Rzeczpospolita - 10.09.2005
Zdzisław
Krasnodębski
Pożegnanie
z III Rzeczpospolitą
Nic jeszcze nie zostało rozstrzygnięte, ale tego schyłku
nie można nie zauważyć. III RP niknie w oczach. Odchodzi powoli i niechętnie,
tak jak PRL, ale koniec zdaje się równie nieuchronny
Coraz bardziej myślimy o niej jako o już zamkniętym
okresie, który domaga się oceny. I nie chodzi tutaj wcale o nazwę, lecz o
zasadnicze przesunięcia polityczne i świadomościowe. Oznaki zbliżającego się
końca trudno zignorować. U niektórych budzą strach i irytację, u wielu
nadzieję, powściąganą poprzednimi rozczarowaniami.
Jedną z tych oznak jest rozpad spoistego do niedawna
obozu postkomunistycznego, a przynajmniej jego politycznej reprezentacji.
Obserwujemy rozpaczliwe szamotanie się działaczy SLD po politycznej scenie -
utworzenie SdPl, dezercję premiera i wicepremiera rządu do PD, wreszcie
oddanie władzy w SLD w ręce młodych i pełnych tupetu polityków, którzy
jednak potwierdzają, że postkomunizmu nie da się zlikwidować tylko zmianą
pokoleniową.
Sekretarze
i bohaterowie
Odeszli, chyba na zawsze, dawni sekretarze wojewódzcy
PZPR Miller i Oleksy. Ale i sekretarzom niższego szczebla - Cimoszewiczowi,
Hausnerowi, Belce i Bochniarz - choć jeszcze nie rezygnują, klęska zagląda w
oczy. Do słabości postkomunistycznego obozu przyczynia się coraz bliższa
emerytura polityczna Aleksandra Kwaśniewskiego, która pociągnie za sobą w
polityczny niebyt jego dwór oraz powstałe przy tym dworze struktury
polityczne, biznesowe i towarzyskie.
Ostatnią nadzieją miał być Włodzimierz Cimoszewicz w
roli następcy Aleksandra Kwaśniewskiego. Losy najuczciwszego kandydata lewicy
pokazują, że jego "ponadstandardowa uczciwość" nie jest już
wystarczająca. Polacy wiedzą przecież doskonale, jak się składa oświadczenia
majątkowe i po co przepisuje się majątek na rodzinę.
Razem z sekretarzami odchodzą także postsolidarnościowi
twórcy III RP. Na listach wyborczych PD można znaleźć nazwiska uosabiające
jej historię. Śladowe poparcie dla tej partii zmienia te listy w polityczne
nekrologi. To, że Unia Wolności zakończy swoją trajektorię, rozpoczętą
ROAD-em i Unią Demokratyczną jako demokraci.pl z Hausnerem i Belką, jest
szokujące nawet dla tych ludzi "Solidarności", którzy dawno wybrali
inne polityczne drogi. Któż byłby w stanie przewidzieć tak żałosny koniec
legend naszej młodości?
Widoczne jest także osłabnięcie legitymizującej III RP
ideologii "polskiego liberalizmu", z cechującym ją przekonaniem, że
wolność to brak kontroli i silnych norm oraz niczym nieograniczony pluralizm
kulturowy, że słabe państwo i postnarodowe społeczeństwo są czymś
nieuniknionym w dobie globalizacji, że rynek zastępuje wspólnotę.
"Gazeta Wyborcza", która dla wielu ludzi, także poza Polską, była
wyrocznią w sprawach polskiej polityki, straciła monopol na ferowanie wyroków
i wydawanie ocen. Dzisiaj jest tylko jednym głosem z wielu, wyraźnie
stronniczym. A jej redaktor naczelny przechodzi na pozycję rozgoryczonego
krytyka obecnej epoki chciwości, fałszu i miałkości, zapominając, że sam
jest jednym z ojców założycieli III Rzeczypospolitej.
