Gazeta Wyborcza - 2010-05-11

 

Paweł Wroński

Wiatr wiał mu w oczy. Polityka zagraniczna prezydenta Lecha Kaczyńskiego

 

Uważany w Europie za największego rusofoba stał się patronem polsko-rosyjskiego pojednania. Jego polityka zagraniczna byłą pasmem porażek. Nie zawsze zawinionych. Sukces przyszedł po śmierci 

 

Popołudnie 8 kwietnia. W Sejmie przemawia minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Prezydent składa wizytę na Litwie, komentarze mówią, że w ten sposób głowa państwa unika udziału w debacie o priorytetach polityki zagranicznej kierowanej przez nielubianego ministra. W Sejmie Radosław Sikorski atakowany przez polityków PiS retorycznie pyta, po co prezydent udaje się z 16. wizytą na Litwę? 

Po południu konferencja prasowa prezydent Litwy Dalii Grybauskaite i prezydenta Lecha Kaczyńskiego, oboje mają skonsternowane miny. W trakcie wizyty litewski Sejmas odrzucił rządową ustawę umożliwiającą pisanie polskich nazwisk w oryginale.

To nie tak miało być. Prezydent był przekonany, że tę sprawę, która mimo jego świetnych relacji z litewskimi prezydentami toczyła się przez lata, uda się wreszcie załatwić. To miał być sukces, który prezydent chciał przywieźć do Warszawy - przeciwstawić politykę czynów polityce słów i gestów, którą jego zdaniem prowadzili premier Donald Tusk i szef MSZ Radosław Sikorski.

To zdarzenie ukazuje problem polityki zagranicznej prezydenta: błędne założenia, fałszywe kalkulacje, niewłaściwie wybrane chwile i brak czegoś, co w polityce zagranicznej trzeba mieć - odrobiny szczęścia. 

Polityka zagraniczna - opowieść o Polsce

Prezydent Lech Kaczyński traktował swoją politykę zagraniczną jak misję. Chciał opowiedzieć światu o Polsce, przenośnie i dosłownie. Gdy podczas pierwszego spotkania na dziedzińcu zamku Charlottenburg prezydent Niemiec Horst Köhler zwrócił się do niego grzecznościowo na powitanie kilkoma zdaniami po polsku, dziennikarze usłyszeli, jak na trasie przejścia do kompanii reprezentacyjnej Lech Kaczyński opowiadał mu o Kresach i Kijowie, dokąd sięgała Rzeczpospolita. Prezydent Köhler słuchał tej niezrozumiałej dla niego opowieści z niepewnym wyrazem twarzy.

Prezydentowi Bushowi w Jastarni w 2008 r. długo tłumaczył, jak doszło do II wojny, przedstawiał dzieje Ukrainy oraz Gruzji. Najbardziej lubił wspólne długie rozmowy z prezydentem Litwy Valdasem Adamkusem, który świetnie znał historię, a do tego język polski.

Te seminaria, jakie prezydent urządzał rozmówcom, miały ich przekonać, że Polska z racji historycznego doświadczenia miała szczególne prawo do zajmowania ważnego miejsca w polityce światowej.

Anna Fotyga, bliska przyjaciółka prezydenta i minister spraw zagranicznych, mówiła, że prezydent miał fascynującą wizję polityki zagranicznej. Ta polityka miała jeden wspólny mianownik. Ograniczenie roli Niemiec w Europie oraz stworzenie przeciwwagi dla putinowskiej Rosji, która jego zdaniem odzyskiwała imperialny pazur. Choć początkowo polityka zagraniczna zdawała się prezydenta nie interesować. Nie znał języków obcych. Maria Kaczyńska na balu dziennikarzy żartowała, że obchodzi 30. rocznicę próby nauczenia go języka angielskiego. - On ma fenomenalną pamięć do słówek, ale nie potrafi ich w zdania poskładać - narzekała. Po świecie zaczął więcej podróżować, dopiero jak został prezydentem Warszawy. Do polityki światowej wchodził z reputacją eurosceptyka, nieufnego wobec Niemiec i Rosji.

