Gazeta Wyborcza - 28/12/2002

 

PIOTR LIPIŃSKI

Raport Rzepeckiego

 

(...)

 

Komendant Biura Informacji i Propagandy AK coraz bardziej nabierał przekonania, że ewolucja podziemia idzie w złym kierunku. Gdy zamordowano jego najbliższych współpracowników, uznał, że skrajnie prawicowe ugrupowania są mu nie tylko zupełnie obce, ale są wręcz fizycznym zagrożeniem

 

Socjaliści, endecy, demokraci, elita intelektualna przedwojennej Polski, znaleźli swoje miejsce w Biurze Informacji i Propagandy KG AK dowodzonym przez pułkownika Jana Rzepeckiego. BIP wielu kojarzy się jednak nie ze zróżnicowaniem politycznym, ale z lewicującą inteligencją - i taki jego wizerunek funkcjonuje do dziś, również wśród niektórych historyków. Grzegorz Mazur, autor książki "Biuro Informacji i Propagandy SZP-ZWZ-AK 1939-1945", tłumaczy: - Ten wizerunek pojawił się w atakach endecji, Stronnictwa Narodowego. Dla skrajnych endeków wszystko, co było choć trochę na lewo, wydawało się podejrzane. A że w wydziale informacji pracowali profesor Handelsman i docent Widerszal, którzy byli pochodzenia żydowskiego, to tutaj kłania się endeckie myślenie na temat żydokomuny. Chociaż w BIP-ie Komendy Głównej były tylko dwie osoby pochodzenia żydowskiego.

Grzegorz Mazur w swojej książce przypomniał ataki na BIP demaskujące tę "ekspozyturę lewicy". Płk Józef Rokicki ps. "Michał", komendant Narodowej Organizacji Wojskowej, jeszcze w powojennych wspomnieniach "Blaski i cienie bohaterskiego pięciolecia" zarzucał BIP-owi uleganie wpływom sanacyjnym, lewicowym i komunizującym. Dodawał, że w wyniku rozmów scaleniowych udało mu się ulokować w BIP-ie KG tylko jednego człowieka - Jana Dobraczyńskiego, który został redaktorem pisma "Głos Ojczyzny".

Zbigniew Stypułkowski, jeden z czołowych przywódców Stronnictwa Narodowego, polityczny zwierzchnik Narodowych Sił Zbrojnych, we wspomnieniach "W zawierusze dziejowej" pisał o istnieniu w BIP-ie zamaskowanych "jaczejek komunistycznych". O ich niebezpieczeństwie przekonywał na przełomie lat 1943--44 generała Tadeusza Komorowskiego, komendanta głównego AK.

Przeciw wcieleniu NSZ

Rzepecki był zdecydowanym przeciwnikiem przyjęcia NSZ do AK. W 1956 r. w artykule "Mówi dokument", opublikowanym w 1956 r. w "Po prostu", opisywał początki NSZ. Przypomnijmy: zgoda Zarządu Stronnictwa Narodowego na wcielenie Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) spowodowała bunt na skrajnie prawym skrzydle Stronnictwa i NOW. Frondujący zwołali 16 stycznia 1943 r. wbrew statutowi podziemny zjazd Stronnictwa, który w porozumieniu z ONR uchwalił utworzenie Tymczasowej Narodowej Rady Politycznej jako najwyższej instancji w kraju i podległych jej Narodowych Sił Zbrojnych.

"Generał Rowecki zwrócił się wtedy o interwencję do Delegata Rządu, ludowca, profesora Piekałkiewicza - pisał Rzepecki w "Po prostu". - Zanim jego potępienie akcji NSZ ukazało się w prasie, Piekałkiewicz został dnia 10 lutego aresztowany w podejrzanych okolicznościach ("na oczach swojej ochrony, która nie interweniowała" - jak mówił wewnętrzny komunikat ONR) i wkrótce zginął zakatowany przez gestapo. Dopiero 18 marca mogliśmy wydrukować pod tytułem »Warcholstwo« oświadczenie Piekałkiewcza, w którym potępiał »próby siania zamętu« i pisał: »Ostatnim wydarzeniem takim jest utworzenie samozwańczej komendy NSZ, której rozkazy obliczone są na wywołanie wrażenia, że stosunki rozkazodawcze w dziedzinie wojskowej w kraju są jeszcze płynne«. Oświadczenie wywołało w łonie NSZ ferment, który musiano uśmierzać obietnicą starań o porozumienie z AK".

