himmlera. Za pośrednictwem Himmlera, a następnie niższych rangą szefów policji bezpieczeństwa pragnienia te przenikały w dół, w różnym czasie i w zróżnicowanej postaci, do tych, którzy realizowali operacje zabijania. Biorąc pod uwagę szerokie upoważnienia, które mogli interpretować po swojemu, dopóki zgadzało się to z nakazem zwiększonej surowości, miejscowi dowódcy postępowali zatem tak, jak uważali za stosowne, działając z własnej inicjatywy i stosując wyjątkowe środki, do czego byli zachęcani. Ich działania spotykały się z kolei z aprobatą góry, co powodowało jeszcze większą radykalizację. Właśnie taki proces trwał w połowie lata 1941 roku. Przekształcił się on częściowo w totalne ludobójstwo w Związku Radzieckim.
15 lipca, po krótkim wyjeździe do Berlina, Himmler wrócił do kwatery głównej Führera w Prusach Wschodnich, gdzie przebywał przez większą część czasu od początku kampanii rosyjskiej. Prawdopodobnie spodziewał się, że weźmie udział w ważnym spotkaniu, które Hitler wyznaczył na następne popołudnie, by przedstawić ramy przyszłej władzy nad okupowanymi terytoriami Związku Radzieckiego oraz ich wykorzystywania po wojnie, która - zakładano - była już praktycznie wygrana. Jak się okazało, Himmler nie uczestniczył w tym spotkaniu, być może dlatego, że musiał się zająć inną sprawą: uwięzieniem ważnego jeńca wojennego, do którego doszło tego dnia - syna Stalina. Nie sposób ustalić, czy widział się z Hitlerem albo rozmawiał z nim przez telefon przed tym spotkaniem. Jednak nawet jeśli nie było go w kwaterze głównej w czasie, gdy odbywało się spotkanie, to wkrótce tam wrócił i następnego dnia odbył długą rozmowę przy stole na temat obrad z poprzedniego dnia. Obecny był Hans Heinrich Lammers, szef Kancelarii Rzeszy, który wyjaśnił rozkazy Hitlera dotyczące rozdzielenia uprawnień na okupowanym Wschodzie. Wynikało z nich, że Himmlerowi powierzono całkowitą odpowiedzialność za nadzorowanie porządku publicznego i bezpieczeństwa na Wschodzie.
Były to niemal nieokreślone pełnomocnictwa, ograniczone jedynie teoretycznie zachętą do respektowania jurysdykcji nowo mianowanego ministra dla okupowanych terenów wschodnich Alfreda Rosenberga. Wkrótce potem Himmler otrzymał protokół ze spotkania. Przeczytał w nim - a bez wątpienia wiele więcej na ten temat usłyszał - że Hitler mówił o "wytępieniu wszystkiego, co nam się sprzeciwia", i o pacyfikowaniu nowo ujarzmianego terytorium przez rozstrzeliwanie każdego, "kto choćby krzywo spojrzy". Takie drakońskie zalecenia kształtowały nowy zakres obowiązków Himmlera w zakresie bezpieczeństwa, umożliwiając mu jak największe rozszerzenie jego uprawnień. Jednak by móc w pełni je wykorzystać, potrzebował większych sił policji na wschodzie niż te, które dostępne były w owym czasie. A biorąc pod uwagę już dokonujące się masowe rozstrzeliwania Żydów oraz utożsamienie w nazistowskiej mentalności Żydów z działalnością wywrotową i partyzancką (do której zachęcał Stalin 3 lipca, w swoim pierwszym przemówieniu do ludności Związku Radzieckiego po niemieckiej inwazji), było rzeczą oczywistą, że więcej sił policyjnych oznacza więcej zabijania - przyspieszenie realizacji celu "oczyszczenia" nowo okupowanych obszarów z Żydów, a tym samym, w nazistowskiej koncepcji, "zabezpieczenia" ich.
18 lipca, dzień po otrzymaniu dekretu Hitlera składającego na jego barki odpowiedzialność za bezpieczeństwo na Wschodzie, Himmler anulował zaplanowaną podróż do Generalnego Gubernatorstwa. Najprawdopodobniej zajął się już wykorzystaniem nowego stanowiska. Można przypuszczać, że rozmawiał z Hitlerem przynajmniej przez telefon o swoich nowych zadaniach oraz o koniecznym do ich spełnienia drastycznym zwiększeniu sił policyjnych na terenach wschodnich. Dotyczące tego pomysły miał nawet jeszcze przed inwazją. Obarczenie go przez Hitlera odpowiedzialnością za Wschód podczas spotkania 16 lipca dało mu szansę urzeczywistnienia tych pomysłów - a tym samym znacznego rozszerzenia swoich uprawnień. Od 19 do 22 lipca Himmler wysłał dwie wielkie brygady SS, w sumie 11 000 ludzi, które miały się przetoczyć po bagnach Prypeci, olbrzymim błotnistym terenie rozciągającym się na obszarze południowej Białorusi i północnej Ukrainy. Tym samym w ciągu tygodnia od spotkania u Hitlera zwiększył niemal czterokrotnie liczbę esesmanów działających na tyłach niemieckich wojsk. A był to dopiero początek. Następnie miała miejsce dalsza potężna ekspansja aparatu pilnującego porządku publicznego. Pod koniec 1941 roku liczebność batalionów policyjnych na wschodzie osiągnęła 33 000 ludzi - ponad jedenaście razy więcej, niż liczyły pierwotnie Einsatzgruppen, które zostały tam wysłane w czerwcu.
Himmler nie potrzebował dokładnych rozkazów od Hitlera, by skupić uwagę świeżo wysłanych oddziałów na zabijaniu Żydów. Od początku kampanii wschodniej Żydzi byli głównym celem oddziałów śmierci. Liczba zamordowanych Żydów zdążyła już znacznie przewyższyć liczbę pozostałych ofiar. Ich rzekome wywrotowe i opozycyjne działania wykorzystywano jako pseudousprawiedliwienia masakr. Nowy zakres kompetencji w odniesieniu do jak najszybszej i wszechstronnej "pacyfikacji" wschodnich terytoriów prowadził zatem nieuchronnie do tragicznych konsekwencji dla Żydów. Bagna Prypeci, lokalizację nowo wysłanych przez Himmlera brygad SS, uważano za miejsce przysparzające szczególnych kłopotów na okupowanych terytoriach. 1 sierpnia 2. Pułk Kawalerii SS rozwiózł wyraźny rozkaz od Himmlera: "Wszystkich Żydów należy rozstrzelać. Żydówki wypędzić na bagna". Dowódcom nadal udało się zinterpretować ten "wyraźny" rozkaz na różne sposoby. Jednak w ciągu dwóch tygodni meldowali o "odżydzeniu" (Entjudung) całych miasteczek i wiosek w tym regionie. Zabijano już wówczas nie tylko żydowskich mężczyzn, lecz także kobiety i dzieci. Jeden z dowódców zrozumiał Himmlera dosłownie i meldował, że kobiety i dzieci wypędzono na bagna, które jednakże były za płytkie, by je potopić. Wygłoszona jakiś czas później przez Hitlera uwaga pokazuje, że wiedział on o akcji w dorzeczu Prypeci. Wieczorem 25 października jego gośćmi byli Himmler i Heydrich. Najpierw przypomniał im o swojej "przepowiedni", następnie po raz kolejny obciążył Żydów odpowiedzialnością za ofiary pierwszej wojny światowej i trwającego konfliktu, po czym powiedział: "Niech mi nikt nie mówi: przecież nie możemy ich wysłać na bagna! A o naszych to ktoś się troszczy? To jest dobre, kiedy przed nami kroczy strach, że my tępimy żydostwo".
