Ryszard Świętek

 

Lodowa ściana

Sekrety polityki Józefa Piłsudskiego 1904-1918

 

 

 

 

 

Rozdział II

 

W ogniu zbrojnej rewolucji 1905 roku

 

...Boi się car polszczyzny nie dlatego, że jest ona polską, lecz dlatego, że niesie ona najniebezpieczniejszą dla niewoli naukę - naukę o potrzebie i konieczności walki z uciskiem i wyzyskiem.

Józef Piłsudski

 

O pieniądze i broń dla PPS

Kiedy Piłsudski i Filipowicz płynęli do Kanady, Malinowski "zmagał się" z kolejnymi problemami. Systematycznie utrącał pomysły Studnickiego o podjęciu bezpośrednich działań przeciwko Rosji. W końcu "Hannibal" zrezygnował z członkostwa w PPS. Zamierzał podjąć samodzielną współpracę z Akashim, powołując w tym celu własną agenturę w Rosji, która zbierałaby informacje dla Japończyków. " 'Wieczór' [tj. Motojiro Akashi - R. Ś.] twierdzi - argumentował 2 VIII 1904 r. - że dla załatwienia porozumienia się trzeba pokazać, że możemy być rzeczywiście pożyteczni, że wzbranianie się czynienia tego, co Moskwie może zaszkodzić i czekanie może mieć ten rezultat, że upuści się dobry moment zaszkodzenia naszym wspólnym wrogom i że fakt taki zrodzić może tylko gorycz i utrudnić porozumienie się. Zdaniem moim - dodawał - facet ma rację. Ja, rozumie się, pragnę porozumienia się 'P. PaSka' [tj. PPS] z 'Wieczorem' [tj. Japonią] i to, co robię uważam, że ten fakt to ułatwi, a nie utrudni".

Oczywiście Malinowski nie godził się na to. " 'Pasek' [PPS] ma już ten aparat [tzn. organizację wywiadowczą- R. Ś.] (jeszcze niedostatecznie rozwinięty co prawda). 'Wieczór' tutejszy [tj. Taro Utsunomiya] i główny [Oddział II Sztabu Generalnego w Tokio] wie o tym i korzysta z niego. Nic nie o tym 'nauczyciel' [Motojiro Akashi]. Wszystkie zatem argumenty 'nauczyciela' stanowczo upadają (o goryczy itd.). Dotychczas 'wieczór' wahał się nawet ten aparat tak poprzeć, jak tego pragnęliśmy (choć popierał trochę). Obecnie kwestia ta będzie, zdaje się niedługo, załatwiona pomyślnie". Opóźnienia w realizacji ściślejszego porozumienia z Utsunomiya spychały jego przesadną ostrożność. "Ta jego metoda ostrożności i nie robienia bez dobrego szczegółowego wyliczenia niczego - podkreślał - jest powszechnie znana i cechuje wszystkie jego czyny". A "Was pali - zarzucał Studnickiemu - chodzi Wam o pośpiech". Takie postępowanie - zdaniem Malinowskiego - burzyło "przekonanie, jakie w nim wyrobiliśmy, że my i tylko my możemy coś poważnego dać w tym i podobnych kierunkach". Uważał, że Studnicki powinien odmówić dalszej współpracy z Akashim albo pojechać do Rosji i "robić w naszym aparacie, oddawać  w s z y s t k o  [podkreśl. w oryginale] nam (my dawną drogą będziemy, jak dotychczas, komunikować [dalej])". Studnicki nie myślał jednak rezygnować z planów podjętych wspólni? z Akashim.

Odpowiedź Malinowskiego utwierdzała Studnickiego w przekonaniu że partia markuje tylko swoje zaangażowanie w rzeczywistą pomoc dla Japończyków, prowadzoną z rozmachem i na dużą skalę. Nie chciał wnikać w zawiłości prowadzonych pertraktacji. Dla niego liczył się konkretny czyn. Po kilku dniach wyjechał do Berlina. " 'Hannibal' [Wacław Studnicki] robi awantury - skarżył się 6 VIII 1904 r. Malinowski - nie wiem, czy zdołam go powstrzymać".

Jednocześnie Malinowski wysłał list do Filipowicza (jedyny list, który przesłał po otrzymaniu depeszy Piłsudskiego z 23 VII 1904 r.). "Tu oczywiście pertraktacje jeszcze trwają - pisał 6 VIII 1904 r. jak gdyby nic się nie stało. - Zażądał [tj. Taro Utsunomiya - R. Ś.] przyjazdu 'Grzegorza' [Witolda Jodki-Narkiewicza], co może nastąpi za kilka dni. Po widzeniu się z nim [Taro Utsunomiya] chce jeszcze raz telegrafować [do Sztabu Generalnej w Tokio]. Za lipiec wypłacił [tj. kolejną miesięczną ratę 90 funtów szterlingów]. Nie zatrzymujcie się i przyjeżdżajcie jak najrychlej, bo ostatecznie decydować bez widzenia się z wami nie sposób". Na szczęście kończył się dla niego okres pełnej samodzielności decyzji, wymuszonej rozjazdami towarzyszy. Wrócił z kraju Jodko-Narkiewicz, który 5 sierpnia stanął w Krakowie.

Czekało na niego wezwanie Utsunomiya do stawienia się w Londynie oraz wiadomości od Zilliacusa.

Zilliacus ponowił starania o zwołanie zjazdu grup opozycyjnych w Rosji. Przygotował projekt proklamacji zjazdowej, który udostępnił wszystkim zainteresowanym. Wysłał go również do Londynu z prośbą o akceptację kierownictwa PPS. Malinowski przesłał tekst manifestu do Jodki-Narkiewicza. "Nie jest to manifest - odpowiadał 9 VIII 1904 r. Jodko-Narkiewicz -  jakiego życzylibyśmy sobie. Niemniej, po zrobieniu kilku poprawek, jesteśmy gotowi podpisać go pod następującymi warunkami: 1.) żeby wszystkie rosyjskie partie socjaldemokratyczne i polska partia narodowo-demokratyczna [Stronnictwo Demokratyczno-Narodowe) wyraziły zgodę na podpisanie go; 2.) żeby pod tym manifestem nie figurowały podpisy Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy".

Informował, że PPS odłożyła własną konferencję narodów ciemiężonych, która pierwotnie miała się odbyć 8 sierpnia 1904 r. "Przekładamy ją na późniejszy termin - podkreślał - i jesteśmy zdecydowani przeprowadzić ją, bez względu na to, jaka by nie była liczba uczestników". Przy okazji Jodko-Narkiewicz nawiązał do kwestii finansowych. Wskazywał, że brak pieniędzy w kasie PPS odbijał się negatywnie na całej działalności partii. "Muszę Panu wyraźnie powiedzieć - pisał - że jest rzeczą niezbędną, abyście nam pomogli, ponieważ jesteśmy u kresu finansów w całej polityce zagranicznej i przez to sparaliżowani". Proponował więc spotkanie w Londynie albo Berlinie. Przy okazji informował, że otrzymał od Malinowskiego wyniki ich rozmowy, przeprowadzonej w Londynie. "Przez uwzględnienie propozycji, jakie Pan uczynił swoim przyjaciołom [tzn. Japończykom, czyli Taro Utsunomiya i Motojiro Akashi - R. Ś.] na nasz temat - komentował rezultaty spotkania londyńskiego - mogłyby zrealizować się wszystkie plany (także wasze) i mogłoby wszystko wspaniale ruszyć na przód. Ale to wszystko wymaga: 1.) spotkania; 2.) funduszy; 3.) bardzo energicznego działania".

Nie oglądając się na "brak porozumienia" w sprawach PPS w Tokio, Jodko-Narkiewicz zabrał się natychmiast do pracy. Warto zaznaczyć, że nigdzie nie wzmiankował depeszy Piłsudskiego z 23 lipca. Przeszedł nad nią do porządku dziennego. Piłsudski i Jodko-Narkiewicz mogli porozumieć się w tej sprawie przed podróżą do Japonii w ten sposób, że brzmienie negatywne końcowych wiadomości miało mieć przeciwne znaczenie. "Jowisz" po krótkim pobycie w Zakopanem wyjechał do Londynu, zapowiadając Malinowskiemu swój przyjazd na 15 sierpnia. Po drodze zatrzymał się w Amsterdamie, gdzie zbierał się kongres socjalistyczny. Tam rozmawiał z przedstawicielami Partii Socjalistów-Rewolucjonistów na temat zjednoczenia sił dla przeprowadzenia aktów terrorystycznych (wysadzanie pociągów, przewożących na front wojenny amunicję i zaopatrzenie dla wojska), aby tym mocniej uderzyć w system carski. W oznaczonym czasie Jodko-Narkiewicz przybył do Londynu. Zamieszkał w siedzibie PPS przy 67 Colworth Road. Zajął się bieżącą korespondencją. Powiadomił Jędrzejowskiego o swoim przyjeździe. Ze smutkiem odnotował wyjazd Studnickiego z Paryża.

Studnicki spotkał się w Berlinie z Akashim. Wyraził chęć - pisał później japoński oficer Kempeitai - "osobistego zrealizowania swego początkowego zamysłu, to znaczy zniszczenia mostów, pod warunkiem, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby wspomóc zamiary PPS". Zobowiązał się również dostarczać Japończykom informacji o armii rosyjskiej, pracując bezinteresownie. Dla wykonania swego planu zamierzał udać się do Królestwa Polskiego i Rosji. "Stało się - pisał do Malinowskiego 13 VIII 1904 r. - Ostatecznie zdecydowałem się, niezależnym będąc, pracować dla 'Paska' [PPSj i narodu którego jest on przedstawicielem, oddawać usługi 'wieczorowi' [tj. Motojiro Akashi - R. Ś.]. Przekonałem się, że w ten sposób pozyskam 'wieczora' dla 'Paska', który [tzn. Motjiro Akashi] po ostatniej rozmowie z Londynem wysłał telegram szkodliwy dla sprawy 'Paska', [ale] dał mi 'wieczór' słowo, że nie będzie teraz 'Paskowi' szkodzić, g d y  m u  o d d a  s i ę  u s ł u g ę,  z a k o m u n i k u j e,  ż e  j e s t  t o  z a s ł u g a  'P a s k a'  [podkreśl. w oryginale]". Przy okazji informował, że podczas spotkania u Akashiego widział u niego "jakiegoś faceta". Z jego wizyty wnioskował, że Akashi komunikuje się również z "innymi ludźmi", którzy są "źle usposobieni" dla PPS - "endecy, czy coś w tym rodzaju". Studnicki rozumiał, że nie można było pomijać Akashiego w dalszych układach z "Wieczorem", jak to czyniono do tej pory. Bo - pisał na koniec - "nie da się zaprzeczyć, że ten 'wieczór' [Motojiro Akashi] ma w 'Zarządzie' firmy 'Wieczór & Co.' [tzn. w Sztabie Generalnym w Tokio] pewne wpływy i że jego głos i raporty biorą [tam] pod uwagę". "Hannibal" wyjechał potem do Warszawy, starając się zrealizować podjęte zadanie.

Jodko-Narkiewicz miał nadzieję, że misja wywiadowcza Stadnickiego będzie miała charakter rekonesansu. "Otóż - radził Jędrzejowskiemu - niech to sobie robi, ale nie trzeba, aby, żeby mu faceci ułatwiali to dając adresy. Z drugiej strony, niech mu faceci wyraźnie nie odmawiają, aby się jeszcze bardziej na nas nie rozgoryczył".

Napisał też do Zilliacusa, przesyłając swoje poprawki do projektu rezolucji planowanej konferencji przedstawicieli stronnictw opozycyjnych w Rosji. Dla PPS nie do przyjęcia był proponowany przez Fina zapis: "Najwyższy czas, żeby wszyscy prawdziwi i uczciwi przyjaciele Rosji zjednoczyli swoje wysiłki". Zamiast tego proponował: "Nadszedł czas, aby wszystkie partie prawdziwej opozycji, te narodowe, jak i te, które reprezentują inne narody, prześladowane przez carat, złączyły swe wysiłki, żeby w końcu obalić tego wroga ludów i swego własnego narodu".

Polacy nie stanowili części narodów Rosji, jak chcieli to widzieć autorzy manifestu. Uwidoczniona w ten sposób różnica poglądów oddawała istotę odmiennego pojmowania roli Polski jako jednej z sił odśrodkowych w Rosji, dając przy okazji dobrą ilustrację głównej przyczyny przeciągania się rokowań PPS z Japończykami, którzy, co jeszcze raz należy podkreślić, nie rozumieli spraw polskich i nie chcieli głębiej wchodzie w te zagadnienia, gdyż obawiali się szerszych komplikacji politycznych. W rosyjskie tradycje państwowe wpisany był głęboko mechanizm destrukcji, bazujący na negatywnych tendencjach politycznych w realizacji celów imperialnych. W ujęciu PPS odzyskanie niepodległości Polski warunkowało więc czynne przeciwstawienie się Rosji, bez względu na formę sprawowania w niej władzy, czego nie akceptowała Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza Rosji oraz Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy, reprezentujące interesy międzynarodowej socjaldemokracji.

Jodko-Narkiewicz spotkał się z Utsunomiya w dniu 18 sierpnia. Rozmowa miała ogólnikowy charakter. Oficer japoński poprosił o przedłożenie mu odpowiedniego memoriału o "potrzebach dzisiejszych" PPS. Utsunomiya zaprosił do siebie Jodkę-Narkiewicza na uroczystą kolację następnego dnia. "Przyjaźń jest zawsze wielka" - ironizował w związku z tym Jodko-Narkiewicz.

Dokładnie w tym samym czasie Zilliacus przedstawiał swój plan działania w kuluarowych rozmowach na Kongresie II Międzynarodówki w Amsterdamie. Podczas uroczystego obiadu z udziałem eserów: Jewno Fiszelewicza Azefa, Jekatieriny Konstantinownej Breszko-Breszkowskiej, Fieliksa Władimirowicza Wołchowskiego, Ilii A. Rubanowicza, Wiktora Michajłowicza Czernowa, a także jednego z delegatów Bundu, Zilliacus mówił: "W najbliższym czasie - notował Ratajew wypowiedź Fina w raporcie Ochrany - należy koniecznie zebrać konferencję delegatów ze wszystkich rosyjskich i obcych rewolucyjnych i opozycyjnych grup". Opowiedział się za przeprowadzeniem serii demonstracji zbrojnych i buntów chłopskich. "Jeśli będzie potrzebna broń - dodawał - to Finowie zaopatrzą w nią w dowolnej ilości".

Wiele godzin przesiedział Jodko-Narkiewicz w pokoju biurowym Malinowskiego, gdzie mógł zapoznać się z korespondencją w sprawie "Wieczoru" z ostatnich tygodni. Szczególnie ciekawa okazała się lektura listów Turskiego. Jodko-Narkiewicz zdał sobie sprawę z błędu, jaki popełniono, nie rozwijając kontaktu Turskiego. "Przyjechałem teraz - napisał potem do niego - i rozczytałem się w Waszych listach, które mnie bardzo zajęły. Już poprzednio, co prawda, miałem o nich wzmianki od 'Władka' [Aleksandra Malinowskiego], ale trudno o interesach tak skomplikowanych dużo pisać, więc niedobrze zdawałem sobie sprawę z sytuacji. Tu [tj. w Londynie - R. Ś.] nasza sprawa ani o krok naprzód się nie posunęła i ja właśnie chciałbym dojść do jakiegoś rezultatu, czy dobrego, czy złego, byle nas [to] wyprowadziło z sytuacji ogromnie głupiej i niewyraźnej". Jodko-Narkiewicz uznał za Turskim potrzebę zmiany dotychczasowego postępowania i taktyki wobec Japończyków i dostosowanie się do ich oczekiwań, przez bezpośrednie nawiązanie do planowanego przez Akashi rozwinięcia akcji rewolucyjnej w Królestwie Polskim ("Historia strajków") oraz włączenie się do organizacji zjazdu ugrupowań opozycyjnych działających w Rosji.

W tej ostatniej sprawie musiał porozumieć się z Zilliacusem. "Jest rzeczą pilną, żebym spotkał się z Panem - komunikował 19 VIII 1904 r. - Inaczej Pana i moja operacja mogą nałożyć się na siebie w sposób niezwykle nieszczęśliwy". Jednocześnie przygotował memoriał o potrzebach polskiego ruchu rewolucyjnego, reprezentowanego przez PPS, chcąc dać do zrozumienia. że PPS przystąpi do organizowania zbrojnych demonstracji oraz weźmie udział w staraniach nad porozumieniem różnych grup rewolucyjnych, jeżeli dostanie pieniądze na te cele. Miał możliwość wręczenia memoriału

Utsunomiya przy okazji zapowiedzianej kolacji, ale zrobił to dopiero przy następnej wizycie, 22 sierpnia. "Dziś - notował w liście do Jędrzejowskiego - było trzecie widzenie [z Taro Utsunomiya - R. Ś.]; parę drobnych rzeczy załatwiono i koniec. Statement o demonstracjach z 'tłuszczem' [tzn. z bronią] i konferencji narodów dostali". Wieczorem 23 sierpnia Jodko-Narkiewicz wyjechał z Londynu na konferencję z Zilliacusem. Spotkanie odbyło się 25 sierpnia w Hamburgu. W rozmowach brali udział Akashi oraz Utsunomiya, który specjalnie w tym celu przyjechał z Londynu. Szef Kempeitai w Europie często towarzyszył Zilliacusowi w tym okresie wędrówek konspiracyjnych, chociaż na ogół uważał, aby nie rzucać się w oczy i trzymał się z boku. Jego rola polegała na zbieraniu informacji, podejmowaniu głównych decyzji i pilnowaniu, żeby nie robić niczego niezgodnego z interesem Tokio. "Sytuacja tak się przedstawia - Jodko-Narkiewicz donosił zaraz Malinowskiemu - że się znowu wszyscy godzą na radę, która 20-go [IX 1904] ma się odbyć. Od jej powodzenia zależy rozstrzygnięcie kwestii dla nas interesującej. To jest najkonkretniejszy wynik rozmowy z obu facetami (bo 'przyjaciel' nasz [Taro Utsunomiya] oczywiście przyjechał, choć nie wiem po co, bo tylko uśmiecha się i kicha)". Odstąpiono od pomysłu zwołania przez PPS zjazdu "ujarzmionych narodów" w Rosji. Zilliacus wyjaśnił "przy mnie - notował Akashi w Rakkci ryiisui - obecne poglądy przywódców opozycji mieszkających w Szwajcarii", poprosił Jodkę-Narkiewicza o "udział jego partii" w planowanej konferencji partii socjalistycznych i rewolucyjnych w Rosji. Jodko-Narkiewicz - zaznaczył dalej Akashi - "zgodził się". Sztab Generalny w Tokio polecał wówczas Akashiemu skupienie głównych wysiłków na sprawie konferencji i zjednoczenia obozu antyrządowego w Rosji, odsuwając na dalszy plan kwestię zorganizowania masowych wystąpień zbrojnych. Szef Kempeitai w Europie otrzymał nawet rozkaz, aby nie udzielać rosyjskim grupom opozycyjnym żadnej pomocy w związku ze zbrojnym powstaniem (rozkazy te zostały powtórzone jeszcze w październiku 1904 r.).

Ponadto omawiano kwestie obiecanej pomocy finansowej ze strony Japonii. Akashi był przekonany, że współpraca partii opozycyjnych uwieńczona zostanie sukcesem. Poprosił Sztab Generalny o 100 000 jenów na sfinansowanie planu wspólnej konferencji. Zilliacus stwierdził - relacjonował potem Jodko-Narkiewicz - "że prawie na pewno pieniądze, żądane przez niego od [tj. Motojiro Akashi] (w tym dla nas 4 000 Ł) zostaną udzielone", co - według niego - miał potwierdzić "drugi ", czyli Utsunomiya. Jodko-Narkiewicz uznał konferencję za udaną. "Sprawa wzięła zupełnie nowy obrót" - zauważył. Spieszył się do Londynu, dokąd niebawem miał przybyć Piłsudski, który mógł zweryfikować wszystkie decyzje i dać nowy impuls dla dalszej akcji. Toteż - informował Malinowskiego - " 'Grzegorz' [Witold Jodko-Narkiewicz] jutro (26 VIII 1904] wyjeżdża i w sobotę [27 VIII 1904] będzie w domu (tzn. w Londynie - R. Ś.]". Zilliacus i Akashi udali się do Sztokholmu.

Do Londynu wrócił Utsunomiya, który 27 lub 28 sierpnia wysłał do Tokio długą depeszę z raportem o wynikach sierpniowych rozmów z Jodko-Narkiewiczem. Raport zawierał streszczenie otrzymanego memoriału wraz z jego uzupełnieniami i wyjaśnieniami, udzielonymi ustnie przez Jodkę-Narkiewicza. Rano 28 sierpnia japoński attache wojskowy przesłał kopię telegramu do wiadomości Jodki-Narkiewicza. Utsunomiya pisał w raporcie:    

"Pan [Witold] Jodko[-Narkiewicz] przybywający z Lemberga [Lwowa] przekazał mi następujące wiadomości:

'Propozycja Finów zwołania wielkiego kongresu wszystkich opozycjonistów łącznie z Rosjanami upadła w związku ze sprzeciwem rosyjskich liberałów oraz Fińskiej Partii Liberalnej. Stąd zaproponowaliśmy kongres uciskanych narodów, który obecnie ma się odbyć, choć na początku wynikły trudności. Tymczasem pierwotna propozycja Finów jest znów rozważana i wygląda na to, że jest nadzieja na taki kongres około 20 września [1904]. W takim przypadku jesteśmy oczywiście przygotowani do reprezentowania nas na kongresie. Ale do jakiego stopnia akcja rozłożona na kilka partii o różnych żądaniach powiedzie się, trudno przewidzieć. Jeżeli chodzi o naszą partię, jesteśmy zdecydowani iść naprzód niezależnie od postanowień kongresu.

Od wybuchu wojny, jako zapowiedź naszych działań próbowaliśmy wywołać w Polsce kilka demonstracji. Tylko w lipcu, takie demonstracje odbyły się 16, 20, 22, 25, 30 lipca oraz 3 sierpnia [1904]. Przy jednej okazji byłem tam obecny incognito. Zawsze dochodziło do starć z żandarmami i policją, ale zawsze udawały się i były rozpraszane dopiero przez kozaków. Skutki tych demonstracji były bardzo znaczne. W niektórych prowincjach ludzie nie tylko odmawiali wpłacania na fundusz wojenny, lecz także płacenia podatków. Zrezygnowano też z mobilizacji. Wszystkie te okoliczności prowadzą do bardziej skutecznych demonstracji zbrojnych. Do tego celu potrzebnych jest 750 rewolwerów. Istnieje umowa między naszymi agentami na kontynencie jak je kupić i przewieźć do Rosji. Potrzebne są jedynie pieniądze, to znaczy 1 500 Ł (jeden rewolwer około 41 franków szwajcarskich plus koszty transportu)'.

Wobec szybkiego upadku Port Artur i Liaoyang kolejne demonstracje tego rodzaju mogą przynieść pożądane rezultaty. Ponadto takie akcje mogą w pewien sposób wywrzeć pozytywny wpływ na wcześniejsze pomyślne zakończenie wojny. Stąd potrzebuję tej kwoty i oczekuję na odpowiedź".

W tym momencie organizacja PPS nie dysponowała praktycznie żadną bronią, poza kilku lub kilkunastoma sztukami rewolwerów, które posiadali członkowie kierownictwa partii dla celów samoobrony. Do tej pory PPS w ogóle nie używała broni do celów otwartej walki z caratem. Ewentualne przejęcie i rozdysponowanie wśród członków partii tych 750 rewolwerów oznaczało w praktyce zmianę jakościową przyjętych reguł walki politycznej. Wprowadzano czynnik siły do działań rewolucyjnych PPS, który w efekcie miał doprowadzić do radykalizacji nastrojów i przejścia do etapu rewolucji zbrojnej. Bez wsparcia finansowego z zewnątrz, które łączyło się z inicjatywą japońską, wydawało się niemożliwe podjęcie przez PPS akcji rewolucyjnej. Dopiero powstawały zalążki przyszłej organizacji bojowej. Pierwsze koła bojowe w Warszawie liczyły od kilku do kilkunastu osób. Pracował z nimi Walery Sławek. Na prowincji organizacja bojówek nie istniała.

Jednocześnie rozwijała się współpraca wywiadowcza. Utsunomiya cały czas otrzymywał za pośrednictwem Malinowskiego raporty wywiadowcze z terenów Rosji. Zagadnieniom tym poświęcone było zapewne kolejne spotkanie Jodki-Narkiewieza. "Tu z 'wieczorem' [Taro Utsunomiya] już cztery konferencje się odbyły i może za kilka dni będzie jakiś rezultat" - donosił 29 sierpnia Jędrzejowskiemu. Jodko-Narkiewicz uporządkował sposób zbierania, opracowywania i przekazywania nadchodzących informacji, czyniąc z powrotem Jędrzejewskiego głównym koordynatorem tego systemu. Wszystkie meldunki szły do Krakowa, gdzie Jędrzejowski systematyzował je, nadając im formę zbiorczego raportu informacyjnego, który następnie posyłał do Londynu. Jodko-Narkiewicz wprowadził również nowy opisowy, cyfrowo-znaczeniowy kod do szyfrowania w korespondencji podstawowych informacji wywiadowczych, o czym tego samego dnia zawiadomił Jędrzejowskiego *[Witold Jodko-Narkiewicz przekazał Bolesławowi Antoniemu Jędrzejowskiemu następującą instrukcję kodową do szyfrowania korespondencji z meldunkami wywiadowczymi "Klucz: piechota - 1, artyleria - 2, kawaleria - 3, materiał - 4, żywność - 5. Cyfry te stawiać przed numerem pułku albo brygady artylerii, oddzielając je przecinkiem. Na przykład: 145 pułk piechoty z Kazania - 1,145 Kazań; 18-ty pułk dragonów z Orła - 3,18 Orzeł. Jeżeli w artylerii będą nie dragoni, ale na przykład kozacy, to [stosować] takie nazwy kozacy - żelazo, ułani - stal, huzarzy - srebro. Dalej następujące wyrazy: korpus - miedź, dywizja - ołów, bateria - cyna, batalion - węgiel, szwadron - porcelana. Nazwa miejscowości, z której oddział wychodzi pisze się rzeczownikiem, na przykład: 145 pułk piechoty z Kazania - 1,145 Kazań. Nazwa pułku - przymiotnikiem. Na przykład: 145 pułk piechoty kazański - 1,145 kazański. Jeszcze: rota - łyżka, kompania - widelec".]. Prawdopodobnie wówczas, 29 sierpnia Utsunomiya przekazał Jodko-Narkiewiczowi albo Malinowskiemu wrześniową ratę na prace wywiadowcze (90 Ł).

Jodko-Narkiewicz na razie nic więcej nie mógł już zrobić. Oczekiwał wieści z Tokio. Lada dzień spodziewano się powrotu Piłsudskiego i Filipowicza. Także Utsunomiya chciał się widzieć z Piłsudskim i zapewne w tej sprawie depeszował do Sztokholmu. "Tego samego dnia - notował Akashi - kiedy przybyłem pod koniec sierpnia [1904] [z Hamburga] do Sztokholmu, otrzymałem telegram od [Taro Utsunomiya). W telegramie napisano: 'Przyjedź prędko, jeśli chcesz'. Wyjechałem więc i pojechałem do Londynu". Jednocześnie Sztab Generalny w Tokio zaaprobował projekt zwołania konferencji grup antyrządowych w Rosji i postanowił wyasygnować żądane przez Akashiego fundusze na jego sfinansowanie (100 000 Ł).

Polskich podróżnych witano w Londynie 31 sierpnia. "Nareszcie faceci przyjechali - Jodko-Narkiewicz donosił natychmiast Jędrzejowskiemu. -  Zjawili się jak deus ex machina, bez uprzedniego zawiadomienia. Z ich opowiadania mam wrażenie, że decyzja odmowna zapadła przed pertraktacjami i one były tylko komedią. Sądzę też, że tę sprawę musimy zakończyć w ten lub inny sposób i w tych dniach to nastąpi". W drodze powrotnej z Japonii Piłsudski zdecydował o przeprowadzeniu zmian organizacyjnych w PPS, które miały usprawnić działania partii w związku z rozwojem sytuacji w Królestwie Polskim i Rosji. Ogólny zarys reformy przedstawił Jodce-Narkiewiczowi i prawdopodobnie również Malinowskiemu.

Zawiadomiono Utsunomiya o przyjeździe Piłsudskiego i Filipowicza do Londynu. "Cieszę się z wiadomości - pisał 1 IX 1904 r. japoński attache wojskowy do Malinowskiego - że pańscy delegaci powrócili. Jak długo zostaną w Londynie. Tymczasem ponieważ jestem zajęty dziś i jutro, wyznaczę datę, jak tylko będę mógł". Zwłoka wiązała się zapewne z oczekiwaniem na przyjazd Akashiego ze Sztokholmu. Spotkanie Piłsudskiego, Jodki-Narkiewicza, a zapewne również i Malinowskiego oraz Filipowicza mogło się odbyć 3 lub 4 września. Akashi mógł rozmawiać wówczas z Piłsudskim. "Utsunomiya zorganizował spotkanie z [Witoldem] Jodko[-Narkiewiczem] i paroma innymi członkami Polskiej Partii Socjalistycznej - zapisał potem Akashi. - Większość obecnych uważała, że partia nie powinna brać udziału w konferencji w październiku [1904], ponieważ to nie da żadnych rezultatów. Pogląd ten był całkowicie przeciwny do tego, co Jodko[-Narkiewicz] powiedział Zilliacusowi i mnie na spotkaniu w Hamburgu. Jeden z członków powiedział: 'W Bundzie jest człowiek, który twierdzi, że fiński przywódca Zilliacus pracuje dla pułkownika [Motojiro] A[kashi]. Ponieważ wątpię, czy konferencja się uda, waham się, czy w niej uczestniczyć' ". Z tonu wypowiedzi można wnioskować, że mówił to Piłsudski. "Powiedziałem w obecności [Taro] Utsunomiya: 'Organizatorem zjednoczonego ruchu jest Zilliacus. Ja tylko chcę pomóc, jeżeli okaże się to konieczne. Jeżeli pan się nie zgadza, to nie ma wyjścia. Nie proszę pańskiej partii o udział w konferencji. Raczej wolę nie brać udziału w tej sprawie. Powinniście mieć swobodę zmian wytycznych w partiach opozycyjnych' " - relacjonował dalej Akashi. Na to miał odpowiedzieć Jodko-Narkiewicz: "Jak długo istnieją różnice zdań pomiędzy członkami, chcę, żeby dokładnie rozważyli tę kwestię i mam przedsięwziąć wszystkie możliwe kroki, aby wziąć udział w konferencji". Trudno powiedzieć, jak rozumieć początkową obstrukcję PPS wobec planowanej konferencji w Paryżu. Być może chodziło o to, aby Akashi nie był widoczny jako jej promotor. 

Sztab Generalny w Tokio 31 sierpnia zatwierdził prośbę Akashiego o przysłanie 100 000 jenów. Miał z nim współdziałać Utsunomiya. Jednocześnie Sztab Generalny chciał czegoś więcej niż tylko zwykłej współpracy pomiędzy partiami opozycyjnymi. Teraz nowa współpraca powinna zaowocować gwałtownymi demonstracjami i innymi zamieszkami wewnątrz Rosji. Grupy te musiały rozszerzyć zakres działania, aby odegrać bardziej aktywną rolę. Później Piłsudski i Jodko-Narkiewicz opuścili Londyn. Filipowicz został na miejscu. Piłsudski i Jodko-Narkiewicz zatrzymali się na krótko w Krakowie i udali się do Zakopanego. Przez kilka dni omawiano rezultaty misji japońskiej (Józef Piłsudski, Witold Jodko-Narkiewicz, Bolesław Antoni Jędrzejowski, Kazimierz Kelles-Krauz i Józef Kwiatek).

Pierwsze decyzje praktyczne, które zostały podjęte w oparciu o wyniki rozmów w Tokio, wydał Piłsudski 14 września 1904 r. w Zakopanem, na konferencji ścisłego kierownictwa partii. Uwzględniały one pozytywne rozstrzygnięcia tych rozmów, a więc pomoc materialną i techniczną dla organizacji PPS, kontynuację prac wywiadowczych na rzecz Kempeitai oraz włączenie ruchu polskiego do szerszych zamierzeń japońskich, podminowujących Rosję od wewnątrz. Oddział londyński Komitetu Zagranicznego ograniczono do minimum, chcąc przenieść cały ciężar decyzji partyjnych bliżej kraju, do Krakowa, wobec spodziewanych wystąpień rewolucyjnych w Królestwie Polskim. W związku z tym - pisał Jodko-Narkiewicz - " 'Władek' [Aleksander Malinowski] jedzie do Kra[kowa]", a "w Londynie zostaje 'Karski' [Tytus Filipowicz]. Adres oficjalny K[omitet] Z[agraniczny] [PPS] pozostaje: J. Kaniowski (w mieszkaniu 'Karskiego')". Całkowicie ustawał tym samym obowiązek pisania w Londynie raportów wywiadowczych dla Utsunomiya. "Informacje wojskowe - podkreślał Jodko-Narkiewicz - robią się w Kra[kowie] (albo 'Barnaba' [Władysław Rożen], albo 'Ziuk' [Józef Piłsudski])".

Filipowicz otrzymał polecenie odnowienia kontaktu z Turskim. "Jesteśmy już z powrotem... zdegustowani, rozgoryczeni, niemal przygnębieni rezultatami całej sprawy i całej wyprawy. Spotkano [nas] bardzo grzecznie, rozmawiano jeszcze grzeczniej, w rezultacie jednak oświadczyli, że w żadne stosunki wchodzić nie chcą, nie mogą i nie będą, zwrócili kosza podróży -  i na tym koniec". Przede wszystkim "przyczyniło się prawdopodobnie do takiego rezultatu i to, żeśmy nie zastali na miejscu osób, które zażądały przyjazdu, lecz nowomianowanych na ich miejsce funkcjonariuszy". Ale "kardynalną przyczyną i jedynie poważną przyczyną jest niechęć 'wydawców' [tzn. 'Wieczora', czyli Oddziału II Sztabu Generalnego w Tokio - R. Ś.] do puszczania się na takie interesy, niechęć, pochodząca z braku wszelkiej odwagi cywilnej do puszczania w świat książki [tzn. wsparcia ruchu rewolucyjnego w zaborze rosyjskim], mogącej narobić hałasu. Ma 'wydawca', zdaje się, nadzieję na rychłe ukończenie obecnie z takim gwałtem prowadzonego wielkiego interesu [tzn. opozycji i ruchu rewolucyjnego w Rosji] i nie chce psuć sobie reputacji wdawaniem się w 'publikacje', które czuć rewolucyjnymi itp. okropnymi rzeczami". Więc dziś "skonstatować tylko trzeba generalną klapę całego 'wydawnictwa' i wszelkich starań naszych. Oczywiście, podobne zakończenie jest tym więcej niespodziewane, że Wasze wiadomości wskazywały na to, że sprawa weźmie pomyślny obrót. W głowę zachodzę, jak to wszystko jedno z drugim pogodzić i jakie znaleźć wytłumaczenie". Nic nie uzasadniało pesymizmu Filipowicza. "Karski" nie wiedział o wszystkim, chociaż zgodnie z decyzjami podjętymi w Zakopanem, miał pełnić rolę męża zaufania PPS na Londyn, zajmując się "ewentualnie sprawami 'Wieczoru' ", czyli utrzymywać łączność z Utsunomiya. Należało uzbroić się w cierpliwość. Dotychczasowe informacje Turskiego wskazywały na generalną tendencję japońskiego Sztabu Generalnego do podminowania Rosji ruchami odśrodkowymi, zjednoczenia wysiłków opozycji antycarskiej i doprowadzenia do zbrojnej rewolucji. Zresztą nie podejmowano praktycznych kroków, aby w ogóle podjąć z Turskim bezpośrednie rozmowy i rozwinąć jego kontakt. Malinowski utrzymywał bieżący kontakt z Utsunomiya. Posyłał mu systematycznie raporty wywiadowcze agentury PPS w Rosji. " 'Wieczorowcowi' [Taro Utsunomiya] posłałem parę cennych rzeczy (cennych swoją dokładnością i obszernością) - informował zdawkowo tego dnia Jodkę-Narkiewicza. Chwilowo nic ważnego nie zaistniało, gdyż z jednej strony oczekiwano akceptującej decyzji Sztabu Generalnego w Tokio w sprawie transportów broni dla PPS. Z drugiej strony Piłsudski i Jodko-Narkiewicz zajęci byli reorganizacją partii i przygotowaniami do podjęcia szerszej akcji rewolucyjnej w Królestwie Polskim. Piłsudski odpoczywał jeszcze w Zakopanem, Jędrzejowski chorował w tym czasie (wrócił do swoich zajęć 22 IX 1904 r.).

Malinowski przebywał w tym czasie na kilkudniowym wypoczynku u Wojciechowskiego, który właśnie przeprowadził się na nowe miejsce, nieopodal Tuckton. Od końca września mieszkał w Southbourne-on-Sea, dwie godziny jazdy koleją od Londynu (adres: Belmont, Irving Road, Southbourne West, Hants; przez kilka miesięcy część korespondencji szła na stary adres w Tuckton). Wojciechowski, w myśl wytycznych Piłsudskiego, miał przejąć główny kontakt z Utsunomiya i Akashim. W jego kompetencji znalazły się sprawy pośrednictwa w zakupie broni dla PPS w Europie Zachodniej. Pracował tylko Jodko-Narkiewicz. Przygotowywał się do organizowanego przez Zilliacusa zjazdu w Paryżu, na który otrzymał oficjalne zaproszenia w dniu 19 września. Utsunomiya 29 września przesłał Malinowskiemu wiadomość o zmianie adresu od 1 października na 1 Hanger Lane w Ealing, na zachodnich peryferiach miasta. Tego dnia Malinowski zjechał do Paryża, zatrzymując się u Motza.

Konferencja stronnictw opozycyjnych i organizacji rewolucyjnych działających w Rosji odbyła się w Paryżu w dniach 30 września do 9 października 1904 r. Wzięły w niej udział organizacje reprezentujące następujące grupy opozycyjne i partie rewolucyjne: Związek Wyzwolenia (Sojuz Oswobożdienija), przedstawiciele późniejszej Partii Konstytucyjno-Demokratycznej (Wasilij Jakowlewicz Boguczarski, Piotr Dmitriewiez Dołgorukow, Pawieł Nikołajewicz Milukow i Piotr Bierngardowicz Struve), dalej Liga Narodowa (Zygmunt Balicki i Roman Dmowski), przedstawiciele opozycji fińskiej (Konni Zilliacus, Arvid Neovius i Leo Mechelin, jako nieoficjalny doradca). Partia Socjalistów-Rewolucjonistów (Jewno Fiszelewicz Azef, Wiktor Michajłowicz Czernow i Mark A. Natanson), Gruzińska Partia Socjal-Rewolucjonistów-Federalistów (Gieorgij Diekanozi i Gapunija), Ormiańska Federacja Rewolucyjna (Michaił Warandian-Hoffhanissian), Łotewska Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza (Janis Ozols) i Polska Partia Socjalistyczna (Witold Jodko-Narkiewicz, Kazimierz Kelles-Krauz i Aleksander Malinowski). Wcześniej zapowiadał swój przyjazd Piłsudski, ale ostatecznie zrezygnował ze swojego udziału w konferencji. Nie przybyli do Paryża reprezentanci Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji, Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy oraz Bundu. Mimo że sprawie polskiej poświęcono znaczną część obrad, nie znalazło to odbicia w postanowieniach konferencji. Przyjęta rezolucja nie zawierała postulatu niepodległości Polski, mówiła jedynie o autonomii Królestwa Polskiego i potrzebie konstytuanty w Warszawie.

Wspólna deklaracja przewidywała: 1.) Obalenie samowładztwa; odwołanie wszelkich posunięć wymierzonych w konstytucyjne prawa Finów; 2.) Zastąpienie reżimu autokratycznego demokratyczną formą rządów opartą na powszechnym prawie wyborczym; 3.) Samookreślenie narodów; zagwarantowanie prawa wszystkich narodów do określenia ich dalszego statusu; eliminacja wszelkich gwałtownych środków stosowanych przez władze rosyjskie wobec różnych narodów w imperium.

Podczas dyskusji na temat deklaracji, PPS zażądała umieszczenia zapisu o całkowitej niepodległości dla Polski. Dmowski i Balicki nie przywiązywali specjalnego znaczenia do konferencji, dążyli do zminimalizowania i maksymalnego umiarkowania żądań polskich wobec strony rosyjskiej. Bezpośrednie cele Ligi Narodowej ograniczały się do osiągnięcia politycznej autonomii. Przedstawiciele innych mniejszości narodowych także ograniczali się do autonomii. Wiele czasu w trakcie konferencji oraz w nieoficjalnych rozmowach poświęcono na omawianie planowanych przez poszczególne partie akcji antyrządowych. Partie rewolucyjne, oprócz Związku Wyzwolenia, Ligi Narodowej i opozycji fińskiej, zorganizowały osobne spotkanie w sprawie skoordynowania protestów przeciwko wojnie i rządowi. Obradom przewodniczył Zilliacus, ale niejako oficjalny przedstawiciel swojej grupy. Ta część obrad najbardziej interesowała Akashiego, który przebywał w tym czasie w Paryżu i z wielką uwagą śledził przebieg konferencji. "Postanowiono na konferencji - zapisał w Rakka ryusui - że każda partia będzie demonstrować na swój sposób: liberałowie zbiorą ziemstwa i zaatakują rząd w kampaniach prasowych; eserowcy i inne partie zrobią odpowiednie kroki w swojej specjalności; Kaukazczycy użyją swych umiejętności skrytobójczych; polscy socjaliści wykorzystają swe zdolności organizowania demonstracji. [...] Po konferencji te partie, które stosowały środki nadzwyczajne zebrały się razem bez liberałów, żeby nakreślić plan czynnej opozycji wobec rządu rosyjskiego. Postanowiono przeszkodzić w mobilizacji armii. Po tym postanowieniu obiecałem, że udzielę pomocy finansowej partiom, które są bez funduszy i wyjechałem ze Sztokholmu". Chociaż nie wyłonił się szczegółowy plan działania, który by został przyjęty przez wszystkie zainteresowane partie, ale zapadła faktycznie zgoda co do konieczności wzmożenia akcji i przyjęcia bardziej radykalnych sposobów działania przeciwko władzy carskiej.

Wcześniej nastąpiło spotkanie Akashiego z przedstawicielami kierownictwa PPS. Widział się wtedy z Jodko-Narkiewiczem i Malinowskim, informując o podjętych przez siebie staraniach w Sztabie Generalnym w Tokio wypłacenia żądanych 1 500 funtów szterlingów na broń dla PPS. Decyzja wydawała się pewna. "Możliwe - Jodko-Narkiewicz informował 7 X 1904 r. Filipowicza - że zostaniecie wezwani w niedzielę [9 X 1904] lub poniedziałek [10 X 1904] do 'K[amegawy]' [Taro Utsunomiya] dla odebrania pieniędzy''. Z późniejszej korespondencji wynika, że Jodko-Narkiewicz omawiał również przekazanie dalszych kwot dla PPS, 4 000 funtów szterlingów na listopad 1904 oraz na styczeń 1905 r. prawdopodobnie 4 500 funtów szterlingów. Jako dopełnienie żądanej wcześniej kwoty 10 000 funtów szterlingów *[Według późniejszej relacji Witolda Jodki-Narkiewicza zażądał on 10 000 funtów szterlingów. Wówczas Motojiro Akashi "powiedział mi - pisał Jodko-Narkiewicz - że się o to stara, ale że daleko łatwiej by mu było dostać tę sumę, gdybyśmy podjęli się tego, co chciał wykonywać 'Wecik' [Wacław Studnicki] [tzn. akcji zbrojnych, demolacji i prac wywiadowczych]. Ja mu nic nie obiecałem, ale powiedziałem, że to mogłoby być zrobione tylko w takim razie, gdyby który z nas dostał od partii [PPS] pozwolenie działania na własną rękę".]. Oficera Kempeitai powiadomiono o łącznikowej roli Wojciechowskiego w dalszych kontaktach, podając jego pseudonim do korespondencji: "S. Pole". Wymieniono między sobą adresy korespondencyjne oraz pseudonimy. Akashi miał występować jako "Alexandre". Jodko-Narkiewicz posługiwał się swoim pseudonimem partyjnym, używanym przy sprawie "Wieczoru" - "Gregoire".

Zaraz po zakończeniu konferencji Jodko-Narkiewicz i Malinowski pojechali do Wojciechowskiego, gdzie spędzili dwa dni. Jednocześnie Akashi dostał od przełożonych wiadomość o wysłaniu do Londynu 1 500 funtów szterlingów na cele PPS. Spodziewał się, że w niedługim czasie otrzyma dalsze dyspozycje. W ślad za podróżnymi wysłał zawiadomienie o podjętej w Tokio decyzji. "Moi drodzy Przyjaciele i Panowie - pisał 9 X 1904 r. do Jodki-Narkiewicza. - 1 500 funtów szterlingów powinno wkrótce nadejść do Londynu. Mój przyjaciel [Taro Utsunomiya] z Londynu nie daje mi wciąż wiadomości, ale od nadawcy właśnie otrzymałem informację, że przesyłka z tą sumą została już wysłana telegraficznie. Tak więc to jest wysłane do mojego przyjaciela w Londynie, gdy wy otrzymacie ten list. Jeśli chodzi o resztę [tzn. dalszych subwencji oraz sprawę zaopatrzenia PPS w broń - R. Ś.]. nic mam jeszcze żadnej wiadomości, wydaje mi się, że jest [jeszcze] dyskusja na ten temat. Ale mam nadzieję, że otrzymam niebawem odpowiedź, dlatego też nic chcę opuścić Paryża w oczekiwaniu na odpowiedź. Skoro tylko będę miał odpowiedź, poinformuję was.". Na wszelki wypadek list o podobnej treści wysłał do Jodki-Narkiewicza na adres Wojciechowskiego. "Tak więc - dodawał w tym liście - bardzo prawdopodobne, że [odpowiedź] będę mógł przekazać Panom osobiście w oczekiwaniu na powrót Panów do Austrii. W każdym razie uprzedzę Panów, gdy zdecyduję [się] opuścić Paryż". Następnego dnia zawiadomił Jodkę-Narkiewicza, że nie otrzymał jeszcze odpowiedzi, "jeśli chodzi o dalszy ciąg".

Jodko-Narkiewicz odpisał 12 października, kiedy przyjechał do Londynu. Pieniądze jeszcze tam nie dotarły. "Otrzymałem Pana 2 listy w Londynie i jeden wysłany do Southbourne. Odpowiedź jeszcze tutaj nic nadeszła, ale prawdopodobnie już jutro będziemy ją mieć. Bardzo żałuję, że nie będę mógł zobaczyć Pana w Paryżu, ale nie jest wykluczone, że spotkamy się w Berlinie. Jeśli nie, napiszę do Pana do Sztokholmu. Byłoby dobrze, gdyby Pan był tak miły i poinformował nas o zmianach Pana adresu". Sygnalizowany brak "odpowiedzi" oznaczał zapewne 1 500 funtów szterlingów. "Czy potrzeba wysłać Panu spis naszych potrzeb?" - pytał. Wiadomości z Tokio również nie nadchodziły. "Wciąż - donosił tego dnia Akashi - nie otrzymałem odpowiedzi na Pana propozycję drugiej i trzeciej dostawy". Wątpił, aby w ciągu najbliższych dni miał inne informacje. Jednakże miał nadzieję, że Utsunomiya "dostarczył" już pierwszą "dostawę", czyli wypłacił 1 500 funtów szterlingów. Dokładnie nie wiadomo, kiedy Utsunomiya przekazał tę kwotę do dyspozycji Jodki-Narkiewicza. Prawdopodobnie pieniądze odebrał Jodko-Narkiewicz 13 lub 14 października. W każdym razie musiało to nastąpić przed 26 października, bo Akashi pisał wówczas o tym, jako o fakcie dokonanymi. Brak wcześniejszej wzmianki w korespondencji partyjnej wskazuje, że pieniądze odebrał osobiście Jodko-Narkiewicz, najpewniej podczas pobytu w Londynie po 12 października. Nie jest wykluczone, że pieniądze przekazał osobiście Akashi, który prawdopodobnie po zakończeniu konferencji w Paryżu również przyjechał do Londynu.

Po otrzymaniu pieniędzy Jodko-Narkiewicz pojechał do Krakowa. Uzyskana wtedy suma 1 500 funtów szterlingów (15 000 rubli) była największą kwotą, jaką do tej pory jednorazowo dysponowało kierownictwo PPS, niemal od razu stawiając partię "na nogi". W większości pieniądze te zostały przeznaczone na cele organizacyjne partii, przygotowującej się do zbrojnej rewolucji. Głównie wydano je na zakup broni i prace organizacyjne. Piłsudski zamierzał przekształcić PPS w organizację spiskowo-militarną, której zbrojnym ramieniem była by Organizacja Bojowa. W tym celu zwołał do Krakowa konferencję Centralnego Komitetu Robotniczego PPS.

Konferencja CKR obradowała w dniach 17-20 października. Sławek wspominał, źe Piłsudski poinformował zebranych o swej podróży do Japonii, "Sens tego wyjazdu - relacjonował - był ten, czy od Japonii nie będzie można dostać środków technicznych na uzbrojenie ruchu polskiego". Japończykom zależało na "wywołaniu dywersji w państwie, z którym prowadzi wojnę", a Piłsudski dążył do wywołania ruchu rewolucyjnego w zaborze rosyjskim i wydźwignięcia sprawy polskiej. "Chodziło o to - mówił - ażeby z pomocą jakiegoś ruchu wysunąć sprawę Polski na forum międzynarodowe". Jednakże "wyniki rozmów z Japonią były nikłe" - dodawał. Pozostały jedynie "nici łączności z przedstawicielstwem wojskowym Japonii w Wiedniu, co do porad technicznych w użyciu i konstruowaniu materiałów wybuchowych i bomb". Wypowiedź Piłsudskiego zawierała elementy nieprawdziwe i służyła dalszemu zakonspirowaniu kontaktu japońskiego (w obrębie szerszego kierownictwa partii). Nie utrzymywano oczywiście żadnej łączności przez attachat wojskowy Japonii w Wiedniu. Informacja ta miała zmylić tych. którzy chcieliby poznać tajemnicę współpracy z Japończykami, odwracając uwagę od Londynu, Paryża i Berlina, gdzie rzeczywiście komunikowano się się z oficerami Kempeitai.

Piłsudski opowiedział się za przyjęciem przez PPS "nowej taktyki". Nie liczono się z możliwością obalenia caratu przez rewolucję w Rosji, ale należało uwzględnić w taktyce partii nowe elementy polityczne, które wynikały z sytuacji wewnętrznej w państwie carskim. Wybuch wojny japońsko-rosyjskiej spowodował pewne ożywienie w działaniach PPS. "Wszystko to jednak - oceniał w wystąpieniu 18 X 1904 r. - nie zmieniło zasadniczo naszego życia partyjnego, nie przystosowało go do tej chwili dziwnej i osobliwej". Przez to "obejmujemy tylko to, co już samo życie nam nasunęło i stworzyło. To nas naraża na lekkomyślne czyny i daje nam gwarancję powolnego, ale trwałego rozwoju". Jednak przyjęcie tej taktyki dawało także złe skutki: "Nie zrobi z nas partii czynnej - podkreślał - politycznie wpływowej, występującej w obronie całego narodu. W początkach wojny na nas się oglądało całe społeczeństwo, teraz to minęło. Możemy tracić wpływy i na szersze, i nawet na nasze własne sfery". Toteż tej "realnej" polityce partii przeciwstawił "taktykę czynu". "Taktyka czynu - uzasadniał - jest inna. Polega ona na stwarzaniu wypadków ogólnokrajowych i zmuszaniu społeczeństwa do liczenia się z nami". A "sytuacja jest poważna. Oczekiwanie zmian, nadzieje na polepszenie są powszechne. Otóż, w takiej chwili, kiedy przewrót jest możliwy, my milczymy i sami dobijamy kwestię polską. Nam milczeć teraz nie wolno". Lecz "dopóki społeczeństwo jest bierne, spodziewa się wszystkiego od wypadków, od innych, tylko nie od siebie - nic nie nastąpi. Nawet w razie likwidacji caratu, jeśli żadne zmiany nie zajdą, czy nie znajdziemy się w tym położeniu, że będzie za późno? Wobec tego - czyż wolno nam milczeć? Przejście do nowej taktyki jest koniecznością, nawet gdyby ta doprowadziła do powstania, utopionego we krwi. Taniej to nas będzie kosztowało, niż dzisiejsza martwota. Naturalnie, że organizacja musi być do tego wszystkiego przystosowana".

W rzeczywistości Piłsudski nie liczył się wówczas z powstaniem polskim. rozumianym w kategoriach wojny z Rosją. Użył tego argumentu w celach politycznych, dla wyraźnego oddzielenia nowej "taktyki czynu" - uzasadniającej szersze aspiracje polskie, w które wpisywały się tradycje zrywów powstańczych - od dotychczasowych działań partii, mających jedynie znaczenie przygotowawcze dla przyszłej walki o niepodległość Polski. Mówił o tym Jodko-Narkiewicz: "O powstaniu teraz myśleć nie możemy i to sobie trzeba wybić z głowy. Ale za to chwila jest taka, że możemy zdobyć dla kraju jakieś ustępstwa". Jednak dopiero "kiedyś będziemy mogli wejść na drogę programu reform, ale teraz chwila ta nie nastąpiła. Chodzi przede wszystkim o wysunięcie na porządek dzienny kwestii polskiej. Nie ma czynnika, który by zmusił rząd do liczenia się z kwestią polską poza nami. Trzeba stworzyć istotny ferment rewolucyjny i tak go zabarwić, żeby to wysunęło kwestią polską". Więc "jeżeli chwila jest korzystna do zdobycia ustępstw - kończył nawiązując do wystąpienia Piłsudskiego - to jeszcze pozostaje kwestia sposobów walki - i to podaje 'Mieczysław' ".

Następnego dnia Piłsudski uzupełnił swoje wcześniejsze wystąpienie. Opowiedział się wyraźnie za "zaostrzeniem walki", nawet wbrew panującym nastrojom. "Na wszelkie wątpliwości - dodawał 19 X 1904 r. - dajemy odpowiedź szczerą: 'Nam potrzeba czynu!'. Na myśl przychodzi sprawa powstania, która wypłynęła zaraz po wybuchu wojny. I teraz nie możemy sobie przedstawić inaczej stosownego momentu walki, jak w formie powstania. Ale nasze postanowienie - takie, czy owakie - o powstaniu nie zdecyduje. Zgadzamy się, że chwila obecna temu nie sprzyja, więc nie zawracajmy sobie tym głowy. Jest mowa tylko o zmianie taktyki, ale niektórzy twierdzą, że to niechybnie doprowadzi do powstania. Nie jest to słuszne, ale jeżeli tak, to tym lepiej - nie żałowałbym nawet stłumionego powstania. Jedynym celem oponowanej taktyki jest wskrzeszenie kwestii polskiej. Kwestia ta żyje, ale tylko u nas, żyje w szerokim znaczeniu kwestii narodowej, ale nie żyje jako kwestia polityczna, którą świat cały musi rozstrzygać. Realne warunki wskrzeszenia politycznej kwestii polskiej mogą być budowane na mocy dwóch prądów: 1.) stara teoryjka pseudorewolucyjna o zrewolucjonizowaniu całej Europy socjalizmem - liczenie na warunki zewnętrzne i 2.) zmuszenie tych żywiołów, od których zależymy, że nasza sprawa żyje. Gotowiśmy nazywać materialną zdobyczą najmniejsze ustępstwo w walce strajkowej, a absolutne nie chcemy uważać za zdobycz postępów naszych w pogardzanej 'wielkiej polityce'. Nowa taktyka przede wszystkim musi godzić w wiarę potęgi Rosji". Przemówienie to stanowi najważniejszą w tym czasie wypowiedź programową Piłsudskiego, zawierającą taktyczne uzasadnienia i cele prowadzonych w najbliższym okresie pod jego przywództwem działań spiskowo-bojowych PPS przeciwko władzy Rosji w Królestwie Polskim (przynajmniej do 1907 r.).

W tym właśnie punkcie starania Piłsudskiego o podważenie potęgi Rosji zbiegały się z dążeniami polityki japońskiej, a w pewnym stopniu także Wielkiej Brytanii, Niemiec i Austro-Węgier, czego wyrazem było między innymi tolerowanie przez władze państwowe w tych krajach działalności organizacyjnej PPS oraz innych grup rewolucyjnych występujących przeciwko caratowi. Piłsudski dysponował wprawdzie niewielkimi zastępami bojowników i wyznawców programu niepodległości, ale nie posiadali oni zdolności bezpośredniego oddziaływania i wywierania wpływu poza własne środowiska polityczne, destrukcyjnego dla władz rosyjskich. PPS reprezentowała zasadnicze siły przygotowującej się rewolucji w Królestwie Polskim. "Całe społeczeństwo do ruchu rewolucyjnego nie było skłonne - wspominał później Piłsudski. - Przed r. 1905 organizacja ta była najsilniejsza ze wszystkich istniejących organizacji [rewolucyjnych] w społeczeństwie polskim. Siła ta jednak była znikomo mała. Zorganizowanych ludzi było w partii nie więcej, jak tysiąc. [...] W dole znikała organizacja, zatem i zdatność do jakichkolwiek czynności faktycznych. Z tego tysiąca zatem należałoby odrzucić więcej niż trzy czwarte na rzeczy nieważkie. Zostaje więc na ogromny naród dla czynnika technicznego kilkuset ludzi. Oto stan organizacji, z którym mieliśmy do czynienia, gdy zaczynały się warunki rewolucyjne". Ogólna "sprawność techniczna była w organizacji tak słaba i tak niewielka, że nie sposób było ośmielić się podejmować jakiekolwiek techniczne zadania". Toteż "wszelkie próby technicznego opanowywania zjawisk rewolucyjnych zdawały się nie do ujęcia" w karby organizacji. Pierwsze decyzje kierowały się więc w stronę wzmocnienia organizacji, czyli "zwiększenia działu technicznego" partii, wszystkim chodziło o broń, ale nie tylko. "Czynniki techniczne - zaznaczał -    to nie tylko technika broni, lecz i cała administracja, cały zarząd, który siły zbrojne uposaża". Poczyniono już pierwsze kroki dla odwrócenia tej sytuacji, podejmując ściślejszą współpracę wywiadowczą z władzami wojskowymi Japonii, bowiem pozostawały one głównym czynnikiem oparcia, dalszych działań partii w Królestwie Polskim.

Wojciechowski spotkał się z Utsunomiya 21 października, ale rozmowa dotyczyła dalszych wypłat na prace wywiadowcze. "W niedzielę [21 X 1904] - pisał potem Malinowski - 'Wojtek' [Stanisław Wojciechowski] gadał z 'wiecz[orem]' [tj. z Taro Utsunomiya - R. Ś.]. Zgodził się [tj. Stanisław Wojciechowski] na to, na co Ty się nie zgadzałeś (90 Ł). Wyjaśniło się, że Ty go [tj. Taro Utsunomiya] źle zrozumiałeś: chodzi mu głównie o, jeśli nie wyłącznie o wyższą politykę. [...] Przypisuje olbrzymią do tego wagę i chodzi mu o pośpiech". O to właśnie chodziło. W sprawie polskiej cele wielkiej polityki realizowały się wówczas w wymiarze jednostkowych zdarzeń o lokalnym znaczeniu oraz możliwej, praktycznej współpracy, np. na polu wywiadowczym albo w zakresie organizacji technicznego zaplecza wystąpień zbrojnych, a nie głośnych, gołosłownych deklaracji i akcji propagandowych. Wojciechowski prawdopodobnie nie znał szczegółów rozmów Jodki-Narkiewicza z Akashim w Paryżu. "Należało nam ('Wojt[kowi]' [Stanisławowi Wojciechowskiemu)] wiedzieć o Twej gawędzie z 'Aleksandrem' [Motojiro Akashi] - Malinowski wypominał 25 X 1904 r. Jodce-Narkiewiczowi. - Pytał o to wprost. Trzeba było powiedzieć, żeś nic nie pisał i że nie wiemy".

Widocznie jednak Wojciechowski i Utsunomiya porozumieli się, bo od tego mniej więcej momentu sprawa zakupu broni zaczęła wyraźnie posuwać się do przodu. Podjęte jeszcze w lipcu 1904 r. decyzje w Sztabie Generalny w Tokio (zapewne w związku z wizytą Piłsudskiego i Filipowicza) o przyznaniu pierwszych większych subwencji dla PPS (na październik 1904 r.) dopiero teraz zaczęły skutkować, co wynikało z powolności systemu biurokratycznego, a nie ze złej woli dysponentów tych decyzji. Współpraca rozwijała się systematycznie, z właściwą sobie dynamiką. "Jeśli chodzi o Pana prośbę 4 tysięcy funtów szterlingów na listopad [1904] - donosił Akashi 26 X 1904 r. do Jodki-Narkiewicza - nie została uregulowana w sierpniu [1904], ale 2 i 1/2 tysiąca funtów szterlingów zostało już załatwione. Może Pan na nie absolutnie liczyć. Nalegam teraz na naszego klienta [tj. Oddział II Sztabu Generalnego - R. Ś.], aby dał 4 tysiące funtów szterlingów zamiast 2 i 1/2 tysiąca funtów szterlingów, to znaczy 5 i 1 /2 tysiąca funtów szterlingów razem z kwotą, którą już Pan otrzymał. Jeśli chodzi o resztę, to znaczy na styczeń [1905], sądzę, że będę miał sporo trudności, aby je otrzymać, bo teraz dyskutuję nawet na temat listopada". Czyli Akashi otrzymał do rozporządzenia na cele akcji rewolucyjnej PPS za październik i na listopad łącznie 4 000 funtów szterlingów. Wobec tego Jodko-Narkiewicz odpisał, że "sprawa stoi, jak poprzednio, ale mogłaby się posunąć po otrzymaniu dwóch rat z tego, czego żądałem (4 t[ysiące] 'k[ościuszków angielskich]' [czyli 4 000 funtów szterlingów]), bo wtedy ludzie byliby bardziej skłonni nie liczyć się z możliwymi złymi skutkami takiego biznesu dla partii. Po wtóre, wtedy sami zapewne przystąpią do podobnych rzeczy (to uchwalone już), a mając wyrobioną technikę, łatwiej pójdą dalej". Jednym słowem - relacjonował później motywy swojej odpowiedzi - "chcę go wprzód skłonić pójść jak najdalej w sprawie mych żądań".

Akashi zajął się organizacją zakupu broni ("bonbons" - cukierki) dla PPS, na co zamierzał przeznaczyć całą dotację listopadową 2 500 funtów szterlingów, licząc się nawet z przekazaniem na ten cel dodatkowych 2 000 funtów szterlingów ze specjalnego funduszu, którym sam mógł dysponować. Myślał cały czas o rewolucji w Rosji i podjęciu przez PPS akcji zbrojnej w Królestwie Polskim. Centrala w Tokio ciągle jeszcze nie była przekonana do celowości wsparcia szerokiego ruchu rewolucyjnego przeciwko Rosji. Akceptowano na razie tylko te elementy planu płk. Akashiego, które mogły powodować niepewność położenia wewnętrznego w Rosji. Wykonanie tego planu w pełnym zakresie i doprowadzenie do wybuchu rewolucji w imperium carskim traktowano jako ostateczność. "Co do sprawy 'cukierka' - pisał 23 X 1904 r. z Berlina do Jodki-Narkiewicza - pracuję [nad tym] obecnie, nie znam jeszcze wyników, ale moja propozycja wydaje mi się, że bardzo ułatwi otrzymanie zgody moich przyjaciół [z Oddziału II Sztabu Generalnego w Tokio - R. Ś.], którzy ją poprą". Do tych przygotowań prawdopodobnie już wówczas włączył posła w Berlinie, Inoue oraz jego attache wojskowego, mjr. Oi.