Rzepecki przypominał ówczesną sytuację polityczną: w ciągu kilku dni Polska straciła swoich dwóch najważniejszych przywódców - premiera i dowódcę Armii Krajowej.

W lipcu 1943 r. ginie generał Sikorski. Cywilnym dowódcą, premierem, zostaje Mikołajczyk, co oznacza kontynuację polityki Sikorskiego. Ale Naczelnym Wodzem, wbrew Mikołajczykowi, prezydent Raczkiewicz mianuje generała Sosnkowskiego, zdecydowanego przeciwnika polityki Sikorskiego. To oznacza nieuchronny konflikt na emigracji.

Kilka dni przed śmiercią Sikorskiego Niemcy w Polsce aresztują komendanta głównego AK, generała Stefana Roweckiego "Grota". Jego następcą zostaje gen. Tadeusz Komorowski "Bór".

Rzepecki wdaje się wówczas w przepychanki wokół nowego kierownictwa AK. Pisał w "Po prostu": "Oceniając na tle stosunków politycznych w kraju, że mianowanie generała Komorowskiego na stałego dowódcę AK miałoby jak najgorsze następstwa, zwróciłem się do szefa sztabu AK, pułkownika [Tadeusza] Pełczyńskiego o rozmowę w cztery oczy. Przedstawiłem mu swój pogląd, że jest wysoce niepożądane, by w czasie gdy w kraju postępuje silna radykalizacja społeczeństwa i przesuwanie się światopoglądów na lewo, na czele AK stawał człowiek o profilu politycznym generała Komorowskiego". Rzepecki uważał, że Komorowski, podobnie jak Sosnkowski, ulega silnym wpływom środowisk narodowych.

Według Rzepeckiego Sosnkowskiemu i Komorowskiemu zależało na wcieleniu NSZ do AK - dlatego długo prowadzili politykę pobłażania wobec NSZ-owskich wybryków. Komorowski zwlekał np. z potępieniem mordu dokonanego przez NSZ-owców na oddziale Gwardii Ludowej pod Borowem.

Wreszcie jednak "Bór" wydaje rozkaz nr 122, w którym stwierdza:

"1) należenie do NSZ nie jest równoznaczne ze służbą czynną w szeregach Sił Zbrojnych Rzplitej,

2) obowiązkiem ich jest natychmiastowe opuszczenie przez nich organizacji NSZ i zameldowanie się do czynnej służby w Armii Krajowej".

Publikacja rozkazu w "Biuletynie Informacyjnym" zirytowała jednak generała "Bora". Poszło o nagłówek wiadomości: "Narodowe Siły Zbrojne - potępione". Rzepecki wspominał: "Znamienne było dla intencji »Bora«, że za zamieszczenie tego tytułu spotkała mnie surowa wymówka".

Kontrwywiad przeciw BIP-owi

Według Rzepeckiego gen. Komorowski stał się nieufny wobec opracowań BIP-u, niechętny do przekazywania ich w meldunkach do Naczelnego Wodza. Zamierzał przekazać obsługę polityczno-informacyjną delegatowi rządu. Rzepecki dostrzegał w tym niebezpieczeństwo: złe stosunki między Mikołajczykiem a Sosnkowskim gwarantowały w takiej sytuacji, że jeden z nich będzie mocno niedoinformowany o sytuacji w kraju.

BIP był śledzony przez kontrwywiad. Rzepecki zdobył meldunek jednego z oficerów kontrwywiadu. Oburzony napisał wówczas do szefa sztabu KG AK generała Pełczyńskiego (24 III 1944 r.): "Po przeczytaniu ustępów dotyczących pracy BIP opadły mi ręce. Stwierdzam, że zawiera on taki stek plotek, domysłów i głupstw, że prostowanie ich zabrałoby mi zbyt wiele czasu. Ubolewam nad dowódcami, którzy w swoim sformułowaniu oceny położenia muszą opierać się na tego rodzaju bredniach, oraz wyrażam żal, że nasz kontrwywiad został najwyraźniej wdrożony do podglądania pracy innych oddziałów sztabu i korzystania z usług »informatorów zbliżonych do« danego oddziału sztabu (...), zamiast w sposób otwarty i jedynie godny żołnierza zwrócić się po informacje do kierownika danego działu pracy. Nie mogąc zajmować się polemiką z obfitymi, a nieodpowiedzialnymi raportami różnych KW (kontrwywiadów), proszę o wpłynięcie na nie, aby zmieniły metodę pracy. Mam podstawy do twierdzenia, że KW nie zaprzestał tropienia w BIP-ie Żydów, masonów i komunistów i w sposób wysoce nieinteligentny uprawia nadal ten sport".

