Newsweek Polska - 09.05.2005

 

 

Michał Karnowski, Piotr Zaremba

Koniec świata Redaktora





Pękają przyjaźnie, szwankuje zdrowie, maleją wpływy i zrozumienie. Adam Michnik, bardziej samotny niż kiedykolwiek, zamyka kolejny etap swojego barwnego życia. Dokąd zmierza? 

 

Gdzie jest Adam Michnik? Jedni nazywają ten nowy czas w życiu Michnika wygnaniem. Inni - ostateczną klęską jego projektu politycznego. - Za wcześnie na bilans, ale na pewno czekają go rekolekcje - ucina może jedyny życzliwy naczelnemu "Gazety Wyborczej" przedstawiciel prawicy, Aleksander Hall. 

Od kilku miesięcy wiadomo, że Michnik jest chory na płuca. Na przełomie roku podyktował na Wyspach Kanaryjskich spowiedź życia trzem dziennikarzom "Gazety Wyborczej". Jego stan zdrowia poprawił się, ale mimo to Michnik daje o sobie znać sporadycznie. 

A to opublikuje we własnej gazecie esej, a to podpisze list wzywający do przyjęcia eurokonstytucji. Kiedyś w Warszawie było go pełno, teraz słychać jedynie niepewne plotki o cichych wyjazdach i równie cichych powrotach do stolicy. Nawet francuski "Le Point" zauważył, że na łamach "Wyborczej" nie skomentował ukraińskiej rewolucji, choć ten kraj zawsze bardzo go obchodził. Każdy chce mówić o najsłynniejszym polskim redaktorze, ale niewielu dysponuje sprawdzonymi informacjami. Co dalej z Michnikiem? - Dobre pytanie, tym bardziej że on sam mnie o to niedawno pytał - mówi Zbigniew Siemiątkowski, polityk lewicy, który nie kryje fascynacji legendarną postacią. 

Jego świat rozsypał się na kawałki. Jak opowiadają bliscy mu ludzie, po wybuchu korupcyjnego skandalu i kolejnych występach przed komisją śledczą Michnik stał się mniej pewny swoich racji, zaczął popadać w depresję. Poczuł się odrzucony i niezrozumiany. 

Równocześnie coraz trudniej było mu narzucać swoją wolę innym w "Gazecie Wyborczej", gdzie jego zdanie stało się nagle mniej ważne niż członków zarządu Agory, kierujących się nieubłaganymi prawami rynku, a nie największymi nawet zasługami z dawnych czasów. Ma też coraz mniej do powiedzenia w świecie polityki. - Kwaśniewski ograniczył z nim kontakty. Belka, inaczej niż Miller, nie uważa go za swojego mentora - wylicza Jerzy Urban. - Jeśli na czele rządu stanie po wyborach Rokita lub Kaczyński, Michnik po raz pierwszy nie będzie przyjmowany w Kancelarii Premiera jak u siebie w domu - dodają złośliwie politycy prawicy. Co sądzi o tym sam Michnik? Odrzuca prośbę reporterów "Newsweeka" o rozmowę - jest chory, nie będzie się wypowiadał. Woli milczeć. Ta cisza staje się coraz bardziej dojmująca. 

Rakowski symbolizuje kolejną grupę znajomych, pochodzących przede wszystkim z elit postkomunistycznych, z którymi Michnik stracił kontakt lub bardzo go rozluźnił. Kolejną, bo nie pierwszy to zwrot w życiu 58-letniego bohatera opozycji, polityka i dziennikarza. - Dla mnie Michnik przełamuje się na dwie postaci. Wybitna postać sprzed 1989 roku, dzielna i bezkompromisowa. I człowiek ciężko szkodzący Polsce w okresie III Rzeczypospolitej - to ocena Jarosława Kaczyńskiego, który działał z Michnikiem w KOR. Nawet jeśli nie wszyscy formułują swoje opinie tak ostro, to przecież dla większości dawnych ludzi Solidarności, łącznie z najbliższymi znajomymi Michnika, nazywanie generała Kiszczaka "człowiekiem honoru" i natrętne promowanie Leszka Millera stanowiło nie lada problem.