Usiłował z taką opinią walczyć, ale niezręcznie. Podczas pierwszej wizyty w Niemczech w 2006 r. powiedział na Uniwersytecie Humboldta, że w relacjach z Niemcami "można wyobrazić sobie spór, ale nie można obecnie wyobrazić sobie konfliktu zbrojnego". Kaczyński uważał, że w ten sposób przełamuje stereotypy. Efekt był odwrotny. Niemieccy dziennikarze pytali. - O jaką wojnę waszemu prezydentowi chodzi?

Centrum przeciw Wypędzeniom i idea budowy Rurociągu Północnego - prezydent postanowił w tych sprawach nie cofać się nawet o milimetr. Zerwał z dotychczasowym kanonem, według którego Niemcy są pierwszym sojusznikiem Polski w UE, ale równocześnie uświadomił, że między obu krajami jest wiele niezałatwionych spraw. 

Traktat - gra o znaczenie

Z czasem Lech Kaczyński ocenił, że Polska ma szansę, by odegrać istotną rolę wewnątrz europejskiej wspólnoty. - Skoro nowy traktat europejski jest korzystny dla Francji i Niemiec, to one muszą próbować nas do niego przekonać - kalkulował. W czasie negocjacji traktatu lizbońskiego postanowił rozegrać partię, którą Anna Fotyga nazwała "oscarową rolą". 

W 2007 r. na negocjacje traktatu europejskiego do Brukseli oficjalnie z kraju wyjeżdżał jako zwolennik pierwiastkowego liczenia głosów w Radzie Europy. Zaraz po przyjeździe do Brukseli Kaczyński porzucił jednak system pierwiastkowy, czym zdumiał nawet doradców. Uznał, że w interesie Polski jest utrzymanie jak najdłużej nicejskiego systemu liczenia głosów i jego różnorodnych zabezpieczeń, a "pierwiastek" najbardziej służy Niemcom. Zagubiona w polskiej grze i zirytowana kolejnymi żądaniami kanclerz Merkel stwierdziła, że w takim razie Polska będzie wyłączona z systemu lizbońskiego, co wywołało opór mniejszych państw, w tym Litwy.

Kaczyński popsuł triumf Merkel, bo jej rolę rozjemcy przejął prezydent Francji Nicolas Sarkozy. Podpisanie traktatu lizbońskiego, wsparte taktycznym sojuszem z prezydentem Sarkozym, było największym sukcesem Lecha Kaczyńskiego w polityce unijnej.

Jednak okazało się, że prezydent Kaczyński chce nadal odgrywać rolę języczka u wagi europejskiej polityki. Chciał, aby Europa zabiegała teraz o to, by traktat podpisał. Ale wielkim tego świata nie uśmiechała się rola petentów. Szybko zraził do siebie prezydenta Sarkozy'ego, który ratyfikacją traktatu chciał uświetnić francuską prezydencję UE. Gdy Kaczyński stwierdził, że po odrzuceniu traktatu w irlandzkim referendum traktat jest "bezprzedmiotowy", Sarkozy replikował, że wierzy, iż Kaczyński wypełni swoje honorowe zobowiązanie i traktat podpisze.

Efektem było zmarginalizowanie Polski. Jej smutnym i bolesnym dla Kaczyńskiego następstwem było wyeliminowanie go z relacji z najważniejszymi państwami Unii. Ustały bilateralne wizyty w najważniejszych krajach Unii, stałym kierunkiem podróży głowy państwa stały się Litwa, Gruzja i Ukraina. Szczyty Unii Europejskiej stały się praktycznie jedyną płaszczyzną, gdzie prezydent Kaczyński mógł spotykać się z wielkimi UE. 

Komiczny spór o krzesło był nie tylko walką o prestiż. Prezydent uważał, że Donald Tusk jest zbyt miękki w relacjach z państwami Unii. Podczas naszej ostatniej dłuższej rozmowy na seminarium w Lucieniu tłumaczył, że gdyby on był na szczycie, gdzie wybierano przewodniczącego Rady Europejskiej i szefa unijnej dyplomacji, kandydatury Hermana van Rompuya i lady Catherine Ashton nigdy by nie przeszły. - Bo ja potrafiłbym powiedzieć "nie", ale złożyła mnie ciężka grypa - tłumaczył. 

