Archiwum  

Życie z dnia 2002-06-29

 

Cezary Michalski

Ketman w wykonaniu Adama Mickiewicza

 

Narody tracą wraz z suwerennością nie tylko prawo do własnej polityki zagranicznej. Tracą też prawo posiadania suwerennej kultury. Problemem ich pisarzy i intelektualistów staje się Ketman

 

Zapewne wielu z Państwa znalazło się kiedyś w sytuacji, gdy to stojąc przed szefem, od którego zależał Wasz awans albo przed profesorem, od którego zależała Wasza kariera akademicka, ukryli Państwo swoje prawdziwe poglądy i bąknęli półgłosem, a może nawet z udawanym entuzjazmem, coś, o czym wiedzieli Państwo, że przypadnie do gustu Jemu.
Mówiąc w bardzo dużym uproszczeniu, zastosowali wtedy Państwo Ketman - strategię używaną przez wielu polskich polityków, pisarzy i intelektualistów w ciągu ostatnich trzystu lat (gdzieś tak od czasów saskich z przerwą na dwudziestolecie międzywojenne), a nazwaną i wprowadzoną do polskiej tradycji literackiej przez Czesława Miłosza.

"Wyższość" Ketmanu

Miłosz przytacza w "Zniewolonym umyśle" definicję Ketmanu, którą zaczerpnął z dzieła francuskiego dyplomaty i myśliciela Artura Gobineau. Z jej pomocą analizuje później zachowanie najwybitniejszych polskich intelektualistów w epoce stalinizmu. Pisze: "Czym jest Ketman? (...) Zdaniem ludzi na muzułmańskim Wschodzie posiadacz prawdy nie powinien wystawiać swojej osoby, swego majątku i swego poważania na zaślepienie, szaleństwo i złośliwość tych, których Bogu spodobało się wprowadzić w błąd i utrzymać w błędzie. Należy więc milczeć o swoich prawdziwych przekonaniach, jeżeli to możliwe. Jednakże są wypadki, kiedy milczenie nie wystarcza, kiedy może ono uchodzić za przyznanie się. Wtedy nie należy się wahać. Nie tylko trzeba wtedy wyrzec się publicznie swoich poglądów, ale zaleca się użyć wszelkich podstępów, byleby tylko zmylić przeciwnika. Będzie się wtedy wypowiadać wszelkie wyznania wiary, które mogą mu się podobać, będzie się odprawiać wszelkie obrządki, które uważa się za najbardziej niedorzeczne, sfałszuje się własne książki, wykorzysta się wszelkie środki wprowadzania w błąd. (...) Ketman napełnia dumą tego, kto go praktykuje. Wierzący dzięki temu osiąga stan trwałej wyższości nad tym, którego oszukał, chociażby ten ostatni był ministrem czy potężnym królem (...). Szydzisz z nieinteligentnej istoty, rozbrajasz niebezpieczną bestię. Ileż uciech jednocześnie!"
Sam Miłosz nie podzielał przekonania Gobineau, że Ketman dostarcza uprawiającemu go intelektualiście aż tak wielu uciech. Bohaterowie "Zniewolonego umysłu" to osoby złamane i raczej niezbyt szczęśliwe. Rozdział poświęcony opisowi tej przystosowawczej strategii kończy się prawdziwie moralizatorskim apelem wzywającym do porzucenia Ketmanu. A wiemy przecież, jak konsekwentnie Miłosz unikał odgrywania roli moralisty.

