Gazeta Wyborcza - 11/12/1993
Grzegorz SOŁTYSIAK
ŻOŁNIERZE PARTII
Byli największą i najmniej znaną grupą opozycyjną lat 60. - Ja stworzyłem ten ruch i ja go pogrzebałem - mówi dzisiejszy właściciel koncernu prasowego, wydawca "Kobiety i Mężczyzny" i "Nowego Detektywa"
Nazwę "mijalowcy" zawdzięczali członkowi KC w latach 50. - Kazimierzowi Mijalowi. Ich najbardziej spektakularnym wyczynem było wydanie w 1963 r. w 10-tysięcznym nakładzie nielegalnej broszury. Gdy w 1964 r. "wpadli", Służba Bezpieczeństwa aresztowała około 100 osób. 1000 wyrzucono z PZPR.
NIECH ŻYJE MAO!
Mijal był ich patronem, przywódcami - dziennikarz Józef Śnieciński i ekonomista Kazimierz Jarzębowski. Obaj niechętnie wracają dziś do przeszłości.
Według Śniecińskiego grupę stworzyła partia i SB. - Dopiero proces i więzienie nas skonsolidowały.
Kiedy pytam Jarzębowskiego o genezę grupy, odpowiada krótko: - Umarł Stalin, niech żyje Mao.
Znali się z lat 50. z uniwersytetu, ze stowarzyszenia dziennikarzy, harcerstwa. Jarzębowski pracował w "Chłopskiej Drodze" i "Walce Młodych"; Śnieciński - w "Sztandarze Młodych" i "Trybunie Mazowieckiej", miał kontakty ze środowiskiem robotniczym. Początkowo trzon grupy stanowili redaktorzy miesięcznika "Chiny" Lech Opieliński i Stanisław Sienkiewicz.
Przy kolejnym naszym spotkaniu Jarzębowski, główny ideolog mijalowców, staje się rozmowniejszy: - Uważałem i uważam, że wraz ze śmiercią Stalina nastąpił zmierzch przodującej roli Związku Radzieckiego w międzynarodowym ruchu komunistycznym. Jego następcy - Malenkow, Chruszczow czy Breżniew - już nie sprostali tej roli. Przerastał ich Mao reprezentujący kraj o miliardowej ludności.
Gdy u progu lat 60. zarysował się radziecko-chiński konflikt o dominację w międzynarodowym ruchu komunistycznym, grupa opowiedziała się po stronie Chińskiej Republiki Ludowej. - Aż się prosiło o przetłumaczenie i powielenie tekstów chińskich - mówi Jarzębowski.
- Gomułka nie spełnił naszych oczekiwań - wyjaśnia Śnieciński. - Woleliśmy stworzyć własną grupę. Nie mieliśmy nic do stracenia.
Spośród bardziej prominentnych działaczy PZPR prochińskie stanowisko zajmował Kazimierz Mijal. Tylko on mógł być ich duchowym oparciem.
W PAŁACU BŁĘKITNYM
Początkowo spotykali się w domu Jarzębowskiego. Bywali tu także działacze PAX-u, m.in. Ryszard Reiff. Z czasem przenieśli się do klubu Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Chińskiej, które tak jak dziś miało siedzibę w bocznym skrzydle Pałacu Błękitnego przy ul. Senatorskiej. Sąsiadowała z nim redakcja miesięcznika "Chiny". Z Pałacu kolportowano materiały Komunistycznej Partii Chin.
Po śmierci Opielińskiego (w marcu 1962 r. zmarł młodo na gruźlicę) przywództwo grupy objął Śnieciński, 29-letni, energiczny menedżer, jak powiedzielibyśmy dzisiaj. Był już wtedy dyrektorem Ośrodka Doskonalenia Kadr w Ministerstwie Finansów, wcześniej założył Rozgłośnię Harcerską.
- Dla Śniecińskiego dyskusje przestały się liczyć. Ważna była tylko robota. Jeżeli przygotowaliśmy jakiś maszynopis, on od razu chciał go powielać, a jeszcze lepiej - drukować i to w dużym nakładzie - wspomina ten czas Jarzębowski.
