List Adama Michnika do gen. Czesława Kiszczaka z 1983 roku
Warszawa 11 grudnia 1983 r.
Adam Michnik, s. Ozjasza
Warszawa, ul. Rakowiecka 37
Areszt Śledczy
Ob. Minister Spraw Wewnętrznych
gen. Czesław Kiszczak
Motto: Odebrałem pismo Waćpana, Mości Panie
Rzewuski, nad którym długo myślałem, co ono ma znaczyć, i czyli mam na nie
odpowiedzieć. Człowiek poczciwy nie skrywa swych myśli, wzgarda dla podłych
jest jego prawidłem; tak i ja dziś z Waćpanem postąpię... Jako obywatel nie
mogę usłuchać rady Waćpana, która pod pozorem wolności, upstrzonej
licznymi błędami, wsparta jest obcą przemocą. Ci, którzy śmieli dla ich
dumy i własnej miłości zaprzedać krew współziomków swoich, są ohydą
narodu i zdrajcami ojczyzny. Takie są moje sentymenta...
(Z listu księcia Józefa Poniatowskiego do hetmana Seweryna Rzewuskiego,
targowiczanina)
Na początku listopada, pełen obrzydzenia dla postępków
funkcjonariuszy Pańskiego resortu, wysłałem do Pana skargę. W swym liście
zwróciłem uwagę na niski charakter takich poczynań: zabranie z celi książek,
które posiadałem za zgodą prokuratora, pozbawienie mnie dodatkowego spaceru
zaleconego przez lekarza czy pogróżki inspirowane jakimiś audycjami w
zachodnich radiostacjach. Dla nikogo z więźniów Pawilonu III Śledczego nie
jest sekretem, że akcjami represyjnymi kierują tu funkcjonariusze Służby
Bezpieczeństwa. Ich nazwiska też nie są żadną tajemnicą, tak jak i
nazwisko ich tutejszego szefa, płk. Tamborskiego z MSW. Odwołałem się w
swoim piśmie do obowiązującego ludzi cywilizowanych nakazu honoru, który
zabrania znęcać się nad uwięzionym i bezbronnym przeciwnikiem politycznym.
Poprosiłem następnie odwiedzającą mnie osobę, by sprawdziła u
Pana, czy mój list doszedł. Ku memu zdziwieniu zakomunikował jej Pan o swej
niemożności ukrócenia poczynań podległych sobie funkcjonariuszy. W
przedmiocie zwrócenia mi do celi książek okazał się Pan niekompetentny.
Starczyło natomiast Panu kompetencji, by złożyć mi dość osobliwą
propozycję. Brzmiała ona: albo najbliższe święta spędzę na Lazurowym
Wybrzeżu, albo też czeka mnie proces i wiele lat więzienia. Zapewnił Pan
zarazem, że po procesie, gdy "władza przełknie tę żabę", o
wyjeździe nie będzie mogło być już mowy. W ten sposób dowiedziałem się,
że ministrowi spraw wewnętrznych w PRL trudniej pohamować nadgorliwych w
dokuczliwości funkcjonariuszy SB, niż odgadnąć wyrok sądu wojskowego i
szeroką dłonią ofiarować wczasy na Lazurowym Wybrzeżu.
Ma Pan duszę jak step ukraiński, Panie Generale! Tytułem rewanżu
ofiaruję Panu przeto, śladem pana Zagłoby podążając, tron w
Niderlandach! "Monarcha Niderlandów, król Kiszczak I" - czy nie
znajduje Pan urody w tym sformułowaniu?
II
Kiedy z początkiem listopada przeczytałem w
"Trybunie Ludu" wypowiedź Jerzego Urbana o tym, że mogę uzyskać
wolność kosztem opuszczenia Polski, potraktowałem to jako kolejny żart
tego skądinąd utalentowanego felietonisty, któremu wyrządzono tak ogromną
krzywdę nominacją na stanowisko rzecznika rządu PRL. Rządowi gen.