Ale Redaktora spotkało coś znacznie gorszego niż krytyczny osąd tego czy innego kręgu znajomych. Jego teksty przestały być po latach punktem odniesienia, zaczynem dyskusji, wyrocznią dla innych dziennikarzy i dla polskiej inteligencji. Nic tego lepiej nie symbolizuje niż kolejne suche oświadczenia adwokata Michnika, który grozi procesami adwersarzom naczelnego "Wyborczej" w tej czy innej sprawie. Kiedyś guru polskiej publicystyki nie musiał się uciekać do takiej broni. Jego słowo było ostateczne. Dziś poprzez prawników przyznaje się do bezradności.

Może dlatego zamilkł? I może dlatego, niezależnie od stanu zdrowia, czeka go nowy okres.

Ten nowy etap widać wyraźnie w mieszkaniu Michnika przy alei Przyjaciół, dziś rzadko witającym gości. Króluje w nim... okrągły stół, symboliczny mebel, przy którym siadywały setki biesiadników ważnych dla historii Polski. Pod szkłem widać zdjęcia Michnika z najważniejszymi - od Giedroycia po Kwaśniewskiego, od Sartre'a po Havla. To świadectwo kolejnych wyborów Michnika, także zmian sojuszy, przymierzy z tymi, z którymi jeszcze wczoraj walczył. Ale też wspomnienie minionej potęgi, bezgranicznych wpływów, będących przedmiotem plotek i mitów.

To mieszkanie od zawsze było ważnym atutem w działalności opozycyjnej - nie każdy miał w czasach PRL mieszkanie, i to tak duże, mogące pomieścić liczne towarzystwo.

To mieszkanie stało się też symbolem sporów o ówczesną rolę Michnika. Przy alei Przyjaciół mieszkali przeważnie dawni i aktualni komuniści. Adam pochodzi z rodziny żydowskiej inteligencji. Jego ojciec Ozjasz Szechter był przedwojennym działaczem komunistycznym. Wielu krytyków, ale i dawnych kolegów Michnika powtarza, że jemu i kolegom z jego środowiska było mimo wszystko łatwiej, że nie odczuwali wielkiego strachu przed komunistycznym systemem, którym rządzili dawni znajomi rodziców. - Mieli lepsze warunki startu, choćby telefon w domu, a nikt z moich przyjaciół nie miał telefonu - zauważa Antoni Macierewicz, najpierw kolega, a potem rywal Michnika w opozycji. Na Uniwersytecie Warszawskim Michnik, Lityński i grupa przyjaciół stworzyli grupę komandosów, zwartą i hermetyczną. - Niełatwo się było dostać do niej komuś z innych środowisk - opowiada Ryszard Bugaj, który współdziałał z komandosami, ale był wyjątkiem - jako syn cieśli z mazowieckiej prowincji.

Rozruchy studenckie w 1968 roku zaprowadzą Michnika i innych komandosów do więzienia. Nie po raz ostatni, będą tam później trafiać często. - Nie był opozycjonistą na niby, choć teraz jest moda, aby pomniejszać jego zasługi z tamtych czasów - ocenia historyk PRL Jerzy Eisler. I opowiada o nakręconym przez samych milicjantów filmie z zatrzymania Michnika. Ofiara szarpie się, funkcjonariusze biją pałkami. - To musiało naprawdę boleć - mówi poruszony historyk.

W latach 70. Michnik staje się jednym z przywódców Komitetu Obrony Robotników. W latach 80. jest doradcą Solidarności, człowiekiem coraz bliższym Lechowi Wałęsie. - Imponował mi tym, że w 1977 roku, gdy innych KOR-owców wsadzono, wrócił z Francji, żeby też siedzieć w więzieniu. A w 1984 r., po stanie wojennym, odmówił jako jedyny z grupy kilkunastu historycznych przywódców Solidarności wyjazdu na Zachód, choć namawiali go do tego doradcy i ludzie Kościoła. Po prostu nie chciał wyjść z celi - wspomina Aleksander Hall. Ta odmowa zmusiła władze do rezygnacji z pomysłu wypchnięcia czołówki Solidarności za granicę.