Lech Kaczyński sformułował inny program unijnej polityki zagranicznej. Podczas spotkania ambasadorów zimą 2008 r. twierdził, że Polska musi budować "koalicję słabych", gdyż Unia jest obecnie obszarem dominacji Niemiec i Francji. Okazało się jednak, że niewielu było chętnych, by ktoś ich za słabych uznawał.

Właśnie chęcią obrony praw mniejszych państw przed dominacją większości uzasadniał opór przed podpisaniem traktatu lizbońskiego przed pozytywnymi wynikami referendum w Irlandii. Gdy Irlandczycy powiedzieli "tak" traktatowi, prezydent traktat w 2009 r. podpisał. Niestety, ta zwłoka spowodowała, że traktat lizboński, który był jego negocjacyjnym sukcesem, stał się w ten sposób jego propagandową porażką.

Bush Europy Środkowej

Ambicją prezydenta Kaczyńskiego było, aby nasz kraj stał się pierwszym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w tej części Europy. Uważał, że właśnie Waszyngton jest gwarantem polskiego bezpieczeństwa. W prywatnych rozmowach powtarzał: to Stany Zjednoczone są państwem gotowym interweniować w każdej części świata. One zbiorą i wyślą wojska, a nasi europejscy sojusznicy zbiorą się na naradę.

Dlatego był przeciwnikiem wycofania naszych wojsk z Iraku. Dlatego za kadencji jego rządu Polska zdecydowała o wysłaniu sił operacyjnych do Afganistanu i to w ramach amerykańskiego dowództwa. Dlatego w trakcie negocjacji o budowie tarczy antyrakietowej mówił, że jeśli Amerykanie umieszczą tę instalację na terenie Polski, to będzie się czuł prezydentem spełnionym. Uważał bowiem, że jeśli tarcza antyrakietowa znajdzie się w Polsce, to Stany Zjednoczone będą miały dodatkowy powód, by Polski bronić i dbać o jej interesy.

Prezydent Kaczyński nie mógł przewidzieć, że wybory prezydenckie w Stanach zakończą się klęską obozu republikańskiego, a do władzy dojdzie Barack Obama reprezentujący lewe skrzydło Partii Demokratycznej.

Jego błędem było zbyt silne utożsamienie się z bushowską wizją świata i z bushowską ekipą. Ironiczne komentarze mówiły, że jest ostatnim zwolennikiem George'a Busha. Spodziewana przez wszystkich decyzja Obamy o rezygnacji z budowy stałej bazy antyrakiet była mimo wszystko dla niego ciężkim ciosem. Jego urzędnicy o fiasko tej koncepcji obwiniali rząd Donalda Tuska, który nie dość szybko prowadził negocjacje z ekipą Busha, a potem jego zdaniem zwlekał z ratyfikacją porozumienia. 

To, że prezydent USA w ostatnim czasie zapraszał na spotkania poświęcone ograniczeniu strategicznych zbrojeń jądrowych nie jego, ale premiera Tuska, uważał za wyjątkową nielojalność wobec niego - najbardziej proamerykańskiego prezydenta Europy Środkowej. Tylko że Obama już takich prezydentów nie potrzebował.

Linia Giedroycia

W maju 2006 r. na statku na Dnieprze spotkało się trzech polityków: Wiktor Juszczenko, Micheil Saakaszwili i Lech Kaczyński. Wyjątkowo przypadli sobie do gustu. Okazało się, że wizja strategicznego partnerstwa tych trzech krajów była koncepcją komplementarną dla każdego z przywódców. Juszczenko widział swój kraj jako pomost między Wschodem i Zachodem. Saakaszwili szukał relacji z państwami Unii i NATO. Lech Kaczyński widział w ścisłych relacjach z Ukrainą i Gruzją przeciwwagę dla imperialnych zapędów Rosji. Kaczyński ponadto uważał, że silne relacje z ważnymi sąsiadami Unii Europejskiej umocnią jego pozycję wewnątrz UE. Nasz kraj miał w ten sposób zdobyć mandat do prowadzenia polityki wschodniej.