W swoich zawoalowanych uwagach Hitler połączył ze sobą akcję w dorzeczu Prypeci, eksterminację Żydów i własną "przepowiednię" z roku 1939. Kiedy zaczynała się poszerzona faza napaści na Żydów na wschodzie, 1 sierpnia szef Gestapo Heinrich Muller zwrócił uwagę na to, że Hitler domaga się, by regularnie przesyłano mu meldunki na temat działań Einsatzgruppen. W tym samym dniu Muller nakazał, by "jak najszybciej" zebrano dla Hitlera materiał ilustracyjny na temat operacji Einsatzgruppen. Dwa tygodnie później kamerzysta Hitlera Walter Frentz uczestniczył w rozstrzeliwaniu Żydów w Mińsku, przy którym obecny był Himmler, i filmował tę masakrę. Tego, czy Hitler lub Himmler rzeczywiście widzieli ten film, nie sposób dowieść. Jednak najwyraźniej Hitlerowi zależało na tym, by informowano go na temat postępów w zakresie eksterminacji Żydów na wschodzie, i to w tym decydującym momencie. Jego jawne zainteresowanie słusznie można uznać za oznakę, że wiedział, że w Związku Radzieckim zaczyna się właśnie nowa, bardziej otwarta i zdecydowana faza ludobójstwa.
Nawet wówczas jednak nie wszystkich Żydów i nie wszędzie mordowano natychmiast. Przeszkodą był już sam zbyt mały stan liczebny oddziałów i trudności logistyczne. A sposób przekazywania dyrektyw do jednostek terenowych pozostawiał sporą możliwość odmiennych interpretacji i różnego rozkładania akcentów. Tempo i termin eskalacji mordowania nie były zatem jednakowe. Na przykład jeden z oddziałów Einsatzgruppe A, działający z wyjątkową brutalnością na Litwie, zarejestrował 4 239 Żydów (w tym 135 kobiet) zabitych w lipcu, ale już 37 186 w sierpniu (większość w drugiej połowie miesiąca) i 56 459 we wrześniu, głównie kobiet i dzieci. Z drugiej strony, gwałtowny wzrost liczby morderstw (która już i tak była wysoka) popełnianych przez Einsatzgruppe B na Białorusi nastąpił dopiero w drugiej połowie września. Mimo to kobiety i dzieci często, jeśli nie zawsze, również włączano do rozstrzelali. Jednak także w tym regionie likwidowano już całe żydowskie społeczności.
W sumie liczba Żydów będących ofiarami tych masakr osiągnęła wartość znacznie przekraczającą wyniki morderczych działań nazistów z pierwszych tygodni radzieckiej kampanii. Największa eskalacja nastąpiła po wizycie Himmlera w rejonie Mińska, która odbyła się w połowie sierpnia, kiedy był on świadkiem masowych rozstrzeliwań Żydów (w tym pewnej liczby kobiet), omawiał metody gazowania z dwoma ze swoich dowódców i - według pewnego powojennego zeznania - mówił o "całkowitej likwidacji Żydów na wschodzie", twierdząc jakoby, że otrzymał od Hitlera rozkaz, by wszyscy Żydzi, w tym kobiety i dzieci, zostali poddani eksterminacji. Zeznanie to nie jest całkowicie wiarygodne, a poza nim nie ma żadnego innego dowodu na to, by taki wyraźny rozkaz został przekazany przez Hitlera. To, czy sam Himmler rzeczywiście wydał bezpośrednie rozkazy, by zabijać teraz również kobiety i dzieci, także nie jest całkiem pewne. Niemniej jednak wydaje się, że tak właśnie go zrozumiano. Himmler poinformował głównych dowódców o swoim poszerzonym zakresie kompetencji, z którego jasno wynikało, że Żydów należy zmieść z powierzchni okupowanego Związku Radzieckiego. Nie zostało to podane w formie pisemnej i jasno przekazane. Była to zbyt delikatna kwestia. W konsekwencji zastosowania ustnej formy przekazu, podawania tej informacji podczas odpraw na różnych szczeblach, poszczególne oddziały w różnym czasie usłyszały, czego się od nich wymaga. Jednak wiadomości podawane ustnie mimo to rozchodziły się szybko. Pod koniec sierpnia ludobójcza próba starcia z powierzchni ziemi radzieckich Żydów była już bardzo zaawansowana.
Eskalacja rzezi była wynikiem wzajemnego nasilania procesu radykalizacji między tymi, którzy dokonywali zabójstw, a tymi, którzy z centrum reżimu dawali wytyczne w sprawie polityki unicestwienia. Himmler był główną postacią reprezentującą władzę centralną, dostarczającą wytyczne do działania swoim dowódcom i szefom policji na okupowanych terytoriach, którzy przekazywali je z kolei swoim podkomendnym. Był jednak jeszcze wyższy od Himmlera poziom władzy.
Znaczny wzrost sił policyjnych na wschodzie nastąpił natychmiast po przekazaniu Himmlerowi kompetencji obejmujących "pacyfikację" okupowanych terytoriów, zadekretowanym przez Hitlera 17 lipca w następstwie decydującego spotkania, podczas którego przedstawił polityczną jurysdykcję nazistowskich szefów. Nieprzypadkowo też Hitler wykazywał wyraźne zainteresowanie działaniami zabójców na początku sierpnia, właśnie wtedy, gdy Himmler miał przekazać sformułowane ogólnie instrukcje dotyczące rozszerzenia zabijania na żydowskie kobiety i dzieci. "Zielone światło" od Hitlera, by rozstrzelać każdego, "kto choćby krzywo spojrzy" - oraz inne bardzo prawdopodobne drastyczne uwagi, których nie zanotowano - wystarczyło do zapoczątkowania procesu zmierzającego do radykalnego ludobójstwa. Mimo różnic co do czasu wdrożenia instrukcji poszerzony zakres kompetencji Himmlera, będący następstwem spotkania w kwaterze głównej Hitlera z 16 lipca, oraz wyraźne od połowy sierpnia włączenie żydowskich kobiet i dzieci do mordów są równoznaczne z decyzją o zlikwidowaniu Żydów ze Związku Radzieckiego.