- Chińczycy za bardzo rzucali się w oczy, dlatego grupa kontaktowała się głównie z Albańczykami - twierdzi Walery Namiotkiewicz, osobisty sekretarz Władysława Gomułki. - Obserwowaliśmy te kontakty. Na początku lat 60. sfotografowaliśmy na ul. Podskarbińskiej w Warszawie przekazanie dwóch walizek z pieniędzmi. Wyglądało to tak: podjechał do krawężnika samochód ambasady albańskiej, wystawiono z niego walizki na chodnik i momentalnie ktoś je zabrał.
W śledztwie jeden z członków grupy zeznał, że w 1963 r. otrzymała ona od chińskiego korespondenta Czona większą sumę pieniędzy na kolportaż.
GRA W PING-PONGA
Dawni mijalowcy są przekonani, że władze partyjne początkowo patrzyły przez palce na ich działalność. - Była im na rękę - twierdzi Jarzębowski.
Działali około trzech lat. Rozsyłali teksty chińskie do działaczy i organizacji partyjnych. Koperty adresowane były dziecięcą ręką, m.in. córki Jarzębowskiego, Agnieszki. Nadawcą przesyłek był, według stempla, "Zespół Adwokacki nr 60".
- Wtedy w opozycji do władzy było sporo pracowników MSW - wspomina Jarzębowski. - Współpracując z nimi, mieliśmy świadomość ryzyka. Nie dociekaliśmy, czy pomagają nam czy wykonują zadanie służbowe. Podczas śledztwa na Rakowieckiej zobaczyłem naszego współpracownika wśród oficerów grających w ping-ponga na korytarzu. Nie dałem po sobie poznać, że go znam, ale on zgłupiał i ukłonił mi się. Po wyjściu z więzienia dowiedziałem się, że kilka tygodni po tym zdarzeniu ten człowiek wypadł z okna. Podobno był to wypadek...
POKRAŚNIEĆ NA DUCHU
Wyprawa do Albanii, sojuszniczki komunistycznych Chin, była pomysłem Śniecińskiego. Mieli pojechać w kilku. Udało się jedynie Jarzębowskiemu. Zaprosił go na trzy tygodnie dom dziecka z Tirany. Był wrzesień 1962 r.
Albania przeszła oczekiwania Jarzębowskiego. Wszystko go zachwycało w kraju "niepokalanej, pryncypialnej ideologii": miasto, fabryki i kooperatywy, ludzie.
Brał udział w dyskusjach na temat wychowania młodzieży. "Chciałbym, ażeby moja córka od Albańczyków nauczyła się społecznej postawy, chciałbym mieć możliwość wysłania jej tutaj latem na obóz. Innym rodzicom życzę tego samego" - zapisał w dzienniku podróży.
Podobał mu się kult jednostki, "głęboki w swej treści i merytorycznie uzasadniony". "Naród kocha Stalina m.in. za pomoc, której szczodrze udzielał. (...) Naród kocha swego wodza Envera Hodżę, symbol niezawisłości Albanii".
Ostatniego dnia pobytu zanotował: "Wracam rozmiłowany w Albanii, jako w drugiej ojczyźnie. (...) Pokraśniałem tutaj na ciele i na duchu. (...) W Warszawie przyoblekę codzienny szary strój..."
OD MYŚLENIA SĄ KLASYCY
Po powrocie zagrożono Jarzębowskiemu usunięciem z partii. W Ministerstwie Sprawiedliwości, gdzie pracował, domagano się wyjaśnień.
Śnieciński doradzał milczenie, Jarzębowski wolał mówić, dyskutował, pisał oświadczenia. Na tle tej różnicy zdań zaczął się konflikt w grupie. - Zdawaliśmy sobie sprawę - wspomina Jarzębowski - że nie można działać politycznie bez programu. Śnieciński uważał, że od myślenia są klasycy, a my powinniśmy zajmować się konkretami. Zaliczał do nich kolportaż informacji o stanowisku towarzyszy chińskich i albańskich.
Podzielili się na "grupę dyskusyjną" i grupę działaczy. Śnieciński brylował w tej drugiej. Organizował pieniądze, sprzęt, tworzył sieć kolporterów. Grupa Jarzębowskiego bała się nas - przyznaje. - Ja chciałem stworzyć organizację, a oni woleli dyskutować w małym gronie - bezpiecznie, spokojnie. Ja uważałem, że to nie ma sensu.