Z koncepcją neo-Giedroycia albo polityki jagiellońskiej wiązała się również wizja korytarza energetycznego, który miał prowadzić przez kraje Kaukazu, Ukrainę, a potem do Europy. Miało to zapewnić dywersyfikację dostaw nośników energii. Ten projekt był zresztą zbieżny z zamierzeniami polityki George'a Busha, który za czasów Saakaszwilego rozbudowywał relacje z Gruzją. 

Lech Kaczyński, wyjeżdżając do Gruzji, czuł się tam nie tylko jak osobisty przyjaciel prezydenta Saakaszwilego, ale nieformalny wysłannik Stanów Zjednoczonych. Sytuacja raptownie zmieniła się w sierpniu 2008 r. Saakaszwili przekonany o sile międzynarodowego poparcia "dał się sprowokować" i zaatakował zbuntowaną prowincję - Osetię Południową. Rosja odpowiedziała siłą.

Lechowi Kaczyńskiemu udało się zmontować grupę polityków z krajów nadbałtyckich i Ukrainy, którzy wylądowali w Tbilisi. Udział w wiecu 12 sierpnia 2008 r. był najbardziej heroicznym momentem prezydentury, który spotkał się z podziwem nie tylko w Gruzji, ale i w Polsce. Ale zarazem była to klęska jego polityki - koniec marzeń o realizacji planów zbliżenia Gruzji i Ukrainy z NATO i Unią Europejską. Przekonanie, że europejskie kraje NATO właśnie z powodu ataku rosyjskiego na Gruzję przyspieszą negocjacje członkowskie z Sojuszem, okazało się mrzonką. 

Kolejnym ciosem był narastający konflikt między bohaterami pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Kaczyński wiele politycznie zainwestował na Ukrainie. Z roku na rok gasła popularność pierwszego sojusznika i przyjaciela prezydenta Wiktora Juszczenki. Równocześnie Lech Kaczyński znajdował się pod coraz większym ciśnieniem ze strony polityków prawicy wskazujących, że próby historycznego pojednania w przypadku Kijowa odbywają się kosztem ustępstw w sferze tak drogiej prezydentowi polityki historycznej - pomijania pamięci ofiar masakry na Wołyniu. Przegrana Juszczenki i Tymoszenko z Janukowyczem była tym bardziej gorzka, że Juszczenko na koniec swojej kadencji przyznał tytuł bohatera Ukrainy Stepanowi Banderze.

Izrael - sukces za życia

We wrześniu 2006 r. Lech Kaczyński wyjechał na aż czterodniową wizytę do Izraela. Sam mówił, że jest to wizyta sentymentalna, bo jedzie do kraju, z którym Polska z racji historii powinna mieć relacje szczególne. Tym razem trafił na czas wyjątkowo dla polskich interesów korzystny. Po wojnie z Hezbollahem przywódcy krajów europejskich ostro krytykowali Izrael. Kaczyński był pierwszym prezydentem unijnego państwa, który po tej wojnie odwiedził Jerozolimę. Dodatkowo prezydent Mosze Katsav był oskarżony o molestowanie współpracownic i większość przywódców starała się trzymać od niego z daleka. 

Ta wizyta w relacjach polsko-izraelskich była przełomem. Deklaracja Kaczyńskiego w tej ciężkiej sytuacji, że "Polska jest przyjacielem Izraela, a Izrael zawsze na Polskę może liczyć", została odebrana jako deklaracja reprezentowania racji tego państwa na forum unijnym.

Do tego doszły spotkania z kombatantami, ostry sprzeciw wobec antysemityzmu. Tę politykę Kaczyński kontynuował w kraju, szczególnie poprzez organizowane przez Ewę Juńczyk-Ziomecką ceremonie odznaczania orderami państwowymi Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, upamiętnienie miejsc związanych z historią Żydów i Holocaustem.

Jednak teorie o możliwości stworzenia politycznego trójkąta USA - Polska - Izrael, które pojawiły się wśród prezydenckich urzędników, okazały się deklaracjami na wyrost, szczególnie po zmianie administracji w Stanach Zjednoczonych. 