Jerzy Urban poznał Michnika w młodości i spotykał go na przyjęciach u synów komunistycznych dygnitarzy, ale po 1980 r. był po drugiej stronie barykady. Co ciekawe także i on twierdzi, że podziwiał go jako człowieka niezłomnego. A Wojciech Jaruzelski zapewnia po latach, że Michnik być może wręcz uratował Solidarność. - Gdyby oni wtedy wyjechali, ludzie uznaliby to za zdradę i opozycja mogłaby się załamać - twierdzi generał, na którego rozkaz przeprowadzano operację pozbywania się ludzi Solidarności.

Michnik ujawnia wówczas swoje najlepsze cechy. Ciekawy świata i ludzi już jako licealista, pomimo lewicowych przekonań, namówił kolegów z Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności, aby nawiązali kontakt z księdzem Bronisławem Dembowskim, warszawskim duszpasterzem akademickim. Potem wielokrotnie szukał wspólnego języka z Kościołem, starał się pogodzić lewicową inteligencję z katolikami.

Był erudytą nie stroniącym od subtelnych rozważań na temat kultury, ale przede wszystkim przewidującym analitykiem sceny politycznej. - W drugiej połowie lat 80. stawiał na Solidarność, choć wielu działaczy opozycji się od niej odwróciło. Obserwował przemiany w Rosji, Gorbaczowa. Odżył przy Okrągłym Stole - przypomina Lityński.

Co powodowało, że porywał, pociągał za sobą, że tak wielu uznało go wtedy za autorytet? Ludzie, którzy go wówczas znali, opisują jego ogromny talent oczarowywania innych i narzucania im swojej woli. - Nazwałbym go nie intelektualistą, a emocjonalistą, bo umiał przekazywać innym swoje potężne emocje - tak go pamięta Wojciech Arkuszewski, kolega z KOR, który się z nim w końcu poróżnił.

Był mistrzem pozyskiwania ludzi, czasem manipulowania nimi. Wśród kolegów z opozycji krążyły opowieści, że Michnik debiutował w tej roli bardzo wcześnie. Jako dwunastolatek został wysłany przez swoją podstawówkę do pisarza Antoniego Słonimskiego. Miał go zaprosić na szkolne spotkanie. Literat za dziećmi nie przepadał i pójść za bardzo nie chciał. - Proszę pana, ależ pański "Alarm dla miasta Warszawy" to dzieło na miarę "Pana Tadeusza" - zawołał rezolutny uczeń i już miał Słonimskiego owiniętego wokół palca. Później został jego sekretarzem i powiernikiem. - Tą samą metodę stosował w opozycji. Na przykład podczas obrad Okrągłego Stołu czekał na przyjeżdżającego z Gdańska do Warszawy Wałęsę na peronie i niósł za nim teczkę. Albo zapraszał mało zainteresowanego teorią solidarnościowego bohatera Władysława Frasyniuka, żeby z nim konsultować swój najnowszy esej - wspomina z przekąsem dawny opozycjonista.

Mógł go napisać, bo dostał do ręki ważny instrument - "Gazetę Wyborczą". Ten dziennik przyznał mu Lech Wałęsa. Fakt przejęcia pisma budzi do dziś ogromne emocje. Ryszard Bugaj: - Oni wzięli pismo, które na początku było własnością całej opozycji i dzięki temu odniosło sukces rynkowy. Wiem, że Michnik wytacza procesy ludziom, którzy tak twierdzą, ale powtórzę to nawet i sto razy.

Ten zarzut pobrzmiewa też w słowach Macierewicza: - Rozumiem żal ludzi, którzy powierzyli Michnikowi wynegocjowaną dla całej Solidarności gazetę, a on ją wziął sobie. Mnie też byłoby przykro - mówi polityk.

Wzięli gazetę, ale czy zawdzięczają sukces wyłącznie opozycyjnym korzeniom z 1989 roku? Jarosław Kaczyński też uważa przejęcie pisma za nieuczciwe, a jednak dodaje: - Wykorzystali to skądinąd koncertowo. Potrafili pracować półdarmo, a nawet pożyczać od znajomych znaczne kwoty. Często daję to za przykład prawicy, która zaczyna swoje medialne przedsięwzięcia od wypłacania sobie wielkich pensji - kręci z podziwem głową.