SKANDAL DWUDZIESTOLECIA
Śnieciński zaplanował duże uderzenie. Jesienią 1963 r. partia opublikowała tezy na IV Zjazd PZPR, który miał gloryfikować 20-lecie PRL. Śnieciński napisał ocenę Polski Ludowej. - Broszura rodziła się w ciągłych dyskusjach. Jest to wypadkowa różnych koncepcji, najwięcej pracy włożył w nią poza mną dziennikarz Ryszard Konarski. Nad tekstem pracowali też naukowiec Andrzej Kalestyński i dziennikarz Stanisław Sienkiewicz. Dałem ją do przeczytania Mijalowi, który wniósł pewne uzupełnienia.
"Rewolucyjna" broszura pt. "W walce zwycięstwo! Bierność i milczenie to zguba!" (grudzień 1963 r.) wywołała skandal w partii. Tak oceniono w niej Władysława Gomułkę:
"Za błędy i łamanie praworządności nie pociągnął do odpowiedzialności nikogo z dawnego kierownictwa partii. (...) Kierownicze stanowiska w partii oczyścił ze starych doświadczonych działaczy robotniczych. Niektórych pozwolił nawet łaskawie wywozić na taczkach".
Walery Namiotkiewicz opowiada, że Gomułka przyjął zarzuty z rozbawieniem.
NIEWIDZIALNY PATRON
Kazimierz Mijal utrzymuje, że to on jest autorem broszury. - Dostrzegłem w sytuacji politycznej wywołanej jej wydaniem i upowszechnieniem - wspomina - szansę na zorganizowanie Komunistycznej Partii Polski. KPP zaczęła działać w grudniu 1965 r.
Mijal w 1942 r. wstąpił do PPR. Był sekretarzem Prezydium KRN, następnie prezydentem Łodzi, szefem Kancelarii Cywilnej Bolesława Bieruta. Od grudnia 1948 do marca 1959 r. był członkiem KC PZPR; równocześnie pełnił funkcje państwowe (m.in. ministra gospodarki komunalnej).
Na VIII plenum KC PZPR w październiku 1956 r. jako jedyny głosował przeciwko powierzeniu Władysławowi Gomułce stanowiska I sekretarza. Zarzucał mu otwarcie, że jego polityka doprowadzi do restytucji kapitalizmu w Polsce.
- Broniliśmy zdobyczy socjalizmu przed tzw. odwilżą - mówi Mijal - przed obudzeniem elementów burżuazyjnych w społeczeństwie, przed małą prywatyzacją.
Na III Zjeździe PZPR w 1959 r. Mijal nie wszedł do KC. Zachował jednak piastowane od 1957 r. stanowisko dyrektora Banku Inwestycyjnego, do którego "został zesłany".
Kazimierz Jarzębowski: - Z Mijalem kontaktowali się Śnieciński i Kalestyński. Ja go na oczy nie widziałem.
Józef Śnieciński: - On nigdy nie był w naszej grupie. Był dla nas autorytetem, szanowaliśmy jego poglądy i doświadczenie. Poza pracą przy broszurze nie miał z grupą nic wspólnego.
BROSZURA DLA SEKRETARZY
Opracowanie "W walce zwycięstwo" wydali w nakładzie 10 tys. egzemplarzy.
- Mieliśmy wszystko dobrze zorganizowane - opowiada Śnieciński. - Najpierw za 19 tys. złotych kupiłem powielacz w ambasadzie amerykańskiej. Niestety, nie umieliśmy go obsługiwać albo był uszkodzony. Pierwsza partia broszury była całkowicie nieczytelna. Myśmy jednak zdecydowali się rozesłać ze sto, dwieście takich egzemplarzy. Bezpieka to oczywiście wyłapała i zlekceważyła nas - bo grupa, która wydaje taką techniką, nie stanowi zagrożenia. Nie chodziło nam o wywołanie rewolucji - chcieliśmy dokonać przełomu w świadomości. Wtedy moim hasłem było wywołanie skandalu.
Zaczęliśmy rozsyłać broszurę do aparatu partyjnego. Wiedzieliśmy, że zastępca komendanta MO na szczeblu powiatu był szefem powiatowego SB i utrzymywał ścisły kontakt z I sekretarzem. Postanowiliśmy, że wysyłamy bibułę tylko do jednego z tych funkcjonariuszy. Dwie trzecie sekretarzy czy komendantów złożyło meldunki o broszurze, ale wielu się nie przyznało.
Śnieciński zdawał sobie sprawę z tego, że kolportaż broszury oznacza koniec grupy. Był śledzony.