Rosja - triumf zza grobu

W "Rzeczpospolitej" prof. Adam Daniel Rotfeld stwierdził, że Kaczyński nie był rusofobem. Rzeczywiście, już podczas wieczoru wyborczego w 2005 r. przekonywał, że to właśnie on może dokonać przełomu w relacjach z Moskwą. Spekulował, że jako przedstawiciel "konsekwentnie niepodległościowego" ugrupowania byłby dla Putina rozmówcą wiarygodnym.

Przy każdym dorocznym spotkaniu z ambasadorami akredytowanymi w Polsce powtarzał: "Nie ma żadnego powodu, dla którego relacje Polski z Rosją miałyby być złe". Na początku swojej kadencji usilnie zabiegał o spotkanie z prezydentem Władimirem Putinem. Pojawiały się wersje o spotkaniu na statku pośrodku Zalewu Wiślanego albo, co prezydent odczuł jako despekt, o spotkaniu na neutralnym gruncie - na Białorusi. Równocześnie jednak ostrzegał partnerów z Unii Europejskiej przed powracającym rosyjskim imperializmem i próbą panowania nad Europą, tym razem za pomocą surowców energetycznych.

Pole manewru było jednak niewielkie - polityka zagraniczna Rosji i Polski ciągle była na kursie kolizyjnym. Powodem sporu był nie tylko Rurociąg Północny budzący podejrzenia prezydenta, że Niemcy i Rosja dogadują się nad głowami Polski. Jego obawy budziły próby restytucji imperium - agresywne ruchu Rosji na Kaukazie. Do tego dochodziły ruchy konfrontacyjne - embargo na mięso, problemy w negocjacjach gazowych czy odcięcie dostaw ropy do należącej do Orlenu rafinerii Możejki (jej zakup, mimo wątpliwości ekonomistów, prezydent popierał jako przeciwstawienie się ekspansji Rosji).

Pierwsze próby przełamania lodów - spotkanie Putina i Tuska na Westerplatte - budziły dużą nieufność prezydenta. Jego przemówienie było polemiką z tezami Putina, kolejną historyczną opowieścią o Polsce.

Pół roku później sytuacja się zmieniła. Sam prezydent nie wypowiadał się i nie oceniał przemówienia Władimira Putina w Katyniu 7 kwietnia, choć jego urzędnicy mówili wstrzemięźliwie, że to jedynie pozytywny sygnał, za którym powinny iść czyny, np. ujawnienie akt śledztwa katyńskiego.

Wiadomo, że prezydent chciał jechać do Moskwy na obchody 9 maja, jednak do ostatnich chwil toczyły się dyskretne negocjacje. Prezydent nie chciał powtórzenia sytuacji, w jakiej w 2005 r. znalazł się prezydent Aleksander Kwaśniewski. Zabiegał, aby na trybunie honorowej znaleźć się w szeregu państw, które wniosły największy wkład w zwycięstwo nad faszyzmem, a nie w trzecim rzędzie zgodnie z dyplomatycznym protokołem.

Wcześniej stało się coś nieoczekiwanego. Szok po jego śmierci w katastrofie Tu-154 lecącego do Smoleńska przełamał ostatnie opory Rosjan przed otwartym mówieniem o Katyniu, a pomoc i współczucie ofiarom mogą być szansą poprawy relacji. Polityk uważany w Europie za rusofoba stał się patronem polsko-rosyjskiego pojednania.

Paradoksem relacji polsko-rosyjskich jest to, że otwarcie na Warszawę ze strony Moskwy może się wiązać z klęską polityki Lecha Kaczyńskiego. Gruzja przestała być krajem, który może stać się "lotniskowcem NATO na Kaukazie", na Ukrainie do władzy doszła ekipa bardziej dla Kremla miła i przewidywalna.

Polityka Lecha Kaczyńskiego była próbą wybijania się na wielkość. Gdy rozmawiałem z prezydentem Kaczyńskim o Józefie Piłsudskim i jego polityce zagranicznej, powiedział, że czasami trzeba koniecznie czegoś spróbować, bo inaczej nie wiadomo, czy się uda. Prezydent Lech Kaczyński próbował.





Prezydentura Lecha Kaczyńskiego - podsumowanie mocno tendencyjne