W maju 1944 r. Rzepecki uzyskał dokument "Żydzi w ZWZ". Dokument - jak ocenia historyk Grzegorz Mazur - "będący produktem pracy wywiadu NSZ". Podano w nim nazwiska m.in.: Rzepeckiego, Aleksandra Gieysztora, Marcelego Handelsmana, Jerzego Makowieckiego. "W aktach Departamentu Spraw Wewnętrznych zachowała się także inna taka lista, również sporządzona przez NSZ, na której figurują m.in. nazwiska redaktora naczelnego »Biuletynu Informacyjnego« Aleksandra Kamińskiego oraz pracownika BIP-u KG Ludwika Widerszala - pisze Grzegorz Mazur. - Dokumenty te zarzucały pracownikom BIP-u KG AK pochodzenie żydowskie, przynależność do masonerii, poglądy komunistyczne".

Szczególnie mocno atakowano z powodu działalności politycznej Jerzego Makowieckiego, który w "Nowych Drogach", piśmie Stronnictwa Demokratycznego drukowanym w jednej z AK-owskich drukarni, opublikował ostry artykuł przeciw chorobliwej "sowietofobii". Wówczas jeden z referentów AK-owskiego kontrwywiadu zarzucił Rzepeckiemu, że w podziemnej drukarni wyprodukowano "komunistyczne pismo". "Atak został odparty ze stratami moralnymi dla napastnika - opisywał Rzepecki - ale niewątpliwie ten incydent odegrał złowrogą rolę na wiosnę 1944 r. i przyczynił się do wpisania nas obu na oenerowską listę »żydokomuny«".

Kuracja wstrząsowa

W tej atmosferze w marcu 1944 r. pułkownik Rzepecki zdecydował się na skierowanie do generała Komorowskiego swojego raportu, w którym stwierdził, że gotów jest umrzeć na barykadzie lub na Łubiance, ale nie w okopach św. Trójcy lub na latarni z ręki zawiedzionych rodaków. Komentarz, jaki dopisał Rzepecki do tego dokumentu, publikując go w 1956 r. w "Po prostu", pokazuje jego sposób myślenia o wojennych relacjach między dowództwem AK, dowództwem NSZ i polskimi władzami w Londynie.

Rzepecki przypominał atmosferę, która skłoniła go do sporządzenia tego raportu:

"Rano 8 marca zaskoczył nas »Bór« wiadomością, że ubiegłej nocy podpisał umowę z Komendą NSZ o wcieleniu ich do AK. Nawet szef sztabu był skonsternowany przeprowadzeniem tych rokowań w tajemnicy przed sztabem i nie powstrzymał się od zrobienia mu wymówki. Ja miałem zupełnie dość: widziałem otwartą dla nas drogę w przepaść polityczną".

Na kilka dni zamknął się w swojej kwaterze, poodwoływał spotkania. W raporcie świadomie używał wyrażeń przesadnie mocnych i terminologii oraz argumentacji dostosowanej do umysłowości i światopoglądu odbiorcy. Postanowił wstrząsnąć komendantem głównym - a jeśli to nic nie da, to chociaż wywołać burzę, która zakończy się wyrzuceniem go przez "Bora" w atmosferze skandalu.

W raporcie pisał: "Cztery lata oczekiwania na walkę powinny były wystarczyć na przekształcenie duchowe kadry. Zostały one zmarnowane przez brak zrozumienia, że jest to potrzebne, przez brak decyzji, jakie oblicze kadrze nadać, i przez brak woli przeprowadzenia takiej zmiany. Od AK w r. 1944 bardziej jednolita duchowo był nasza zbieranina z 1939 r. Nie świadczy to pochlebnie o naszej 4-letniej pracy".

"Nastąpiła niewątpliwie daleko idąca radykalizacja warstw dotychczas upośledzonych i ogólne przesunięcie się światopoglądów na lewo. Niemal powszechne stało się żądanie likwidacji wszelkiego skupienia dóbr w ręku prywatnego człowieka lub grupy ludzi i wszelkiego uprzywilejowania materialnego, kulturalnego i politycznego jednostek lub grup społecznych. Wszelkie próby cofnięcia tego procesu lub choćby zahamowania go są beznadziejne, a zatem szkodliwe. To namiętne dążenie mas, którego nic zdusić nie zdoła, znajdzie swój pełny wyraz dopiero po odzyskaniu wolności. Obecnie hamowane jest zmęczeniem wojennym i okupacyjnym terrorem, a ostatnio także depresją wynikającą z międzynarodowych wydarzeń politycznych.