W tej sprawie chciał się zobaczyć z Jodko-Narkiewiczem w Berlinie, nie zdołał jednak skomunikować się z nim. "Skoro nie otrzymałem jeszcze Pana odpowiedzi - pisał 27 X 1904 r. z Berlina do Jodki-Narkiewicza - wyjeżdżam stąd do Paryża i Londynu. Będę czekał w tych miastach na wiadomości od Pana. Jeśli chodzi o sprawę 'cukierka' [w oryg. 'bonbon' - tzn. broni - R. Ś.], nie otrzymałem jeszcze odpowiedzi od swych przyjaciół. Być może nadeszła [do Paryża] podczas mojej nieobecności i podąża za mną. W każdym razie, jeżeli zgadza się Pan, zadysponuję 2 tysiące funtów szterlingów, jakie posiadam pod ręką bez czekania na odpowiedź [w sprawie powiększenia kwoty przeznaczonej na listopad 1904 r.]. Załatwiłem, ażeby przekazać je [tj. 2 000 Ł, które posiadał do własnej dyspozycji], kiedy Pan będzie chciał, jeżeli wyrazi Pan zgodę na wykonanie sprawy 'cukierka'. Teraz nie mogę obiecać Panu więcej, ponieważ nie wiem, czy moi przyjaciele [z Oddziału II Sztabu Generalnego w Tokio] poprą mnie [w planach podjęcia przez PPS akcji zbrojnej w Królestwie Polskim], czy nie. Jeżeli odpowiedź będzie pozytywna to tym lepiej, jeżeli nie, trudno! W każdym razie, jeżeli zgadza się Pan, to zakończymy sprawę 'cukierka' teraz, bo obawiam się, że ze względu na [długie] przygotowania [w podjęciu decyzji] będzie za późno. Myślę oczywiście o innych [sprawach], ale decyzja zależy absolutnie od moich przyjaciół". Akashi chciał, aby PPS nie oglądała się na akceptację przez Tokio jego planu doprowadzenia do zbrojnej rewolucji w Rosji i podjęła w tym zakresie własne działania w Królestwie Polskim. "Czy może Pan zaakceptować moją propozycję? - pytał w związku z tym. - Będę zadowolony, gdybym mógł wykonać w ten sposób mój stary plan, który posłuży naszej sprawie". Do uzgodnienia dalszych zamierzeń niezbędne wydawało mu się osobiste spotkanie z Jodko-Narkiewiczem. "Przybędę na początku listopada [1904] do Paryża przez Londyn - informował - proszę więc o odpowiedź w jednym z tych miast. Zna Pan adresy w każdym z tych miast, bo pisałem o tym w ostatnim liście. Potem będę w Wiedniu w okolicach 10-15 listopada [1904], absolutnie zależy mi, aby zobaczyć się z Panem w tym mieście. Powiadomię Pana o dniu mego przyjazdu".

Mimo wszystko kwestia dalszej pomocy japońskiej dla PPS przedstawiała się dość dobrze, uwzględniając stosunkowo niewielki zakres realnych potrzeb partii do rozwinięcia akcji zbrojnej w zaborze rosyjskim. Teraz Filipowicz mógł poinformować Turskiego o zmianie sytuacji. "W ostatnich dniach - informował go w liście z 28 X 1904 r. - sytuacja polepszyła się o tyle. że dostaliśmy od 'wydawcy' (Taro Utsunomiya) niewielką zaliczkę [1 500 Ł]. Nie wynosi ona ani nawet piątej części tego, cośmy żądali [10 000 Ł] i byłoby bardzo źle, gdyby miało się na tym skończyć. No, ale mam nadzieję, że to jest początek, po którym nastąpi właściwe, poważne przedsięwzięcie". Wydawało się, że konflikt na Dalekim Wschodzie pogłębi się przez wojnę rosyjsko-angielską, co otwierałoby nowe perspektywy dla spraw polskich.

Do podjętych przez Akashiego starań o zakup broni dla PPS włączył się także Utsunomiya, który zajął się sprawdzeniem dostępnych na rynku ofert sprzedaży pistoletów. Nie można również wykluczyć, że zamierzał także pośredniczyć przy pierwszej dostawie, starając się ułatwić transakcję. "Oto prospekt towaru - pisał 29 X 1904 r. do Wojciechowskiego - który ma być uzyskany na kontynencie. Jeżeli liczba i data dostawy, której Pan sobie życzy, są znane, postaramy się o dalsze informacje. Będę wdzięczny za szybką odpowiedź". List Utsunomiya nie zachował się. Dotyczył składu i warunków ekspedycji pierwszego transportu broni dla PPS. Wojciechowski udzielił wymijającej odpowiedzi, gdyż nie miał pełnej orientacji w całej sprawie. Malinowski wyjechał do Krakowa (opuścił Londyn 27 X 1904), nie zostawiając Filipowiczowi i Wojciechowskiemu żadnych instrukcji, nawet w kwestii szyfrowania wiadomości. Nie najlepiej to świadczyło o rozumieniu zasad konspiracji przez Malinowskiego. Dopiero za pośrednictwem Jodki-Narkiewicza poinformował ich później o dalszym używaniu klucza "PASTERNAK".

W każdym razie postulowany przez Jodkę-Narkiewicza zakres pomocy japońskiej w uzbrojeniu PPS w początkowej fazie ruchu rewolucyjnego należało zminimalizować wobec kłopotów w uzyskaniu na ten cel większych kwot z Tokio. "Dotarła do mnie nieprzyjemna wiadomość do zakomunikowania Panu - pisał Akashi do Jodki-Narkiewicza. - Otrzymałem odpowiedź bardzo niepozytywną. Za listopad dostanie Pan jeszcze 2 i 1/2 tysiąca zamiast 4 tysięcy [funtów szterlingów], o które zabiegałem i które wydawały się bardzo prawdopodobne do otrzymania. Będę protestował, nalegał, ale rezultat jest trudny do przewidzenia i wydaje mi się, że prawie nie ma szans. Tak więc proszę liczyć tylko na 2 i 1/2 tysiąca [funtów szterlingów], które zostają za listopad". Widocznie Jodko-Narkiewicz zgłosił wcześniej projekt wysadzenia jakiegoś mostu (na Syberii?), co wiązało się z kolejnymi wydatkami, bo Akashi odpowiadał: "Jeśli chodzi o kwestię mostu, to należy do innego źródła i nie jest więc sprawą między Panem a mną i będzie to dyskutowane później, jeżeli Pan zechce".

Wzmiankowany przez Wojciechowskiego brak właściwego rozeznania się w aktualnym stanie stosunków z Japończykami wynikał z tradycyjnej improwizacji i braku realnego planu działania, a także ogólnej koordynacji różnych przedsięwzięć w okresie likwidacji dotychczasowej placówki londyńskiej PPS i wyeksponowania ośrodka krakowskiego, gdzie miały zapadać wszystkie decyzje podstawowe dla całej partii. "W ogóle zaczynam się obawiać - Wojciechowski skarżył się 31 X 1904 r. Jodce-Narkiewiczowi - że przy obecnie panującym 'bezhołowiu' więcej sobie wątroby napsuję, niż pożytku będzie z pośrednictwa w takich warunkach. Chcę wiedzieć, z kim mam w tej sprawie korespondować i od kogo otrzymywać miarodajne decyzje, bo jako więcej pośrednik niż uczestnik nic sam mówić nie mogę, ale też i pośredniczyć nie będzie się czym, jeżeli tam u was wciąż będzie niejasność i milczenie. A może sami bezpośrednio chcecie się komunikować. Tym lepiej, bylebym wiedział, czego się mam trzymać. Nie wiem, co 'Ulrych' (Witold Jodko-Narkiewicz] z tamtym ananasem [Motojiro Akashi] uradził". Potrzebę uporządkowania tych problemów widział sam Piłsudski.

W Krakowie 31 października odbyła się konferencja Piłsudskiego, Jodki-Narkiewicza oraz Malinowskiego, zwołana specjalnie w sprawie współpracy z Japończykami. "Ani 'Osarz' [Leon Wasilewski], ani 'Bolek' [Bolesław Antoni Jędrzejowski] - Malinowski relacjonował potem Wojciechowskiemu wyniki spotkania - najzupełniej do interesów 'wieczorowych' się nie nadają. Wiedzieli oni prawie wszystko z dotychczasowego przebiegu, ale ponieważ żadnej korzyści z nich nie było [...], a nawet była pewna mitręga, że rachowało się na nich, a oni nic absolutnie nie przyczynili się [do tego], chociaż z owoców skwapliwie korzystali, następnie, zdaje się, niedostatecznie trzymali języki za zębami [...], postanowiliśmy im na przyszłość nie komunikować żadnych szczegółów o dalszym przebiegu całego interesu. Zupełnie wtajemniczonych będzie nas 3 ('Witold' [Witold Jodko-Narkiewicz], 'Ziuk' [Józef Piłsudski] i ja). Innym zakomunikuje się tylko w razie potrzeby w odpowiedniej formie rezultaty. Odpowiedzialnym kierownikiem całego interesu pozostaje 'Witold'. On prowadzi korespondencję z 'Aleksandrem' [Motojiro Akashi], on musi być powiadomiony o każdym Waszym gadaniu [tj. rozmowach z Taro Utsunomiya w Londynie]".

Ogólny nadzór nad całością spraw "wieczorowych" sprawował Piłsudski. Do niego należały ostateczne decyzje, tak jak w kwestiach politycznych partii. "Prawda - pisał później we Wspomnieniu o Grzybowie - że w wielu wypadkach byłem tą wielką i największą częścią". Bezpośrednio wszystkim kierował Jodko-Narkiewicz. Przez niego przechodziła cała korespondencja związana z kontaktami japońskimi. Do jego obowiązków należało także pisanie raportów wywiadowczych. Czasami takie raporty sporządzał Piłsudski. Materiały informacyjne dla Utsunomiya początkowo powstawały głównie na podstawie meldunków jednego "faceta", wysłanego w tym celu na Syberię, do którego niebawem miał dołączyć następny. Za prowadzenie prac "wieczorowych" w Londynie odpowiadał Wojciechowski, przede wszystkim w zakresie rozmów z Utsunomiya na temat uzbrojenia PPS. Filipowicz miał pełnić funkcje pomocnicze przy Wojciechowskim, zwłaszcza w kwestiach kontaktów wywiadowczych oraz tłumaczeniach raportów informacyjnych, przysyłanych przez Jodkę-Narkiewicza i Piłsudskiego. Toteż - dodawał Malinowski w innym liście do Wojciechowskiego - "główny sens siedzenia 'Karskiego' [Tytusa Filipowicza] polega na interesach 'wieczorowych' i mogących wyniknąć innych. W 'wiecz[orowych]' interesach Ty mógłbyś sam sobie radę dać, ale zniknięcie 'Karsk[iego]' mogłoby utrudnić nawiązanie innych".

Jodko-Narkiewicz chciał usystematyzować przesyłane do Londynu wiadomości. Wprowadził numerację raportów (numerem 1 oznaczył swój raport z 27 października, raport numer 2 opracował Piłsudski 1 listopada). Utsunomiya kwitował Filipowiczowi otrzymywane raporty. Pokwitowania te później niszczono.

Najważniejsza i najpilniejsza stawała się kwestia załatwienia broni dla PPS, czym przede wszystkim miał się zająć Wojciechowski. Malinowski poinformował go wówczas, że został już wysłany Filipowiczowi skład "drugiego" transportu uzbrojenia, czyli zapotrzebowanie na broń według budżetu przewidywanego na listopad 1904 r., przypuszczalnie zredukowanego już do sumy 2 500 funtów szterlingów. Oznacza to, że sprawa zawartości "pierwszego" transportu broni, za przydzieloną na ten cel kwotę 1 500 funtów szterlingów na październik 1904 r., została już uprzednio załatwiona. Zakupy broni miały być całkowicie realizowane za granicą. "Przysyłanie monety tu wprost przez 'Kame[gawę]' [Taro Utsunomiya] - podkreślał Malinowski -jest niemożliwe - tej myśli zaniechaj". Ale "co do najgłówniejszej propozycji zrobionej Ci, to w zasadzie zgoda. Chodziło o zatwierdzenie asortymentu i terminu "pierwszego" transportu broni, przy pośrednictwie japońskim, o czym pisał Utsunomiya w cytowanym liście z 29 października.    Zagadnienia dalszej taktyki w rozmowach, które miał prowadzić Wojciechowski w Londynie przedstawił mu szczegółowo Jodko-Narkiewicz. Przede wszystkim chodziło o to, aby oddzielić kwestie zakupu broni od całości zagadnienia pomocy japońskiej dla polskiego ruchu rewolucyjnego. Oprócz pieniędzy na broń, PPS potrzebowała także środków na prace organizacyjne. Jodko-Narkiewicz pisał:

"Przechodzę do najważniejszej kwestii mianowicie tzw. 'tłuszczów' [tj. broni - R. Ś.]. Otóż, bardzo byłoby pożądanym, byśmy mogli otrzymać większą [ich] ilość, ale idzie o to, by to nie przeszkodziło otrzymaniu monety, by jej nie zastąpiło. My byśmy puszczali je [czyli broń] w wielkich ilościach między facetów za pieniądze, po zniżonej cenie, wśród naszych stosunków [tzn. sympatyków akcji PPS]; w ten sposób powoli wytworzylibyśmy kupę facetów, którzy w danym razie mogliby ich [tj. broń] użyć, o ile byśmy tego potrzebowali, a że faceci byliby bliscy nas, więc mielibyśmy na nich wpływ, choć moralny. Oprócz tego oczywiście dawalibyśmy [tj. broń] swoim [tzn. członkom PPS], ale tylko przed określonym wypadkiem. Więc idzie o to, żebyś Ty wykombinował, czy jeszcze idzie o to, by nam dać większą ilość, czy on [tj. Taro Utsunomiya] rozumie, że to nie powinno zastąpić monety, tj. sumy, której 'Grzegorz' [Witold Jodko-Narkiewicz] zażądał [tj. 10 000 funtów szterlingów]. Otóż, jeżeli tak jest, w takim razie powiedz, że potrzebować będziemy 10 000 [sztuk broni] (dziesięć tysięcy), ale nie od razu, a partiami po 2 000 [sztuk]. Tych partii by się od razu nie zabierało, ale on ('K[amegawa]', [tj. Taro Utsunomiya]) dawałby asygnatę na jedną partię, a my byśmy ją wybierali częściowo, po czym przystępowalibyśmy do następnej partii. Z każdej partii połowa pozostawałaby w 'Londzie' [Londynie], druga połowa musiałaby nam być doręczana w państwie 'Edki' [Estery Golde] [tj. w Niemczech] (tam, ja wiem, że oni [tj. Japończycy] mają skład, z którego można brać bezpośrednio). Może później większa część będzie brana w państwie 'Edki', mniejsza w 'Londzie', ale na pierwszą partię taka byłaby propozycja. Teraz Ci powiem, o co idzie: przewidujemy, że nie będziemy w stanie wszystkich [tj. całej przekazanej broni] zużytkować, a oprócz tego dobrze mieć zapas na przyszłe rzeczy, niech zatem część pozostanie w 'Londzie'. Gdyby się okazała potrzeba użycia ich już teraz, a nie było możności wywiezienia ich z 'Londu', to powie mu się, że sposoby ciągania [tj. transportu] z 'Londu' zawiodły nas i prosimy, by zostały one wzięte na powrót, a taka sama ilość została nam wydana w państwie 'Edki' (miasto portowe, które ona zna [tzn. Hamburg]). Teraz zaś powiesz mu, że mamy sposoby ciągania z państwa 'Edki', ale mamy i wprost z 'Londu' i dlatego chcemy część stąd. część stamtąd.

Dalej: Pożądane są również karabinki, ale tylko takie, które są bardzo krótkie. Otóż, czy oni mają coś takiego, co dawałoby się demontować z łatwością. Jeżeli tak, to niech on da jeden na próbę i zademonstruje, jak się rozkłada. Gdyby można było tak je rozkładać, żeby części dawały się na sobie przewozić, to byłyby one do użycia. Tego jeszcze nie potrzebujesz mówić, ale sam to sprawdzaj. W takim wypadku chcielibyśmy mieć ich 500 [sztuk], choć nie w danej chwili, ale później".

Instrukcja udzielona Wojciechowskiemu daje pełne wyobrażenie rozważanych wtedy możliwości zaopatrzenia rewolucji w Królestwie Polskim w broń przy pomocy japońskiej. Przekazane dyrektywy zawierały w sobie pierwszą od wielu lat praktyczną inicjatywę uzbrojenia Polaków dla podjęcia bezpośredniej walki z Rosją, oczywiście w kategoriach symbolu politycznego, bo 10 000 pistoletów i karabinów nic nie znaczyło w sensie militarnym wobec siły carskiego zaborcy, nawet po zwiększeniu ilości broni do 60 000 sztuk, o co zabiegał Piłsudski w Tokio.

Dnia 2 listopada Jodko-Narkiewicz zawiadomił Wojciechowskiego o niedługim odbiorze od Utsunomiya kwoty 2 500 funtów szterlingów (rata za listopad), w całości przeznaczonej na zakup broni. Rozumiał, że dostarczanie Utsunomiya informacji na temat armii rosyjskiej stawało się niezwykle ważnym instrumentem działania.

Swoją formalną akceptację planów rozpoczęcia uzbrajania PPS nadesłał Piłsudski z Fryburga, gdzie przyjechał na kilka dni. "Dotąd jeszcze nie widziałem się z nikim z postronnych - pisał 3 XI 1904 r. do Jodki-Narkiewicza - więc o tych interesach nie mam Ci nic do doniesienia. Natomiast chcę Ci parę słów napisać o sprawach podniesionych przez 'Władka' [Aleksandra Malinowskiego] w jego rozmowie ze mną przed moim odjazdem. [...] Co do propozycji przyjaciół [tj. Motojiro Akashi i Taro Utsunomiya - R. Ś.] o 'tłuszczach' [tj. broni]. Sądzę, że w zasadzie odpisać 'zgoda', ale zostawić sprawę do osobistego porozumienia się i omówienia szczegółów. Mam co do tego najrozmaitsze uwagi, wątpliwości plany, o których mi się pisać nie chce, a które mogłyby być szczegółowiej przedyskutowane dopiero przy zobaczeniu się. Myślałem o tym całą prawie drogę, budując różne kombinacje".

"Zgoda" Piłsudskiego dotyczyła przystąpienia PPS do zbrojnych akcji rewolucyjnych, z wykorzystaniem pomocy japońskiej przy zakupie broni.

Akashi przebywał wtedy w Sztokholmie. Otrzymał ze Sztabu Generalnego w Tokio depeszę, z której wynikało, że plan japoński zakładał dwa etapy działań wywrotowych przeciwko Rosji: porozumienie polityczne grup opozycyjnych (100 000 jenów) oraz powstanie zbrojne, na co przewidywano najwięcej środków (2 000 000 - 3 000 000 jenów). "Proszę nie zapominać o mojej dyrektywie - rozkazywał Nagaoka 29 X 1904 r. - że nie wolno zapłacić partiom opozycyjnym więcej niż 100 000 jenów. Nie zatwierdzono dwóch lub trzech milionów jenów na drugi etap. Jeżeli partie nie zaczną demonstrować z tego powodu, że Sztab Generalny odmawia pomocy finansowej, nie wolno panu użyć reszty pieniędzy". Jeśli chciał rozwijać dalej swój plan, ruch rewolucyjny w Rosji musiał przystąpić do akcji zbrojnych. Te potencjalne sumy, jakimi mógł w przyszłości dysponować, wskazują na rozległość zamierzeń japońskich. Prawdopodobnie Akashi celowo zaniżał rozmiary pomocy na cele ruchu polskiego, nawiązując do zakładanej przez Polaków małej skali pomocy ze strony Japonii.

Nieprzerwanie rozwijała się korespondencja Jodki-Narkiewicza z Akashim. Oficer japoński powtarzał w liście z 2 listopada, że uważa na razie za niemożliwe zwiększenie listopadowej dotacji o 2 500 funtów szterlingów. Nie mówił prawdy. Ograniczając środki finansowe dla PPS, chciał w ten sposób zmusić kierownictwo partii do wzmożenia aktywności swoich szeregów. Jestem bardzo zakłopotany - pisał. - Wszystkie próby, jakie podjąłem są dalekie od osiągnięcia sukcesu i zwiększyły trudności. Teraz może Pan liczyć na 2 i 1/2 tysiąca funtów szterlingów, to znaczy na resztę kwoty przeznaczonej dla Pana (w sumie to była kwota 4 tysiące funtów szterlingów). Ta kwota będzie gotowa, gdy otrzymam od Pana wiadomość. Będę mógł załatwić otrzymanie tej kwoty w Londynie lub w Wiedniu, chociaż nie Jestem pewien, czy znajdę sposób na dostarczenie w ostatnie miejsce".

W tym czasie list od Jodki-Narkiewicza był już w drodze do Sztokholmu. "Gregoire" omówił w nim sytuację polityczną w Królestwie Polskim, naciskając na szybkie sfinalizowanie sprawy zakupu broni dla PPS. "Bardzo dziękuję za list - odpowiadał 'Alexandre' 4 XI 1904 r. - przeczytałem go z wielkim zainteresowaniem o tym, co się dzieje w Polsce. Pana list sprawił mi radość i przedstawił mi doskonale sytuację w tym kraju, co jest szalenie interesujące i gratuluję panu sukcesów, jakie osiągnęliście przeciw siłom rządowym [tj. Rosji - R. Ś.]". Toteż - podkreślał - "doskonale rozumiem znaczenie 'cukierka' [tzn. broni]. Ma Pan rację, najpierw będzie miał Pan wolną rękę, żeby coś zrobić, rozumiem doskonale". Jednakże "moi przyjaciele [tzn. Oddział II Sztabu Generalnego w Tokio] wciąż lubią formalności - tak, jak u Niemców. Chodzą krok za krokiem za 'cukierkiem', na przykład zastanawiając się, w jakim czasie, w jakich warunkach etc. [będą używane]. Wciąż mam kłopoty z przekonaniem moich przyjaciół. [...] Tymczasem chciałem zapytać, czy wasz program 'cukierka' będzie miał szansę na przyspieszenie w grudniu [1904] pod warunkiem, że moi przyjaciele pomogą wówczas, przekazując do Pana całkowitej dyspozycji [kolejną ratę] (4 i 1/2 [tysiąca funtów szterlingów]) na styczeń [1905]. To znaczy, po pierwsze dla nich, po drugie dla Pana i po trzecie dla nich, którzy będą na przemian robić to, co jest przyjemne dla jednego i dla drugiego [czyli przekazywanie funduszy, kupowanie broni i wykorzystanie jej]". Bezpośrednio w zakupy broni angażował się Utsunomiya. "Mój przyjaciel z Londynu - pisał dalej o nim - któremu mówiłem o domu handlowym w Hamburgu [tzn. firmy handlującej bronią w Hamburgu], pisze mi, że jest duża szansa na dostarczenie tego, co Pan chce kupić. Jeśli Pan chce, to niech Pan napisze do mnie. Sprowadzę do siebie osobę z tej firmy i poproszę o wszystko, co Pan chce".

Filipowicz 4 listopada otrzymał od Piłsudskiego list, który stanowił raport nr 2 dla Utsunomiya (1 XI 1904). List powtarzał wiadomości, które zawierał wcześniejszy raport Jodki-Narkiewicza. Niektóre informacje w obu raportach wykluczały się nawzajem. Dlatego Filipowicz zdecydował, aby raportu Piłsudskiego nie wysyłać dalej, poza niektórymi fragmentami. "Wszystkie wiadomości muszą przechodzić przez jedne ręce specjalne - przekonywał Jodkę-Narkiewicza w liście z 5 XI 1904 r. - i wówczas dopiero być tu posyłano, inaczej będzie tylko kompromitacja. Kiedyż wreszcie będzie porządek? Po diabła cała krakowska koncentracja [tj. ewidencji i opracowania informacji - R. S.]. Jeśli w niej ta sama anarchia panuje w dalszym ciągu. Czy ja tu mam w 'Londzie' [Londynie] rozstrzygać, jakie wiadomości dawać albo nie dawać 'K[amegawie]' [Taro Utsunomiya]? Co to będzie za szopka? Bo teraz, wbrew mej chęci, zmuszacie mnie do takiej cenzury".

Decyzja ta wywołała potem cały łańcuch korespondencji, pogłębiając w efekcie rozdźwięki między Wojciechowskim a Filipowiczem. "Z tym raportem pokiełbasił 'Ziuk' [Józef Piłsudski] przyznał potem Jodko-Narkiewicz - najpierw mnie podyktował jedno, ja napisałem i posłałem, potem sam napisał co innego".

Wojciechowski widział się 5 listopada z Utsunomiya. Rozmowa dotyczyła wysłania z ramienia PPS specjalnego "korespondenta" na Syberię, który miał zbierać wiadomości na temat ruchów armii rosyjskiej. Przyjął do wiadomości możliwość podjęcia przez niego działalności wywiadowczej od 15 listopada. Obiecał wypłacić pierwszą jego "pensję" - relacjonował Wojciechowski - w końcu miesiąca. Wyraził jednak życzenie, aby mógł od niego otrzymywać korespondencję raz w tygodniu. Raporty informacyjne miały obejmować następujący zakres danych: "najwyższa polityka Rosji, plany wojskowe, plany dla marynarki, mobilizacja (liczba jednostek, daty, miejsca), ruchy wojsk (daty wymarszów, miejsca) oraz nastroje społeczne".

Przy okazji zaczęto omawiać kwestie techniczne związane z zakupem i transportem broni dla PPS. Utsunomiya podkreślił, że większe ilości rewolwerów, tzn. powyżej 100 sztuk, fabrykant może dostarczyć do składu w Hamburgu tylko "po uprzednim zamówieniu i w każdym razie  z a  g o t ó w k ę  [podkreśl. w oryginale - R. Ś.]" - notował Wojciechowski. - "Fabrykant, aczkolwiek jego [Taro Utsunomiya] countryman [rodak], nie jest jego wspólnikiem i może tylko na podstawie tej znajomości dostarczyć po najniższych cenach, prawie cenie kosztu, i z gwarancją pewności odbioru i wyrobu". Utsunomiya obiecał, że w ciągu kilku dni prześle informację o cenach rewolwerów, "jak również i na drugi produkt [tj. karabiny] - pisał dalej Wojciechowski - którego próbkę obiecał mi pokazać przy drugim razie, ale to nie na pewno. Zresztą chce mnie skomunikować wprost z tym facetem". W związku z tym oczekiwał od Jodki-Narkiewicza ścisłego określenia kwoty przeznaczonej na zakup rewolwerów i miejsca odbioru transportu, a także zgody na możliwość wyboru typu broni. Na koniec odnotował: "Zwykłej  p e n s j i  [podkreśl. moje - R. Ś.] [tzn. 90 funtów szterlingów na prace wywiadowcze PPS] tym razem nie otrzymałem, zresztą i za wcześnie, ale ciekaw jestem, czy jedna [pensja] nie wykluczy drugiej [na działalność owego 'korespondenta'] wobec takiego rozległego programu".

Rozmowy w sprawie "cukierków" kontynuowano następnego dnia, 6 listopada, bo poprzednio - jak zauważył - temat został zaledwie "dotknięty", a teraz należało go dopiero "rozwałkować". Utsunomiya poprosił o określenie aktualnego zapotrzebowania PPS na broń. "Ile potrzeba? - pytał. Wojciechowski oceniał, że "na początek" wystarczy "do 2 000" sztuk. Aby "taką ilość wykonać trzeba dużo czasu" - usłyszał w odpowiedzi od oficera japońskiego. Tu - Wojciechowski dopisał od siebie w uwagach do Jodki-Narkiewicza - "pozwoliłem sobie zmniejszyć Twoje 10 000" sztuk. Utsunomiya obliczał, że "może mieć gotowe obecnie jakieś setki" rewolwerów.

Jednocześnie Utsunomiya spotkał się z Filipowiczem. Do informacji, których udzielił Wojciechowskiemu i pytań Filipowicza dodał "odpowiedź: 'mały obstalunek 'b[onbons]' [tzn. 'cukierków', czyli broni - R. Ś.] być wykonany w ciągu 2-3 tygodni' ". Ponadto "żądał" uporządkowania raportów wywiadowczych z Rosji według jednolitego schematu. Filipowicz otrzymał przy tym dość szczegółową instrukcję, którą streszczał dla Jodki-Narkiewicza: "1.) Niezależnie od specjalnej kombinacji, przysyłania 'wiarygodnych informacji o polityce zagranicznej R[osji], zwłaszcza dotyczącej Anglii; o posunięcia R[osji] w Turkiestanie i ogólnie przy granicy z Indiami; o finansach R[osji]; o sytuacji wewnętrznej R[osji]. Także pożądane byłyby wycinki z prasy r[osyjskiej], podające informacje o charakterze militarnym. Również wyjątki z półoficjalnej prasy, omawiające sprawy rządu, zmiany na stanowiskach itd.'. Wszystko ma być opatrzone dokładną datą otrzymania przez nas [wszystkie podkreśl. w oryginale] odpowiednich danych. 2.) Aby każdy oddzielny punkt tych wiadomości, jakie mu się stale posyła (jakie 'Władek' [Aleksander Malinowski] tu poprzednio obrabiał) był opatrzony datą dnia, w którym do nas ta wiadomość, n a miejscu (w kraju), została otrzymana. Inaczej są one w znacznym stopniu bezwartościowe". Dla usprawnienia dalszych prac, głównie przy tłumaczeniach raportów wywiadowczych Utsunomiya zaproponował, aby Filipowicz dobrał sobie pomocnika - "asystenta". Nie mógł osobiście "dostarczyć" takiego człowieka. "Kiedy go znajdziesz - mówił Filipowiczowi - chętnie zapłacę mu niewielką pensję. Filipowicz odmówił jednak pomocy.

Jodko-Narkiewicz 7 listopada potwierdził Wojciechowskiemu przekazanie przez Utsunomiya 2 500 funtów szterlingów. Całą kwotę - polecał - "prześlesz tu [tj. do Krakowa - R. Ś.] w sposób, jaki Ci wskażę". Przygotowywał się do odbioru broni. "Ja już tu obmyśliłem cały plan przewiezienia 'tłuszczów' [rewolwerów] do nas - informował - a bardzo możliwe, że część można by ciągać [przewozić] bezpośrednio".

Stopniowo narastał konflikt między Wojciechowskim a Filipowiczem, którzy nawzajem mieli do siebie pretensje o indywidualne wizyty u Utsunomiya. "Ładnie wygląda ta cała 'zorganizowana' robota!! - wyrzucał Filipowicz. - I jeszcze ładniej będziemy my sami wyglądać w przyszłości, jak tak dalej pójdzie!". Zaczęło się od tego. że Filipowicz porwał się na "rolę redaktora listu 'ziukowego' [Józefa Piłsudskiego]". Szczególnie "ubolewał" nad tym Wojciechowski. W jego mniemaniu Filipowicz popełnił świętokradztwo.

Filipowiczowi chodziło o konsekwencję w działaniu, przy utrzymywaniu pozorów istnienia w ramach PPS specjalnego biura wywiadowczego (ów fikcyjny Military Intelligence Department"). Przede wszystkim - podkreślał Filipowicz 7 XI 1904 r. w liście do Wojciechowskiego - "musimy  w s z y s c y  p a m i ę t a ć,  ż e  w o b e c  'w i e[ c z o r a]'  [Taró Utsunomiya]  s t o i m y  n a  t a k i m  s t a n o w i s k u,  i ż  w s z y s t k i e  d o s t a r c z a n e  m u  'n e w s'  p r z e c h o d z ą  p r z e z  n a s z e,  j e s z c z e  p r z e d  z a w i ą z a n i e m  z  n i m  s t o s u n k ó w  z o r g a n i z o w a n e  s p e c j a l n e,  z e  s p e c j a l i s t ó w  z ł o ż o n e  b i u r o  [podkreśl. w oryginale - R. Ś.]". Toteż "albo się nie opowiada o 'biurze', albo, gdy się o nim mówi - nie można dawać absolutnie sprzecznych wiadomości, bo narażamy się wówczas na zupełnie uzasadnione podejrzenie, że, mówiąc o 'biurze', łżemy. Jedyny morał z tego wszystkiego". Dlatego - konkludował - "wiadomości należy dawać z rozwagą i tylko wiadomości pewne, a przede wszystkim, przeprowadzać je stale przez ręce specjalisty -jednego i tego samego faceta. Póki tego nie będzie, będą wieczne chryje i wartość dostarczanego materiału będzie żadna. A dopóki takiego porządku nie ma, to musimy obowiązkowo nie wpadać w śmiesznie naiwne sprzeczności. Ponieważ zaś, przy obecnej dezorganizacji, ja jestem - wbrew własnej woli, chęci i kwalifikacjom - jedynym facetem, do którego zbiegają się przysyłane z różnych stron wiadomości mil[itarne] dla 'K[amegawy]' [Taro Utsunomiya], więc dbam chociaż o prostą konsekwencję i będę stale ją uprawiał z wyżej wymienionych powodów, dopóki dzisiejsza anarchia się nie skończy i W[ydział] W[ywiadu] W[ojskowego] nie zacznie funkcjonować naprawdę. Do tej roli cenzora wszak się nie palę, lecz uważam ją za swój moralny obowiązek - psi obowiązek wobec tych wypowiedzeń się co do form naszej organizacji, jakie zostały 'wiecz[orowi]' zakomunikowane". Tylko Filipowicz odważył się na taką krytykę. Dostrzegał niekonsekwencje w postępowaniu osób odpowiedzialnych za kontakty z Japończykami (Piłsudski, Jodko-Narkiewicz, Malinowski, Wojciechowski), czym dotknął głębszego problemu małej wiarygodności tej współpracy ze strony PPS.

Doszło w końcu do otwartego sporu kompetencyjnego między Wojciechowskim a Filipowiczem. Wojciechowski starał się za wszelką cenę podkreślić ważność swojej osoby w stosunkach z Japończykami, wykorzystując długą zażyłość z Piłsudskim, Jodko-Narkiewiczem i Malinowskim. Unikał systematycznej pracy na rzecz PPS, poświęcając swoją energię i czas w zasadzie na swoje prywatne sprawy. Pozostawał wówczas z kierownictwem akcji politycznej PPS w stosunkach raczej towarzyskich, jako "zasłużony" działacz partyjny, i tylko dorywczo angażowano go do różnych przedsięwzięć.

Z Piłsudskim dzieliły Wojciechowskiego różnice ideowe o zasadniczym charakterze, chociaż obaj wyznawali podobne wartości polityczne. Faktycznie przez cały czas, od 1900 r. pozostawał w konflikcie ideowym z Piłsudskim. W konflikcie z Filipowiczem przeważyła chyba ostatecznie różnica wieku. Filipowicz był młodszy o 9 lat od Wojciechowskiego, który wówczas liczył 35 lat.

Wojciechowski w dość nieprzyjemny sposób obszedł się z Filipowiczem. "Zdziwienie Wasze jest zupełnie nie na miejscu - odpowiadał Wojciechowski w liście z 8 XI 1904 r. - Z chwilą, kiedy mnie poruczono prowadzenie tego stosunku tutaj, Wasza rola znacznie została ograniczona, a mianowicie: Póki był  b e z j ę z y c z n y  [wszystkie podkreśl. w oryginale - R. Ś.] 'Wł[adek]' [Aleksander Malinowski], z konieczności  w s z y s t k o  musiało iść przez Wasze ręce. Chyba czuliście to dostatecznie, że tylko Wasza znajomość języka zmusiła nas wmieszać Was do sprawy". Dlatego "uważam  z u p e ł n i e  n i e  n a  m i e j s c u  W a s z e  p r y w a t n e  w i z y t k i  u  'K[ a m e g a w y ]'  [Taro Utsunomiya], o ile one wkraczają w sferę 'propozycji' ". A sprawa ma się tak: Z naszej strony głównym pełnomocnikiem w tej aferze jest 'Jowisz' [Witold Jodko-Narkiewicz]. z ich strony [Motojiro] Ak[ashi]. Oni zaczynają wszelkie nowe propozycje i umowy, my wszyscy zawsze musimy się wystrzegać dawania jakiejkolwiek wyraźnej odpowiedzi bez skomunikowania się i zgody 'Jowisza'. który już odpowiedzialny jest przed odnośną władzą partyjną". Podkreślał, że otrzymywał do wglądu całą korespondencję w sprawie "Wieczoru". Ale to łączyło się z jego nowym zajęciem, przejęcia archiwum partii w Londynie, co wiązało się z likwidacją miejscowej placówki Oddziału Zagranicznego PPS i odejściem Malinowskiego. "Co się zaś mnie tyczy - pisał dalej - to ja będę ściśle się stosować do wskazówek 'Jowisza' (mam od niego w tej sprawie 4 listy i stale otrzymuję wszystkie listy [od] Ak[ashi]) i do Waszej pomocy w gawędach  o d w o ł y w a ć  s i ę  b ę d ę  t y l k o  w t e d y,  k i e d y  t o  b ę d z i e  k o n i e c z n e  i  n i e  b ę d z i e  p r z e s z k a d z a ć  w  r z e c z a c h  k o n s p i r a c j i  k r a j o w e j, które, z natury rzeczy, muszą być ograniczone do jak najmniejszej ilości ludzi. Otóż, stosunki nasze z 'wiecz[orem]' [Taro Utsunomiya] wkraczają obecnie coraz bardziej w dziedzinę taką i zasada nasza, na której wyrosła PPS, że każdy może wiedzieć tylko tyle, co koniecznie wiedzieć potrzebuje, musi i tu być przestrzeganą ściśle. Z tej racji nie mogę Wam zakomunikować, o czym z 'K[amegawą]' gadałem i jakie polecenie otrzymałem. Być może sprawiam Wam niespodziankę, ale nie moja wina, że nikt Wam dotąd nie postawił sytuacji tak wyraźnie, czy też nie rozumieliście jej".

Podniesiony przez Wojciechowskiego motyw "konspirowania" niektórych działań przed Filipowiczem był śmieszny, skoro jemu właśnie zostało powierzone prowadzenie jednego z głównych działów ściśle poufnych prac PPS w Londynie, nie mówiąc już o roli, jaką odgrywał przy Piłsudskim w Tokio.

Od wyjazdu Malinowskiego dochodziły do tego formalne obowiązki reprezentowania interesów partii oraz prowadzenia całej korespondencji londyńskiej. Toteż nie przejął się specjalnie uwagami Wojciechowskiego, zwłaszcza, że Jodko-Narkiewicz nie chciał zmienić przyjętego systemu komunikacji z Utsunomiya. Informował na bieżąco Filipowicza o wszystkich problemach, również w kwestii postępu rozmów w sprawie broni. "Od 'Ziuka' [Józefa Piłsudskiego] i z deklaracji 'Władka' [Aleksandra Malinowskiego], wypowiedzianej tu w obecności 'Witolda' [Witolda Jodki-Narkiewicza], co do stosunków z 'wiecz[orem]' [tj. z Taro Utsunomiya - R. Ś.] - odpowiadał mu 9 XI 1904 r. - słyszałem, że mamy do niego łazić razem. Wy piszecie co innego".

Jodko-Narkiewicz nie wchodził początkowo w zaistniały spór. Na razie pochłaniały go pilniejsze kwestie, musiał zająć się sprawą broni oraz zreorganizować służbę informacyjną dla Japończyków. "Z 'tłuszczami' [tj. z bronią - R. Ś.] - komunikował 10 listopada Wojciechowskiemu w odpowiedzi na jego ostatni list - dobrze zupełnie powiedziałeś [Taro Utsunomiya]. Ja tu organizuję już sprawę sprowadzenia. Wobec tego, co piszesz, że trzeba będzie to płacić, oczywiście, że nie może być mowy o 10 000 [sztuk broni], ale daleko mniejsze ilości. Otóż ta sprawa będzie urządzona w ten sposób, że zabierać się je będzie w H[amburgu], przewozić w walizkach do innego, bliskiego miasta, gdzie będzie stale mieszkał facet, a stamtąd pójdzie dalej. Ile i kiedy trzeba będzie u przyjaciela [Taro Utsunomiya] zamówić, o tym Ci napiszę dopiero za kilka dni, bo wtedy zobaczę 'Władka' [Aleksandra Malinowskiego] i 'Ziuka' [Józefa Piłsudskiego], przed samym ich wyjazdem [do Fryburga]". Sugerował, aby kupować francuskie rewolwery Velodock. Jednocześnie informował o tym Filipowicza: " 'tłuszczów' żądamy w wielkiej ilości i ja tu urządzam sposoby dostarczenia".

Krytyka Filipowicza działań "biura wywiadowczego" w Krakowie skłoniła Jodkę-Narkiewicza do lepszego opracowywania i systematyzowania raportowanych wiadomości, zgodnie z instrukcjami Utsunomiya. Przekazane Filipowiczowi wskazówki Jodko-Narkiewicz zakomunikował "facetowi", organizującemu zbieranie żądanych informacji na Syberii. Rozdzielił w raportach kwestie polityczne od wojskowych. Raporty polityczne numerował dla odmiany cyframi rzymskimi. "Wszelkie kwestie polityczne - komunikował 10 XI 1904 r. Wojciechowskiemu - będę komunikował Tobie, a Ty albo je sam zakomunikujesz 'Evenigowi' [Taro Utsunomiya], albo 'Karskiemu' [Tytusowi Filipowiczowi]. To Twoja rzecz. Raporty będę posyłał 'Karskiemu' " i będą już one "zupełnie scentralizowane", aby uniknąć sytuacji, jak w wypadku raportów z 27 października i 1 listopada.

Piłsudski i Jodko-Narkiewicz poparli ostatecznie Wojciechowskiego, ale racje merytoryczne leżały po stronie Filipowicza. "Ale i Ty - Jodko-Narkiewicz zwracał uwagę Wojciechowskiemu - musisz dokładnie z nim [tj. z Józefem Piłsudskim - R. S.] określić swój stosunek". Jodko-Narkiewicz zmienił front, popierając Wojciechowskiego. Zapowiedział Filipowiczowi specjalne posiedzenie w tej sprawie ścisłego kierownictwa partii (Piłsudski, Jodko-Narkiewicz i Malinowski), ale - uprzedzał 12 XI 1904 r. - "z góry Wam powiem, że odpowiedź nie może być inna", niż ta, którą dał Wojciechowski, "gdyż przeredagowywanie przez Was raportów wprost uniemożebniłoby cały interes".

Konflikt odsłaniał grę pozorów Piłsudskiego i Jodki-Narkiewicza, improwizacje i bałagan organizacyjny, jaki panował w dziedzinie zbierania oraz przekazywania informacji dla Utsunomiya w Londynie, od czego w dużym stopniu zależała dalsza pomoc japońska dla PPS. Od lutego i marca 1904 r. dominującym motywem działania czołówki partyjnej PPS, Piłsudskiego, Jodki- Narkiewicza i Malinowskiego, a także Filipowicza, była kwestia współpracy z Japończykami, co doskonale obrazuje ówczesna korespondencja tych osób. Żadnej innej sprawie nie poświęcano tyle uwagi. Jednakże nie znajdowało to właściwego wyrazu w zaangażowaniu kierownictwa partii na rzecz oczywistego pogłębienia współpracy z Japończykami dla efektywniejszego wykorzystania oferowanej pomocy. W bezpośrednich działaniach Piłsudskiego Jodki-Narkiewicza za mało było elementów "pozytywistycznych", czyli zwykłej pracy, a za dużo "romantycznych" dysput i życzeń, chociaż obydwaj rozumieli doskonale potrzeby realnej polityki PPS.

Dlatego dziwiło Filipowicza przeciąganie się spraw "wieczorowych" , w zakresie materialnego i technicznego wsparcia PPS. "Swego czasu - pisał w związku z tym do Jodki-Narkiewicza - w rozmowach prowadzonych w T[o-kio] z ludźmi, od których 'K[amegawa]' [Taro Utsunomiya] jest zależny, to żądanie [tj. dostarczenia broni - R. Ś.] było stawiane jako jeden z dwóch najważniejszych punktów [obok starań o uzyskanie subwencji finansowych].

Dziś więc, gdy oni się godzą, nie można z propozycji tej nie skorzystać natychmiast, bez ściągnięcia podejrzenia, że jesteśmy jakąś komedią. Już ten jeden wzgląd wymaga, by z oferty skorzystać natychmiast, choćby 'b[onbons]' ['cukierki', czyli broń] nie była nam na razie potrzebna".

Planowano w tym czasie w Warszawie wielką demonstrację przeciwko mobilizacji w Królestwie Polskim. Piłsudski przygotował ogólny zamysł wystąpień, w formie manifestacji zbrojnej. Wśród demonstrantów zamierzano postawić organizację "dziesiątek" bojowych Bolesława Bergera, uzbroić ją w rewolwery i wydać polecenie strzelania do żandarmerii, po przystąpieniu przez nią do tłumienia demonstracji. Na kierownika akcji wyznaczono Józefa Kwiatka, jednego z przywódców organizacji warszawskiej PPS. "Co do mnie - pisał później Piłsudski we Wspomnieniu o Grzybowie - radziłem zbrojność zmniejszyć pod względem ilości uzbrojenia, gdyż wskazywałem, że nie mamy dostatecznego obycia z bronią i możemy narazić się może na śmieszność, za którą krwawo zapłacimy. Radziłem więc mieć uzbrojony, tylko ściśle określony oddziałek, z ludzi zimnej krwi złożony, aby uniknąć tak smutnego skutku". Wziął na siebie "zakup broni i przemycenie jej do Warszawy", czym miał zainicjować zupełnie nową dziedzinę konspiracji. "Pierwszy raz w owe czasy - wspominał dalej - zetknąłem się z tym zajęciem. Jeżeli byłem specjalistą do łamania granic, to znowu z bronią palną ani w zakupie, ani w sposobie jej przemycania nigdy nie miałem do czynienia. Sprawiło mi to dużo kłopotu".

W celu zakupu broni Piłsudski wysłał Wasilewskiego do Budapesztu, Praussa i Józefa Ciszewskiego do Bytomia i Katowic, a Sławka do Kijowa, Połtawy i Winnicy. Sławek otrzymał 600 rubli (60 funtów szterlingów). Kupił 38 rewolwerów i 2 brauningi. Ogółem zdobyto tą drogą około 60 sztuk broni palnej, w większości rewolwerów bębenkowych i parę brauningów. "Jutro [13 XI 1904] ma być w Wa[rszawie] wielka heca - pisał 12 XI 1904 r. Jodko-Narkiewicz do Wojciechowskiego - dostarczyliśmy 'tłuszczów' [tj. pistoletów - R. Ś.], ile można było [około 60 sztuk] i faceci chcą ich użyć". Tymczasem starania płk. Akashi o uzyskanie większych sum na broń i dla PPS napotykały wciąż na opór centrali w Tokio. Japoński Sztab Generalny nie był dostatecznie przekonany do sprawy akcji rewolucyjnej w Królestwie Polskim i zwiększenia dotacji na ten cel. Rozwój sytuacji na ziemiach polskich skłaniał płk. Akashi do innych wniosków. Otrzymywał on systematycznie raporty polityczne o ruchu rewolucyjnym w zaborze rosyjskim. Jodko-Narkiewicz prawdopodobnie zawiadomił go o planowanej w dniu 13 listopada demonstracji zbrojnej na Grzybowie w Warszawie. "Niezmiernie dziękuję za Pana list - odpowiadał Akashi 12 XI 1904 r. - jak również za informacje, które mi Pan przekazał, jestem bardzo zadowolony, że otrzymałem podobne wiadomości [zapewne w sprawie planowanej akcji grzybowskiej -  R. Ś.], bo to najlepszy sposób dla moich przyjaciół [Oddział II Sztabu Generalnego w Tokio], żeby pokazać pierwszy rezultat. Jeśli chodzi o 'cukierka' [tzn. zwiększenie zapotrzebowania na broń dla PPS], czekam teraz na odpowiedź, skoro tylko będę ją miał, natychmiast przekażę i porozmawiam na ten temat z Panem. Wszelkie moje wysiłki, aby propozycja doszła do skutku, nie dały rezultatu. Nikt nie jest w stanie przekonać moich przyjaciół, ponieważ obstają przy swojej zgodzie [na ustaloną kwotę dotacji] w sierpniu [1904] i tego nie zmienią. Tak więc tym razem trzeba podążać za rozwojem w kalkulacji lipca [1904] [tzn. 1 500 funtów szterlingów]".

Manifestacja grzybowska 13 listopada była pierwszym większym zbrojnym wystąpieniem rewolucyjnym w Królestwie Polskim. Rozpoczęła się od niego działalność zbrojna PPS, dając właściwy sygnał do rewolucji. Demonstrantów zaatakowali szablami kozacy orenburscy i policja konna, próbując odebrać sztandar partyjny. Sztandaru broniła bojówka, strzelając z broni krótkiej. "Heca była gruba - komentował potem Jodko-Narkiewicz - wszyscy mocno zadowoleni. Ilu ludzi straciliśmy, nie wiadomo, ale bojowców pobrano, zdaje się, 30. Z kierowników ruchu (oprócz boj[owców]) nikt".

Pierwszy raz od upadku powstania styczniowego doszło do otwartej, zorganizowanej walki z bronią w ręku przeciwko władzy zaborczej w Królestwie Polskim. Akashi nie ukrywał później zadowolenia: "Polscy socjaliści zainicjowali akcję strajkową i wdali się w zbrojny konflikt z żandarmerią. Sprawozdania w gazetach z tamtego okresu na temat działalności tej partii świadczą o tym, jak fantastyczny był jej czynny opór".

Piłsudski i Malinowski odpoczywali w tym czasie w Zakopanem. Dzień przedtem dołączył do nich Jodko-Narkiewicz, aby naradzić się w sprawie pierwszej dostawy broni z Hamburga. Wrócił do Krakowa 14 listopada. Załatwił bieżącą korespondencję. Potwierdził Piłsudskiemu i Malinowskiemu wysłanie do Wojciechowskiego polecenia przygotowania zakupu 500 pistoletów. Jednocześnie prosił o "natychmiastową i wyraźną odpowiedź" w sprawie Filipowicza.

Jodko-Narkiewicz o wynikach rozmów w Zakopanem informował Wojciechowskiego 15 listopada. Jednocześnie wysłał list do "colonela" Utsunomiya, zapewne z decyzją zawarcia transakcji na zakup broni oraz propozycjami do składu drugiego transportu. Tego dnia Wojciechowski spotkał się z Utsunomiya. "Piszę z drogi w knajpie londyńskiej" - napisał zaraz do Jodki-Narkiewicza. Nie zachował się zbyt roztropnie, chodząc w takich miejscach z dość dużą sumą pieniędzy. " 'Edmund' [Stanisław Wojciechowski] otrzymał obiecane 2 500 kościuszków [tj. funtów szterlingów - R. Ś.], przy tym zainkasował zwykłe 90 [funtów szterlingów] i nową ratę 100 [funtów szterlingów]". Pierwsza kwota pochodziła z funduszu na listopad 1904 r., na zakup broni przez PPS. Suma 90 funtów szterlingów miała pójść tradycyjnie na prace wywiadowcze PPS w Rosji. Nowa rata została przeznaczona na opłacanie specjalnego, regularnego agenta ("korespondent") włączonego do sieci PPS na Syberii. Utsunomiya zastrzegł jednak, że w tym wypadku "uważa swój kontrakt obecny obowiązujący w ciągu pierwszych 3-ch miesięcy". Po tym czasie "korespondent dostanie dymisję", jeżeli otrzymywane od niego materiały informacyjne okażą się małowartościowe.

Wojciechowski zauważył, że Utsunomiya przyjął go "serdeczniej niż zwykle", a "nowinę wiedział z gazet", nawiązując do manifestacji na placu Grzybowskim w Warszawie w niedzielę 13 listopada. Rozmawiano głównie o "sprawie tłuszczowej", czyli dostawie pierwszej partii pistoletów z Hamburga. "Otóż stoi ona tak - komunikował Wojciechowski w sprawozdaniu ze spotkania - że  z a p o c z ą t k o w a n i e  [wszystkie podkreśl. w oryginale] jej musi się odbyć w jego ('Eveninga' [Taro Utsunomiya]) obecności w ojczyźnie 'Edki' [Estery Golde, tj. w Niemczech]. Przy tym musisz być tam  a l b o  T  y,  a l b o  j a. Sprytny on, jak i my, w ochranianiu sekretu i przez to jeszcze bardziej mi się podoba". W każdym razie - dodawał - "postawienie tej sprawy na mocne nogi wymaga albo Twojego stawienia się tutaj [w Londynie] i potem z 'Eveningiem' na kontynencie, albo mojego stawienia się u Ciebie dla omówienia wszystkich szczegółów; a potem jeden z nas pojechałby zapoczątkować ten 'tłuszczowy' interes. Otóż zupełnie dobrze mogę załatwić ten interes i ja, licząc, że w sumie zabierze mi to jaki tydzień czasu. Z 'Eveningiem' omówiłem wszystkie szczegóły zawiadomień i randki; katalogi mam też od niego. A więc pisz - pytał na koniec - jak ma być; czy Ty tu przybędziesz, czy ja mam do Ciebie ruszyć stante pede".

Od połowy listopada 1904 r. kontakty polsko-japońskie nabrały nowego charakteru. Dotychczasowe plany przekładały się na konkrety: pieniądze i broń. "W stosunkach z 'wieczorem' [tj. Taro Utsunomiya - R. Ś.] - zauważył 17 XI 1904 r. Wojciechowski - zaczyna wiać inny wiatr, widać to i z listów 'Aleksandra' [Motojiro Akashi], które 'Jowisz' [Witold Jodko-Narkiewicz] przysłał; zdaje się 'gławnaja kwartira' [tzn. Sztab Generalny w Tokio] straciła wiarę w możność poważnego zaszachowania caratu z wewnątrz".

Ocena była prawdziwa, ale wnioski z konsekwencji takiej sytuacji wyciągano powoli i zbyt ostrożnie. Praktyczne dyrektywy, wynikające z podejmowanych wówczas decyzji, odbywały przez to zbyt długą drogę do eksponentów Kempeitai w Europie, którzy odpowiadali za działania specjalne przeciw Rosji.

Rozumiał to Piłsudski, który dążył do ujęcia w ramy organizacyjno-dyscyplinujące działania grupy osób pozostających w bezpośredniej łączności z oficerami japońskimi, aby podejmowanym wysiłkom nadać jednolity kierunek. "Zastanawialiśmy się niedawno nad sprawami 'wieczorowymi' i doszliśmy do pewnych konkluzji - pisał 17 XI 1904 r. do Filipowicza - o których spieszę Was zawiadomić". Uważał, że "dotychczasowy sposób załatwiania tej sprawy jest niezadowalający", gdyż "ludzie, którzy z 'wieczorem' mają styczność, zbyt rozmaicie traktują sprawę, za mało postępowanie ich jest jednolite". A przez to "wynikają różne sprzeczności w rozmowach oraz nielogiczności w postępowaniu ogólnym". Stało się tak przy przekazaniu przez Piłsudskiego informacji o 2 armii rosyjskiej, sprzecznych z wcześniejszym raportem Jodki-Narkiewicza w tej sprawie. "Zaradzić temu możemy - konkludował - wobec niepodobieństwa urządzenia stałego i porządnego kontaktu pomiędzy wami wszystkimi, jedynie centralizując całą sprawę w rękach możliwie małej liczby osób". Toteż, biorąc to wszystko pod rozwagę Komisja Wykonawcza CKR PPS (Piłsudski, Jodko-Narkiewicz, Malinowski) "postanowiła oddać całą sprawę 'wieczorową' w ręce 'Jowisza' [Witolda Jodki-Narkiewicza] i 'Wojtka' [Stanisława Wojciechowskiego], wszystkim zaś innym funkcjonariuszom partyjnym, z tą sprawą związanych, polecić stosowanie się ściśle do poleceń i instrukcji wspomnianych wyżej towarzyszy. W ten sposób wykluczone są wszelkie samodzielne kroki pojedynczych z nas w tej sprawie i posiadamy w niej jedynie głos doradczy w stosunku do 'Jowisza' i 'Wojtka' ". Ta uwaga dotyczyła bezpośrednio Filipowicza i odnosiła się do jego sporu z Wojciechowskim, a nikt nie miał wątpliwości, głównym decydentem i mentorem w sprawach 'wieczorowych' pozostawał Piłsudski.

Zapadły w końcu decyzje o podjęciu pierwszych transportów broni z Hamburga, w ramach początkowej dostawy 500 rewolwerów, z pierwszego ogólnego zamówienia 2 000 rewolwerów. Wojciechowski miał przywieźć do Krakowa pieniądze. Odbiór rewolwerów brał na siebie Jodko-Narkiewicz. Stały skład zakupionej broni wyznaczono we Wrocławiu, skąd następnie, w miarę potrzeb, zabierana by była ona do Krakowa. Pierwszy wyjechał Wojciechowski. "Jutro wieczorem - informował 22 XI 1904 r. Filipowicza - ruszam z Londynu na kontynent". Wojciechowski wiózł do Krakowa pieniądze, załatwiając po drodze wszystkie niezbędne formalności.

Powoli realizował się plan, który kilka miesięcy wcześniej założył sobie Akashi w odniesieniu do polskiego ruchu rewolucyjnego. W tym celu jednak Akashi musiał wciągnąć do bliższej współpracy posła Sachio Akizuki. W Sztokholmie chciał bowiem utrzymać swoją rezerwową bazę wobec Paryża. Rozliczna korespondencja i różne wizyty przedstawicieli rosyjskiej opozycji mogły niepokoić ministra pełnomocnego w Szwecji. "Jeżeli dawanie pieniędzy na niszczenie linii kolejowych, agitację i wzniecanie buntów w Rosji nie jest sprzeczne z polityką rządu japońskiego - pytał retorycznie w depeszy z 21 XI 1904 r. - będę współpracował z panem [Motojiro] Akashi. Jeżeli nie jest odpowiedni. proszę wybrać inną osobę. Akashi teraz nawiązuje kontakty z liderami opozycji, ale myślę, że nie będzie mógł brać udziału w przyszłej działalności. Oczywiście, nie mieszamy się w żadne zamachy". Czynności. które musiał wykonywać przy Akashim, kłóciły się ze statusem dyplomaty, ale Akizuki nic na to nie mógł poradzić.

Akashi dobrze orientował się w potrzebach PPS i podejmowanych przez partię działaniach w Królestwie Polskim. Wyraźnie troszczył się o zwiększenie wysiłków japońskich na rzecz polskiego ruchu rewolucyjnego. Do tej pory osiągnął spore sukcesy, uwzględniając skalę realnych możliwości racjonalnego wchłonięcia materialnej pomocy japońskiej przez PPS, przy rozbudowie organizacyjnej i technicznej bazy dla rozwijającej się rewolucji. Ale napotykał również na ograniczenia swoich planów. Na razie jednak Sztab

Generalny w Tokio wstrzymywał się z udzieleniem dalszego wsparcia materialnego na zakup większej ilości broni przez PPS. Szeroka akcja rewolucji w Królestwie Polskim wydawała się politycznie zbyt niebezpieczna. "Pomimo że jesteśmy bardzo zainteresowani pana sprawą - pisano w odpowiedzi na starania podjęte wówczas przez płk. Akashi - wydaje się nam, że jest zbyt ryzykowna, zadowolimy się więc [tym, co jest]". Polecono "zaniechać działań, żeby nie pójść za daleko". Akashi nie rezygnował. "Jeśli chodzi o Pana - zwracał się 25 XI 1904 r. do Jodki-Narkiewicza w związku z ostatnimi dyspozycjami z Tokio - to myślę, że Pana partia będzie kontynuować swój program. Dziękuję za trud, jaki Pan sobie zadał w sprawie 'cukierka' do tej pory, aby zinterpretować moją myśl w Pana partii. Ale to nie jest ostatni raz i proszę na zaś o popieranie sprawy, gdy będzie później podnoszona". Inicjatywa przechodziła teraz w ręce Piłsudskiego i Jodki-Narkiewicza, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom płk. Akashi, jeśli zależało im na podtrzymaniu pomocy japońskiej. Panowała całkowita zbieżność poglądów, gdy chodziło o działania zbrojne bojówek rewolucyjnych PPS. Ważnym motywem współdziałania pozostawała współpraca wywiadowcza. Jodko-Narkiewicz myślał o rozszerzeniu zakresu posyłanych Utsunomiya raportów informacyjnych. "My tu sprawę biura korespondencyjnego chcemy traktować bardzo poważnie - Jodko-Narkiewicz informował 26 X1 1904 r. Filipowicza -i będziemy posyłali Wam wszystkie wiadomości o wypadkach krajowych natychmiast po odebraniu, jeżeli będziemy mieli pewność, że przyspieszenie [sic!] wszystkich o 12 godzin opłaci się. O ważniejszych rzeczach możemy posyłać telegramy".

Prawdopodobnie Wojciechowski po przywiezieniu pieniędzy do Krakowa udał się w drogę powrotną do Londynu. Po broń pojechał Jodko-Narkiewicz. W transakcji brała udział hamburska firma Mitsui & Company, z którą związany był Akashi, występujący przy pośrednictwie w zakupach broni pod pseudonimem 'Inouye'. "Wyobraź sobie - pisał Jodko-Narkiewicz 2 XII 1904 r. z Hamburga zapewne do Piłsudskiego - że ta żółta menda [Motojiro Akashi] każe mi czekać jeszcze 3-4 dni! Nie wiedział, jak się sprowadza z Paryża i teraz mi dopiero komunikuje. Po tym czasie Jodko-Narkiewicz odebrał pierwszy transport rewolwerów. Broń składowano w magazynach towarowych japońskiej firmy przy porcie w Hamburgu. Nic bliżej nie wiadomo o okolicznościach odbioru broni. Pisał później, że nie kontaktował się w ogóle z biurem Mitsui & Co. Pojechał wprost do składów portowych firmy, gdzie znajdowała się broń. "Z Niemcem się wcale nie komunikowałem - informował Wojciechowskiego - wziąłem [rewolwery] od 'wieczora' [Motojiro Akashi] bezpośrednio z ich magazynu przy office". Zabrał stamtąd przygotowaną partię rewolwerów.

Jodko-Narkiewicz otrzymał 40 sztuk broni, w tym 22 rewolwery systemu Velodock. Widocznie dostał przestarzały model rewolweru, albo raczej zamówienie obejmowało 40 pistoletów, być może brauningów, które zapewne stanowiły resztę transportu. Umówiono się co do szczegółów odbioru kolejnej partii broni. Przerwano kartkę papieru, jedną połowę zatrzymał Akashi, a drugą wziął Jodko-Narkiewicz. Odbiorca miał posługiwać się połową Jodki-Narkiewicza. "Umowa z nim stała taka - notował potem Jodko-Narkiewicz - że facet wylegitymuje się nazwiskiem (pseudonimem S. W.) 'Edmunda' [Stanisława Wojciechowskiego] i połową papierka, która jest u mnie" *[Rewolwery systemu Velodock były technicznie przestarzałe, a nadto nie nadawały się praktycznie do wykorzystania w działaniach konspiracyjno-terrorystycznych, bowiem - jeśli noszono je w kieszeniach - kurek, zahaczając się o ubranie, utrudniał szybkie wyciągnięcie, a nawet użycie broni. Konkurencyjny model pistoletu, popularny Browning FN 00 (model 1900), dzieło Johna Mosesa Browninga, produkowany był przez belgijską firmę Fabrike Nationale (FN) w Liege, gdzie pistolet wszedł do produkcji masowej i odniósł sukces handlowy. Niezawodność, prosta konstrukcja i łatwość przenoszenia pistoletu Browninga w kieszeni wierzchniego ubrania (nie wystawał kurek) sprawiły, że cieszył się dużym wzięciem w PPS.]. Następnie spakował broń do walizek i przywiózł do Krakowa. Do Wrocławia nie pojechał. W Krakowie był najpóźniej 10 grudnia. "Sprawa 'Grzegorza' [Witolda Jodki-Narkiewicza] - donosił 14 XII 1904 r. Wojciechowskiemu -po wielu przeciąganiach skończyła się tym, że dostał 40 'tłuszczy' [tj. rewolwerów - R. Ś.], 'cukierki' [tu w znaczeniu - amunicja] do nich mają być dopiero za tydzień. Trzeba będzie znowu jechać po to".