Najważniejsze cele w polityce zagranicznej - członkostwo
w UE oraz w NATO - zostały osiągnięte. Okazało się jednak, że same w sobie
nie gwarantują ani bezpieczeństwa, ani dobrobytu. Unia Europejska nie jest
utopijną wyspą szczęśliwości. Nie jest już nawet dawną w miarę przytulną
wspólnotą 15 państw. Nie będzie za nas rozwiązywać naszych kwestii społecznych
i gospodarczych. Staliśmy się członkami UE i NATO, ale naszych dyplomatów
biją w Moskwie i naszych rodaków prześladują na Białorusi. Nadal
pozostajemy uzależnieni energetycznie od wschodniego postimperium, dążącego
do odzyskania wpływów, a nasi zachodni sąsiedzi budują z Rosją gazociąg z
ominięciem Polski i chcą stworzyć Centrum przeciwko Wypędzeniom, które będzie
podważać moralną legitymizację naszych zachodnich granic.
Trzy
zmory systemu
III RP wpędziły do grobu trzy instytucje. Przede
wszystkim sejmowe komisje śledcze. Warunkiem ich powstania i działania był
konflikt wśród beneficjentów transformacji. Rywin przyszedł do Michnika i
został nagrany, Kaczmarek nie potrafił porozumieć się z Kulczykiem, a w
stosunkach Millera z Kwaśniewskim szorstkość zaczęła zdecydowanie przeważać
nad przyjaźnią i wspólnymi interesami. Afera Rywina była przełomowa, gdyż
słynnego nagrania dokonał jeden z największych autorytetów III RP. Trudno więc
było zaprzeczać faktom. Ale komisja orlenowska i komisja do spraw prywatyzacji
PZU odsłoniły jeszcze większe afery. Pokazały, że elity polityczne i
gospodarcze III RP gotowe są działać wbrew interesom Polski. Błędy popełniane
przez członków komisji orlenowskiej nie mogą przesłonić tego podstawowego
faktu. Komisje dostarczyły arcyciekawego materiału o życiu polskich wyższych
sfer, ich mentalności, a przede wszystkim ich stosunku do państwa i współobywateli.
Drugim grabarzem III RP stał się Instytut Pamięci
Narodowej. Gdy po latach zmagań i zaciekłego oporu IPN wreszcie powstał, gdy
dzięki temu umożliwiono poszkodowanym i badaczom dostęp do teczek SB, zaczęły
wyciekać informacje, które podważyły jeden z fundamentów systemu -
"grubą kreskę" i łagodną ocenę dawnego reżimu. Skończyła się
amnezja. Twierdzenie, że strażnicy tego systemu, w tym oberpolicmajster i zarządca
służb specjalnych gen. Kiszczak, to ludzie honoru, może dzisiaj budzić tylko
pusty śmiech.
IPN, tak jak komisje sejmowe, stał się instytucją
bezpardonowo atakowaną. I tak jak usiłuje się zdyskredytować działalność
komisji, robi się także wszystko, by ponownie ograniczyć dostęp do archiwów,
o czym świadczy ostatnia decyzja utajnienia katalogów. Podważa się także na
różne sposoby wiarygodność badaczy - zawód historyka stał się dzisiaj
zawodem wysokiego ryzyka.
Trzecią zmorą systemu III RP stały się media, szczególnie
prasa. Chociaż niekiedy były nazbyt poprawne i miały skłonność do
przemilczania kompromitujących elity faktów, choć nazbyt często ufały
pozorom, to wreszcie stanęły na wysokości zadania.
We wszystkich tych trzech przypadkach - komisji sejmowych,
IPN i mediów - chodzi o jedną, tę samą, niezbędną dla autentycznej
demokracji zasadę: zasadę jawności. Twierdzi się, że III RP była oparta na
porozumieniu. Ale była ona również oparta na niedomówieniach, na nakazie krótkiej
pamięci, na ekskluzywności. Postkomuniści wynieśli zwyczaj uprawiania
polityki przez wtajemniczonych i dla wtajemniczonych z PZPR, elity postsolidarnościowe
z konspiry.