- Na parę dni przed aresztowaniem jadę taksówką. W pewnym momencie taksówkarz mówi: "Panie, pan polityczny jesteś". Zatkało mnie. "Panie, cały czas nas prowadzą". Zacząłem zaprzeczać. Jedziemy, trochę kluczymy. Chciałem wysiąść, a on: "Niech pan nie wysiada, ja ich zrobię". Dodał gazu, skręcił w prawo nie włączając kierunkowskazu i faktycznie ich zgubił. Już w więzieniu dowiedziałem się, że odebrali mu prawo jazdy.
GŁODÓWKA I POZDROWIENIA
Aresztowania zaczęły się w niedzielny poranek 5 kwietnia 1964 r. W ciągu paru godzin zatrzymano ważniejszych członków grupy. Kazimierz Jarzębowski był przesłuchiwany prawie 25 godzin bez przerwy. Aresztowano także kilka kobiet. Śnieciński zaprotestował głodówką. - Udało mi się pozbyć wrzodów dwunastnicy - wyznaje. Kobiety wkrótce wypuszczono.
W śledztwie - poza nielicznymi - przyjęli taktykę niemówienia. W dokumentach sprawy zachowało się oświadczenie świadka - artysty Jerzego Grotowskiego, który w tym czasie prowadził teatr w Opolu:
"Otrzymywałem od niego [Śniecińskiego - G.S.] materiały chińskie, a także powielony tekst >>W walce...<<. Obecnie odcinam się od tej znajomości. (...) Śnieciński robił na mnie wrażenie osobnika z rodzajem aberracji, duży partyjny patriotyzm połączony z resentymentami epoki stalinowskiej, a nawet pewnym rodzajem kryptoantysemityzmu".
W areszcie Śnieciński radził sobie dobrze.
- Po paru dniach strażnik zagadnął mnie, za co siedzę. Pożyczyłem mu naszą broszurę, którą w tym czasie mi dali. Po kilku dniach przychodzi. "K..., to niemożliwe" - mówi - "żeby za coś takiego iść do więzienia". Od tej pory mi pomagał. Któregoś dnia poprosiłem go, żeby przekazał list do domu. Zgodził się. Napisałem więc na skrawku "Trybuny Ludu" parę słów w rodzaju: "Kochani, trzymajcie się, u mnie wszystko w porządku". Strażnik wysłał, a u mnie w domu przez dziesięć dni był kocioł i nagle - proszę sobie wyobrazić - z tajnego pawilonu śledczego MSW przychodzi list z pozdrowieniami ode mnie".
Śledztwo prowadził osobiście wiceminister spraw wewnętrznych Franciszek Szlachcic. Jak napisał później, decyzję o aresztowaniach podjęły najwyższe władze partyjne: "Kierownictwo partyjne zawsze było oburzone memoriałami wychodzącymi z lewicy, od swoich ludzi. Bardziej tolerowali prawicowych przeciwników politycznych".
Między Szlachcicem i Śniecińskim zawiązała się sympatia. Ministrowi podobała się postawa więźnia, który nie przyznawał się do winy, ośmieszał śledczych. Dwa lata później w przeddzień warunkowego zwolnienia Śniecińskiego, Szlachcic kazał go przyprowadzić.
- Wprowadzono mnie do pokoju z bogato zastawionym stołem. Szlachcic powitał mnie: "Wiecie, towarzyszu, raz na wozie, raz pod wozem. Gdybyście kiedyś mieli kłopoty, zadzwońcie do mnie".
Parę lat później Śnieciński skorzystał z pomocy Szlachcica. Poprosił o paszport dla bratowej. W godzinę po telefonie oficer MSW dostarczył dokument do domu.
ZA WARCHOLSKĄ ROBOTĘ
Do więzienia przychodzili na przesłuchania także towarzysze z Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej z jej szefem Romanem Nowakiem. W dawnym archiwum KC PZPR zachował się stenogram:
Nowak: - Prosiliście o przybycie przedstawicieli partii.
Śnieciński: - Nie, wcale nie.
Nowak: - Uważam, że jednak macie coś do powiedzenia partii.
Śnieciński: - W tej chwili to rozmawiam z prokuratorem. (...) Gdybym napisał książkę na temat hodowli królików, to bym nie siedział. Siedzę za słowa, za poglądy.
Nowak: - (...) Za warcholską robotę zamykamy, warchołem jesteście, bo członek partii tak nie postępuje.