Po kilku dniach do Królestwa Polskiego wysłano "28 sztuk i faceci na razie nie potrzebują więcej" - pisał 17 XII 1904 r. Jodko-Narkiewicz. Widocznie uprzednio wyznaczony był kolejny termin na odbiór następnej partii broni, bo Jodko-Narkiewicz, obłożony pracami partyjnymi, martwił się, że nie zdąży pojechać do Hamburga, "a - jak podkreślał Wojciechowskiemu - nikogo innego nie ma, bo 'Osarz' [Leon Wasilewski] czeka potomka, a 'Bolek' [Bolesław Antoni Jędrzejowski] wiesz, do czego jest". Napisał więc list do "posiadacza 'tłuszczów' " z Mitsui & Company, czyli do "Inouye" (Motojiro Akashi), zapewne z prośbą o przesunięcie terminu transportu broni.

Jodko-Narkiewicz oceniał, że kontakty "wieczorowe" rozwijały się w dobrym kierunku, chociaż Utsunomiya zapowiedział cofnięcie dodatkowej miesięcznej dotacji 90 funtów szterlingów na prace wywiadowcze na Syberii. Przecież - zauważył samokrytycznie Jodko-Narkiewicz - "nic nie dajemy, a tymczasem teraz zaczynają iść raporty lepsze daleko". Jednocześnie z listów płk. Akashi wnioskował. że w końcu "inny wiatr powiał i "on już o mostach nie pisze". Przybywało pracy, co również prognozowało zbliżające się przemiany. Dopiero "teraz właśnie może być najwięcej i najpilniejszej roboty - Jodko-Narkiewicz zwracał się 24 XII 1904 r do Filipowicza. - Ja, jak widzisz, pracuję nawet w Wilię (pierwszy raz od jakich 8 lat)".

W ostatnich dniach grudnia 1904 r. sytuacja w Rosji wyraźnie zaostrzyła się. Rząd w Petersburgu wystąpił 25 grudnia z pozorami ustępstw, utrzymując zasadę niewzruszalności samowładztwa. Obietnice przyznania większej samodzielności organom samorządowym, ujednolicenie systemu sądowego, rewizja ustawodawstwa religijnego i nieznaczne złagodzenie cezury nie mogły zastąpię rzeczywistego aktu konstytucyjnego, reformującego państwo. "Jeśli chodzi o sytuację w Rosji - pisał w związku z tym Akashi -  wydaje mi się, że jest bardzo krytyczna. Ruchy liberałów są prawie pewne. Wahanie rządu, niezdecydowanie cara [Mikołaja II] tylko powodują wzrost trudności. Jestem bardzo zaskoczony, widząc, jaką reformę będą wprowadzać. Miałaby łagodzić ferment społeczny. Nie sądzę, przeciwnie. Rezultatem tej reformy będzie, chcąc nie chcąc, rozwój idei liberalnej lub rewolucyjnej". To rodziło nowe perspektywy dla ruchu polskiego. "Jeśli chodzi o mnie - dodawał - pracuję nad wykonaniem mojego początkowego pomysłu 'cukierka' [tzn. zbrojnej rewolucji - R. S.]. [...] Gdy nadejdzie dzień, że to mi się uda, nie omieszkam omówić sprawy z Panem. W każdym razie, kiedy Pana partia [PPS] zdecyduje się wprowadzić plan 'cukierek', poproszę Pana o poinformowanie mnie, a ja postaram się dostarczyć jakieś subsydia. Jednym słowem sytuacja jest następująca: moi przyjaciele [z Oddziału II Sztabu Generalnego w Tokio] nie wyrażają, jak dotychczas, zgody na moją propozycję, a ja szukam sposobu, aby skłonić ich do wyrażenia zgody; jeżeli zdecyduje Pan i wykona sprawę, to także okazja dla mnie, żeby wystąpić o subsydia. W innym wypadku poczekam jeszcze, poszukam spokojnie jakiegoś sposobu". Piłsudski i Jodko-Narkiewicz zdawali sobie sprawę z wagi podjęcia bezpośredniej akcji przeciwko Rosji. Niewątpliwie perspektywa dalszej pomocy japońskiej radykalizowała te zamysły. PPS wstępowała powoli na drogę rewolucji zbrojnej, o której nie można było myśleć bez materialnego i technicznego zaplecza, co w zasadzie umożliwiała tylko dalsza współpraca ze służbami Kempeitai w Europie Zachodniej. Ich główny eksponent, Akashi myślał o zrewoltowaniu całej Rosji, w tym ziem polskich. Jednakże Piłsudskiemu zależało teraz na wyodrębnieniu ruchu polskiego z rewolucji rosyjskiej. Pod koniec 1904 r. dysponował specjalnym funduszem na te cele, w kwocie najwyżej około 4 000 funtów szterlingów, czyli 40 000 rubli (bez kwoty 200 Ł przekazanej Piłsudskiemu i Filipowiczowi w Tokio na podróż powrotną do Londynu oraz wypłaconych przez Utsunomiya miesięcznych subwencji na prowadzenie prac informacyjnych w łącznej kwocie 1 210 Ł). Arsenał zgromadzonej do tej pory broni przedstawiał się równie skromnie - w sumie około 100 sztuk. Pamiętać wszakże trzeba, że wszystko to zawdzięczał pomocy japońskiej, dającej właściwy bodziec do rozwinięcia przez PPS zbrojnych działań rewolucyjnych. Rzucona wtedy iskra wzniecała pożar bojowych wystąpień rewolucji na podatnym gruncie polskich dążeń emancypacyjnych w zaborze rosyjskim.

Sprawy polskie w działaniach wywiadu japońskiego w okresie rewolucji w Rosji w 1905 r.

Stosunki PPS z Japończykami opierały się na dostarczaniu im informacji o sytuacji politycznej i wojskowej w Rosji w zamian za pieniądze i umożliwianie zakupów broni na cele akcji rewolucyjnej w Królestwie Polskim. Wojciechowski ujął to później w następujący sposób: w rozmowach z Utsunomiya w Londynie "stanęło na tym, że Japończycy będą dawać nam pieniądze na zakup broni i ułatwiać jej odbiór w Hamburgu, a my będziemy zbierać dla nich wiadomości o ruchach i nastroju wojsk wysyłanych na Wschód. Stosunki te były otoczone największą tajemnicą; wiedział o nich tylko [Józef] Piłsudski, [Witold] Jodko[-Narkiewicz], [Tytus] Filipowicz i ja. Filipowicz tłumaczył na język angielski nadsyłane z kraju informacje, składające się przeważnie z wycinków z gazet rosyjskich. Ja odbierałem pieniądze i kupowałem broń w Londynie, głównie Mauzery ze składaną kolbą i rewolwery Savage[pierwsze dostawy broni z Hamburga zawierały tylko rewolwery systemu Velodock - R. Ś.]. Odbiorem ich w Hamburgu i przemycaniem przez granicę austriacką zajmował się Jodko[-Narkiewicz]".

Wyraz tym wspólnym dążeniom dał Akashi w życzeniach noworocznych dla Jodki-Narkiewicza. Przesyłał "najszczersze życzenia zwycięstwa naszej wspólnej sprawy". Uważnie obserwował zachodzące wypadki, przesiąknięte "wielką wagą ducha, który się objawia w dobrym kierunku", mając zapewne na myśli zbrojną formę rewolucji. "Proszę przyjąć, Szanowny Panie i Przyjacielu - kończył - wyrazy mej szczerej przyjaźni i nadziei na dobre stosunki między nami, które będą bliższe w nadchodzącym roku". Kartkę z życzeniami świątecznymi i noworocznymi otrzymał również Wojciechowski. Wysłał mu ją Inagaki, który przyjechał z Tokio do pomocy Utsunomiya.

Wypadki rozwijały się już bardzo szybko. W nocy z 2 na 3 stycznia (według kalendarza gregoriańskiego) przyszła do Petersburga wieść o kapitulacji port Artur. Klęska rosyjska wywołała pewne poruszenie nastrojów społecznych i politycznych w Królestwie Polskim. Przybierał na sile ruch rewolucyjny w Rosji. Akizuki wystąpił do Komury z prośbą o przesłanie subwencji dla sfinansowania wspólnej kampanii partii rewolucyjnych i dalszego podminowania sytuacji w Rosji. "A więc - depeszował 3 I 1905 r. - gwałtownie potrzebuję teraz około 200 000 jenów. Kiedy sytuacja się wyjaśni, potrzebna będzie dodatkowa duża suma. W każdym razie proszę mi przysłać 10 000 jenów przekazem telegraficznym, będę mógł wówczas zasięgnąć informacji o wewnętrznej sytuacji w Rosji. Japonia nie powinna mieć skrupułów, jeżeli chodzi o spiskowanie z partią liberalną, którą tworzą ludzie bogaci i inteligencja, ponieważ nawet ta partia konspiruje z partiami socjalistycznymi. My, Japończycy, nie powinniśmy się wahać, gdyż, wcześniej czy później, istnienie tej konspiracji wyjdzie na jaw, podobnie jak to już bywało w historii Europv. Jak na razie liberałowie wykazali się zarówno w otwartej działalności, jak i zakulisowej. Wierzę głęboko, że konspiracja będzie bardziej skuteczna i mniej kosztowna niż do tej pory". Istotną częścią tej konspiracji stanowiła współpraca z PPS, za co odpowiadał Oddział II Sztabu Generalnego w Tokio. Komura starał się utrzymywać pewien dystans wobec spraw polskich ze względu na możliwe komplikacje w stosunkach z Niemcami i Austro-Węgrami, obawiając się ewentualnej reakcji sąsiadów Rosji, gdyby kampania opozycyjna przerodziła się w rewolucję na pełną skalę.

Jodko-Narkiewicz w listach do płk. Akashi posyłał na bieżąco szczegółowe opisy wydarzeń w Królestwie Polskim. Raporty Jodki-Narkiewicza komunikował Akashi do Oddziału II Sztabu Generalnego w Tokio. "Wydaje się - pisał Akashi 5 I 1905 r. w odpowiedzi na taki ostatni raport - że nasze sprawy idą dobrze wewnątrz kraju, to poważne, to interesujące. Jeśli chodzi o mnie - zapewniał - pracuję bez przerwy, aby znaleźć dobre rozwiązanie dla moich planów. To nie jest tylko kwestia 'cukierka' [tj. broni i ruchu zbrojnego - R. Ś.], lecz także innych [spraw]. Wciągnąć moich przyjaciół [z Oddziału II Sztabu Generalnego w Tokio] w plan, to rzecz [teraz] łatwa, ale dosyć trudna do praktykowania. Ale ciągle będę miał nadzieję, że powiedzie się. Gratuluję nowych sukcesów - dodawał. - Kiedy będzie miał Pan czas, proszę napisać do mnie, będę bardzo wdzięczny za podanie stanu ogólnego 'cukierka', na przykład po wybuchu ogólny stan szkód. Przekazałem swoim kolegom wszystko, o czyim Pan napisał. Proszę przyjąć serdeczny uścisk dłoni w nadziei na powadzenie naszej wspólnej sprawy" - powtarzał. Sprawa "wybuchu" odnosiła się zapewnie do demolacji, wskazanych w oddzielnej instrukcji, którą Akashi przesłał "okazją", jak odnotował potem Jodko-Narkiewicz. W instrukcji tej Akashi prawdopodobnie zawarł polecenie wysadzenia czterech mostów, dwóch między Radomiem i Jedlnią, oraz dwóch innych, w Pabianicach i w Zduńskiej Woli.

Przeciwko samodzielności polskiego ruchu rewolucyjnego wypowiadali się działacze rosyjscy. Rozpowiadał o tym Warłaam Czerkiezow, bliski Piotrowi Aleksandrowiczowi Kropotkinowi działacz anarchistyczny i słynny filozof. "Czerkiezow mówił mi - Filipowicz donosił 14 I 1905 r. Jodko-Narkiewiczowi - że jego zdaniem, wszelki wybuch gwałtowny  t e r a z  [podkreśl. w oryginale - R. Ś.] w Polsce lub na Kaukazie zahamowałby rosyjską rewolucję i pozwoli rządowi zjednoczyć wszystkich Rosjan w walce z 'okrainami'. Pisał o tym do swoich, doradzając wstrzymanie gwałtowniejszych kroków na dziś. 'Nasz czas przyjdzie - radził Polakom - gdy w Rosji samej będzie już wybuch' ". Akashi ulegał początkowo takim poglądom.

Jodko-Narkiewicz odczuwał pewien zastój w kontaktach z oficerami japońskimi. Dla wyjaśnienia sytuacji i sprawdzenia intencji japońskich partnerów wysłał do nich listy, oczekując praktycznych decyzji. Akashi otrzymał raport z wykonania poleconych demolacji mostowych. Bojowcy PPS nie mogli wprawdzie poszczycić się znaczącymi wynikami, gdyż brakowało im elementarnej wiedzy z dziedziny pirotechniki, ale liczył się sam fakt podjęcia tej formy walki z caratem *[Witold Jodko-Narkiewicz odpowiadał na list Motjiro Akashi z 5 I 1905 r., pisząc w sprawie demolacji: "Zacznę od kwestii mostów, która może Pana zainteresować. Nie bardzo znam francuskie terminy techniczne, ale sprawa poszła tak: pierwszy most pomiędzy Radomiem i Jedlnią był zbudowany z drewna. Dynamit (10 lasek = 5 kilogramów) weszło pod most. Od razu most został całkowicie zniszczony, ale można było odbudować go nazajutrz rano. Drugi most był żelazny (z łukiem pod filarami), długość 15 metrów. Najpierw spróbowano umieścić dynamit (18 lasek = 8,5 kilograma) w dziurze, ale nie wzięto pod uwagę, że ta dziura jest przykryta żelazną pokrywą, solidnie osadzoną i żeby zdjąć pokrywę, potrzebny był metalowy lewar. Byli [tj. wykonawcy zamachu - R. Ś.] wyposażeni tylko w młot i małe narzędzia. Nie mogąc powiększyć dziury i w związku z tym, że zbliżała się wyznaczona godzina obydwu eksplozji (godzina 6 wieczorem), obydwie osoby, które tam były, zdecydowały [się] podłożyć dynamit tam, gdzie most żelazny opiera się o kamienny filar i gdzie pomiędzy mostem i murem jest szczelina. W ten sposób mina została położona pomiędzy mostem i murem, a na górze znajdowały się drewniane podkłady, na których położone są tory. Pomiędzy podkładami a miną było około 6 stóp angielskich. Gdy wybuchła mina, część muru została zniszczona, a podkłady i szyny zerwane, żelazny most opuścił się o 18 cali angielskich. Nazajutrz rano uszkodzenia były już naprawione, ale jeszcze trzy dni później pociągi jeździły puste, a ludzie wchodzili na górę pieszo. Jeżeli dynamit zostałby umieszczony w dziurze, most zawaliłby się do rzeki. Jeśli chodzi o dwa inne mosty (w Pabianicach i w Zduńskiej Woli), nie posiadam dokładnych danych".].

Raport zawierał również ocenę możliwości podjęcia przez PPS szerszych działań, o co tak długo zabiegał Akashi. Jodko-Narkiewicz uważał, że nadszedł "krytyczny moment" rozwoju sytuacji w Rosji. "Jeśli chodzi o nas -  podkreślał 17 I 1905 r. - jesteśmy zdecydowani nie ustępować i kontynuować walkę z taką samą intensywnością, jak dotychczas. Kwestia reform i ich wpływu na rząd, o co pytacie, jest już nieaktualna, ponieważ wydaje się, że rząd nie chce niczego przyznać, ale jeśli miałoby to mieć miejsce, mogę powiedzieć z pewnością, którą mi daje moja znajomość ludu rosyjskiego i polskiego, że każda reforma tylko wzmocni odwagę i żądania ludzi. A moment, w którym rząd zacznie słabnąć, będzie początkiem jego końca". Kończył prośbą: "1.) Sytuacja zmienia się w sposób rozsądny, jak to Pan mówi, i jest bardzo prawdopodobne, że w pewnych okolicznościach (trzeba tylko, żeby zaistniały) mógłbym otrzymać zgodę na załatwienie sprawy 'cukierków' w kierunku dawnych planów 'Aleksandra' [Motojiro Akashi]. Czy wówczas mógłby Pan, w terminie bardzo krótkim (dwa lub trzy dni) otrzymać większą sumę? Naturalnie, Pana przyjaciele [z Oddziału II Sztabu Generalnego w Tokio] powinni powrócić najpierw do ich dawnych planów. 2.) Czy byłoby możliwe otrzymanie teraz subsydiów rzędu 2 i 1/2 do 3 tysięcy [funtów szterlingów], co bardzo urządzałoby nas. Oczywiście - dodawał - jeżeli jest to niemożliwe, nie będę zaskoczony, ale sam Pan widzi, jaki jest stan rzeczy i jakie ponadludzkie wysiłki trzeba przedsięwziąć, aby osiągnąć cel" *[Jak się wydaje, najbardziej udaną akcją sabotażową PPS w tym czasie było wysadzenie mostu pod Jastrzębiem.].

Bez wątpienia kierownictwo PPS nic podjęło jeszcze generalnej decyzji przystąpienia do zbrojnej formy rewolucji, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jednakże decyzja taka wydawała się bardzo bliska. Wiele zależało od dalszej pomocy japońskiej, co Jodko-Narkiewicz dał wyraźnie do zrozumienia. W sprawie dalszych akcji sabotażowych Akashi sam podjął później decyzję o ich zaprzestaniu *[Motojiro Akashi odnosząc się do dokonań absolwentów paryskiego kursu sabotażu i dywersji (Wacław Studnicki, Wacław Harasymowicz, Mieczysław Dąbkowski) pisał: "Później próbowali wysadzić tor w kilku miejscach, ale rezultaty nie były zadowalające: zatrzymali pociąg tylko na jeden dzień, nawet w przypadku najbardziej udanej akcji. Dlatego też ostatecznie zrezygnowaliśmy z tej imprezy".].

Na innych podstawach zbudowane były stosunki z Utsunomiya w Londynie. Jodko-Narkiewicz zamierzał pogłębić współpracę wywiadowczą. Pisał 18 stycznia do Utsunomiya:

 

"Drogi Pułkowniku,

Nie przysłaliśmy Panu dwóch raportów w sprawie prasy rosyjskiej, ponieważ zauważyliśmy, że powtarzają się w nich te same rzeczy, które może Pan znaleźć w prasie angielskiej. Inne wiadomości wysłane przez naszego agenta także, jak się zdaje, nie spełniają Pańskich wymagań. Nam są bardzo potrzebne. Dlatego nadal korzystamy z jego usług (szczególnie po tym, jak w znacznym stopniu uzupełnił zasób naszej wiedzy militarnej), ale nie uważamy, że powinien Pan ponosić koszty z tym związane i rezygnujemy na przyszłość z Pańskich miesięcznych subsydiów, dziękując Panu serdecznie za dotychczasowe starania. Jednak, gdyby życzył Pan sobie cotygodniowe raporty o ogólnej sytuacji politycznej w Rosji (nastroje panujące w kołach politycznych, działalność opozycji i partii rewolucyjnych), chętnie wyślemy je Panu, oczywiście bez żadnego wynagrodzenia.

Pański, szczerze oddany

'Gregoire' ".

 

Oczywiście blefował. Nie zamierzał rezygnować z miesięcznych dotacji od Utsunomiya na prace informacyjne PPS. Przy okazji przesłał raport wywiadowczy z dokładnymi opisami kolei syberyjskiej. Do raportu załączył zdjęcia mostów kolejowych. Przede wszystkim chodziło mu o spowodowanie dodatkowego nacisku na Sztab Generalny w Tokio, który każdorazowo decydował o przyznaniu głównych dotacji dla PPS na działalność rewolucyjną przeciwko Rosji. Toteż Jodko-Narkiewicz z niecierpliwością oczekiwał wieści z Londynu. Niepokoił się o brak odzewu na przesłane przez Filipowicza informacje z Syberii. Pilnie potrzebował pieniędzy na prace wywiadowcze. Chciał również, aby Wojciechowski pojechał do Hamburga odebrać transport broni. Wysłał mu list dla 'Inouye' (datowany 24 I 1905) w sprawie odbioru w Hamburgu 160 rewolwerów, który miał przekazać do adresata za pośrednictwem Utsunomiya.

Utsunomiya nie mógł przystać na rezygnację z finansowania agentury PPS, bo faktycznie zgoda na propozycję Jodki-Narkiewicza oznaczałaby odcięcie się od bardzo ważnego źródła informacji wojskowych z Syberii. O swoim stanowisku zakomunikował niezwłocznie Wojciechowskiemu. W rozmowie 25 stycznia Wojciechowski podjął grę pozorów Jodki-Narkiewicza. "Przede wszystkim powiedział [tj. Taro Utsunomiya] - relacjonował Wojciechowski Jodce-Narkiewiczowi - że nie może się zgodzić na takie załatwienie sprawy, jak w Twoim liście i chce nadal kontynuować 'miesięczne wypłaty'. Wojciechowski odpowiedział wymijająco, że sam decydować nie może i zwróci się w tej sprawie do autora propozycji. Oszukiwał Utsunomiya. Miał już nawet przygotowany list z pozytywną "odpowiedzą" dla Utsunomiya, który miał zamiar wysłać mu "za jaki tydzień . Chciał, aby Jodko-Narkiewicz wiedział o wszystkim.

Japończyk bardzo prosił o "tygodniowe sprawozdania", o jakich pisał Jodko-Narkiewicz. Przy okazji dziękował za przesłane dokumenty, a "specjalnie Tobie" - zaznaczał Wojciechowski. "Good information'' - podkreślał przy tym Utsunomiya. Otrzymywane raporty i zdjęcia z Rosji odbierał jako duży sukces. W wielki zachwyt wprawiły go zdjęcia mostów syberyjskich. " 'Evening' [Taro Utsunomiya] pali się do wszelkich rosyjskich ilustracji wojennych" - komentował Wojciechowski. Japończyk prosił nawet o sprowadzenie z Petersburga "diapozytywów do latarni magicznej" (fotoplastykon). "Kupcie wszystkie do ostatniej chwili Wojciechowski polecał w związku z tym Jodko-Narkiewiczowi. - Pójdzie [to] do jego 'great' szefa".

Wreszcie rozmowa z japońskim attache wojskowym zeszła na temat dalszych kontaktów z Jodko-Narkiewiczem. "Za kilka dni ma tu być 'Aleksander' [Motojiro Akashi] na 2-3 dni - relacjonował dalej Wojciechowski - i będzie o tym zawiadomiony. 'Evening' [Taro Utsunomiya] pytał mi się czy Ty czasem nie przyjedziesz zobaczyć się z 'Aleksandrem'; odpowiedziałem, że jesteś bardzo zajęty, a zresztą, jesteś w stałej korespondencji z 'Aleksandrem'. Dla ścisłego kierownictwa PPS układy z Japończykami stanowiły wciąż ważny element jego działań i główny punkt odniesienia w ocenie realnych i praktycznych możliwości ruchu, zwłaszcza teraz, w niestabilnym już układzie wpływów oraz relacji wobec własnego zaplecza politycznego, które w dużej części zaczęło ulegać nastrojom chwili, traktując bunt jako wartość samą w sobie, bez podporządkowania go szerszej idei.

Głównym przedmiotem zmartwień Piłsudskiego i Jodki-Narkiewicza stał się wtedy żywiołowy charakter ruchu rewolucyjnego, którego nie dawało się ująć w karby organizacji, bazującej na programie niepodległościowym. Tu tkwiły główne przyczyny wahania się Jodki-Narkiewicza przy określaniu możliwości dalszego wspierania wysiłków PPS o nadanie rewolucji cech wystąpienia zbrojnego. "Rewolucja zupełna - w Wa[rszawie], Łodzi, Zgierzu strajk powszechny - pisał Jodko-Narkiewicz 29 I 1905 r. do Filipowicza. - Wcale nas to nie zachwyca i postaramy się skończyć to prędko, ale teraz poszło, więc trzeba konsekwencje wyciągnąć".

Podobnie myślał wówczas Piłsudski "Cóż Ci napisać o tej rewolucji - zwracał się 30 I 1905 r do Wojciechowskiego. - Ludzie tu powszechnie się cieszą i frajdują, otrzymuję co dzień z kilkanaście propozycji usług et caetera, a mnie - wstyd mi niekiedy to powiedzieć - diabli biorą. Takie to dziecinne i głupie. [...] Rewolucja w Rosji, a my co - gorsi! I jazda. Kiedy teraz myślę, jakie wspaniałe rzeczy bez naruszenia poważniejszego sił wydobyć by można z tego ogólnego podniecenia, gdyby zadokumentować powagę i siły ruchu, aż licho mnie bierze. No, stało się - trzeba robie dobrą minę przy tej złej grze i myśleć o ratowaniu sytuacji, gdy, co prawdopodobne, Warszawa się wyszepnie i wytchnie. A w każdym razie wykorzystać sytuację można i należy". To "ratowanie sytuacji" polegało przede wszystkim na scentralizowaniu własnych działań i utrzymaniu wpływu na zbrojną formę ruchu rewolucyjnego. Wydawało się, że wystarczy mieć w rękach główne narzędzia kontroli - finanse oraz broń dla partii.

Starania Jodki-Narkiewicza o uzyskanie kolejnych dotacji japońskich zbiegły się z zamiarami płk. Akashi, który nie mając jeszcze jego listu, sam zaproponował przekazanie dla PPS 2 000 funtów szterlingów, co chciał omówić z Jodko-Narkiewiczem w Paryżu ("będę tam około 1 lub 2 lutego i potem 5 lub 6 lutego [1905]" - komunikował) lub w Londynie. Wieczorem 2 lutego Akashi przyjechał do Paryża. Zatrzymał się w Hotel International d'Iena, gdzie zwykle zamieszkiwał podczas paryskich wojaży. Agentura Oddziału Zagranicznego Ochrany natychmiast podjęła inwigilację oficera japońskiego. W tym momencie służby Ochrany paryskiej prowadziły jeszcze ogólne rozpoznanie działalności płk. Akashi, szukając możliwości bezpośredniego dostępu do niego. Agenci rosyjscy przesiadywali zwykle w holu lub w restauracji hotelu, obserwując gości, którzy odwiedzali ich "obiekt" specjalnych zainteresowań. "W czasie swego pobytu w Paryżu widział się z wieloma ludźmi" -odnotował w raporcie Manasiewicz-Manuiłow. Agentom Ochrany udało się poznać tylko dwa fałszywe nazwiska, bez zidentyfikowania ukrywających się pod nimi osób: "Jempiłow" (Gieorgij Diekanozi) oraz "S. Zinger" (Konni Zilliacus).

Stłumienie 22 stycznia w Petersburgu demonstracji Gieorgija Apołłonowicza Gapona wywołało duże poruszenie w Europie, które Akashi chciał wykorzystać do swoich planów. Wydarzenia z 22 stycznia i ich następstwa skłoniły Akashiego i Zilliacusa do planowania powszechnego powstania. Wkrótce po "Krwawej niedzieli" Akizuki poprosił Komurę o jak przesłanie 400 000 jenów i 250 000 jenów po miesiącu. W dalszej perspektywie przewidywał, że wydatki na cele akcji prowadzonej przez Akashiego wzrosną do 1 000 000 jenów. "Jeżeli sprawa się powiedzie - przekonywał w depeszy z 25 I 1905 r. - myślę, że nie będzie to nierozsądne, nawet jeżeli zapłaci pan więcej. Nie ma tu podstępu. Pewien jestem, że partner [Konni Zilliacus] nie jest osobą, która by oszukiwała. Omówiłem sedno zagadnienia z panem [Motojiro] Akashi i rozważam je nieustannie, odkąd objąłem stanowisko ministra pełnomocnego [w Sztokholmie]. Nie ma potrzeby zastanawiać się nad postawą Niemiec i Austrii".

Według Akizuki i Akashiego wzrastało niezadowolenie w Rosji. Utrata Port Artur przyczyniła się do nasilenia ruchów antywojennych i antycarskich. Wybuchały strajki i demonstracje. Rewolucjoniści chcieli stanąć do broni, jednakże brak pieniędzy, uzbrojenia i sprzętu uniemożliwił skorzystanie z sytuacji. Akizuki i Akashi przestrzegali w związku z tym, że Japonia straci okazję, o ile grupy te nie przystąpią do akcji, gdyż, wcześniej czy później powróci w państwie stabilizacja. Opowiadali się więc za udzieleniem pomocy, aby możliwie najszybciej zacząć powstanie w Rosji. W rezultacie Komura 26 stycznia postawił kwestię, czy zbrojne powstanie wywołane z pomocą Japonii rozrośnie się do buntu na wielką skalę albo rewolucji.

Akashi omówił z Zilliacusem, Diekanozim i Wołchowskim dalsze posunięcia przeciwko caratowi. "W wyniku dyskusji - zapisał w Rakka ryusui - postanowiliśmy wykorzystać sławę nazwiska Gapona, żeby zaprosić wszystkie partie opozycyjne na konferencję i wówczas sporządzić wspólny plan bardziej intensywnego działania w lecie [1905]". Szczegóły tego planu znał tylko Akashi i Utsunomiya. Zilliacus organizował Fińską Partię Czynnego Oporu. Inne grupy radykalizowały swoje dążenia. "Nie musimy wcale kontaktować się bezpośrednio z podziemną opozycją w Rosji - podkreślał Akizuki w depeszy do Komury - możemy omówić główną część planu z przywódcami opozycji mieszkającymi we Francji i w Niemczech, z Polakami. Finami i Ormianami".

Dla zbadania możliwości powstania w Rosji Zilliacus pojechał do Genewy, gdzie skomunikował się w tej sprawie z działaczami Partii Socjalistów-Rewolucjonistów. W Genewie przebywał w tym czasie Azef, który natychmiast poinformował Biuro Zagraniczne Ochrany w Paryżu o wizycie Fina. W raporcie z 9 lutego dla Ratajewa doniósł, że Zilliacus zaproponował Komitetowi Zagranicznemu PSR przekazanie 2 000 rewolwerów do wykorzystania podczas demonstracji robotniczych w Rosji. Podkreślał przy tym, że Zilliacus działał bardzo aktywnie, kupując broń także dla innych partii.

Zilliacus starał się również pozyskać do współpracy socjaldemokratów rosyjskich. Niespodziewanie poparli te plany Władimir Iljicz Lenin i Gieorgij Walentynowicz Plechanow. Ten ostatni przygotował dla "Iskry" (10 II 1905) artykuł, w którym twierdził, że w obecnej sytuacji Rosji jedynym odpowiednim rozwiązaniem jest zbrojne powstanie przeciwko rządowi, w ostateczności przerodzone w zbrojne powstanie mas. Sukces powstania, czyli obalenie systemu carskiego, wymagało, jego zdaniem, nie tylko agitacji wśród mas, ale także przychylnego stosunku dla celów powstania ze strony burżuazji oraz akcji terrorystycznych mających paraliżować władze i w efekcie uniemożliwić im udaną kontrofensywę. Potem Plechanow i Lenin przyjęli znany slogan: "marsz osobno, uderzenia razem" dla sformowania podstawy bliższej współpracy pomiędzy różnymi partiami. Nie mogło już być chyba lepszego uzasadnienia akcji, którą podjęli Akashi i Zilliacus.

Agenci Ochrany nie zauważyli i nie rozpoznali w Paryżu Jodki-Narkiewicza. Akashi miał zwyczaj rozmawiać z zaufanymi współpracownikami w swoim pokoju hotelowym, więc prawdopodobnie tam właśnie spotkał się z Jodko-Narkiewiczem, który przybył do Paryża 3 lub 4 lutego. "Widziałem się z 'Aleksandrem' [Motojiro Akashi] - relacjonował potem Jodko-Narkiewicz - który mi zaproponował 2 000 Ł, żebyśmy za to wykonali jego ulubiony projekt [tj. rozwinęli zbrojny ruch rewolucyjny - R. Ś.]. Naturalnie, że odmówiłem (właściwie powiedziałem, że to przedstawię facetom [z CKR PPS], ale, że na pewno odmówią), powiedziałem, że potrzebujemy bardzo monety, ale musielibyśmy ją wydać zaraz, a do jego projektu moglibyśmy przystąpić tylko w razie ponownej mobilizacji [rosyjskiej] i to nie na pewno, a wtedy potrzebowalibyśmy nowej monety - 4 i 1/2 tys[iąca] Ł, więc wolę nie brać pieniędzy. Ofiarowywał mi zwrot [kosztów] za podróż, czego nie przyjąłem".

Jodko-Narkiewicz próbował w ten sposób podbić stawkę. Innymi słowy, gotów był przyjąć 2 000 funtów szterlingów, mając pewność uzyskania dodatkowej sumy 4 500 funtów szterlingów. Partia, na miarę własnych możliwości, faktycznie przystąpiła już do zbrojnych demonstracji, a Piłsudski tworzył już organizację spiskową. Nie przypadkiem nawiązał do prac wywiadowczych na Syberii. "Teraz - mówił - wyślemy znowu faceta po takie dokumenty, jak ostatnio, przy czym zapewne będzie więcej i świeższych". Zapewnił, że "tygodniowe sprawozdania" będzie dalej pisał. Po tej rozmowie Jodko-Narkiewicz udał się w drogę powrotną.

Akashi pozostał w Paryżu do 11 lutego, a następnie odjechał z Zilliacusem do Londynu, aby zobaczyć się z jednym z czołowych działaczy eserowskich, Nikołajem Wasiliewiczem Czajkowskim. Przed wyjazdem zostawił do wysłania przez poselstwo paryskie depeszę do Tokio z żądaniem wypłacenia 450 000 jenów na cele wywrotowe w Rosji. Wysiłki Akashiego poparł Motono, który 13 lutego podkreślił ze swej strony, że konieczne jest skorzystanie, na ile się tylko da, z niepokojów w Rosji, prosząc o przysłanie przez Sztab Generalny w Tokio wnioskowanej przez Akashiego kwoty 450 000 jenów.

W tym samym czasie Wojciechowski ustalał w Londynie szczegóły odbioru kolejnej partii broni z Hamburga. Utsunomiya otrzymał 2 lutego od "Inouye" odpowiedź na skierowane do niego zapytanie w tej sprawie. Napisał niezwłocznie do Wojciechowskiego: "W odpowiedzi na Twój list do pana 'Inouye' [Motojiro Akashi], datowany 24 ubiegłego miesiąca, gdzie Pan zapytał o towar, dopiero teraz dostałem list od niego i on prośbą do mnie, aby powiedzieć Panu, że spodziewa się, że ten [towar] (160 [sztuk]) będzie w Hamburgu w połowie miesiąca".

Wojciechowski otrzymał list 4 lutego, kiedy przyjechał do Londynu, poprosił zaraz Utsunomiya o zawiadomienie o terminie dostawy broni do Hamburga. Jednocześnie Jodko-Narkiewicz przesłał mu instrukcję sposobu odbioru transportu w Hamburgu, którą poprzednim razem uzgodnił z płk. Akashi. "Sądzę - radził - że całość tylko z pewnym trudem weźmiesz na dwa razy (160 sztuk), a osobno będziesz musiał brać nadzienie [tzn. amunicję - R. Ś.]". Prosił, aby zabrać od dostawcy rachunek "za całość", czyli łącznie z pierwszą dostawą, bo Akashi "obiecał to przygotować" - zapisał.

I dalej: "Potem z rzeczami pojedziesz do W[rocławia], a tam do Ciebie przyjadą faceci. Spotkanie pierwsze na stacji, o godzinie, którą zatelegrafujesz tu, do mnie [do Krakowa], później już będą do Ciebie łazić". W liście Jodko- Narkiewicz przesłał swoją połowę kartki do okazania w Hamburgu przy odbiorze broni: "Załączam czek do 'tłuszczów' ".

Jodko-Narkiewicz sugerował, aby Wojciechowski spróbował zamienić przygotowane rewolwery bębenkowe Velodock na pistolety samopowtarzalne systemu Browninga. Chciał też, aby Wojciechowski porozmawiał przy okazji z płk. Akashi. "Może byś się po drodze zobaczył z 'Ev[eningiem]' [tu Motojiro Akashi - R. Ś.] i poflirtował? - pisał 10 II 1905 r. - Opowiesz mu trochę o hecach naszych [tj. demonstracjach w Królestwie Polskim] i prawdopodobnym wyniku. Ja w żaden sposób nie znajduję czasu pisać do niego".

Utsunomiya 11 lutego wysłał Wojciechowskiemu informację o przygotowaniu transportu 160 rewolwerów z Hamburgu .Przed chwilą otrzymałem wiadomość od kupca [Motojiro Akash] via 'Evening' [Taro Utsunomiya] - donosił Wojciechowski 13 II 1905 r. do Jodki-Narkiewicza - że wszystko ma gotowe, więc zaczynać pertraktacje o zmianę obstalunku tego niepodobna, a co [do] trzeciego terminu, zobaczymy. Mam zamiar wyruszyć z 'Londu' [Londynu] 16-ego [II 1905], we czwartek wieczorem, przedtem zobaczę się z 'Eveningiem', no i, rozumie się, z 'Karskim' [Tytusem Filipowiczem]. Na czas nieobecności Wojciechowskiego kontakt z Utsunomiya przejął Filipowicz (27 II 1905 r. zmienił adres na 7 Courtnell Street Bayswater). 

Bez większych przeszkód Wojciechowski odebrał w Hamburgu drugi transport broni. Utsunomiya został w Londynie, prawdopodobnie więc otrzymał 160 rewolwerów w obecności płk. Akashi i tak, jak przewidywał Jodko-Narkiewicz, musiał dwa razy jeździć do Wrocławia, aby w walizkach podróżnych zabrać całą przesyłkę. Akashi i tym razem spóźnił się na spotkanie w Hamburgu. Potem na krótko pojechał do Paryża, skąd udał się do Strasburga. "Od naszego ostatniego spotkania [w Berlinie] nie miałem czasu napisać do Pana. Poszło dobrze, prawda?" - pytał zapewne o dostawę broni. "Nie odzywałem się do tej pory - tłumaczył - gdyż przełożyłem sprawę 'cukierka' [tzn. termin odbioru broni w Hamburgu - R. Ś.] na inny dzień". Poinformował, że w najbliższych dniach stanie w Wiedniu. "Sądzę, że jest Pan aktualnie zajęty, ja także" - dodawał. Przy okazji dziękował za "wizytę w Berlinie" i "papiery", które Jodko-Narkiewicz przesłał mu na adres w Sztokholmie. Wojciechowski był w tym czasie we Wrocławiu; zapowiedział swój przyjazd do Krakowa na 23 lutego rano.

W drodze z Paryża do Strasburga Akashi wysłał list do Jodki-Narkiewicza, w którym zapewne akceptował wysunięte przez niego w Berlinie warunki finansowe dalszej współpracy (dodatkowe 4 500 Ł) i przygotował do wypłaty sumę 5 500 funtów szterlingów. Z całą pewnością Akashi nie mógł pozostawić sytuacji bez jej dalszej kontroli. Pomoc finansowa Sztabu Generalnego dla PPS miała charakter stały. "Jestem w trakcie wyjazdu do Wiednia" - informował 22 II 1905 r. - "Zostanę tam prawdopodobnie do 25 [II 1905] wieczora co najmniej. Mój przyjaciel stąd [z Paryża?] dał mi mały prezent dla Pana. Jeśli będzie Pan tak miły, proszę przyjść do mnie". Z Monachium wysłał 23 lutego wiadomość: "Prawdopodobnie otrzymał Pan mój list z Paryża, w którym piszę, że mam do oddania Panu jedną rzecz. Sądzę, że znajdę sposób, aby ją dostarczyć".

Akashi udał się z Monachium do Wiednia, gdzie przybył 24 lutego. Oczekiwał go Wojciech Dzieduszycki. Polak przekazał informację o możliwości zakupu w Szwajcarii kilkudziesięciu tysięcy niedrogich karabinów. Na oficera Kempeitai czekały również wiadomości od Jodki-Narkiewicza. Nie zachował się list Jodki-Narkiewicza. Można jednak sądzić, że dotyczył on spraw finansowych i zawierał akceptację propozycji. "Tym razem żałuję, że nie ma tu Pana - odpowiadał - bo bardzo się spieszę, żeby wyjechać. Tak więc listownie poinformuję, jeżeli zobaczę, że jest coś nowego. W każdym razie, to leci cudownie, nieprawdaż? Widziałem tu fracht dostawy [tj. umowę na transport nowej broni]". Być może były to karabiny dla PPS. Nie mogąc spotkać się osobiście z Jodko-Narkiewiczem, wysłał przez posłańca list, który, zapewne, zawierał pieniądze, które adresat miał potem pokwitować. "Mój przyjaciel zobowiązał mnie do przesłania listu, który znajdzie Pan w tej przesyłce - pisał. - Gdy otrzyma Pan ten list z listem od mojego przyjaciela, proszę powiadomić mnie o otrzymaniu go".

W Wiedniu Akashi nie zabawił długo i wyjechał do Sztokholmu. Zajął się przygotowaniami do kolejnej konferencji partii socjalistycznych i rewolucyjnych w państwie rosyjskim.

Na postawioną przez Komurę 26 stycznia kwestię oceny możliwości rozwoju sytuacji w Rosji ministrowie japońscy w Europie odpowiedzieli zgodnie, że działalność opozycji antycarskiej gwałtownie nasilała się. Ale istniała różnica w poszczególnych opiniach na temat perspektyw rewolucji i tego, czy grupy opozycyjne mogą doprowadzić do sytuacji, w której rząd nie będzie mógł dalej prowadzić wojny. Akashi wykazywał, że bez japońskiej pomocy grupy te nie zorganizują zbrojnego powstania, a nawet, jeśli im się to uda, będzie to ruch na niewielką skalę. Natomiast Makino oceniał, że rewolucja wkrótce sama wybuchnie i wobec tego wątpił w możliwości kontynuowania wojny przez Rosję. Dla Komury argumenty Makino miały większą wagę, gdyż nie wymagały angażowania polityki japońskiej. Opowiadał się za polityką "nieinterwencji" w Rosji. Na szczęście Sztab Generalny sam mógł decydować o swoich tajnych funduszach.

Rolę koordynatora prac przygotowawczych nowej konferencji i łącznika z grupami opozycji antycarskicj i antyrosyjskiej pełnił Zilliacus. Pomocnik Akashiego na początku marca przesłał do Jodkl-Narkiewicza informację o konferencji. "Nowa konferencja - odpowiadał 9 III 1905 r. Jodko-Narkiewicz - byłaby dla nas interesująca w wypadku, gdyby dała praktyczne wyniki. Inaczej wystawimy się tylko na liczne ataki odnośnie naszego uczestnictwa (tak, jak po pierwszym kongresie [w Paryżu]) i bez korzyści".

Ochrana dość dobrze orientowała się w planach i zamierzeniach opozycji antycarskicj i antyrosyjskiej. Z dużą bezwzględnością zwalczano ruch rewolucyjny w Królestwie Polskim. Ochrana koordynowała prace wojska, policji i sądownictwa przy wykrywaniu działalności i bojowej PPS. Władze wojskowe od października 1904 do lutego 1905 r. posiadały informacje o istnieniu w Krakowie składów broni PPS na cele rewolucji polskiej. W raportach wskazywano, że broń była następnie przerzucana do Królestwa Polskiego. Mówiono nawet o Piłsudskim, jako o organizatorze tych składów. Wszystko to nie najlepiej świadczyło o konspiracji PPS. Jednak najbardziej wartościowych informacji dostarczał Azef, który dość dobrze orientował się w ogólnych ramach planów i działań prowadzonych przez Akashiego i Zilliacusa. Prawdopodobnie nie miał jeszcze wówczas styczności z kierownictwem PPS. Skierował uwagę Ochrany na Hamburg, jako miejsce zakupów broni dla opozycji.

Około 10 marca Wojciechowski wrócił do Southbourne-on-Sea. Przywiózł ze sobą część broni. Wypróbował rewolwery Velodock. Różnił się w ich ocenie od Jodki-Narkiewicza, wypowiadając się o ich skuteczności dość pozytywnie.

Niebawem, 15 marca spotkał się z Utsunomiya, zdając mu relację ze swych dokonań oraz rozmów z przedstawicielami opozycyjnych grup rosyjskich w Genewie. "W głównych zarysach - relacjonował Jodkce-Narkiewiczowi - opowiedziałem 'Eveningowi' [Taro Utsunomiya] na co się zanosi. Bardzo go to zainteresowało i prosił, czy nie mógłby tego w krótkiej relacji zadepeszować swoim szefom. Ułożyłem to tutaj i wysłałem do przetłumaczenia via 'Karski' [Tytus Filipowicz]. [...] 'Evening' mówił mi, że właściwie od takich interesów szefem jest 'Aleksander' [Motojiro Akashi], ale on tę depeszę prześle nie przez niego, ale wprost od siebie. W gawędzie wyraziłem swój sceptycyzm co do powagi [Konni] Zilliacusa i jego informacji, na co 'Evening' potakiwał głową". Akashi miał wiele zaufania do Fina i nie było wówczas możliwe podważenie jego dominującej pozycji w grupie stronnictw opozycji antycarskiej. "Bierze mnie ochota - dodawał od siebie Wojciechowski -  w korespondencji o obecnym stanie w obozie ros[yjskim] opozycyjny (o co 'Evening' mnie teraz prosił) osmarować uboczne znaczenie poprzedniej konferencji, której Zil[liacus] i 'Aleksander', bądź co bądź, byli głównymi inspiratorami i którą rozdymali pewnie przed swymi szefami". Potem rozmowa z Utsunomiya zeszła na temat materiałów informacyjnych PPS. "Napiera on też wciąż - podkreślał dalej - o te tygodniowe raporty".

Już po wyjeździe Wojciechowskiego doszła do Londynu informacja o złożeniu w Hamburgu amunicji do odebranych rewolwerów. Utsunomiya wysłał za pośrednictwem Filipowicza wiadomość dla Wojciechowskiej. "Proszę - pisał - by Pan potwierdził [to], o co Pan prosił pana 'Inouye' [Motojiro Akashi] w Hamburgu w Niemczech jakiś czas temu. Powiedział mi, że zrobi, jak Pan sobie życzy i wobec tego zostanie przygotowana połowa towaru: 5 000 zamiast 10 000". Wojciechowski wyraził zgodę na zmniejszenie zamówienia. Nie wiadomo, co dokładnie oznaczały te liczby Mogły oznaczać paczki amunicji (po 5 000 sztuk, zamiast po 10 000 sztuk) Wydaje się jednak, że liczba 5 000 oznaczała ilość sztuk karabinów systemu Paula Petera Mausera z ogólnego zamówienia PPS. Natomiast trzeci transport broni obejmowałby tylko pewną partię karabinów i rewolwerów wraz z amunicją.

Ruch rewolucyjny w kraju przybierał na sile. Dawne kierownictwo PPS traciło nad nim kontrolę. W coraz większym zakresie dochodziła do głosu grupa "młodych" działaczy, którzy ulegali presji wypadków w Rosji zarzucając program niepodległości Polski. W partii ujawniły się silne tendencje lewicowe, anarchizujące stosunki wewnętrzne, czego konsekwencją stał się brak kontroli organizacyjnej PPS nad ruchem rewolucyjnym. Pojawił się pospolity bandytyzm uprawiany niekiedy pod szyldem PPS. Program partii zastępowały hasła demagogiczne, obliczone na łatwy efekt propagandowy. W działaniach lewicowych kręgów PPS propagowano hasła "walki dla walki", bez szerszych odniesień politycznych. "Młodzi" wysuwali program autonomii Królestwa Polskiego i federacji z Rosją rewolucyjną. Na centralnej konferencji kierownictwa PPS w Warszawie w dniach 5-7 marca, które uznało siebie za Zjazd PPS, starano się odsunąć z Centralnego Komitetu Robotniczego "starych" działaczy PPS. Do nowego CKR wszedł Walery Sławek, Aleksander Malinowski, Hennk Minkiewicz i Józef Piłsudski oraz Adam Buyno i Jan Rutkiewicz, którzy reprezentowali "młodych".

Piłsudski i Jodko-Narkiewicz nie przybyli do Warszawy. Idei walki o niepodległość bronił Malinowski przeciwko stanowisku Maksymiliana Horwitza, który opowiadał się za zarzuceniem tej walki. "Dla [Aleksandra] Prystora i dla mnie - wspominał później Sławek - cały spór był rzeczą nieistotną. Dla nas było ważne organizowanie rewolucji, ale nie spór doktrynalny". Następował rozdział między "doktrynerstwem socjalistycznym" a "PPS dążącą do niepodległości". Sławek i Prystor, odpowiedzialni za rozbudowę organizacji kół bojowych, nie chcieli wchodzić w spory ideologiczne, kierując się wcześniejszymi dyspozycjami Piłsudskiego. "Wiedzieliśmy - podkreślał Sławek - że to, co się dzieje", jest tłem do rozbudowy organizacji jako elementu siły, który się mierzy nie frazesem, ale bronią". A "dziesiątki" bojowe, "z takim trudem zorganizowane w Warszawie, stały się zawiązkiem przyszłej silnej organizacji o charakterze bojowym. Przy czym otrzymujemy nazwę Organizacji Spiskowo-Bojowej. Tych dwudziestu kilku ludzi [z kół bojowych] staje się zawiązkiem organizacji bojowej".

Wśród zarzutów przeciwko Piłsudskiemu pojawiły się argumenty o porozumieniu z Japończykami przeciwko Rosji. Stosunki te cały czas konspirowano przed partią. Zawsze wiedziało o nich tylko kilka osób ze ścisłego kierownictwa PPS. Piłsudski nie miał zamiaru dopuszczać do tajemnicy "młodych" członków CKR. " 'Jerzy' [Adam Buyno] - pisał w związku z tym Maliński - o 'Wieczorze' [tj. o tajnej współpracy z Japonią - R. Ś.] wie tylko, że były stosunki, że 'Mieczys[ław]' [Józef Piłsudski] był tam i że sprawa zamknięta już. Więcej nic. [...] W tej kwestii zabrał głos tylko 'Walecki' [Maksymilian Horwitz], ja dałem kilka słów wyjaśnienia i zgodziłem się z wnioskiem 'Waleckiego' zaprzeczeniu wszystkiemu, jeśli sprawa wypłynie". Teraz praktycznie przydała się legenda o niepowodzeniu misji Piłsudskiego do Tokio latem 1904 r.

Toteż Wojciechowskiego zmartwiły doniesienia z Warszawy. "Doczekać się takiej wiadomości - pisał 17 III 1905 r. - w chwili, kiedy zdawałoby się dla najpodlejszego charakteru w organizacji nie ma innej roboty, jak tylko leźć na pazury, żeby wzmocnić organizację i jak najmocniej walić w carat -  nie chce mi się po prostu pogodzić z tą myślą". Nowe kierownictwo partii mogło rozbić organizację. "Wszak konspiracyjna spiskowa robota - dodawał - nie opiera się tylko na takich lub innych paragrafach, ale przede wszystkim na zaufaniu i oddaniu się jej ludzi, wszystkich tych, którzy ją zapoczątkowali, stworzyli, pchają naprzód teraz, mogą być użyci znowu itd., itd. - inaczej nie miałaby ona żadnych szans na ciągłość swego istnienia, planowość swej roboty. No, ale do diabła ja Tobie wypisuję te rzeczy; wszak 13 lat ubiegłych utrwaliły u nas wszystkich te prawdy i tak pięknie szliśmy wciąż naprzód, naprzód! [...] Jeśli ma być zagrożona nasza praca w takiej chwili naiwnymi rezolucjami i brudami osobistymi - to wezmę się za pazury i w ostateczności jakoś urządzę się ze swoją rodziną, i wrócę znowu do nielegalności. [...]

A niech ich diabli wezmą z tą gorączkowością warcholską i to wtedy, kiedy zdawało się, że będziemy mogli odegrać taką poważną rolę w szykującym się zbiorowym napadzie na carat! [...] I jeszcze są ludzie, którym się zdaje, że jak oni 'demokratycznie' naznaczą faceta, to [ten] facet od razu będzie mieć i znajomość rzeczy, i to zaufanie u ludzi obcych, które wyrabia tylko czas i doświadczenie".

Po powrocie do Sztokholmu Akashi napisał do Jodki-Narkiewicza: "Mówi się teraz o mobilizacji [rosyjskiej] w Polsce - zastanawiał się 18 III 1905 r. -  nie wiem, czy dojdzie to do skutku, czy nie. Jeżeli przez przypadek dojdzie to do skutku, a wy będziecie próbowali przeciwdziałać, tak, jak ostatnio mówił mi Pan o tym, będę gotów do użycia moich rezerw 1 tysiąca funtów szterlingów, aby pomóc Panu w tym względzie, w celu poszerzenia ruchu". Dodawał jeszcze: "Zawsze sprawi mi Pan przyjemność, informując mnie o sytuacji politycznej jednej lub drugiej [tzn. o sprawach polskich i rosyjskich]".

Wymieniona kwota 1 000 Ł stanowiła zapewne dopełnienie sumy 6 500 Ł, o które Jodko-Narkiewicz wystąpił na początku lutego w Paryżu. Należy podkreślić, że Akashi w sprawach finansowych był niezwykle skrupulatny. Pracował metodycznie. Zwykł rozliczać się ze swoimi współpracownikami, i pomocnikami w systemie miesięcznym. Otwierał nowe rachunki po zamknięciu starych. Na koniec marca zostały uregulowane wszystkie przyjęte wcześniej zobowiązania. "Otrzymałem Pana list, za który dziękuję - pisał 6 IV 1905 r. - Jak to się teraz skończyło, wszystko w porządku? A propos, kilka dni temu mówiłem do mojego komisarza [tj. płatnika w poselstwie japońskim w Paryżu - R. Ś.], że jestem Panu winny za koszty podróży do Paryża - 200 marek [około 10 Ł]. Zaufany człowiek wysłał Panu tę sumę bez czekania, ponieważ bardzo się spieszył, aby zakończyć rachunki na koniec miesiąca. Nie wiem, czy to była suma wystarczająca, aby pokryć wydatki, które Pan zrobił na moje konto. W każdym razie, aby Pana nie zaskakiwać, skąd przyszedł ten czek i kto go wysłał mówię, że zrobił to mój urzędnik na moje polecenie, aby oddać to, co jestem Panu winny. Szczegóły później, gdy się zobaczymy".    j

Pomimo dużych sukcesów, jakie w Mandżurii odniosła w marcu armia japońska, Sztab Generalny w Tokio doszedł do wniosku, że zasoby ekonomiczne i militarne Japonii nie pozwalają na zajęcie większej części terytorium zajmowanego przez Rosjan i dalsze przedłużanie walki. Podjęto więc kroki, które miały na celu wysondowanie możliwości podjęcia negocjacji o zawieszenie broni i podpisanie traktatu pokojowego, operując argumentem siły przeciwko Rosji. Najlepszym środkiem do ostatecznego złamana rosyjskiego morale i woli kontynuowania walki miało być sparaliżowani kraju od wewnątrz poprzez akcje wywrotowe. Rezygnowano z dawnej ostrożności w sprawie działalności wywrotowej. Japoński rząd i Sztab Generalny zaczęły działać szybko, aby nadrobić stracony czas. Krystalizował się plan zbrojnego powstania w Rosji. Akashi otrzymał z Tokio specjalne instrukcje zgodne z nową polityką. Na sfinansowanie zbrojnego powstania i rewolucji w Rosji przeznaczono teraz 1 000 000 jenów. "Postanowiono - zapisał Akashi w Rakka ryusui - że eserowcy przejmą wiodącą rolę, inne partie pójdą za nimi i wtedy zacznie się działalność realizująca plan".

Odrębne miejsce w tych planach przypadało PPS, w której jednak zarysowały się dwa rozbieżne poglądy na temat oceny aktualnych możliwości polskiego ruchu rewolucyjnego. Postanowienia VII Zjazdu oznaczały zwrot w polityce partii. Oficjalnie PPS dążyła teraz do narodowego samookreślenia się w ramach istniejących granic politycznych, odkładając na dalszą przyszłość przywrócenie niepodległości Polski. Takie stanowisko spotkało się z opozycją ze strony prawego skrzydła partii, które zamierzało iść w kierunku pełnego separatyzmu, zarówno wobec rosyjskiej rewolucji, jak i nurtu lewicowego w polskim ruchu robotniczym. Opozycja kładła nacisk na odrębność interesów Polski i mobilizację sił dla przyszłej walki o wyzwolenie się spod panowania rosyjskiego.

Do dyskusji na temat sytuacji w PPS włączył się Piłsudski. Powstrzymał rozłam w partii, starając się widzieć pozytywne elementy zachodzących przemian. Główne przyczyny wzrostu tendencji lewicowych w PPS upatrywał przede wszystkim w słabości organizacyjnej partii wobec "narastających rewolucyjnych potrzeb" i gwałtownym zwiększeniem się liczby zwolenników ruchu. "Stąd - podkreślał 29 III 1905 r. w liście do Wojciechowskiego - niemożliwość opanowania ruchu, wrażenie ciągle u ludzi, że siły mamy dużo, lecz wykorzystać ich nie jesteśmy w stanie, stąd brak efektów rewolucyjnych (lub ich mała ilość), które by wzniecały zaufanie do partii, stąd wreszcie brak ujścia energii (a stąd i niezadowolenie) dla wielu ludzi w łamach organizacyjnych, poczucie jakiejś krzywdy komuś wyrządzonej, grymaszenie na przywódców itd.". Poza tym niejasna ogólna sytuacja polityczna prowokowała "mniej lub więcej niemądre recepciki polityczne i rewolucyjne, jako coś, co może być programem działania dla chwili obecnej, za co ludzie mniej wytrawni i zmęczeni nieokreślonością chwytają się jak tonący słomki". Negatywną rolę odegrała również - dodawał - "znana tchórzliwość polityczna inteligencji naszej, która rewolucji się boi, w siebie nie wierzy i sądzi, że im skromniejsze są wymagania, tym łatwiej je urzeczywistnić". Opowiadał się za decentralizacją dotychczasowych prac, "w kierunku usamodzielnienia i autonomii" grup partyjnych, co tworzyłoby ujście "dla energii pojedynczych facetów", głównie nowych. Jednakże przewidywał powołanie drugiej, scentralizowanej struktury organizacyjnej partii, która odpowiadałaby "za ściśle rewolucyjną robotę", a wobec tego - konkludował - "dla niej organizację należało i należy wytworzyć na całkiem nowej - spiskowej podstawie". Można było liczyć na to, "że po stworzeniu odpowiedniej organizacji albo wyjaśni się sytuacja o tyle, że można będzie wyraźnie też gadać, dokąd się zmierza, albo też, w najgorszym razie, efektami rewolucyjnymi, za pomocą organizacji nowej stworzonymi, zamknie się gębę wszystkim politykom i recepciarzom lub się odrzuci na bok bardziej tchórzliwych". Toteż "nic nie mam przeciwko temu, żeby większość roboty dotychczasowej spadła na barki młodych facetów. Natomiast my powinniśmy silniej niż dotąd się zająć na [sic!] dział spiskowo-bojowy, to jedno, i na prasę, to drugie". Piłsudski przystępował powoli do budowania przyszłej Organizacji Spiskowo-Bojowej, skupiając przy niej "starych" działaczy PPS, posiadane utajnione środki materialne oraz broń, w ramach współpracy z Japończykami.

W Genewie w dniach od 2 do 8/9 kwietnia 1905 r. obradował konferencja partii socjalistycznych i rewolucyjnych w Rosji. Na konferencję przybyli delegaci następujących partii: Partia Socjalistów-Rewolucjonistów (Jekatierina Breszko-Breszkowska i Wiktor Czernow), Polska Partia Socjalistyczna (Adam Buyno, Witold Jodko-Narkiewicz i Maksymilian Horwitz), Fińska Partia Czynnego Oporu (Victor Furuhjelm i Johannes Gummerus), Łotewska Unia Socjaldemokratyczna (dwóch delegatów), Białoruska Socjalistyczna Hromada (jeden przedstawiciel), Gruzińska Partia Socjal-Rewolucjonistów-Federalistów (Gieorgij Diekanozi), Ormiańska Federacja Rewolucyjna (trzech delegatów), Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza Rosji (SDPRR) grupa "Wpieriod" oraz biuro bolszewickie (Władimir Iljicz Lenin i Aleksandr-Aleksandrowicz Bogdanow), Bund Ogólnożydowska Socjalistyczna Partia Robotnicza (Władimir Medem i Izajasz Izensztat), Łotewska Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza (jeden przedstawiciel), Ormiańska Socjaldemokratyczna Organizacja Robotnicza (jeden przedstawiciel). W konferencji brał także udział Gapon, którego Jodko-Narkiewicz przezwał "Gapa". Wielu przywódców socjalistycznych pogardzało Gaponem z powodu jego prostego sposobu bycia i braku wykształcenia, ale usiłowało wyciągnąć korzyści z jego sław. Gapon miał nadzieję, że konferencja uczyni go naczelnym wodzem rosyjskiego ruchu rewolucyjnego, co się nie potwierdziło. W drugim dniu z konferencji wycofały swój udział: Bund, Łotewska Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza, Ormiańska Socjaldemokratyczna Organizacja Robotnicza i bolszewicka grupa "Wpieriod" z SDPRR.

Do Genewy zjechał też Piłsudski. Obradom konferencji przyglądał się również Azef. Wtedy też Piłsudski poznał Azefa. "Dość mi się podobał ten Żydowin..." - powiedział później do Wasilewskiego, mając zapewne na myśli jego brak wiary w siły rewolucji rosyjskiej.

Jodko-Narkiewicz z zadowoleniem przyjął rezultaty konferencji. "Wracam właśnie z konferencji". - pisał 11 IV 1905 r. do Wojciechowskiego - Dała rezultaty daleko lepsze od paryskiej i w ogóle zadowalające". Opowiedziano się za walką zbrojną: "I walka nasza - głosiła uchwała konferencji - walka partii rewolucyjnych wszystkich narodowości, przykutych do siebie, jak katorżnicy, kajdanami samowładczego ustroju, postępuje wciąż naprzód, obejmuje coraz większe masy, zaostrza się coraz bardziej, chwyta się środków coraz bardziej stanowczych, aż do terrorystycznych włącznie i pewnymi, niezachwianymi krokami zbliża się do nieuniknionego końca: do powszechnego zbrojnego powstania". Uchwalono żądanie konstytuanty dla Rosji, a także dla Finlandii i Królestwa Polskiego, jako państw suwerennych, oraz dla Kaukazu, ale na podstawie związku federacyjnego z Rosją. "Naturalnie - dodawał w innym miejscu - że do ruchu jednoczesnego z Rosją nie zobowiązaliśmy się, ale chcemy wiedzieć, czy warto przygotowywać się na później". Wprawdzie zapisy ogólnej politycznej deklaracji przyjętej na konferencji pozwalały dopuszczać wniosek o możliwości nawet całkowitego oderwania Królestwa Polskiego od Rosji, ale tylko na zasadzie wyjątkowego braku precyzji tych sformułowań programowych. W rzeczywistości formuła dotycząca ziem zaboru rosyjskiego oznaczała odłożenie przez PPS realizacji całkowitej niepodległości na czas nieokreślony, przez poprzestanie na żądaniu powołania odrębnego zgromadzenia ustawodawczego, jako próby uzyskania samostanowienia w ramach dobrowolnej federacji z Rosją.

Lecz najbardziej usatysfakcjonowany był Akashi. Przyjęta deklaracja zawierała wezwanie do obalenia autokracji poprzez zbrojne powstanie oraz ustanowienie zgromadzenia ustawodawczego, któremu powierzono by wprowadzenie republikańskich i demokratycznych rządów w Rosji, opartych na powszechnym i równym prawie wyborczym, bezpośrednich i tajnych wyborach. "Cele rezolucji - odnotował w Rakka ryusui - były następujące: zarówno Polacy jak i Finowie staną się niezależni od Rosji, ale połączą się z nią w federacji; eserowcy obalą obecny rząd i ustanowią liberalny system rządów oraz federację z podporządkowanymi narodami; Białorusini i Łotysze osiągną całkowitą autonomię. Cele dwóch ostatnich partii były bardzo ambitne i każda z nich starała się sporządzić plany utworzenia własnego, niezależnego rządu". Podjęto ostateczne decyzje o zorganizowaniu powstania w Rosji, określając jego przybliżony termin na czerwiec 1905 r. Spodziewano się, że dominującą rolę w powstaniu odegrają eserowcy.