Wojciecha Jaruzelskiego minister Urban wielkich szkód może i nie przysporzył,
bowiem temu rządowi trudno jeszcze bardziej popsuć opinię w kraju i za
granicą. Jednak wyrządził ich niemało samemu sobie, kiedy to dowcipy ze
"Szpilek" zaczął przedstawiać jako opinie zasługujące na poważne
traktowanie.
Nie dalej jak miesiąc wcześniej, początkiem października, Jerzy
Urban zapewnił opinię publiczną, że więźniowie polityczni "odbywają
karę w wydzielonych pomieszczeniach i nie przebywają razem z
kryminalistami". Proszę sobie wyobrazić, że potraktowałem - o święta
naiwności! - tę wypowiedź poważnie i zażądałem umieszczenia mnie we wspólnej
celi z więźniem politycznym, bowiem przebywałem z więźniami kryminalnymi.
Wszelako naczelnik aresztu mjr Andrzej Nowacki, a potem szef sądu
Warszawskiego Okręgu Wojskowego płk Władysław Monarcha uświadomili mnie,
że Urban plecie jak Piekarski na mękach i nie zna obowiązujących przepisów.
Od tego czasu czytam oświadczenia rzecznika rządu gen. Jaruzelskiego
wyłącznie w konwencji satyrycznych humoresek i nieraz się dobrze nimi bawię
(polecam Pańskiej uwadze - jako szczególnie śmieszne - wypowiedzi rzecznika
na temat Lecha Wałęsy). W tej też konwencji odczytałem jego wypowiedź o
możliwości kupienia sobie wolności przez wyjazd za granicę. Pańska oferta
spędzenia świąt na Lazurowym Wybrzeżu kazała mi jednak ponownie przemyśleć,
co oznaczają te dziwaczne wypowiedzi.
III
Piszę ten list wyłącznie we własnym imieniu, ale mam
podstawy, by sądzić, że podobnie rozumują tysiące ludzi w Polsce.
Doszedłem do przekonania, że składając mi propozycję opuszczenia
Polski:
1) przyznaje Pan, że nie uczyniłem nic takiego, co by upoważniało
praworządny urząd prokuratorski do formułowania zarzutów o
"przygotowaniu do obalenia ustroju siłą" lub "osłabiania
mocy obronnej państwa", zaś praworządny sąd do orzekania wyroku
skazującego. Podzielam ten pogląd;
2) przyznaje Pan, że wyrok jest już ustalony na długo przed rozpoczęciem
procesu. Podzielam ten pogląd;
3) przyznaje Pan, że akt oskarżenia sformułowany przez
dyspozycyjnego prokuratora i wyrok skazujący, orzeczony przez dyspozycyjnych
sędziów, będą na tyle nonsensowne, że nikogo w błąd nie wprowadzą,
skazanym przyniosą chwałę, a skazującym i ich dysponentom - hańbę.
Podzielam ten pogląd;
4) przyznaje Pan, że celem toczącego się postępowania karnego nie
jest zadośćuczynienie prawu, lecz pozbycie się przez elitę władzy kłopotliwych
oponentów. Podzielam ten pogląd.
Na tym wszakże kończy się zgodność naszych opinii. Uważam bowiem,
że:
1) aby tak jawnie przyznać się do deptania prawa, trzeba być
durniem;
2) aby będąc więziennym nadzorcą, proponować człowiekowi więzionemu
od dwóch lat Lazurowe Wybrzeże w zamian za moralne samobójstwo, trzeba być
świnią;
3) aby wierzyć, że ja mógłbym taką propozycję przyjąć, trzeba
wyobrażać sobie każdego człowieka na podobieństwo policyjnego szpicla.