V
Decyzja o szerszym zasięgu, by zabić wszystkich Żydów w Europie, nie została jeszcze podjęta. Była ona powiązana z wcześniejszą decyzją o wymazaniu z powierzchni ziemi Żydów radzieckich - choć nie była od niej nieodłączna.
W styczniu 1942 roku liczebność radzieckich Żydów nadal oceniano na pięć milionów, mimo że do tego czasu setki tysięcy zdążono już wymordować. Jednak kiedy na przełomie roku 1940 i 1941 Eichmann szacował liczebność Żydów z Europy na zachód od Związku Radzieckiego, mających zostać deportowanych na "terytorium, które dopiero miało zostać ustalone", nie wspominał o milionach Żydów znajdujących się już na ziemi radzieckiej. Wyłączając Żydów radzieckich, Eichmann sądził, że liczba mających podlegać deportacji sięgnie w sumie niemal sześciu milionów (do której to liczby należało teraz dodać kilkaset tysięcy na obszarze Polski znajdującym się do niedawna pod okupacją radziecką).
W czasie kiedy w czerwcu niemieckie oddziały przekraczały radziecką granicę, najwyraźniej nie wypracowano jeszcze żadnej jasnej i ostatecznej decyzji w sprawie ogólnej polityki wobec radzieckich Żydów - czy należy ich deportować gdzieś dalej, czy po prostu zabijać. Jednak połączenie ideologii i logistyki sprawiło, że szybkie pojawienie się totalnego ludobójstwa na zdobytych radzieckich terytoriach stało się właściwie nieuniknione.
Deportacja nigdy nie mogła być realną opcją. Nawet gdyby, jak zakładano, kampania wschodnia szybko zakończyła się niemieckim zwycięstwem, zorganizowanie transportu do przewiezienia milionów Żydów z całej Europy do jakiegoś odległego miejsca przeznaczenia na byłym radzieckim terytorium byłoby kolosalnym przedsięwzięciem. A gdyby radzieccy Żydzi nie mieli po prostu paść ofiarą rzezi tam, gdzie byli, pojawiłby się dodatkowy problem przetransportowania również ich do jakichś ogromnych rezerwatów, których powstanie niejasno zakładano. Jeden i drugi kłopot byłby równie olbrzymi. W rzeczywistości kwestie te, oczywiście, nigdy się nie pojawiły. Niemieckie natarcie straciło tempo, przedłużenie wojny na nadchodzące lata stało się pewne, a perspektywa znalezienia terytorium, do którego można by wydalić nieradzieckich Żydów, zaczęła być powoli ustępującym urojeniem. Wówczas los Żydów radzieckich został przypieczętowany. W połowie lata był już pewny. Jedynym rozwiązaniem było zabijanie ich, gdziekolwiek dało się ich znaleźć. W atmosferze, w której już zanosiło się na ludobójstwo, a możliwość deportowania pozostałych Żydów z Europy do Związku Radzieckiego szybko malała, pytanie o to, co z nimi zrobić, stało się teraz niezmiernie pilne.
Na początku wyglądało na to, że szybkie pokonanie Armii Czerwonej w niedługim czasie umożliwi całkowite rozwiązanie problemu dzięki masowej deportacji. Wkrótce po rozpoczęciu kampanii rosyjskiej Hitler kilkakrotnie mówił o Żydach jako o zarazkach. Powiedział, że czuje się jak Robert Koch (odkrywca prątka gruźlicy) polityki, gdyż odkrył, że "Żydzi są zarazą i fermentem, będącymi przyczyną wszelkiego społecznego rozkładu". Mówił następnie, że udowodnił możliwość istnienia państwa bez Żydów". Kilka dni później powtórzył analogię do zarazków podczas spotkania ze składającym mu oficjalną wizytę chorwackim ministrem marszałkiem Slavkiem Kvaternikiem. "Jeśli w Europie nie będzie Żydów" - powiedział Kvaternikowi - "już nigdy więcej nie zostanie zniszczona jedność państw europejskich". To, czy się ich wyśle na Syberię, czy na Madagaskar, dodał, jest obojętne. Wobec swojego zagranicznego gościa Hitler trzymał się fikcji, jaką była deportacja za morze. Jednakże nazistowscy przywódcy, słysząc każde kolejne "specjalne obwieszczenie" Wehrmachtu dotyczące dalszych postępów na terenie Związku Radzieckiego, mieli coraz to nowsze oczekiwania na temat rychłej deportacji Żydów na "Wschód" albo na "Syberię" (co rozumiano dość swobodnie jako odnoszące się do jakiegoś miejsca w Związku Radzieckim). W uwagach Hitlera możemy znaleźć wskazówki na temat tego, co wówczas myślał o Żydach. W czasie kiedy w Związku Radzieckim miał miejsce proces przekształcania się mordów w zakrojone na wielką skalę ludobójstwo, Himmler ani Heydrich nie przeoczyliby tego rodzaju aluzji na temat konieczności znalezienia radykalnego rozwiązania dla całej Europy.
W lipcu, kiedy wydawało się, że Niemcy znajdują się o krok od zwycięstwa w Związku Radzieckim, po którym miała nastąpić kapitulacja Wielkiej Brytanii i triumfalne zakończenie wojny, w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy sporządzono ambitne plany "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej", o których już w maju Heydrich zapowiedział, że "bez wątpienia wkrótce się ukażą". Pod koniec miesiąca Heydrich zlecił Eichmannowi sporządzenie projektu upoważnienia od Göringa (który od listopada 1938 roku teoretycznie odpowiadał za "kwestię żydowską") dotyczącego przygotowania ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej w niemieckiej sferze wpływów w Europie". Przypomnijmy, że Heydrich już w marcu 1940 roku dostarczył Göringowi szkic planu rozwiązania "kwestii żydowskiej". Teraz starał się o formalne upoważnienie dla tego, na co zgodę uzyskał już ustnie - było to posunięcie, które w tak kluczowym momencie najwyraźniej uznał za niezbędne, aby mieć w ręku dokument ułatwiający kontakty z władzami administracji cywilnej i innymi agendami rządowymi (zwłaszcza z kierowanym przez Rosenberga "Ministerstwem Wschodnim"), które mogłyby przeszkadzać w realizacji jego planów. Kiedy Europa znajdowała się na pozór u stóp Niemiec, wydawało się, że nadszedł czas, by przeprowadzić deportację Żydów z kontynentu do Związku Radzieckiego - i by powymierali na drodze "naturalnej", w wyniku niewolniczej pracy, niedożywienia i przebywania w surowym klimacie. Jako rozwiązanie dotyczące Żydów niezdolnych do pracy - dzieci, ludzi starszych i chorych - wysuwano już sugestie ich zlikwidowania.