Wojciechowski 11 kwietnia polecił Filipowiczowi poinformować Utsunomiya o postanowieniach konferencji w Genewie. Japoński attache wojskowy niedawno zmienił adres, przeprowadzając się z 1 Hanger Lane na 1 Wolverton Gardens w tej samej okolicy (blisko stacji kolejki Ealing Common Station). Filipowicz zajmował się w tym czasie tłumaczeniem książki dla Utsunomiya.

W związku z postanowieniami konferencji genewskiej Akashi rozpoczął bezpośrednie przygotowania do zakupu większej ilości broni i materiałów wybuchowych na cele powstania w Rosji. Otrzymał z Tokio dużą subwencję na ten cel, prawdopodobnie 450 000 jenów (45 000 Ł), o co depeszował 12 lutego. Część tych pieniędzy Zilliacus oferował Partii Socjalistów-Rewolucjonistów, rzekomo jako fundusz zebrany w Ameryce, z przeznaczeniem na uzbrojenie mas na potrzeby rewolucji. Prawdziwe pochodzenie tych pieniędzy musiało być znane kierownictwu partii, ale jak przypuszcza Antti Kujala, po prostu wolało ono uniknąć konfrontacji z prawdą. Akashi utrzymywał bowiem przez Czajkowskiego w Londynie bezpośredni kontakt z Komitetem Zagranicznym PSR, gdzie kwestie te rozstrzygano na bieżąco. Podobnie działo się w PPS. Plan powstania obejmował obie partie oraz ich sojuszników. Rewolta miała zacząć się w Petersburgu, po przybyciu z zachodu okrętów z uzbrojeniem. Do podburzenia petersburskich robotników zamierzano się posłużyć Gaponem. Cel powstania stanowiło zniesienie autokracji. Akashi zakładał, że nawet w razie niepowodzenia powstania w stolicy, należało rozpocząć bunty tam, gdzie się tylko da, przede wszystkim w Polsce i na Kaukazie, i nadać impet rewolucji, obejmującej stopniowo całe imperium. 

Teraz Akashi przygotował dla PPS kwotę w wysokości 5 000 funtów szterlingów. Pierwsza rata wynosiła 1 000 funtów szterlingów. "To, co Panu napisałem przed kilkoma tygodniami - informował 18 IV 1905 r. Jodkę-Narkiewicza - jest już przygotowane. Mój znajomy z Londynu [tj. Taro Utsunomiya - R. Ś.] będzie gotów dać ją [tj. ratę 1 000 Ł], gdy Pan lub Pana przedstawiciel uda się do niego. Aby odpowiedzieć na konieczności związane ze zjazdem, mogę Panu powiedzieć, że może Pan liczyć na mnie - jeszcze [na] 4 [4 000 Ł], co daje 1 + 4 = 5 [1 000 Ł + 4 000 Ł = 5 000 Ł]. Dla 4 [4 000 Ł], o których poinformuję, nie załatwiłem jeszcze z Londynem. To dlatego chciałem Pana widzieć, a mam Panu jeszcze coś do powiedzenia. Będzie mi miło, jeśli pokaże mi Pan program [dalszych działań], jeśli taki istnieje. W każdym razie liczę, że gdzieś spotkam Pana. Mam nadzieję, że będę mógł pojechać do Berlina pod koniec miesiąca, jeśli Pan chce. W każdym razie, chciałbym niebawem spotkać się z Panem". Wspomniane 1 000 funtów szterlingów Wojciechowski odebrał zapewne przed 20 kwietnia, bo wtedy Filipowicz wysunął nowe żądania. Później nastąpiła wypłata 4 000 funtów szterlingów.

Po południu 20 kwietnia Filipowicz wybrał się do Utsunomiya. "Widziałem się dziś z 'K[amegawą]' [Taro Utsunomiya]" - pisał zaraz do Wojciechowskiego. Omawiano rezultaty konferencji siedmiu partii socjalistycznych i rewolucyjnych w Rosji. "Zwróciłem uwagę - relacjonował rozmowę - że obecnie moneta, wobec takiego praktycznego obrotu sprawy, bardzo potrzebna. On podziela to zdanie i ze swej strony - zapewniał - zrobi wszystko, co tylko będzie mógł. Ponieważ jednak sam w tych sprawach decydować nie może, a dopiero razem z 'Aleksandrem' [Motojiro Akashi], więc pisze doń (chciał go początkowo telegraficznie sprowadzić), starając się go skłonić w przychylnym kierunku. Odpowiedzi (in principio) spodziewa się za 4 dni. Odpowiedź ma zakomunikować, przy czym z góry przypuszcza, że będzie przychylna".

Jodko-Narkiewicz przystał na propozycję spotkania w Berlinie. "Właśnie otrzymałem Pana odpowiedź - Akashi komunikował w tym samymi czasie Jodko-Narkiewiczowi. - Będę czekał na Pana w poniedziałek [24 IV 1905] jeśli nie przyjedzie Pan do południa, wyjadę w poniedziałek lub we wtorek rano do Paryża. W każdymi razie czekam na Pana [...]. Jeśli przybędzie Pan na spotkanie, proszę przyjść bezpośrednio do mojego hotelu Hotel Belle Vue, Potzdamer Platz, Berlin (pokój 26) [zapewne oznaczenie dziennego terminu spotkania - R. Ś.] pod moim prawdziwym nazwiskiem". Ostatecznie termin spotkania w Berlinie przesunięto na 26 kwietnia. "Z 'Aleksandrem' [Motojiro Akashi] zobaczę się jutro - pisał 25 IV 1905 r. do Filipowicza. - Zdaje się, że może być coś z tego, coście pisali ostatnio". Jednocześnie informował Wojciechowskiego: "Jadę dziś wieczór, by się zobaczyć z 'Aleksandrem'. Mam nadzieję, że moneta będzie".

Spotkanie odbyło się 26 kwietnia w Berlinie. Jodko-Narkiewicz na dalsze wydatki, na broń i działania rewolucyjne, zażądał jeszcze 8 000 funtów szterlingów. "Wracam od 'Aleksandra' [Motojiro Akashi] - pisał zaraz po spotkaniu do Wojciechowskiego - który jest pełen uprzejmości i przyjaźni do nas. Pisał on już poprzednio, że ma tysiąc [funtów szterlingów] do naszego rozporządzenia. Teraz dodał, że może mieć więcej, ale trochę później. Powiedziałem mu, żeby dał w takim razie dwa tysiące [funtów szterlingów] od razu, na co przystał bez targu. Prosi tylko, żeby o tych pieniądzach, które jeszcze będą nie mówić (u nas), bo a nuż się nie uda! Otóż te pieniądze będą wypłacone przez 'Eveninga' [Taro Utsunomiya]. Także bez udziału 'Karskiego' [Tytusa Filipowicza]. Zapewne zaraz zostaniesz wezwany do ich otrzymania. Wobec hec teraźniejszych, oprócz 'Ziuka' [Józefa Piłsudskiego], nikomu o tym umówić nie będziemy". Jodko-Narkiewicz mógł znowu mówić o szczęściu, że na spotkanie z Akashim został wybrany Berlin.

Dalsze kroki oficera Kempeitai Ochrana poznała niemal w detalach. Wieczorem 28 kwietnia Akashi przybył do Paryża. Teraz agenci rosyjscy zamierzali roztoczyć ścisły nadzór nad jego kontaktami. Gdyby Jodko-Narkiewicz przyjechał do Paryża, łatwo mógłby wpaść w ich sidła, tak jak się stało z Diekanozim i Zilliacusem. Agentura rosyjskiej tajnej policji politycznej w Europie Zachodniej posiadała już wtedy dosyć duże możliwości zdobywania informacji. Jednakże wiedza Oddziału Zagranicznego Ochrany w Paryżu nie sięgała poziomu ścisłej konspiracji PPS, której aktywność byłaby odbierana w kategoriach głównego zagrożenia dla porządku społecznego i politycznego imperium carskiego. Najwięcej uwagi poświęcano działaniom Partii Socjalistów-Rewolucjonistów, której destrukcyjnego wpływu na sytuację wewnętrzną w Rosji obawiano się najwięcej (wraz z jej przybudówkami w rodzaju Gruzińskiej Partii Socjal-Rewolucjonistów-Federalistów). Zdobywano informacje przez przechwytywanie korespondencji Akashiego, Diekanoziego i Zilliacusa. Podsłuchiwano także ich rozmowy.

W ręce agentów Ochrany dostał się pierwszy raport Zilliacusa z 25 kwietnia z wyliczeniem kwot przeznaczonych na działalność wywrotową w Rosji, w tym przede wszystkim na zakupy broni w Hamburgu, a także kupno statku, który miał dostarczyć broń dla powstańców. "Praca przygotowawcza postępuje - raportował Zilliacus - a pieniądze topnieją jak śnieg. Mam nadzieję, że przekazano Panu [...] obiecane sprawozdanie". Wynika z niego, że Zilliacus wydatkował sumę 23 300 funtów szterlingów, ale część zamówień była jeszcze w trakcie realizacji, w tym kupno statku. Sprawozdanie obejmowało następujące pozycje: 1.) działalność Partii Socjalistów-Rewolucjonistów (4 000Ł); 2.) statek (2 500 Ł + 500 Ł - jako dodatkowe koszty transportu do Londynu): 3.) inne koszty (500 Ł); 4.) 5 000 sztuk broni dla Gruzińskiej Partii Socjal-Rewolucjonistów-Federalistów (2 000 Ł); 5.) 1 000 sztuk broni dla Partii Socjalistów-Rewolucjonistów (800 Ł); 6.) 8 000 sztuk broni dla Fińskiej Partii Czynnego Oporu (6 400 Ł); 7.) 8 000 sztuk broni dla Polskiej Partii Socjalistycznej (4 000 Ł); 8.) 500 karabinów Mauser dla rozdania miedzy Fińską Partię Czynnego Oporu a Partię Socjalistów - Rewolucjonistów (2 100 Ł). Prawdopodobnie wymieniona kwota 4 000 funtów szterlingów dla PPS została ostatecznie przeznaczona na zakup 4 500 karabinów typu Spencer, Mosin i Manlicher, które kilka dni później trafiły do Szwajcarii, a po kilku miesiącach dostały się do centralnych składów broni PPS w Galicji.

Ponadto Akashi omówił z Diekanozim i Zilliacusem propozycję Dzieduszyckiego zakupu broni w Szwajcarii. Później Diekanozi porozumiał się w tej sprawie ze swoim dawnym przyjacielem z Gruzji, Czerkiezowem, a ten skierował go do Eugene Bauda, innego anarchisty. Baud nawiązał odpowiednie kontakty handlowe w Szwajcarii i zaczął powoli organizować zakupy broni. "Zanim zaczął się maj [1905] - zapisał Akashi w Rakka ryusui - gdy [Konni] Zilliacus zaczął kupować rewolwery i karabiny kawaleryjskie typu Mauser w Hamburgu w Niemczech, [Gieorgij] Diekanozi, [Warłaam] Czerkiezow i szwajcarski anarchista [Eugene] Baud kupowali karabiny Vetterli". Akashi pozostał w Paryżu do 11 maja, a następnie wyjechał do Londynu.

Tymczasem Filipowicz 2 maja opuścił ostatecznie "Lingwood". W ten sposób kończyła się pewna epoka. Zajął mieszkanie przy 265 Ladbroke Grove w zachodniej części Londynu, niedaleko Holland Park Station. Miało to znaczenie jedynie symboliczne, gdyż główny ciężar decyzji partyjnych od dawna spoczywał w rękach działaczy, którzy przebywali w Galicji albo w Królestwie Polskim. Ośrodek londyński PPS jednak spełniał dalej ważne funkcje łączności w kontaktach zagranicznych.

Propozycja Jodki-Narkiewicza wypłaty 8 000 funtów szterlingów dla PPS została zaakceptowana. Akashi wydał dyspozycję wypłaty pierwszej raty z budżetu majowego. W związku z tym Utsunomiya zaprosił Wojciechowskiego do siebie. Jednocześnie przyszła z Hamburga wiadomość o terminie dostawy broni na 16 maja. "Załatwiłem już 2 tysiące [funtów szterlingów] - informował Jodkę-Narkiewicza w liście z 6 V 1905 r. - z resztą czekam na Pana prośbę, aby móc przedsięwziąć kroki, kiedy będzie Pan chciał". Kwotę 2 000 funtów szterlingów Utsunomiya wypłacił Wojciechowskiemu jeszcze tego samego dnia. Przy okazji rozmawiano na temat prywatach prezentów, jakie Japończycy otrzymywali od PPS. Różne drobiazgi i wspólne fotografie spełniały ważną rolę we wzajemnych kontaktach. Na koniec Utsunomiya prosił "dowiedzieć się - relacjonował Wojciechowski - jak rzeczy stoją z czwartą eskadrą [Floty Bałtyckiej - R. Ś.] oraz żeby go zawiadomić, jak otrzymamy [P]SR notice o  s z y k u j ą c y c h  s i ę  [podkreśl. w oryginale] skandalach [tzn. akcjach rewolucyjnych eserowcówj". Wojciechowski zakomunikował również nowy adres kontaktowy z PPS w Londynie. Gotów był możliwie najszybciej jechać do Hamburga po odbiór trzeciego transportu broni.

PPS wykazywała najwięcej inicjatywy i starań do praktycznego wyzyskania pomocy japońskiej, ale nie wysuwała własnego planu powstania, starając się jedynie wytworzyć klimat sprzyjający podjęciu w jakimś dogodny momencie działań powstańczych. Inne grupy polityczne, w tym przede wszystkim fińska oraz eserowska, znajdowały się dopiero w fazie początkowej konstrukcji praktycznych planów powstania zbrojnego przeciwko władzy carskiej, jak tego oczekiwał Akashi. Zakupy i odbiór broni posuwały się powoli. Toteż Akashi zatelegrafował 7 maja do Tokio, informując, że trudno będzie dotrzymać ostatecznego terminu powstania w Rosji, wyznaczonego pierwotnie na czerwiec 1905 r. *[Motojiro Akashi 7 V 1905 r. depeszował z Paryża do szefa Sztabu Generalnego w Tokio, Aritomo Yamagata: "Wciąż utrzymuje się stan chaosu na Kaukazie. Chłopi plądrują ziemie należące do państwa i nie płacą podatków. Nadal zdarzają się zamachy: rząd robi niewiele, żeby zapobiec anarchii. Jedyna możliwość działania to przyszły bunt. Polska idzie w ślady Kaukazu. Partia socjaldemokratyczna [tj. Polska Partia Socjalistyczna - R. Ś.] gotowa jest rozpocząć powstanie tego lata. Jeżeli wiele małych partii będzie miało broń, nie nie powstrzyma dalszych konfliktów. Istnieje nadzieja, że Fińska Partia Umiarkowana rozdzieli się i powstanie nowa frakcja o twardej linii. Po powrocie przedstawię szczegółowy raport. Partia Socjalistów-Rewolucjonistów donosi, że grupa rosyjskich oficerów, licząca 140 członków, zadeklarowała chęć współpracy z tą partią. To posunięcie może przyciągnąć żołnierzy na stronę rewolucji. Ludzi zachęca się, żeby plądrowali ziemie rolne należące do państwa. Wszystkie partie zaczęły kupować broń w Szwajcarii, Hamburgu i innych miejscach. Spodziewamy się, że uda nam się kupie stare karabiny za około siedem jenów sztuka. Jak donosiłem, przywódcy są przekonani, że zaplanowane na lato powstanie odniesie sukces. Ale Polska Partia Socjalistyczna, Partia Kaukazu i ja niepokoimy się o perspektywy tego sukcesu. Proszę, byście wzięli pod uwagę jak najlepsze ich uzbrojenie. Sekretarz [Konni Zilliacus] powinien wkrótce zjawić się w Londynie i poczynić przygotowania do przemytu broni. Choć przygotowania przebiegają jak opisano wyżej, obawiam się, że mogą być kłopoty z przeprowadzeniem wszystkiego".]. Wobec tego zmieniono pierwotne założenia planów powstańczych w Rosji. Przeciągano na następne miesiące okres bezpośrednich przygotowań rewolucyjnych, nie precyzując bliżej momentu wybuchu rebelii.

Po długim okresie milczenia dał znać o sobie Turski. Podczas pobytu w Sztokholmie mógł się przekonać o zupełnej rozbieżności interesów ruchu polskiego i rosyjskich sił rewolucyjnych. Tradycyjnie już informacje, jakie przekazywał autor listu, nie znalazły właściwego zrozumienia u adresata, a kontakt z nim pozostawiono bez dalszego biegu.

Wojciechowski z niepokojem obserwował przemiany, jakie zachodziły w organizacji partyjnej. Słusznie zauważył później. że "młodzi" działacze nie dawali żadnej gwarancji samodzielności akcji polskiej w razie wybuchu rewolucji w Rosji. Jidko-Narkiewicz informował go o wszystkim na bieżąco. " 'Mietek' [Józef Piłsudski] pojechał do rodziny [tj. do kraju - R. Ś.] - donosił w liście z 11 V 1905 r. - Plan nasz jest taki: tworzyć org[anizację] spiskową i uzależnić ją od CKR tylko u góry przez Wydział [Spiskowo-Bojowy]. Do Wydziału nabrać ludzi odpowiednich [...]. Tę org[anizację] pchać monetą i ludźmi, by rozrosła się jak najbardziej. To pierwsza cześć planu, w którą ja nie bardzo wierzę. Druga - doprowadzić do nowej Rady [Partyjnej], która by 'dopełniła' uchwały poprzedniej i wróciła wszystko na dawne tory, zmieniając do pewnego stopnia CKR". W ten sposób Piłsudski zamierzał przygotować grunt dla rewolucji zbrojnej w Królestwie Polskim, której główną siłę miały stanowić zorganizowane bojówki. O ich materialnym i technicznym zapleczu decydowała pośrednio pomoc japońska.

Dostawa zamówionej broni do Hamburga opóźniała się. "Co słychać z karabinkami?" - pytał Jodko-Narkiewicz. "Od tej bestii nie niemieckiej [tj. 'Inouye', czyli Motojiro Akashi - R. Ś.] nic - denerwował się Wojciechowski w liście Jodki-Narkiewicza z 17 V 1905 r. - jeśli i jutro nie będzie [wiadomości], atakuję przez K[amegawę]' [Taro Utsunomiya]". Filipowicz na bieżąco tłumaczył materiały dla Japończyków. Wojciechowski niecierpliwił się, gotów był nawet jechać do Hamburga, by tam oczekiwać zawiadomienia o możliwości odbioru transportu. W końcu Utsunomiya zawiadomił, że "towar" dojedzie na miejsce 25 maja. Niebawem przełożono także ten termin. Wojciechowski spotkał się z Utsunomiya 26 maja, otrzymując kolejną dotację. "Pewno się dziwisz, że jeszcze siedzę - informował tego dnia Jodkę-Narkiewicza. - We wtorek [23 V 1905] otrzymałem wiadomość, że towar wyjedzie z fabryki 23-go [V 1905], a 25-go [V 1905] będzie u 'ananasa' [tj. u 'Inouye', czyli w dyspozycji Motojiro Akashi - R. Ś.], na tej podstawie obstalowałem sobie bilet, wybierałem się dziś ruszyć, gdy naraz otrzymuję od 'K[amegawy]' [Taro Utsunomiya] telegram, by być dziś u niego o 3-ej. Boję się, że wyrosły jakieś komplikacje międzynarodowe. Z 'Londu' [tj. Londynu] dziś jeszcze napiszę do Ciebie. W każdym razie pojadę, bo już mam randkę, no i trzeba zabrać choćby ostatek [tj. miesięcznej raty albo dotacji] z lutego [1905]". Po spotkaniu dodawał: "Wracam od 'K[amegawy]' [Taro Utsunomiya]. Pilno mu było oddać mi nowe trzy tysiące 'kościuszków' [tzn. 3 000 Ł - R. Ś.], o czym zawiadamiam Cię depeszą''. Widocznie jednak wystąpiły znowu jakieś kłopoty. Jeszcze 27 maja "Inouye" porozumiewał się telegraficznie z Utsunomiya w tej sprawie. Wyjechał prawdopodobnie 30 maja.

W końcu maja Akashi przesłał Jodko-Narkiewiczowi kalkulację ostatniej subwencji 8 000 funtów szterlingów, przyznanej na wydatki PPS do końca czerwca 1905 r. "Otrzymałem Pana list i myślę - pisał - że Pan otrzymał to, o co mnie prosił. Tak wygląda do tej pory: 8 [tj. 8 000 Ł - R. Ś.]. - [minus] 2 [2 000 Ł] (pierwsza prośba) [tzn. kwota wypłacona 6 V 1905 r. Stanisławowi Wojciechowskiemu przez Taro Utsunomiya] - [minus] 3 [3 000 Ł] (2 prośba, która miała być załatwiona 25 [V 1905] w Londynie) [kwota wypłacona przez Taro Utsunomiya dla Stanisława Wojciechowskiego 26 V 1905] = 3 [3 000 Ł] (reszta). Ale mogę obiecać Panu jeszcze coś - 2 [2 000 Ł] jest pewne. Tak więc zostaje Panu jeszcze 5 [5 000 Ł], po odjęciu tego, o co Pan już prosił. Ponieważ jeszcze przez kilka tygodni będę na południu, proszę się zwrócić do mego znajomego 'Kajima' [Kikutaro Oi] z Berlina, poprzez którego otrzymam szybciej Pana list, niż poprzez mego przyjaciela ze Sztokholmu. [Tsunekichi Nagao]. Jeśli chodzi o tego ostatniego, on także jest człowiekiem pewnym. Tak więc można bez obaw pisać na te dwa adresy, nawet jeśliby przez roztargnienie otworzył list. To właśnie dzięki ich pomocy pracuję. Wciąż myślę, żeby Panu dobrze przygotować. Jeśli chodzi o innych [współpracowników], sądzę, że także oni zaczynają dużo pracować i wszystko dla Pana przygotowywać". Jodko-Narkiewicz miał więc bezpośredni kontakt z dwoma najważniejszymi pomocnikami Akashi w Europie, z attache wojskowymi w Sztokholmie i z attache wojskowym w Berlinie. Świadczyło to o dużym zaangażowaniu przedstawicieli Kempeitai w sprawy polskie i zaufaniu, jakim cieszył się Jodko-Narkiewicz u delegatów japońskich.

Z drugiej strony kontakty japońskie należało możliwie najgłebiej zakonspirować nawet w samej partii. O ostatnich większych wypłatach na cele ruchu rewolucyjnego w Królestwie Polskim wiedziały tylko trzy osoby. "O nowych 'kościuszkach' (tj. funtach szterlingach - R. Ś.] - Jodko-Narkiewicz informował 11 V 1905 r. Wojciechowskiego - wie tylko 'Miecz[ysław]' [Józef Piłsudski], 'Edward' [Witold Jodko-Narkiewicz] i 'Edmund' [Stanisław Wojciechowski]". W tym poleceniu zawierał się schemat konspiracji i podległości w sprawach "wieczorowych". Najważniejsze decyzje podejmował Piłsudski. W oparciu o jego wolę i ogólne dyspozycje działał Jodko-Narkiewicz, mając w Londynie Wojciechowskiego do pomocy. Niebawem Jodko-Narkiewicz poszedł jeszcze dalej, wykonując najpewniej zamierzenie Piłsudskiego. Kazał Wojciechowskiemu wyłączyć z oficjalnych "rachunków londyńskich" kwoty, które otrzymywano od Japończyków. "Ale musicie zrobić tak - pisał 28 V 1905 r. - by  n i e  [podkreśl. w oryginale - R. Ś.] uwzględnić wcale dochodów 'wieczorowych'. Więc w dochodach podajecie tylko te sumy, które wpływały do Was za wydawnictwa, składki etc. oraz te części sum dawanych przez Anglików, które wyście otrzymywali. Wszystkie rozchody zmniejszcie o całą sumę, którą otrzymaliście z pieniędzy 'wieczorowych'. [...] Dochody i rozchody za cały miesiąc - podkreślał na koniec - zawsze bez pieniędzy 'wieczorowych'. List ten naturalnie do arch[iwum] 'wieczorowego' ".

Warto odnotować, że tylko niewielka część pieniędzy "wieczorowych" szła na utrzymanie kierownictwa partii w Krakowie (Józef Piłsudski, Witold Jodko-Narkiewicz, Aleksander Malinowski, Bolesław Antoni Jędrzejowski, Leon Wasilewski) oraz przedstawicielstwa w Londynie (Tytus Filipowicz, Stanisław Wojciechowski). W sumie była to kwota około 252 funtów szterlingów miesięcznie.

Konsekwencje prowadzenia poufnych kontaktów ze służbami Kempeitai przez Piłsudskiego i jego najbliższych współpracowników sięgały coraz głębiej. Obejmowały teraz trzy podstawowe elementy, które współcześnie zaczynały określać podobne nieformalne związki organizacji politycznych z obcymi im służbami wywiadu: 1.) centralizację i ścisłą konspirację kontaktu oraz ograniczenie do minimum kręgu osób bezpośrednio powiązanych współpracą w obrębie grupy, w oparciu o którą realizowane są cele, korzystne z punktu widzenia interesów zewnętrznego dysponenta podejmowanych zadań; 2.) wyłączenie z głównego ciągu kancelaryjno -archiwalnego akt dokumentujących tajne powiązania, przy niszczeniu materiałów zbędnych, które nie miały znaczenia dla przyszłych kontaktów (np. różnego rodzaju pokwitowania); 3.) odłączenie z ogólnych rachunków kasy partyjnej wpływów i wydatków związanych bezpośrednio ze współpracą wywiadowczą.

Przedmiotem specjalnej troski Piłsudskiego i Jodki-Narkiewicza pozostawała służba informacyjna, jako główny, operacyjny łącznik dwóch struktur organizacyjnych, PPS i Kempeitai, dający podstawy szerszej współpracy, o znaczeniu politycznym. "Jakem się teraz rozejrzał - martwił się Jodko-Narkiewicz - strasznie mało [informacji] teraz posyłamy. Trudno to idzie, bo oni [tj. Rosjanie - R. Ś.] widocznie nie wysyłają żadnych jednostek całych, ale tylko po kilkudziesięciu albo paruset [żołnierzy] z pułków rozmaitych. W każdym razie zrobiłem starania, żeby więcej wiadomości mieć". Niebawem mógł zapewnić o zmianie tej sytuacji. "Wkrótce - zapowiadał 28 V 1905 r. Wojciechowskiemu - wyślemy faceta tam [tj. na Syberię], skąd dostawaliśmy wiadomości o ogólnej liczbie wojsk, które poszły i które wróciły po nowe wiadomości. Czekam tylko listu od 'M[ieczysława]' [Józefa Piłsudskiego], bo może on pośle sam kogo".

W tym samym czasie Wojciechowski pojechał do Hamburga, aby zrealizować zamówienie na broń. Spotkał się 1 lub 2 czerwca z Akashim. Ochrana prowadziła ścisły nadzór jego poczynań nawet podczas podróży. Agenci tajnej policji rosyjskiej znali niemal każdy jego krok w Hamburgu. Jak wynika z raportów agentury wysłanej do Hamburga, Ochrana nie wpadła na trop Wojciechowskiego i nie wyśledzono odbioru transportu broni dla PPS, co wystawiało złe świadectwo pracy agentów Ochrany, za to dobrze mówiło o zdolnościach konspiracyjnych Wojciechowskiego.

Tym razem Wojciechowski otrzymał prawdopodobnie pierwszą partię rewolwerów Savage i małych karabinów Mauser wraz z potrzebną amunicją. Mauzery miały składaną kolbę i znakomicie nadawały się do walk ulicznych. "W końcu maja [1905] - wspominał Wojciechowski - musiałem znowu wyruszyć z domu, żeby odebrać w Hamburgu ostatni transport broni, ponieważ [Witold] Jodko [-Narkiewicz], zajęty innymi sprawami, nie mógł tego wykonać. Broń i amunicja były złożone w składach towarowych przy porcie, w których nasz znajomy Japończyk [Motojiro Akashi] miał pomieszczenie. Broń przenosiłem w ręcznych walizkach do hotelu i ładowałem do dużego kosza. Z tym bagażem pojechałem do Wrocławia i zatrzymałem się w hotelu najbliższym dworca. Tutaj przychodzili do mnie: [Józef] Dąbrowski ['Comber'], [Władysław] Rożen[-Jaxa] ['Barnaba'], [Ewelina] Wróblewska i Szrejberówna [obecnie Janowa Piotrowska]. Zabierali broń i amunicję na sobie dla przewiezienia przez granicę [austriacką]. Gdy kosz i walizki zostały w ten sposób opróżnione, pojechałem do Krakowa, a stąd, za paszportem austriackim, do Warszawy, jako delegat Komitetu Zagranicznego [PPS] na zwołaną w tym czasie Radę [PPS]". Wojciechowski mógł w ten sposób przewieźć najwyżej kilkaset sztuk broni. Reszta była zapewne odbierana już bez konieczności odwoływania się Akashi i Utsunomiya.

Rada Partyjna Centralnego Komitetu Robotniczego PPS obradowała w Józefowie pod Warszawy w dniach 15-18 czerwca. Piłsudski swoje stanowisko określił tuż przed Radą. "O ile sądzić mogę z rozmów z dosyć dużą ilością ludzi - pisał do Malinowskiego - głównym atutem przeciwko tak zwanym 'starym', 'klice', 'zagraniczarzom' jest kwestia powstania, rozumianego naturalnie w nadzwyczaj naiwny i dziecinny sposób - tworzenia armii etc. Wiąże się z tym sprawa zszeregowania się z ruchem rosyjskim taka sobie głupia wiara w Rosję i jej siły nawet nie rewolucyjne lub socjalistyczne, lecz opozycyjno-liberalne, a my do tego wszystkiego na przyczepkę". Wszak najważniejsze pozostawało stanowisko programowe. "Wobec istnienia ruchu rewolucyjnego w Rosji, wzmagającego się i rozwijającego się - uważał - nie będziemy dawali hasła do rewolucji u nas, nim tam się rozpocznie większa awantura i ostre starcie samowładztwa z rewolucją". Stąd "niepodległy byt państwowy, jako grunt, na którym stoimy i zejść zeń nie chcemy, myśląc wykorzystać wszelką chwilę odpowiednią dla realizacji tego żądania i potrzeby". Dlatego - podkreślał - "w sprawie rewolucji i powstania nic nie myślę, uważając za absurd całą tę kwestię".

Do Józefowa przyjechało niemal całe kierownictwo PPS, na czele z Piłsudskim, Jodko-Narkiewiczem i Wojciechowskim. Główna debata poświęcona była sprawie stosunku PPS do rewolucji w państwie rosyjskim. Dyskusję zainicjował Marian Bielecki, jeden z kierowników lewicowego skrzydła PPS. Omawiane zagadnienie określił jako "kwestię centralną partyjnej taktyki i programu". Nie wierzył w skuteczność samodzielnego działania polskiego ruchu rewolucyjnego i możliwość istnienia niepodległej Polski. Wypowiadał się przeciw idei odrębnego polskiego powstania zbrojnego. "Jeżeli kto mówi - wskazywał - że nie wiemy, jakimi drogami rewolucja pójdzie, że nie możemy się pozbywać haseł powstańczych, to to nie jest odpowiedz, bo realizować naszych haseł przy samowładztwie w żadnymi razie nie można". Toteż "ruch rewolucyjny w Polsce nie ma widoków powodzenia bez upadku absolutyzmu w Rosji".

Samodzielność ruchu polskiego łączono niemal automatyczne z ideą powstania przeciwko Rosji. Za głównego promotora polskiego powstania uchodził Piłsudski. Krytyka kierowana pod jego adresem miała podważyć program niepodległościowy PPS, który odsuwał w czasie moment podjęcia bezpośredniej walki. Wojciechowski stwierdził, odpowiadając Bieleckiemu, że "w chwili obecnej musimy stać na stanowisku, że rewolucja w Rosji jest wprawdzie w stanie początkowym, ale jest to punki wyjściowy dla nas przy formowaniu naszych zadań na bieżącą chwilę". Dopiero jednak Piłsudski obnażył nihilizm i miałkość politycznych sądów swoich oponentów, chociaż nie znalazło to praktycznego wyrazu w uchwałach programowych Rady Partyjnej.

Wyodrębnienie polskiego ruchu z rewolucji rosyjskiej wcale nie oznaczało przyjęcia wariantu powstańczego. Zasadniczo stosunek do hasła niepodległości wyrastał ze stanowiska wobec ruchu rewolucyjnego w Rosji. "Jestem również pesymistą i sądzę - mówił 16 VI 1905 r., nawiązując do wystąpienia Wojciechowskiego - że ruch nasz będzie się musiał rozwijać bardzo długo, albo też będzie zależał od zewnętrznych okoliczności". Krytycznie odnosił się do rosyjskiego ruchu rewolucyjnego, jako sojusznika najdalszych celów Polaków. "Chciałbym przedtem - dodawał 17 VI 1905 r. - usunąć wiatrak, który stanie na przeszkodzie przy dyskusji rzeczowej - mianowicie kwestię powstania zbrojnego. Ja osobiście jestem najwięcej oskarżany i [obarczany] zarzutami powstańczymi". Tymczasem "od początku wojny stoję na stanowisku, że tzw. powstanie nie jest dziś jeszcze na czasie" Podkreślał: "Nie jestem za powstaniem, nie jestem strachajłem romantycznym, za jakiego mnie kolportują; zapatruję się na rewolucję powszechną, jako na jedną z ewentualności, jakie nas czekają; nie przepisując [sic!] biegu historii zawczasu, nie śmiem twierdzić, czy do tego w wypadku dojdzie. Powstanie jest tylko jedną z ewentualności. Ja należę do tych, którzy chcieliby się doczekać tego powstania". Obecnie "taktyka rewolucyjna w zasadzie powinna polegać na tym, aby podnieść w ludziach wszystko to, co może wywołać czyn".

Piłsudskiemu wtórował Jodko-Narkiewicz. Uważał on, że "samodzielne zbrojne porwanie się proletariatu polskiego w celu zrealizowania naszego programu w chwili obecnej nie jest na czasie, jest niemożliwością. Wypadki, stworzone w pierwszym rzędzie przez klęski wojenne caratu, a następnie spotęgowane wrzeniem rewolucyjnym w całym państwie, wrzeniem, którego - mamy nadzieję - nie uda się rządowi ani zgnieść na długo, ani załagodzić cząstkowymi reformami - wypadki te nastąpiły, gdy jeszcze nie byliśmy w stanie rzucić się w bój śmiertelny z najazdem, z nadzieją zwycięstwa.  N i e  d o  p o w s t a n i a  z a t e m  w z y w a m y  d z i s i a j  p r o l e t a r i a t  p o l s k i,  a l e  d o  c i ą g ł e j,  n i e u b ł a g a n e j,  p o t ę g u j ą c e j  s i ę  z  d n i e m  k a ż d y m  w a l k i  r e w o l u c y j n e j [podkreśl. w oryginale - R. Ś.], walki, która by istniejącą już dzisiaj w kraju naszym siłę rewolucyjną przetworzyła w tę potęgę, jak jest potrzebna dla ostatecznej rozprawy z wrogiem".

W efekcie Rada doszła do konkluzji, że rewolucja nie może być "jednorazowym wybuchem, którego moment z góry się oznacza i który polega na otwartej i powszechnej wojnie armii rewolucyjnej przeciwko armii rządowej - nie jest zatem ani powstaniem w dawnej formie polskiej, ani krótkotrwałą walką barykadową [jak w Europie Zachodniej), lecz procesem społecznym rozłożonym na dłuższy okres czasu i składającym się z całego szeregu potęgujących się i mnożących, coraz powszechniejszych i różnorodniejszych ataków na rząd".

Kierownictwo PPS przejęli formalnie "młodzi" działacze. Piłsudski podał się do dymisji z Centralnego Komitetu Robotniczego PPS, a Rada przyjęła postulowaną wcześniej podwójną formułę taktyki działania, która umożliwiała funkcjonowanie obok siebie dwóch nurtów w partii. "Młodzi" mogli się "wyżyć" w dziale prac przygotowawczych i organizacyjno-agitacyjnych, a "starzy" najchętniej widzieli siebie w grupach spiskowo-bojowych. W praktyce się nie zmieniło. Piłsudski i Jodko-Narkiewicz pozostawali najważniejszymi osobami w partii, a wyniki Rady Partyjnej w Józefowie nie miały żadnego wpływu na sprawy "wieczorowe".

Pozostałe 5 000 funtów szterlingów z dotacji majowej na ruch rewolucyjny w Królestwie Polskim otrzymał 20 czerwca Filipowicz. " 'K[amegawa]' [Taro Utsunomiya] wręczył mi wczoraj wieczór, co miał" - informował 21 VI 1905 r. Jodkę-Narkiewicza. Postanowił, że sam odwiezie pieniądze Jodce-Narkiewiczowi. Następnego dnia wrócił do domu Wojciechowski. Rozminął się w drodze z Filipowiczem, który udał się do Krakowa. "Jest tu 'Karski' [Tytus Filipowicz] - Jodko-Narkiewicz informował 25 VI 1905 r. Wojciechowskiego. - Przywiózł monetę, o którą pisałem z drogi!".

W ostatnich dniach czerwca Akashi przyjechał do Londynu, aby - jak pisał potem - zrobić dalsze "przygotowania do zjednoczenia ruchu opozycyjnego" w Rosji. Zatrzymał się w Charing Cross Hotel, dużym i eleganckim hotelu, cieszącym się międzynarodową sławą. Widział się tam z Zilliacusem i Gaponem. Omawiano sprawy transportu broni do Rosji. Akashi wyczuwał, że był obserwowany. Wiedziałem - wspominał później - "że Ochrana więcej uwagi zwraca teraz na przemyt broni do Rosji niż przedtem. Ważne stało się się więc, aby kupować i przewozić broń bardzo ostrożnie". Wraz z tymi decyzjami podjęto konkretne przygotowania do powstania w Rosji.

Po kilku dniach Akashi przeniósł się do Craven Hotel, małego hotelu przy Craven Street. Teraz - podkreślał w Rakka ryusui - "nikt oprócz [Taro] Utsunomiya nie znał tego adresu". Korespondencję i łączność z przedstawicielami opozycji antycarskiej i antyrosyjskiej utrzymywał przez punkt kontaktowy na Clifton Villas, pod numerem 3; na hasło "George Martin". Okazało się niebawem, że również nowe miejsce pobytu przy Craven Street nie było bezpieczne. Otrzymał tam nawet list z ostrzeżeniem przed Ochraną.

Być może z tych właśnie powodów nie spotkał się w Londynie z Wojciechowskim, przekazując listownie wiadomości do Jodki-Narkiewicza. "Jestem tu od jakiegoś czasu - pisał 27 VI 1905 r. - i już kilka dni temu otrzymałem Pana bardzo miły list z gratulacjami, który bardzo mnie wzruszył. W tym samym liście prosił Pan o przysłanie wszystkiego, co Panu obiecałem. Ja już to załatwiłem i Pana przyjaciel stąd [Tytus Filipowicz] powinien otrzymać to kilka dni temu. Tak więc, to na pewno już dotarło do Pana, ponieważ mój przyjaciel [Taro Utsunomiya] załatwił to, wysyłając przez Pana znajomego. Tak więc, wszystko, co panu obiecałem do tej pory, zostało wykonane. Teraz, gdy z dnia na dzień nadarza się odpowiednia chwila, robię Panu jeszcze jeden prezent w postaci 5 t[ysięcy] [funtów szterlingów]. To ostatnia rezerwa, jaką zachowałem do tej pory. Będzie to Pan miał poprzez Pana tutejszego znajomego [Stanisława Wojciechowskiego]. Mam nadzieję, że Pan to zaakceptuje, aby lepiej przygotować się, ponieważ jest to bardzo ważny moment dla Pana, jak i dla nas. [...] Gdyby ten prezent do Pana dotarł, proszę powiadomić mnie o tym". Akashi załączył w liście do Jodki-Narkiewicza połowę kartki z adresem: "57 Margaret Street, Cavendish Square, London, W.". Był to rodzaj kwitu, z którym osoba wyznaczona przez Jodkę-Narkiewicza miała się zgłosić pod wskazany adres, aby odebrać pieniądze, otrzymując przy tym drugą część kartki, z wypisanym nazwiskiem: "Akashi". Jodko-Narkiewicz powiadomił Wojciechowskiego o spodziewanej wypłacie. "Oprócz 5 m[ile] [tzn. 5 000 Ł - R. Ś.], które 'Karski' [Tytus Filipowicz] przywiózł (o poprzednich mu nie mówiłem) 'Aleksander' [Motojiro Akashi] mi pisze, że mamy u niego jeszcze 5 m[ile] [5 000 Ł]!!! Jedź że zaraz do 'K[amegawy]' [Taro Utsunomiya] z zabieraj monetę, albo, jeśli chcesz, odwiedź - 'Aleksandra' ".

Broń na cele powstania zbrojnego w Rosji cały czas gromadzono w Szwajcarii. Zajmowali się tym Akashi, Zilliacus, Diekanozi i Czajkowski. Kupiona broń przeznaczona była dla eserowców, członków Fińskiej Partii Czynnego Oporu, PPS i rewolucjonistów gruzińskich. Akashi planował wysłanie karabinów nad Bałtyk i w rejon Kaukazu. Przygotowaniami transportu bałtyckiego zajmował się Zilliacus. Konieczny okazał się zakup statku o wyporności niemal 700 ton. Akashi zwrócił się z tym do Sztabu Generalnego w Tokio. Szybko otrzymał zgodę na kupno statku. Wszystkie sprawy związane z transportem morskim broni zlecił Minokichi Yanagidani, który prowadził oddział firmy Takada & Company w Rotterdamie. Na polecenie zakupiono frachtowiec John Grafton (formalnie przemianowany na Luna).

Sprawy związane z przetransportowaniem broni nad Morze Czarne zamierzał Akashi omówić ostatecznie z Diekanozim. Na początku lipca udał się w tym celu z krótką wizytą do Paryża. Przy okazji chciał sprawdzić otrzymane w Londynie informacje o zagrożeniu ze strony Ochrany. Wiadomości te potwierdziły się. Dowiedział się, że Ochrana paryska szczególnie interesowała się zakupami broni dla ruchu opozycyjnego w Rosji, dysponując na ten temat dość dużą wiedzą. Przedsięwziął specjalne środki ostrożności. Wydawało się, że Ochrana nie orientowała się tylko we współpracy z Polakami.

W lipcu kontakt z Utsunomiya i Inagaki utrzymywał w zasadzie Filipowicz, który 6 lipca wrócił z Krakowa, po oddaniu 5 000 funtów szterlingów Jodko-Narkiewiczowi. Tłumaczył i przesyłał do Japończyków raporty wywiadowcze z Rosji, które otrzymywał z Krakowa. Widział się z Utsunomiya 7 lipca. Kilka dni później otrzymał od niego rosyjski tekst do tłumaczenia na język angielski. Inagaki szukał książek dla Piłsudskiego na temat wojny angielsko-burskiej (1899-1902), o czym informował 20 lipca. Wojciechowski porządkował archiwum. Przy okazji Filipowicz odnotował 19 lipca, że do tej pory przetłumaczył dla Utsunomiya 74 raporty, co świadczyło o prowadzeniu współpracy wywiadowczej w sposób ciągły, zorganizowany i konspiracyjny, przynajmniej do lipca 1905 r. (po przetłumaczeniu raportu Filipowicz wrzucał do różnych skrzynek pocztowych list z tekstem dla Utsunomiya oraz list do Wojciechowskiego z oryginałem polskim).

Piłsudski i Jodko-Narkiewicz przebywali wówczas w Zakopanem, prowadząc wykłady w szkole partyjnej PPS. Zastanawiano się nad dalszymi działaniami w Królestwie Polskim. "Akcja nasza dotąd - Jodko-Narkicwicz informował Wojciechowskiego 24 VII 1905 r. - polega na tym, że chcemy postawić na nogi wydział S[piskowo-]B[ojowy]. Więc opracowujemy różne instrukcje dla nich oraz zamierzamy kupić w kraju większą ilość 'tłuszczów' [tzn. broni - R. Ś.] i złożyć je w bezpiecznym miejscu. W ten sposób od jesieni można by coś zacząć".

Dokładnie nie wiadomo, kiedy Wojciechowski dostał od Utsunomiya zapowiedzianą sumę 5 000 funtów szterlingów. Złożone razem dwie części kartki, które załączono do listu Jodki-Narkiewicza z 2 lipca do Wojciechowskiego stanowiły dowód odebrania tej kwoty. Przypuszczalnie wypłata nastąpiła 28 lipca lub tuż przed tym dniem, bowiem Jodko-Narkiewicz kwitował przyjęcie tej kwoty wraz z listem Wojciechowskiego z tego dnia. Tymczasem w połowie lipca Baud i Diekanozi zakończyli kupowanie broni w Szwajcarii. Zgromadzono ok. 24 500 karabinów i 4 200 000 sztuk amunicji na cele powstania w Finlandii, Petersburgu i na Kaukazie. Oprócz tego było prawdopodobnie jeszcze w realizacji w Hamburgu zamówienie na 4 500 karabinów przeznaczone dla ruchu polskiego. Ukończono przygotowania do transportu broni. Najpierw zostały zapakowane skrzynie z ładunkiem w rejon Bałtyku. Około 16 000 karabinów i 3 000 000 sztuk amunicji załadowano do ośmiu wagonów kolejowych, które wysłano z Bazylei w Szwajcarii do Rotterdamu w Holandii. Odbiorcą przesyłki była rotterdamska firma Cordonnerie & Company, powiązana z Takada & Company. Broń przewieziono do Rotterdamu, a następnie do Londynu.

John Grafton popłynął 1 sierpnia do Petersburga, kierując się na południe przez Kanał La Manche. Nieco wcześniej, dla ostatecznego zmylenia rosyjskich agentów, wypłynął z Londynu inny frachtowiec, zakupiony w tym celu przez Watta, posiadając na swoim pokładzie ładunek broni. Na wyspie Hernsey przeładowano cały transport na John'a Grafton'a (15 560 karabinów, 3 000 000 sztuk amunicji, 2 500 rewolwerów i 3 tony materiałów wybuchowych). John Grafton wziął następnie kurs na północny-wschód.

Zilliacus i Czajkowski chcieli, aby powstanie wybuchło od razu po dotarciu broni do Petersburga. Bez wątpienia wpływał na te poglądy Akashi, pragnący jak najszybciej rozpocząć działania, aby odciążyć armię japońską, która bardzo potrzebowała chwili wytchnienia. Natomiast kierownictwo Partii Socjalistów-Rewolucjonistów opowiadało się za zmagazynowaniem broni i przełożeniem powstania na bardziej odpowiedni moment, dopóki Rosja w pełni nie dojrzeje do rewolucji. Przeciwko powstaniu polskiemu wypowiadała się również Polska Partia Socjalistyczna. Członkowie PPS gotowi byli uciec się do czynnej walki zbrojnej przeciwko władzom carskim, ale nie wszyscy chcieli połączenia sił z rosyjskim ruchem rewolucyjnym. Zilliacus pozostawał jednak głuchy na te ostrzeżenia, wierząc święcie w Gapona i całkowicie nierealne jego zapewnienia, że jego ludzie w Petersburgu gotowi są do działania, a robotnicy tylko czekają na sygnał do stawiania barykad. Akashi, bardziej niż zaplanowaną starannie rewolucję eserowców oraz zbrojny ruch rewolucyjny w zaborze rosyjskim, wolał widzieć powstanie, podjęte możliwie najszybciej, bez względu na wynik. Liczył się doraźny efekt i postępy w negocjacjach pokojowych.

W magazynach w Szwajcarii zostało 8 500 karabinów i 1 200 000 sztuk amunicji. W drodze, jak już wspomniano, było zapewne jeszcze 4 500 karabinów. Pierwotnie cały arsenał przeznaczony został na potrzeby powstania w Gruzji i Armenii. Zilliacus organizował w Rotterdamie transport tej broni na Kaukaz i nad Morze Czarne. W powodzenie gruzińskich zamierzeń Fina wątpił Akashi. Na początku sierpnia opuścił Londyn i spotkał się w Paryżu z przedstawicielami partii kaukaskich. "Zgodziliśmy się - notował później w Rakka ryusui - trzeba zacząć działać, jak tylko wybuchnie rewolta w rejonie Bałtyku. Po kilku dniach wyjechał do Berlina, skąd napisał zaraz do Jodki-Narkiewicza. "Od dość dawna nic pisałem do Pana - donosił. - Bardzo chciałem zobaczyć Pana, ale moje sprawy przeszkodziły mi w tym, w trakcie tego pobytu [na kontynencie]. Otóż, chcę powiedzieć Panu jedno. Chodzi o 'szparagi' [tzn. karabiny - R. Ś.] i 'owoce' [tzn. amunicję]. Są one najpierw kupowane przez Pana znajomego z południowego wschodu [tj. Gieorgija Diekanozi z Gruzji], ale ponieważ transport był niemożliwy, to on [Gieorgij Diekanozi] scedował to [Konni] Z[illiacusowi]. A jako że jemu także nie udało się zorganizować transportu, to pozostają [tj. karabiny i amunicja wciąż w Szwajcarii. Sądzę, że zgromadzono towary: 8 500 'szparag' [8 500 karabinów] i 15... 'owoców' [1 500 000 sztuk amunicji]. Wydaje mi się, że koszty [zakupu] zostały już pokryte i pozostaje tylko transport, który stwarza problemy i blokuje wysyłkę tych towarów, ponieważ panowie J[ohn] [Scott] i [Minokichi] Y[anagidani] nie mogli znaleźć sposobu, aby je wysłać. Ale u Pana, myślę, kierunek nie jest tak trudny do znalezienia, tak jak u innych z powodu [konieczności przebycia] kontynentu. Jeżeli przez przypadek chce Pan  w z i ą ć  j e  [podkreśl. moje - R. Ś.], myślę, że nie będzie Pan miał kłopotów z płatnością i że lepiej będzie, żeby wysłał Pan kogoś do miejsca, gdzie są przechowywane. Osobiście nie znam osoby, która je przechowuje, ale w każdym razie nie wydaje mi się trudne, aby wskazać Panu jego adres. Pozostanę w Berlinie być może jeszcze kilka dni (na przykład do 17 lub 18 [VIII 1905]). Mój adres w Berlinie Pan zna. Jestem trochę na bieżąco, jeśli chodzi o te sprawy [tj. związane z bronią]; jeśli potrzebuje Pan poinformować się jeszcze lepiej, to jestem do Pana dyspozycji do 17 bm.".

Oferta przejęcia przez PPS części szwajcarskiego arsenału karabinów wraz z amunicją na cele wywrotowe w Rosji, wykraczała poza przyjęte do tej pory przez Akashi i Jodkę-Narkiewicza schematy wspólnego działania w sprawach zaopatrzenia w broń polskich rewolucjonistów. "Co do kupowania broni, to postanowiłem dać Polakom pieniądze z góry i wolną rękę - zapisał Akashi w Rakka ryusui - natomiast inne partie dostawały pieniądze dopiero po znalezieniu broni na sprzedaż. Trudno było kupić broń. Szczególnie dlatego, że każda partia chciała mieć inny rodzaj broni. Partie składające się głównie z robotników, jak eserowcy czy polscy socjaliści, nie lubiły karabinów. W przeciwieństwie do Finów i mieszkańców Kaukazu, głównie chłopów, którzy woleli karabiny".

Jodko-Narkiewicz prowadził wówczas wykłady w szkole bojowej PPS w Zakopanem. Pojechał do Berlina 18 lub 19 sierpnia. Akashi otrzymał pozytywną odpowiedź. Jodko-Narkiewicz zapewne wrócił niebawem do Krakowa, aby zorientować się w możliwościach technicznych przejęcia transportu broni ze Szwajcarii. Akashi pojechał do Sztokholmu, gdzie przybył 20 sierpnia. Tam otrzymał wiadomość od Jodki-Narkiewicza. "Dziękuję za list z 25 [VIII 1905] - odpowiadał - Spieszę się, żeby Panu odpowiedzieć, że osoba [Konni Zilliacus?] przyjęła z dużą przyjemnością moją propozycję i napisała dziś do Szwajcarii. Jeżeli skorzysta Pan z pobytu, aby zbliżyć się do nich (ale z dużą ostrożnością z powodu, o którym mówiłem Panu w Berlinie) to będzie prawdopodobnie bardzo dobra okazja. Ale powtarzam, że wydaje mi się, iż 'Pan Suisse' [Eugéne Baud] jest otoczony eskortą; musi Pan znaleźć jakiś sposób, żeby porozmawiać z nim. Tu [w Sztokholmie], jak do tej pory, wiadomości są kiepskie".

Jednocześnie Sławek wyjechał do Finlandii, aby sprawdzić możliwości sprowadzenia broni przez Szwecję. Spotkał się w Wyborgu z Władysławem Dehnelem, który zawiadywał konspiracyjną drogą przerzutową "Odesa" z Europy Zachodniej przez Skandynawię do Królestwa Polskiego. Teraz miał przystosować organizację do dużych transportów broni. Przy okazji Dehnel i Sławk spotkali się z Azefem w Petersburgu w sprawie konstrukcji zapalników do bomb.

W tym samym czasie Filipowicz konferował z Utsunomiya na temat otrzymanych ostatnio raportów wywiadowczych z Rosji. "Wracam od K[amegawy]' [Taro Utsunomiya] - pisał 18 VIII 1905 r. do Wojciechowskiego. - Strasznie kontentny z ostatnich listów. Prosi w dalszym ciągu o to samo, co w załączonym jego liście [list nie zachował się - R. Ś.]. Wypłacił ni z tego ni z owego ratę [90 Ł lub 100 Ł], taką jak ostatnio w maju, czy kiedyś bodaj wcześniej".

Równocześnie Jodko-Narkiewicz poinformował Wojciechowskiego o możliwościach otrzymania nowych transportów broni ze Szwajcarii. Wojciechowski liczył się z możliwością wyjazdu w tej sprawie. "Prawdopodobnie - pisał 22 VIII 1905 r. do Filipowicza - ja teraz pojadę po 'cukierki' [tzn. broń - R. Ś.]. [...] 'Jowisz' [Witold Jodko-Narkiewicz] w tych dniach pewnie się widział z 'Aleksandrem' [Motojiro Akashi] w Berlinie (tak sądzę z telegramów 'Aleksandra' do niego), więc pewnie nam nie wypadnie pertraktować, zresztą czekać będę listu 'Jowisza' o tym". Podjął już ostateczną decyzję o opuszczeniu Wielkiej Brytanii. "A więc amen na tym interesie - informował 30VIII 1905 r. Jodkę-Narkiewicza - teraz na gwałt zaczynam się zbierać i pakować". Do wyjazdu do kraju sposobił się również Filipowicz.

John Grafton rozładował część broni u wybrzeży Zatoki Botnickiej, niedaleko Kemi i Jakobstadt (Pietarsaari). Planowane przez Zilliacusa i Akashi powstanie spotkało pierwsze niepowodzenie. Na początku września statek wpadł na mieliznę, płynąc do kolejnego miejsca rozładunku. Załoga wysadziła statek w powietrze 8 września. Duża część broni, która stanowiła obiekt wielu zabiegów Finów z Partii Czynnego Oporu, Partii Socjalistów-Rewolucjonistów została stracona, a to, co ocalało, znalazło się w rządowych arsenałach rosyjskich.

Koniec wojny i zamknięcie współpracy

Podpisanie 5 września 1905 r. traktatu pokojowego w Portsmouth w Stanach Zjednoczonych zakończyło wojnę japońsko-rosyjską, co automatycznie wstrzymywało pomoc Japonii dla opozycji rosyjskiej. Sztab Generalny w Tokio musiał podjąć decyzję o zaprzestaniu wywrotowej działalności Akashiego, obawiając się jej ewentualnego odkrycia, co groziło nowymi komplikacjami międzynarodowymi. Jednakże nie oznaczało to natychmiastowego przerwania dotychczasowych więzów z opozycją antycarską i antyrosyjską. Wkrótce po zakończeniu negocjacji pokojowych Sztab Generalny wezwał Akashiego z powrotem do Japonii, dając mu niezbędny czas na zlikwidowanie współpracy.

Kończyła się także misja dyplomatyczna Utsunomiya w Londynie. "Wyjeżdżam do Japonii na początku października [1905] - informował 16 IX 1905 r. Wojciechowskiego - więc mam nadzieję się z Panem zobaczyć. Czy zechce Pan zjeść ze mną lunch w Cafe Royal 25 tego miesiąca, około 1.30 po południu? Zechce Pan z łaski swojej potwierdzić, czy termin Panu odpowiada. Wojciechowski szykował się do wyjazdu z Wielkiej Brytanii. Zawiadomił Filipowicza o propozycji spotkania w Londynie: "Od 'K[amegawy]' [Taro Utsunomiya] dziś [18 IX 1905] - pisał - zaproszenie na poniedziałek [25 IX 1905] na pożegnanie". Pakował się, sprzedawał meble, przygotował do wysłania archiwum PPS. Przewidywał, że 5-7 października ruszy "z całą familią do Krakowa". Jednocześnie depeszował do Jodki-Narkiewicza o przyspieszenie wysyłki prezentów dla Utsunomiya, w tym głównie "serdaków, jeśli chcesz - upominał się - by je otrzymał". Serdaki nadeszły do Southbourne-on-Sea podczas wizyty Wojciechowskiego w Londynie. Po kilku dniach prezenty zostały wręczone Utsunomiya.

Pod koniec września do Londynu przyjechał Turski. "Od tygodnia jest i tu 'druh Tkaczowa' [Michał Kacper Turski] - donosił Filipowicz 2 X 1905 r. do Jodki-Narkiewicza. - Wypierałem się, jak było umówione, wszystkiego. On jednakże dowiedział się od 'swego faceta' [zapewne Motojiro Akashi - R. Ś.], jest strasznie na nas wściekły za konspirowanie przed nim". Taki był finał jego wielomiesięcznych zabiegów o nawiązanie kontaktu PPS z Japończykami i uniezależnienie go od wpływów rosyjskich. "Facet ma tutaj widocznie bezpośrednie stosunki z ludźmi [Taro Utsunomiya i Saburó Inagaki] - komentował Filipowicz - u których czerpał nasz 'wydawca' [Motojiro Akashi]. Wie cały przebieg i rezultaty naszego stosunku oraz powiedziano mu, jak widziałem z półsłówek i innych gawęd, i inne ciekawe rzeczy. W ogóle ma stosunki, za które my wiele byśmy dali. Obecnie jest rozwścieklony za konspirowanie przed nim i o jakimkolwiek zbliżeniu nas z jego znajomymi nie ma co marzyć. O ile z tych źródeł można by, czy teraz, czy w najbliższości, co uzyskać, to tylko przez niego". Nie wiadomo, jakie kontakty miał na myśli Filipowicz, ale faktem jest, że zrobiono wiele, aby nie wykorzystać wpływów i znajomości Turskiego dla poszerzenia możliwości kontaktów i rozwoju polskiego ruchu rewolucyjnego. Sytuację próbował ratować Jodko-Narkiewicz, lecz jego zabiegi chyba na niewiele się zdały. „Sprawa [Michała Kacpra] Turskiego - napisał na marginesie listu Filipowicza z 17 X 1905 r. - załatwiona listem, że 'Karski' o niczym nie wiedział od wyjazdu [z Londynu] 'Władka' [Aleksandra Malinowskiego].

W korespondencji partyjnej PPS z późniejszego okresu nie ma śladów podejmowania przez Turskiego jakichkolwiek specjalnych działań lub poufnych układów politycznych. "Aby 'wydawcy' [tu zapewne w znaczeniu Japonii i Wielkiej Brytanii - R. Ś.] zdecydowali się na wydanie poważnych książek [tzn. istotnie poparli sprawę polską na forum międzynarodowym], trzeba wyjść na szeroką drogę, a nie wegetować po kątkach w naszych partyjnych, kołkowych interesach. Odezwy, które były zrobione przez PPS, można powiedzieć, że zupełnie niestosowne do czasu i celu". Turski w swojej krytyce poruszał zasadnicze kwestie polityczne, za które w dużym stopniu odpowiadał Piłsudski. Lecz przywódcę PPS pochłaniały przede wszystkim prace organizacyjne przy określaniu podstaw polskich dążeń niepodległościowych.

Rewolucji polskiej brakowało rozmachu. Wielkie cele polityczne ginęły w powierzchowności i małostkowości ruchów rewindykacji socjalnych, niezwykle istotnych z powodów społecznych. Lecz nadrzędny problem stanowiła kwestia obcego poddaństwo. Garstka bojowców prowadziła w zasadzie działania terrorystyczne, które w żaden sposób nie mogły przynieść znaczących efektów politycznych. Wprawdzie zmęczenie strajkami nie miało większego wpływu na spadek konfliktów społecznych, ale kolejne strajki rozładowywały faktycznie napięcia społeczne, a nie potęgowały ich. Walki rewolucyjne przybierały stopniowo charakter wojny domowej, padały ofiary w bratobójczych starciach i wystąpiły elementy pospolitego bandytyzmu w działaniach wielu grup krajowej organizacji PPS.

Można tylko żałować, że Piłsudski nie miał w swoim sztabie człowieka o takim szerokim spojrzeniu na zagadnienie walki o niepodległość Polski jak Turski. Miało to wtedy swoją szczególną wymowę wobec likwidacji spraw "wieczorowych", z czym wiązało się odejście silnego promotora spraw polskich, jakim do tej pory były służby Kempeilai.

Na odjezdnym attache wojskowy Japonii w Londynie wysłał Wojciechowskiemu ostatni list:

 

"(Londyn), 3 X 119105

Szanowny Panie,

Bardzo dziękuję za Pańską uprzejmość i przysłanie mi pięknego surdutu z Pańskiego kraju. To bardzo uprzejme, że myśli Pan o mnie. Zatrzymam go na zawsze, jako najmilszą pamiątkę od Pana. Do widzenia mój przyjacielu, życzę szczęścia Panu i pańskiemu krajowi. Niedługo na pewno będę mieć wieści z Europy o Pańskim wielkim sukcesie.

Szczerze oddany

T[aro] Utsunomiya

P.S. Wraz z kolegą [Saburó Inagaki] dziękujemy za prezenty. Jutro wyruszam do domu".

 

Niebawem z Wojciechowskim pożegnał się również dawny pomocnik, a wówczas następca Utsunomiya:

 

"[Londyn] 17 X [19]05

Szanowny Panie,

Właśnie wróciłem z kraju i zastałem Pański list. Sądzę, że musiał Pan być bardzo zajęty ostatnio przygotowaniami do wyjazdu na front. Bardzo chciałbym się z Panem zobaczyć przed wyjazdem i jeżeli nie jest Pan zajęty jutro, proszę przyjść tu około 1. po południu. Mam nadzieję, że wypijemy razem za Pański wielki sukces.

Pański, szczerze oddany

S[aburo] I[nagaki]".

 

Udanie się na "front" oznaczało dla Wojciechowskiego udział w rewolucji w Królestwie Polskim, której nową fazę przewidywali Japończycy. "Wojtek" zamierzał jeszcze ściągnąć razem z Jodko-Narkiewiczem broń od Zilliacusa, o której informował Akashi. Jodko-Narkiewicz pochłonięty był sprawami partyjnymi. "Co do 'tłuszczów' [tj. broni - R. Ś.] - to dotąd niepodobna mi było się wyrwać. Zrobię to, gdy tylko będę mógł, i od razu przeniosę do innego miejsca, nie do Gal[icji]".