IV
Wiem dobrze, Panie Generale, do czego wam nasz wyjazd
jest potrzebny. Do tego, by nas ze zdwojoną siłą opluskwiać w swoich
gazetach jako ludzi, którzy ujawnili wreszcie swe prawdziwe oblicze; którzy
przedtem wykonywali cudze dyrektywy, a teraz połasili się na kapitalistyczne
luksusy. Do tego, by zademonstrować światu, że wy jesteście szlachetnymi
liberałami, a my szmatami bez charakteru. Do tego, by móc Polakom powiedzieć:
"Patrzcie, nawet oni skapitulowali, nawet oni stracili wiarę w
demokratyczną i wolną Polskę". Do tego - przede wszystkim - by poprawić
swój wizerunek we własnych oczach; by móc z ulgą odetchnąć: "Oni
wcale nie są lepsi ode mnie".
Bo was niepokoi sam fakt istnienia ludzi, którym myśl o Polsce nie
kojarzy się z ministerialnym stołkiem, a z więzienną celą; ludzi, którzy
przedkładają święta w areszcie śledczym nad ferie na Lazurowym Wybrzeżu.
Wy nie wierzycie w istnienie takich ludzi. Dlatego w swym ostatnim sejmowym
przemówieniu osiągnął Pan w obelżywości oskarżeń poziom polskiego
klasyka tego gatunku - Stanisława Radkiewicza. Dlatego mówicie nawet między
sobą, że my albo jesteśmy wielkimi spryciarzami (bo otrzymujemy instrukcje
i pieniądze od wywiadu amerykańskiego), albo też wielkimi głupcami -
"fanatykami" (bo wolimy siedzieć w więzieniu, niż spacerować po
paryskich bulwarach). Przecież nikt z was nie wahałby się ani przez chwilę,
mając taki wybór!
Wy nie umiecie o nas myśleć inaczej, bowiem myśląc inaczej,
musielibyście - choćby w jednym błysku chwili - odgadnąć prawdę o sobie
samych. Tę prawdę, że jesteście mściwymi i pozbawionymi honoru świntuchami.
Tę prawdę, że jeśli nawet kiedyś było w waszych sercach troszkę
przyzwoitości, to dawno pogrzebaliście te uczucia w brutalnej i brudnej grze
o władzę, jaką toczycie między sobą. Dlatego, sami złajdaczeni, chcecie
nas ściągnąć do swego poziomu.
Otóż nie! Tej przyjemności wam nie dostarczę. Nie znam przyszłości
i wcale nie wiem, czy dane mi będzie dożyć zwycięstwa prawdy nad kłamstwem,
a "Solidarności" nad obecną antyrobotniczą dyktaturą. Rzecz w
tym wszakże, Panie Generale, że dla mnie wartość naszej walki tkwi nie w
szansach jej zwycięstwa, ale w wartości sprawy, w imię której tę walkę
podjęliśmy. Niech ten mój gest odmowy będzie maleńką cegiełką budującą
honor i godność w tym co dzień unieszczęśliwianym przez was kraju. Niech
będzie policzkiem dla was, handlarzy cudzą wolnością!
V
Dla mnie, Panie Generale, więzienie nie jest żadną
szczególnie dotkliwą karą. Tamtej grudniowej nocy to nie ja zostałem
proskrybowany - to wolność. To nie ja dziś jestem więziony - to Polska.
Dla mnie, Panie Generale, karą byłoby, gdybym musiał na Pańskie
polecenie szpiclować, machać pałką, strzelać do robotników, przesłuchiwać
uwięzionych i wydawać haniebne wyroki skazujące. Szczęśliwy jestem, że
znalazłem się po właściwej stronie - wśród ofiar, a nie wśród oprawców.
Ale gdyby Pan to rozumiał, nie składałby mi Pan propozycji tyleż niemądrych,
co niegodziwych.