Jednakże w ciągu następnych tygodni, kiedy niemieckie natarcie straciło tempo i stało się zupełnie oczywiste, jak bardzo źle oceniono potencjał obronny Armii Czerwonej, ludobójcze rozwiązanie polegające na deportacji do Związku Radzieckiego - perspektywa, która od początku roku była pomysłem dominującym - szybko stało się nierealne. Ostatnie nadzieje na terytorialne "przesiedlenia" na "wschód" - po tym, jak wniwecz obróciły się plany dotyczące Generalnego Gubernatorstwa, a następnie Madagaskaru - zostały odłożone na czas nieokreślony. Jednak jednocześnie presja, by deportować Żydów, wzmogła się, a nie zmalała. Najzwyczajniej w świecie znajdujące się na drodze do deportacji zatory były nie do pokonania. Tymczasem w Związku Radzieckim szybko szerzyły się masowe morderstwa Żydów. A w samej Rzeszy, kiedy dotarły tam wiadomości o zaciekłych walkach na wschodzie, antyżydowskie nastroje opinii publicznej, podburzane przez propagandę Goebbelsa, stały się wyjątkowo groźne.
W niemieckich miastach i miasteczkach zjadliwa propaganda odmalowywała nękanych i prześladowanych na każdym kroku Żydów jako wywrotowców, agitatorów i wichrzycieli. Przedstawiano ich jako nierobów, których należy "wywieźć" do Rosji albo jeszcze lepiej (sugerowano złowrogo), po prostu zabić. W połowie sierpnia Goebbels przedstawił zrzędliwemu i niedomagającemu Hitlerowi projekt rozporządzenia nakładającego na Żydów obowiązek noszenia specjalnych plakietek i dostał w tej sprawie zielone światło. Obowiązek noszenia "żółtej gwiazdy" przez wszystkich Żydów został wprowadzony 1 września. Żydzi w Niemczech stali się wówczas napiętnowaną mniejszością - dobrze widoczną, odkrytą i wystawioną na prześladowania, całkowicie pozbawioną obrony. Posunięciu temu towarzyszyło rozesłanie do wszystkich agend partii nazistowskiej "przepowiedni" Hitlera z roku 1939, że kolejna wojna skończy się zagładą Żydów.
Heydrichowi nie powiodło się tak dobrze ze złożoną w sierpniu propozycją dotyczącą deportacji Żydów z Niemiec. Hitler odrzucił sugestię "ewakuacji w trakcie wojny". Jednak zezwolił na "częściową ewakuację z większych miast". Być może wciąż oddziaływał na niego dawny pogląd, że Żydzi są "zakładnikami" lub "zastawem" i posiadanie ich w niemieckich rękach może pomóc powstrzymać od przystąpienia do wojny zdominowane ponoć przez Żydów Stany Zjednoczone. Bardziej prawdopodobne jest to, że Hitler był zdania, że nie ma po prostu dokąd wysłać tych Żydów, dopóki nie zakończy się wojna na wschodzie. Polska, co uznano już dawno, nie może przyjąć więcej Żydów. Jednak deportowanie Żydów do Związku Radzieckiego w tym momencie było niewykonalne. Wszystkie dostępne środki transportu potrzebne były na froncie. Tymczasem ta sprawa była pilniejsza niż wykorzystanie pociągów do przewożenia niemieckich Żydów do Rosji. Ponadto, ponieważ Hitler uważał Żydów za zdradziecką "piątą kolumnę", deportowanie ich do Związku Radzieckiego, kiedy wciąż szalała zaciekła wojna z "żydowsko-bolszewickim" wrogiem, byłoby jego zdaniem niebezpiecznym posunięciem. W każdym razie obszary za linią walki, na których dokonywano właśnie rzezi dziesiątków tysięcy radzieckich Żydów, raczej nie nadawały się do tego, by lokować na nich masowe transporty Żydów z Rzeszy. A gdyby Żydzi mieli być tam deportowani tylko po to, żeby zostać rozstrzelani, to mimo że istniejące oddziały do zabijania zostały poszerzone od czasu rozpoczęcia kampanii wschodniej, musiałyby zostać znacznie powiększone. "Ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej", jak przypuszczalnie powiedział Hitler Heydrichowi, musiało poczekać trochę dłużej, aż do zakończenia wojny.
Niemniej jednak na wyższych szczeblach SS i policji bezpieczeństwa przygotowania do "nadchodzącego ostatecznego rozwiązania" trwały nadal. Stawiano teraz pytanie o los deportowanych. Czy miano im pozostawić "jakąś formę istnienia", czy też mieli zostać "całkowicie zlikwidowani"? Pytanie to nabrało największej pilności, kiedy w połowie września Hitler zmienił zdanie na temat deportacji Żydów z Rzeszy. Wydaje się, że przyczyną tej zmiany frontu była przeprowadzona przez Stalina brutalna deportacja setek tysięcy rdzennych Niemców, od stuleci osiadłych nad Wołgą. W samych Niemczech i w niektórych okupowanych krajach, a w owym czasie w szczególności we Francji, wzmogła się presja, by "ewakuować" Żydów na wschód. Chęć zemsty za los, jaki spotkał Niemców nadwołżańskich - argument, którym posługiwali się wobec Hitlera liczni nazistowscy przywódcy - sprawił, że jego podwładni na wschodzie złagodnieli i otworzyli zamkniętą wcześniej drogę dla deportacji z Rzeszy. Ta właśnie decyzja, bezsprzecznie pochodząca od Hitlera, zainicjowała w nadchodzących tygodniach kulminującą fazę tego ludobójczego procesu.
W ciągu następnych trzech miesięcy miało się wykrystalizować znaczenie "ostatecznego rozwiązania" dla tych, którzy byli bezpośrednio zaangażowani w jego planowanie i organizację. Przestało ono się odnosić do rozwiązania terytorialnego w postaci osiedlenia Żydów na byłym radzieckim terytorium (milcząco przyjmowaną konsekwencją tego rozwiązania miało być to, że Żydzi stopniowo by tam powymierali). Teraz oznaczało fizyczne unicestwienie Żydów w całej Europie. A ponieważ perspektywa deportacji do Związku Radzieckiego szybko się zacierała, miało się to dokonać gdzieś bliżej. Jako lokalizację programu eksterminacji zaczęto brać pod uwagę tereny okupowanej Polski. Jesienią 1941 roku ten najpilniej strzeżony sekret wraz z jego pełnymi konsekwencjami nadał znało tylko kierownictwo SS i policji bezpieczeństwa. Władze cywilne nie były dotychczas w pełni wtajemniczone w to, co planowano. Panujące tej jesieni niepewność i chaos stanowiły odbicie zarówno znacznego poziomu tajności, która wiązała się z "ostatecznym rozwiązaniem", jak i tego, że znajdowało się ono wciąż w fazie planowania; było raczej bliskie opracowania niż w pełni opracowane. Jednak totalne ludobójstwo, zainicjowane wrześniową zgodą Hitlera na deportację Żydów z Rzeszy, zaczęło teraz szybko nadchodzić.