"Gazeta" stała się sprawnym narzędziem propagowania koncepcji Michnika. Dla Bugaja przykładem - nazywa to manipulacją - jest choćby karykatura z roku 1992 przedstawiająca nielubianego przez "Wyborczą" premiera Olszewskiego z maszynką do drukowania pieniędzy. - Przedstawiano tak człowieka, którego rząd przygotował rękami Andrzeja Olechowskiego jeden z najbardziej twardych i oszczędnych budżetów - oburza się Bugaj.

"Wyborcza" była i jest krytykowana za stronniczość i agresywność. Wiele razy wchodziła w zwarcie z innymi mediami, także z "Newsweekiem", którego wydawcą jest Axel Springer, główny konkurent Agory. A równocześnie podziwiana za profesjonalizm przecierała nowe szlaki w dziejach polskiego dziennikarstwa.

Michnik już w opozycji swoje sukcesy zawdzięczał atrakcyjnym i odważnym tekstom. - To prawda, że miał kontakty na Zachodzie, z lewicą europejską i jej prasą. Ale miał też talent - mówi Eisler. I dziś też nie jest chłodnym analitykiem. Woli styl pełen pasji. Dziedziczy tradycję wielkich publicystów międzywojennych. Stanisław Cat Mackiewicz czy Adolf Nowaczyński nie zawracali sobie głowy czymś takim, jak ważenie racji, czasem i szacunkiem dla przeciwnika. Kłopot polega na tym, że pisząc w ten sposób, Michnik jest pierwszym apostołem ważenia racji i zasypuje innych apelami, by tak właśnie postępowali. Że będąc sędzią stronniczym i kapryśnym, żąda od innych powściągliwości.

Mówią to nie tylko przeciwnicy. Andrzej Celiński, dawny kolega z opozycji, dziś na lewicy, uważa naczelnego "Wyborczej" za jednego z najwybitniejszych politycznych autorów. A równocześnie zauważa, że Michnik stał się nieznośny w traktowaniu ludzi nie tylko o poglądach przeciwnych, ale nawet bliskich. Jako przykład daje potraktowanie dominikanina ojca Macieja Zięby. Udostępniono mu łamy, a kiedy się okazało, że nie myśli dokładnie tak jak Michnik, został wykpiony i sponiewierany.

Jeśli przyjąć twierdzenia krytyków, że "Gazeta" to rodzaj kościoła, a Michnik jest jego kapłanem, to trzeba przyznać, że to duszpasterz oddany swoim wiernym całym sobą. Wybierając kierowanie gazetą, rezygnuje w 1991 roku z posady posła i choć figuruje na listach honorowych gości, nigdy nie przychodzi na kolejne kongresy Unii Demokratycznej, a później Unii Wolności. Wystarczy, że popiera to ugrupowanie przy okazji każdych wyborów sążnistym komentarzem. Równocześnie nie wyrzeka się polityki.

- Kojarzy ludzi, forsuje pomysły - tak streszcza aktywność Michnika Jerzy Urban, który w latach 90. nawiązuje stałe kontakty towarzyskie ze swoim dawnym znajomym i niedawnym przeciwnikiem.

Zbigniew Siemiątkowski wspomina spotkanie z Redaktorem w 1991 roku w klubie dyskusyjnym w Warszawie i ukute wówczas przez Michnika hasło, któremu do dzisiaj pozostał wierny: "Amnestia tak, amnezja nie".

To wtedy Michnik zaczyna oddalać się stopniowo od ludzi Solidarności i zbliżać do działaczy byłej PZPR.

Jeszcze w 1989 roku objeżdża kraj razem z Aleksandrem Kwaśniewskim, zachwalając go jako rozsądnego polityka. Jego sympatie dla dotychczasowych przeciwników były gorące, a gust czasem mało wybredny. Kiedy Sejm kontraktowy powołał komisję mającą osądzić rząd Rakowskiego, Michnik, dopiero co wybrany poseł Solidarności, podbiegł do jej przewodniczącego Ryszarda Bugaja: - Pamiętaj, kurwa, Rysiu, że Sekuła jest reformatorem - szepnął mu do ucha. Były wicepremier Ireneusz Sekuła już wówczas uchodził za symbol aroganckiego partyjnego aparatczyka z żyłką do interesów.

W 1992 roku wyjechał do Paryża, żeby promować książkę Jaruzelskiego. Były szef WRON także i dziś opowiada o nim jako o swoim przyjacielu. - Śmiejemy się, rozmawiamy - rozmarza się generał w czasach, gdy tylu innych opuściło Michnika.