W życiu każdego człowieka uczciwego, Panie Generale, przychodzi taki
trudny moment, kiedy za proste stwierdzenie faktu: "to jest czarne, a to
jest białe" trzeba drogo płacić. Może to być cena życia płacona na
stokach Cytadeli, za drutami Sachsenhausen, za kratami Mokotowa. W takiej
chwili, Panie Generale, dla uczciwego człowieka problemem naczelnym nie jest,
by wiedzieć, jaką cenę przyjdzie mu zapłacić, lecz wiedzieć, czy białe
jest białym, a czarne - czarnym.
Aby to wiedzieć, trzeba chronić sumienie. Trawestując jednego z
wielkich pisarzy naszego kontynentu, powiem tak: trzeba przede wszystkim, aby
dowiedział się Pan, Panie Generale, co to jest sumienie ludzkie. Są dwie
rzeczy na tym świecie - niechaj usłyszy Pan tę nowinę - z których jedna
nazywa się Zło, druga Dobro. A oto objawienie dla Pana: kłamać i lżyć
nie jest dobrze, dopuszczać się zdrady jest źle, więzić i mordować jest
jeszcze gorzej. To nic, że to jest użyteczne. Tego nie wolno...
Tak, Panie Generale, tego nie wolno. Kto się przeciwstawia? Kto
zezwala? Kto zabrania? Panie Generale, można być potężnym ministrem spraw
wewnętrznych, można mieć za sobą potężne mocarstwo rozciągające swą władzę
od Łaby po Władywostok, a pod sobą całą policję kraju, miliony szpiclów
i miliony złotych na pistolety, armaty wodne i urządzenia podsłuchowe, płaszczących
się służalców, pełzających donosicieli i żurnalistów; a tu ktoś
niewidzialny, w ciemności, przechodzień, nieznajomy wyrasta przed Panem i mówi:
"Nie zrobisz tego!".
Oto sumienie.
VI
Zapewne list ten wyda się Panu kolejnym dowodem mojej głupoty.
Jest Pan przyzwyczajony do uniżonych próśb, policyjnych raportów,
szpiclowskich donosów. A tu człowiek, który jest w Pańskim ręku, któremu
dokuczają Pańscy podwładni, oskarżają Pańscy prokuratorzy, a skazywać będą
Pańscy sędziowie - mówi Panu o sumieniu.
Bezczelny, nieprawdaż?
Wszelako żadna Pańska reakcja nie jest w stanie mnie już zadziwić.
Wiem, że za ten list zapłacę wysoką cenę, a Pańscy podwładni spróbują
doprowadzić do mojej świadomości pełnię wiedzy o możliwościach więziennictwa
w kraju budującym komunizm. Wiem wszakże i to, że obowiązuje mnie prawda.
Dlatego o nic Pana nie proszę. Tylko o jedno: niech się Pan
zastanowi. Nie nad moim losem - ja może jakoś wytrzymam kolejne pomysły Pańskich
pułkowników i majorów. Niech Pan się zastanowi nad sobą. Niech Pan przy
wigilijnym stole pomyśli przez chwilę o tym, że będzie Pan rozliczony ze
swych uczynków. Będzie Pan musiał odpowiedzieć za łamanie prawa.
Skrzywdzeni i poniżeni wystawią Panu rachunek. To będzie groźna chwila.
Życzę Panu zachowania godności osobistej w takim momencie. I odwagi.
Niech Pan nie tłumaczy się, jak Pańscy koledzy z poprzednich ekip, że Pan
o niczym nie wiedział. Bo to nie wzbudza litości, tylko pogardę...
Sobie zaś życzę, abym - tak jak zdołałem w Otwocku dopomóc w
uratowaniu życia kilku Pańskim podwładnym - umiał być na miejscu w samą
porę, gdy Pan będzie zagrożony i zdołał także Panu dopomóc. Abym umiał
raz jeszcze być po stronie ofiar, a nie wśród oprawców. Choćby potem
nadal miał mnie Pan zamykać w więzieniu i nadal zdumiewać się moją głupotą.
Pożegnanie z bronią. Adam Michnik - Czesław Kiszczak