Te czynniki i odzwyczajenie szerokich mas od myślenia politycznego kategoriami państwowymi oraz wielkie przetrzebienie warstwy lepiej do tego zaprawionych przywódców sprawiają, że zgnębione społeczeństwo tym bardziej oczekuje ratunku od rządu, a także od władz krajowych. Te ostatnie nadal obdarza ono wielkim zaufaniem, nie dostrzegając jeszcze ich bezwładu, niezdolności do twórczej pracy i impasu politycznego, w którym się znalazły. Trzeba jednak z naciskiem podkreślić, że to zaufanie jest już napięte do ostatnich granic. Jeśli zostanie zawiedzione, jeśli władze krajowe nie poniechają politycznego kramikarstwa i nie podejmą w najbliższym czasie jakiejś energicznej próby wyjścia z impasu, która by miała choć jakie takie szanse poprawienia ponurych perspektyw, nastąpić może krach i załamanie się ducha społeczeństwa, popadnięcie w prostrację, a żywioły nawet patriotyczne, lecz burzliwe mogą w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia popaść nawet pod wpływ energiczniejszego i lepszego kierownictwa PPR. Dla niedołężnych przywódców pozostanie pogarda lub nawet nienawiść i... latarnia".

Rzepecki, analizując w raporcie sytuację w podziemiu, sporządził spis dylematów, przed którymi stawał ówczesny polityk Polski Podziemnej. Z raportu tego można wyczytać jednak przytłaczającą ocenę: według Rzepeckiego przywódcy Polski Podziemnej wcale nie zamierzali rozstrzygać tych dylematów, zdecydowanie brakowało im wizji przyszłości. Rzepecki twierdził, że obóz rządowy, oparty na porozumieniu czterech partii: Polskiej Partii Socjalistycznej, Stronnictwa Narodowego, Stronnictwa Ludowego, Stronnictwa Pracy, stał się praktycznie bezradny: "Czwórporozumienie jest nie bardzo szczere, bo w dużej mierze polega na wzajemnym pilnowaniu się prawicy i lewicy, by druga strona nic nie zbroiła. Wobec tego może być zrobione tylko to, na co można uzyskać »świętą zgodę narodową« - czyli w sprawach wewnętrznych - prawie nic, prócz formułowania miłych, kompromisowych deklaracji".

Rzepecki charakteryzował skrajną opozycję. "Opozycja faszystowska to przede wszystkim ONR. Cechuje ją brak skrupułów i demagogia, opieranie się na klasach posiadających, bezwzględna wrogość do radykalnej lewicy, którą całą traktuje jako agenturę lub straż przednią bolszewizmu i nie zadaje sobie trudu dojrzenia istotnych wśród niej różnic". W głębokiej opozycji pozostawała też PPR. Rzepecki pisał: "Oblicze i cele PPR są znane. Jej wyższość nad innymi grupami polega przede wszystkim na energicznej, konsekwentnej komendzie obcej oraz szybkości i bezwzględności działania".

Rzepecki przestrzegał: "Przyłączenie »opozycji faszystowskiej« prawie na pewno wywoła odpadnięcie poważnej części lewicy rządowej, nadałoby temu obozowi piętno reakcyjne. Jestem głęboko przekonany, że w błyskawicznym tempie pociągnęłoby to za sobą dla Polski śmiertelną katastrofę wojny domowej, w której lewica walczyłaby pod komendą PPR, a prawica - ONR. AK przypadłaby rola obrońcy klas posiadających. Następstwem - wcielenie Polski do ZSRR.

W świetle powyższego ostatni nasz »sukces« w postaci podporządkowania NSZ może mieć wysoce ujemne następstwa, jeśli nie sparaliżujemy ich umiejętną akcją wychowawczą".

Rzepecki szukał wyjścia z tej sytuacji. Wspominając poprzedniego dowódcę AK, pisał do generała Komorowskiego "Bora": "Jeszcze w listopadzie 1939 r., kiedy z »Grotem« zastanawialiśmy się nad przyszłością Polski, szybko doszliśmy do wniosku, że musi ona iść na lewo, a rozstrzygającą rolę musi w niej odgrywać ruch ludowy i obóz socjalistyczny. Przez cały czas wojny nie zmieniłem zdania".