Złe towarzystwo

O tym, że Adam Mickiewicz "wielkim był", nikogo nie musiał przekonywać za jego życia żaden profesor Pimko. Wiedział to już on sam, wiedzieli jego przyjaciele i pierwsi czytelnicy. Nie wiedzieli jeszcze tylko, jak bardzo będzie wielkim.
W czasie półrocznego śledztwa po rozbiciu przez Nowosilcowa konspiracji filomackiej lider wileńskiej młodzieży Tomasz Zan zeznawał w ten sposób, żeby nie obciążać Mickiewicza i namawiał do podobnego zachowania innych oskarżonych. Wiele osób chciało go uratować i te starania zakończyły się, do pewnego stopnia, sukcesem. Dostał wyrok nieznaczny. Nie został uwięziony. Pojechał na przymusowe osiedlenie do Rosji i to do tych sympatyczniejszych guberni. Początkowo przebywał w Odessie, później w Moskwie.
Od początku swojego pobytu w Rosji Mickiewicz zachowuje się jak człowiek całkowicie złamany. Nie oznacza to smutku, obnoszenia się z żałobą po stracie ojczyzny i po skazanych na zsyłkę przyjaciołach. Wręcz przeciwnie, poeta świetnie się bawi. Odwiedza odeskie salony, romansuje, nawiązuje serdeczne znajomości.
Ludzie, którymi się wówczas otacza, nie bez racji zostali nazwani, w bardzo poczciwym eseju Marii Czapskiej, "złym towarzystwem". Krążą wokół niego renegaci, którzy niegdyś byli Polakami, kobiety nie najcięższych obyczajów, ale wielkiego uroku towarzyskiego będące agentkami rosyjskiej tajnej policji.
Najbardziej wpływowy z jego odeskich towarzyszy, generał Jan de Witt, mówiąc ówczesnym językiem: "trzymał główny ster policji w guberniach południowych". Ojciec de Witta był Holendrem w służbie Rzeczypospolitej i komendantem Kamieńca Podolskiego, coś jak Ketling z Trylogii. Owe "polskie związki" pozwoliły jego synowi stać się szczególnie przydatnym w rozpracowywaniu polskich spisków i polskich spiskowców. Opiekun Mickiewicza wpadł też na trop spisku dekabrystów - młodych rosyjskich arystokratów próbujących przejąć władzę w Rosji, aby przeprowadzić liberalne reformy.
Do "złego towarzystwa" Mickiewicza zaliczała się także Karolina z Rzewuskich Sobańska, prawnuczka Wacława Rzewuskiego, hetmana wielkiego koronnego, córka Adama Wawrzyńca Rzewuskiego, posła na Sejm Czteroletni, a później rosyjskiego senatora. Była kochanką de Witta i jego agentką. Panie z lepszego towarzystwa nazywały ją płatną nałożnicą. Niemniej przyjmowały z pewnym szacunkiem i lękiem. W końcu jej raport mógł przekreślić karierę męża lub syna niejednej z owych dystyngowanych dam.
Karolina Sobańska została prawdopodobnie w tym czasie także kochanką Mickiewicza. Poeta, w jednym ze swoich późnych wspomnień, miał do niej pretensję wyłącznie o to, iż "chciała, aby był jednym z wielu".
W swoich raportach zarówno de Witt, jak i Karolina Sobańska przedstawiają Mickiewicza jako człowieka zupełnie pogodzonego z losem, zabawiającego się na tych samych salonach i tymi samymi dowcipami. To właśnie ich raporty przyczynią się najpierw do wydania przez petersburską cenzurę zgody na opublikowanie "Konrada Wallenroda", a później do zezwolenia "skruszonemu poecie" na wyjazd z Rosji.
Powstałe w tym okresie "Sonety krymskie" Mickiewicza pozostają do dziś dnia jednym z najdoskonalszych pod względem formalnym dzieł polskiej literatury. Ich pierwsze wydanie zostało zadedykowane "towarzyszom podróży krymskiej": Wittowi, Karolinie Sobańskiej, a także agentowi carskiej policji Aleksandrowi Boszniakowi, również odgrywającemu rolę przyjaciela poety.
"Złe towarzystwo" poety czytało uważnie nie tylko jego dedykację, ale także same wiersze. Polską literaturę ostatnich trzech wieków warto badać nie tylko od strony formalnej. Interesujące jest także to, w jaki sposób o jej kształcie współdecydowali pierwsi czytelnicy - cenzorzy, agenci.
"W takiej ciszy! - tak ucho natężam ciekawie/ że słyszałbym głos z Litwy. - Jedźmy, nikt nie woła". Uczyliśmy się tych wersów w szkole na pamięć. Prawdopodobnie stanowiły nie tylko kunsztowny zapis nostalgii za nieodwołalnie zamkniętą młodością. Zawierały jednocześnie ketmaniczny komunikat dla opiekunów, że filomackie ideały, polskie złudzenia zostały bezpowrotnie porzucone.
Jakie były dalsze losy "towarzystwa", któremu Adam Mickiewicz zadedykował swoje sonety? Generał Witt otrzymał za udział w tłumieniu powstania listopadowego Order Świętego Jerzego i został, pod Paskiewiczem, wojennym gubernatorem Warszawy.
Karolina Sobańska dalej uwodziła i rozpracowywała niepoprawnych Polaków. W jednym z listów raportów, adresowanym bezpośrednio do Cara, tak napisze o emigrantach spotkanych w Dreźnie w 1832 roku: "Widywałam Polaków, przyjmowałam nawet u siebie kilku takich, którymi się brzydzę. Ale niepodobieństwem było dla mnie zbliżyć się do tych, z którymi zetknięcie przypominało mi pianę wściekłego psa; nigdy nie umiałam przezwyciężyć tego wstrętu i wyznaję, zaniedbałam, być może, ważnych odkryć, byle tylko nie narazić się na spotkanie z istotami dla mnie odrażającymi".
W tym samym liście zwierzy się także z "głębokiej pogardy, jaką żywi dla kraju, do którego ma nieszczęście należeć". Dawna kochanka Mickiewicza ma oczywiście na myśli Polskę.