Kwestia miejsca, do którego miano wywieźć Żydów, oraz ich losu po dotarciu tam stała się teraz wyjątkowo paląca. 18 września Himmler poinformował Arthura Greisera, namiestnika "Warthegau", że będzie musiał przyjąć na zimę 60 000 Żydów do łódzkiego getta na swoim terenie, zanim następnej wiosny zostaną deportowani dalej "na wschód". Miała to być odpowiedź na życzenie Hitlera, by jak najszybciej usunąć Żydów z Rzeszy i dawnych terenów Czech. Jednak miejscowe władze skarżyły się, że łódzkie getto pęka w szwach. Nie było w stanie przyjąć więcej Żydów. Himmler uparł się, chociaż zmniejszono liczbę Żydów do 20 000 (i 5 000 Cyganów). Już w lipcu sugerowano, że Żydów z łódzkiego getta, którzy są niezdolni do pracy, należy zabijać, ponieważ getto nie może ich utrzymywać. A teraz właśnie tam wysyłano olbrzymie dodatkowe transporty. To quid pro quo niemal z całą pewnością było równoznaczne ze zgodą udzieloną przez Berlin na eksterminację Żydów z Łodzi, którzy nie byli w stanie pracować. W ciągu tygodni, które nastąpiły po dotarciu do Greisera rozkazu dotyczącego deportacji, rozpoczęto poszukiwanie odpowiedniego miejsca do eksterminacji w tym regionie. Gazowanie Żydów w Chełmnie zaczęło się w pierwszym tygodniu grudnia.
"Warthegau" był tylko jednym z regionów przeznaczonych na przyjęcie deportowanych Żydów. Jednocześnie z "Warthegau" Heydrich wymieniał na początku października w szczególności Rygę i Mińsk. Do czasu kiedy począwszy od 15 października, z Wiednia, Pragi, Berlina i innych miast zaczęły wyjeżdżać pierwsze pociągi z deportowanymi, nie opracowano jeszcze żadnego jasnego planu systematycznego masowego mordowania. Jednak od Himmlera i Heydricha - a oni z pewnością działali zgodnie z wolą Hitlera, bez względu na to, jak ogólnie ją formułował - płynął jasny przekaz: niebawem dla europejskich Żydów wybije ostatnia godzina.
Tymczasem ci, którym przysyłano Żydów, mieli działać, jak uznają za stosowne, i podejmować tak radykalne inicjatywy, jak tylko to będzie potrzebne. Zachęta została przyjęta. Przez październik i listopad w różnych regionach nazistowskiego imperium zabijanie wielkich rzesz Żydów uznano za dobre wyjście ze stworzonych własnymi rękami kłopotów. Niemieccy Żydzi transportowani do Kowna i Rygi w listopadzie byli rozstrzeliwani natychmiast po przyjeździe. W tym czasie masowe rozstrzelania rozprzestrzeniły się poza granice Związku Radzieckiego. Bliska współpraca Wehrmachtu, SS i Ministerstwa Spraw Zagranicznych doprowadziła w październiku do rozstrzelania 8 000 Żydów w Serbii w odwecie za działalność partyzantów. W Galicji Wschodniej, włączonej z chwilą rozpoczęcia "Barbarossy" do Generalnego Gubernatorstwa, rozstrzelano jesienią mniej więcej 30 000 Żydów, chociaż masowe rozstrzeliwania w tym regionie zdarzały się od czerwca.
Jako alternatywną metodę zabijania zaczęto traktować użycie gazu trującego - metodę tę Himmler skłonny był przyjąć ze względu na to, że była "bardziej humanitarna" dla zabójców niż rozstrzeliwanie. W październiku Heydrich zlecił szersze stosowanie przewoźnych komór gazowych. Na terenie "Warthegau" prowadzono już rozpoznanie w celu znalezienia miejsca ich rozlokowania. Podobną metodę przewidywano do zastosowania w Rydze. Wydaje się ponadto, że planowano urządzenie stacjonarnej komory gazowej w Mohylewie, by tam uśmiercać Żydów przysyłanych do Mińska. W Generalnym Gubernatorstwie, któremu oszczędzono przyjmowania nowych Żydów, we wrześniu rozpoczęła się pierwsza faza przedsięwzięcia, które miało się stać obozem zagłady w Bełżcu (kiedy można było skorzystać z usług ekspertów od gazowania ze wstrzymanej w poprzednim miesiącu "akcji eutanazja"). Budowa komór gazowych ruszyła na początku listopada, kiedy to Hans Frank dowiedział się, że Żydzi z jego włości, którzy są niezdolni do pracy, mają być deportowani "za Bug", gdzie miała ich spotkać pewna śmierć.
Zabijaniu w poszczególnych regionach wciąż brakowało systematycznego, skoordynowanego programu. Władze cywilne na okupowanych terytoriach z pewnością nie wiedziały jeszcze na tym etapie o jakiejkolwiek szeroko zakrojonej, centralnej dyrektywie dotyczącej ludobójstwa. W Mińsku miejscowy nazistowski gubernator, Gauleiter Okręgu Generalnego Białoruś Wilhelm Kube, sprzeciwiał się rozstrzeliwaniu Żydów z Rzeszy - "istot ludzkich z naszej sfery kulturowej", których odróżniał od "tubylczych prymitywnych hord" - i dopytywał się o wyjaśnienia dotyczące traktowania Żydów z odznaczeniami wojskowymi, pozostających w związkach małżeńskich z "aryjskimi" małżonkami oraz Żydów półkrwi (Mischlinge). Hinrich Lohse, Główny Komisarz w Komisariacie Rzeszy Wschód, na którego armia naciskała, by zachował wykwalifikowanych żydowskich robotników, chciał się dowiedzieć, czy względy ekonomiczne stanowią jakąś różnicę w traktowaniu Żydów. Wkrótce przekazano Lohsemu, że kryteria ekonomiczne nie grają żadnej roli. Żydów należało likwidować bez względu na ewentualne straty ekonomiczne.