Strach
przed przeszłością
III Rzeczpospolita oparta była również na
marginalizowaniu tych, którzy dokonywali jej krytyki, na dezawuowaniu
przeciwników. Politycy mieli haki nie tylko na siebie, ale także na nas.
Pokolenia, które żyły w komunizmie, były weń uwikłane. Nawet ci, którzy
zachowywali się przyzwoicie czy nawet bohatersko, miewali także inne epizody w
swym życiu, skrzętnie dokumentowane przez SB. Niektórzy zbyt dużo mówili w
1968 r., inni coś podpisali, jeszcze inni, starając się o paszport,
rozmawiali z SB-kiem. Lęk przed konfrontacją z przeszłością uniemożliwiał
jej rozliczenie, pozwalał przetrwać bez szwanku i bez kary SB-kom i ich
partyjnym mocodawcom.
Ten strach usiłuje się znowu rozniecić. Jest rzeczą
charakterystyczna, że przy okazji tzw. listy Wildsteina to ci, którzy
ubolewali nad poniżoną godnością, najbardziej ją poniżali, starając się
zatrzeć różnice między ofiarami i opresorami, między ludźmi słabymi lub
zdezorientowanymi a łajdakami. Podobnemu celowi służyła sugestia, że
wszyscy, którzy w czasach komunizmu wyjeżdżali na stypendia, podpisywali
instrukcje, takie, jaką podpisał np. Marek Belka, a potem szpiegowali swoich
zagranicznych gospodarzy. "Polityka" przypomniała, jak wyglądała
rekrutacja stypendystów Fundacji Fulbrighta. Był to system nagradzania za
polityczną lojalność, a także droga werbunku. Te fragmenty życia w PRL
domagają się dokładnego opisu, wyjaśnienia i oceny.
Dzisiaj w polskim życiu publicznym coraz więcej jest
ludzi, którzy z racji wieku nie mają powodu, by bać się zaglądania w tę
mroczną przeszłość. Ich stać na jasną i bezkompromisową ocenę. Jest to
tym potrzebniejsze, że w ostatnich miesiącach jeszcze raz się okazało, jak
pełen niekonsekwencji jest nasz stosunek do PRL.
Jeśli rzeczą moralnie naganną i kompromitującą była
współpraca z SB i innymi służbami, to tym bardziej było nim uczestnictwo w
systemie władzy i praca w owym SB. Tymczasem dawni funkcjonariusze SB i PZPR
występują w mediach jako eksperci - zamiast w sądach na ławach oskarżonych.
Pułkownik Wacław Głowacki, który pozyskał ojca Hejmę do współpracy, oświadczył
"Wiadomościom" TVP, że dał mu oficerskie słowo honoru, iż nie
wyjawi treści ich rozmów, i dodał, że to, co się stało, to "grzebanie
w szambie, w życiorysach ludzi". Szambem, o którym mowa, była PRL, a
jego centrum - struktury państwowe i partyjne. I z tej perspektywy należy
traktować ludzi, którzy w nich pracowali i nimi zarządzali.
Dwie
transformacje
Wciąż trwa walka o przetrwanie sieci interesów, o to,
ile ze struktur III RP da się ocalić mimo kryzysu ich politycznej
reprezentacji - tak jak na początku lat 90. chodziło o to, żeby jak najwięcej
PRL przetrwało w nowym ustroju.