Pił wódkę nie tylko z Kwaśniewskim, także z innymi politykami tego obozu: Markiem Borowskim, Wiesławem Kaczmarkiem, Zbigniewem Siemiątkowskim. Wywierał na nich ogromny wpływ. - Przyznaję się do kultu Michnika. Wielogodzinne debaty przy szklaneczce whisky o historii Komunistycznej Partii Polski, ruchach wewnętrznych w PZPR, opowieści o jego ojcu, sądzonym w latach 30. KPP-owcu, tego nie da się przecenić - wspomina Siemiątkowski.

Stawiając mosty porozumienia z ludźmi byłej PZPR, Michnik działał na własne konto, ale był kojarzony z Unią Wolności. - Nigdy nie poszliśmy na jego koncepcję porozumienia z tamtą stroną - zapewnia jeden z historycznych przywódców UW Jan Lityński. Pytany, dlaczego Michnika tak ciągnęło w kierunku postkomunistycznej lewicy, Lityński wspomina najpierw, że dawny przywódca KOR zawsze lgnął do różnych ludzi i środowisk, że był równie ciekaw księdza Dembowskiego w roku 1964, jak Kwaśniewskiego w 1989. Ale zaraz dodaje: - Na pewno z nimi było mu łatwiej niż z nami. Mógł ich do wielu rzeczy przekonać. Słuchali go.

Dobrze znający Michnika polityk prawej strony opowiada, jak naczelny "Wyborczej" zwierzał mu się, że to on przekonał Kwaśniewskiego do przyjęcia kursu na Zachód, do Unii Europejskiej i NATO. Powiedziałem, że i tak by to zrobili. No co ty? - odpowiedział. - To się decydowało w gronie kilku osób.

Słuchali Michnika, ale nie do końca. Bo on rolę przywódczą w ewentualnym porozumieniu cały czas wyznaczał swoim kolegom: Bronisławowi Geremkowi i Jackowi Kuroniowi. Po pomyślnych dla lewicy wyborach 1993 roku Józef Oleksy żalił się posłom innych partii: - Ten Michnik chce, żeby Kuroń został premierem, a Kwaśniewski uczył się przy nim jako wicepremier. W końcu to myśmy wygrali.

Apogeum tej komedii omyłek następuje w 1995. Kwaśniewski wygrywa pierwszą turę wyborów prezydenckich. Wałęsa jest drugi. W telewizyjnym studiu Michnik domaga się, aby Kwaśniewski zrezygnował na rzecz Kuronia. Jest to prawnie niemożliwe, a politycznie nonsensowne. Lider SLD oczywiście odrzuca ten pomysł. - To cały Michnik, wierzący w to, że ludzie z dawnej PZPR, wstydzący się własnej przeszłości, będą mu ulegli - zauważa Wojciech Arkuszewski.

Mogli mu być skądinąd wdzięczni. Lityński wskazuje na inny motyw sympatii Michnika dla postkomunistycznej lewicy: strach przed agresywną prawicą. Potwierdza to Aleksander Hall. - Czytał uparcie skrajne narodowe pisemka i był przekonany, że to realne zagrożenie - opowiada Hall, polityk umiarkowanej prawicy i felietonista "Wyborczej".

Ale podobny styl działania, zakulisowe gry i podchody były charakterystyczne dla Michnika jeszcze w czasach opozycji. To dzięki niemu utrzymywał dyscyplinę w grupie komandosów, a później wygrał konkurencję w KOR z Antonim Macierewiczem. To dzięki temu stylowi zbliżył się do historyka Bronisława Geremka, chociaż jeszcze na początku lat 80. Geremek i inni eksperci traktowali KOR niechętnie, jako zaporę na drodze do porozumienia z komunistycznymi władzami. Bugaj nazywa środowisko Geremka i Michnika "familią".

- Typowe dla nich jest przekonanie, że można rządzić na podstawie porozumienia elit. Że zwykłych wyborców pyta się o zdanie niechętnie - opisuje Bugaj. - To francuski styl uprawiania polityki i prowadzenia debat. Polityka jako kościół dla wtajemniczonych - dodaje Jan Rokita.