Wyglądało na to, że fundamentalna decyzja o eksterminacji europejskich Żydów została już wtedy podjęta. Niewykluczone, że stało się to w poprzednim miesiącu, w listopadzie. Wydaje się, że w tym miesiącu - a listopad był w nazistowskim kalendarzu tak decydującym miesiącem, ponieważ łączył się zarówno ze "wstydem" niemieckiej kapitulacji z 1918 roku, jak i "heroizmem" nieudanego puczu z roku 1923 - klęska z roku 1918 i los Żydów bardzo zaprzątały umysł Hitlera w kontekście bieżących wydarzeń wojennych. W południe 5 listopada w obecności Himmlera powiedział, że nie pozwoli utrzymywać "kryminalistów" przy życiu, podczas gdy "najlepsi" giną na froncie. "Przeżyliśmy to w 1918" - powiedział. Nie wspomniał wyraźnie o Żydach. Jest jednak mało prawdopodobne, by nie miał ich na myśli. Wieczorem tego samego dnia, po wyjściu Himmlera, Hitler długo rozprawiał na temat Żydów. Koniec wojny przyniesie ich upadek, oświadczył. Swoją diatrybę zakończył słowami: "My możemy żyć bez Żydów, ale oni bez nas - nie. Kiedy to będzie znane w Europie, wtedy bardzo szybko zrodzi się poczucie europejskiej solidarności. Teraz Żyd z tego żyje, że ją niszczy". Trzy dni później, w Monachium, zwracając się do weteranów partyjnego puczu w osiemnastą rocznicę tego wydarzenia, wygłosił surową krytykę Żydów jako podżegaczy wojennych. Z jego przemówienia wynikało, że inspirowana przez Żydów światowa koalicja nigdy nie zatriumfuje nad Niemcami. Była to, jak twierdził, kontynuacja walki, która nie skończyła się w roku 1918. Niemcy zostały wówczas podstępnie pozbawione zwycięstwa. Było oczywiste, kim byli ci nienazwani oszuści. "Ale to był tylko początek, pierwszy akt tego dramatu" - stwierdził. "Akt drugi i finał zostanie napisany teraz. I tym razem wynagrodzimy sobie stratę tego, czego wtedy zostaliśmy podstępnie pozbawieni". Nie było to nazwanie rzeczy po imieniu, a jedynie aluzja. Podobnie brzmiały uwagi wygłaszane do jego stałych współpracowników w polowej kwaterze głównej w późnych godzinach nocą z 1 na 2 grudnia, kiedy mówił: "kto niszczy życie, zasługuje na śmierć, i ich też nie spotka nic innego". Mówiąc: "ich", miał na myśli Żydów. Nie upłynął tydzień, nim swoje okropne dzieło rozpoczęły przewoźne komory gazowe w Chełmnie, pierwszym z obozów śmierci, które miano wkrótce stworzyć.
Nadszedł czas na generalne wyjaśnienia. Z tą myślą Heydrich rozesłał 29 listopada zaproszenia do tych przedstawicieli administracji cywilnej, których najbardziej dotyczyła zmiana polityki wobec Żydów - kilku ministrów i licznych przedstawicieli SS. Hans Frank, generalny gubernator Generalnego Gubernatorstwa, oraz szef SS z zarządzanego przez niego terytorium Friedrich Wilhelm Kruger szybko zostali dołączeni do tej listy, chociaż pominięcie ich w jej pierwotnej wersji sugeruje, że Generalnego Gubernatorstwa - którego nie umieszczono już wśród planowanych docelowych terenów deportacji niemieckich Żydów - nie uważano za kluczowe dla tej dyskusji. Najwyraźniej zatem uczestnicy nie mieli poznać szczegółowego programu gazowania milionów Żydów w obozach zagłady zlokalizowanych w tym regionie. Przedmiotem tego spotkania nie miały być również dokładne ustalenia dotyczące deportacji, ponieważ wśród zaproszonych zabrakło jakiegokolwiek specjalisty od transportu. W rzeczywistości adresaci zaproszenia pozostawali w dużej mierze w niewiedzy na temat celu spotkania.
Niektórzy domyślali się słusznie, że w programie spotkania znajdzie się sprawa traktowania Mischlinge. Jednak najważniejsze wskazówki tkwiły w sformułowaniach samego tekstu zaproszenia. Rozpoczynał się on od powtórzenia pochodzącego nominalnie od Göringa mandatu z 31 lipca dla Heydricha, następnie mówił o konieczności "osiągnięcia wspólnej opinii kluczowych agend, których dotyczą" "organizacyjne i techniczne przygotowania do powszechnego rozwiązania kwestii żydowskiej", uważanej za kwestię "wyjątkowego znaczenia". Innymi słowy, gdy organizacja "powszechnego rozwiązania kwestii żydowskiej", przedstawionego już w lipcu, wkroczyła w decydującą fazę, należało raz jeszcze ustalić ponad wszelką wątpliwość zakres kompetencji Heydricha. Spotkanie Heydricha zostało zaplanowane na 9 grudnia. Jednak w pierwszych dniach miesiąca nastąpiły decydujące wydarzenia, w których wyniku spotkanie musiało zostać odłożone.
5 grudnia, kiedy niemieckie natarcie utknęło w dotkliwym zimnie nieopodal Moskwy, rozpoczęła się potężna i miażdżąca radziecka kontrofensywa. Wszelkie dotyczące dającej się przewidzieć przyszłości koncepcje deportowania ogromnej liczby Żydów do Związku Radzieckiego stały się teraz całkowicie iluzoryczne. Trzeba było zarzucić plany deportacji, które przez miniony rok były podstawą nazistowskich nadziei na rozwiązanie "kwestii żydowskiej". Dwa dni później, 7 grudnia, Japończycy zbombardowali Pearl Harbor, co doprowadziło do wypowiedzenia przez Niemcy wojny Stanom Zjednoczonym 11 grudnia i było potwierdzeniem, że konflikt ten stał się naprawdę wojną globalną. 12 grudnia, jak widzieliśmy, Hitler wyjaśnił liderom swojej partii, co to oznacza dla Żydów. W swojej "przepowiedni" z 30 stycznia 1939 roku obiecał ich unicestwienie w wypadku wybuchu kolejnej wojny światowej. Wobec tego wyciągnął przerażający wniosek: "Mamy wojnę światową. Zagłada Żydów musi być konieczną konsekwencją".
Nie był to konwencjonalny rozkaz. Nie była to też wyraźna decyzja. Jednak był to niepozostawiający żadnych wątpliwości sygnał. Ci, którzy słuchali Hitlera, nie dowiedzieli się niczego nowego na temat tego, j a k trzeba będzie dokonać zagłady Żydów. Jednak nie mieli już żadnych złudzeń: zagłada się dokona, i to raczej teraz, w trakcie wojny, niż po osiągnięciu zwycięstwa. Taką wiadomość mieli do przekazania swoim podwładnym zajmującym kluczowe stanowiska na okupowanych terytoriach.