Generał Komorowski niezbyt zainteresował się raportem - jak twierdził po latach Rzepecki w "Po prostu". "13 kwietnia musiałem wydrukować rozkaz Bora, w którym witał on (nie wcielone jeszcze!) NSZ w szeregach AK i podkreślał »wartościowy wkład ideowy«, jaki do nas wnoszą. Można było oszaleć!".

Morderstwa

Wkrótce rozegrały się wydarzenia należące do najtragiczniejszych w dziejach konspiracyjnej Polski - bratobójcze mordy powodowane zapewne politycznymi podejrzeniami.

13 czerwca 1944 r. do mieszkania kierownika Wydziału Informacji BIP Ludwika Widerszala wdarli się napastnicy. Zastrzelili go na oczach ciężarnej żony.

Tego samego dnia ktoś uprowadził Jerzego Makowieckiego i jego żonę - zostali zamordowani na obrzeżach Warszawy.

Miesiąc później ktoś doniósł do gestapo na Marcelego Handelsmana i Halinę Krahelską, oboje zostali aresztowani.

Kto stał za nimi?

Kto wydał rozkaz zastrzelenia Makowieckiego i Widerszala - wiadomo. Witold Bieńkowski.

Witold Bieńkowski pracował w Departamencie Spraw Wewnętrznych KG AK. Rozkaz otrzymali Władysław Jamontt i Władysław Niedenthal, oficerowie kontrwywiadu KG AK, a jednocześnie, jak pisze Grzegorz Mazur, członkowie "skrajnie prawicowej grupy o charakterze mafijnym".

Morderstw dokonała bojówka Andrzeja Odolińskiego "Andrzeja Sudeczki", uznawana za "margines konspiracji", wynajmowana do podejrzanych zleceń. Odoliński był zaprzysiężonym żołnierzem podziemia, odznaczonym Krzyżem Walecznych, ale jego grupa nie podlegała oficjalnej konspiracji.

- Sprawa mordów wśród BIP-owców nadal nie jest do końca wyjaśniona, bo nie wiadomo, kto stał za Bieńkowskim i tymi dwoma facetami z kontrwywiadu AK - mówi Grzegorz Mazur.

Witold Bieńkowski to człowiek o przedziwnym życiorysie. Człowiek o przekonaniach prawicowych, który w czasie wojny zajmował się akcją pomocy Żydom. Był w tym nieco podobny do Zofii Kossak, która przed wojną znana była z narodowych przekonań, a podczas wojny ratowała Żydów. I taki człowiek wydaje rozkaz skrytobójczego mordu?

Bieńkowski to jednak też inny człowiek - po wojnie został posłem, kontaktował się z kardynałem Augustem Hlondem i - jak w otoczeniu Hlonda stwierdzono - donosił na kardynała.

- Rzecz jest niesłychanie skomplikowana - mówi Andrzej K. Kunert, historyk, który badał dokumentację związaną z mordami na BIP-owcach. - Łatwo mord zrzucić na NSZ, czy mówiąc szerzej: na skrajną prawicę. Bo nie ulega kwestii, że to by było logiczną konsekwencją kampanii propagandowej, którą rzeczywiście prowadziły niektóre środowiska NSZ-u. Dość łatwo można też powiedzieć, że dokonała tego sama Komenda Główna AK, która rżnęła własnych niewygodnych ludzi. Bo - to akurat nie ulega żadnej wątpliwości - Komenda Główna co najmniej uczestniczyła w przekazaniu rozkazu nieświadomym wykonawcom - to jej oficerowie byli zamieszani w sprawę. A być może współinicjatorami, współdecydującymi byli ludzie tkwiący dość głęboko w różnych strukturach AK-owskich i Delegatury. Nie ulega jednak dla mnie wątpliwości, że uczestniczyła w tym jakaś trzecia ręka. Że wykonano wtedy operację, wykorzystując ludzi tkwiących w oficjalnych strukturach podziemia. Można sobie wyobrazić jakąś mafijną organizację, która decyzję mordu politycznego przekazuje jako rozkaz likwidacji agentów gestapo - to, niestety, w warunkach konspiracji było teoretycznie dość łatwe. Aczkolwiek praktyka z kolei wskazuje, że był to absolutnie wyjątkowy przypadek.

- Skąd ta trzecia ręka mogła pochodzić? - pytam.