Lata 90. to czas takiego politykowania. I czas wielkiej potęgi Michnika. Pisał i redagował, spotykał się, patronował politycznym spotkaniom, biesiadował. Miał ogromny autorytet, dziennikarze stacji radiowych i telewizyjnych zaczynali dzień od studiowania "Gazety Wyborczej", w tym zwłaszcza komentarzy jej redaktora naczelnego. Popierał Unię Wolności, cywilizował SLD, ale miał drogę otwartą na wszystkie polityczne salony. Kiedy do władzy doszedł premier Jerzy Buzek z AWS, prawie co tydzień wpadał do Michnika lub zapraszał do siebie, choć "Gazeta Wyborcza" na ogół krytykowała jego rząd. Michnik był też przyjacielem wszystkich wielkich spoza polityki. - Ludzie gorszą się, że był po imieniu z kolejnymi premierami, a on był na ty również z Giedroyciem i Miłoszem - zauważa Eisler.

To w SLD znajdował i pielęgnował kolejnych pupili. Na przykład Włodzimierza Cimoszewicza. Pod koniec 1993 roku arogancki, niechętny Solidarności Cimoszewicz stał się bohaterem krytycznego reportażu na łamach "Wyborczej". Nieco ponad rok później ten polityk jest już na ty z Michnikiem i pozostając nieco na marginesie SLD, staje się nieomal uczniem publicysty. Wspólnie piszą tekst wzywający do wypracowania kompromisowej wersji historii przez dawnych solidarnościowców i ludzi PZPR. Nic też dziwnego, że w 1996 roku Cimoszewicz zaprasza Michnika do konsultacji składu rządu. Ten doradza mu podobno prof. Jerzego Wiatra jako ministra edukacji.

Ale Cimoszewicz nie jest jedyny. W tekście "Im gorzej, tym gorzej", kwitującym w 1993 roku zwycięstwo wyborcze SLD, Michnik żądał rozliczenia przez samych postkomunistów sprawy moskiewskich pieniędzy. Nigdy tych żądań nie odwołał. Mieczysław Rakowski twierdzi, że to on poznał Michnika z Leszkiem Millerem, bohaterem afery moskiewskich pieniędzy. - Wtedy zawarli porozumienie, że nie będą się mocno atakować - wspomina.

Już wkrótce Miller, kreowany (także przez "Wyborczą") na czołowego przedstawiciela SLD-owskiego betonu, staje się intymnym towarzyszem publicysty. Ten zabiera go w 1996 r. na wyprawę do Szwecji. Tam na kongresie organizacji żydowskich Miller zostaje przedstawiony przez swego opiekuna, odczytuje oświadczenie SLD, odcinające się od wydarzeń z Marca '68, po czym obaj panowie wymykają się dyskretnie i idą w Sztokholm.

Co z tej wyprawy wynikło? Wiemy, że Michnik stał się wielkim sympatykiem Millera mimo jego rywalizacji z innym stałym rozmówcą Redaktora - prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. Jerzy Urban tłumaczy tę zażyłość podlizywaniem się Millera Michnikowi. Przyszły premier miał się dosłownie nawrócić na orientację liberalną w gospodarce i proamerykańską w polityce zagranicznej. Można jednak odnieść wrażenie, że Michnik zaufał Millerowi na kredyt. Ten związek stał się początkiem jego kłopotów.

Ten wątek podnosi Siemiątkowski, który uważa, że ta zależność zbyt wikła Michnika publicystę. Mówi o tym i Celiński, zwracając uwagę, że akcjonariusze spółki giełdowej naciskają na rozwój firmy, co na regulowanym rynku medialnym wymusza kontakt z władzą. I rodzi niebezpieczne pokusy wykorzystania wpływów redaktorskich. - Wykorzystali to Kwiatkowski czy Czarzasty, którzy potraktowali go nie jak ikonę opozycji, ale partnera w biznesie, którego można spróbować wykiwać - mówi Siemiątkowski, a w jego głosie słychać zdziwienie, że Michnik ich nie przegonił.

Wydaje się, że Michnik nie docenił niechęci części postkomunistów, bo choć zawsze władczo wydawał "swoim" postkomunistom certyfikaty moralności, to pozostali tylko czyhali na okazję do odegrania się za upokorzenia.

- On myślał, że oni zawsze będą go czcili. A oni uważali, że czas pokuty dawno minął - opowiada znajomy Michnika.