Podczas śledztwa prowadzono akcje propagandowe dyskredytujące członków grupy. Organizował je m.in. Komitet Warszawski, którego I sekretarzem był Stanisław Kociołek. Dzisiaj z trudem przypomina sobie: - Z afer ważniejsze były dla mnie wtedy skutki afery mięsnej, zakończonej głośną rozprawą i kilkoma wyrokami śmierci. Uważa, że partia popełniła błąd, skazując mijalowców na więzienie. - Należało to rozpatrywać jako konflikt wewnątrzpartyjny. Twierdzi, że wykonywał tylko polecenia KC. Organizował spotkanie z POP w Banku Inwestycyjnym Mijala oraz ogromny wiec w Hucie Warszawa. Był na nim Gomułka i ostro potępił autorów "antypartyjnego paszkwilu".
Według doniesień służb specjalnych w Hucie Warszawa istniało "gniazdo mijalowców". Jan Kasak, ówczesny pierwszy sekretarz komitetu dzielnicowego PZPR z Żoliborza, wspomina, że w hucie pracowało wielu ludzi wyrzuconych po 1956 r. z partii, milicji i UB. - Stanowili wdzięczną klientelę antygomułkowskich grup opozycyjnych.
Proces rozpoczął się 30 listopada 1964 r. przy drzwiach zamkniętych.
- W czasie rozprawy ani razu nie padło nazwisko Kazimierza Mijala - wspomina Śnieciński. - Moczar i Franciszek Szlachcic bali się, że proces będzie go nobilitował. (Mieczysław Moczar był szefem MSW).
Oskarżenie stwierdza: "Sporządzili, przechowywali i rozpowszechniali elaborat pt. >>W walce zwycięstwo!<<, zawierający fałszywe wiadomości mogące wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego i obniżyć powagę jego naczelnych organów".
Proces w sądzie wojewódzkim zakończył się kilkumiesięcznymi wyrokami. Obie strony odwołały się do Sądu Najwyższego. Tam zapadły wyroki "prawidłowe": Józef Śnieciński został skazany na trzy i pół roku, pozostali - Kazimierz Jarzębowski, Ryszard Konarski, Stanisław Sienkiewicz i Mieczysław Felczak, ślusarz z fabryki obrabiarek "Avia" - na trzy lata.
TU RADIO TIRANA
Mijal przesłuchiwany wyparł się wszystkiego: - Nie mogłem pozwolić sobie na bohaterszczyznę, gdy trzeba było nadal toczyć walkę. Stracił pracę, był pod ścisłą obserwacją MSW.
23 lutego 1966 r. PAP doniosła: "Ambasada albańska (...) zaopatrzyła obywatela polskiego Kazimierza Mijala w albański paszport służbowy, wystawiony na nazwisko obywatela albańskiego. Posługując się tym paszportem Kazimierz Mijal opuścił nielegalnie Polskę".
Janusz Szpotański zakpił w "Balladzie o cudzie na Woli":
"W niełasce dziś Berman, w niełasce dziś Minc,
a Mijal podstępnie wygnany.
Reakcja się śmieje cynicznie: he, he<<
i dźwięczą Śniecińskich kajdany".
W Tiranie Mijal powołał KPP. Odwiedzał Chiny, sfotografował się z Mao i z eteru atakował "syjonistyczną klikę" i "rewizjonistyczne kierownictwo" Gomułki.
Ówczesny wysoki urzędnik MSW twierdzi, że Mijal więcej czasu spędzał w Mediolanie, gdzie mieściło się centrum maoistycznych partii, niż w Tiranie i Pekinie.
W 1983 r. Mijal wrócił nielegalnie do Polski. Mówi, że przez półtora roku ukrywał się, usiłując odtworzyć partię. Aresztowano go w październiku 1984 r. w Warszawie, na ulicy. Po trzech miesiącach został zwolniony - według Namiotkiewicza, który powołuje się na Szlachcica - na żądanie... Moskwy.
DALEKO OD SIEBIE
Większość aresztowanych mijalowców wyszła na wolność przed rozprawą. Niektórzy przez pewien czas poddani byli jeszcze tajnej obserwacji. Ułożyli sobie życie raczej z dala od polityki. Zmarły przed rokiem Michał Krajewski, działacz partyjny, z zawodu murarz, działał np. w klubie pisarzy robotniczych. Doktor nauk technicznych Andrzej Kalestyński zajmuje się cybernetyką społeczną; dopiero po 1989 r. wrócił do polityki - przyłączył się do Partii "X" Stana Tymińskiego. Kilka osób wyemigrowało, wiele nie żyje, a inne nie utrzymują ze sobą kontaktów.