W drugiej połowie października zebrała się w Mińsku kolejna Rada Partyjna PPS. Piłsudskiego nie było na konferencji. Interesy "starych" reprezentował Jodko-Narkiewicz i Wasilewski. Rada przyjęła wniosek Jodki-Narkiewicza o zakonspirowaniu przed organizacją partyjną działań Wydziału Spiskowo-Bojowego oraz jego grup bojowych, co prowadziło do wyodrębnienia się centralnej grupy bojowej ze struktur PPS i uniezależnienia się od CKR. "Wyniki nie bardzo owocne - oceniał Jodko-Narkiewicz po powrocie z Mińska - ale nastrój zupełnie inny, niż przed czterema miesiącami i gdyby tylko paru naszych było w kraju, mielibyśmy na pewno większość".

Wyjazd Wojciechowskiego opóźniał się. Piłsudski chciał, aby zakończył on wszystkie sprawy "wieczorowe". "Chodzi mi o tę resztę 'tłuszczów' [tzn. broni - R. Ś.] - pisał 3 XI 1905 r. - do których Ty masz dostęp. Trzeba to robić jak najprędzej i bardzo bym chciał, abyś to urządził możliwie natychmiast, napisz o czasie i miejscu, jak i co do 'Małego' [Aleksandra Sulkiewicza] i z nim przeprowadź cały ten interes. Adres jego [Kraków, ulica] Topolowa 21, nazwisko rzeczywiste".

O sprowadzenie broni z dawnych składów szwajcarskich, którymi dysponował Akashi oraz pozostałej jeszcze do odbioru w Hamburgu apelował również Jodko-Narkiewicz, odpowiedzialny za działania polityczne w rewolucji. " 'Tłuszcze' - pisał 4 XI 1905 r. do Wojciechowskiego - są jednak potrzebne, choćby po to, żeby się nie zmarnowały, więc przywieź je, ale zarazem likwiduj interesy i przenoś się tu, bo inaczej zmarnujesz drogocenną chwilę. Moim zdaniem, w chwili dzisiejszej niepodobna liczyć na jakieś żywiołowe przenikanie 'starego kursu' do partii, bo w ogóle wszystko się przewraca do góry nogami, i 'stary' i 'nowy' kurs, i tylko ci, którzy coś będą robili, dojdą do przeprowadzenia swych żądań".

Od pewnego czasu Sulkiewicz sam prowadził zakupy broni dla PPS, korzystając z drogi przerzutowej przez Katowice. "Potrzebne są: brauningi, mauzery i do nich naboje - prosił 7 XI 1905 r. Wojciechowskiego -Velodock i inne systemy nie tylko są zbędne, ale będą zawadzać nawet. Potrzebne są bardzo naboje bez prochu do mauzerów". Niebawem zapowiedział swój wyjazd z Krakowa po 'tłuszcze', które pozostały jeszcze w Lodynie. Na razie nie mógł odnieść się di innych transportów, co prawdopodobnie odnosiło się do broni ze składów szwajcarskich, którymi dysponował Akashi. "W tej kwestii - pisał 12 XI 1905 r. d Wojciechowskiego - będę w stanie powiedzieć Ci coś niecoś po powrocie".

Chodziło z pewnością o karabiny z dalszych zamówień szwajcarskich, których nie wysłano jeszcze w dalszą drogę. Ładunek 8 500 karabinów i 1 200 000 sztuk amunicji został naładowany na statek Sirius, który 22 września wypłynął z Amsterdamu, biorą kurs na Morze Śródziemne. Na początku listopada dotarł na Maltę, a następnie został skierowany na Morze Czarne.

Zmieniały się warunki prowadzenia działań rewolucyjnych. Władze rosyjskie wprowadziły 10 listopada stan wojenny w Królestwie Polskim, co w zasadzie zamknęło okres wystąpień ulicznych. Należało szukać innej płaszczyzny konfrontacji z caratem. Demonstracje rozładowały już właściwie główne napięcia społeczne. Wprowadzenie stanu wojennego pozwalało uporządkować administrację Królestwa Polskiego. Wojciechowski miał rację, kiedy pisał, przewidując odwołanie stanu wojennego w niedługim czasie: "Cała ta sprawa zaprowadzenia stanu wojennego w Królestwie wygląda na prowokację, zgotowaną przez czynownictwo w Królestwie, i dlatego należałoby zachować jak najwięcej zimnej krwi".

Stan wojenny w Królestwie Polskim zniesiono 2 grudnia. Demonstracje uliczne zostały zastąpione wiecami i zgromadzeniami publicznymi w halach fabrycznych i różnych salach. Nowego znaczenia nabierały działania bojówek.

Tymczasem Akashi 15 listopada wysłał do Jodki-Narkiewicza pożegnalny list:

 

"Szanowny Panie, Przyjacielu! Ponieważ jestem w trakcie wyjazdu w dalszą podróż, chcę Panu przesłać moje głębokie podziękowania za Pana przyjaźń. Tak więc przesyłam Panu moje pożegnanie. Mam nadzieję, że ujrzę Pana za kilka lat. Dużo szczęścia i zdrowia, to moje ostanie słowa przed wyjazdem. Bardzo serdecznie pozdrawiam, 'Aleksander'."

 

Ustawały w ten sposób dotychczasowe kontakty wywiadowcze z Japończykami. Wydaje się, że można przyjąć dzień 15 listopada 1905 r. za formalną datę zakończenia praktycznej współpracy z PPS i pomocy finansowej japońskiego Sztabu Generalnego dla ruchu rewolucyjnego w Królestwie Polskim. Akashi wyjechał z Europy 18 listopada. "Odnotowałem - zapisał później u Rakka ryusui - że działalność opozycyjna rozwijała się w różnych miejscach pomiędzy początkiem października a 18 listopada [1905], kiedy opuściłem Europę. Najbardziej burzliwe wydarzenia to: Partia Socjalistów-Rewolucjonistów prowadziła demonstracje w Moskwie, Finowie przyjęli deklarację niepodległości i powiesili fińską flagę na rezydencji generał-gubernatora Finlandii [informacje nieprawdziwe, Finowie nie ogłosili deklaracji niezawisłości od Rosji, a flagi fińskie powiewały tylko nad kilkoma budynkami użyteczności publicznej podczas strajku - R. Ś.]; Łotysze ogłosili [program] niepodległości Kurlandii; Polacy zorganizowali rewolty i niekończące się serie zbrojnych akcji i demonstracji w różnych miejscach i te wydarzenia dały początek trwającemu sześć tygodni powstaniu w Kijowie, Odessie i na Kaukazie". Wiele w tym było osobistych zasług głównego eksponenta interesów Kempeitai w Europie w okresie wojny japońsko-rosyjskiej 1904-1905 roku.

O zaprzestaniu poufnej współpracy z Japończykami informował Jodko-Narkiewicz: "Z 'wieczorem' interes zlikwidowany - pisał 4 XII 1905 r. do Wojciechowskiego - 'Aleksander' [Motojiro Akashi] napisał mi list z podziękowaniem".

Polacy mieli jeszcze do odebrania broń ze Szwajcarii. Zajmował się tym Sulkiewicz. Z powrotem był w Krakowie 26 listopada. Zapewne otrzymał od Jodki-Narkiewicza potwierdzenie dysponowania przez PPS, przynajmniej w części, arsenałem broni ze Szwajcarii, który, jak widać z korespondencji z Wojciechowskim, trafił ostatecznie do Londynu. "Wszystkie 'brauny' [tj. brauningi - R. Ś.] i 'maury' [mauzery] - nawiązywał do swojej wcześniejszej obietnicy - potrzebne są i muszą być w Krakowie możliwie prędzej. Oprócz mnie tutaj nie ma faceta, który by Ci był w tym pomocnym. Do Krakowa będą szły przez Katowice. Mogę Ci w każdej chwili służyć, jeżeli uważasz, że pomoc moja potrzebna".

Zmieniono drogę transportu. "Wysłałem depeszę wstrzymującą transportowanie rzeczy do nas - donosił 11 XII 1905 r. z Katowic - ponieważ nastąpiła zmiana miejsca przeznaczenia, mianowicie trzeba przesłać: Finland, Wyborg, na okaziciela frachtu. Wysłać okrętem. Fracht przyślij do Krakowa. [...] Zawiadom depeszą, kiedy to będzie załatwione. Pożądane jest, żeby każda skrzynka ważyła najwyżej 40 funtów naszych [tj. 40 tzw. funtów lwowskich, czyli 16 kilogramów]. [...] Potrzebne są ładunki w ilości 100 do każdego. Kup i dodaj, jeżeli tam nie ma takiej ilości, a monetę prześlę ci zaraz po otrzymaniu listu".

Wkrótce Sulkiewicz zawiadomił Wojciechowskiego o niemożności zapowiadanego transportu broni przez Finlandię. "Z Finl[andią] niemal klapa - informował w liście z 2 I 1906 r. - a więc odbiór  m u s i  b y ć  w  B e r l i n i e  [podkreśl. w oryginale - R. Ś.], o ile nie dostane jakiej zmiany w 'Syrenim grodzie' [tzn. w Warszawie]".

Po wielu perypetiach karabiny, które przewoził Sirius dotarły na Kaukaz. W pobliżu Poti 24 listopada 8 500 karabinów wraz z amunicją przeładowano na cztery barki, które następnie skierowano do Poti, Anaklia, Gagra i Batumi.

Niewiadomo dokładnie, jak dalej potoczyły się losy polskiego transportu broni ze Szwajcarii. Wojciechowski opuścił Southbourne-on-Sea 25 stycznia 1906 r., udając się do Wilna. Być może wcześniej załatwił wszystko, jak tego oczekiwał Sulkiewicz. Faktem jest, że potem w magazynach centralnych PPS znalazło się 4 500 karabinów (głównie typu Spencer, Mosin i Manlicher), wraz z niewielkim zapasem amunicji - 18 100 sztuk. Karabiny nie nadawały się zupełnie do akcji bojówek. Zgromadzono je na wypadek ogólnorosyjskiego powstania. W okresie rewolucji 1905-1907 roku nie zostały użyte.

Ogółem pomoc japońską dla PPS w okresie od IV 1904 do X 1905 r. można zbilansować następująco (na podstawie zachowanej dokumentacji):

 

1. Miesięczne raty na prace wywiadowcze po 90 Ł (9 miesięcy), od kwietnia do grudnia 1904 r. (w dyspozycji Taro Utsunomiya) - 810 Ł

2. Koszty podróży Józefa Piłsudskiego i Tytusa Filipowicza z Tokio do Londynu w sierpniu 1904 r. (w dyspozycji Saburo Inagaki) - 200 Ł

3. Dodatkowe miesięczne raty na obsługę agentury na Syberii po 100 Ł, za 2 miesiące, w listopadzie i grudniu 1904 r. (w dyspozycji Taro Utsunomiya) - 200 Ł

4. Subwencje na zakup uzbrojenia oraz obsługę działalności rewolucyjnej w październiku i listopadzie 1904 r. (w dyspozycji Motojiro Akashi) - 4 000 Ł

5. Miesięczne raty na prace wywiadowcze po 90 Ł w 1905 r. (9 miesięcy), od stycznia do września 1905 r. (w dyspozycji Taro Utsunomiya) - 810 Ł

6. Dodatkowe miesięczne raty na obsługę agentury na Syberii po 100 Ł w 1905 r., za 9 miesięcy, od stycznia do października (w dyspozycji Taro Utsunomiya) - 900 Ł

7. Subwencje na zakup uzbrojenia oraz obsługę działalności rewolucyjnej w 1905 r. (w dyspozycji Motojiro Akashi):

    luty-marzec - 6 500 Ł

    kwiecień - 5 000 Ł

    maj-czerwiec - 10 000 Ł

    lipiec - 5 000 Ł

8. Zwrot kosztów podróży Witolda Jodki-Narkiewicza do Paryża na początku lutego 1905 r. - 10 Ł

Razem - 33 430 Ł

 

Według japońskiego historyka, Chiharu Inaby, który podaje wyliczenia Toschio Tani, Sztab Generalny w Tokio w okresie wojny 1904-1905 r. wypłacił różnym grupom politycznym i opozycyjnym na cele rewolucji w Rosji ogółem 1 000 000 jenów, czyli 1 000 000 rubli, albo 100 000 funtów szterlingów (obecnie prawie 5 000 000 000 jenów, czyli 40 000 000 dolarów amerykańskich). Kwota około 33 430 funtów szterlingów przekazana w 1905 r. dla PPS za pośrednictwem służb Kempeitai (wówczas w przybliżeniu 334 300 rubli, 800 000 koron) stanowiłaby więc około 1/3 całej tej sumy (obecnie ponad 13 370 000 dolarów amerykańskich). Proporcje te świadczyły o tym, że Japończycy przywiązywali ogromną wagę do sytuacji w zaborze rosyjskim. Gdyby wielkość terytorium i potencjał ludnościowy europejskiej części Rosji odnieść do warunków Królestwa Polskiego, to okaże się, że właśnie Polacy, biorąc pod uwagę te właśnie czynniki porównawcze, otrzymali w tym czasie stosunkowo największą pomoc materialną od Japonii (Finowie otrzymywali w zasadzie pieniądze na zakup broni dla różnych grup rewolucyjnych, przede wszystkim pośredniczyli w kontaktach z Partią Socjalistów-Rewolucjonistów). O skali i znaczeniu wydatkowanych kwot jeszcze więcej mówi ich udział w bilansie wpływów kasy partyjnej PPS.

Jodko-Narkiewicz podał, że dochody PPS, "zarówno zwyczajne, jak i nadzwyczajne", "wzrosły znacznie" w 1905 roku. "Za rok ubiegły (1905) - pisał 20 III 1906 r. - według rachunku przybliżonego mieliśmy około 600 000 rubli dochodu". Były to przychody oficjalne, które nie obejmowały tajnego funduszu z dotacji japońskich. Natomiast liczba "płatnych funkcjonariuszy partyjnych" wynosiła 300. Kasę partii zasilały oficjalnie niemal wyłącznie konfiskaty pieniężne. W okresie od 1 stycznia do 26 grudnia 1905 r. otrzymano z konfiskat 19 040 rubli. Dopiero akcja bojowa w Wysokiem Mazowieckiem, dokonana nocą z 26 na 27 grudnia, istotnie wpłynęła na poprawę sytuacji finansowej partii, przynosząc około 397 000 rubli.

Według stosowanego w PPS przelicznika wymieniona kwota 600 000 rubli odpowiadała sumie 60 000 Ł. Dokładnie nie wiadomo, ile oprócz tego wynosiły dotacje japońskie. Według zachowanej polskiej dokumentacji, która z pewnością nie obejmuje wszystkich rachunków, była to wyliczona wyżej kwota minimum 28 220 funtów szterlingów, co odpowiadało niemal połowie całego budżetu PPS w 1905 r. Tak więc wszystkie wpływy do kasy partii w 1905 r. wynosiły w przybliżeniu 88 220 funtów szterlingów. Tajne fundusze kierownictwa partii stanowiły trzecią część łącznych dochodów PPS w 1905 r. Jeśli uwzględnić, że pieniądze uzyskane od Japonii szły niemal w całości na zakup broni i bezpośrednią działalność kierownictwa akcji rewolucyjnej (zaplecze techniczne i prace stricte operacyjne), pomoc ta miała decydujące znaczenie dla PPS, umożliwiając w praktyce zdobycie dalszych funduszy (głównie z konfiskat). Pamiętać należy przy tymi o pułapie wydatków, z jakiego wychodziła kasa PPS w pierwszych miesiącach 1904 r.. kiedy dosłownie każdy funt ważył na codziennym bytowaniu członków kierownictwa oraz całej działalności partyjnej.

Oblicza się, że w okresie walki zbrojnej w latach 1904-1907 organizacje bojowe PPS dysponowały łącznie 26 200 sztukami ręcznej broni palnej (23 600 brauningów, 1 000 mauzerów, 1 600 rewolwerów i pistoletów typu Bulldog, Vellodock, Smith & Wesson i Nagan), z tego 22 850 sztuk broni pochodziła z zakupów i konfiskat w latach 1904-1906. Ogółem zakupiono również 4 300 000 sztuk amunicji. Oficjalnie na finansowanie organizacji bojowych PPS wydała w tym czasie 858 760 rubli, z czego 480 388 rubli przeznaczono na zakup broni (255 000 rubli wydano w 1905 r.). Biorąc pod uwagę relacje w liczbach bezwzględnych ilości przeprowadzonych akcji bojowych w zaborze rosyjskim, wielkości arsenału bojowego oraz zasobów finansowych, efektywność działania Organizacji Bojowej nie była imponująca. W 1905 r. odnotowano zaledwie 76 zbrojnych starć z policją, wojskiem oraz 3 z leśnikami i gajowymi w Królestwie Polskim. W następnymi roku liczby te nieznacznie tylko wzrosły. Jednakże podstawową formą starć z władzami carskimi były strajki, manifestacje i walki na barykadach z policją, żandarmerią i wojskiem.

W 1905 r. wykorzystywano przy transportach broni drogę "Odesa" (z Europy Zachodniej przez Szwecję, Finlandię, Petersburg, Lipawę, Wilno do Warszawy). Ponadto wykorzystywano szlaki: z Hamburga przez Berlin, Poznań, Kalisz do Lodzi, a także z Gdańska przez Toruń i Włocławek do Warszawy oraz z Gdańska przez Brodnicę do Warszawy. W pierwszych miesiącach 1906 r. broń przerzucano również z Leodium (obecnie Liege) w Belgii przez Wiedeń, Lwów, Zamość, Lublin do Warszawy. Oprócz tego, ze wszystkich wymienionych kierunków broń przywożono do Krakowa i Lwowa, zwykle przez Wrocław, Katowice lub Wiedeń.

Podstawowym źródłem finansowania działalności PPS (oficjalnie) były konfiskaty. W latach 1905-1908 organizacje i grupy bojowe PPS i PPS Frakcji Rewolucyjnej zdobyły w akcjach 1 150 441 rubli 2 kopiejki (1905 - 416 040 rubli, 1906 - 334 606 rubli 88 kopiejek, 1907 - 115 241 rubli 14 kopiejek, 1908 - 284 253 ruble).

Podczas wojny japońsko-rosyjskiej rząd w Tokio dążył do wywarcia wpływu na sytuację wewnętrzną w Rosji przez oddziaływanie na jej opozycję antyrządową. Związane z tym zamierzenia japońskie szły dwutorowo. Ministerstwo Spraw Zagranicznych sprzeciwiało się zbyt dużemu wspieraniu tendencji antycarskich i antyrosyjskich, mając na uwadze perturbacje międzynarodowe takiej polityki, w tym przede wszystkim jej wpływ na interesy Niemiec i Austro-Węgier.

Natomiast Sztab Generalny w Tokio zdecydował się na bezpośrednie finansowanie działalności rewolucyjnych i opozycyjnych grup antycarskich oraz antyrosyjskich. Samodzielną rolę w tych planach odgrywały kontakty z Polską Partią Socjalistyczną, która jednak nie potrafiła wykorzystać wszystkich potencjalnych możliwości, jakie dawała jej współpraca z Japonią. Opozycji antyrządowej zapewniano daleko idącą pomoc finansową, przeznaczoną na wzniecenie zamieszek w Rosji oraz, w mniejszymi stopniu, cele wywiadowcze. Wynikało to z ogólnej strategii Japonii. Służby Kempeitai wprowadziły do działań wywiadowczych czynnik ideologiczno-polityczny, jako główny motyw prowadzonej destrukcji na wrogim terenie, chcąc zmusić Rosję do prowadzenia wojny na dwa fronty - z wrogiem zewnętrznym i wewnętrznym. Działania wywrotowe na głębokim zapleczu toczonej kampanii na Dalekim Wschodzie miały zmusić rząd i dowództwo rosyjskie do wycofania maksymalnej liczby wojsk ze sceny wojennej i skierowanie ich do utrzymania porządku w zachodniej części imperium.

Plan pokonania Rosji od wewnątrz w dużym stopniu inspirował Akashi. Szef wywiadu japońskiego w Europie, którego działalność skupiała się na imperium carskim prezentował swą działalnością pierwszą i najbardziej ambitną ówcześnie próbę interwencji mocarstwa w wewnętrzne sprawy innego kraju. W czasie wojny popierał opozycję w Rosji, kierował pomocą finansową dla wyrosłych z niej ruchów odśrodkowych, zachęcając do buntu przeciwko caratowi. Przekazane pieniądze posłużyły do wzniecenia niepokojów i osłabienia reżimu rosyjskiego od wewnątrz. "Rosja jest słabsza niż można się tego spodziewać po kraju o populacji 130 milionów - pisał później w Rakka ryusui w podsumowaniu swojej działalności w Europie. - Ponieważ rząd Rosji jest od dawna nieudolny, partie polityczne odwróciły się od 'nacjonalizmu' i skupiły się na 'indywidualizmie', to znaczy na popieraniu wąskich interesów. Nie tylko uciskane narody, takie jak Polacy, Finowie, mieszkańcy Kaukazu i krajów bałtyckich, ale także wielu Rosjan jest w opozycji wobec caratu i pozostają między sobą w ciągłym konflikcie. Gdyby obecny rząd ulepszył swoją politykę i stał się bardziej liberalny, mógłby się załamać. A więc carat kontynuuje politykę ucisku. To dlatego obecny reżim może utrzymać w ryzach wojsko. Mimo że carski rząd jest tak skorumpowany, na Dalekim Wschodzie stanowi wciąż potęgę militarną. Japonia musi pozostać w stanie gotowości bojowej ze względu na Rosję". Te uwagi miały swoje specjalne znaczenie, gdyż pisał je odpowiedzialny za całe działania wywiadu w okresie wojny japońsko-rosyjskiej oficer Kempeitai, który znał wagę swych konkluzji. Doświadczenia japońskie mogły stanowić drogowskaz dla wszystkich tego rodzaju przedsięwzięć, dając niemal gotowe podstawy założeń operacyjnych do kolejnych akcji specjalnych, wymierzonych przeciwko Rosji.

Tym specjalnym działaniom przeciwko Rosji towarzyszyły prace klasycznego wywiadu. W okresie wojny japońsko-rosyjskiej siatka wywiadowcza Akashiego składała się zwykle z siedmiu agentów (liczba agentów zmieniała się) i ich pięciu pomocników, którzy pośredniczyli w kontaktach pomiędzy nim a agentami. Początkowo Akashi korzystał z usług osób wskazanych do współpracy wywiadowczej przez grupy opozycyjne, z którymi pozostawał w kontakcie. "Mieli oni jednak swoje własne polityczne cele", co w zasadzie utrudniało prowadzenie wywiadu - zauważał Akashi - bo generalnie "nie chciał płacić pomocą za pomoc". Starał się więc oddzielić sferę polityczną od spraw czysto wywiadowczych. Podczas wojny członkowie partii opozycyjnych okazywali mu dużą pomoc, ale informacje z dziedziny wojskowości nie były wystarczające, gdyż informatorzy nie mieli odpowiedniego przygotowania, a nie chcieli mieć przy sobie specjalnych asystentów. "Bardzo się bali - podkreślał Akashi - obawiali się utracić honor przy wyjawieniu współpracy. Zamachy, zabójstwa, spalenia - takie akcje traktowali jako elementy normalnej strategii, ale szpiegostwo uznawali za najgorsze zajęcie. O kwestiach politycznych chętnie informowali, lecz o sprawach wojskowych i szpiegowskich tylko wtedy, jeżeli byli do tego zmuszeni. Wówczas informowali o wszystkim co wiedzieli". Styczność z grupami antyrządowymi przy organizacji prac wywiadowczych wyprowadziła element agenturalnego pośrednictwa przy właściwych kontaktach. "Przy akcjach wywiadowczych i tajnej działalności - uzupełniali - lepiej mieć agentów i za ich pośrednictwem organizować wszystko. W każdym wypadku, jeżeli akcja uda się lub nie powiedzie się, oni sami ponoszą odpowiedzialność za wyniki tej działalności". Prowadzenie wielkich operacji wywiadowczych stawało się jednym z najważniejszych zadań mocarstw. "Można powiedzieć - kończył - że Europa jest jednym krajem". W określonym miejscu tworzy się centrum agencji dla kilku stałych agentów, którzy sami rozwijają własne sieci zdobywania informacji oraz zewnętrznego i wewnętrznego wpływu na różne grupy interesów.

Cele bezpośrednie Japonii były jednak ograniczone tylko do okresu prowadzenia wojny z Rosją. Władze w Tokio nie interesowały się późniejszym losem wspieranych grup opozycyjnych. Nie brano pod uwagę konsekwencji podejmowanych działań dla przebudowy politycznej Rosji. Japoński Sztab Generalny traktował swoich rewolucyjnych sprzymierzeńców jak najemników, dostarczając pomocy po to, aby odnieść doraźne korzyści na froncie.

Główny projekt planu zorganizowania powstania zbrojnego w Petersburgu zakończył się niepowodzeniem. Zbrojne demonstracje w Królestwie Polskim i w Gruzji pod koniec 1904 r., podobnie jak demonstracje i strajki robotników oraz bunty chłopskie, wybuchające w Rosji przez cały rok 1905, mogą być po części przypisywane staraniom japońskim, niezależnie od tego, że ruch rewolucyjny rozwijał się tam samoczynnie, z właściwą sobie dynamiką; miał swoje wewnętrzne przyczyny oraz głębsze uwarunkowania. Z perspektywy japońskiej, odniesionych bezpośrednich korzyści angażowania polityki w sprawy europejskie, te decyzje Sztabu Generalnego w Tokio nie wpływały rozstrzygająco na wynik zmagań wojennych na Dalekim Wschodzie. Jednakże dość istotnie podkopały system władzy caratu, przyspieszając ewolucję polityczną jej przeciwników. Ostatecznie rewolucja w imperium wywarła decydujący wpływ na rezultat wojny, bo zmusiła Rosję do podpisania niechcianego pokoju w sytuacji, w której stale wzrastający potencjał militarny państwa był bliski osiągnięcia rozstrzygającej przewagi na lądowych polach walki. Pomoc japońska miała duży wpływ na działalność różnych grup opozycyjnych i rewolucyjnych w imperium rosyjskim. Subwencje finansowe dla PPS warunkowały wręcz jej działalność w przyjętymi przez Piłsudskiego kierunku, co w konsekwencji tworzyło podstawy dla przyszłego ruchu niepodległościowego.

Ochrana, pomimo ogromnych potencjalnych możliwości do zwalczania obcych wpływów i tendencji odśrodkowych w państwie, nie była w stanie skutecznie przeciwdziałać naciskowi japońskiego wywiadu w wojnie na własnym odcinku tajnego frontu. Decydowały o tym głębsze przyczyny. Przede wszystkim system carski nie pozwalał ograniczyć interesów nacjonalizmu rosyjskiego, bazującego na tradycji wielkoruskiej, eliminując główne narzędzie skutecznej reformy państwa, a raczej jego nierosyjskich obrzeży.

 

 

Rozdział III

 

Operacja "Konfident 'R' "

 

...W historii nic się bez przyczyny nie dzieje... Jestem człowiekiem realnym, biorę rzeczy tak, jak one są, a nie tak, jak bym chciał je widzieć... Przerabiałem przecież je przez całe życie i starałem się zawsze patrzeć na nie bez żadnej złudy, bez żadnej iluzji.

Józef Piłsudski

 
Rewolucyjne rozczarowania

Współpracę z wojskowym wywiadem austriackim, na zasadzie analogii do umów wywiadowczych ze sztabem japońskim, Piłsudski planował już w 1904 r., kiedy tworzył w Galicji bazę organizacyjną dla wystąpień rewolucyjnych w Królestwie. Okazało się to jednak wówczas niepotrzebne. Nadzwyczaj skromne możliwości działania nie pozwalały też na nawiązanie kontaktu ze Sztabem Generalnym w Wiedniu. Działacze emigracyjni PPS w Galicji stanowili niewiele znaczącą politycznie grupę, do tego o wyraźnym, lewicowym rodowodzie. Dla władz monarchii Habsburgów wizerunek socjalisty rodził negatywne skojarzenia. Z drugiej strony, austriackie władze administracyjne tolerowały obecność przywódców polskiego ruchu rewolucyjnego, kierujących z Galicji walką z caratem. Jednakże nie widać było oznak większego zaangażowania politycznego Austro-Węgier przeciwko Rosji, które mogłoby doprowadzić do otwartego konfliktu między zaborcami, a tylko w tym wypadku propozycje Piłsudskiego mogły mieć realną wartość.

Rewolucja 1905 roku uzmysłowiła Piłsudskiemu, że nie uda się przekształcić ruchu rewolucyjnego w powstanie antyrosyjskie. Przywódca PPS krytycznie oceniał skuteczność działań rewolucyjnych swej partii. Możliwości rewolucji w Królestwie Polskim były niewielkie. Pomimo buntu "młodych" faktycznie przewodził partii przez cały okres rewolucji. Kiedy "młodzi" zamierzali przejąć patronat nad rozwijającym się żywiołowo ruchem strajkowym w Królestwie Polskim, co w istniejących warunkach nie mogło przynieść postulowanych efektów, odpowiadał za główne działania PPS, organizując zbrojne wystąpienia bojówek, które uważał za najważniejsze dla partii i jedynie skuteczne w rozpoczętej walce z caratem. Stał na czele Wydziału Bojowego bez przerwy (do października 1909 r.). "Na zaczepny ruch ze strony rewolucji - wspominał 11 V 1912 r. - nigdzie się nie zdobyto. Świadczy to o niesprawności i nieumiejętności technicznej". Od strajku powszechnego w grudniu 1905 r. i ogłoszenia rewolucji "cały kraj od początku do końca na to wezwanie nie odpowiedział; cały kraj wykazał nieufność do sprawności i umiejętności technicznej tej organizacji, która dotąd ruch prowadziła. [...] Rewolucja moskiewska zostaje zgnieciona, rewolucja na południu Rosji, też - w całym państwie następuje okres ostrego starcia". Słabość ruchu polskiego objawiła się w pełnym zakresie, pomimo działań bojówek. "W najszczęśliwszych czasach - zaznaczał dla ukazania całego problemu - siła zbrojna wynosiła dwa do dwóch i pół tysiąca zbrojnych ludzi. Jeżeli chodzi o cyfry w bojach, to największym skupieniem ludzi do boju było trzydzieści sześć osób [tj. w akcji pod Rogowem 8 XI 1906 r. - R. Ś.]. Te cyfry, tak skromne, świadczą o dwóch rzeczach: o niskim poziomie sprawności technicznej i już bardzo niskim poziomie czynnika moralnego, który nie jest w stanie wydobyć z siebie większych cyfr". Na przyszłość wynikał stąd jeden wniosek: "należy myśleć zawczasu o czynniku technicznym".

Nie mniej ważnym zagadnieniem pozostawała organizacja zaplecza politycznego. Piłsudski od jesieni 1905 r. poświęcał najwięcej czasu i uwagi budowie Organizacji Spiskowo-Bojowej, która miała rozpocząć nową fazę rewolucji. " 'Ziuk' - pisał 4 XII 1905 r. Jodko-Narkiewicz - zajmuje się bojówką tu [tj. w Krakowie - R. Ś.]". Przewidywał, że "bardzo ważną placówka będzie organizowanie sztabu politycznego warszawskiego z filiami we wszystkich cyrkułach. To jest przyszła forma naszej organizacji - podkreślał".

Powoli zaczął się krystalizować pomysł konspiracji wojskowo-politycznej, która później przybrała formę Związku Walki Czynnej.

Proletariacka formuła rewolucji narodowej poniosła klęskę, tak jak wcześniej idea powstania na zasadzie pospolitego ruszenia. Okazało się, że proletariat nie może być tą siłą, która uwolni Polskę od caratu. Stawka na rewolucję na ziemiach polskich oraz wiązanie walki o niepodległość z wewnętrznym poruszeniem w Rosji zawiodły na całej linii. Piłsudski dostrzegał, że urzeczywistnienie ideologii socjalistycznej jako doktryny politycznej i ustrojowej nie miało szans powodzenia na Zachodzie, gdzie ustrój państw ewoluował w XlX w. niezmiennie w kierunku pełnej demokracji. Myśl socjalistyczna nie stała się łącznikiem Polski z cywilizacją zachodnioeuropejską. Socjalizm nie dawał więc szansy wyjścia poza dotychczasowy układ stosunków w, Europie i skazywał Polskę na samotną, tradycyjnie beznadziejną walkę z zaborcami, jeśli polski ruch rewolucyjny nie miał się stać częścią składową rewolucji rosyjskiej, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jako pragmatyk, traktujący niechętnie wszelkiego rodzaju konstrukcje teoretyczne i doktryny, a realizujący koncepcje, które wyrastały z rzeczywistości, musiał przeciwstawić temu inny program walki o niepodległość. Porzucono ostatecznie nadzieje na wybuch rewolucji zachodnioeuropejskiej jako sojuszniczki polskich socjalistów. Przygotowania do nowej akcji zbrojnej zrodziły się z niewiary w rewolucję jako drogi do odzyskania niepodległości. Należało szukać rozwiązań szerszych, poza socjalizmem, i zmienić założenia koncepcji polityczno-militarnej walki o Polskę.

Mimo wszystko rewolucja otwierała nowe horyzonty. "Jeden podmuch rewolucji w Rosji został stłumiony - pisał później Sławek - ale mogą przyjść następne fale". Idea rewolucji przestała być pojęciem abstrakcyjnym. Należało tylko - kontynuował - "wyciągnąć wnioski z przebiegu ruchu, dostrzec braki przygotowania, braki, które trzeba było uzupełniać już podczas samej walki. Wniosek był prosty - następna fala rewolucji musi nas zastać bardziej przygotowanymi. Warunki, w jakich pracowaliśmy przed 1905 r., i to zarówno mała liczebność naszych sił oraz obojętność otoczenia, jak i nasze śmieszne wprost środki materialne. Już to samo zdejmuje całkowicie z nas odpowiedzialność za brak technicznego przygotowania rewolucji. Przy ówczesnych nastrojach społeczeństwa nie tylko nie znaleźliśmy żadnego poparcia na przystosowanie organizacji do walki zbrojnej, ale byliśmy uznani za niebezpiecznych szkodników, którzy nową klęskę nieudanego powstania chcą na naród sprowadzić". Toteż, "gdy przyjdzie następny okres zrewolucjonizowania mas, trzeba, by nie marnowały one sił na bezsensownych manifestacjach i strajkach, żeby znały, żeby miały pokazaną sobie formę walki z bronią w ręku, formę masowej partyzantki. Trzeba poza tym mieć większą ilość ludzi zdatnych do kierowania tą masową walką zbrojną, aby przez nich wnieść pewien stopień planowości całego ruchu". Piłsudskiemu przypadła rola twórcy i wyraziciela myśli politycznej obozu niepodległościowego, na bazie dotychczasowych doświadczeń PPS.

Nowe zastępy bojowników miały rekrutować się z postępowych stowarzyszeń młodzieżowych, przede wszystkim z Galicji. Organizacje te miały duże oparcie w napływie młodzieży z Królestwa, zwłaszcza po rewolucji 1995 r. W środowiskach młodzieżowych zachodziły istotne przewartościowania. Formował się nowy ruch, wysuwający hasło niepodległości, "jako swój najgłówniejszy i najważniejszy sztandar" - zauważył Kazimierz Świtalski, który uległ wówczas tym przemianom. Kwestie społeczne schodziły na dalszy plan. "Ten obóz niepodległościowy - wspominał - mimo, że nie stworzył żadnej organizacji, mimo, że należeli do niego luźni sympatycy różnych partii, okazał się zespołem, wywierającym znaczny swój wpływ nie tylko na młodzież, ale kazał i leaderom stronnictw liczyć się z tym prądem żywym i emocjonalnie prężnym". "Rozumowali ci zjednani [dla ruchu - R. Ś.] ludzie, że pierwszym celem jest zdobycie niepodległości i angażowano do pracy takich, którzy dawali gwarancję, że temu celowi podporządkują się całym sercem. Przypominając zaś, że dla osiągnięcia tego celu trzeba się decydować na zbrojną walkę, wydobywali z siebie gotowość do ofiar ze swego życia".

Od wielu lat stykał się on z "dekadentami". Koniec XIX wieku bez większych wstrząśnień historycznych rodził podatną atmosferę dla ich pesymistycznych poglądów. "Oni to - pisał dalej - wysiadywali po krakowskich, a trochę również i po lwowskich kawiarniach. Gadali i swarzyli się dość chaotycznie na najrozmaitsze tematy. Pijali absynt, zapuszczali długie włosy i brody, chodzili w aksamitnych kurtkach, których kołnierze bywały pokryte bogatą warstwą łupieżu. Kostiumowali się oni na artystów i było wśród nich i 'en vogue' uchodzić za gruźlika. Byli pesymistami w ocenie rzeczywistości, uznawali tylko walory estetyczne i byli zwolennikami hasła 'sztuka dla sztuki'. Wyrósł ten prąd, czy moda, z normalnego zjawiska buntu młodych przeciw szarzyźnie życia. Stąd odnoszenie się z pogardą do 'zjadaczy chleba', 'filistrów' i 'kołtunów', ale bez zdolności do przeciwstawienia im czegoś bardziej wartościowego. Był to prąd, w gruncie rzeczy, dość anarchiczny i aspołeczny. A konkubinat dekadentyzmu i rewolucjonizmu był nieporozumieniem i pomyłką, gdyż każdy ruch społeczny musi się opierać na wierze w ludzi, na uznawaniu ich wartości, skoro oni mają być twórcami upragnionego przewrotu czy postępu". Duża część młodego pokolenia, które w pierwszych latach XX stulecia wchodziło w dorosłe życie, nie chciała poddać się tym nastrojom. Odrzucano zarówno dekadentyzm, jak i socjalizm, jako dwie, burzące umysłowość, skrajności ideowe. Różne wydarzenia na arenie międzynarodowej rodziły nowe nastroje i budziły uśpione nadzieje. "Słabość Rosji w jej wojnie z Japonią, dająca perspektywy, że ruchy rewolucyjne mogą liczyć na sukcesy, objawy zachwiania się carskiego despotyzmu, oto fakty historyczne, które z zadymionych nadal kawiarni zaczęły coraz wydatniej wypędzać pesymistyczne koszmary niewiary w rolę człowieka. Przy stolikach kawiarnianych dawniejsze aksamitne artystyczne wdzianka zostawały coraz częściej zastępowane kurtkami strzeleckimi, czarne kapelusze z ogromniastymi rondami przez maciejówki, a rzekomi gruźlicy wracali do zdrowia po ćwiczeniach w polu. Nie przestano psioczyć na filistrów i kołtunów, a czasami na ciotki i dewotki, ale ten bunt młodego pokolenia, to chroniczne zjawisko we wszystkich okresach, mógł szarzyźnie codzienności przeciwstawić teraz ideę niepodległości i to skonkretyzowaną w przygotowaniach do ruchu zbrojnego, mającego naszą niezawisłość wcielić w życie".

Ten przewrót duchowy nie miał zbyt wielkiego oddźwięku w szerszej opinii polskiej, ale był zarzewiem fermentu, który wpływał na rozwój ruchu zbrojnego przeciw Rosji. W nowej konspiracji miał się ziścić młodzieńczy "sen o szpadzie".

Największą uwagę kierownictwa PPS zwracała tajna organizacja "Promienia", która wzięła swoją nazwę od miesięcznika socjalistycznego dla młodzieży szkolnej, wydawanego od 1898 r. we Lwowie. Organizacja stała się szkolą dla wielu działaczy politycznych i wojskowych, związanych później z ruchem strzeleckim Piłsudskiego. Większość członków "Promienia" identyfikowała ideologię socjalistyczną z walką o niepodległość Polski. Rozstrzyganie kwestii sprawiedliwości społecznej zastępowały dyskusje w kołach "Promienistych" nad dogmatami ideologii socjalistycznej, głównie w oparciu o dzieła Karla Marxa. Najbardziej przemawiały do przekonań legendarne postacie rewolucjonistów polskich. Wiele mówiono o Piłsudskim i Jodko-Narkiewiczu, który z ramienia PPS zajmował się współpracą z "Promienistymi". Różne wypowiedzi przywódców PPS przyspieszały przewartościowania programowe "Promienia" w kierunku patriotycznym. "W początkowym okresie rozwoju organizacji - wspominał Stanisław Loewenstein - szczególnie silnie zaznaczył się wpływ Witolda Jodki-Narkiewicza. Tradycje i dążenia powstańcze, kult ideologii demokratycznej emigracji kojarzyły się u Jodki z ideologią PPS. W tym kierunku szedł też jego wpływ na urobienie ideologii 'Promienia' ". Z pewną ostrożnością używano pojęcia "socjalizm", gdyż "w owe czasy - jak wspominał gimnazjalne lata Kazimierz Świtalski - wyraz ten na równi ze słowem 'antychryst' był straszny'. Piłsudski jednoznacznie rozstrzygał przeżywane rozterki, traktując ruch socjalistyczny jako formę walki o niepodległość.

Pod wypływem rewolucji w Królestwie Polskim organizacja "Pronienistych" stawała się wyraźnie socjalistyczna. Ferment rewolucji ogarnął całą organizację. Część starych działaczy "Promienia" stroniła od tych nastrojów. Nie pociągała ich ideologia socjalistyczna w zakresie politycznych kwestii urzeczywistnienia programu społecznego ruchu. Nie do pogodzenia wydawała się idea rewolucji socjalnej z dążeniem do zdobycia niepodległości. "Najbardziej skrajnym w kwestiach społecznych socjalistom polskim - wspominał Świtalski - nie przychodziło do głowy, że znaczenie cudzej niewoli i chęć posiadania własnego państwa nie daje się pogodzić z socjalizmem". Kwestia niepodległości wychodziła poza ramy jednego stronnictwa, stawała się zagadnieniem ogólnopolskim. Przy tym sytuacja międzynarodowa coraz bardziej stawiała się napięta, "rodząc wyczucie, że sprawa polska może stanąć na porządku dziennym". Z tych powodów wielu "Promienistych", jak Świtalski, nie widziało dla siebie miejsca w konspiracji rewolucyjnej w Królestwie Polskim, czując powiew nowych idei. Inni, jak Marian Kukiel, wstępowali do PPS, akceptując hasła i działania partii w zaborze rosyjskim. Jedni i drudzy tworzyli później konspiracyjną organizację Związku Walki Czynnej. Warto jednak zauważyć, że Kukiel odszedł ostatecznie od Piłsudskiego, natomiast Świtalski pozostał wiemy do końca życia przywiązaniu do Komendanta, podzielając jego zapatrywania polityczne w każdym okresie życia. Po załamaniu się rewolucji w Królestwie Polskim "Promień" przestał reprezentować "młodzież socjalistyczną", a stawał się organizacją "polskiej młodzieży niepodległościowej".

Podstawą działalności dla Piłsudskiego pozostawała jeszcze Organizacja Bojowa PPS. W czerwcu 1906 r. OB liczyła około 840 bojowców. Była to wciąż duża siła, ale powoli wpływy organizacji kurczyły się. Dochodziły do tego błędne założenia taktyczne części kierownictwa PPS. Ustępstwa rządowe były pozorne, służyły umocnieniu władzy caratu. "System ten nie pęknie - pisał w Polityce walki czynnej - póki nie zostanie złamana potęga ludzi, których tradycją rodzinną i powołaniem życiowym jest utrzymanie tego systemu. Rewolucja zbrojna, przy tym nie a la Moscou, lecz dostatecznie silna dla zgniecenia sił rządowych - oto konieczność dziejowa, jaką mamy przed sobą. Musimy wykorzystać wszelkie siły społeczne w celu organizowania zbrojnego powstania. Ono jedynie może zmienić podstawy naszego bytu politycznego". PPS od dawna już głosiła pogląd, że "ruch zbrojny będzie koniecznym wynikiem rozwoju ruchu socjalistycznego w Królestwie. Był to ciągle program przyszłości. "Zapewne nieprędko jeszcze zakończy się proces społeczny, niezbędny dla przygotowania ruchu zbrojnego" - przewidywał. - "Lecz czynnikiem najważniejszym jest bezpośrednia walka czynna i dlatego wybitne jej przejawy są w naszym życiu politycznym wypadkami doniosłości najwyższej". Tylko więc te działania bojowe miały znaczenie, które brały pod uwagę wskazany cel ostateczny.

Ważna na przyszłość okazała się także "robota wywiadowcza w szerokim tego słowa znaczeniu", zapoczątkowana jeszcze w 1904 r. "Dzieli się ona - mówił Piłsudski 5 VII 1906 r. na I Ogólnobojowej Konferencji PPS w Krakowie - na dwie części: militarną i cywilną. Sekcja militarna rozwijała się dobrze, gdyż byli do tej roboty specjalni towarzysze. Dostatecznej jednak ilości ludzi nie było. Wywiady skierowane były na wojsko, na ich koszary i instytucje strzeżone przez wojsko; wszystko to jest potrzebne przy ogólnym poruszaniu się w kraju. Wywiady cywilne, które są potrzebne dla rozmaitych planów i akcji szwankowały, gdyż prowadzone były bez żadnego systemu. Nie mogliśmy wyodrębnić pierwszej grupy ludzi, która by się zajęła specjalnie tylko tym". Zebrane doświadczenia nie były bez znaczenia przy podejmowaniu starań nawiązania kontaktów wywiadowczych z przedstawicielami Biura Ewidencyjnego w Wiedniu. Wypracowano niekonwencjonalne metody zdobywania informacji. Przyjęte schematy działania, które opierały się na tajnej organizacji bojowo-politycznej, poza strukturami państwowymi, nie miały swojego odpowiednika w klasycznej służbie wywiadu. Nie zmieniało to jednak ogólnej oceny roli Organizacji Bojowej w rewolucji. "Zakładając bojówkę - stwierdzał dalej - marzyliśmy, że przygotowujemy te kadry bojowe, które kiedyś mają stanąć na czele zbrojnej rewolucji, do wielkich rzeczy. [...] Brak postulatów politycznych, brak jasnych celów rewolucyjnych dusi organizację nie tylko bojową, lecz i całą ogólnopartyjną".

Piłsudski wystąpił z oficjalną krytyką OB na zwołanym do Wiednia IX Zjeździe PPS, który odbył się w dniach 19-22 listopada 1906 r. Bojówka - przypominał w złożonej w drugim dniu Zjazdu Deklaracji Organizacji Bojowej PPS - odpowiadała podczas rewolucji za "wszelkie przygotowania do zbrojnej rewolucji", "rozpoczęcie planowego uzbrojenia" oraz "kształcenia bojowego zorganizowanych towarzyszy". Zadań tych OB nie wypełniła, zmniejszając szanse "rewolucji zbrojnej". Nie stworzono "siły zbrojnej", która we właściwym momencie przystąpiłaby do walki. Nie oznaczało to wcale zamiarów "natychmiastowego wywołania powstania", co zarzucano Piłsudskiemu, gdy prowadził przygotowania do "akcji czynnej" przeciwko Rosji. "Oni chcą powstania" - głosili oponenci, którzy w rewolucji chcieli widzieć tylko ruch klasowy. Dlatego - oceniał przywódca bojówki podczas dyskusji 21 XI 1906 r. na IX Zjeździe PPS - tylko "próbami obecna rewolucja skończyć się musi". Najmocniej podkreślił swoje stanowisko w deklaracji podpisanej przez kilkunastu delegatów, którzy opuścili IX Zjazd. Oświadczenie podkreślało że "walka rewolucyjna toczy się o obalenie caratu i zdobycie dla kraju jak najdalej idącego prawno-państwowego usamodzielnienia", a cel ten może być osiągnięty "tylko na drodze walki rewolucyjnej", której ostatecznym wyrazem "musi być zbrojne powstanie proletariatu przeciwko rządowi carskiemu, powstanie dokonane w chwili, gdy pod naciskiem ruchu rewolucyjnego w całym państwie oraz rozkładu wewnętrznego, carat nic będzie w stanie obronić się przed atakiem rewolucji". Ale "do takiego zbrojnego powstania proletariatu dojść nie można bez poprzedniego długiego okresu wyszkolenia proletariatu w walce, jego ubojowienia i zaprawienia do walki". Przede wszystkim akcja ta musiałaby być prowadzona planowo, przez organizację bojową, która obejmowałaby "jak najszersze masy".

W PPS nasiliła się jednocześnie opozycja przeciwko programowi niepodległościowemu Piłsudskiego. Odezwały się z dużą siłą tendencje rozłamowe, które ostatecznie doprowadziły do podziału partii. Grupa "starych" działaczy pod przywództwem Piłsudskiego utworzyła Polską Partię Socjalistyczną - Frakcję Rewolucyjną. "Dotychczas był przeciwny - oświadczył Piłsudski na I konferencji PPS Frakcji Rewolucyjnej w Krakowie 23 XI 1906 r. - tworzeniu nowej partii. Przekonał go ostatni dzień [IX] Zjazdu [PPS]. Tendencje lewicowe są, że PPS jest organizacją zbudowaną na fałszywym gruncie, albowiem ona dąży do wyodrębnienia ruchu polskiego proletariatu od ruchu całego państwa". "Młodzi" powołali Polską Partię Socjalistyczną - Lewicę.

Wobec słabości ruchu socjalistycznego, braku pieniędzy na zakup większej ilości broni i amunicji nasuwała się konieczność zmiany organizacyjnych form działania oraz potrzeba znalezienia nowego, poza egzotyczną Japonią, sponsora dla polskiej akcji niepodległościowej. W Europie milionowych armii samodzielny ruch polski, bez odpowiedniego zabezpieczenia materialnego, technicznego i politycznego, nie miał żadnych szans powodzenia. Siły zaborców mogła równoważyć tylko podobna im organizacja państwowa. Należało szukać rozwiązań szerszych, zmierzać do oparcia dążeń niepodległościowych w polityce wrogów Rosji - Austro-Węgier i Niemiec. Realna bowiem stawała się perspektywa wojny między zaborcami. Piłsudski wyciągając z tego wnioski zamierzał przestawić się z pracy partyjnej na ściśle wojskową, chcąc doprowadzić do utworzenia polskiej siły militarnej, zdolnej do walki z Rosją u boku państw centralnych, i wykorzystać zarysowujący się konflikt dla sprawy odbudowy Polski, najpewniej w związku z monarchią Habsburgów. Bez poparcia politycznego i pomocy austriackiej nie byłaby możliwa realizacja tych zamierzeń. Z założenia wynikała konieczność porozumienia się z władzami austriackimi. Tworzenie organizacji militarnej na terenie monarchii przez obywateli obcego państwa nie mogło się odbywać bez wiedzy i aprobaty wywiadu wojskowego. W konsekwencji musiało to oznaczać nawiązanie współpracy wywiadowczej ale za cenę wspierania dążeń polskich.

Konkretne kroki w kierunku nawiązania kontaktu z kierownictwem wywiadu Austro-Węgier przedsięwziął Piłsudski dwa lata później, na jesieni 1906 r. Doświadczenia minionego okresu nakazywały zmianę filozofii ruchu i szukania zewnętrznego protektora politycznego dla dążeń polskich. Szła za tym przynajmniej częściowa rezygnacja z samodzielności działań w Królestwie Polskim.

Wywiad wojskowy Austro-Węgier

Dawny wywiad austriacki, jak wówczas każdy inny, zajmował się zbieraniem z terytorium przeciwnika informacji o charakterze wojskowym. Centrala wojskowa (Sztab Generalny) stanowiła dla służby wywiadu integralną część miejsca, w którym prowadzono ewidencję informacji wywiadowczych. Organizację i kierownictwo wywiadu umiejscowiono przez to w rękach szefa Sztabu Generalnego. W Austro-Węgrzech zbieranie informacji wywiadowczych o przeciwniku leżało w kompetencji Biura Ewidencyjnego, które kierowało całym wywiadem wojskowym jako specjalna, silnie zakonspirowana struktura Sztabu Generalnego (Evidenzbureau des k.u.k. Generalstabes). Wszystkie agendy resortu wywiadu wojskowego skoncentrowane były w tym jednymi urzędzie. Taki sposób organizacji służb wywiadowczych wynikał z doświadczeń historycznych. Wydawał się "bardziej celowy - notował późniejszy szef Biura Ewidencyjnego, płk August Urbański von Ostrymiecz - niż ten, w którym sprawy wywiadu załatwiane są we własnymi biurze. Sądzę, że ta druga forma może spowodować, iż wywiad stanie się celem samym w sobie, przestanie też dostrzegać swój główny cel - zdobywanie danych dla najwyższego dowództwa, uzupełniających jego wizję".

Biuro Ewidencyjne mieściło się przez wiele lat w gmachu Ministerstwa Wojny w Wiedniu. Zajmowało kilka niewielkich pomieszczeń na ostatnim, czwartym piętrze budynku, przy biurach Sztabu Generalnego (Wiedeń I, plac Am Hof nr 2). Okna Biura Ewidencyjnego wychodziły na ulicę Bognergasse. Praca w starym budynku wojskowym nie była zdrowa. Pomieszczenia były zawsze chłodne, a zimą ledwo oświetlone.

Do podstawowych zadań Biura Ewidencyjnego należało zdobywanie informacji, przede wszystkim o krajach, z którymi Austro-Węgry miały napięte stosunki polityczne i dyplomatyczne oraz wojskowe (na przełomie XIX i XX w. Serbia, Rosja i Włochy). Należało również utrzymywać kontakty z własnymi attaches wojskowymi za granicą oraz z obcymi wojskowymi dyplomatami akredytowanymi przy dworze cesarskim w Wiedniu. Praca operacyjna polegała na werbowaniu, instruowaniu i wysyłaniu wywiadowców do kraju przeciwnika. Następnie należało przejąć i opracować ich raporty, co należało do oficerów wywiadu odpowiedzialnych za utrzymywanie kontaktów wywiadowczych oraz czynności ewidencyjne otrzymywanych materiałów informacyjnych.

Nazwa Evidenzbureau wywodzi się jeszcze z czasów dawnej służby austriackiej. Pod koniec wojny 1801 r., przeciwko rewolucyjnej Francji, skupiono w jednym korpusie wywiadowczym oficerów Sztabu Generalnego Kwatermistrzostwa (Generalquartiermeister) w Wiedniu, którzy kierowali biurami wywiadu przy armiach polowych. Odtąd korpus ten miał istnieć także w czasie pokoju. W 1802 r. powołano Wydział Ewidencjonowania Obcych Armii (Evidenthaltungs-Abteilung der fremden Armeen), któremu podporządkowano biura wywiadowcze przy czterech krajowych dowództwach przygranicznych. Wydział dysponował wówczas kwotą ponad 60 000, a w 1812 r. ponad 100 000 guldenów (sto lat później Biuro Ewidencyjne musiało się utrzymać z rocznej dotacji około 71 000 guldenów). Taka organizacja wywiadu wojskowego utrzymała się aż do 1844 r., kiedy szef Sztabu Generalnego Kwatermistrzostwa, gen. Heinrich von Hess, przyłączył Wydział Ewidencjonowania Obcych Armii do Biura Historii Wojska.

Aparat wywiadu zreorganizowano ponownie w listopadzie 1850 r. w ramach przygotowań do wojny przeciw Prusom. Wydział Ewidencjonowania odłączono od Biura Historii Wojska i powołano Sekcję Wywiadu przy Najwyższej c.k. Centralnej Kancelarii Operacyjnej (Kundschafts Sektion der Allerhöchsten k.k. Zentral-Operationskanzlei). Po demobilizacji, rozkazem z dnia 22 grudnia 1850 r., dokonano nowego podziału poszczególnych biur Sztabu Generalnego Kwatermistrzostwa, przy czym dawna Sekcja Wywiadu utworzyła teraz samodzielny Wydział w ramach sztabu jako Biuro Ewidencyjne Obcych Armii (Evidenz-Bureau fremder Armeen). Działalność nowego biura ograniczała się do ewidencji obcych wojsk i flot wojennych oraz wszelkich czynników składających się na potencjał wojenny obcych państw. Biurem Ewidencyjnym kierował przez wiele lat jej pierwszy szef. mjr Anton Ritter von Kalik (1850-1865).

Po wojnie 1859 r. organizacja wywiadu niezwykle się rozwinęła. Biuro Ewidencyjne zajmowało się działalnością wywiadowczą w okresie pokoju. Otrzymywano rozbudowane sieci agenturalne we Francji i w Prusach. W 1865 r. uproszczono organizację armii. Sztab Generalny Kwatermistrzostwa włączono do Sztabu Generalnego. Biuro Ewidencyjne pozostawało przy Sztabie Generalnym (Evidenz-Bureau des k.u.k. Generalstabes). Dalszy rozwój wywiadu powstrzymało niepomyślne zakończenie wojny z Prusami w 1866 r. W tych trudnych latach dla wywiadu Biurem Ewidencyjnym kierował płk Karl von Tegetthoff (1866-1870). W okresie wojny niemiecko-francuskiej w latach 1870-1871 sytuacja się nieco poprawiła. Nowy szef Biura Ewidencyjnego, płk. Rudolf Ritter von Hoffinger (1871-1891), pomimo szczupłości środków rozwinął wywiad z nową siłą działania. W 1872 r. po raz pierwszy wydano "Instrukcję działania wywiadu w czasie pokoju", ale już w następnym roku, z uwagi na oszczędności w budżecie Biura Ewidencyjnego zrezygnowano z prowadzenia wywiadu wojskowego podczas pokoju.

Wobec narastających zagrożeń na południowym zachodzie i północnym wschodzie władze wojskowe szybko jednak musiały się z tego wycofać. Włochy podsycały tendencje irredentystyczne w południowym Tyrolu. Rosja od wojny krymskiej była niezbyt przychylnie nastawiona do monarchii austriackiej i coraz bardziej interesowała się Galicją. Zmuszało to do rozbudowy wywiadu. W 1877 r. przywrócono prowadzenie wywiadu w czasach pokojowych. W latach osiemdziesiątych zaangażowano pierwszych konfidentów do pracy na terenie Rosji. Rozbudowano defensywną służbę wywiadu. Z uwagi na szerokie ruchy antypaństwowe obrona przed działaniami obcych tajnych służb wewnątrz monarchii napotykała na duże trudności. Na północnym wschodzie Bałkanów pod egidą Rosji działali panslawiści, na południu dawały o sobie znać tendencje wielkoserbskich, w Czechach nasilały się ruchy antywojskowe.

W pracy operacyjnej Biura Ewidencyjnego wyróżniano trzy podstawowe kategorie współpracowników: płatnych informatorów działających za granicą, których określano mianem konfidentów (Konfidenten), "mężów zaufania" (Vertrauensleute), którzy pełnili służbę bez wynagrodzenia, kierując się pobudkami patriotycznymi albo politycznymi, wreszcie wywiadowców (Kundschafter), głównie oficerów wywiadu wysyłanych przez dowództwo do sąsiednich krajów dla zdobycia konkretnych informacji. Wśród tajnych współpracowników wywiadu (konfidentów) zaczęto również rozróżniać zwykłych konfidentów ("szpieg opłacany, lecz nie mianowany") oraz agentów wywiadowczych. Z grupy konfidentów wywodziła się nowa, nieliczna jeszcze kategoria współpracowników organów bezpieczeństwa: agent prowokator (Francja: agent provocateur, Niemcy: Polizeispitzel, Lockspitzel, Stany Zjednoczone: decoy, Holandia: lokbeamte). Takie pojęcia jak wierność, przysięga i posłuszeństwo, zdrada czy też czyn patriotyczny, ojczyzna, państwo i monarchia przestały być jednoznaczne, interpretowano je w zależności od reprezentowanych poglądów oraz wyznawanej orientacji i zgodnie z tym postępowano. Na styku dwóch pierwszych grup działali tajni agenci (Geheimagenten), którzy utrzymywali własne siatki konfidentów, tworząc odrębne biura wywiadowcze. Dla tej ostatniej kategorii tajnych współpracowników wywiadu przyjęło się w pierwszych latach XX stulecia określenie "ludzi zaufanych". "Różnice te nie zawsze były precyzyjne - podkreślał później Ronge - dla wroga wszyscy byli szpiegami". Ważnym źródłem informacji stały się również raporty attaches wojskowych przydzielanych do zagranicznych przedstawicielstw dyplomatycznych Austrii.

Właściwy rozkwit Biura Ewidencyjnego zaczął się pod kierownictwem płk. Emila Woinovicha barona von Belobreska (1892-1896) i ppłk. Desideriusa Kolossvary de Kolossvar (1896-1898), którzy przygotowali podstawy reformy wywiadu. Kolejną reorganizację Evidenzbureau zapoczątkował płk. Arthur baron Giesl von Gieslingen, który kierował biurem w latach 1898-1903.

Giesl von Gieslingen pochodził ze starej rodziny oficerskiej i miał już za sobą wieloletnią chlubną karierę. W przeszłości był oficerem ordynansowym arcyksięcia Rudolfa (przypadła mu rola koronnego świadka w związku z dramatem, jaki rozegrał się w Meyerlingu; odkrył zwłoki następcy tronu). Giesl von Gieslingen należał do najbliższego otoczenia arcyksięcia, znanego z liberalizmu i postępowych myśli, który za swojego osobistego wroga uważał szefa Sztabu Generalnego, gen. Friedricha barona von Beck-Rzikowsky, niezwykle konserwatywnego oficera, ponieważ ten zdobył sobie bezgraniczny szacunek i zaufanie cesarza Franciszka Józefa I (nazywano go nawet "wice-cesarzem Austrii"). Współpraca Giesl von Gieslingena z baronem von Beck-Rzikowsky nie układała się najlepiej.

Nowy szef Biura Ewidencyjnego przeforsował w 1900 r. restrukturyzację podległego sobie aparatu. Giesl von Gieslingen wprowadził podział prac Biura Ewidencyjnego na merytoryczne grupy zadaniowe. W tym czasie nastąpiło też istotne zbliżenie między służbami wywiadu Austro-Węgier i Niemiec. Współpracę z szefem Sektion III B Sztabu Generalnego w Berlinie, mjr. Mullerem [1892-1895], i jego następcą, mjr. Dahme [1895-1900], zainicjował płk Woinovich. Za jego kadencji służby wywiadu obu państw wymieniały się już tajnymi informacjami na temat Rosji (Sektion III B została wciągnięta do ksiąg Biura Ewidencyjnego jako "Agent nr 184"). Wraz z mianowaniem w 1903 r. ppłk. Sztabu Generalnego, Czecha Eugena von Hordliczki na stanowisko szefa Biura Ewidencyjnego nastał okres stabilizacji w pracy wywiadowczej. Ciągle jednak aparat wywiadu nie był w stanie sprostać potrzebom. "Jeżeli jakieś państwo europejskie mogło powiedzieć, że powinno poświęcić jak najwięcej środków służbie wywiadu - pisał później Wilhelm Oberhofler - to z pewnością było to państwo Habsburgów. Istniało wiele dowodów na to, że nad Dunaj nadciągają czarne chmury: stale należało się liczyć z możliwością wojny z Rosją, zachowanie Włoch było więcej niż dwuznaczne, choćby z uwagi na irredentę w Tyrolu i w Dalmacji. Serbia po zamordowaniu króla w Belgradzie występowała coraz groźniej. Wskazywała na to także sytuacja wewnętrzna: widać było dążenia separatystyczne Węgrów, Czechów, południowych Słowian oraz rusofilów na północnym wschodzie".

Biuro Ewidencyjne podlegało bezpośrednio szefowi Sztabu Generalnego, który spełniał wyłącznie polecenia cesarza Franciszka Józefa I albo arcyksięcia następcy tronu Franciszka Ferdynanda. Robocze kontakty z Biurem Ewidencyjnym utrzymywał także zastępca szefa Sztabu Generalnego. Tylko szef Evidenzbureau miał prawo relacjonować szefowi Sztabu Generalnego o sprawach dotyczących wszystkich agend biura. Szef Sztabu Generalnego informowany był również o pracy wywiadu w raportach i okresowych sprawozdaniach Biura Ewidencyjnego oraz jego oddziałów. Eindenzbureau obejmowało głównie funkcje wywiadu wojskowego. Równocześnie było centralą kontrwywiadu i w tym charakterze ściśle współpracowało z wiedeńską Dyrekcją Policji.