I kiedy w wyborczą noc 2001 roku, noc szalonej radości pijanego zwycięstwem SLD, Michnik wydzwaniał do zaprzyjaźnionych polityków z gratulacjami, nie mógł wiedzieć, że ta miłość źle się dla niego skończy. Miller dał ustawę medialną młodym partyjnym wilczkom i jednej wilczycy, oni wysłali Rywina do Michnika, a Michnik go nagrał, ale pół roku zwlekał z publikacją skandalu. Ten związek przyczynowo-skutkowy zna dziś w Polsce każdy. Ale niewielu wie o tym, co działo się za kulisami. W zszokowanym środowisku postkomunistycznym narasta niezrozumienie dla postawy Michnika, który uruchomił aferę będącą początkiem końca SLD. Pęka misternie budowana przez lata sieć przyjaźni. - Michnik i Urban tworzyli z Rywinem coś w rodzaju kręgu towarzyskiego, tak to widziałem. I nie wiem do dziś, jak doszło do tego, że koledzy, którzy niejedną szklaneczkę whisky w gardło wlali, nagle stanęli na antypodach. O co tu chodziło... - zastanawia się Rakowski.

Nadwerężony został też wizerunek Michnika, który broniąc przed komisją śledczą reputacji własnej gazety i firmy, postawił wszystko na jedną kartę. Zniechęcił nawet wielu z tych, którzy długo wybaczali mu polityczne grzechy. - Miałem wrażenie, jakby chciał stanąć ponad komisją i ponad prokuraturą - wspomina z niesmakiem Hall, deklarujący nadal ciepłe uczucia dla naczelnego "Wyborczej". Dodaje: - To nie była dobra lekcja dla obywateli.

I to przyćmiło jakoś tę niewątpliwą i potężną zasługę Michnika - ujawnienie próby bezczelnej korupcji na szczytach państwa.

Destrukcja podkradała się do własnego, najwęższego obozu. W zgrany niegdyś, okopany na obronnym pozycjach kierowniczy zespół Agory i "Gazety" zaczęły wkradać się rozdźwięki. Według polityków prawicy Helena Łuczywo i szefowie Agory, spotykając się z nimi już po aferze, ubolewali nad zbyt bliskimi związkami Michnika z ludźmi lewicy. Pojawiły się sugestie, aby zmienić linię gazety na mniej zaangażowaną politycznie.

Z drugiej strony dla Michnika przyszły ciężkie czasy także z innego powodu. Nie chciał się zgodzić na okrojenie stron z poważną publicystyką. Odwoływał się do inteligenckiej tradycji, do swoich doświadczeń redaktora z czasów opozycji. Jego polemistami stali się dwaj członkowie zarządu Jarosław Szaliński i Jacek Bąk, pracujący wcześniej w normalnych firmach. Są nazywani w gazecie "danonkami" - to aluzja, że równie dobrze mogliby "robić" w artykułach spożywczych, jak w prasie. Ale nerwowość managementu też da się zrozumieć, bo "Wyborcza" musi stawiać czoło nowej konkurencji, dziennikowi "Fakt", wydawanemu przez Axel Springer Polska, wydawcę także tygodnika "Newsweek Polska".

Jego czas mija. Pomysł na historyczne porozumienie z postkomunistami stał się nieaktualny, bo ten obóz się sypie - i to za sprawą Michnika. Mija też czas uprawiania polityki na modłę francuską. Debata - ma to swoje wady, ale ma i wielkie zalety - przestaje być kościołem dla wtajemniczonych. Michnik, dawny kapłan i autorytet, staje się anachroniczny.

Nie wiemy, czy to już emerytura, czy tylko rekolekcje. Szefowie redakcji też odmawiają rozmowy. Ale wydaje się, że Redaktor coraz bardziej zanurza się w świat, z którego przyszedł, w którym zakochał się jako cudownie zdolny nastolatek - świat starcia idei, wspomnień, wielkiej historii i jej herosów. Tyle że teraz on sam jest jednym z tych herosów i niezależnie od tego, jak bardzo zdarzało mu się błądzić, tego nikt mu nie odbierze.





NAGŁY UPADEK ADAMA M. - antologia tekstów










AFERA RYWINA