Wszechstronnie podejrzany

Dzięki dobrej opinii ze strony odeskich przyjaciół Mickiewicz może się przenieść do Moskwy. Znowu nie ma szczęścia. Właśnie spacyfikowano spisek dekabrystów. Wśród aresztowanych jest wiele osób, które wcześniej poznał i z którymi się przyjaźnił. Rosjanie sami poznają los, jaki kilka lat wcześniej spotkał wileńskich studentów. Po Petersburgu i Moskwie krążą agenci. W domach najlepszych rosyjskich rodów obawiają się aresztowań.
Aleksander Koszelew, jeden z rosyjskich świadków tego czasu, wspominał: "Niebawem zaczęto po nocach w Moskwie łapać niektóre osoby i odsyłać do Petersburga (...). Wzbudziło to wszędzie i u wszystkich taką trwogę, że każdy prawie oczekiwał schwytania i wywiezienia. Matka moja bardzo o mnie się bała (...), ustawicznie się jej zdawało, że przyjechali po mnie nocą i dlatego, na wszelki wypadek, przygotowała w moim pokoju ciepły kaftan, ciepłe obuwie, futro podróżne itp.".
Przez jakiś czas sam Mickiewicz boi się aresztowania. Ale dni spędzone na salonach de Witta i w ramionach Karoliny Sobańskiej nie poszły na marne. Jest teraz uważany za "jednego ze swoich". Świetnie odgrywa rolę polskiego bawidamka, ozdoby moskiewskich salonów.
W chwilach ostatecznej klęski bardzo często u dotychczasowych "towarzyszy broni" pojawia się specyficzna czujność. Jest namiastką utraconej nieodwołalnie zdolności do realnego działania, skutecznie zatruwa życie pokonanym. Tak dzieje się również w przypadku Filomatów.
Miłosne podboje i salonowe sukcesy Mickiewicza znane były jego przyjaciołom rozsianym po całym terytorium wielkiego imperium. Wsłuchują się w plotki. Wymieniają uwagi i oceny. Czy "ich Adam" nie przeszedł aby na drugą stronę, czy nie stał się za miękki, czy nie porzucił sprawy?
Alina Witkowska, w swojej bardzo mądrej książce zatytułowanej "Rówieśnicy Mickiewicza", pisze: "Filomaci sposobili się duchowo na ofiarników, lecz idea ofiary szybko wyrodziła się w bolesne i niemniej jałowe cierpiętnictwo, drażniące nawzajem dawnych przyjaciół. Pękła solidarność, przyjaźń przerodziła się we wzajemną niechęć".
Ile to już pokoleń Polaków usiłowało przerobić realną klęskę własnej ojczyzny lub choćby własnej generacji w zwycięstwo moralne? Nigdy się nie udawało. Taka magia po prostu nie działa. Nawet w Polsce.
A jak to wyglądało w praktyce? Juliusz Kleiner, w swojej dwutomowej biografii Mickiewicza, twierdzi, że owej moralnej lustracji Mickiewicza przewodził Jan Czeczot, dawny jego przyjaciel z filomackiej konspiracji przebywający wówczas na przymusowym osiedleniu w Ufie. Kleiner pisze: "Czeczot oburzał się na jego (Mickiewicza) stosunki przyjazne z Moskalami i posłał mu na czterech stronach w dwu kolumnach drobnym pismem zapisanych, nauki w duchu twardych przepisów Starego Testamentu, z nienawiścią patrzącego na obce narody (...) główną myśl mieścił w przestrodze >> Abyś był wyrwany od cudzej niewiasty<< ".
Mickiewicz długo stara się bagatelizować zarówno bezpośrednie ataki, jak też plotki i coraz bardziej dwuznaczne komentarze na własny temat, które docierają do niego za pośrednictwem rozbudowanej sieci rosyjskich i polskich salonów. W końcu odpowiada Czeczotowi listem równie agresywnym, ironicznym i gorzkim.
"Obiady, tańce, śpiewania mają obrażać ową boską kochankę (ojczyznę)? Żebym ci jeszcze biblią zacytował: powiem szczerze, że nie tylko jestem gotów jeść trefny bifsztyk Moabitów, ale nawet mięso z ołtarza Dagona i Baala, kiedym głodny - i będę dlatego, jak byłem, dobry chrześcijanin".
Dodaje jeszcze, w ramach prowokacji pod adresem ćwiczącego się w moralnej ortodoksji Czeczota: "Co do mojej lektury, czytam >> Fiesca<< Schillera i >> Historię<< Machiawela", a w końcu tłumaczy dawnemu przyjacielowi, szantażującego innych własnym umiłowaniem narodowej żałoby: "Ja zacząłem być wesół u Ojców Bazylianów (więziono tam Filomatów podczas wielomiesięcznego śledztwa), a spokojny i ledwie nierozumny w Moskwie".
No cóż, takie polemiki we własnej sprawie zawsze bywają dwuznaczne. Prawdziwą i przekonującą odpowiedzią na moralne samosądy Czeczota okażą się dopiero: "Konrad Wallenrod" - w którym Mickiewicz zawrze obraz własny (bez szczypty egotyzmu nigdy nie było wielkiej literatury), "Dziady" - w których pojawi się zarówno aluzja do mickiewiczowskiego Ketmanu ("pełzając milczkiem, jak wąż, łudziłem despotę"), jak też portret męczeństwa własnego pokolenia, a w końcu "Pan Tadeusz" - będący pomnikiem całej Ojczyzny, która "zaginęła w rzeczywistości, aby ożyć w pieśni".