W strukturze Biura Ewidencyjnego można było wydzielić trzy podstawowe jednostki:

1.) Ścisłe kierownictwo tworzył szef Biura Ewidencyjnego oraz jego zastępca. Tych dwóch oficerów wywiadu kierowało bezpośrednio pracą wszystkich agend biura. Do obowiązków szefa Biura Ewidencyjnego należało informowanie szefa Sztabu Generalnego o wszystkim, co się działo w obcych armiach, oraz nadzór nad ewidencjonowaniem i zdobywaniem informacji, a także utrzymywanie łączności z własnymi attache wojskowymi przebywającymi za granicą i dyplomatami wojskowymi na dworze wiedeńskim. Hordliczka, wybitny znawca zagadnień bałkańskich, wcześniej attache wojskowy w Belgradzie, troszczył się głównie o rozbudowanie służby wywiadowczej przeciw Serbii i Czarnogórze, a także pracował nad zorganizowaniem sprawnego systemu przekazywania informacji na wypadek wojny.

2.) Oddział naukowej ewidencji armii obcych obejmował poszczególne referaty państw, w zależności od ewentualnej areny wojennej, jako oddzielne grupy Evidenzbureau. Prace ewidencyjne podzielono po 1900 r. na następcę sekcje: Grupa rosyjska (trzech oficerów, pracujących pod kierownictwem kpt. Wiktora Krzesickiego, wieloletniego redaktora naczelnego popularnej wówczas gazety wojskowej "Streffleurs Militärische Zeitschrift"), Grupa niemiecka (kpt. Anton Hofer), Grupa włoska (jeden oficer), Grupa bałkańska (kpt. Oskar von Hranilovic von Czvetassin), Grupa angielska, zajmująca całym imperium brytyjskim, Stanami Zjednoczonymi, wszystkimi krajami zamorskimi, a w późniejszym okresie także Szwecją i Danią (mjr Rudolf Nosek, od 1904 r. Clemens von Walzel), Grupa francuska (mjr Nikolaus hrabia Bayard) i Grupa manipulacyjna (jeden oficer). W styczniu 1908 r. Referat Fortyfikacji II Sekcji Technicznego Komitetu Wojskowego w Sztabie Generalnym został dołączony do Biura Ewidencji jako Grupa fortyfikacyjna z zadaniem śledzenia umocnień wojskowych w państwach sąsiednich. W październiku 1912 r. powstała jeszcze Grupa artylerii, która zajmowała się też sprawami automobilów i lotnictwa. Podstawą ewidencji były różne ustawy i ogólnodostępne przepisy służbowe dotyczące obcych armii i flot, relacje attaches wojskowych i morskich, poufne informacje i sprawozdania dyplomatyczne Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz placówek dyplomatycznych, a także obszerna lektura zagranicznych wydawnictw wojskowych, prasy codziennej i fachowej. Szczególną uwagę zwracano na preliminarze wydatków państwowych, w tym budżet wojska i marynarki. W każdym oddziale ewidencyjnym rejestrowano brakujące dane, które uzupełniały szerszą wizję strategiczną i operacyjną Sztabu Generalnego. Przez drobiazgowe zbieranie wszystkich możliwych danych wykazywano wszystkie czynniki, które miały wpływ na obronność obcego państwa, zarówno wojskowe, jak i ekonomiczne. Dopiero gdy zwykłe źródła informacji zawodziły i jakieś zagadnienie dotyczące obcej armii pozostawało otwarte, a do potrzebnych danych mógł dotrzeć tylko wywiad, wówczas zaczynała się praca tajnych służb, w którą oficerowie ewidencji nie byli już wtajemniczani.

3.) Wywiadem, w ścisłymi tego słowa znaczeniu, zajmowała się od 1900 r. wydzielona ogólna Grupa Wywiadu w Biurze Ewidencyjnym, której podlegał wywiad i kontrwywiad wojskowy całej monarchii. Wykonując zadania w ramach Biura Ewidencyjnego, Grupa Wywiadu włączała się organicznie do ogólnej działalności biura. Unikało się przez to niebezpieczeństwa działań wywiadu jako celu samego w sobie i wymknięcia się spod kontroli wojskowej centrali.

Grupie Wywiadu podporządkowano terenowe oddziały wywiadowcze powoływane przy dowództwach korpusów jako filie Biura Ewidencyjnego. Jednostką służbową był w każdym wypadku oddział Sztabu Generalnego dowództwa korpusu, a komórką funkcyjną Główny Ośrodek Wywiadowczy. Na czele placówki HK-Stelle stał oficer oddziału Sztabu Generalnego przy dowództwie korpusu, który kierował służbą wywiadu. Główne Ośrodki Wywiadowcze kierowały wywiadem w zakresie działań poszczególnych korpusów. Każdy ośrodek opierał swoją służbę o własną kadrę konfidentów, zajmując się ich werbowaniem, instruowaniem i wykorzystaniem. Zadania dla oficerów wywiadu w terenie przekazywano bezpośrednio z centrali wiedeńskiej, ważniejsze sprawy omawiano w czasie wspólnych narad szefa Grupy Wywiadu z kierownictwem oddziałów HK-Stelle. Płytki wywiad ofensywny prowadziły wydzielone placówki przygraniczne. Ich zadaniem było zbadanie przydzielonych terenów państw sąsiednich oraz kierowanie kontrwywiadem na własnym terenie. Pozostałe ośrodki wykonywały w zasadzie wyłącznie zadania kontrwywiadowcze. W razie potrzeby Główne Ośrodki Wywiadowcze tworzyły sieć własnych oddziałów terenowych - Pomocniczych Ośrodków Wywiadowczych, głównie na przejściach granicznych.

Obszar Austro-Węgier został podzielony na 16 okręgów korpusów: I Kraków, II Wiedeń, III Graz, IV Budapeszt, V Pozsony (Bratysława), VI Kassa (Koszyce), VII Temesvár (Timisoara), VIII Praga, IX Leitmeritz (Litomerice), X Przemyśl, XI Lwów, XII Nagyszeben (Sibiu), XIII Zagrzeb, XIV Innsbruck, XV Sarajewo, XVI Raguza (Dubrovnik). Ośrodki w Grazu i Innsbrucku zajmowały się wywiadem przeciwko Włochom, a oddziały w Temesvárze, Zagrzebiu, Raguzie i Sarajewie zbierały informacje przeciwko Serbii i Czarnogórze. Działalność operacyjną przeciwko Rosji prowadziły, poza sekcją wywiadu Biura Ewidencyjnego, wysunięte placówki wywiadu - HK-Stelle w Krakowie, Lwowie i Przemyślu.

Pierwszym kierownikiem Grupy Wywiadu został kpt. Sztabu Generalnego Alfred Redl, który miał wypracować nowe podstawy działań wywiadu wojskowego Austro-Węgier, głównie przeciwko Rosji. Trzynaście lat później stał się autorem najgłośniejszego skandalu szpiegowskiego w XX wieku. Zadziwiająca droga, jaką Redl przebył w swojej karierze służbowej oraz szpiegowskiej, dobrze oddaje tło i głębsze przyczyny konfliktu austriacko-rosyjskiego. W kostycznym cesarstwie sędziwego Franciszka Józefa I niemal do rangi cnoty urosło przedkładanie wymogów etykiety dworskiej nad potrzebami sprawnego funkcjonowania całego organizmu monarchii, kiedy w policyjnym państwie cara Mikołaja II tradycyjne dążenia imperialistyczne dominowały nad interesami polityki wewnętrznej.

Alfred Redl urodził się 14 marca 1864 r. we Lwowie, jako syn Franza i Mathildy Redl. Ojciec pochodził z Wiednia (ur. 1820 w Wiedniu-Mariahilf). Po ukończeniu szkoły wojskowej awansował do stopnia porucznika słynnego 4 pułku piechoty (znanego jako "Hoch- und Deutschmeister"). Kariera Franza Redla zapowiadała się znakomicie. Jednak w wieku 31 lat musiał zrezygnować ze służby z uwagi na brak tak zwanej "kaucji do zawarcia związku małżeńskiego''. Sprowadził się z żoną do Lwowa, gdzie uzyskał posadę nadinspektora Kolei Carla Ludwika, kursującej między Krakowem a Lwowem.

Rodzina Alfreda Redla należała do mniejszości niemieckiej we Lwowie, żyjąc w pewnym oderwaniu od życia miasta zdominowanego przez Polaków, Ukraińców i Żydów. Wszędzie widoczna była przepaść, jaka panowała między Polakami a innymi grupami ludności Lwowa. Polacy wywodzili się ze szlachty albo wielkiej i małej burżuazji. Ukraińcy w przewadze należeli do upośledzonych poniekąd warstw niższych. Natomiast niemieckojęzyczni Austriacy zaliczali się do tolerowanej, ale niezbyt mile widzianej grupy społeczności Lwowa. Panujące ówcześnie stosunki społeczne we Lwowie dobrze obrazuje pogardliwe powiedzenie rusińskie z tamtego okresu: "Karzdy Polak jezd krulem, ma pauac za Lwowem i płaci puśniej" (sic!).

Franz i Mathilda Redl mieli siedmioro dzieci, które wychowywały się w raczej skromnych warunkach. Redl senior, jako drobny urzędnik kolei, zarabiał niewiele i jego pensja ledwo wystarczała na bieżące potrzeby rodziny. Wszystkie dzieci od najmłodszych lat znały poza niemieckim, który był ich językiem ojczystym, także ukraiński i polski. Młodemu Alfredowi polskie nie były obce, co miało mu się bardzo przydać w późniejszej karierze. Realia polskie znał dobrze. Niespełnione marzenia ojca o karierze oficerskiej mieli teraz spełnić jego synowie. Częściowo się to udało. Jego dzieci zdobyły stosunkowo wysoką pozycję społeczną. Dwaj synowie zostali zawodowymi oficerami, jeden prawnikiem i radcą dworu w c. i k. Ministerstwie Kultury i Oświaty, jeden architektem, a najstarszy poszedł w ślady ojca i został urzędnikiem na kolei. Córki pracowały we Lwowie jako nauczycielki.

Alfred Redl rozpoczął karierę wojskową jako słuchacz Szkoły Kadetów w Karthaus, którą ukończył w 1883 r. Po czterech latach służby pełnionej w różnych jednostkach w Galicji (m.in. w twierdzy w Przemyślu i w 30 pułku piechoty we Lwowie) awansował na porucznika (1 VI 1887). Pierwszy przydział oficerski otrzymał w 9 pułku piechoty w Stryju. W 1891 r. zachorował na syfilis. Miał wówczas 27 lat. Choroba, jeszcze wówczas nieuleczalna, położyła się cieniem na jego całe późniejsze życie. Dla Alfreda Redla rozpoczął się długotrwały okres cierpień, który w jego wypadku niechybnie prowadził do śmierci. Pomimo choroby zamierzał kształcić się dalej w Szkole Wojennej w Wiedniu, którą ukończył w 1890 r. w stopniu kapitana korpusu Sztabu Generalnego. Utrzymywał kontakty homoseksualne.

Karierę w Sztabie Generalnym rozpoczął od służby w Biurze Kolejowym. Przez Biuro Kolejowe przechodzili oficerowie, którzy potem byli kierowani do służby w wywiadzie. Biuro Kolejowe mieściło się w tym samym gmachu co Biuro Ewidencyjne, przy placu Am Hof, siedzibie Sztabu Generalnego i Ministerstwa Wojny. Redl podczas służby w Biurze Kolejowym odbył wiele podróży do Rosji, prowadząc rozpoznanie linii kolejowych aż do dalekiej Syberii, dzięki czemu poznał lepiej kraj i jego ludzi.

Po odbyciu służby w Biurze Kolejowym przy Sztabie Generalnym w Wiedniu spędził Alfred Redl kilka następnych lat w różnych pułkach, na koniec w swoim rodzinnym Lwowie. W 1899 r. szef Sztabu Generalnego, gen. Beck-Rzikowsky, skierował Redla na studia językowe do Kazania, gdzie miał opanować język rosyjski w stopniu perfekcyjnym. W tym samym roku w Kazaniu przebywał inny oficer, młodszy o rok kolega Redla ze Sztabu Generalnego, kpt. Maximilian Csicserics von Bacsany. Redl i Csicserics von Bacsany zaprzyjaźnili się wówczas, łączyła ich pasja do poznania Rosji. Później obaj uchodzili w Sztabie Generalnym za najlepszych specjalistów od spraw rosyjskich. Redl po tym przeszkoleniu miał zostać przydzielony, jako wysoko wykwalifikowany ekspert, do Grupy Rosyjskiej w Biurze Ewidencyjnym. Wydawało się, że z racji doskonałej orientacji w sprawach polskich, ukraińskich i rosyjskich będzie właściwym człowiekiem do objęcia tak ważnego stanowiska w Biurze Ewidencyjnym w okresie wrogości w stosunkach z Rosją. Wyjazd do Kazania został uwieńczony pełnym sukcesem. Znajomość języka przez Redla oceniono w następujący sposób: "Rosyjski w mowie i piśmie - doskonale".

Po powrocie z Rosji Redl otrzymał 1 października 1900 r. przydział do Biura Ewidencyjnego. Zgodnie z przewidywaniami trafił do Grupy Rosyjskiej. Jego bezpośrednim przełożonym był szef Biura Ewidencyjnego, Giesl von Gieslingen, który także w późniejszym okresie życia Redla odegrał istotną rolę. Redl dość szybko zdobył sobie uznanie w Sztabie Generalnym. Cenił go zwłaszcza gen. Beck-Rzikowsky, z którym miał lepsze stosunki niż z Gieslingenem. Po kilku miesiącach został przeniesiony do powołanej niedawno Grupy Wywiadu. Spotkał tam niezastąpionego nauczyciela i pomocnika w osobie swego zastępcy i szefa kancelarii, mjr. Juliana Piotra Dzikowskiego, już wówczas znakomitego fachowca i najlepszego specjalisty od spraw wywiadu przeciwko Rosji, który przygotował do służby Biura Ewidencyjnego całe zastępy oficerów. Nikt, poza nim, nie odsłużył dwudziestu pięciu lat pracy w wywiadzie Austro-Węgier.

Julian Piotr Dzikowski był Polakiem, urodził 20 stycznia 1859 r. w Podgórzu, który jest obecnie dzielnicą Krakowa. Rodzice, Julia z Kisilewiczów i Piotr Dzikowscy, posiadali niewielki majątek w Ulmowie, gdzie wychowywał się ich syn. Do szkoły realnej i gimnazjum Julian Piotr Dzikowski uczęszczał we Lwowie. Służbę w wojsku rozpoczął w 1875 r. Ze sprawami wywiadu zetknął się po dziesięciu latach, będąc oddelegowany do oddziału Sztabu Generalnego I korpusu w Krakowie, gdzie był oficerem do szczególnych poruczeń. Otrzymał z Biura Ewidencyjnego zadanie organizacji wywiadu przeciwko Rosji. W 1887 r. założył pierwszą siatkę konfidentów w Królestwie Polskim (Wincenty Kwiatkowski vel Wincenty Langer, Józef Prokop i Stefan Domaradzki). W 1892 r. płk Woinovich zaangażował Dzikowskiego bezpośrednio do służby w Biurze Ewidencyjnym, powierzając mu na kilka lat prowadzenie oddziału informacyjnego, który po reorganizacji w 1900 r. zastąpiła Grupa i Wywiadu. Przy Redlu został etatowym kierownikiem kancelarii i zastępcą Grupy Wywiadu, pozostając na tym stanowisku do przejścia 1 marca 1913 r. na emeryturę.

Nikt nawet nie mógł podejrzewać, że Redl już po kilku miesiącach służby w Grupie Wywiadu przeszedł na usługi obcego mocarstwa. Jeszcze w 1901 r. został zwerbowany przez Rosję. Werbunku dokonał jeden z agentów płk. Nikołaja Stiepanowicza Batiuszyna. "Tak samo szybko - pisał austriacki biograf Redla - znajdowały się tajne dokumenty Austro-Węgier w biurach wywiadu Włoch i Francji, w zasadzie wręczał im te same dokumenty, częściowo z innym punktem nacisku, z uwagi na położenie geograficzne". Redl miał działać na rzecz Ochrany warszawskiej oraz centrali wywiadu wojskowego w Petersburgu. W świetle znanych obecnie dokumentów wynika, że Rosjanie nie traktowali go jako zwykłego agenta zadaniowego, ale chcieli wiedzieć o wszystkim, co przechodziło przez jego biurko i z czym w ogóle stykał się w armii austro-węgierskiej, a także poza służbą. "Mógł im nie tylko udostępniać najbardziej strzeżone tajne materiały Sztabu Generalnego Austro-Węgier - podkreślał Georg Markus - ale także dzięki swojej działalności w Biurze Ewidencyjnym mógł wydać Rosjanom austriackich szpiegów działających na terenie carskiej Rosji, a więc ich unieszkodliwić, z drugiej strony mógł też sprawować pieczę nad agentami rosyjskimi wysłanymi do Austrii, dzięki czemu mogli pracować dość bezpiecznie".

Pierwszym pośrednikiem i łącznikiem Redla był płk Waldemar de Roop, attache wojskowy Rosji w Wiedniu. Następcą barona Roopa był Mitrofan Konstantinowicz Marczenko (24 VI 1905 - 2 IX 1910). Potem kontakt operacyjny z Redlem przejął Michaił Hippolitowicz Zankiewicz. Pomocnikiem rosyjskich attache wojskowych w Wiedniu w kontaktach z Redlem był wysoki oficer i rezydent wywiadu wojskowego w Wiedniu, Philimon Stecisin (Filemon Stecyszyn), który pracował jako urzędnik w austriackim Zarządzie Pocztowym. Kierował siatką szpiegowską tej grupy tajnych służb petersburskich, dla której pracował Redl. Swoje spotkania z Redlem organizował Stecisin raz lub dwa razy w roku, aby nie narażać organizacji na wykrycie. Spotykano się w modnym kurorcie Karlsbad (Karlovy Vary). Oprócz tego jeszcze dwa lub trzy razy w roku dochodziło do spotkań z czarującą światową damą - najlepszą pomocnicą i kochanką Stecisina, Miladą (Mladą) Jarousek. Podczas tych właśnie kontaktów Redl przekazywał najbardziej strzeżone tajemnice Austro-Węgier.

Świadomie szerzył w Wiedniu fałszywe informacje, które "zdobywał" jako oficer Biura Ewidencyjnego. Jego przełożeni nie byli w stanie sprawdzić wiarygodności tych materiałów. Wydał w ręce Rosji wiele osób, które podjęły współpracę z wywiadem Austro-Węgier. Aby uwiarygodnić swoje działania, otrzymywał z Warszawy informacje o drugorzędnych agentach Ochrany, których mógł "zdemaskować", wykazując się kolejnymi "sukcesami" w tropieniu szpiegów rosyjskich. W Sztabie Generalnym nie zdawano sobie sprawy z jego skłonności homoseksualnych. Dzięki swojej rzutkości i intelektowi zyskał doskonałą renomę w Sztabie Generalnym. Z szacunkiem odnosili się do niego najwyżsi rangą dygnitarze wojskowi. Oferowano mu nawet stanowisko ministra wojny.

Szczególny rozgłos przyniosły Redlowi wystąpienia w sądzie. Wkrótce po jego pojawieniu się w Biurze Ewidencyjnym zaczęto domagać się obecności na rozprawach sądowych specjalistów wojskowych, którzy mogliby merytorycznie wesprzeć oskarżenie. W wielu przypadkach dochodziło bowiem do uchybień w pracy sędziów i prokuratorów, którzy nie mając doświadczenia w takich sprawach, dość łatwo ulegali mylącym oświadczeniom oskarżonych. "Do wielu ważnych danych nie przywiązywano żadnego znaczenia -  pisał Ronge - jeżeli obwiniony nie przyznawał się do winy, to dawano mu wiarę i zamykano postępowanie. Zmiana nastąpiła dopiero po mianowaniu stałych rzeczoznawców wojskowych". Pierwszym takim specjalistą sądowym w sprawach szpiegowskich został Redl. Nie wiadomo, ile w tym było i przypadku, a ile dążeń samego Redla. W latach 1900-1905 występował we wszystkich ważniejszych procesach szpiegowskich w Wiedniu. Nie zwracał uwagi na okoliczności łagodzące i zawsze żądał najwyższego wymiaru kary dla sądzonego. Z pewnością nie była to nadgorliwość w wykonywaniu obowiązków, lecz kamuflaż i cyniczna gra agenta obcego wywiadu, odwracającego w ten sposób uwagę od wszelkich podejrzeń o ewentualne sprzyjanie nieprzyjacielowi.

Służba w Biurze Ewidencyjnym traktowana była zawsze traktowana jako wielkie wyróżnienie. "Gdy w lutym 1904 roku po raz pierwszy przestąpiłem progi małych pomieszczeń, znajdujących się na rogu IV piętra Ministerstwa Wojny przy placu Am Hof - pisał Walzel o swych początkach służby w Biurze Ewidencyjnym - przepełniony byłem głęboką czcią i szacunkiem. Ministerstwo utrzymywało wszystko w głębokiej tajemnicy. Wydawało mi się. że wszystkie przedmioty owiane są tajemniczością, a ludzie przepełnieni odpowiedzialnością. Byłem niezwykłe dumny, że należałem do tego grona. Zastałem zastraszająco mały aparat, który z pewnością nie mógł sprostać wszystkim zadaniom 52-milionowego kraju. Powinien był zdobywać informacje o wszystkich wrogach państwa oraz zajmować się zwalczaniem obcych wywiadów. Pracowało tam trzynastu oficerów, większość z nich była sztabowcami. I to na ich barkach spoczywały wszelkie zadania. [...] Szefem Biura był człowiek, którego od samego początku podziwiałem. Nazywały Eugen Hordliczka. [...] Był człowiekiem mądrym, bardzo wykształconym i pracowitym, światowcem, świetnie znającym język francuski, piszącym nienagannie po niemiecku. Hordliczka był urodzonym dyplomatą wojskowym i wręcz stworzonym do pełnienia funkcji szefa Biura Ewidencyjnego. [...] Grupa Wywiadu owiana była całkowitą tajemnicą. Tam panoszył się pozbawiony wszelkiego nadzoru i zadufany w sobie, nie kto inny, jak kapitan Alfred Redl - razem z innymi starszym oficerem sztabowym, przebiegłym i sprytnym fachowcem, znającym wszelkie tajniki z praktyki szpiegostwa. Nie wiem jednak, czy Redl już wówczas zajmował się swoim zbrodniczym procederem. Pamiętam jednak, że nienawidziłem go od pierwszego spotkania. Obrzydliwie słodki, kuty na cztery nogi, wyperfumowany obłudnik, ukrywający swe obrzydliwe skłonności pod maską poczciwości i dobrotliwości". Wiele z gorzkiej opinii o Redlu dopisały późniejsze wydarzenia, interesująca jest wszakże atmosfera tajemniczości wokół Grupy Wywiadu oraz charakterystyka owego "starszego oficera sztabowego". Walzel nie wymienia jego nazwiska, ale oczywiście chodzi o Dzikowskiego, szarą eminencję Biura Ewidencyjnego.

Po pięciu latach służby w Grupie Wywiadu Redl objął na krótko funkcję szefa sztabu 13 dywizji piechoty Landwehry (1 X 1905). Przenoszenie oficerów Sztabu Generalnego do zwykłych jednostek wojskowych było normalną praktyką służbową, która umożliwiała szybkie awanse. Po miesiącu służby w nowej jednostce Redl został awansowany do stopnia majora korpusu Sztabu Generalnego i powrócił do Biura Ewidencyjnego (1 XI 1905).

Podstawowym zagadnieniem, nad którym pracował każdy ówczesny wywiad, było rozpracowanie podstaw planów mobilizacyjnych i koncentracji wojsk przeciwnika. Dla Biura Ewidencyjnego było to zawsze trudne zadanie, gdyż Austro-Węgrom groziła wojna na kilku niezależnych frontach, co utrudniało pracę wywiadu, wymagającego stabilności i wielu lat żmudnego budowania podstaw służby przeciw poszczególnym państwom. Do przygotowania własnych planów operacyjnych konieczna była znajomość terenu, na którym nieprzyjaciel zamierzał skoncentrować wojska przed rozpoczęciem działań wojennych. Dlatego za największy sukces wywiadu wojskowego uważano zdobycie planów koncentracji wojsk nieprzyjaciela. Zyski wynikające stąd były ogromne. Zawsze jednak mogło dojść do zmiany zamierzeń operacyjnych. Zdobycie obcych planów koncentracji wojsk nie dawało więc gwarancji, że otrzymywało się dokument ważny raz na zawsze, będący podstawą do własnych decyzji. Wgląd w plany mobilizacji i koncentracji przeciwnika niósł też za sobą niebezpieczeństwo podejmowania decyzji na podstawie niewłaściwych założeń oraz dostosowanie zamiarów operacyjnych do działań wroga.

Wykorzystywanie tego rodzaju dokumentów jako podstawy do własnych decyzji operacyjnych wymagało zawsze ostrożności. Właściwe wnioski zamierzeń wojennych nieprzyjaciela można było wyciągnąć dopiero na podstawie odpowiednich danych, zgromadzonych przez wywiad.

Przy odpowiednim prowadzeniu ewidencji sił przeciwnika nie mogły umknąć uwadze inwestycje wskazujące na przewidywane obszary koncentracji jego wojsk. W momencie gdy orientowano się, które rejony wchodziły w rachubę, zdobycie szczegółowych danych zlecano służbie wywiadu. Nie były to zadania trudne, wymagały jednak wieloletniej, ciągłej obserwacji wroga. Znane z przeszłości małe armie zawodowe koncentrowano na stosunkowo małych obszarach. Duże, nowoczesne armie narodowe potrzebowały do koncentracji niemal całego obszaru przygranicznego, który w ogólnych zarysach łatwo można było rozpoznać. Najbardziej cenną informacją były dane o zgrupowaniu sił wewnątrz obszaru przeznaczonego na koncentrację wojsk, ponieważ na tej podstawie można było wyciągnąć wnioski dotyczące istotnych zamiarów operacyjnych nieprzyjaciela. Takie wnioski wyciągano z rozpoznania fortyfikacji danego państwa, ukształtowania sieci kolejowej, miejsc stacjonowania wojsk, rozkazów i instrukcji mobilizacyjnych itd. Kiedy rozpoznawano wojskowe działania mobilizacyjne oraz możliwości sieci kolejowej, można było na podstawie tych danych ustalić, niemal dzień po dniu, przebieg koncentracji ugrupowania, który na podstawie ogólnej kalkulacji odtwarzano w sztabie generalnym (oceniano, że w 1900 r. armia niemiecka i francuska ukończyłyby koncentrację w dwunastym dniu wojny, austriacka w piętnastym, a rosyjska w trzydziestym drugim).

Tylko wywiad mógł zdobyć potrzebne, szczegółowe informacje tej materii. Wymagało to rozbudowania go w czasie pokoju, aby zawczasu rozpoznać tereny uznawane za ważne na podstawie wcześniejszych analiz. W ten sposób dokładna ewidencja czynników siły wroga dawała realną podstawę do podejmowania własnych decyzji sztabowych. Dla Biura Ewidencyjnego taki scenariusz działań wywiadowczych, zwłaszcza na froncie rosyjskim, był trudny do urzeczywistnienia.

Głównym powodem niedomagań wywiadu wojskowego Austro-Węgier były sprawy finansowe, wynikające w głównej mierze z jego powikłanych zależności organizacyjnych. Realizacja i kierowanie służbą wywiadu leżało w gestii armii, lecz finansowanie pracy operacyjnej uzależnione było od Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Budżet Ministerstwa Wojny nie przewidywał takiej pozycji jak wywiad. Wojskową służbę wywiadu finansowano z funduszu informacyjnego MSZ. Resort spraw zagranicznych samodzielnie zajmował się wywiadem politycznym, wykorzystując do tego celu własny personel i środki, w małym stopniu uwzględniając potrzeby instytucji wojskowych. Nie istniały do tego niemal żadne powiązania między wywiadem politycznym a wojskowym. Kwoty przekazywane przez MSZ do dyspozycji Ministerstwa Wojny i Sztabu Generalnego na cele wywiadu były bardzo skromne. Ciągły brak pieniędzy nie pozwalał na odpowiednie rozwinięcie służby. Minimalne sumy, jakimi dysponowało Biuro Ewidencyjne, hamowały wszelki postęp organizacyjny. "W takich warunkach - podkreślał szef Biura Ewidencyjnego, płk August Urbański von Ostrymiecz - nie mogło więc być mowy o metodycznej organizacji aktywnej wojskowej służby wywiadu. Ograniczono się do załatwiania bieżących zadań, a z uwagi na ich natłok rezygnowano z wprowadzenia systemu, który odpowiadałby zróżnicowanym wymaganiom ofensywnej i defensywnej służby wywiadu".

Biuro Ewidencyjne dysponowało wówczas budżetem na tajne wydatki w wysokości około 100 000 koron. Nie można było za te pieniądze założyć i utrzymać potrzebnej sieci agenturalnej za granicą. Do tego uposażenie oficerów armii austro-węgierskiej należało do najniższych w odpowiednich grupach stanowisk państwowych. Mówiono w tamtych czasach, że oficer jest uosobieniem "błyszczącej nędzy w mundurze", zarabiając mniej niż duchowny, nauczyciel czy też sędzia, którym zresztą też nie płacono zbyt wiele. Przypomnijmy, że Japończycy w 1905 r. przekazali za pośrednictwem służb Kempeitai dla samej tylko PPS pomoc finansową, która odpowiadała sumie 800 000 koron.

Pierwsze kontakty w Przemyślu

Pierwszy kontakt Piłsudskiego z przedstawicielami służb wywiadu Austro-Węgier przygotował Józef Weiser, wpływowy fabrykant z Sassowa pod Złoczowem, brat posła do galicyjskiego Sejmu Krajowego, Henryka Weisera, i rzecznik interesów PPS na gruncie austriackim. Przypuszczalnie Józef Weiser zwrócił się najpierw z ofertą Piłsudskiego nawiązania współpracy wywiadowczej do Józefa Czerneckiego, nadkomisarza Straży Skarbowej we Lwowie, przydzielonego do lwowskiej HK-Stelle (1902-1912), by ten, za pośrednictwem Głównego Ośrodka Wywiadowczego we Lwowie, albo szefa sztabu XI korpusu, płk. Sztabu Generalnego Andreasa Fail-Griesslera, umożliwił posłuchanie u komendanta korpusu, gen. Rudolfa Brudermanna. Gdy prośba nie odniosła pożądanego skutku we Lwowie, Czernecki zjawił się w biurze kpt. Waleriana Wasylkowicza-Witwickiego, zastępcy kierownika przemyskiej HK-Stelle, formalnie przydzielonego do 45 pułku piechoty. Miał oświadczyć, że "przychodzi w imieniu posła na Sejm, p. Weisera, z oświadczeniem -  notował potem gospodarz - iż trzej panowie, tworzący bliższy komitet rewolucyjny w Królestwie, po bezskutecznym usiłowaniu osiągnięcia audiencji u komendanta korpusu we Lwowie, chcieliby w ważnej sprawie politycznej uzyskać audiencję u komendanta korpusu w Przemyślu".

Witwicki zameldował o wizycie Czerneckiego szefowi sztabu X korpusu i bezpośredniemu zwierzchnikowi przemyskiej HK-Stelle, płk. Sztabu Generalnego Franzowi Kanikowi. Powiadomiony przez płk. Kanika komendant korpusu w Przemyślu, gen. Arthur Pino von Fiedenthal, miał odmówić swojego udziału w konferencji i zlecił odbycie jej w wąskim gronie oficerów sztabowych. Kanik wyznaczył termin spotkania i polecił Witwickiemu zaprosić rekomendowanych przez Czerneckiego przedstawicieli PPS.

Konferencja odbyła się 29 września 1906 r. w sztabie X korpusu w Przemyślu. Rozmowom przewodniczył płk Kanik. Towarzyszył mu kpt. Sztabu Generalnego Edmund Hauser, kierownik przemyskiej HK-Stelle, i kpt. Witwicki, który protokółował zebranie, oraz Czernecki, wymieniony przez płk Kanika w raporcie ze spotkania "jako pośredniczący w tej rozmowie". Na spotkanie zaproszono również Józefa Weisera i Czerneckiego, jako głównych animatorów rozmów. Piłsudski przybył na konferencję w towarzystwie Jodki-Narkiewicza. Obaj przedstawili się jako członkowie Centralnego Komitetu Robotniczego PPS. Piłsudski występował w roli organizatora wojskowego ruchu rewolucyjnego, a Jodko-Narkiewicz referenta politycznego. Wspomnieli też o trzecim, nieobecnym członku kierownictwa PPS - Aleksandrze Malinowskim, którego określono również jako referenta spraw politycznych.

Polacy od razu przeszli do sedna sprawy. Zaofiarowali sztabowi austriackiemu "usługi wywiadowcze wszelkiego rodzaju przeciwko Rosji w zamian za pewne wzajemne usługi" ze strony austriackiej - pisał płk Kanik w raporcie do szefa Sztabu Generalnego w Wiedniu. - "Te wzajemne usługi są pomyślane jako poparcie walki przeciw rządowi rosyjskiemu w sposób następujący: ułatwienie nabywania broni, tolerowanie tajnych składów broni i agentów partyjnych w Galicji, niestosowanie represji wobec rezerwistów austriackich, którzy braliby udział w walce przeciwko Rosji, i wobec rewolucjonistów w przypadku ewentualnej interwencji naszej monarchii. [...] Partia dysponuje podobno w Królestwie - relacjonował dalej propozycje Polaków - 70 000 uzbrojonych ludzi, a w razie otwartej walki potrafi wystawić do 200 000 [ludzi]. Do partii należą przeważnie socjaldemokraci, ale w razie wybuchu rewolucji liczą oni na to, że uda im się z pewnością porwać za sobą wszystkie elementy polskie".

Podane przez Piłsudskiego i Jodko-Narkiewicza liczby były bajeczne, chodziło jednak o zwiększenie wagi propozycji. Rozmówcy polscy powołali się wreszcie na współdziałanie PPS z innymi organizacjami rewolucyjnymi w zakresie wymiany informacji, aby uatrakcyjnić ofertę możliwością przyciągnięcia do współpracy innych grup. Odcięli się też od wszelkiego terroru indywidualnego, co miało podkreślić wrogi stosunek partii do anarchizmu i możliwą kontrolę władz austriackich nad użyciem otrzymanej broni.

Według Wasylkowicza-Witwickiego Piłsudski i Jodko-Narkiewicz przedstawili na koniec żądanie, aby po wybuchu rewolucji narodowej (powstania) w Polsce "szef rządu austr[iackiego] wydał enuncjację w prasie lub w inny sposób (dyplomatyczny) [podał do wiadomości - R. Ś.], że ruchowi rewolucyjnemu, podniesionemu przez Polaków w Królestwie sprzyja i w razie potrzeby może dać poparcie".

Oferta Piłsudskiego kryła w sobie projekt przeprowadzenia przewrotu w Rosji pod patronatem Austro-Węgier i uwolnienia Królestwa Polskiego. Propozycje miały charakter ogólny. W zamyśle autora stanowiły płaszczyznę polityczną porozumienia i punkt wyjścia do dalszych uzgodnień. Jednakże zbrojne poparcie ruchu niepodległościowego polskich socjalistów groziło perturbacjami wewnętrznymi i prowokowałoby Rosję, doprowadzając w efekcie do zmiany polityki austriackiej w kwestii polskiej. Otwarty konflikt wiódłby niechybnie do jej podniesienia, co wykraczało poza ramy ówczesnej polityki Austro-Węgier. Dyplomaci austriaccy krytycznie spoglądali na Rosję. Wiedeńskie MSZ dążyło jednak do współpracy i poprawy stosunków z Rosją, unikało na tym polu wszelkich zadrażnień i konfliktów dyplomatycznych, zdawało się nie dostrzegać narastających sprzeczności. Bardziej krytycznie patrzyli na Rosję wojskowi, dla których kontakty z Petersburgiem miały tylko pozory poprawności.

Propozycja Piłsudskiego wzbudziła z tego powodu zainteresowanie płk. Kanika, który po "protokólarnym spisaniu" złożonego oświadczenia oznajmił na zakończenie rozmów, że "on osobiście nie jest kompetentnymi do dania jakiejkolwiek odpowiedzi - relacjonował Witwicki - ale zobowiązuje się protokół konferencji przedłożyć w Wiedniu szefowi Sztabu Generalnego, gen. Beckowi-[Rzikowsky]". Umówiono się, że płk Kanik w drodze powrotnej z Wiednia spotka się z Piłsudskim i Jodko-Narkiewiczem na stacji w Oldenbergu (Bogumin), aby dać im "stanowczą odpowiedź".

Wieczorem po konferencji urządzono "skromne przyjęcie na cześć panów komitetowych - wspominał dalej Wasylkowicz-Witwicki - którzy nas faktycznie swoją obecnością zaszczycili. Przy tej sposobności danym nam było wszystkim uczestnikom omówić przyszłe stosunki wyzwalającej się Polski, co nam tym łatwiej przyszło, albowiem, z wyjątkiem płk. Kanika (Czecha), my wszyscy oficerowie austr[iaccy] tam obecni byliśmy Polakami. Nastrój więc b[ardzo] serdeczny".

Piłsudski wychodził naprzeciw potrzebom Biura Ewidencyjnego, które miało olbrzymie kłopoty w pracy wywiadowczej na obszarze Rosji, gdzie w 1906 r. sieć wywiadowcza obejmowała tylko dwóch (!) tajnych agentów. Wywiad na Rosję praktycznie nie istniał. Propozycja przywódców PPS dawała doskonałą sposobność, aby tej sytuacji zaradzić i stwarzała pierwsze realne podstawy do prowadzenia wywiadu głębokiego, zwłaszcza na terenie Królestwa Polskiego i Ukrainy. "Zaniedbanie pracy wywiadowczej przeciw Rosji -  upominał późniejszy szef Biura Ewidencyjnego, gen. Ronge - okazało się o tyle mniej dotkliwe, że właśnie w 1906 r. pojawiła się szansa szybkiego odbudowania siatki agenturalnej jeszcze przed wybuchem konfliktu. Dr Witold Jodko[-Narkiewicz] i Józef Piłsudski w imieniu Polskiej Partii Socjalistycznej w Rosji zaofiarowali sztabowi generalnemu w Przemyślu usługi wywiadowcze w zamian za poparcie swoich dążeń. I jeśli w Wiedniu chwilowo nikt nie był skłonny do pójścia na taki eksperyment, trzymano jednak ten plan w pogotowiu".

Podróż płk. Kanika do Wiednia nie przyniosła więc pożądanego efektu. "Wprawdzie Sztab Gen[eralny] - uzupełniał Wasylkowicz-Witwicki - był ofertą komitetu rewolucyjnego zachwycony i skłaniał się do przychylenia się ich żądaniom, jednakowoż sprzeciwiał się temu stanowczo ówczesny minister spraw zagranicznych, hr. Agenor Gołuchowski, twierdząc, że zależeć mu musi na dobrych stosunkach z rządem rosyjskim. Stosownie do umowy spotkał się płk Kanik z panami komitetowymi w Boguminie i oświadczył im tam decyzję, po czym po uprzejmym pożegnaniu panowie rozjechali się".

Protokół konferencji w Przemyślu nie zachował się. Nie ma także śladów źródłowych rozmów płk. Kanika w Wiedniu. Decyzje przekazywano ustnie. Sprawę pozostawiono wprawdzie bez dalszego biegu, ale wojskowi wkrótce powrócili do niej, gdy nastąpiły zmiany w obsadzie kluczowych stanowisk w rządzie i w armii, a co za tym idzie, zarysowała się możliwość zmiany całej polityki austriackiej. Kanik przybył ponownie do Wiednia i 10 października 1906 r. złożył szefowi Sztabu Generalnego formalny raport ze swej rozmowy z Piłsudskim i Jodko-Narkiewiczem w Przemyślu. Następnego dnia gen. Beck-Rzikowsky wydał jednak płk. Kanikowi polecenie niewdawania się w dalsze pertraktacje z przedstawicielami kierownictwa PPS i zameldowanie oficjalnie o odbytej konferencji dowódcy X korpusu, gen. Pino von Fiedenthalowi, aby ten mógł drogą służbową powiadomić o wszystkim namiestnika Galicji, hr. Andrzeja Potockiego. Pismem z 11 października 1906 r. szef Sztabu Generalnego przesłał do Ministerstwa Wojny, Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych odpis złożonego dzień wcześniej raportu płk. Kanika, powiadamiając przy okazji o udzielonej mu dyrektywie. W ten sposób gen. Beck-Rzikowsky zamierzał zamknąć sprawę dając swemu następcy obowiązującą wykładnię polityczną stosunku dworu cesarskiego do polskiej irredenty.

Kilka dni później, 24 października 1906 r., nastąpiły zmiany w rządzie i armii. Ustąpili ze stanowisk: minister spraw zagranicznych hr Agenor Gołuchowski - zastąpił go Alois Leopold baron Lexa von Aehrental, uprzednio ambasador w Petersburgu, dalej, minister wojny Heinrich von Pitreich - zmienił go Franz baron von Schönaich, który jednocześnie odszedł z resortu obrony kraju, gdzie zastąpił go Julius Latscher von Lauendorf, wreszcie 18 listopada 1906 r. odszedł szef Sztabu Generalnego gen. Beck-Rzikowsky, a na jego miejsce przyszedł gen. Franz Conrad von Hötzendorf, jedna z najwybitniejszych postaci upadającego państwa.

Rekonstrukcja rządu nie pociągnęła na razie za sobą zmiany ostrożnej do tej pory polityki wobec Rosji. Biuro Ewidencyjne nie mogło czynnie popierać rosyjskich ruchów odśrodkowych. Decydowały względy polityczne i finansowe. W polityce Austro-Węgier na pierwsze miejsce wysuwały się wówczas kwestie wpływów na Bałkanach i ochrony południowych granic. W budżecie Biura Ewidencyjnego większość skromnych środków rozdysponowywano na te właśnie cele. Rosję traktowano po macoszemu, a wydatki zwiększano jedynie na wywiad przeciw Włochom, Serbii i Czarnogórze.

Sytuację budżetową austro-węgierskiego wywiadu można określić w tym momencie jako katastrofalną. Nie starczało pieniędzy nawet na najpilniejsze potrzeby. Polityka finansowa państwa była sprzeczna z interesami jego racji stanu. Wywiad nie mógł przez to zapewnić minimum bezpieczeństwa państwa w granicach własnej kompetencji i odpowiedzialności. W 1906 r. ppłk Hordliczka dysponował kwotą 120 000 koron.

Żądania Piłsudskiego wykraczały poza możliwości Biura Ewidencyjnego i były nierealne, nawet gdyby ich realizację rozłożono w dłuższym okresie czasu. Wsparcie dążeń polskich wymagałoby bowiem przynajmniej milionowej dotacji. Jeden nowoczesny karabin systemu Ferdinanda Ritter von Mannlichera, (wzór 1888/89) kosztował wówczas ok. 90 koron. Wyekwipowanie 70 000 ludzi w same tylko karabiny pochłonęłoby więc ponad 600 000 koron. Reszta wymienionej dotacji musiałaby pójść na amunicję, bagnety, składowanie broni, utrzymanie nadzoru wojskowego oraz bezpośrednie wspomaganie ruchu Piłsudskiego. Po rozpoczęciu działań wojennych koszty te zwielokrotniłyby się.

Z tego właśnie powodu pierwsze próby nawiązania przez Piłsudskiego kontaktu ze sztabem austriackim nie dały praktycznych rezultatów. Niepomyślnie zakończyły się również starania Józefa Weisera, który w listopadzie1907 r. zwrócił się w imieniu Piłsudskiego do kpt. Johanna Novaka z Biura Ewidencyjnego, aby umożliwiono mu spotkanie z miarodajną osobistością wojskową dla poinformowania Sztabu Generalnego w Wiedniu o celach i aktualnym stanie organizacji partyjnej PPS Frakcji Rewolucyjnej. Nowak zameldował o rozmowie szefowi Biura Ewidencyjnego, ppłk. Hordliczce. Decyzję podjął szef Sztabu Generalnego, gen. Conrad von Hötzendorf, odrzucając propozycje nawiązania stosunków z PPS. Pismem z 23 listopada 1907 r. powołał się na wcześniejsze rozstrzygnięcia i decyzję swojego poprzednika, gen. Beck-Rzikowskyego, z 11 października 1906 r. oraz zawiadamiał Ministerstwo Wojny, że kpt. Nowak otrzymał "polecenie poinformowania przy sposobności Weisera, że ani c.k. minister wojny, ani szef Sztabu Generalnego nie są w stanie przyjąć jakiegokolwiek organu partii". W uzasadnieniu stwierdził, że "do celów Polskiej Partii Socjalistycznej należy najprawdopodobniej również antymilitaryzm, który choć przede wszystkim zwrócony przeciwko Rosji, mógłby się rozszerzyć również na nasze terytorium".

Taka argumentacja stanowiła dla Piłsudskiego istotny sygnał do przebudowy ruchu politycznego w kierunku prac wojskowych. Przełamano pierwsze lody w nawiązaniu stosunków z władzami wojskowymi Austro-Węgier. Niejako oficjalną drogą, w najwyższych urzędach Wiednia została wzmiankowana obecność partii, z podkreśleniem jej antyrosyjskiego charakteru i lojalności wobec państwa Habsburgów. Z drugiej strony, dla rozbijanej od wewnątrz przez prądy narodowe monarchii, nasuwała się możliwość kontroli nad rozwijającym się ruchem wolnościowym Polaków, pomijają efekty konkretnej współpracy wywiadowczej.

* * *

Ciekawe są dalsze losy Czerneckiego. W sierpniu 1912 r. nagle zniknął. Wcześniej został awansowany do stopnia kapitana rezerwy. Zajmował ciągle intratne stanowisko komisarza Straży Skarbowej i współpracował z wywiadem, co zapewniało mu spokojną przyszłość. Osiągnął wiek, który raczej nie sprzyjał romantycznym eskapadom (ur. w 1863 r.). Biuro Ewidencyjne otrzymało 23 stycznia 1914 r. pismo Ministerstwa Wojny o zwolnieniu go ze służby. "Od sierpnia 1912 przepadł bez wieści - zanotowano treść pisma w dzienniku podawczym Evidenzbureau - przypuszczalnie zbiegł do Kijowa i tam [działa jako] agent Ochrany. Podejrzenie o szpiegostwo". Nie udało się niestety potwierdzić, albo zaprzeczyć tym przypuszczeniom. Jeżeli podejrzenia odpowiadały prawdzie, a Czernecki podczas spotkania w Przemyślu odgrywał podwójną rolę, to Ochrana znała od początku zamiary Piłsudskiego i jego kontakty z wywiadem austriackim.

* * *

W latach 1907-1908 wystąpiły wyraźne oznaki rozkładu w organizacji PPS Frakcji Rewolucyjnej. Nasilenie się reakcji, terroru i represji po przegranej rewolucji w Królestwie Polskim rozbiły główne siły partii. Wiele ogniw i komórek organizacyjnych zanikło. Osłabła przede wszystkim działalność Organizacji Bojowej. Kierownictwo partyjne przeżywało kryzys tożsamości.

Narastające napięcie w stosunkach międzynarodowych oraz układ sił europejskich wskazywały, że w przyszłej wojnie dojdzie do konfliktu między zaborcami, co otwierało dla Polaków nowe możliwości działania. Na razie jednak Rosja skutecznie tłumiła dążenia polskie. Ochrana stosowała na szeroką skalę prowokację, której destrukcyjny wpływ dawał się odczuć w całej organizacji. „Walka ze szpiclami jest bardzo trudna - stwierdzał Piłsudski 9 III 1907 r. w referacie o taktyce bojowej na I Zjeździe PPS Frakcji Rewolucyjnej w Wiedniu. - Działają oni z ukrycia. Zachodzi tu możliwość tragicznych pomyłek, które kończą się bardzo smutno. Ażeby ich uniknąć, a jednocześnie nieomylnie dosięgnąć wroga, zachodzi konieczność współdziałania wszystkich towarzyszy - zorganizowania przez całe masy czujnego wywiadu społecznego. Na tej dopiero podstawie możemy tworzyć siły do prawdziwej i skutecznej samoobrony, prowadzonej przez naszą milicję". Działalność ta nie powinna była wszakże przysłaniać podstawowego zadania bojowego - dezorganizowania całego systemu caratu. "I tu musi być zastosowany
system - mówił dalej. - Najważniejszą zasadą naszej taktyki jest zbliżenie walki do szeregów ludu pracującego - musimy jej nadać charakter masowości". Niezbędna była ciągłość walki oraz jej spopularyzowanie. .Ludzie tego pragną" - zapewniał. - "Trzeba im dać organizację tej walki". Opowiadał się za niewielkimi wystąpieniami. "Wolę walkę nie poetyczną, trywialną nawet, byle była silna, skuteczna". Przyjęcie takiej formy walki uważał za niezbędny warunek przetrwania okresu przejściowego. "Dziś fala rewolucyjna opada - przekonywał w końcu - i powoli wszyscy opadają w swej żądzy walki. Ale przecież ta fala się podniesie znowu. I jeżeli obecnego okresu nie wyzyskamy, jeżeli w czasie ogólnego zniechęcenia nie podtrzymamy napięcia bojowego - cóż powiedzą o nas w chwili następnego powrotu fali? Jeżeli wytrwamy - powiedzą: oni jedni walczyli, gdy wszyscy milczeli. My walczymy obecnie o przyszłe kierownictwo. Jeżeli w przyszłości, może niedalekiej, wezwiemy klasę robotniczą, by szła za nami - przecież ludzie zapytają o to cośmy robili w czasach spokojnych? (...) Dlatego też jest dziś nieodpartą koniecznością wytrwać w boju i dać przykład wytrwania masom, które chcemy w przyszłości prowadzić". Piłsudski doskonale wyczuwał nastroje, jakie panowały wśród działaczy emigracyjnych z Królestwa, którym należało stworzyć nowe możliwości działania.

Dla młodego pokolenie rysowała się możliwość urzeczywistnienia ideałów na platformie politycznej i klasowej szerszej od ruchu socjalistycznego, zostawiając za sobą bagaż doświadczeń romantycznych uniesień powstańczych XIX w., realizowanych na zasadach pospolitego ruszenia, oraz próby rewolucji mas ludowych, jako zagadnienia klasowego. "Trzeba tylko - przekonywał Jodko-Narkiewicz w Zadaniach ruchu rewolucyjnego w zaborze rosyjskim w chwili obecnej - zdawać sobie dokładnie sprawę z tego, do czego się w danej chwili dąży. O ile takie dążenia oparte będą na realnych interesach, a nie na wytworze fantazji tych, którzy je sformułowali, to będą one dawały wskazówkę, jak zachować się wobec każdego nowego wypadku, a sam bieg życia społecznego z nieubłaganą koniecznością zbliży dzień ich urzeczywistnienia. Tego pochodu ku ostatecznemu zwycięstwu nie mogą wstrzymać chwilowe niepowodzenia, które wskazują tylko, iż się w danym razie źle zastosowało ogólną zasadę, i w ten sposób zapobiegają nowym wypadkom". Dlatego "wszystko przemawia za potrzebą taktyki, która by w daleko większym stopniu uwzględniała całokształt naszych dążeń politycznych, niż dotychczas czyniono. Rewolucja dała świadomemu proletariatowi kraju naszego siłę, jakiej nigdy nie posiadał. Pozwoliła mu stokrotnie rozszerzyć kadry organizacyjne, do kolosalnych rozmiarów doprowadziła cały aparat agitacyjny i propagandystyczny, którym on rozporządzał. Czas najwyższy, by na podstawie wszystkich tych, już do boju wyprowadzonych sił, zdobyte zdobyte zostało to, co się ludowi naszemu należy".

Piłsudski pracował nad "zrobieniem monety jako kapitału zakładowego na przyszłość" (minimum 300 000 rubli) i nad agitacją, "jak ją nazywam - pisał 1 XII 1907 r. w liście do Jodki-Narkiewicza - militarną, czyli agitacją za uczeniem się i przygotowywaniem się do bojowych zadań rewolucji przyszłej". Myśli te zawarł później w artykule Jak mamy się gotować do walki zbrojnej. "Bałem się - pisał dalej do Jodki-Narkiewicza - że to będzie śmiesznym, tymczasem, ku wielkiemu memu zdziwieniu, znajduję ludzi, którzy chętnie o tych rzeczach słuchają". Liczył, że jego zamierzenia powiodą się i będzie możliwe "otrzymanie w rezultacie choćby pewnego prądu myślowego w tym kierunku i zainteresowanie się tą sprawą u młodzieży i ludzi", a wówczas mógłby "spokojnie pracować nad stworzeniem czegoś bardziej odpowiedniego do celów", niż bojówka. "Ale to muzyka przyszłości" - kończył list. W cytowanym artykule w "Robotniku" dodawał, że w wyniku rewolucji 1904-1905 r. carat utracił ostatecznie siłę moralną, ale nie stracił siły fizycznej, w postaci maszynerii administracyjnej i wojska. Z bezsilności rewolucji w walce z przemocą wyciągał Piłsudski naukę, że "do zwycięstwa potrzebną jest moc fizyczna i umiejętność prowadzenia boju z fizyczną przemocą".

Potrzebna była teraz szersza wizja programowa, która zarysowałaby nowe horyzonty działania. "Czy jest co dojrzałego u nas, wkoło nas - pytał Sokolnicki w liście z 20 IV 1908 r. do Sławka - aby tworzyć coś nowego? Aby budować samodzielnie zupełnie, choćby wbrew wszystkim? Czy macie dość sił, ażeby przetrwać czas? Czy możecie jeszcze długo - a to, z jakim właściwie rachunkiem? - tylko trwać i budować materialne podstawy walki? Czy, tak trwając, pewni jesteście, że nie poddajecie się znowu pod niszczący wpływ kompromisu? Kompromisów było dotąd dwa: Pierwszy - powstanie PPS, cudne zlanie się Polski, jakby już z grobu wychodzącej, z nowym, stającym się socjalizmem; jakby sztandar czerwony, na którymi, prócz naszych liter, widziało się przecież, jeno że krwią zbroczonego białego orła naszej ziemi. Drugim kompromisem było utworzenie bojówki pod egidą tamtego sztandaru, aż sztandar stał się płachtą i ścierką, a my ciągle za nim szliśmy, ginący, nie wiedząc już nawet często, za co; kompromis ten był jeszcze piękny, bo w nim tkwiła wiara w socjalizm i wiara w Polskę. My wszyscy jesteśmy do szpiku kości powstańcy Polacy i w Polskę wiara jest przecież nam naturą. Ale - czy wierzymy i jak wierzymy w socjalizm? I - niedyskretne pytanie -  w jaki socjalizm? A tu - do tego czynu, do tej wojny, potrzeba jednolitej i śmiałej bezwzględnie wiary. Czy nasz kompromis nie będzie teraz kłamstwem? Czy nie będzie kłamstwem utajonym w naszej - jakiejkolwiek -  ściślejszej radzie, kłamstwem umówionym, które zatruje dusze, w które my chcemy wnieść czyn?".

Piłsudski dążył do odbudowy niepodległego państwa polskiego drogą zorganizowanej walki zbrojnej, którą mogły zainicjować kadrowe oddziały rewolucyjno-powstańcze w Królestwie Polskim. Dla koncepcji tej chciał uzyskać poparcie Austro-Węgier, zamierzając zorganizować na terenie Galicji tajny ruch wojskowych grup niepodległościowych.

Ochrona wywiadowcza interesów Rosji

Rosja dysponowała w Europie niezwykle prężną organizacją wywiadowczą. Tajne służby carskie od dawna już prowadziły ożywioną pracę wywiadowczą przeciwko Austro-Węgrom i Niemcom. Jednakże rezultaty podejmowanych działań były jeszcze dalekie od oczekiwań, chociaż stanowiły istotne zagrożenie dla przeciwnika. "Gdy w 1903 r. układy w Murzsteg zdawały się przynosić zbliżenie z Rosją, a w rok później wojna z Japonią całkowicie zaabsorbowała państwo carów - pisał Ronge - uwierzono, że można zaniedbywać pracę wywiadowczą na tym froncie. Postępowanie Rosjan powinno jednak być ostrzeżeniem, że nie należy zbytnio ufać temu spokojowi". Wywiad rosyjski od początku lat osiemdziesiątych XIX w. zajmował się Austro-Węgrami, od momentu, gdy wojna z monarchią Habsburgów wydawała się nieunikniona. Działania te znacznie nasiliły się od wojny japońskiej. Po klęsce w wojnie z Japonią w 1905 r. wywiad rosyjski przystąpił do intensywnego rozpoznania Niemiec i Austro-Węgier. Największe sukcesy odnosił na terenie monarchii naddunajskiej, wykorzystując zatargi na tle narodowościowym i związane z tym ruchy odśrodkowe, które sympatyzowały z rosyjskim panslawizmem. Wspierano te zamierzenia, które miały na celu rozbicie wspólnoty narodowej monarchii Habsburgów. "W Austro-Węgrzech szpiegostwo i propaganda - pisał później Nicolai - tworzyły dwie strony jednego medalu, były ze sobą do tego stopnia połączone, że zupełnie nie można było wyobrazić sobie jednej działalności bez drugiej". Tworzono całe grupy szpiegowskie. Zasięg działania wywiadu Rosji obejmował cały teren Austro-Węgier, aż do granicy włoskiej. Część ludności ukraińskiej, sympatyzującej z ruchem moskalofilskim i panslawistycznym w Galicji Wschodniej, poddawała się rosyjskiej propagandzie ogólnosłowiańskiej, którą wspomagała Ochrana. Wielu Ukraińców świadczyło usługi wywiadowcze na rzecz Rosji. Wywiad ten wspierany był przez duchownych, adwokatów, sędziów, a nawet posłów do parlamentu austriackiego.

Po wojnie japońsko-rosyjskiej zreformowano służby wywiadowcze, dostosowując je do nowych potrzeb. Cała organizacja wywiadu Rosji carskiej kierowana była centralnie z Petersburga. Klasycznym wywiadem zajmował się specjalny tajny wydział Sztabu Generalnego w Petersburgu (Opieratiwnaja razwiedka). Szefem rosyjskiego wywiadu wojskowego od 1908 r. był ppłk Piotr Samochwałow, wcześniej, od 1904 r. pracujący w warszawskiej żandarmerii i jeden z najwybitniejszych specjalistów Ochrany od spraw polskich. Po reorganizacji wydziału w 1910 r. zastąpił go gen. Ignatiew. Tuż przed wybuchem wojny w 1914 r. kierownictwo wywiadu objął płk Piotr Lwowicz Assanowicz. W centrali petersburskiej rozpoczynała się działalność wywiadowcza, w której uczestniczyli aktywnie attaches wojskowi w Berlinie, Wiedniu, Sztokholmie, Kopenhadze, Brukseli, Bernie oraz w Paryżu. Tworzono ekspozytury wywiadowcze w krajach sąsiadujących z Niemcami i Austro-Węgrami. W Sztokholmie, Kopenhadze i Bernie zlokalizowano centrale wywiadu, które współpracowały ze służbami wywiadowczymi Wielkiej Brytanii i Francji. Na pograniczu niemiecko-rosyjskim i austriacko-rosyjskim działał wywiad okręgów wojskowych, których sztaby posiadały własne komórki wywiadowcze, podporządkowane centrali Sztabu Generalnego w Petersburgu. Prowadziły one wywiad płytki i głęboki na swoich przedpolach, dysponując rozbudowanym aparatem terenowym. W jego skład wchodziło zwykle 6-10 oficerów, pod dowództwem oficera sztabowego ze Sztabu Generalnego. Ponadto na granicy wywiad miał do dyspozycji całą straż graniczną, a na głównych przejściach także żandarmerię.

Informacje o armii niemieckiej zbierały oddziały wywiadowcze przy Wileńskim Okręgu Wojskowym oraz w Warszawskim Okręgu Wojskowym, gdzie równocześnie gromadzono dane wojskowe z terenu Austro-Węgier. Wywiad przeciwko monarchii naddunajskiej prowadził także oddział wywiadowczy przy Kijowskim Okręgu Wojskowym. W okręgu petersburskim czuwano nad siłami zbrojnymi państw skandynawskich. Okręg odeski zajmował się Rumunią i Turcją. W okręgu kaukaskim zdobywano informacje z Turcji i Persji, a zarazem interesowano się siłami angielskimi w Indiach Wschodnich. Z okręgów wschodniej i środkowej Syberii obserwowano Japonię i Chiny.

Szczególnie aktywną działalność przeciwko Niemcom i Austro-Węgrom prowadziło warszawskie biuro wywiadu. Kierował nim, aż do wybuchu wojny, płk Sztabu Generalnego Nikołaj Stiepanowicz Batiuszyn. Miał do pomocy dwóch oficerów sztabowych, kpt. Dmitrija Kapitonowicza Lebiediewa i kpt. Nikołaja Wasiliewicza Tieriechowa, a także dwóch oficerów tłumaczy, którzy prowadzili referaty niemiecki oraz austro-węgierski wraz z polskim, sprawujący "opiekę" nad ruchem niepodległościowym w Galicji. Przy placówce zorganizowano również wydział defensywy, na czele z osławionym rotmistrzem żandarmerii Siergiejem Mujewem (Kontrraziwiedka). Kierowani z Warszawy agenci operowali na pograniczu niemiecko-rosyjskim i austriacko-rosyjskim, wśród ludności polskiej w Poznańskiem i w Galicji oraz w Królestwie Polskim. Docierali w głąb Niemiec i Austro-Węgier, działali w bezpośrednim styku ze służbami specjalnymi obu państw w Berlinie i w Wiedniu.

Biuro ukryto pod firmą redakcji miesięcznika wojskowego "Wojennyj Wiestnik". Pismo redagował kpt. Lebiediew. Warszawska centrala wywiadu wojskowego zorganizowana była na wzór koncernu międzynarodowego. Biuro wywiadowcze mieściło się w okazałym gmachu Sztabu Warszawskiego Okręgu Wojskowego przy Placu Saskim. Batiuszyn zatrudniał wielu dyrektorów, kierowników wydziałów, agentów werbunkowych i inspektorów. Aparat wywiadu został rozbudowany także w terenie. "Ponieważ dla Rosjan wielkie znaczenie miała zawsze liczba -  pisał Ronge - Batiuszyn utrzymywał prawdziwą armię konfidentów, ludzi dających kwatery, dozorców domów i innych pomocników".

Z wywiadem wojskowym Rosji ściśle współpracowała Ochrana. W kierownictwie Departamentu Policji Łopuchina zastąpił Maksymilian Trusiewicz (1906-1909), a następnie Nil Zujew (1909-1912) i Stiepan Piotrowicz Bielecki (1912-1915). Bielecki był wcześniej wicedyrektorem Departamentu Policji (1909-1912), a później został wiceministrem spraw wewnętrznych (1915-1916). Porozumienie o współpracy z wywiadem wojskowym dotyczyło początkowo dziedziny kontrwywiadu, od 1910 r. Ochrana zaczęła także wspomagać właściwy wywiad wojskowy, gdy ten rozpoczął wspieranie Ochrany w zakresie wywiadu politycznego. Ochrana realizowała samodzielnie cele polityczne wywiadu rosyjskiego.

Stanowisko naczelnika Ochrany warszawskiej w 1906 r. objął ppłk Pawieł Pawłowicz Zawarzin. Pierwszym pomocnikiem Zawarzina był rotmistrz Siergiej Mujew, który został niebawem podpułkownikiem. W latach 1907-1908 obowiązki zastępcy pełnił ppłk Samochwałow, który po krótkiej służbie w wywiadzie objął w 1910 r. kierownictwo oddziału kijowskiego Ochrany (do 1913 r.), potem od 1914 r. oddziału warszawskiego Ochrany (po ewakuacji Królestwa w sierpniu 1915 r. przebywał w Moskwie). W 1909 r. pomocnikiem Zawarzina został ppłk Władimir Sizych, który pełnił funkcję zastępcy naczelnika oddziału do 1912 r. Przypomnijmy, że stanowisko referenta Ochrany zajmował początkowo Michaił Bogdanow-Kalinski. W 1909 r. referentem Ochrany został Aleksandr Aristow, który trwał na różnych stanowiskach przez cały okres istnienia biura (1898-1914). Kancelarie Bogdanowa-Kalinskiego i Aristowa prowadził Anton Biełokoz (1905-1914). W 1909 r. Zawarzina zastąpił płk Konstantin Iwanowicz Głobaczew, który uprzednio, od 1906 r. służył w żandarmerii łódzkiej, a później został naczelnikiem Ochrany piotrogrodzkiej. Przedostatnim naczelnikiem Ochrany warszawskiej od 1912 r. był płk Piotr Martynow. Od listopada 1909 r. do rewolucji lutowej 1917 r. agenturą zagraniczną w Paryżu zawiadywał Aleksandr Aleksandrowicz Krasilnikow.