Wśród słuchaczy Hitlera z 12 grudnia był Hans Frank. Wrócił do Generalnego Gubernatorstwa i cztery dni później powtórzył to, co usłyszał, swoim podwładnym. Użył nawet kilku wyrażeń samego Hitlera. W szczególności przytoczył jego "przepowiednię". Zauważył, że wojna zakończyłaby się jedynie częściowym sukcesem, gdyby europejscy Żydzi ją przeżyli. Powinni zniknąć. Frank powiedział, że rozpoczął negocjacje na temat deportowania Żydów na wschód, i wspomniał o ważnym spotkaniu na ten temat, które ma mieć miejsce w Berlinie - miał na myśli spotkanie zorganizowane przez Heydricha, odłożone z powodu wydarzeń z początku grudnia. "W każdym razie" - mówił dalej Frank - "rozpocznie się wielka wędrówka Żydów". Następnie przeszedł do zbrodniczych konsekwencji - potworność celu była oczywista, nawet jeśli metoda jego osiągnięcia nie. "Ale co należy z nimi zrobić?" - zapytał. "Czy sądzicie, że zostaną oni osiedleni na Wschodzie we wsiach? Oświadczono nam w Berlinie, że nie należy się tym kłopotać, nie potrzebujemy ich ani na Wschodzie, ani w Komisariacie Rzeszy [na Ukrainie], więc zlikwidujcie ich sami. [...] Musimy unicestwić Żydów, gdzie tylko ich znajdziemy i gdzie tylko jest możliwe [...]". Mimo że Frank nadal oczekiwał deportacji Żydów z Generalnego Gubernatorstwa na wschód, powiedziano mu, że wysyłanie ich tam jest bezcelowe, i zachęcono, by uciekł się do masowego zabijania na swoim terytorium. Jak na razie nie miał jeszcze pojęcia, jak należy to przeprowadzić. Oceniał liczbę Żydów na swoim terenie na 3,5 miliona (w tym także Żydów półkrwi). "Nie możemy wystrzelać ani wytruć 3,5 miliona Żydów - powiedział - niemniej potrafimy poczynić kroki, które w jakiś sposób doprowadzą do ich zagłady". Na tym etapie Frank najwyraźniej nie wiedział nic o programie przeprowadzenia "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej" właśnie na terytorium Generalnego Gubernatorstwa zamiast na terenach wysuniętych dalej na wschód, o planie wykorzystania komór gazowych urządzonych w licznych obozach zagłady. Mimo to, ponieważ wykluczono na czas nieokreślony terytorium radzieckie jako miejsce deportacji, w nadchodzących tygodniach to właśnie ta nowa strategia eksterminacji zaczęła nabierać kształtów.
Spotkanie zorganizowane przez Heydricha zostało zwołane ponownie na 20 stycznia 1942 roku w innym miejscu, w pobliżu Wannsee, pięknego wielkiego jeziora na peryferiach Berlina. Lista uczestników różniła się nieznacznie od tej, która była przewidziana na pierwotne spotkanie. Jednak reprezentowali oni podobne interesy. Od czasu podpisania przez Göringa pełnomocnictwa dla Heydricha w lipcu poprzedniego roku wiele się zdarzyło. Ważne zmiany miały nawet miejsce od czasu, kiedy wysłano pierwotne zaproszenia. Teraz chodziło już nie o organizacyjne i techniczne przygotowanie planu deportacji wiążącego się z przesiedleniem na wschód, mimo że w praktyce okazałoby się to dla Żydów zabójcze, lecz o spójny program ludobójstwa, w którego ramach mieściło się zabicie jedenastu milionów europejskich Żydów. Środki i sposoby jego realizacji nadal nie zostały w pełni określone, konieczna jednak była ich koordynacja w skali całego kontynentu. Eichmann później spreparował protokół z tego spotkania, by wyeliminować "pewne wyolbrzymienia". Jednak prawdopodobnie Heydrich nie wchodził w szczegóły dotyczące metod zabijania. Nikt nie miał wątpliwości, co zamierzano zrobić. Kiedy przedstawiciel Hansa Franka na tym spotkaniu doktor Josef Buhler, jego sekretarz stanu, wnioskował, by "ostateczne rozwiązanie" rozpoczęło się od usunięcia Żydów z Generalnego Gubernatorstwa (którzy, jak powiedział, byli przeważnie niezdolni do pracy), ponieważ transport i siła robocza nie stanowią tam wielkiego problemu, najwyraźniej pojmował, na czym polegają nowe możliwości masowego zabijania, które ponadto mogłoby się dokonywać bliżej niż na terytorium Związku Radzieckiego. Ponieważ Hans Frank wiedział jesienią o rozmowach na temat budowy Bełżca, przypuszczalnie wiadomo było, co mogą za sobą pociągać te możliwości. Heydrich nie musiał opisywać tego w szczegółach.
Kilka tygodni po konferencji w Wannsee, w marcu 1942 roku, na terenie Generalnego Gubernatorstwa rozpoczęły swoją makabryczną działalność komory gazowe w Bełżcu, a następnie w Sobiborze i Treblince. Największy obóz śmierci, Auschwitz-Birkenau, rozpoczął zabijanie Żydów również w marcu. A deportacje Żydów z zachodniej Europy do obozów śmierci w okupowanej Polsce miały się zacząć dopiero wiosną. Konferencja w Wannsee nadal była etapem przejściowym w wyłanianiu się "ostatecznego rozwiązania". Jednak o ile w styczniu 1942 roku konkretne ustalenia wciąż znajdowały się w fazie zalążkowej, o tyle decyzja, by zabić europejskich Żydów, została w tym czasie już podjęta.
VI
Heinricha Himmlera, szefa SS, nazwano "architektem ostatecznego rozwiązania", podobnie jak jego bezpośredniego podwładnego Reinharda Heydricha, szefa policji bezpieczeństwa. Jednak najwyższa władza nie spoczywała w rękach żadnego z nich. Również myśl stojąca za pojawieniem się "ostatecznego rozwiązania" nie była myślą ani Himmlera, ani Heydricha. Jeśli trzymać się metafory konstrukcji, Himmlera rzeczywiście można opisać jako architekta tej zbrodniczej budowli, a Heydricha jako jej budowniczego. Jednak upoważnienie do tych działań wydała im obu osoba, która zleciła ten projekt, będąca inspiratorem działań wykonawców. Tą osobą był Hitler.
Oczywiście, złożonej "polityki unicestwienia" żadną miarą nie da się zredukować jedynie do wyrazu woli Hitlera. Aby z upływem czasu totalne ludobójstwo wyłoniło się w postaci "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej", potrzeba było działania wielu agend w całym nazistowskim reżimie, nie tylko na najwyższych szczeblach SS. Odpowiedzialnych za tę zbrodnię było bardzo wielu. Hitler nie był "mikromenedżerem". To nie był jego styl. W każdym razie, nie musiał nim być. Nie brakowało tych, którzy najlepiej jak umieli, starali się wcielić w życie to, co odgadywali jako jego pragnienia. Hitler nie musiał wydawać regularnych edyktów ani dekretów, by radykalizacja uzyskała akceptację.
Jednakże we wszystkich decydujących dla kształtu polityki momentach, nawet w latach trzydziestych - na przykład w przypadku bojkotu z marca 1933 roku, ustaw norymberskich z września 1935, pogromu z listopada 1938 i jego następstw - potrzebne było upoważnienie Hitlera. Stan ten trwał nadal w trakcie wojny. Wszyscy niżsi rangą przywódcy zgadzali się, że decyzję o nałożeniu na Żydów obowiązku noszenia od września 1941 roku "żółtej gwiazdy" mógł podjąć jedynie Hitler. Podobnie było z podjętą później w tym samym miesiącu decyzją o deportowaniu Żydów z Rzeszy - decyzją, która niemal z dnia na dzień ogromnie wzmogła ludobójczą presję. Jest nie do pomyślenia, by przejście do fazy powszechnej fizycznej eksterminacji nie wymagało również upoważnienia Hitlera.