Grupy, które walczą o utrzymanie status quo, łatwo
zidentyfikować. Nie są to tylko dawni zwolennicy komunistycznego ancien
regime'u, jego starzejący się funkcjonariusze i ich potomkowie, i nie tylko
ci, którzy zaczęli się bogacić za Jaruzelskiego, by największe sukcesy osiągnąć
w III RP, ale także ci, którzy zostali dokoopotowani do elit władzy i pieniądza
po 1989 roku. Do tego dodajmy grupki nowej lewicy, imitujące kulturową lewicę
Zachodu sprzed wielu lat.
Do utrzymania status quo przyczyniają się rzesze ludzi
obojętnych, zdezorientowanych i zdepolityzowanych, które dają sobą łatwo
manipulować. Im wystarczy powiedzieć, że Włodzimierz Cimoszewicz jest
ponadpartyjnym kandydatem, by w to uwierzyli.
Do obrońców III Rzeczypospolitej należy także -
niestety - znaczny odłam polskiej inteligencji, szczególnie
warszawsko-krakowskiej, kiedyś podpora, choć chwiejna, ruchów wolnościowych
w Polsce. Zaangażowała się ona w budowę demokratycznego państwa, przejęła
za nie moralną odpowiedzialność, przez wiele lat legitymizowała i dziś nie
jest w stanie zaakceptować faktu, że jej wytwór ma zasadnicze wady.
Jednak ujawnione przez ostatnie lata fakty ośmieszają pełną
samozadowolenia diagnozę i pełną zaślepienia obronę stanu istniejącego.
Nie chodzi przecież tylko o afery korupcyjne, jakie zdarzają się wszędzie,
lecz o cechę systemową. Wszystko wskazuje na to, że Polska przeszła dwie
transformacje - jawną i ukrytą. W wyniku tej pierwszej ukształtowały się
podstawowe instytucje państwa demokratycznego i wolnego rynku. W efekcie
drugiej powstał nowy układ władzy - nie w sensie wąsko rozumianej władzy
politycznej, lecz w sensie społecznego i ekonomicznego panowania - który
realizuje swoje cele poprzez nieformalne wpływy na te instytucje.
Diagnozy, przez lata wyśmiewane jako teorie spiskowe,
okazują się zadziwiająco trafne. W sytuacji pełnej nerwów i napięcia
przyznają to nawet przedstawiciele elit III RP. Nawet prezydent Kwaśniewski
uznał słuszność tych diagnoz: "Wildstein i ja mówimy o podobnym środowisku"
- podkreślał prezydent, odpowiadając na pytanie "GW", czy podziela
tezę Wildsteina, że pajęczyna agentów oplata III RP. Prezydent czyni jednak
w swej krytyce znamienne wyjątki - dla swoich. Wypominając Markowi Królowi
jego sekretarzowanie w KC, czule wspomina innego sekretarza z tego naboru Sławomira
Wiatra, przyjaciela panów Kuny i Żagla: "Sławka znam, byliśmy w
bliskich kontaktach na przełomie lat 80. i 90. Później różnie się potoczyły
losy". Warto wspomnieć, że także Marcin Święcicki, członek UD, potem
UW, a obecnie PD, były prezydent Warszawy, został w tym samym czasie
sekretarzem KC. I nikomu to zdawało się nie przeszkadzać.
Nienawistnicy
i fundamentaliści
Wyczerpanie elit III RP objawia się w braku nowych pomysłów
i strategii politycznych jej obrońców. Znowu pojawia się mit bezpartyjnego
fachowca, a odchodzący z życia politycznego postsolidarnościowi honoracjusze
III RP raz jeszcze prezentują pomysł polityczny z 1989 roku - historyczny
kompromis z umiarkowanymi postkomunistami.
Gdy nie ma się nic pozytywnego do zaproponowania, rośnie
potrzeba wroga. Dlatego ciągle słyszymy, że pracę u podstaw zakłóca
nienawiść i radykalizm. Można też przeczytać o zbliżającej się fali
jakobinizmu, która zniszczy polską demokrację, podważy dokonania III RP, a
nawet "Solidarności". Nadciągają hordy Tatarów, jak mówił parę
miesięcy temu w Programie I Polskiego Radia premier Belka.