Machiawelizm uciśnionych

Niemoralny Machiawel, wspomniany, na wpół prowokacyjnie, w liście do zachwyconego własną moralną doskonałością Czeczota, przyda się Mickiewiczowi na coś jeszcze. Właśnie w Moskwie powstaje "Konrad Wallenrod", poemat o dumnym Litwinie, który odziedziczył po swoich przodkach wyłącznie ich klęskę i niewolę. Nie mogąc mścić się otwarcie, sięga do metod, które moraliści zatrudnieni przy dworze Mikołaja I nazwaliby niehonorowymi albo wręcz terrorystycznymi.
Mickiewicz zanosi swoje dzieło do petersburskiej cenzury. Opatruje wstępem, w którym podkreśla jego historyczny charakter. Pisze: "Kilka już wieków zakrywa wspomniane tu wydarzenia: zeszły ze sceny życia politycznego i Litwa, i najsroższy jej nieprzyjaciel, Zakon Krzyżowy. (...) Litwa jest już całkiem w przeszłości, jej dzieje przedstawiają z tego względu szczęśliwy dla poezji zawód, że poeta, opiewający ówczesne przypadki, samym tylko przedmiotem historycznym, zgłębieniem rzeczy i kunsztownym wydaniem zajmować się musi, nie przywołując na pomoc interesu, namiętności lub mody czytelników. Takich właśnie przedmiotów kazał poszukiwać Schiller (pisząc): Co ma ożyć w pieśni, zaginąć powinno w rzeczywistości".
Petersburskim cenzorom, których czujność uśpiły wcześniej raporty de Witta i Karoliny Sobańskiej, poemat Mickiewicza kojarzy się wyłącznie z nową romantyczną modą każącą opiewać heroizm dawno wygasłych ludów. W ten sposób Herder opisywał Słowian żyjących swoim dzikim życiem i śpiewających swoje urokliwe pieśni gdzieś pośród uporządkowanych instytucji pruskiego państwa. W ten sposób Walter Scott rozczulał Anglików, opisując barwne losy dawno przez nich podbitych i zwasalizowanych Szkotów. Cóż mogłoby być niebezpiecznego w opowieści o upozowanym na byronowskich bohaterów mściwym potomku Litwinów?
Borejszy czy Putramentowi, a nawet kilku dzisiejszym redaktorom i wydawcom taki wstęp by nie wystarczył. Postępu w dziedzinie cenzury, tak jak w dziedzinie medycyny, nie sposób zakwestionować. Petersburscy cenzorzy byli jeszcze na etapie Hipokratesa i Galena, dzisiejsi dawno prześcignęli Pasteura.
Także Karolina Sobańska czy generał de Witt nie podejrzewają, że w obrazie upokorzonych, pozbawionych własnego państwa, półdzikich Litwinów Mickiewicz ukrył obywateli upadłej Rzeczypospolitej. Jakie tu można znaleźć podobieństwo? Przecież istnieje Królestwo Polskie, którego monarchą zgadza się łaskawie być sam Mikołaj I. Potomkowie najlepszych polskich rodów błyszczą na salonach Moskwy, Petersburga, Odessy. Choćby sama Karolina z Rzewuskich Sobańska.
Nie wszyscy urzędnicy Mikołaja I byli jednak aż tak naiwni. Nowosilcow śle z Wilna wściekłe raporty do stolicy. Sądził, że nieodwołalnie zniszczył Filomatów, a teraz widzi, jak dzieło Mickiewicza, obdarzone imprimatur petersburskiej cenzury, niweczy jego "wychowawczą działalność".
Także polska młodzież, mimo "historycznego" wstępu, czyta "Konrada Wallenroda" z wypiekami na twarzy. Oni sami, podobnie jak bohater poematu Mickiewicza, odziedziczyli klęskę po swoich ojcach. Przyszli na świat pod obcym panowaniem. Od swoich oświeceniowych profesorów uczyli się o prawach i wolnościach, których sami nie mogli praktykować. Pierwsze wydanie rozeszło się bez śladu. Jest kultową lekturą przyszłych spiskowców spod Arsenału, żołnierzy spod Olszynki Grochowskiej.