GORZKO I SŁODKO
Jedynie Jarzębowski odsiedział cały wyrok. Do niedawna pracował w PAP-ie. Dziś wychowuje wnuki i prawnuka. Śnieciński po opuszczeniu więzienia zarejestrował się w pośredniaku. - Napisałem dwa doktoraty i kilka prac magisterskich. Nigdy nie interesowała mnie kariera polityczna. Jestem pozytywistą. Zaangażowałem się w komputeryzację kraju, zacząłem organizować własne wydawnictwo. Nie myślałem już o tworzeniu nowej grupy. Ja stworzyłem ten ruch i ja go pogrzebałem.
Po kilku miesiącach załatwił mu pracę... Stanisław Kociołek. Dziś mówi z zażenowaniem: - Nie zrobiłem niczego szczególnego, niczym nie ryzykowałem. Wtedy mogłem naprawdę dużo. Uważałem, że trzeba pomóc. To wszystko.
W 1990 r., gdy Kociołek, obciążony Marcem '68 i Grudniem '70, był bez szans na znalezienie pracy - Śnieciński zaproponował mu posadę w swoim wydawnictwie. Twierdzi, nie bez kokieterii, że przyjął po prostu dobrego fachowca.
W 1989 r., kiedy był już właścicielem wydawnictwa i odniósł sukces wydając wspomnienia Edwarda Gierka, otrzymał propozycję od znajomego z Rakowieckiej: Franciszek Szlachcic zaoferował mu własne wspomnienia. Śnieciński wydał je pod tytułem "Gorzki smak władzy. Przesłuchanie supergliny". Pierwsze egzemplarze dostarczył autorowi na kilka godzin przed jego śmiercią.
Śnieciński żyje dniem dzisiejszym, jest właścicielem dużego koncernu prasowego, tygodników "Kobieta i Mężczyzna", "Pentliczek", "Nowy Detektyw". Planuje założenie lokalnej rozgłośni radiowej i montowni japońskich motocykli.
KOMUNO WRÓĆ
Kazimierz Mijal nie zrezygnował z pomysłu stworzenia "prawdziwej" partii komunistycznej. Kilka tygodni po powrocie z Albanii ogłosił Józefowi Śniecińskiemu: - Zaczynamy wszystko od nowa. I zaproponował mu stanowisko jednego z sekretarzy w odrodzonej KPP.
W 1991 r. wydał na powielaczu pracę pt. "Solidarność", w złotych kajdanach kapitalizmu". Dowodzi w niej:
"Wszystkie partie, łącznie z posłami NSZZ Solidarność<<, opowiadają się za restauracją kapitalizmu i prywatyzacją majątku uspołecznionego, a więc reprezentują klasowe interesy burżuazji. (...) Przykładem zwyrodnienia kierownictwa PZPR są jej przywódcy, w tym i działacze ruchu solidarnościowego<<. (...) Jest to pod różnymi szyldami jedna rodzina wrogów klasy robotniczej, rewolucji socjalistycznej i dyktatury proletariatu (...)".
Nadal żyje nadzieją na rewolucję i pisze wspomnienia. Jest chyba jedynym członkiem swojej partii.
* Jerzy EISLER, historyk :
- PZPR nigdy nie była monolitem, choć pojawiające się w jej obrębie koterie i frakcje ("puławianie", "natolińczycy", "partyzanci", "liberałowie", "konserwatyści", "reformatorzy", "krajowcy", "dogmatycy", "rewizjoniści") miały na ogół charakter płynny i niesformalizowany. Różnice miały często charakter bardziej taktyczny niż doktrynalny, a czasami tylko personalny.
W 1956 r. Mijal był łączony z zachowawczą "grupą natolińską". Nawiązywał do tradycji KPP w jej najbardziej "sekciarskim" wydaniu.
Poglądy mijalowców były typowe dla działaczy komunistycznych o orientacji "dogmatycznej", choć przybrały formę skrajną, jeśli nie wręcz karykaturalną. A więc przede wszystkim autorytaryzm: wiara w moc nakazów i zakazów, kult dyscypliny, potrzeba autorytetu i hierarchii. Kryły się za tym tendencje nacjonalistyczne i antysemickie.