Oddziały Ochrany w Warszawie i w Paryżu cały czas tropiły z dużą zaciekłością rewolucjonistów polskich i rosyjskich na terenie Austro-Węgier, Niemiec oraz w Europie Zachodniej. Pilnie badano działalność PPS Frakcji Rewolucyjnej oraz posunięcia samego Piłsudskiego. Po 1907 r. przechodzono stopniowo do obserwacji organizującego się w Galicji ruchu niepodległościowego, w tym głównie wojskowych poczynań Piłsudskiego.

Wywiad rosyjski dysponował ogromnym budżetem. W 1912 r. Rosja wydała na wywiad blisko 13 000 000 rubli (suma ta odpowiadała wówczas kwocie 33 150 000 koron albo 28 177 500 marek). Przez pierwszych 6 miesięcy 1914 r. rosyjski Sztab Generalny przeznaczył na wywiad około 26 000 000 rubli.

Przygotowania wojenne w Sztabie Generalnym w Wiedniu

Wystarczyło śledzić prasę i czytać sprawozdania z kolejnych procesów o szpiegostwo, aby zorientować się w skali wzmożonego wywiadu Rosji przeciwko Niemcom i Austro-Węgrom. Do Sztabu Generalnego w Wiedniu nadchodziły alarmujące doniesienia o rosyjskiej aktywności wywiadowczej. Na Wilhelmstraße i Ballplatz odczuwano stopniową zmianę polityki Rosji wobec obu sprzymierzonych monarchii. Wojskowych niepokoiły modernizacja armii rosyjskiej, współdziałanie z francuskim Sztabem Generalnym, rozbudowa potencjału wojskowego, fortyfikacji wojennych i strategicznych połączeń kolejowych oraz drogowych w zachodniej części państwa. Wszystko to nie pozostawiało złudzeń co do istotnych zamiarów Petersburga.

Tymczasem kierownictwo Biura Ewidencyjnego wydawało się nie dostrzegać tych zagrożeń. Później okazało się, że istotną rolę w "uśpieniu" austriackich służb specjalnych na odcinku rosyjskim odegrał Redl, który od 1 października 1907 r. był zastępcą szefa Biura Ewidencyjnego. "Średniego wzrostu - charakteryzował Redla jego rosyjski pośrednik, płk Marczenko, w raporcie z października 1907 r. do centrali w Petersburgu - lekko posiwiałe blond włosy, siwe krótkie wąsy, trochę wystające kości policzkowe, szare oczy o uprzejmym, zabiegającym o przychylność spojrzeniu. Jest sprytny, zamknięty, skoncentrowany i pracuje wydajnie. Usposobienie ma małostkowe. Ma coś oślizłego w swoim wyglądzie zewnętrznym. Jego wypowiedzi są słodkie jak cukierek, miękkie i uniżone. Jego ruchy są wyważone i powolne. Jest raczej przebiegły niż fałszywy i mądry niż uzdolniony. Cynik uwielbiający zabawę".

Wcześniej, jak wspomniano przez siedem lat kierował głównym wydziałem Biura Ewidencyjnego. Jako szef Grupy Wywiadu, miał dostęp do najbardziej strzeżonych tajemnic wojskowych Austro-Węgier i wielu tajnych informacji, włącznie z kartoteką szpiegów Biura Ewidencyjnego w innych krajach. Znał wszystkie szczegóły planów koncentracji wojsk oraz mobilizacji wojennej wywiadu. Decydował o naborze nowych informatorów i agentów. Przez wiele lat zajmował się osobiście werbowaniem, instruowaniem oraz wysyłaniem wywiadowców do wrogich krajów. Przyjmował ich tajne raporty, następnie opracowywał je i streszczał.

Nie ulega wątpliwości, że autorem większości ujawnionych wówczas tajemnic i zamierzeń austriackiego Sztabu Generalnego, poznanych przez wywiad rosyjski, był Redl, superagent, skrywający się pod różnymi pseudonimami i kryptonimami: "A-l7", "Pan Blondin" ("Pan Blondyn"), "Nikon Nitzetas", "Opernball 13" ("13 bal w operze"). Paraliżował działalność operacyjną Biura Ewidencyjnego. Najprawdopodobniej to właśnie Redl zdradził Rosjanom nazwiska licznych agentów KundschaftsStelle. W efekcie sieć agenturalną Evidenzbureau w Rosji w 1906 r. przestała praktycznie istnieć. Mógł tak uczynić tym łatwiej, że osobiście kierował walką z wywiadem rosyjskim.

Na tym polu w pierwszych latach służby w Grupie Wywiadu dokonał najbardziej spektakularnych wyczynów w demaskowaniu szpiegów i odniósł najwięcej sukcesów, zyskując opinię wytrawnego eksperta w sprawach wywiadu i kontrwywiadu przeciw Rosji.

Procedura biurokratyczna w całym Sztabie Generalnym była jednakowa. Dzień pracy rozpoczynał się w Biurze Ewidencyjnym o 8.30 i trwał bez przerwy aż do późnych godzin wieczornych. Pracowano również w niedziele i święta. Każdego poranka po naradzie z oficerami funkcyjnymi kierownik Biura Ewidencyjnego składał meldunek szefowi Sztabu Generalnego, który w zależności od znaczenia sprawy kierował ją do kancelarii wojskowej następcy tronu Franciszka Ferdynanda, odpowiednich ministerstw lub do cesarza Franciszka Józefa I. W razie potrzeby szef Sztabu Generalnego informował bezpośrednio monarchę w czasie audiencji, które w zależności od pory roku odbywały się w Hofburgu albo Schonbrunn.

Franciszek Józef I rozpoczynał swój dzień pracy o czwartej nad ranem i o tej porze musiał mieć przedłożone raporty wojskowe z wiadomościami z poprzedniego dnia. Każdego dnia wieczorem raporty musiały być więc już przygotowane. Stary cesarz był tradycjonalistą, nie lubił nowinek technicznych, bardzo długo nie przyjmował raportów pisanych na maszynie (podobnie nie chciał nigdy skorzystać z telefonu). W związku z tym dodatkowym kryterium przy obsadzie najważniejszych stanowisk wojskowych w państwie był wymóg kaligraficznego charakteru pisma. Raporty Redla docierały do kancelarii samego cesarza. W latach 1900-1905 i 1907-1911 Franciszek Józef I bardzo często studiował wykaligrafowane przez Redla materiały sprawozdawcze. Dopiero po odejściu Redla z Biura Ewidencyjnego cesarz zaczął przyjmować raporty pisane na maszynie (ze względu na zły wzrok sędziwego monarchy państwowe biura i kancelarie wyposażono w maszyny do pisania firmy Underwood, ponieważ miały wyjątkowo duże czcionki).

Redl swoją działalnością pokazywał, że Biuro Ewidencyjne panuje nad sytuacją i rozbudowa wywiadu w kierunku rosyjskim nie jest potrzebna. Tym bardziej wchodzenie w układy z czynnikami spoza klasycznego wywiadu, korzystanie z usług elementów niepewnych politycznie, jakimi były organizacje rewolucyjne, wydawało się niecelowe i niosło za sobą ryzyko dla samej monarchii, że będzie to w perspektywie broń obosieczna. Nie mogło by więc dziwić negatywne przyjęcie przez Sztab Generalny propozycji Piłsudskiego nawiązania współpracy wywiadowczej przeciw Rosji, gdyby ich merytoryczną opinię przygotowywał Redl. Jednakże oferty Piłsudskiego nie trafiały bezpośrednio na biurko Redla, gdyż nie były do niego kierowane. Redl otrzymałby je w celu rozwinięcia kontaktu, gdyby zapadły wcześniej decyzje o podjęciu współpracy z ruchem Piłsudskiego. W Sztabie Generalnym i w Biiurze Ewidencyjnymi rygorystycznie przestrzegano tajemnicy korespondencji. Niemożliwe, aby dotarły do Redla drogą oficjalną w tych sprawach pismo płk. Kanika z 10 października 1906 r. oraz raport kpt. Nowaka z rozmowy z Józefem Weiserem przed 23 listopada 1907 r.. wraz z późniejszą korespondencją w tych sprawach.

Tajemnicę korespondencji i obiegu dokumentów urzędowych w Ministerstwie Wojny, Sztabie Generalnym oraz w Biurze Ewidencyjnym i w Głównych Ośrodkach Wywiadowczych zabezpieczał system tzw. schowków, do których miały dostęp tylko osoby upoważnione, według klucza kompetencji. Pisma inicjujące sprawy pozostawały w kancelariach lub schowkach, do których wpływały. Szef Biura Ewidencyjnego np. trzymał pieczę nad całą działalnością wywiadowczą, ale nie miał bezpośredniego dostępu do akt operacyjnych szefa Grupy Wywiadu albo kierownika terenowej HK Stelle, otrzymywał od nich tylko raporty na podstawie ustaleń agentury. W oddzielnych schowkach trzymano teczki ewidencyjne agentów, pisemne doniesienia wywiadowców, plany mobilizacyjne (w schowku "R" znajdowały się plany mobilizacyjne na wypadek wojny z Rosją, schowek "B" mieścił plany wojny na Bałkanach, a schowek "I" plany wojny z Włochami) itd. Każdy schowek miał instrukcję dostępu do przechowywanej dokumentacji. Dla przykładu, wyłącznie szef każdej ekspozytury miał dostęp do ewidencji prowadzonej agentury.

Redl mógł jednak zdobyć potrzebne informacje inną drogą. Z drugiej bowiem strony w Biurze Ewidencyjnym wymieniano się informacjami w obiegu nieoficjalnym oraz oficjalnie, na codziennych naradach. Kierownictwo Biura Ewidencyjnego stanowiło zamknięte grono kilku oficerów, którzy podejmowali właściwe decyzje na temat prowadzonych z Biura operacji wywiadowczych. Wydaje się, że w ten właśnie sposób szef Evidenzbureau ppłk Hordliczka zwrócił się do Redla z prośbą o opinię o ewentualnym wykorzystaniu rewolucjonistów polskich w wywiadzie i dywersji przeciw Rosji. Być może padły przy tym nazwiska oferentów współpracy wywiadowczej, Piłsudskiego i Jodki-Narkiewicza. Służby specjalne Rosji były wyczulone na punkcie kierowanej z zewnątrz działalności wywrotowej w kraju. Zlecono pewnie Redlowi, by ten obserwował kontakty rewolucjonistów polskich z wywiadem Austro-Węgier. Później władze rosyjskie posiadały dokładne dane na ten temat, których pochodzenie wskazywało na Biuro Ewidencyjne. Wiadomo, że w tym gronie zdrajcą był Redl. Wnioski nasuwają się same. W oficjalnych notach rządu rosyjskiego i inspirowanych przez wywiad publikacjach prasowych nazwisko Piłsudskiego początkowo nie występowało. Konkretów unikano, bo niebezpiecznie dla Redla mogły określać źródło "przecieku" na poziomie wtajemniczenia szefów Biura Ewidencyjnego. Zadziwiała jednak wiedza autorów tych doniesień, pomimo dyplomatycznego kamuflażu, przeinaczeń i ogólnikowości formułowanych pod adresem władz Austro-Węgier zarzutów o wspomaganiu polskich ruchów rewolucyjnych przeciw Rosji.

Można więc przyjąć, że za sprawą Redla od początku znane było wywiadowi rosyjskiemu i Ochranie nazwisko Piłsudskiego jako spiritus movens całego późniejszego wywiadowczego przedsięwzięcia. Władze rosyjskie wiedziały o roli Piłsudskiego w PPS, a następnie w ruchu niepodległościowym, powiązaniach ze sztabem austriackim i przygotowywanym powstaniu, co wkrótce stało się publiczną tajemnicą.

Fakt istnienia wysoko postawionego agenta w strukturach wywiadu i w hierarchii władzy c. i k. monarchii dość szybko jednak wyszedł na jaw. Nowy szef Sztabu Generalnego w Wiedniu, gen. Conrad von Hötzendorf, otrzymał informację od szefa centrali wywiadu niemieckiego - Sektion III B Sztabu Generalnego w Berlinie, płk. Brose (1900-1910), że przy samym cesarzu działa agent rosyjski. Wiadomość podziałała piorunująco i wywołała w Sztabie Generalnym konsternację i wyrzekania nad słabością własnych służb w konfrontacji z wywiadem rosyjskim. "Wreszcie - miał powiedzieć sędziwy cesarz Franciszek Józef I przy porannym raporcie gen. Conrada - dojdzie do tego, że nie będę wiedział, gdzie złożyć zmęczoną głowę".

Wezwany zaraz do Sztabu Generalnego płk Hordliczka nie miał nic do powiedzenia oprócz utyskiwań nad wysokością funduszu, jakim dysponowało Biuro Ewidencyjne. Nic tak jednak nie przemawiało do wyobraźni wojskowych, jak obecność szpiega na dworze cesarskim. "Nagle" zdano sobie sprawę z niebezpieczeństwa rosyjskiego. Okazało się, jak niewielkimi siłami i środkami dysponował wywiad austriacki w Rosji. Śledztwo w najgłębszej tajemnicy zlecono... Redlowi. Przez jego podwójną grę sprawa utknęła w miejscu. 

W Wiedniu usiłowano znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego wywiad austriacki odnosił same porażki w konfrontacji z rosyjskimi tajnymi służbami. Ochrana tymczasem stawiała Redlowi coraz większe wymagania, żądano ujawnienia wszystkich konfidentów Austro-Węgier działających na terenie Rosji. Potem aresztowano w Rosji jednego austriackiego agenta po drugim, później werbowano i szkolono innych, a gdy podejmowali się misji wywiadowczych, w niedługim czasie także ich zatrzymywano. Przez długi czas nie potrafiono sobie wytłumaczyć powodów takiej sytuacji. Pułapki, które Biuro Ewidencyjne zamierzało zastawić na rosyjskie tajne służby, coraz częściej kończyły się fiaskiem. Wysiłki podjęte nad wykryciem rosyjskiego superagenta spełzły na niczym.

Redl stał się bardziej ostrożny, ale nie był już w stanie hamować wysiłków rozbudowy wywiadu przeciw Rosji. W końcu miara przepełniła się. Stanowisko Sztabu Generalnego i Ministerstwa Wojny wobec konieczności zmiany polityki rosyjskiej wiedeńskiego MSZ zostało usztywnione. W wykryciu szpiega miały dopomóc zmiany organizacyjne w samym wywiadzie.

Na jesieni 1907 r. szef Sztabu Generalnego, gen. Conrad von Hötzendorf, podjął decyzję o reorganizacji Biura Ewidencyjnego i reformie austriackich służb wywiadowczych. Redl, jak już wspomniano, awansował i przeszedł na stanowisko zastępcy szefa Evidenzbureau. Nie było to prawdopodobnie stanowisko, jakiego oczekiwał. Sądził zapewne, że zostanie szefem Biura Ewidencyjnego. Uchodził jednak za zwolennika gen. Becka-Rzikowsky, poprzedniego szefa Sztabu Generalnego, zaś Conrad von Hötzendorf obsadzał wszystkie eksponowane stanowiska w Sztabie Generalnym nowymi ludźmi, którzy mogli przeprowadzić reformę armii. Redl dość szybko jednak zdobył sobie zaufanie nowego szefa Sztabu Generalnego. "Wyśmienicie nadaje się na zastępcę szefa Biura Ewidencyjnego - zanotowano w opinii służbowej o Redlu w 1908 r., pod którą podpisał się Conrad von Hötzendorf - z powodzeniem interweniował w procesach o szpiegostwo. Nadaje się do specjalistycznego szkolenia: na szefa Biura Ewidencyjnego, do służby wojskowej, a także tajnej.

Kierownikiem Grupy Wywiadu został 20 października 1907 r. kpt. Maximilian Ronge, awansowany szybko do stopnia majora, uprzednio oficer sztabu 6 tyrolskiej dywizji piechoty w Grazu. Ronge przystąpił do pełnienia obowiązków 12 listopada 1907 r. Trzytygodniowy okres przejściowy związany był zapewne z przekazywaniem mu przez Redla obowiązków kierownika Grupy Wywiadu. Redl jeszcze przez pewien czas przygotowywał swojego następcę i wprowadzał go w arkana sztuki wywiadu. Z "pewnością wiele przemilczał - notował później Walzel - lecz także wielu rzeczy nauczył".

Lepszej kandydatury na szefa sekcji wywiadu Biura Ewidencyjnego chyba rzeczywiście nie było. Wyprzedzając nieco tok rozumowania można dodać, że tajne służby stały się jego pasją. Nie przestał zajmować się wywiadem aż do końca życia. Należał do najwybitniejszych postaci i twórców nowoczesnego wywiadu. Wypracował podstawy działania agentury wpływu. Był głównym pomysłodawcą specjalnych kontaktów z Piłsudskim, reprezentującym polski nich wolnościowy.

Rosja stanowiła dla Rongego odpowiednie wyzwanie. Kiedy otrzymał zadanie rozbudowy wywiadu, głównie przeciwko Rosji, wiedział, że znajduje się na właściwym miejscu. "W latach 1900-1907 procesy szpiegowskie -  wspominał później - były niemal na porządku dziennym - nieomylny znak, że w tej tak na pozór spokojnej Europie rosły napięcia, które mogły doprowadzić do zbrojnego konfliktu. Istnieje przecież coś takiego, jak większa lub mniejsza intensywność prowadzenia prac wywiadowczych - niezawodna wskazówka dla politycznych prognoz. W roku 1907, gdy rozpoczynałem służbę w Biurze Ewidencyjnym, ten barometr wskazywał bardzo niepewną pogodę. [...] Zapytywałem siebie, czy moja wiedza wystarczy do pełnienia nowej funkcji. Miałem za sobą sześć lat służby, trzy - zajęć w Sztabie Generalnym. W ciągu 11 lat przeszedłem przez osiem garnizonów w kraju oraz nad granicą włoską i rosyjską. Przemierzyłem świat we wszystkich kierunkach. Czy to wystarczy? Awanturnicze wyobrażenia o szpiegostwie, tajne misje, przebrania, sztuczne wąsy, sala sądowa, Sybir, Diabelska Wyspa ścigały mnie nawet we snach".

Bardzo szybko zdobył sobie uznanie przełożonych. W Sztabie Generalnym uchodził za najzdolniejszego oficera wywiadu Austro-Węgier. Jako szef służby wywiadu był "energiczny, zręczny i nigdy nie okazywał zmęczenia" - wspominał Conrad von Hötzendorf - i "nic nie było w stanie odwieść go od słusznych przekonań, zawsze był konsekwentny". Kiedy "samodzielnie zaczął kierować Grupą Wywiadu - uzupełniał Walzel - szukał nowych rozwiązań i znalazł je. Twardej i niestrudzonej pracy oraz ogromnej determinacji i cierpliwości zawdzięczał świetne stosunki z niemieckim Wielkim Sztabem Generalnym, wiedeńską Dyrekcją Policji, władzami politycznymi, a także z prokuraturą. Zdołał też usystematyzować wszystkie informacje napływające z tych instytucji. [...] Jeżeli jednak ktoś mógłby go obserwować przez wiele lat w czasie pracy, tak jak ja, to zorientowałby się, jaka to jest żmudna i nudna działalność. Ale właśnie różnym nudnym szczegółom zawdzięcza się sukces. (...) Był wspaniałym fachowcem i niezastąpionym organizatorem. Jego dyspozycje były precyzyjne, a styl jasny. Wynikało to z niebywale logicznej koncepcji. Miał niezwykle lotny umysł oraz rzadki dar trafiania dokładnie w sedno sprawy. Na wszystkie te cechy nakładała się umiejętność wręcz krystalicznego referowania. Był największym wrogiem ważniactwa i nadgorliwości, ograniczał więc referaty polityczne kierowane do szefa Sztabu Generalnego do najważniejszych spraw i ujmował je w krótkich słowach. Jednak Conrad [von Hötzendorf] zawsze czuwał, rozważał wszelkie możliwości i stawiał bardzo wysokie wymagania wszelkim szkicom".

Sporne albo drażliwe kwestie polityczne współpracy wywiadowczej rozstrzygał zawsze szef Sztabu Generalnego. Zadaniem Rongego było w tych wypadkach znalezienie praktycznej formuły wykonawczej powierzonych zadań. Często w grę wchodziły wyłącznie przedsięwzięcia niekonwencjonalne, podejmowane poza tradycyjnymi schematami działań służb wywiadowczych. Główna trudność polegała na tym, że nie było odpowiednich wzorców do naśladowania, a sztywna procedura służbowa nie przewidywała wschodzenia w sprawy polityczne i stosowania przy nich odrębnych środków operacyjnych. Należało dopiero wypracować właściwe rozwiązania i podejść do wszystkiego w sposób zupełnie nowatorski.

Ronge odcisnął osobiste piętno na pracy służb specjalnych w ostatnim okresie istnienia monarchii Habsburgów. Praca w wywiadzie odpowiadała jego osobowości i charakterowi. "To pewne - pisał późniejszy szef krakowskiej HK-Stelle Józef Rybak - że wygląd, charakter, zachowanie, no i przede wszystkim duże zdolności połączone z nieprzeciętną inteligencją predestynowały Rongego do zajęcia tak wysokiego stanowiska, jakie mu po kilku latach przypadło w udziale - stanowiska szefa austro-węgierskiej służby wywiadowczej. Niski, chudy, zamknięty w sobie, zdecydowanie małomówny, czasami ugrzeczniony i serdeczny, czasami wyniosły, prawie zawsze bezwzględny w służbie - ten typowy jezuita nigdy chyba nie zapominał o charakterze swojej pracy. Rozmawiający z nim zawsze czuł się trochę nieswojo, a już zupełnie nie mógł znieść świdrującego na wylot wzroku swego vis a vis. Jedynie jego głos - mało męski, falsetowy, łamiący się - nie pasował do stanowiska i charakteru przyszłego szefa wywiadu".

Nowy szef Grupy Wywiadu rozpoczął urzędowanie od przestudiowania organizacji Biura Ewidencyjnego i funkcjonowania wywiadu. Przejrzał dokumentację kancelarii, aby mieć bliższy wgląd w pracę Biura. Zapoznał się z całą agenturą. "Im głębiej poznawałem swoją dziedzinę - pisał później -  tym wyraźniej rysował się przede mną jej smutny stan". Na wyobraźnię działały szczególnie opisy akcji wywiadowczych podejmowanych przez wywiad Austro-Węgier w Rosji i bezwzględność prowadzonej od końca lat osiemdziesiątych XIX w. podziemnej wojny między służbami wywiadowczymi obu państw. Uderzała własna słabość i brak skrupułów ze strony rosyjskiej, co w zestawieniu z kierunkiem polityki zagranicznej Aloysa von Aehrenthala musiało zastanawiać. Rosjanie urządzali prawdziwe "polowania" na szpiegów. "Wśród ich rocznego 'plonu' nierzadko znajdowało się trzydziestu do czterdziestu niesłusznie podejrzanych - dodawał. - Nawet ślepiec, a zatem człowiek z pozoru zupełnie nieodpowiedni do roli szpiega, nie uszedł ich czujności i musiał, podobnie jak pomocnicy, których wokół siebie zgromadził, powędrować na Syberię". Niebawem Ronge miał okazję przekonać się osobiście o stanie służby wywiadowczej w Rosji, spotykając się z powracającym z zesłania Stefanem Domaradzkim, owym rzekomo niewidomym konfidentem, który po powrocie z katorgi mógł ponownie stać się głównym, aktywnie pracującym agentem Kundschaftsstelle w Rosji.

Domaradzki należał do najlepszych konfidentów wywiadu austriackiego w Rosji, pracował przez wiele lat w służbie Evidenzbureau w Wiedniu (ur. 1850). W aktach osobowych określany był jako "stary konfident". Działał pod pseudonimem "Bielinow". Mieszkał w Radomiu, pracował jako adwokat. Do służby wywiadowczej Biura Ewidencyjnego zwerbował go Wincenty Kwiatkowski (1835-1904), konfident Kundschafsstelle Krakau (kryptonim 6/I). Kwiatkowski, emerytowany major Landwehry, w połowie lat osiemdziesiątych został zatrudniony przez Biuro Ewidencyjne w charakterze emisariusza, z zadaniem zwerbowania konfidentów na terenie Rosji. Przejął go następnie por. Julian Piotr Dzikowski, który w 1886 r. objął kierownictwo Kundschaftsstelle przy dowództwie I korpusu w Krakowie. Pod koniec 1887 r. Dzikowski wysłał Kwiatkowskiego do Królestwa. Kwiatkowski osiadł w Radomiu, gdzie pod fałszywym nazwiskiem "Wincentego Langera" pracowały jako poczmistrz. Założył wówczas pierwszą sieć agenturalną Biura Ewidencyjnego w Królestwie Polskim. Zwerbował do niej wielu konfidentów, którym nazwisk nie sposób już dzisiaj ustalić. Wiadomo tylko o Domaradzkim oraz Józefie Prokopie (ur. 1860), właścicielu zakładu tapicerskiego w Radomiu (kryptonim 10/I). Domaradzki otrzymał formalnie przydział do oddziału wywiadu przy I korpusie w Krakowie (kryptonim 7/I). Tam poznał Dzikowskiego. Bieżący kontakt utrzymywał także z Biurem Ewidencyjnym.

Po kilku latach żandarmeria carska wpadła na trop Domaradzkiego i jego grupy, w 1892 r. został aresztowany w Radomiu razem z innymi konfidentami sieci (w tym Prokop). Rozprawa odbyła się w Kijowie w 1893 r. Domaradzkiego skazano za szpiegostwo na czternaście lat ciężkich robót na Syberii. Działalności szpiegowskiej nie zaprzestał. Nawet z miejsca zesłania przesyłał meldunki wywiadowcze.

Po odbyciu kary powrócił na początku 1908 r. do Królestwa. Poprosił Biuro Ewidencyjne o 1 000 rubli na otworzenie własnego sklepu. Kwota miała być formą zapłaty za lata spędzone na zesłaniu. O pieniądze zwrócił się zapewne do Dzikowskiego, z którym przed laty bezpośrednio współpracował. Biuro Ewidencyjne w podobnych wypadkach traktowało sprawę honorowo i bez żadnych zobowiązań udzielało takich dotacji. "Cesarz Franciszek Józef - notował Ronge - zaznaczył w jednym z dokumentów: 'Należy w każdym przypadku zaopiekować się rodziną aresztowanego, gdyż jest sprawą wielkiej wagi, aby ta wymagająca poświęceń i niebezpieczna służba nie pozostawała bez wynagrodzenia'. Wskazówka ta pozostała na przyszłość obowiązująca". Domaradzki otrzymał więc pieniądze, zamieszkał w Tomaszowie, gdzie kupił sklep. Przy okazji dowiedział się prawdopodobnie o służbie Dzikowskiego w Biurze Ewidencyjnym. Zamierzał na nowo rozwinąć działalność szpiegowską przeciwko Rosji.

Nowe możliwości działania wojskowych służb specjalnych Austro-Węgier otworzyły się na jesieni 1908 r., gdy Ronge przystąpił, pod kierownictwem szefa Biura Ewidencyjnego, ppłk. Hordliczki, do reorganizacji podległego sobie aparatu, przygotowując go do wojny. Zaprowadził nowy styl pracy komórek wywiadu. Zmienił zasady organizacji i wprowadził nowoczesne metody działania, korzystając z najnowszych zdobyczy techniki. Bardzo starannie dobierał współpracowników. Montował misternie sieci agentów i rozwijał na dużą skalę operacje wywiadowcze. Odchodził przy tym od tradycyjnego werbunku agentury, typowego dla służb profesjonalnych. Wywiad przestawał być powszechnie wyłączną domeną "służby panów". Utrzymanie kontroli informacyjnej nad przeciwnikiem wymagało zmiany skali i zakresu penetracji wywiadowczej sił i poczynań nieprzyjaciela. W odróżnieniu od instalowanych do tej pory sieci "zawodowców", nowi współpracownicy placówek wywiadu rekrutowali się z różnych stanów i reprezentowali wszelkie zawody. Ronge uwzględniał czynnik polityczny w działaniach wywiadowczych. Stopniowo tworzył wywiad polityczny, jako podporę władzy cesarsko-królewskiej monarchii.

Terenowe centrale wywiadowcze Hauptkundschaftsstelle stały się organami rozpoznania wyższego szczebla, o strategicznym charakterze. Ośrodki te rozwinęły swoje agentury i kierowały ich działalnością, według ogólnych dyspozycji wydawanych przez centralę w Wiedniu. Prowadziły rozpoznanie taktyczne i strategiczne przeciwnika. Określono ściśle obszary zainteresowań poszczególnych placówek HK-Stelle. Działalność wywiadowcza tych central obejmowała całokształt przedsięwzięć militarnych wroga, szczególnie dyslokację wojsk, plany mobilizacyjne, zasady taktyki i strategii oraz sprawy personalne sił zbrojnych, aż do szczebla centralnego. Przedmiotem specjalnego zainteresowania stała się też działalność polityczna ujarzmionych narodów oraz nieprzyjaciela, w tym kształtowanie się kwestii polskiej, głównego i tradycyjnego czynnika w stosunkach austriacko-niemiecko-rosyjskich. Zaczęto uważnie studiować życie polityczne w Królestwie Polskim i Galicji (Polaków, Żydów i Ukraińców).

Krakowskiemu ośrodkowi HK Stelle podporządkowano część Królestwa Polskiego i Cesarstwa, na wschód od granicy niemieckiej, od Niemna, po linię Kowna - Wilna - Grodna - Ostrowa oraz Bugu i Wisły, aż do ujścia Sanu na granicy austriackiej; z twierdzami Modlin i Dęblin oraz z Warszawą.

Dalej na wschód, od Wilna, po linię Homla - Pińska - Kowla do granicy z Austrią, gdzie przepływa Bug, prowadziła obserwację placówka HK-Stelle w Przemyślu. Największy obszar działań wywiadowczych poruczono oddziałowi lwowskiemu HK-Stelle. Ośrodek ten zbierał informacje na Białorusi, Wołyniu, Podolu, Ukrainie i w Besarabii, na wschód od linii Tomaszów -  Brześć Litewski - Pińsk - Homel, poza Dniepr, przez Jekaterynosław (Dniepropietrowsk), aż po Jekaterynodar (Krasnodar) na Kubaniu i Kercz na Krymie. W trójkącie Tomaszów - Brześć Litewski - Pińsk teren obserwacji pokrywał się z obszarem działania ośrodka w Przemyślu. Reszta Królestwa Polskiego należała do działań niemieckiej służby wywiadowczej Sektion III B.

Do ewidencji Grupy Wywiadu wciągano wszystkich agentów pracujących bezpośrednio dla centrali wiedeńskiej, a także współpracujące z Biurem Ewidencyjnym inne struktury wywiadu, jak niemiecka Sektion III B ("Agent nr 184"), oraz zbiorowe agentury i operacje wywiadowcze, skrywane pod kryptonimami, albo pod nazwiskami osób, które prowadziły lub firmowały wydzielone akcje specjalne w ramach Evidenzbureau, bądź też terenowych placówek HK-Stelle, gdy Ronge koordynował te działania. Agentów, których rejestrowano w księgach Biura Ewidencyjnego, Ronge werbował osobiście. Zasadniczą rozmowę przeprowadzał zwykle w swoim gabinecie.

Zasady współpracy wywiadowczej były wszędzie takie same. Służba wywiadu Biura Ewidencyjnego nie odbiegała w niczym od przyjętych ówcześnie wzorców. "Jednym z najtrudniejszych zadań wszystkich wywiadów - pisał późniejszy szef Biura Ewidencyjnego, płk August Urbański von Ostrymiecz - jest zwerbowanie zdolnych szpiegów. W dużym stopniu zależy od tego powodzenie pracy wywiadu". Zawsze istniało zapotrzebowanie na agentów. Dlatego ludzie zajmujący się tą materią zawsze mogli liczyć na angaż, bez względu na to, jakimi pobudkami się kierowali. Żaden oddział wywiadu nie był sam w stanie ocenić, czy osoba ubiegająca się o przyjęcie do służby wywiadowczej odpowiadała wymaganiom stawianym szpiegom. Decydowało dopiero powodzenie w wykonywaniu zadań. Konieczny był więc okres próbny. Oferty składano zwykle na piśmie albo też osoba zainteresowana podjęciem współpracy zjawiała się osobiście w oddziale wywiadu lub w jego zagranicznym przedstawicielstwie. Często również były umieszczane ogłoszenia w prasie, czytelne tylko dla fachowców.

W przypadku, gdy po raz pierwszy zakładano komuś teczkę personalną, wpisywano imię i nazwisko, kryptonim, pseudonim, adres zamieszkania, adresy korespondencyjne itd. oraz podawano "szczegóły zwerbowania do służby". Do opisu zewnętrznego dodawano czasami zdjęcia twarzy (rożne ujęcia), odciski palców, znajomość języków obcych, wiadomości specjalistyczne, charakter pisma. W kartotece odnotowywano wszystko, co mogło być pomocne w ewentualnym rozpoznaniu danej osoby. Żaden szczegół nie mógł być traktowany jako nieistotny. W Grupie Wywiadu Biura Ewidencyjnego zbierano wszystkie wzory pisma, rodzaj papieru, koperty oraz wzory odbitek czcionek maszyn do pisania. "Kartotekę uzupełniano przy każdej okazji - wspominał Urbański von Ostrymiecz - czyli po każdej informacji lub naradzie. Ułatwiała ona ocenę poszczególnych osób. Z drugiej strony ułatwiało to wykrycie ewentualnej podwójnej gry - ogromnego niebezpieczeństwa w przypadku angażowania płatnych agentów. Kartoteki porównywano z informacjami przechowywanymi przez policję, co umożliwiało odrzucenie oferentów z niewłaściwą przeszłością".

Właściwą kartotekę współpracowników wywiadu zawierały arkusze ewidencyjne - Konfidentenbogen, druki wydawane na podstawie specjalnych instrukcji wywiadowczych Sztabu Generalnego. Zasadą pracy wywiadu Biura Ewidencyjnego było odnotowywanie w tych arkuszach każdego kontaktu - osobowego lub pod postacią agentury zbiorowej. Oprócz tego w księgach ewidencyjnych Grupy Wywiadu wpisywano taki kontakt pod właściwym kolejnym numerem lub kryptonimem, przyporządkowując go określonemu oddziałowi wywiadu.

Gabinet Rongego, z którego wcześniej korzystał także Redl, urządzono w przemyślny sposób, wyposażając go w najnowsze zdobycze kryminalistyki. Każdy tajny gość mógł być niepostrzeżenie fotografowany, z profilu i en face, z dwóch aparatów fotograficznych, które umieszczono za dwoma obrazami. Za plecami Rongego wisiał portret Franciszka Józefa I. Sędziwy cesarz wydawał się spoglądać swoim srogim wzrokiem na siedzącego przed biurkiem gości szefa wywiadu. Otwory na obiektywy aparatów zrobiono w obrazach tak małe, że nie można ich było normalnie dojrzeć i zorientować się w ich przeznaczeniu. Zdjęcia wykonywał przydzielony oficer w pokoju bocznym, przylegającym do gabinetu Redla. Podobnie rozwiązano problem zapisu fotograficznego odbywanych w gabinecie spotkań, bowiem szczególnie ważne rozmowy były nagrywane na płyty gramofonowe. W małej szafce ściennej, przypominającej domową apteczkę, ukryto za ażurowymi drzwiczkami aparat odbiorczy, który obsługiwano w tym samym, co aparaty fotograficzne, sąsiednim pokoju. Urządzenie to mogło służyć jako słuchawka dla siedzącego w tym pomieszczeniu stenografa, który notował rozmowę. Można było również uruchomić aparaturę do nagrywania i przelać całą rozmowę na płytę gramofonową. Przy okazji "zdejmowano" odciski palców z dotykanych przez . gościa przedmiotów (pudełko z papierosami lub cukierkami, zapalniczka albo popielniczka, filiżanka, teczka z dokumentami itd.). które były pokryte specjalnym, niewidocznymi proszkiem. Z biegiem czasu powstało archiwum ze zdjęciami, wzorami pism, próbkami pisma maszynowego i odciskami palców wielu osób podejrzewanych w Europie o działalność szpiegowską.

Oferta Domaradzkiego została przyjęta w Biurze Ewidencyjnym. Odpowiadała wcześniejszym zamierzeniom szefa Grupy Wywiadu. W maju 1908 r. Ronge wezwał do siebie kpt. Mieczysława Kulińskiego, kierownika HK-Stelle we Lwowie, wydając mu instrukcję przejęcia przez ośrodek agenta "Bielinowa". W aktualnych planach Główny Ośrodek Wywiadowczy we Lwowie miał pełnić centralną rolę w kierowaniu wywiadem przeciwko Rosji, a Domaradzki mógł stać się ważnym ogniwem w odbudowywanej sieci agenturalnej w państwie carów. Pod koniec 1908 r. zdefiniowano już obszary działań poszczególnych placówek HK-Stelle, przywracając zasadę kompetencji terytorialnej ośrodków, przy odpowiadającej jej ewidencji środków własnych oraz sił przeciwnika. Dla Domaradzkiego oznaczało to przyporządkowanie ewidencji oddziałowi HK-Stelle w Krakowie.

W liście z 22 października 1908 r. Domaradzki zwrócił się do Dzikowskiego z prośbą o udzielenie mu dalszego wsparcia finansowego w wysokości 300 rubli, zgłaszając się na nowo do służby wywiadowczej. "Kochany Przyjacielu! - pisał z Tomaszowa w zaszyfrowanym liście. - Nie uwierzysz, jak uradowała mnie wiadomość o Tobie, że Twoje interesy handlowe obecnie świetnie stoją, a ja wypowiem, choć nie jestem prorokiem, że zajmiesz pierwsze miejsce i wkrótce zostaniesz miliardystą; pamiętaj tylko o swoim starym, prawdziwym przyjacielu, i skoro otworzysz gdziekolwiek filię handlową, powiedz mu, a on z całą sumiennością wywiąże się z przyjętego na siebie zadania". Domaradzkiego miał ponownie przejąć oddział wywiadu w Krakowie, którym kierował w tym czasie kpt. Jan Hubischta. "Biorąc pod uwagę jego przeszłość - pisał ppłk Hordliczka w piśmie z 5 XI 1908 r. do szefa HK-Stelle w Krakowie - wydaje się, że Domaradzki nadaje się do zorganizowania wywiadu na terenie poruczonym mu przez Oddział Sztabu Generalnego [I korpusu w Krakowie] lub będzie można na nim polegać, jeżeli zostanie samodzielnym konfidentem. Kontaktując się z nim, należy zachować jak najdalej idącą ostrożność. Oddział Sztabu Generalnego powinien zdecydować o przejęciu kontaktu z Domaradzkim; należy go wtedy poinformować, by zaniechał wszelkich kontaktów z Wiedniem. Wyraża się zgodę na przekazanie 300 rubli, o które Domaradzki prosi; przesyła się do przechowania czek na tę sumę. Oddział Sztabu Generalnego mógłby, przekazując mu tę kwotę, nawiązać z Domaradzkim bezpośredni kontakt. Przesłanie pieniędzy oznaczałoby, że [Główny] Ośrodek Wywiadowczy działa za zgodą Biura Ewidencyjnego". Do pisma Hordliczki załączył Ronge swój list. "Tak się składa - uzupełniał 6 XI 1908 r. - że akurat z tym człowiekiem [tj. Stefanem Domaradzkim - R. Ś.], z uwagi na jego przeszłość nie można nawiązać bezpośredniego kontaktu. Konieczna jest jak największa ostrożność. Bardzo Cię proszę, żebyś przedstawił mi swój plan, zanim nawiążesz kontakt z D[omaradzkimi]. Bowiem major Dzikowski jest na tyle zorientowany, że z pewnością będzie mógł udzielić pewnych dodatkowych informacji. Nie gniewaj się, że Ci to mówię, ale jestem przekonany, że uczynisz wszystko, aby ten człowiek nie został aresztowany i zesłany na Syberię. Wydaje mi się, że ten człowiek będzie bardzo przydatny. Tylko ten dmucha na zimne, kto się raz sparzył". 

Hubischta wyraził zgodę na "przejęcie" Domaradzkiego i przesłał do Biura Ewidencyjnego własną instrukcję kontaktu z agentem. Zaproponował prowadzenie Domaradzkiego przez pośrednika. Jednak - pisał 24 listopada 1908 r. do Rongego - "[Główny] Ośrodek Wywiadowczy [w Krakowie] do tej pory nie ma takiego zaufanego człowieka. Na dodatek udało nam się zwerbować tylko i wyłącznie Żydów, tylko oni skłonni byliby zostać konfidentami, a z Żydami Dom[aradzki] nie chce się jednak kontaktować i w tym wypadku muszę przyznać mu całkowitą rację". Odpowiedź z Wiednia przyszła po trzech dniach. "Wydaje mi się - odpowiadał 27 listopada 1908 r. Ronge -  że opisany przez Ciebie w ostatnim liście sposób komunikowania się z D[omaradzkim] wydaje mi się dość skomplikowany. Sądzę, że najlepiej jest tę sprawę maksymalnie uprościć. [...] D[omaradzki] bez żadnych oporów prowadzi korespondencję z naszym Biurem Ewidencyjnym, na jego listy odpowiadano bezpośrednio z Wiednia, a nawet przesyłano mu pieniądze, nie powodując tym żadnego zagrożenia. Należy przy tym jednak zaznaczyć, że D[omaradzki] sam określał sposób kontaktowania się z nim; tak samo było w przypadku ostatniego listu dotyczącego przesłania mu 300 rubli. Oddział Sztabu Generalnego [w Wiedniu] zamierzał, przesyłając te 300 rubli, skontaktować D[omaradzkiego] z Wami. Wydaje mi się, że najprościej byłoby przesłać D[omaradzkiemu] czek listem poleconym i załączyć do tego list handlowy, z którego wynikałoby, że Wiedeńska Firma 'Adam Unkemann' (Biuro Ewidencyjne posługiwało się tym nazwiskiem w swojej korespondencji z D[omaradzkim]) przesyła tę kwotę na rzecz swojej krakowskiej filii. W następnym, może zwyczajnym liście, należało by polecić D[omaradzkiemu], aby potwierdził filii krakowskiej odbiór pieniędzy. Należało by go również powiadomić, że w tamtym miejscu [tj. w Wiedniu - R. Ś.] utworzenie przedstawicielstwa centrali wiedeńskiej nie jest możliwe, lecz filia krakowska otrzymała polecenie z Wiednia, aby nawiązać z nim kontakty handlowe. W tym celu konieczne są ustne uzgodnienia. D[omaradzki] powinien sam wystąpić z jakąś propozycją, może sam udać się do Krakowa lub tam kogoś posłać. Krótko mówiąc, niech sam zaproponuje sposób spotkania się. List powinien mieć pełny adres, w miarę możliwości na papierze firmowym - np. Johann Unger, Firma Spedycyjna. Kraków, Lubitzgasse 8. D[omaradzki] powinien w Krakowie zamieszkać w hotelu i zostać powiadomiony listownie (przez posłańca), gdzie i kiedy powinien przyjść na rozmowę (np. do Wieliczki, Oświęcimia, Dziedzic, Bielitz [Bielsko], Oderbergu [Bogumin, Bohumin]; należy jechać tym samym pociągiem lub spotkać się w bezpiecznym lokalu na peryferiach Krakowa itd.). Należy zwrócić D[omaradzkiemu] koszty podróży. Wydaje mi się - kończył Ronge - że najlepiej byłoby, gdybyś to Ty osobiście przeprowadził rozmowy z D[omaradzkim] i nie zlecał tego osobom trzecim. To jest jednak  m ó j  [podkreśl. w oryginale - R. Ś.] ogólny pogląd na tę sprawę, nie mogę, niestety, ocenić, czy pasuje do obecnych stosunków panujących w Krakowie, czy nie. Gdybyś uważał, że nawiązanie kontaktu z D[omaradzkim] jest trudne do zrealizowania, albo mogłoby się coś przydarzyć, to najlepiej zrezygnować z tego zamiaru, a czek prześlij nam z powrotem. Ponieważ nie znamy stosunków panujących na miejscu, nie chcemy podjąć się pośredniczenia w tej sprawie".

Należy podkreślić dużą samodzielność działania na własnym terenie szefa placówki HK-Stelle w Krakowie oraz swobodę Domaradzkiego w określaniu sposobu kontaktowania się z przedstawicielem Kundschaftsstelle. W grudniu 1908 r. doszło w końcu do planowanego spotkania. Hordliczka przesłał zaraz do Krakowa nowe instrukcje. Polecił Hubischcie 12 stycznia 1909 r. powiadomienie Biura Ewidencyjnego o kolejnymi terminie rozmowy z Domaradzkim, planując wysłanie na to widzenie oficera Biura Ewidencyjnego. "Z uwagi na aresztowanie Domaradzkiego w 1892 r., a następnie skazanie - uzasadniał - musimy dowiedzieć się, co z naszego wywiadu padło wtedy ofiarą".

Na spotkanie z Domaradzkim Hordliczka wysłał Rongego. Rozmowa odbyła się na początku 1909 r., prawdopodobnie w jakimś ustronnym miejscu pod Krakowem. Szef Grupy Wywiadu stanął twarzą w twarz z legendą Evidenzbureau. "Bielinow" reprezentował sobą klasyczny typ wywiadowcy, wyjętego ze starych powieści szpiegowskich. Po wypadku na polowaniu pozostały blizny na twarzy w okolicach oczu. Udawał niewidomego. Nosił ciemne, okrągłe okulary. Siwe włosy i broda oraz laska dopełniały reszty wizerunku. Rozmowa okazała się znacząca dla obu stron. Ronge nie miał wątpliwości, że rozliczał dawny, w pewnym sensie romantyczny okres pracy wywiadu. Nadchodziły nowe czasy i większe wyzwania. Ustalił z Domaradzkim technikę dalszego, bezpośredniego kontaktu z Biurem Ewidencyjnym i pożegnał "starego konfidenta".

Podobną procedurę przy angażowaniu do służby wywiadowczej przechodzili wówczas wszyscy samodzielni konfidenci, werbowani przez Biuro Ewidencyjne i kierowani do sieci agenturalnej terenowych placówek Kundschaftsstelle. Wytyczne współpracy wywiadowczej określało Biuro Ewidencyjne. Oddział HK-Stelle miał rozwijać operacyjnie kontakt wywiadowczy, wypracowywał samodzielnie technikę komunikowania się z agentem i szczegółowe zasady współpracy, uwzględniając indywidualne cechy tego kontaktu i specyfikę lokalnych warunków działania. Zachowane dokumenty Domaradzkiego dają ogólne wyobrażenie na ten temat i warte są odnotowania, pozwolą lepiej zrozumieć układ kontaktu: Piłsudski - Biuro Ewidencyjne - Główny Ośrodek Wywiadowczy we Lwowie - Główny Ośrodek Wywiadowczy w Krakowie.

Ostatecznie Domaradzki został ponownie wciągnięty do służby wywiadowczej oddziału HK-Stelle w Krakowie z zadaniem utworzenia sieci wywiadowczej w Królestwie Polskim, przede wszystkim w oparciu o Narodowy Związek Robotniczy. Polecenie związania się z ruchem rewolucyjnym w Królestwie Polskim mogło być trudne do wykonania dla Domaradzkiego, który nie należał do NZR, widocznie jednak były jakieś realne podstawy powodzenia planu, skoro podjął się tego zadania. Nie poznał zapewne nigdy Piłsudskiego, ale ich drogi często krzyżowały się. Przy współpracy z Kundschaftsstelle kierowali się różnymi pobudkami, byli ludźmi różnego formatu, ale sens tej działalności dla Rongego był taki sam. Za nimi, w cieniu, pozostawało Biuro Ewidencyjne, kiedy w latach 1909 - 1910 mieli tworzyć podstawy działań nowoczesnego wywiadu Austro-Węgier w Królestwie Polskim i w Rosji.

Pierwszy raz losy Piłsudskiego i Domaradzkiego splotły się ze sobą za sprawą akcji bojowej PPS Frakcji Rewolucyjnej na pociąg pocztowy na stacji w Bezdanach 26 września 1908 r. "Oto mieliśmy gości na polowaniu w Spale - donosił Domaradzki w znanym raporcie z 22 października 1908 r. dla Rongego. - Twierdzą, źe cesarza Mikołaja [II] nie było, tymczasem ja osobiście w dniu 27 września, o godzinie 10-tej rano widziałem na swoje oczy, jak przyjechał automobilem od stacji kolejowej Tomaszów do Spały. Szosa była obstawiona dragonami. Pomiędzy 27 IX i 5 X około Wilna był dokonany napad na pociąg pocztowy, gdzie zabrano przeszło milion rubli [w rzeczywistości zrabowana kwota była o wiele mniejsza - R. Ś.]; skoro się o tym napadzie dowiedzieli w Spale 5 października wszyscy wyjechali do Petersburga. Polowanie trwać miało sześć tygodni, pułki piechotne i dragoni były rozlokowane jako ochrona około lasów w miejscowościach Inowłódz, Brzostów, Ciobłowiec, Trzebiatów".

Piłsudski i jego bojowcy mogli mówić o wyjątkowym szczęściu, że napad w ogóle udał się i zamachowcy uszli z życiem. Akcja bezdańska zbiegła się dokładnie w czasie z prywatną podróżą Mikołaja II z Petersburga do Spały. W tym samym dniu, przed albo jakiś czas po napadzie przez Bezdany przejeżdżał pociąg cara. Nie wiadomo, czy był to przypadek. Nasuwa się podejrzenie o prowokację, czego nie można wykluczyć. Piłsudski prawdopodobnie nigdy nie dowiedział się o carskim wątku akcji pod Bezdanami i fakt ten uszedł uwadze historykom. Za hipotezą o rosyjskiej prowokacji przy akcji bezdańskiej przemawia przede wszystkim fakt znajomości planów Piłsudskiego przez Ochranę już od kwietnia 1908 r. Plany te zdradził Edmund Tarantowicz, ps. "Albin".

Tarantowicz należał do czołówki bojowców w Królestwie Polskim. Działał od 1906 r. w Lublinie, a później w Warszawie. Był instruktorem Organizacji Bojowej w Płocku, Łodzi, Radomiu, Kielcach, Skarżysku, Zagłębiu Dąbrowskim i w Częstochowie. Uczestniczył w wielu akcjach bojowych, odznaczając się wyjątkową odwagą i poświęceniem. Towarzyszył miedzy innymi Włodzimierzowi Hellmanowi "Justynowi", Tomaszowi Arciszewskiemu "Stanisławowi", Władysławowi Dehnelowi "Agrafce" i Edwardowi Gibalskiemu "Frankowi". Znał osobiście Piłsudskiego i Sulkiewicza. Brał udział w przygotowaniach do akcji bezdańskiej. Miał zdobyć dynamit i dowodzić podczas napadu własną "szóstką" bojowców. Nie wiedział jednak ani o miejscu ani o terminie akcji. Podczas przypadkowej strzelaniny 25 IV 1908 r. na stacji w Ostrowcu padł ranny i został aresztowany. Towarzyszący mu Gibalski zdołał uciec, ale w ręce żandarmów dostał się jego paszport, wystawiony na fałszywe nazwisko i meldowany w Wilnie. Tarantowicz, torturowany w śledztwie załamał się psychicznie i zdradził wielu towarzyszy partyjnych. Wydał Ochranie przynajmniej siedemdziesięciu działaczy PPS i członków OB w Królestwie Polskim. Udzielił też informacji o Piłsudskim.

Słusznie zauważył historyk zagadnienia, Władysław Pobóg-Malinowski, że paszport Gibalskiego "w zestawieniu z możliwymi wskazówkami - 'Albina' [Edmunda Tarantowicza] mógł odegrać rolę przysłowiowej nitki, po której policja i żandarmi mogli dotrzeć do kłębka". Pobóg-Malinowski nie znał wielu faktów i nie czytał wszystkich protokołów zeznań Tarantowicza. Bierność Ochrany tłumaczył nieudolnością jej aparatu. "Niskiemu zapewne poziomowi umysłów żandarmerii rosyjskiej - pisał - należy zawdzięczać, że akcja bezdańska mogła dojść do skutku". Trudno wyjaśnić jednak w ten sam sposób nie wyciąganie przez Ochranę konsekwencji z faktu znajomości kierowniczej roli Piłsudskiego w partii. " 'Ziuk' - Piłsudski - zeznał Tarantowicz przed Komitetem Zagranicznym PPS w Krakowie (ul. Szlak 6), oddając stan wiedzy Ochrany na temat zaplecza kadrowego organizacji partyjnej - stale mieszka za granicą, nigdy nie przyjeżdża [do Rosji - R. Ś.], trzyma całą organizację [PPS Frakcji Rewolucyjnej] w swoich rękach. Znają go [następujący oficerowie żandarmerii Ochrany warszawskiej]: Gurin [oficer śledczy, podlegali mu wszyscy agenci w Warszawie]. Gostiło [jego pomocnik] i Radzion. Tutaj [tj. w Galicji] go nie szpiclują".

Musi zastanawiać wymowa tej informacji w kontekście braku wyraźnego przeciwdziałania wobec Piłsudskiego zarówno w oficjalnych wystąpieniach dyplomatycznych wobec Wiednia, gdy interweniowano tymi kanałami w sprawach innych osób, odgrywających o wiele mniejszą rolę w PPS, jak i w działaniach nieformalnych Ochrany, która znana była z niezwykle brutalnych metod traktowania swoich przeciwników. Jeśli dysponowano informacjami o udziale Piłsudskiego w planowanej akcji bojowej, dlaczego przynajmniej nie podjęto jego obserwacji? Można odnieść wrażenie, że władze rosyjskie nie zamierzały podejmować przeciw Piłsudskiemu żadnych represyjnych kroków, a Ochrana nie chciała znać bliższych informacji, chociaż wszyscy doskonale orientowali się, jaką odgrywał rolę w polskim ruchu rewolucyjnym.

Carat tworzył system państwa policyjnego, w którym wówczas nie można już było odróżnić fikcji i prowokacji od realnej rzeczywistości. Zagrożenie podstaw władzy miało uzasadniać potrzebę istnienia Ochrany. System funkcjonował znakomicie, kiedy prowadzono bezpośrednią walkę z szeregowymi bojownikami rewolucji. Doświadczenia z Partią Socjalistów-Rewolucjonistów pokazały, że wprawdzie można kontrolować organizację rewolucyjną z poziomu jej kierownictwa, walcząc jednocześnie z bojówkami eserowców, ale rozbicie tej grupy przywódczej prowadzi w efekcie do unicestwienia organizacji, która potem może trwać już tylko w stanie szczątkowym, uniemożliwiającym podjęcie prowokacji politycznej na szerszą skalę.

Na podstawie zeznań Tarantowicza oraz paszportu Gibalskiego Ochrana mogła bez przeszkód określić rejon Wilna, jako miejsce planowanego napadu *[Informacje o przygotowaniach do akcji bezdańskiej Edmund Tarantowicz podał podczas przesłuchania 27 IV 1908 r. "Dokąd on ['Justyn'] [Włodzimierz Hellman] pojechał - czytamy w protokole z tego dnia - nie wiem, gdzieś do Rosji dla zorganizowania dużej ekspropriacji. O mającej nastąpić akcji mówili mi 'Michał' [Aleksander Sulkiewicz] i 'Justyn'. Justyn mówił mi, że wyjechawszy z Sosnowca o godz. 7.29. przesiadł się w Chełmie, jechał cały dzień, całą noc, jeszcze dzień i wreszcie w nocy przybył na miejsce: jeżeli wyjechać z Sosnowca w nocy, to przyjeżdża się tam na następną dobę o godz. 4.43 po południu. Liczyli na tak wielką zdobycz, że wątpili, czy zdołają pieniądze unieść. Mówili, że albo o pięć kilometrów są koszary, albo o pięć kilometrów trzeba przejeżdżać przez koszary. Żądali ode mnie całej szóstki bojowej i obliczali, że zaangażują w akcji 30-40 bojowców z całego okręgu; mówili, że w miejscu projektowanego napadu pracuje inżynier-specjalista, poddany austriacki, że wszystko już gotowe i że tylko wielkie śniegi utrudniają rozpoczęcie akcji. Rozmowa ta była w końcu lutego. Jeden raz z Justynem jeździł 'Wicek' [Edward Gibalski] i możliwe, że na jego paszporcie, zabranym [przy rewizji] jest meldunek tego właśnie miasta, gdzie projektuje się akcja". Maria Mongirdowa, Napad na płatnika kolei nadwiślańskiej na stacji Sławków (według zeznań Edmunda Tarantowicza). "Niepodległość", 1938, z. 45, s. 121-122. Trzy miesiące po akcji bezdańskiej, 20 i 21 XII 1908 r. Tarantowicz stwierdził do protokołu, że "w czasie, gdy należał jeszcze do partii (tj. przed aresztowaniem), mówiono mu o projektowanym większym 'napadzie' gdzieś w pobliżu Wilna. Napad ten organizowało kilka osób, występujących pod pseudonimami: 'Ziuk' (nazwisko Piłsudski), Marcin [Tomasz Arciszewski], 'Justyn' i 'Wicek' (nazwisko Gibalski). Trzej pierwsi byli członkami Wydziału [Bojowego]. Gibalski zaś - instruktorem. Wszyscy wymienieni robili wywiady i mieszkali czas jakiś pod Wilnem. Napadu miano dokonać znacznie wcześniej, wobec jednak przeciągania się prac wywiadowczych, dokonano go dopiero we wrześniu". O przygotowaniach akcji bojowej "słyszał osobiście od 'Marcina', 'Justyna', 'Wicka' i Piłsudskiego, którzy wręcz oświadczyli, że 'ekspropriacja' da wspaniałe rezultaty, powątpiewali jednak, czy uda im się wywieść szczęśliwie zdobycz". W. Pobóg-Malinowski, Akcja bojowa pod Bezdanami..., s. 76-77.]. Bliższa obserwacja terenu akcji mogła dać wskazówki co do czasu akcji, jeśli tego nie można było ustalić na podstawie źródeł agenturalnych. Tarantowicz otrzymał początkowo karę śmierci, potem został ułaskawiony. Widywano go na ulicach Warszawy w towarzystwie szpicli Ochrany. Nie było na razie sądu partyjnego, ale ktoś z kierownictwa PPS Frakcji Rewolucyjnej lub Wydziału Bojowego wydał wyrok śmierci na Tarantowicza niedługo po napadzie na pociąg pocztowy pod Bezdanami. Pod koniec 1908 r. został wysłany do Królestwa Polskiego Berthold Gustaw Breitenbach, ps. "Witold', jeden z wykonawców akcji bezdańskiej, później członek Wydziału Bojowego, który bezskutecznie próbował zlikwidować Tarantowicza.

Przy podróżach rosyjskiego monarchy stosowano zawsze szczególne środki ostrożności. Przejazdy cara utrzymywano w tajemnicy. Trasę skrupulatnie przygotowywano i sprawdzano, aby w każdej sytuacji wykluczyć możliwość zamachu. Wszystkie elementy trasy podróży i ewentualne zmiany w drodze cara znane były bardzo nielicznemu gronu osób. Nad bezpieczeństwem Mikołaja II i jego rodziny czuwała specjalna jednostka Ochrany pałacowej, której agenci chronili cara podczas podróży i organizowali na trasie przejazdu koleją dodatkową ochronę przez żandarmerię i władze lokalne. Na wiele godzin przed przejazdem pociągu monarchy wszystkie ważniejsze punkty przejazdu i stacje obserwowane były przez wywiadowców miejscowych oddziałów Ochrany (na prowincji tzw. "lotne" oddziały Ochrany).

Być może akcję bezdańską wzięto początkowo za próbę zamachu na Mikołaja II, którą ukrywano przed carem, aż wyjaśnił się zaistniały zbieg okoliczności. Konsternacja szefa Ochrany pałacowej, ulubieńca Mikołaja II, gen. Aleksandra Iwanowicza Spiridowicza i tak musiała być wielka. Przeprowadzona akcja ukazywała techniczne możliwości zorganizowania przez bojowców PPS napadu na cara podczas jego podróży koleją, biorąc pod uwagę sam wydźwięk urzędowych doniesień o napadzie.

Zbieg okoliczności wydawał się nieprawdopodobny. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że Piłsudskiemu tylko dlatego udała się akcja, że zbiegła się w czasie z podróżą cara do Spały. Akcja była źle zaplanowana i gorzej jeszcze przeprowadzona. W tym kontekście zastanawiała łatwość przeprowadzenia napadu przy braku odpowiedniej ochrony trasy przejazdu cara oraz wielu błędach w przygotowaniu i kierowaniu akcją przez Piłsudskiego. Zawsze można było podejrzewać Ochranę o prowokację i "przygotowanie" napadu dla wykorzystania go do własnych celów, przynajmniej dla podtrzymania zakresu władzy tajnej policji, przy podtrzymywanym w ten sposób stanie zagrożenia w państwie carów wystąpieniami rewolucyjnymi i zamachami terrorystycznymi. Wniosek taki wydaje się nieprawdopodobny, ale może mieć logiczne uzasadnienie przy rodzących się wątpliwościach o istotne przyczyny podjęcia akcji bezpośrednio przez Piłsudskiego, czego nigdy do tej pory nie robił, dalej, o okoliczności jego odmowy zaniechania akcji po "wsypie" Tarantowicza, czego domagała się większość bojowców i co nakazywały elementarne zasady konspiracji oraz bezpieczeństwa. W grę wchodzi także ustalenie przez Piłsudskiego terminu akcji na 19 września i przesunięcie go w ostatniej chwili o tydzień, już podczas marszu bojowców do Bezdan, kiedy podjęto pierwszą próbę napadu, jak gdyby chciano zaczekać na przejazd cara, a także brak właściwego zabezpieczenia przewożonych pieniędzy oraz ochrony trasy przejazdu Mikołaja II, co sprawia wrażenie "nieobecności" żandarmerii carskiej w czasie napadu i biernego oczekiwania na "udany" zamach bojówek rewolucyjnych.

Nie ma w tym nic z posądzania Piłsudskiego o sprzyjanie Ochranie. Chodzi o wykazanie pewnych niekonsekwencji, które rzucają pewien cień na akcję bezdańską i nieodgadnione jeszcze kręte ścieżki działań przywódcy PPS Frakcji Rewolucyjnej i Organizacji Bojowej, który mógł świadomie wykorzystywać prowokacje Ochrany dla własnych celów, jeśli dysponował właściwą wiedzą na ten temat i operował na styku różnych interesów caratu i polskiego ruchu rewolucyjnego.