- Wydaje się, że z jakiejś prawicy - uważa Andrzej K. Kunert. - Ale nie jest pewne - z jakiej. Kiedyś znalazłem kilkanaście całkowicie szokujących wypowiedzi z prasy konspiracyjnej tego okresu. Właśnie ataki na "jaczejkę komunistyczną" w Komendzie Głównej. Pokazałem te teksty kilku fachowcom, nie mówiąc, skąd pochodzą. I wszyscy byli zaskoczeni, że te ataki ukazały się nie w pismach NSZ, ale w podziemnej prasie Stronnictwa Pracy.

Kolejne śledztwa

Sprawę mordu na BIP-owcach badano wiele razy - podczas wojny udało się ustalić tylko, że bezpośrednim sprawcą była grupa Andrzeja Sudeczki. Sam Sudeczko zginął zastrzelony na warszawskich Powązkach - albo przez kogoś z AK, albo przez któregoś ze swoich podwładnych. Podobno miał nieźle wyposażoną kryjówkę w jednym z powązkowskich grobowców. Jego grupa zajmowała się rabunkowymi napadami na Niemców. Wynajmowała się też do wykonywania wyroków. A Sudeczko ponoć gromadził zwykle pisemne potwierdzenia, że wyrok został wykonany. Jego grupa zlikwidowała BIP-owców, będąc przekonana, że na rozkaz podziemia zabija agentów gestapo.

W 1944 r. całej prawdy nie udało się ustalić z jednego choćby powodu - mordy wydarzyły się zaledwie kilkadziesiąt dni przed początkiem Powstania Warszawskiego.

Po raz drugi sprawę zabójstw badały władze bezpieczeństwa w 1950 r. - wówczas sądzono za nie Władysława Jamontta, w czasie wojny oficera AK, przed wojną członka Obozu Wielkiej Polski i ONR-u. Aresztowano go - jak opisuje Robert Jarocki w "Opowieści o Aleksandrze Gieysztorze", za rzekomą współpracę z WiN, a sprawa wojennych zabójstw pojawiła się mimochodem. Jamontt zeznawał, że sprawa obciąża też Niedenthala - ale ten zginął w Powstaniu Warszawskim. Obrońca Jamontta domagał się, aby przesłuchano Witolda Bieńkowskiego, który miał przekazać rozkaz likwidacji BIP-owców. Bieńkowski był wówczas jednak katolickim posłem związanym z Bolesławem Piaseckim. Bezpiece więc nie zależało zapewne na oficjalnym wciąganiu go do sprawy.

Dopiero kilka lat później Bieńkowskiemu postawiono zarzuty, ale przed Sądem Koleżeńskim Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, co nie spowodowało dokładniejszego zbadania sprawy.

Po roku 1956 w Instytucie Historii PAN, pod kierunkiem prof. Stanisława Płoskiego, spotykali się między innym Jan Rzepecki, Kazimierz Moczarski, Aleksander Gieysztor, Władysław Bartoszewski. Próbowali na własną rękę ponownie zbadać sprawę. Jednak również te poszukiwania nie wyjaśniły, kto mógł być mocodawcą Bieńkowskiego. Wiele wskazuje jednak na to, że Narodowe Siły Zbrojne pochopnie obciążono zbrodnią na BIP-owcach - odpowiedzialna za nią była raczej nieformalna, tajna grupa o charakterze - jak to pierwszy ujął profesor Aleksander Gieysztor - "mafijnym".

Rzepecki wówczas - a również po wojnie - odpowiedzialność za mord przypisywał NSZ. W swoich wspomnieniach odnotował: "mieliśmy wiadomość, że w NSZ uważają Makowieckiego za inspiratora i autora rozkazu nr 173. Zaczęło się tępienie wytypowanych »Żydów w BIP-ie!«".

Na niektórych listach "demaskujących" Żydów i komunistów w AK pojawiało się też nazwisko Rzepeckiego. Sam Rzepecki mógł więc po mordzie nabrać przekonania, że dotychczasowa walka polityczna, obsesja tropienia Żydów i komunistów przeradza się w fizyczne eliminowanie. Wówczas mógł nabrać przekonania, że niektóre grupy polskiego podziemia mało, że są mu zupełnie obce, to wręcz są dla niego fizycznym zagrożeniem. I to jeszcze w warunkach okupacji, kiedy wszyscy mieli wspólnego wroga: Niemców. Czego więc można było się spodziewać po wojnie?







Morderstwo na Makowieckich i Widerszalu