* Andrzej WERBLAN, historyk, b. kierownik wydziału nauki KC PZPR :
- "Natolińczycy" i "puławianie" w tym samym stopniu uwikłani byli w stalinizm. "Natolińczycy" ponosili mniejszą odpowiedzialność za wypaczenia, bo mieli mniej władzy. Dlatego żądali rozliczeń personalnych - Bieruta, Bermana, Minca i Zambrowskiego; system chcieli pozostawić bez zmian. "Puławianie" upatrywali zło w systemie.Wywodzili się ze środowisk inteligenckich, większość "natolińczyków" zaś - z plebejskich; stąd przyjęło się określenie "Chamy i Żydy".
Mijal wywodził się z grupy natolińskiej. Po Październiku '56 związany był z radzieckimi dogmatykami, przeciwnikami Chruszczowa. Paradoksalnie Chruszczow popierał go. W 1957 r. na Krymie zarzucał Gomułce, że opiera się na Żydach i wrogach ZSRR, a odsuwa dobrych towarzyszy. Wymienił trzy nazwiska: Mijala, Wiktora Kłosiewicza i Zenona Nowaka. Dopiero w 1959 r. Chruszczow oficjalnie odciął się od "natolińczyków", nazywając ich "fałszywymi przyjaciółmi Moskwy". Od tego czasu datuje się prochińska orientacja Mijala.
Mijalowcy byli grupą o małych wpływach. Historycznie liczą się tylko: Hilary Chełchowski, Kazimierz Mijal i Michał Krajewski. Trudno zrozumieć powody, dla których Gomułka zastosował represje policyjno-sądowe.
"Była to linia rewolucyjnego proletariatu, odpowiadająca naszym rewolucyjnym tradycjom i najżywotniejszym interesom mas pracujących Polski".
"Atak Chruszczowa na Stalina wykorzystała reakcja jako pożywkę dla wszelkiego rodzaju ataków i obrzucania błotem partii i ustroju socjalistycznego".
"Akcja powszechnej amnestii dla wrogów klasowych jako ludzi pokrzywdzonych<< oraz przedstawianie takich ludzi jako bohaterów<< nadwerężała dotychczasowe zasady i kryteria rewolucyjne, wywracała dotychczasowe pojęcia o praworządności socjalistycznej i autorytecie władzy ludowej".
(Z broszury "W walce zwycięstwo!")
"Rewizjoniści nie zawiedli. W imię burżuazyjnych mocodawców przystąpili do natarcia na zasady marksizmu-leninizmu, na komunistów, na socjalistyczne porządki w państwie".
"Tam w Poznaniu kontrrewolucja zabijała komunistów i obrońców władzy ludowej. Poznań był dziełem polskiej reakcji przy współudziale międzynarodowego kapitału".
"Burżuazja nie odpoczywa. Pluje na partię i kompromituje ją systematycznie. Robi wszystko, aby lud pracy zaczął lekceważyć partię, a nawet, żeby występował przeciw partii jako organizacji niepotrzebnej".
">>Grupa puławska<< (...) wystąpiła raptem w roli >>sprawiedliwych<< mężów i praworządnych<< komunistów, w roli >>obrońców<< demokracji i wolności, w roli wrogów >>kultu Stalina<<, pod sztandarem >>twórczego marksizmu<<. Zmieniali skórę jak kameleony. Syjoniści i trockiści stali się natychmiast największymi patriotami i obrońcami suwerenności Polski. Za wszelkie błędy stał się winien tzw. >>Natolin<<, >>zamordyści<<, >>stalinowcy<<, >>chamy<< itp. Chodziło o to, aby klasa robotnicza uwierzyła w to oszustwo, aby poparła aktorów szopki politycznej".
(Z broszury "W walce zwycięstwo!")
"Każdy członek partii - rewolucjonista - jest żołnierzem partii i musi wszystko uczynić, co jest w jego mocy, aby plugastwo rewizjonistyczne wytępić, aby doprowadzić do odrodzenia partii na zasadach marksizmu-leninizmu".
"Trzeba demaskować wrogów, złodziei, karierowiczów, dwulicowców i pokazywać ogółowi śmieszne figury lokai agentury rewizjonistycznej. Trzeba wysuwać ludzi godnych, prawych, wypróbowanych, wiernych klasie robotniczej i rewolucyjnej partii".
(Z broszury "W walce zwycięstwo!")
Blok tekstów o komunie