Do walki z rozlewającą się falą nienawiści przystąpili
wybitni intelektualiści. Takie teksty, jak artykuł Barbary Skargi o
"nienawiści jak błoto", która "znów dziś pokazuje swą wściekłą
twarz" ("Przeciw nienawiści", "GW" z 19 - 20 marca)
czy Jerzego Jedlickiego w "Tygodniku Powszechnym" o "cywilizacji
podłości", która to podłość wyraża się według znamienitego autora
w złym traktowaniu Wojciecha Jaruzelskiego, świadczą o utracie poczucia
rzeczywistości. Jeszcze bardziej kuriozalny był wywiad Hanny Świdy-Ziemby w
"Polityce", w którym piętnuje konformizm intelektualistów i
zastraszenie niepokornych inteligentów przez prawicową opozycję.
Diagnoza stanowiąca, że nienawiść i radykalizm to główne
niebezpieczeństwa zagrażające Polsce, nie jest nowa. Przez całe lata zastępowała
ona w wielu kręgach myślenie polityczne. Zmieniały się tylko osoby, jakim
przypisywano radykalizm, zwany także fundamentalizmem moralnym, populizmem lub
oszołomstwem. Do opatrzonej tymi etykietami kategorii włączano ludzi o
odmiennych celach i poglądach, osobowości, stopniu inteligencji, celach
politycznych oraz stanie psychicznym. Radykałowie, populiści i oszołomy byli
niezbędni do stabilizacji systemu, podobnie jak "twardogłowi" i
"beton partyjny" w PRL. Wielkim zagrożeniem dla polskiej demokracji
miał być na przykład Bolesław Tejkowski, choć poparcie, jakim się cieszył,
nigdy nie przekraczało paru procent. Innym niebezpiecznym oszołomem-radykałem,
którym skutecznie straszono, był Stefan Niesiołowski. Pamiętam jedną z
konferencji na początku lat dziewięćdziesiątych, w czasie której znany
socjolog w długim referacie szczegółowo analizował ogromne zagrożenie dla
wolności i demokracji ze strony Niesiołowskiego. Innym niebezpiecznym radykałem
był Jan Olszewski. Potem na czoło zdecydowanie wysunął się Andrzej Lepper.
Czasy się jednak zmieniają i niektórzy z radykałów
awansowali do partii rozsądku i umiaru. Stefan Niesiołowski i Piotr Wierzbicki
zostali publicystami "GW". Radykałami stali się za to, kolejny raz,
bracia Kaczyńscy, a pierwszy raz - Jan Rokita. Słychać przerażone głosy, że
hasło "moralnej rewolucji" to nowe wydanie bolszewizmu, a zapowiedź
ściągnięcia cugli skończy się terrorem jakobińskim z Rokitą w roli
Nieprzekupnego.
Mężem stanu i głosem rozsądku mianowany został za to
Lech Wałęsa, kiedyś uznawany przez sporą część inteligencji za główne
zagrożenie dla polskiej demokracji, człowieka radykalnego i nieobliczalnego,
który chciał wprowadzić w Polsce rządy autorytarne. Wszak to on rozbił
"Solidarność", zaczynając "wojnę na górze", a potem
pozwalał "falandyzować" prawo i nieustannie atakował parlamentaryzm
III RP. Dziś jednak przebaczono mu nawet afront wyrządzony Jerzemu Turowiczowi
w czasie zebrania Komitetu Obywatelskiego w Audytorium Maximum i wezwanie do
ujawniania przodków w czasie pierwszej kampanii prezydenckiej. Kto pamięta
takie teksty, jak "Dlaczego nie będę głosował na Lecha Wałęsę"
Adama Michnika, z pewnym niedowierzaniem czyta obecnie ubolewania nad szarganiem
jego opinii. Jak na przykład ten z 18 marca w "GW": "Nawet... jeśli
były prezydent zniknie na jakiś czas z życia publicznego, możemy być pewni,
że nie da nam o sobie zapomnieć. I dobrze, bo jego głos jest potrzebny".