Za parawanem lojalności

Czas na wydanie drugie. Cenzorzy są czujniejsi, nie tylko z raportów Nowosilcowa wiadomo, że "Konrad Wallenrod" jest w Polsce czytany inaczej niż gawędy historyczne Waltera Scotta w Anglii. Nie wystarczy już estetyzujący cytat z Schillera. Potrzebna jest jednoznaczna deklaracja polityczna.
Mickiewicz znowu sięga po Ketman. Oto, jak polski poeta wychwala cara Mikołaja I, którego urzędnicy upokarzają jego ojczyznę, i który zniszczył reformatorską, liberalną elitę własnego kraju: "Trzecie to już dzieło polskie ogłaszam w stolicy MONARCHY, który ze wszystkich królów ziemi liczy w państwie swoim najwięcej plemion i języków. Będąc zarazem Ojcem wszystkich, zapewnia wszystkim wolne posiadanie dóbr ziemnych i droższych jeszcze dóbr moralnych i umysłowych. (...) Oby imię Ojca tylu ludów we wszystkich pokoleniach wszystkimi językami zarówno sławione było!".
Mimo tego wstępu młodzi polscy czytelnicy mają do Mickiewicza więcej zaufania niż Czeczot. Nie wietrzą w nim kolaboranta. Łamią ketmaniczny szyfr człowieka, który pisze do nich z więzienia, nawet jeśli tym więzieniem jest moskiewski salon księżnej Wołkońskiej. Nawet jeśli w tym więzieniu podaje się szampana, a rosyjskie damy z zachwytem patrzą na urodziwego polskiego poetę, który potrafi w dodatku improwizować po francusku.

***

Narody tracą wraz z suwerennością nie tylko prawo do prowadzenia własnej polityki zagranicznej. Odebrane im zostaje prawo do posiadania suwerennej kultury. Ketman, wymuszona współpraca, ukrywanie własnych poglądów, teczki pisarzy, a wreszcie "moralne" samosądy mające zastąpić nieistniejące instytucje i prawa - tak wyglądało życie codzienne polskiej kultury, dopóki była ona kulturą bezpaństwowców.
To rosyjscy cenzorzy i agenci redagowali pisma młodego Mickiewicza, inspirowali wstępy, które stały się częścią polskiej literatury narodowej. To trzeciorzędni komunistyczni politrucy decydowali, czy Miłosz nadaje się, czy nie do tworzenia peerelowskiej kultury. To wreszcie funkcjonariusze Ochrany zaprojektowali biografię jednego z najwybitniejszych polskich filozofów Stanisława Brzozowskiego, którego, jako młodego człowieka, złamali i skłonili do zeznań.
Czy jednak o Ketmanie warto rozmyślać dzisiaj, w Trzeciej Rzeczypospolitej, kraju niezależnym, gdzie Ministerstwo Kultury prowadzi suwerenną politykę kulturalną, a największe gazety obiektywnie informują opinię publiczną i promują narodową kulturę? Trudno na to pytanie odpowiedzieć w sposób jednoznaczny. Wydaje się jednak, że niezależność pisarza w jego osobistym sporze z historią pozostaje problematyczna w każdej epoce, nawet w naszej - w epoce zrealizowanej i zagwarantowanej wolności.

 
 






kilka tekstów Cezarego Michalskiego