Himmler, Heydrich i inni bezpośrednio zaangażowani w "ostateczne rozwiązanie" dawali do zrozumienia, że działają zgodnie z wolą Hitlera albo za jego zgodą. Kiedy latem 1942 roku program eksterminacji zbliżał się do punktu kulminacyjnego, Himmler oświadczył: "Oczyszczamy okupowane terytoria wschodnie z Żydów. Realizację tego bardzo trudnego rozkazu Führer złożył na moje barki". Niżsi rangą przywódcy SS byli wielokrotnie informowani, że realizując "ostateczne rozwiązanie", wypełniają "wolę Führera" - i nie mieli co do tego wątpliwości. Bez wątpienia, nie mylili się.
"Wola" Hitlera być może nigdy - nawet wobec Himmlera - nie znalazła wyrazu w postaci precyzyjnej, jednoznacznej, wydanej w konkretnym momencie dyrektywy, by zabić europejskich Żydów. Wystarczyło, że Reichsführer SS otrzymał całościowe upoważnienie do przeprowadzenia "ostatecznego rozwiązania". Jednak obydwa kluczowe etapy, które miały miejsce jesienią, wiązały się z bezpośrednim udziałem Hitlera. Pierwszym była podjęta we wrześniu decyzja o deportowaniu Żydów z Rzeszy w momencie, gdy nie było dokąd ich wysłać. W kilku różnych regionach wynikiem tej decyzji stały się pojawiające się szybko jeden po drugim ludobójcze impulsy. Nie oznaczało to jeszcze całościowego programu. Jednak kierunek był już wyraźny, a rozmach coraz większy. Drugi etap wiązał się z nowym bodźcem, jakim dla wysiłków znalezienia powszechnego "ostatecznego rozwiązania" było grudniowe wypowiedzenie wojny Stanom Zjednoczonym i początek długotrwałego globalnego konfliktu. Było rzeczą oczywistą, że deportacji na terytoria radzieckie nie będzie można przeprowadzić przez wiele miesięcy - o ile w ogóle kiedyś się to uda. Jednak "ostateczne rozwiązanie" nie mogło czekać. Kiedy Heydrich mógł już zwołać odłożoną konferencję w Wannsee, nie potrzeba było żadnej fundamentalnej decyzji. Zadanie polegało na zorganizowaniu i wprowadzeniu jej w życie.
Kiedy ta najstraszniejsza wojna w dziejach, za której rozpętanie bardziej niż jakakolwiek inna osoba odpowiedzialny był Hitler, zbliżała się do przerażającego końca, niemiecki dyktator starał się usprawiedliwić ten konflikt wobec własnego otoczenia - i potomności. Po raz kolejny uciekł się do swojej "przepowiedni": "Walczyłem otwarcie z Żydami" - stwierdził. "Dałem im ostatnie ostrzeżenie w chwili wybuchu wojny" - jak zawsze błędnie datował swoją "przepowiednię" na początek wojny. "Nigdy nie zostawiałem im niejasności co do tego" - kontynuował - "że jeśli ponownie pogrążą świat w wojnie, tym razem nie zostaną oszczędzeni - że ta hołota w Europie zostanie w końcu zlikwidowana". Był dumny z tego, czego dokonał. "Rozciąłem żydowski wrzód" - oświadczył. "Przyszłe pokolenia będą nam za to dozgonnie wdzięczne".
Spośród wszystkich brzemiennych w skutki decyzji, które rozważaliśmy w kolejnych rozdziałach tej książki, decyzja, by zabić Żydów, odsłaniająca się latem i jesienią 1941 roku, jest tą, w której przypadku alternatywy są najmniej możliwe do pomyślenia. Gdyby inwazja na Związek Radziecki odbyła się tak, jak miały na to nadzieję niemieckie władze, "ostateczne rozwiązanie" nie przybrałoby tej konkretnej, znanej historii postaci. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa pola śmierci znalazłyby się wówczas głównie w Związku Radzieckim, a nie w Polsce. Jednak jeśli tylko reżim nazistowski byłby przy władzy i jeśli prowadziłby wojnę, Żydzi tak czy inaczej by zginęli. Różnica tkwiłaby jedynie w metodzie i czasie ich uśmiercenia.
Decyzja, by zabić Żydów, zrodziła się z wcześniejszego zamiaru, zdecydowanie nieodłącznego od nazizmu, by ich "usunąć". Od roku 1919 Hitler nigdy nie stracił tego celu z pola widzenia. Początkowo nie oznaczało to fizycznego unicestwienia. Jednak tego rodzaju znaczenie było w nim również potencjalnie, a wraz z upływem czasu faktycznie zawarte. Cel, jakim było "usunięcie", był pod tym względem protoludobójczy. Jedynie "skuteczne" (z nazistowskiego punktu widzenia) wydalenie niemieckich Żydów przed rozpoczęciem wojny mogło zapobiec logicznemu przejściu do samego ludobójstwa tych Żydów. Jednak nawet wtedy zamierzona przez władze nazistowskie ekspansja na drodze podbojów nieuchronnie spowodowałaby - dokładnie tak, jak to się stało w rzeczywistości - że w szpony Trzeciej Rzeszy wpadłoby mnóstwo innych Żydów. "Usunięcie" tych nowych Żydów było niemożliwe bez ludobójstwa, nawet gdyby było to ludobójstwo wynikające w dużej mierze z celowego wyniszczenia przez niewolniczą pracę, z niedożywienia i chorób. Jedynie zapobiegnięcie wojnie (wykluczone przez politykę ustępstw), obalenie Hitlera w kraju (do czego brakowało woli wśród niemieckich elit) albo szybkie pokonanie hitlerowskich Niemiec we wczesnej fazie wojny (całkowicie niemożliwe z militarnego punktu widzenia) mogłoby uniemożliwić tego rodzaju rezultat. Poza tym jedynym innym sposobem, by Żydom mógł zostać oszczędzony ich okropny los, mogło być lepsze przygotowanie radzieckiej obrony i odparcie przez nią niemieckiej inwazji, a następnie zmuszenie Niemiec do zawarcia kompromisowego porozumienia pokojowego, być może nawet z kimś innym niż Hitler u władzy. Tę możliwość wykluczyła głupota Stalina.
Niemiecka agresja była główną przyczyną tego, że Europa po raz drugi za życia jednego pokolenia pogrążyła się w wojnie. Ta sama agresja wywołała również latem 1940 roku spiralę zdarzeń, które prześledziliśmy, a które w grudniu 1941 roku przekształciły konflikty na przeciwległych krańcach globu w wojnę światową. W tle tej agresji leżała ideologiczna "misja" ucieleśniona w osobie Adolfa Hitlera. Czymś nieodłącznym od tej "misji" było "usunięcie" Żydów. Z tego powodu nazistowska wojna z Żydami była centralnym składnikiem samej drugiej wojny światowej, elementem związanym nierozerwalnie z tą największą masakrą, jaką widział świat.