Lech Wałęsa jako były prezydent okazuje się bardziej potrzebny niż wtedy,
gdy pełnił swą funkcję. Broniąc się przed zarzutami, broni bowiem
kompromisów, jakie zawierał, i zespala na nowo historię "Solidarności"
z III RP.
W polityce pamięci nastąpiła zasadnicza zmiana. W
latach dziewięćdziesiątych pisano o działaniach związku "Solidarność"
niechętnie i z trudem skrywaną pogardą, odcinano się od niej jako
"buntu tłumu", niezgodnego z liberalnymi zasadami nowego państwa.
Teraz natomiast powraca się do niej jako źródła uprawomocnienia III
Rzeczypospolitej. Jednak obchody jubileuszowe pokazały nie tylko rozdźwięk między
społeczeństwem a elitami III Rzeczypospolitej, lecz także to, jak
niebezpieczne może się stać zbyt dokładne przypomnienie historii i jej
konfrontacja z rzeczywistością.
Konstrukcja
III RP
W istocie III RP sama była rezultatem myślenia
radykalnego. Cechą radykalizmu jest przecież to, że posługuje się
alternatywą albo - albo. W 1989 postawiono nas w sytuacji bez wyjścia. Chcecie
demokracji, powiadano, to musicie oddzielić grubą kreską przeszłość,
musicie zaakceptować, że ci, którzy pozbawiali was podstawowych praw i wolności,
pozostaną bezkarni, a nawet, że znowu obejmą rządy, jeśli zostaną wybrani.
Chcecie wolności, to nie możecie wymagać przyzwoitości od polityków i współobywateli.
Chcecie gospodarki rynkowej, to musicie znieść uwłaszczenie nomenklatury,
prywatyzację poza wszelką kontrolą i bezrobocie. Mówiono, że pierwszy
milion trzeba ukraść, lecz zapomniano dodać, że tylko niezaradni poprzestają
na jednym marnym milionie.
Radykalne było także myślenie o miejscu Polski w świecie.
Chcecie do Europy, powiadano, to musicie wyrzec się historii narodowej -
zamiast mówić o bohaterach, przyznajcie się do swych łajdactw i zbrodni.
Jednocześnie jakże naiwnie brano gesty za rzeczywistość. Z prawdziwą powagą
traktowano na przykład Trójkąt Weimarski - jakbyśmy naprawdę byli równorzędnymi
partnerami Francji i Niemiec. Dzisiaj z tą samą naiwnością mówi się, że
Polska będzie pomostem między Stanami Zjednoczonymi a Europą - tak jakby ktoś
rzeczywiście potrzebował takiego pomostu.
III RP kończy się na naszych oczach, gdyż dzisiaj widać,
jak fałszywe to były wybory. Nie musimy się godzić na te wiązane
transakcje. Z tego, że III RP nie da się porównać do PRL, nie wynika, że
musimy akceptować demokrację marnej jakości i rządy skorumpowanego
towarzystwa. Z tego, że jesteśmy w UE, nie wynika, że zniknęły rozbieżne
interesy narodowe i potrzeba umacniania suwerenności. Polska mogłaby być
inna, gdyby na początku lat dziewięćdziesiątych powstał urząd
antykorupcyjny, gdyby IPN rozpoczął swoją działalność zaraz po przełomie,
gdyby budowę państwa oparto na ideach "Solidarności". Nie na
literze tamtych porozumień, lecz na ich sensie. Ten sens jest jasny i prosty -
wyrasta z niego obowiązek budowy sprawiedliwego państwa prawa, Polski wolności
i solidarności.
AFERA RYWINA