Przynajmniej w grudniu 1908 r. szef warszawskiej Ochrany, ppłk Zawarzin, znał już nazwisko Piłsudskiego jako kierownika akcji bezdańskiej. Wiadomo było, że mieszkał w Galicji. W akcie oskarżenia przeciwko złapanym uczestnikom napadu zanotowano przy innych osobach, którym udało się zbiec, jak Piłsudskiemu, że przed rozpoczęciem śledztwa "ukryli się" gdzieś i "nie zostali odszukani". To chowanie głowy "w piasek" wiązało się z polityką carską, która poszukiwała uzasadnienia wrogiej postawy wobec Austro-Węgier i Niemiec. W tym sensie zrozumiałe staje się operowanie ogólnikami i nieprawdziwymi informacjami w rosyjskich oskarżeniach rządu austriackiego o popieranie polskiego ruchu rewolucyjnego. Gdyby bowiem władze rosyjskie chciały zdecydowanie wystąpić przeciw Piłsudskiemu i innym przywódcom PPS Frakcji Rewolucyjnej i OB, którzy przebywali w Galicji, uczyniłyby to bez przeszkód, dysponując odpowiednimi informacjami Ochrany. Polski ruch rewolucyjny w Galicji i reprezentujące go osobistości stanowiły dla władz rosyjskich element gry politycznej i dyplomatycznej wobec Austro-Węgier. Stąd wrażenie unikania przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Petersburgu postawienia przed władzami austriackimi kwestii odpowiedzialności samego Piłsudskiego, jako przywódcy ruchu rewolucyjnego, za akcje bojowe w Królestwie Polskim. Kontakty dyplomatyczne rosyjsko-austriackie dotykały sedna sprawy, ale bez wymieniania właściwych nazwisk i znanych faktów, co wprowadzało elementy zastępcze do prawdziwej dyskusji, której cele powyżej zostały wymienione. O stopniu zainteresowania Ochrany sprawami ruchu irredentystycznego w Galicji świadczył najlepiej rozbudowany system rozpoznania wywiadowczego, prowadzonego wobec kierowanych przez Piłsudskiego grup i organizacji.

Wszystkie zasygnalizowane nieścisłości i niekonsekwencje podpowiadają, że napad Piłsudskiego na pociąg pocztowy w Bezdanach kryje w sobie pewną tajemnicę, której przy obecnym stanie wiedzy i rozpoznania źródeł historycznych nie można na razie rozwikłać. Być może klucz do rozwiązania zagadki znał Czesław Świrski, używający w partii pseudonimów "Adrian" i "Stefan Eichler" - zakulisowa, niezwykle intrygująca i fascynująca a zapomniana postać z najbliższego otoczenia Piłsudskiego, romantycznego rewolucjonisty z utytułowanej rodziny książęcej, o szerokich koneksjach w sferach rządowych Petersburga. "Adrian" był jednym z kierowników akcji bezdańskiej. Dostarczył materiały informacyjne o możliwościach przeprowadzenia napadu (nie Prystor, jak przyjmuje się w historiografii). Po zamachu przebywał krótko w Wilnie, Warszawie i Petersburgu, gdzie zabiegał bezskutecznie o ułaskawienie Józefa Montwiłła-Mireckiego, bojowca skazanego na śmierć przez warszawski sąd wojenny. Dwa tygodnie po Bezdanach podjął dość nagłą decyzję o nielegalnym wyjeździe do Galicji. Został przypadkowo aresztowany w Sosnowcu, tuż przed przekroczeniem granicy z Austro-Węgrami. "X. [Edmund Tarantowicz] - odnotowano później relację Tarantowicza z jego kontaktów z Ochraną - przyjechał do Sosnowca w dwa dni po aresztowaniu 'Adriana' [Czesława Świrskiego]; powiedział [Pawłowi Pawłowiczowi Zawarzinowi - R. Ś.], że go zna, [że] jest on instruktorem do specjalnych zleceń. Przypuszcza, iż się 'A[drian]' zajmuje wywiadami. [...] Zawarzin mówił o 'Adrianie': 'jesliby on zdieś sidieł, to ja jego by k czertu matieri wysłał za granicu, cztoby nie paczkatsja takimi ljudmi' [w tłum. z ros.: 'jeśli by on tutaj siedział, to ja wysłałbym go do czorta za granicę, żeby nie paprać się takimi ludźmi' - R. Ś.] 'Adrian' nie chce nic mówić [...]". W Ochranie - uzupełniał -  nazywają go 'grafom [hrabią] Świrskim'; szpicle go znali, gdyż przychodził z siostrą do Zawarzina [!], ale przed aresztowaniem nie śledzili go".

Tylko Świrski i Piłsudski (być może także i Prystor) znali wszystkie tajniki i kulisy akcji w Bezdanach. "Zanim powstały Legiony - mówił Świrski po pięćdziesięciu latach - musiał się odbyć d r a m a t [podkreśl. moje - R. Ś.] bezdański, jako źródło materialne dla podstaw Związku Walki Czynnej i Strzelca, które, jak wiadomo, były zaczątkiem Legionów. Bez Bezdan - nie byłoby Legionów. Co zaś się tyczy mojego udziału w tej akcji, podkreślić muszę, że gdybym - jako jeden z trzech kierowników - chybił i tym pokrzyżował ogólny plan akcji, skończyłaby się ona katastrofą, w której mógłby zginąć i główny jej dowódca - Józef Piłsudski. Jasne, że historia Dwudziestolecia Polski wyglądałaby wtedy inaczej. Bezdany, z Piłsudskim na czele, są w ogóle niedoceniane w historii naszej Niepodległości". Z pewnością słów tych nie należy brać wprost, a czytać ich głęboki podtekst.

Ronge mógł zacierać ręce z radości, kiedy skojarzył raport Domaradzkiego z oskarżeniami władz rosyjskich o kierowanie napadem przez przebywających w Galicji Piłsudskiego i jego towarzyszy. Argumenty za wciągnięciem PPS do współpracy wywiadowczej same wchodziły do rąk, co z drugiej strony musiało rodzić podejrzenia o zewnętrzną inspirację. Otrzymywane z różnych źródeł informacje o napadzie zbiegły się bowiem w czasie, gdy w Biurze Ewidencyjnym podejmowano decyzję o włączeniu w tworzony system wywiadu w Rosji organizacji PPS, która "nagle" uaktywniła się, po dłuższym okresie spadku działalności.

W Biurze Ewidencyjnym niewiele wówczas wiedziano o polskich socjalistach, emigrantach z Rosji. PPS znajdowała się na marginesie życia politycznego Galicji. Fala rewolucyjna w Królestwie Polskim już dawno opadła, a organizacje kierujące wystąpieniami robotniczymi powoli zanikały. Na tym tle akcja bezdańska robiła pewne wrażenie, zwłaszcza że jej autorem był partner, z którym we Lwowie rozpoczynano rozmowy na temat wspólnych działań przeciwko Rosji. Piłsudski traktował napad pod Bezdanami "jako przykład akcji dywersyjnej na tyłach armii wroga" - pisała później Aleksandra Piłsudska, która brała udział w tej ekspropriacji. W taki właśnie sposób akcja bezdańska mogła być oceniana przez Biuro Ewidencyjne w Wiedniu. Wszelkie pomysły o inspiracji poczynań PPS i Piłsudskiego przez Ochranę wydawały się zbyt karkołomne, nie mając racjonalnych podstaw w świetle znanych faktów. Na ostatecznej decyzji Rongego ważyły inne względy.

* * *

Władze rosyjskie poważnie liczyły się później z możliwością zamachu na cara Mikołaja II podczas jego podróży, kiedy przy oficjalnych wizytach nie można było zachować pełnej tajemnicy trasy przejazdu. W ramach przygotowań do powrotu Mikołaja II z Niemiec, po spotkaniu z cesarzem Wilhelmem II w Poczdamie 4 listopada 1910 r., wzmożono w Królestwie Polskim nadzór żandarmerii i tajnej policji. Szef żandarmerii Królestwa Polskiego i pomocnik generał-gubernatora do spraw policyjnych, gen. Lew Uthof, wysłał do Krakowa swojego oficjalnego obserwatora, specjalistę od napadów na pociągi pocztowe, płk. Władimira Trzeciaka, z urzędu naczelnika żandarmerii guberni siedleckiej, wcześniej naczelnika oddziału warszawskiej żandarmsko-policyjnej komendy kolejowej. Trzeciak 8 października 1910 r. zwrócił się z prośbą do Michała Flataua, dyrektora policji w Krakowie, aby "wobec nadzwyczajnych środków ostrożności, jakie mają być zarządzone z okazji wyjazdu cesarza rosyjskiego do Skierniewic względnie do Spały, zwrócono także tutaj [tj. w Krakowie - R. Ś.] pewną uwagę na członków organizacji rewolucyjnych". Wyraził przy tym przypuszczenie, że "w kołach rewolucjonistów przebywających w Krakowie mógłby istnieć zamiar wykonania jakiegoś zamachu". Sugerował powstrzymanie ewentualnego zamachu przez aresztowanie bojowców wyjeżdżających w tym czasie z Galicji do Królestwa. Gdy "już dzisiaj cała jego gubernia - rozwijał swoją myśl następnego dnia przed komisarzem Józefem Warczewskim, kierownikiem ekspozytury policyjnej na przejściu granicznym w Szczakowej - wie o przejeździe cara" i nie można tego utrzymać w tajemnicy, "rozchodzi się tylko o to, żeby w czasie przejazdu cara nikt podejrzany nie dostał się z Galicji do Rosji". Nie istniały żadne plany zamachowe, ale prawdziwe były same podejrzenia i obawy władz rosyjskich przed akcjami terrorystycznymi PPS albo powtórzeniem sytuacji spod Bezdan w 1908 r. Przy okazji Trzeciak chciał stwierdzić, na ile władze austriackie zaangażowane są aktualnie w działalność rewolucyjną przeciwko Rosji, co określało ewentualne współdziałanie policji austriackiej i żandarmerii rosyjskiej w rozpracowywaniu i rozbijaniu organizacji bojowych w Galicji i w Królestwie Polskim. Odmienna polityka obu państw w kwestii polskiej oraz różne podejście wobec ruchów socjalistycznych i rewolucyjnych wykluczały takie współdziałanie. Misja Trzeciaka zakończyła się fiaskiem.

Główne nadzieje na rozbudowę wywiadu w Królestwie Polskim wiązał Ronge z Polską Partią Socjalistyczną i Piłsudskim. Przeglądając papiery Biura Ewidencyjnego zetknął się ze sprawą propozycji współpracy wywiadowczej z ruchem socjalistycznym w Królestwie Polskim. Starania tajemniczych rozmówców płk. Kanika wzbudziły od razu zainteresowanie szefa wywiadu Biura Ewidencyjnego. Idea wydawała się bardzo atrakcyjna. Być może w innych okolicznościach nie zwróciłby uwagi na taką ofertę, gdyż kryła w sobie polityczny podtekst, a wojskowi unikali problemów wykraczających poza zakres służbowej kompetencji i wymagających uzgodnień między Ministerstwem Wojny, Spraw Wewnętrznych i Ministerstwem Spraw Zagranicznych. W tym konkretnymi momencie, kryzysu wywołanego aneksją Bośni i Hercegowiny przez Austro-Węgry, propozycje Piłsudskiego rodziły dużą pokusę skorzystania z nadarzającej się okazji powiększenia stosunkowo niewielkimi kosztami potencjału operacyjnego Biura Ewidencyjnego. Do tego ruch, który reprezentował, zaczął się rozrastać, powodując konieczność zajęcia wobec niego stanowiska przez czynniki wojskowe.

Piłsudski wspierał konspiracyjny Związek Walki Czynnej, który z jego inicjatywy powołał w czerwcu 1908 r. Kazimierz Sosnkowski. Uważał, że Organizacja Bojowa PPS stanowiła "przegraną kartę historii". Chciał zatem rozpocząć "nowy okres walki". Potrzebna była nowa forma organizacji ruchu zbrojnego, najlepiej pod postacią "bezpartyjnej organizacji wojskowej", jak zrozumiał Sosnkowski sugestie Piłsudskiego. Konspiracja ZWC postawiła sobie za cel przygotowanie kadr powstańczych. "Celem ZWC - głosił Program Związku Walki Czynnej - jest prowadzenie poza granicami caratu robót przygotowawczych oraz wytworzenie organizatorów i kierowników technicznych dla przyszłego powstania zbrojnego w zaborze rosyjskim. Dążąc do rewolucyjnego powstania Polski przeciw najazdowi moskiewskiemu. ZWC stwierdza, że celem zgodnych usiłowań ogółu jego członków jest Niepodległa Republika Demokratyczna. [...] Będąc sprzysiężeniem o charakterze wojskowym, wynikającym z celów i zadań organizacji, ZWC musi posiadać budowę jednolitą, zwartą i silną. Bezwzględna centralizacja władzy kierowniczej umożliwiającej jak najbardziej celowe zespolenie prac organizacyjnych - i zapobiegająca rozproszeniu energii Związku w źle sprzężonych wysiłki - oto zasada tej budowy. [...] Wreszcie tajny charakter sprzysiężenia i warunki zewnętrzne, w jakich praca Związku toczyć się będzie, określają potrzebę bezwzględnej konspiracyjności".

Zasady ścisłej konspiracji obowiązywały wszystkich. Piłsudski wyjawiał swoim najbliższym współpracownikom tylko to, co uważał za konieczne. Nikt nie znal jego prawdziwych intencji i wszystkich zamierzeń. Niewiele osób wtajemniczał w swoją konspiracyjną działalność. Tego samego wymagał od swoich podwładnych. Zabronione nam było - wspominała Aleksandra Piłsudska - "opowiadać na terenie Galicji o podziemiu".

Kierownictwo techniczne ZWC spoczywało w rękach członków PPS Frakcji Rewolucyjnej. Prace wojskowe rozpoczynano od "odgrzebywania" dawnych kontaktów partyjnych. Prowadzono jednocześnie agitację socjalistyczną oraz militarną. Grupy rewolucyjne, które zaczęły wówczas powstawać, miały jednocześnie charakter polityczny i wojskowy. Dlatego pod względem "robót powstańczo-militarnych, prowadzonych w kraju", ZWC miał odgrywać jedynie rolę pomocniczą w stosunku do Organizacji Bojowej PPS. Po zmianach organizacyjnych kierownictwa ruchu niepodległościowego w 1912 r. struktury bojowe PPS zostały faktycznie podporządkowane Piłsudskiemu jako oddziały ZWC.

Początkowo organizacja Związku Walki Czynnej istniała tylko we Lwowie (w listopadzie 1908 r. liczyła 54 członków i 10 kierowników). W pierwszych dniach stycznia 1909 r. ZWC założony został w Krakowie. Piłsudski w cyklu wykładów z dziedziny przygotowań do przyszłej walki zbrojnej z carskim zaborcą, które ujął potem w broszurze Zadania praktyczne rewolucji w zaborze rosyjskim, mówił o potrzebie stworzenia "armii ludowej", która rekrutowałaby się ze wszystkich żywiołów pragnących zrzucić jarzmo niewoli, armii, która nie "na języki, nie za pomocą bibuły zadrukowanej" a "walką orężną" z armią caratu mogłaby doprowadzić do osiągnięcia niepodległości. Powszechny brak wiary w społeczeństwie w skuteczność walki zbrojnej z Rosją był uzasadniony, wynikał z rachowania wszystkiego, co podkreślało i uwypuklało słabość wobec Rosji. Wypływał z tego pogląd, że bez oddziaływania różnych czynników zewnętrznych nie będzie możliwa zwycięska walka z caratem. Nawet rozwinięty ruch powstańczy nie miał szansy przeciwstawienia się znacznie silniejszej armii rosyjskiej. "Panuje słuszne przekonanie - pisał Piłsudski - że sami, w stosunkach normalnych, nie damy sobie rady z najazdem i że tylko czynniki zewnętrzne, osłabiające rząd, a więc stawiające nas w korzystniejszych warunkach, mogą nam dać te szanse zwycięstwa, jakich dziś nie posiadamy". Najważniejszym środkiem walki jest dywersja i sabotaż. "Zniszczenie sieci komunikacyjnej, telefonicznej i telegraficznej, zepsucie linii kolejowej, wysadzenie mostów, uniemożliwienie dowozu żywności i ładunków, rozdrobnienie siły wojskowej za pomocą napadów na liczne punkty i instytucje, które muszą być strzeżone, zamachy na przedstawicieli władz i kierowników oddziałów wojskowych, demoralizowanie armii za pomocą propagandy antyrządowej - wszystko to są środki, osłabiające siły rządu i dające nam możność uzyskania przewagi" - przekonywał. Była to wyraźna oferta w kierunku austriackich władz wojskowych. Piłsudski nic nie mówił o środkach na zaopatrzenie "armii ludowej". "Strategicznie jesteśmy silni - zauważał - natomiast nie posiadamy ani broni, ani urządzeń technicznych, nam służących". Zadaniem partii rewolucyjnej było stworzenie odpowiedniej organizacji, która przygotowałaby przyszły teren walki. "Należy więc - kończył - działać w kierunku wzmocnienia wszystkiego tego, co stanowi najsłabszą stronę rewolucji, mianowicie jej organizację". Do nowych zadań potrzebna była sprawna struktura, która w odpowiednich warunkach rozwoju sytuacji międzynarodowej mogła doprowadzić do rewolucji (powstania).

Do takich sprzyjających okoliczności należała wojna, w którą Rosja mogła się uwikłać z powodu narastającego konfliktu na Bałkanach. "Liczenie na taką właśnie ewentualność - podkreślał po latach Świtalski - było usprawiedliwione wtedy tym, że od aneksji Bośni i Hercegowiny przez Austrię w dniu 5 października 1908 r. począł wrzeć tzw. 'kocioł bałkański'. Rodził on walkę o sferę swych wpływów, która to walka była w historii najczęstszym zarzewiem konfliktów zbrojnych. W danym wypadku konkurentami stawały się trzy państwa zaborcze: Rosja, Austria i związane z nimi Niemcy". Czytelność rysującego się konfliktu i powiązana z tym realność polskich szans przyspieszały ewolucję ideową Świtalskiego i jemu podobnych w kierunku podjęcia bezpośredniej walki o wolność. Nie bez znaczenia był także osobisty urok Piłsudskiego.

Problem nowego powstania narodowego stanowił przedmiot wielu dyskusji ideowych, szczególnie wśród działaczy politycznych młodego pokolenia. Przeżywane rozterki można prześledzić na przykładzie Świtalskiego, który dosyć długo szukał praktycznego uzasadnienia dla swego zaangażowania w ruchu zbrojnym. Musiał uwierzyć w powodzenie idei powstańczej. Zajmowało go zwłaszcza zagadnienie uaktywnienia mas ludowych i wzmocnienia szeregów walczących o niepodległość. Chciał - jak później relacjonowałaby chłopi i robotnicy "bardziej żywo" poczuli się obywatelami przyszłej Polski. Myśl ta nurtowała go tym silniej, że autorzy prac o powstaniach, rekrutujący się w dużej mierze z ludzi o poglądach lewicowych, propagując konieczność realizowania haseł radykalnych, skłonni byli przypisywać niepowodzenie zrywów powstańczych temu, że ich przywódcy nie zdobyli się radykalne hasła społeczne. Uważał, że powstańcom nie pomogłyby żadne uniwersały, zapowiadające radykalniejsze reformy społeczne, chociaż obiektywnie postulat ten był słuszny. Głównych przyczyn klęski powstań należało tymczasem szukać we wrogości do Polaków solidarnych względem siebie zaborców oraz w takim układzie sytuacji międzynarodowej, który uniemożliwiał interwencję państw obcych na rzecz polskich aspiracji. Poprawa warunków życia szerokich warstw mogła dawać w dalszej konsekwencji poczucia własnej godności i świadomości odgrywania większej roli, która im przypadała w społeczeństwie, prowadząc do wzrostu ich świadomości obywatelskiej. Każde rozszerzenie praw na masy ludowe powinno doprowadzać do zwiększenia u nich poczucia obowiązków, które na nich spadają, jako na równoprawnych obywateli. "Ale ten proces uobywatelnienia - pisał w związku z tym - jest zwykle dość powolny, wymaga nieraz długiego czasu. Powstaje bowiem pauza między akceptacją nowych praw a uświadomieniem sobie nowych obowiązków". Tymczasem podczas działań zbrojnych czas skraca się zawrotnie, zwłaszcza przy nierówności sił powstańców w porównaniu z możliwościami państw zaborczych. Trudno było wyobrazić sobie sytuację, w której jednego dnia kierownicy ruchu powstańczego wydawali radykalne proklamacje w kwestiach społecznych, a na drugi dzień chłopi czy robotnicy zgłaszali się masowo do oddziałów bojowych. "Bowiem - dodawał - nawet wielkie nadzieje na poprawę bytu materialnego nie są w stanie stłumić myśli, że ryzyko udziału w bojach może unicestwić osobistą możność skorzystania z tych dobrodziejstw. Tylko bardzo spłycony i trywialny pogląd materialistyczny może ulegać złudzeniu, że same bodźce ekonomiczne wystarczają, by wywindować duszę ludzką na najwyższy szczyt uobywatelnienia, na wywołanie u nich zdolności do poświęceń, do ofiarności ze swego mienia i życia". Powiedzenie "Chłop potęgą jest i basta" okazało się mitem. "Można było widzieć w polskim chłopie stróża - uzasadniał - by nasze skarby: ziemia i język, były w pełni zachowane. Stać go było na to, by był obrońcą ówczesnego stanu posiadania. Mógł odegrać znaczną rolę w defensywie. Ale moment dziejowy wymagał ofensywy, czynnego buntu przeciw niewoli, dążenia do wolności, do własnego państwa". Inaczej było w miastach, gdzie robotnicy bardzo szybko zdobyli świadomość odrębności celów klasowych i politycznych. "Gdy po upływie pół wieku od upadku powstania styczniowego - kończył swe rozważania na temat procesu wzrostu świadomości obywatelskiej społeczeństwa u progu XX w. - poczęła zarysowywać się możność walki zbrojnej o niepodległość, czy choćby o lepszy żywot, to powtórzyły się podobne zagadnienia. Sytuacja jednak o tyle się zmieniła, że w drugiej połowie XIX w. proces demokratyzacji wszędzie, a więc i u nas, porobił znaczne postępy. Stronnictwa musiały zabiegać o wpływy na szersze masy".

Skrystalizowało się w ten sposób myślenie o elitarności i kadrowości organizowanego od 1908 r. ruchu powstańczego. Wokół Piłsudskiego tworzyła się nieformalna grupa polityczna, którą później określano mianem piłsudczyków. Zaplecze dla tej grupy tworzył współcześnie krąg "Promienia" oraz innych organizacji, które z niego wyszły, jak np. Stowarzyszenie Polskiej Akademickiej Młodzieży Postępowej "Życie". W środowiskach akademików uczelni lwowskich i krakowskich wzrastała czołówka Związku Walki Czynnej, przy którym wykształciła się odrębna formacja ideowo-polityczna, w pełni dyspozycyjna wobec zamierzeń Piłsudskiego. Byli wśród nich pierwsi oficerowie ZWC, jak Wacław Biernacki ("Kostek"), Tadeusz Furgalski ("Wyrwa"), Janusz Głuchowski ("Janusz"), Czesław Jarnuszkiewicz ("Kazimierz"), Rajmund Jaworowski ("Światopełk"), Tadeusz Kasprzycki ("Kazet"), Paweł Kittay ("Stanisław"), Adam Koc ("Witold"), Stanisław Krynicki ("Tymkowicz), Marian Kukiel ("Stach"), Bogusław Kunc ("Kordian"), Stanisław Machowicz ("Sawa"), Jerzy Ołdakowski ("Orcio"), Tadeusz Piskor ("Ludwik"), Władysław Prażmowski ("Belina"), Edward Rydz ("Śmigły"), Adam Skwarczyński ("Stary"), Stanisław Skwarczyński ("Mały"), Jerzy Sladki ("Rojan"), Julian Stachiewicz ("Wicz"), Mieczysław Trojanowski ("Ryszard"), Józef Kordian Zamorski ("Ignacy"), Tadeusz Żuliński ("Roman") i inni.

Napięcia w stosunkach z Serbią utrzymały się do marca 1909 r. W Biurze Ewidencyjnym uważano, że Rosja rozważała możliwość przyjścia z pomocą swej podopiecznej. "Tu, u nas [w Rosji - R. Ś.] głośno mówią o wojnie, mającej się rozpocząć na wiosnę przyszłego roku" - meldował Domaradzki 22 X 1908 r. - "u nas, w kraju [tj. w Królestwie Polskim], ogromny zastój w handlu, fabryki sukienne nie mają kupców na zrobione towary, niektóre fabryki są nieczynne, trzy dni w tygodniu tylko drugie pracują, fabrykanci zmniejszają płacę robotników i żądają 11-to godzinnej pracy [na dzień], wskutek [tego] można się spodziewać ogólnego strajku; jeżeli wiosną wojna wybuchnie, a robotnicy będą strajkować, to w całym państwie rosyjskim nastąpi wielka rewolucja, do której klasa robotnicza jest zupełnie gotową". Biuro Ewidencyjne otrzymało również wiadomości o przesunięciu rosyjskiej koncentracji za środkową Wisłę, "co zakładało wydanie na pastwę wroga zachodniej Polski". Wyjście Rosjan wytwarzało próżnię polityczną w Królestwie Polskim, którą należało wypełnić tak, aby możliwie najskuteczniej zabezpieczyć zaplecze własnego frontu przy głównym starciu na linii rosyjskiej koncentracji. Wyjście za Wisłę dawało armii rosyjskiej więcej czasu na skupienie sił do mocniejszego uderzenia, ale z drugiej strony, nacierające wojska austro-niemieckie miały swobodę strategiczną w rozwinięciu ofensyw z bazy Królestwa Polskiego, wykorzystując jego walory geograficzne i gospodarcze.

Zamysły Piłsudskiego odpowiadały planom Biura Ewidencyjnego. Ronge zamierzał wykorzystać ruchy odśrodkowe w Rosji do celów wywiadowczych. Na jesieni 1908 r. szef Grupy Wywiadu podjął w Wiedniu starania o urzeczywistnienie tych planów. Na głównego wykonawcę swoich zamierzeń wyznaczył kpt. Gustawa Iszkowskiego, któremu 1 lipca 1908 r. poruczył kierownictwo oddziału HK-Stelle we Lwowie. Polecił mu nawiązanie kontaktu z Piłsudskim i przekonanie go do podjęcia współpracy z Biurem Ewidencyjnym.

Iszkowski uchodził za bardzo zdolnego oficera wywiadu, specjalistę od spraw polskich. Ronge używał go do misji najdelikatniejszej natury. Tworzył w terenie podstawy nowoczesnego wywiadu przeciwko Rosji, organizował służby wywiadu w okupowanej przez Austro-Węgry po wybuchu wojny w 1914 r. części Królestwa Polskiego. "Była to w ogóle ciekawa figura" -  wspominał potem Rybak o Iszkowskim - " 'Wielki pan' ", "idealny typ oficera austriackiego. a później do pewnego stopnia prototyp oficera polskiego okresu przedwrześniowego, aczkolwiek w Wojsku Polskim nigdy nie służył. Niezwykle elegancki, przystojny, zawsze doskonale, 'jak z igły', ubrany, wysportowany, doskonały kawalerzysta, był w stosunkach zarówno osobistych, jak i służbowych niezwykle pewny siebie". Wśród innych oficerów wywiadu uchodził za "pupilka Rongego".

Nowy szef Głównego Ośrodka Wywiadowczego we Lwowie musiał najpierw rozpoznać teren działania i przyjrzeć się swoim przyszłym tajnym współpracownikom z PPS, sprawdzając ich wiarygodność jako źródła pozyskiwania informacji oraz możliwości organizowania dywersji politycznej w Rosji. Po kilku miesiącach skontaktował się z mieszkającym we Lwowie Malinowskim, który od wielu lat przyjaźnił się z Piłsudskim i był wciąż jego bliskim współpracownikiem. Po raz pierwszy rozmowy wykraczały poza normalne kontakty i wchodziły w szerszy zakres, ułożenia stosunków z władzami austriackimi. "To się zaczęło od normalnych prac sztabu - relacjonował później Sławek - Sztab musi pracować, choćby do tej wojny było jeszcze daleko, i musi rozważać wszystkie elementy, a więc nie tylko o wojsku i siłach przeciwnika, ale i o tych elementach państwa sąsiedniego, które mogą być wykorzystane [do] osłabienia przeciwnika. Toteż już wkrótce po rewolucji, w roku 1908 oddział wywiadowczy korpusu lwowskiego nawiązał kontakt z Al[eksandrem] Malinowskim". Iszkowski zadał następujące pytania: "W jakim stosunku w razie wojny będzie ludność Kongresówki do Rosji? Czy można byłoby wykorzystać działalność dywersyjną organizacji rewolucyjnych Polski i jak by się one zachowały?" - notował Sławek.

Musiało też być trzecie, najważniejsze pytanie, o którym Sławek w swej relacji nie wspomniał, mianowicie o możliwości wykorzystania PPS do defensywnej i ofensywnej pracy w wywiadzie Austro-Węgier, w czasie pokoju i na wypadek wojny z Rosją. Malinowski pytania przekazał do wiadomości Piłsudskiego. Nie znamy szczegółowej odpowiedzi Piłsudskiego. Możemy się domyślać, że zadowalała Iszkowskiego. Piłsudski odniósł się pozytywnie do złożonej propozycji. Wstępnie godził się na współpracę wywiadowczą przeciwko Rosji, ale na razie tylko na wypadek wojny obronnej Austro-Węgier. Resztki organizacji PPS-Frakcji Rewolucyjnej w Królestwie Polskim i na kresach nie byłyby wówczas w stanie udźwignąć nowych zadań. Wydawało się, że wszystko zależało teraz od prowadzonych rozmów z Iszkowskim. "Dnia 19 października 1908 r. szef ośrodka wywiadowczego we Lwowie skierował do Rongego raport, w którym zalecał włączenie PPS do służby wywiadu. "R. Polska Partia Socjalistyczna - odnotowano raport Iszkowskiego w dzienniku podawczym Biura Ewidencyjnego - Wciągnąć do służby wywiadowczej".

Raport Iszkowskiego z 19 października 1908 r. nie zachował się. Znany jest tylko z wpisu w dzienniku podawczym Biura Ewidencyjnego. Luka źródłowa wydaje się tym większa, że był to dokument wyjściowy do późniejszych umów wywiadowczych Piłsudskiego. Można jedynie domyślać się jego treści na zasadzie analogii do podobnego pisma Iszkowskiego z 28 grudnia 1910r. w sprawie rosyjskiej Partii Socjalistów-Rewolucjonistów. Raport kierownika lwowskiej HK-Stelle z 19 października 1908 r. zawierał zapewne odpowiedzi na pytania zadane Malinowskiemu wraz z opisem struktury organizacyjnej i zasięgu wpływów oraz charakterystykę programu i działalności politycznej Polskiej Partii Socjalistycznej. Formą zapłaty za usługi PPS mogła być zgoda na przemyt przez granicę austriacką druków rewolucyjnych, broni i innych materiałów potrzebnych do działalności wywrotowej w Królestwie Polskim i w Rosji, a także zapewnienie swobody w rozwoju organizacji oraz ochrony przed prześladowaniami, deportacją i wydaniem członków partii w ręce władz rosyjskich. Działalność antypaństwowa mogła być kierowana wyłącznie przeciw Rosji. Formułę polityczną porozumienia określał antagonizm austriacko-rosyjski, a główną wytyczną do współpracy mogła być pełna samodzielność ruchu rewolucyjnego w Królestwie Polskim, ale pod zewnętrzną kuratelą Austro-Węgier, gdyby doszło do przewrotu w Rosji. Oznaczało to faktyczne przyjęcie formy sojuszu Królestwa Polskiego z Austro-Węgrami. Koncepcji tej pozostał Piłsudski wierny do 1915 r.

Iszkowski prawdopodobnie zaproponował także, aby w dalszej korespondencji zwrot "PPS" i "Polska Partia Socjalistyczna" (Frakcja Rewolucyjna), zgodnie z charakterem partii, tłumaczony jako "Polska Partia Socjalno-Rewolucyjna" ("Polnische Sozial-Revolutionäre Partei" - "PSR Partei"), zastępować literą "R", od pierwszej litery członu nazwy - "Revolutionäre", i pod tym kryptonimem określać całą operację. Później przyjęto kryptonim "Konfident 'R' ", albo w skrócie "R".

Wniosek Iszkowskiego w sprawie PPS uzyskał wstępną akceptację centrali wywiadu w Wiedniu. "Byłoby dobrze - polecono 18 XI 1908 r. Iszkowskiemu - wejść w kontakt tylko z jedną kierowniczą osobistością". Szef lwowskiego oddziału HK-Stelle zwrócił się zaraz bezpośrednio do Piłsudskiego z ofertą nawiązania współpracy. Piłsudski propozycję akceptował. Z późniejszego okresu, od ostatniej dekady listopada 1908 do pierwszej dekady stycznia 1909 r., nie zachował się żaden datowany dokument dotyczący kwestii stosunków Piłsudskiego z wywiadem Austro-Węgier. Dysponujemy jedynie fragmentarycznym zapisem z tego czasu, w rejestrze cudzoziemców odwiedzających Ministerstwo Spraw Wewnętrznych w Wiedniu. W indeksie osobowym za rok 1908 przy nazwisku Piłsudskiego dokonano następującego wpisu; "Służba wywiadowcza na rzecz Austrii" ("Kundschaftsdienst an Osterreich"). Urzędowa adnotacja wizyty Piłsudskiego w biurach Ministerium des Innern miała swoje źródło poza ministerstwem. Notatka była formalnym zapisem sprawy i powiązań Piłsudskiego z Biurem Ewidencyjnym. Została sporządzona na wniosek wprowadzającej go osoby, prawdopodobnie samego Rongego albo też Hordliczki, jeśli uwzględnić poufność wizyty i krąg osób zorientowanych w sprawie. Wiązała się zapewne z "zalegalizowaniem" pobytu Piłsudskiego w granicach monarchii albo z jego współpracą, jako rosyjskiego emigranta, z władzami wojskowymi Austro-Węgier. Notatka nie jest ściśle datowana, ale nie mogła powstać wcześniej, przed ostatnią dyspozycją Rongego. Piłsudski był więc w Wiedniu po 18 listopada 1908 r. Zanim jednak poszedł do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych musiał spotkać się z Rongem, który z najcenniejszymi agentami spotykał się osobiście, kiedy zapadała decyzja o ich werbunku. Należało to do zakresu obowiązków szefa Grupy Wywiadu. Piłsudski był główną osobą planowanej operacji "Konfident 'R' " i tylko Ronge mógł wciągnąć go bezpośrednio do ksiąg Biura Ewidencyjnego.

To prawdopodobnie wówczas, gdzieś pod koniec listopada lub w pierwszej połowie grudnia 1908 r., Piłsudski odbył zasadniczą rozmowę z Rongem na temat współpracy wywiadowczej. Ronge mógł być bardzo zadowolony, nawiązał bezpośredni kontakt z przedstawicielem organizacji rewolucyjnej, wrogiej Rosji i tworzącej na jej pograniczu znaczące podziemie. O wprowadzeniu Piłsudskiego i PPS Frakcji Rewolucyjnej do wywiadu mógł zadecydować wyłącznie szef Biura Ewidencyjnego, płk Hordliczka, w oparciu o merytoryczne stanowisko szefa Grupy Wywiadu, Rongego. Nikt inny nie mógł podjąć takiej decyzji i wziąć odpowiedzialności za planowane przedsięwzięcie. Rozmowa odbyła się zapewne w cztery oczy, bez udziału Hordliczki, który ze względu na wyjątkową delikatność sprawy mógł nie chcieć brać w niej udziału. Obaj rozmówcy złożyli zapewnienie, że fakt spotkania będzie utrzymany w tajemnicy. Poufność rozmowy wiązało obustronne słowo honoru. Była to jedna z tych konferencji, na której decyzje zapadały na zasadzie ustnych uzgodnień, bez śladu dokumentacyjnego. Przyjęte ustalenia były decydujące dla dalszej współpracy i wszystkie późniejsze decyzje wynikały z tej właśnie rozmowy. Sformalizowanie kontaktu miało odbyć się za pośrednictwem terenowych oddziałów HK Stelle, pod "parasolem" Biura Ewidencyjnego.

Można więc przyjąć, że kiedy Piłsudski zgłosił się na umówione spotkanie w Wiedniu, Ronge zaproponował mu oficjalnie współpracę wywiadowczą w zamian za poparcie ruchu niepodległościowego w Królestwie Polskim, samodzielność polityczną i swobodę działania na terenie Austro-Węgier. Wyjawił Piłsudskiemu zamiary wywiadu austriackiego. Polski gość dowiedział się o tajnych planach Biura Ewidencyjnego włączenia do działań wywiadowczych i dywersyjnych ruchu rewolucyjnego w Królestwie Polskim. Wywiad austriacki mógł zapewnić Piłsudskiemu skuteczną opiekę i tworzyć konspiracyjną legendę ruchowi niepodległościowemu jedynie w celu prowadzenia działań przeciw Rosji. Działalność skierowana przeciwko monarchii była wykluczona. Piłsudski godził się na propozycje Rongego dostarczania wiadomości wojskowych z Rosji, traktując służbę wywiadowczą na rzecz Austro-Węgier jako walkę z systemem politycznym caratu. Przyjmował wszystkie warunki. Najpierw bowiem należało sfinalizować umowę, aby później stopniowo modyfikować jej formę i cele na przyszłość. Ronge osiągnął zamierzony cel, pozyskał Piłsudskiego do pracy dla Biura Ewidencyjnego. Sztab Generalny w Wiedniu mógł więc dysponować licznymi zastępami polskich rewolucjonistów gotowych wesprzeć Austro-Węgry w wojnie z Rosją. W oparciu o struktury PPS Frakcji Rewolucyjnej miał Piłsudski zorganizować siatkę wywiadowczo-dywersyjną, która przygotowałaby grunt do działań wojennych armii austro-węgierskiej.    Do nowych planów Piłsudski musiał teraz pozyskać innych członków kierownictwa partii, przede wszystkim z CKR, Jodko-Narkiewicza, Sławka i Filipowicza oraz Jędrzejowskiego, który kierował Wydziałem Zagranicznym PPS Frakcji Rewolucyjnej, a także Perla i Sulkiewicza. Wszyscy niechętnie spoglądali na odchodzenie Piłsudskiego od bezpośredniej walki i zarzucenia wystąpień rewolucyjno-bojowych w Królestwie Polskim na korzyść działań wojskowo-powstańczych, wychodzących poza ramy ruchu klasowo-robotniczego. Wszelki militaryzm stał w sprzeczności z doktryną socjalistyczną. Przesunięcie punktu ciężkości działań organizacyjnych na Galicję osłabiało wpływy partii w Królestwie. Czołówka partyjna PPS Frakcji Rewolucyjnej sprzeciwiała się początkowo przyjęciu nowej koncepcji rozwoju ruchu w kierunku prac wojskowych i tworzenia ZWC, przeciwstawiając się tendencjom do usamodzielnienia i zniesienia formalnej zależności związku od partii. Nie dostrzegano istoty kryzysu w partii i nie rozumiano powiewu nowych idei. Piłsudski planował zwołanie na 18 grudnia 1908 r. międzywydziałowej konferencji PPS Frakcji Rewolucyjnej, gdzie zamierzał otwarcie postawić problem przyszłości ruchu. Ogólne wyczerpanie i choroba serca przeszkodziły mu początkowo w tych zamiarach.

O szczegółach kontaktu z Iszkowskim wiedział początkowo tylko Piłsudski i Malinowski. Piłsudski postanowił wtajemniczyć w rozmowy także Jodkę-Narkiewicza, a później także Sławka. "Chciałbym bardzo - pisał Piłsudski z Krakowa ok. 11-12 I 1909 r. do przebywającego w Wiedniu Jodki-Narkiewicza - żebyś przyjechał tu na niedzielę [17 I 1909]. Powody, które mnie do tej propozycji skłaniają, są następujące: a) Otrzymałem propozycję bardzo dziwnego charakteru ze strony Wschodu [tu w znaczeniu przedstawicieli wywiadu Austro-Węgier - R. Ś.], trochę wieczorowej [tzn. wywiadowczej - R. Ś.] natury, nalegano bardzo na odpowiedź szybką co do możności lub niemożności przystąpienia do pertraktacji i obiecałem dać ją zaraz po niedzieli. b) Z tą odpowiedzią - kontynuował - wiążę swoją osobistą sprawę, mianowicie chcę poruszyć w gronie przyjaciół parę zasadniczych dla mnie spraw, abym mógł wreszcie określić sobie samemu właściwość, a raczej granice mojej roli w partii, szczególnie, gdy idzie o reprezentacyjne role, które, niestety bardzo często, związane są z moją osobą, nawet często przy prywatnych rozmowach z ludźmi". "Wreszcie c) sprawa wieczorowa wymaga też jakiego takiego ogadania, tym bardziej, że przybiera trochę nową formę, nad którą warto się zastanowić". Dla omówienia tych wszystkich problemów i podjęcia zasadniczych decyzji zaproponował na 17 stycznia I909 r. urządzenie zebrania w dwóch turach. Najpierw mieli się spotkać "wieczorowcy", czyli osoby ze ścisłego kierownictwa partii - reprezentujące Centralny Komitet Robotniczy. Wydział Bojowy i Wydział Zagraniczny PPS Frakcji Rewolucyjnej, które były zorientowane do tej pory w kontaktach ze sztabem austriackim, a więc Piłsudski, Jodko-Narkiewicz i Malinowski, a także pozostali działacze, których zamierzano wtajemniczyć w nowe plany, jak Jędrzejowski, Sławek, Filipowicz i Prystor. Później, w szerszym gronie, byłaby omówiona kwestia negatywnego stosunku części kierownictwa PPS Frakcji Rewolucyjnej do Związku Walki Czynnej oraz planów wojskowych Piłsudskiego. "Chciałbym usłyszeć wasze zdanie, żebym - kończył - mógł sobie określić: jakie pomiędzy nami są różnice poglądów i, o ile istnieją, jak daleko sięgają". Dodatkowo "walczyć z wami nie chcę ze względów natury czysto osobistej, a zarazem czuję się niepewnym, czy jednak moje dalsze postępowanie w wytkniętym przez siebie kierunku do takiej walki nie doprowadzi". Odpowiedź "na męczące mnie pytania jest związana z moim postępowaniem, którego odłożyć nie mogę". Oponentów chciał przekonać do "kampanii szerszej, niż zwykła wieczorowa" [tu w znaczeniu działalności bojowej WB PPS Frakcji Rewolucyjnej, na zasadach dawnej współpracy wywiadowczej z Japonią - R. Ś.] i uzyskać ostatecznie "wotum ufności dla ogólnej polityki swojej i konkretnych dyplomatycznych stosunków z niej wynikających - uzupełniał Jędrzejowski w liście z 13 stycznia 1909 r. do Jodki-Narkiewicza. - A co do tych ostatnich, to jest trochę nowości i o nowym (obecnym) wieczorze [tu w znaczeniu wywiadu Austro-Węgier] i o - wyklucza się najnowszy - trzeci wieczór - pod znakiem... lwa". Tym "lwem" była zapewne Wielka Brytania, a Jędrzejowski miał na myśli ewentualność podjęcia współpracy wywiadowczej z Military Intelligence przeciwko Austro-Węgrom lub Rosji (?). O takich propozycjach nie wiadomo nic więcej poza tą jedną notatką. Znamienne jest jednak odnotowanie tego faktu, jako alternatywy wobec nawiązania kontaktów z wywiadem austriackim.

Zebranie, jak planowano, odbyło się 17 stycznia 1909 r. w Krakowie, w mieszkaniu Jędrzejowskiego, przy ulicy Topolowej. Piłsudski pewnie najpierw spotkał się z "wieczorowcami" - Jodko-Narkiewiczem, Malinowskim i Jędrzejowskim. Inni nie mogli przybyć na spotkanie. Filipowicz przebywał w Warszawie, a Prystor w Rosji, gdzieś w rozjazdach między Kijowem a Moskwą. Sławek natomiast był wówczas we Lwowie. Druga część zebrania przekształciła się w konferencję, w której wzięli również udział: Perl, Dehnel, Sulkiewicz i Wasilewski. Niechętne ZWC nastroje zostały przełamane, gdy Piłsudski postawił sprawę na gruncie osobistego zaufania do siebie. " 'Ziuk' wypowiedział się na tym zebraniu - relacjonował Wasilewski - zasadniczo o konieczności tej roboty wojskowej, którą rozpoczął - głównie na gruncie lwowskim. Wskazywał na jej wielką wagę na przyszłość, przy wznowieniu ruchu rewolucyjnego w sprzyjających warunkach". Chcieliśmy - dodawał w innym miejscu - usłyszeć od towarzysza 'Mieczysława' [Józefa Piłsudskiego], czy to prawda, że chce zerwać z socjalizmem. Odpowiedział nam, że kierownikiem rządu rewolucyjnego w przyszłości musi być PPS, ale że PPS opiera się tylko na sferach robotniczych, a walkę o niepodległość musi się oprzeć na całym narodzie".

Zarzucił zebranym "nieuzasadniony brak zaufania" do prowadzonej roboty wojskowej, która w niczym nie narusza "ani charakteru partii, ani jej zasadniczych dążności", a "wciąganie żywiołów niesocjalistycznych do roboty 'militarnej' raczej te żywioły poddaje wpływom PPS, niż odwrotnie". W nocy, przy kolacji miał w końcu stwierdzić: "Jeśli wy mnie nie poprzecie, w takim razie będę musiał dać temu spokój, bo bez waszego poparcia nie dam sobie rady". Faktyczny sens tych słów rozumieli tylko "wieczorowcy", pozostałych Piłsudski nie wtajemniczał w swoje plany. Zebrani w większości opowiedzieli się za "bezwzględnym poparciem" organizacji. Drugą turę rozmów przeniesiono na dzień następny do Zakopanego. Spory nie umilkły. Jeszcze na dworcu kolejowym w Krakowie, w drodze do Zakopanego, postawiono Piłsudskiemu ultimatum: albo wycofa się z PPS, albo zarzuci robotę wojskową. Piłsudski uzyskał formalnie zgodę władz PPS Frakcji Rewolucyjnej na swoją pracę w ZWC. "Rozeszliśmy się z postanowieniem - konkludował Wasilewski - dawania 'Ziukowi' wszelkiej pomocy w rozpoczętej przezeń akcji i łagodzenia tarć, na tym podłożu wynikłych".

Po konferencji Piłsudski polecił Malinowskiemu wprowadzić Sławka w kontakt z Iszkowskim. "Poinformował mnie wówczas Malinowski - wspominał Sławek - że sztab austriacki interesuje się ruchem rewolucyjnym polskim w zaborze rosyjskim, że w związku z tym, jako uprawniony z ramienia sztabu, mjr Gustaw Iszkowski nawiązał stosunki z PPS Frakcją Rewolucyjną, z ramienia której w charakterze najzupełniej prywatnym wiedzą o tej rzeczy ludzie - Piłsudski, Jodko-Narkiewicz] i on Malinowski, że Malinowski zdecydował do tego wprowadzić jeszcze mnie. Pojechałem z Malinowskim do Lwowa, gdzie byliśmy w mieszkaniu prywatnym mjr. Iszkowskiego przy ulicy 29 Listopada. Było to tylko zapoznanie się moje z Iszkowskim i umówienie się o sposób korespondowania w razie jakiejś potrzeby". 

Iszkowski wciągnął Sławka na listę konfidentów oddziału HK-Stelle we Lwowie, ale poza kartoteką główną, na zasadach kontaktu specjalnego. Postąpił tak zapewne wcześniej z Piłsudskim, Jodko-Narkiewiczem i Malinowskim, którzy zajmowali daleko ważniejszą pozycję we wzajemnych kontaktach, niż Sławek. Iszkowski nie miał żadnych powodów, aby postąpić wbrew podstawowym zasadom w pracy wywiadu - ewidencji własnych środków operacyjnych.

Łącznikiem między Rongem i Iszkowskim a Piłsudskim był początkowo Malinowski. W drugiej połowie 1909 r. zastąpił go Sławek. Do bieżącego komunikowania się przyjęto wspólny pseudonim "Roman", zapewne jako kolejne rozwinięcie kryptonimu "Konfident 'R' ", dla zewnętrznego obiegu informacji, poza strukturami Biura Ewidencyjnego. Pod tym pseudonimem występowali Piłsudski, Jodko-Narkiewicz, Malinowski i Sławek z jednej strony, a Iszkowski z drugiej. Mieli posługiwać się nim jako hasłem do nawiązania kontaktu. Sławek rozpoczął też właściwe rozmowy "na temat tych możliwości - mówił później - jakie ruch rewolucyjny dać może w kierunku osłabienia sił rosyjskich". Przy tym kierownictwu PPS - miał argumentować Iszkowski - powinno tak samo, jak władzom wojskowym zależeć na tym, "ażeby się bronić tutaj po stronie zaboru austriackiego od wywiadu rosyjskiego, więc jeśli byśmy znali szpiegów rosyjskich, będących na terenie austriackim, proszą, by dać im znać, a oni ich będą unieszkodliwiać". W ten sposób Iszkowski wchodził w rozmowach z przedstawicielami PPS w dziedzinę i zadania kontrwywiadu.

Iszkowski mógł znowu zameldować Rongemu o kolejnym sukcesie. Piłsudski przyjmował szerszy zakres współpracy. Szef HK-Stelle w Krakowie przesłał 26 stycznia 1909 r. do Biura Ewidencyjnego raport o planowanym wykorzystaniu PPS w razie wojny. Zapis treści tego raportu w dzienniku podawczym Biura Ewidencyjnego brzmiał: "Polska Partia Socjalistyczna. Początkowo zamierzano wykorzystać tylko w razie wojny obronnej. W razie potrzeby wykorzystać także w wojnie ofensywnej".

Jodko-Narkiewicz, Sławek i Malinowski bezpośrednio po spotkaniu z Iszkowskim przybyli do Krakowa na kolejną konferencję kierownictwa PPS Frakcji Rewolucyjnej, tym razem pod nieobecność Piłsudskiego, który wyjechał na dłuższy odpoczynek. W naradzie wzięli udział: Jodko-Narkiewicz, Jędrzejowski, Filipowicz, Malinowski, Sulkiewicz, Froelich i Perl. Już bez zastrzeżeń zebrani poparli prace wojskowe partii pod szyldem ZWC.

Wielka gra Maximiliana Ronge

W Biurze Ewidencyjnym podjęto zaraz decyzję o wciągnięciu kierowanej przez Piłsudskiego organizacji PPS do prowadzenia wywiadu przeciwko Rosji. Nie wiadomo, czy motywacje tej decyzji były własne, czy też ich pochodzenie wiązać należy z Niemcami. Sojusz militarny państw centralnych obejmował bowiem także dziedzinę wywiadu. Evidenzbureau działało na odcinku rosyjskim w ścisłej łączności z wywiadem niemieckim - Sektion III B Sztabu Generalnego w Berlinie. Projektowane umowy wywiadowcze z polskim ruchem rewolucyjnym w istocie rzeczy niosły za sobą konsekwencje polityczne i przez czynne wspieranie akcji antyrosyjskiej Polaków dotykały niebezpiecznie kwestii polskiej. Układy te nie mogły być obojętne dla Niemiec i musiały być przynajmniej aprobowane w Berlinie, jeśli sami Niemcy nie byli nawet ich autorami. Ronge utrzymywał bieżący kontakt z szefem wywiadu niemieckiego, płk. Brose, a potem płk. Wilhelmem Heye (1911 - 1912) i ppłk. Walterem Nicolai (1912-1918). W rezultacie wizyty mjr. Heye w listopadzie 1910 r. w Wiedniu opracowano wytyczne do współpracy, które zostały zawarte w memorandum o "Usprawnieniu służby wywiadowczej w powiązaniu z Niemcami". W tym kontekście włączenie Piłsudskiego do agentury austriackiej, siłą faktów i układów oznaczało formalną i faktyczną służbę jednocześnie na rzecz Niemiec.

Zasady współpracy wywiadowczej z Piłsudskim i PPS miały być ostatecznie określone na wspólnej konferencji przedstawicieli kierownictwa partii oraz Biura Ewidencyjnego w Wiedniu. Wobec choroby Piłsudskiego i jego wyjazdu na odpoczynek nad Adriatyk przyjęto wstępnie termin spotkania na 3 marca 1909 r.

Zbiegiem okoliczności Redl o mały włos nie został w tym czasie zdemaskowany. Kiedy w Biurze Ewidencyjnym podejmowano zasadnicze decyzje finalizacji umowy z Piłsudskim, Redl wszystkie swoje wysiłki koncentrował na wydostaniu się z potrzasku, w jakim niespodziewanie znalazł się za przyczyną mjr. Lelio hrabiego Spannocchiego, attache wojskowego Austro-Węgier w Rosji. Spannocchi 3 lutego 1909 r. uzyskał od angielskiego attache wojskowego w Petersburgu, płk. Guy Wyndhama, wstrząsającą i niewiarygodną informację, gdy rozmowa zeszła na temat moralnej oceny zachowania pewnego rosyjskiego kapitana z doborowej jednostki gwardii piechoty, który miał złożyć ofertę świadczenia usług wywiadowczych na rzecz Biura Ewidencyjnego. "Drogi Spannocchi - notował w dzienniku austriacki attache słowa angielskiego dyplomaty - nie ma Pan powodu do dumy. Znam w Wiedniu oficera Sztabu Generalnego, o wiele wyższego rangą, który da Rosjanom wszystko, czego sobie tylko zażyczą". Nazwiska nie chciał wyjawić.

Spannocchi postanowił przy najbliższej okazji zgłosić całe zajście płk. Hordliczce w Wiedniu, aby szef Evidenzbureau "wszczął poufne postępowanie". Przyjechał do Wiednia 11 lutego 1909 r. Tego samego dnia złożył meldunek w gabinecie Hordliczki. Ten odesłał go do swojego zastępcy. "Poszedłem więc do podpułkownika Redla - zapisał w dzienniku pod data 11 II 1909 r. - Gdy poinformowałem go o całej sytuacji, zrobił się czerwony". Po krótkiej wymianie zdań zapewnił hrabiego, że "wszystko zostanie zrobione, aby wyjaśnić tę sprawę i mam się nie martwić". Rozkazał Spannocchiemu, aby "przede wszystkim zachował tę sprawę wyłącznie dla swojej wiadomości".

Wydarzenia te bardzo dobrze ukazują kryzys instytucji państwowych, w jakim znajdowała się już wtedy monarchia austro-węgierska, poddana powolnemu procesowi rozkładu. Historyczne wartości i symbole Austro-Węgier stawały się pustymi frazesami. Niesprawność aparatu administracyjnego monarchii, zwykłe niedbalstwo, indolencja i intrygi zniweczyły zamiary Spannocchiego zdemaskowania szpiega dość swobodnie obracającego się w najwyższych kręgach wojskowych.

Redl musiał teraz zająć się ratowaniem własnej skóry. Już po raz drugi znalazł się w podobnym niebezpieczeństwie. Najlżejsze podejrzenie oznaczało katastrofę. Był geniuszem intrygi. Wiedział, że Spannocchi nie miał możliwości zbadania sprawy, ale mógł uzyskać w Petersburgu dalsze informacje.

Należało zrobić wszystko, aby tak niebezpieczny dla niego człowiek został odwołany ze stanowiska, co później rzeczywiście nastąpiło i kariera Spannocchiego została przerwana. Pozostawała niepewność o przyszłość. Spannocchi znajdował się przecież o krok od rozszyfrowania szpiegowskiej tajemnicy. Należało - jak sam to określił - "pokonać tylko cienką ściankę, żeby wykryć zbrodniczą działalność Redla". Grunt, po którym stąpał, stał się bardziej niepewny. Do tej pory mógł czuć się względnie bezpiecznie, stał poza wszelkimi podejrzeniami. Znał wszystkie rozporządzenia wywiadu, ponieważ to właśnie on go organizował, a szefa Grupy Wywiadu, mjr. Ronge sam przeszkolił. Zdawał sobie sprawę, jakie może mieć zawsze pole manewru i nie musiał się niczego obawiać. Sytuacja uległa jednak istotnej zmianie, bo meldunek składał oficer związany z Biurem Ewidencyjnym. "Wiadomo było - zauważył potem Spannocchi w dzienniku - że Redl od momentu, gdy złożyłem meldunek o zdradzie wewnątrz austriackiego Sztabu Generalnego, nie miał ani jednej spokojnej chwili. Redl zapewne logicznie wywnioskował, że od stwierdzenia faktu do wykrycia nazwiska sprawcy droga jest bardzo krótka".

Redl, choć systematycznie sabotował działania Biura Ewidencyjnego na kierunku rosyjskim, prawdopodobnie nie angażował się do wszczętej procedury decyzyjnej w sprawie Piłsudskiego, poddając się biernie ogólnym dążeniom, aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń wobec swojej osoby. Można więc założyć, że tym razem właściwe decyzje dotyczące Piłsudskiego zapadały bez udziału Redla. Trzeba jednak pamiętać, że plan wciągnięcia organizacji Piłsudskiego do wywiadu Biura Ewidencyjnego konstruowany był dłuższy czas. Jeśli w działaniach tych brał udział Redl, z pewnością wiedział o wszystkim Batiuszyn. Ochrana mogła podjąć próbę wykorzystania nadającej się okazji do stworzenia kolejnej prowokacji, tym razem w wielkim stylu, w rozgrywce z szefem wywiadu Biura Ewidencyjnego. Nasuwała się również sposobność do kompromitacji polskich środowisk rewolucyjnych, jak to zrobiono wcześniej z organizacją eserowców, wykorzystując prowokatorską działalność Azefa. Kierując się takimi samymi pobudkami, Redl mógł czynnie wspierać zamierzenia Rongego wobec PPS.

W drugiej połowie stycznia 1909 r. Piłsudski wyjechał z żoną Marią do modnego i malowniczego kurortu Abbazia (obecnie Opatija), niedaleko Fiume (Rijeka). Pobyt w Abbazii planował na kilka miesięcy, z krótką przerwą na wiedeńskie spotkanie z Rongem i partyjne rozmowy w Krakowie. Przed konferencją chciał omówić z Jodko-Narkiewiczem warunki porozumienia z władzami wojskowymi Austro-Węgier. "Mój Drogi! - zwracał się w liście z 21 II 1909 r. do przebywającego w Wiedniu Jodki-Narkiewicza - Piszę do Ciebie, by się umówić o Twój przyjazd tutaj [do Abbazii - R. Ś.] przed 3-im [tj. 3 III 1909 r.]. Stan mego zdrowia obecnie jest znacznie lepszy niż przedtem.[...] Przypuszczam więc, że za tydzień będę już o tyle silnym, że będę mógł wyjechać na parę dni do Wiednia. Lecz nie chciałbym tracić czasu kuracji tutaj a siedzenia w Wiedniu nieco się boję, więc, jak Ci mówiłem, już chciałbym bardzo, byś na parę dni przed konferencją przyjechał tu na dwa dni, abyśmy mogli ogadać nasze stanowisko w szczegółach, podzielili pomiędzy siebie role, tak, by móc wystąpić na konferencji zupełnie przygotowanymi. [..,] Do 'Władka' [Aleksandra Malinowskiego] pisałem, że, jeśli może, niech przyjedzie wprost do Wiednia na 3-cicgo. Sądzę, że jest to koniecznym, dlatego, by wiedział o całej rozmownie od początku do końca i nie był w głupim położeniu wówczas, gdy sam będzie gadał potem z panem [Gustawem] I[szkowskim]. On musi być an courant całej sprawy".

Przyjazd Jodki-Narkiewicza do Abbazii stał się nieaktualny, gdy spotkanie z Rongem odroczono. Piłsudski zdecydował rozmówić się z nim na miejscu, w Wiedniu, po ustaleniu nowego terminu konferencji. Do Wiednia miał również przyjechać Sławek oraz Filipowicz, który właśnie przeniósł się z Warszawy do Krakowa. W gronie kierownictwa partyjnego PPS Filipowicz, jako współtwórca "Wieczoru", dysponował dużym doświadczeniem w wypracowywaniu kontaktów wywiadowczych i Piłsudski zamierzał wtajemniczyć go w swoje nowe plany. "Zadepeszowałem już - pisał z Abbazii 27 II 1909 r. do przebywającego w Krakowie Jędrzejowskiego - by 'Stefan' ['Stefan Karski' - tj. Tytus Filipowicz - R. S.] zaraz do mnie jechał, ale zaraz mi przyszła refleksja, że a nuż go nie ma, a potem się z nim rozminę w drodze. Otóż, proszę Cię, weź pod uwagę rzeczy następujące, że jestem zależny od terminu konferencji, o dacie możesz zawsze dowiedzieć się od 'Władka' [Aleksandra Malinowskiego]. Ja przed konferencją na dwa dni wyjeżdżam do Wiednia [...]. Otóż, z tym się trzeba rachować i jeżeli 'Stefan' akurat będzie w takim czasie, gdy już mnie w Abbazii nie zastanie - drogi jest doba sznelcugiem [tj. pociągiem pośpiesznym, od niemieckiego: Schnellzug] - to skierować go do Wiednia, do 'Jowisza' [Witolda Jodki-Narkiewicza], 'Gustawa' [Walerego Sławka], w każdym razie oczekuję [go] w tym czasie w Wiedniu".

Jednak Piłsudski zmienił plany i wyjechał zaraz do Krakowa. Prawdopodobnie tuż po wysłaniu listu do Jędrzejowskiego otrzymał informację o zmianie terminu tajemnych rozmów w Wiedniu. Szef sztabu XI korpusu we Lwowie, płk Maximilian Csicserics von Bacsany 25 lutego 1909 r. zwrócił się telegraficznie do Biura Ewidencyjnego o decyzję w sprawie planowanego spotkania w Wiedniu. "Polski Związek Socjalno-Rewolucyjny [tj. PPS Frakcja Rewolucyjna - R. Ś.] - Ronge depeszował w odpowiedzi 27 II 1909 r. - Zgoda na podróż, zachować w ścisłej tajemnicy, pismo w drodze". Przesunął konferencję o tydzień, o czym powiadomił płk Csicsericsa von Bacsany w telegramie z 1 marca 1909 r. Następnego dnia Csicserics von Bacsany otrzymał telegram Rongego i przyjął 10 marca jako proponowany termin spotkania. Wreszcie, 4 marca Ronge potwierdził uzgodniony termin wizyty w Wiedniu. Iszkowski miał jeszcze dograć sprawy techniczne.

Piłsudski musiał również uzgodnić ostateczne stanowisko kierownictwa partyjnego w sprawie kontaktów z władzami wojskowymi Austro-Węgier. "Wczoraj - pisał Piłsudski 1 III 1909 r. z Zakopanego do przebywającej we Lwowie Aleksandry Szczerbińskiej - miałem u siebie gości - 'Leona' [Bolesława Czarkowskiego - R. Ś.] i 'Michała' [Aleksandra Sulkiewicza]. Rozprawialiśmy o wszelkich sprawach. Doprawdy, niekiedy jestem w rozpaczy. Bo, pomyśl. Z jednej strony młodzi nie mają tej pewności siebie i chcieliby się oprzeć na bardziej doświadczonych pracownikach i, zresztą, w ogóle byłoby to bardzo rozsądnie i dobrze. Z drugiej - ci bardziej doświadczeni są doświadczeni tylko o tym, co było, nowe rzeczy, nowe prądy i wymagania są dla nich księgą zamkniętą i, pomimo, że czują konieczność tego prądu, nie przykładają żadnych usiłowań i pracy, by się do nowości przystosować, by być w nowinkach czymś samodzielnym i również oparciem dla młodych".

Kilka dni później był już w Krakowie. "Wczoraj dopiero - pisał około 5-7 III 1909 r. w kolejnym liście do Szczerbińskiej - zakończyłem gawędy i narady ogólne, z których, naturalnie, wypływają teraz narady i gawędy osobiste lub grupowe, które odbywać w najbliższym czasie muszę, dzisiaj mam dzień wolny zupełnie, dzień odpoczynku, oczywiście, zasłużonego, bom się zmęczył pukaniem do dosyć twardych i trudnych do otwarcia drzwi, bo musiałem ustawicznie walczyć z własnym zniechęceniem i wątpliwościami w różnych kwestiach, wątpliwościami, z którymi nie tak łatwo występować przed ludźmi, nawet nieraz bardzo bliskim, aby postanowienia nie były zbyt chwiejne i zbyt niepewne. [...] Kiedy przyjadę do Lwowa za te parę dni, nie wiem jeszcze, to zależy od przyjazdu jednego Pana, z którym wolę rozmawiać osobiście, niż gdyby to zrobili inni. Do Abbazii teraz nie pojadę. Nie gniewaj się i nie martw. Po pierwsze, w ogóle czuję się dobrze, po wtóre, nie mam na to tak dużo monety, żeby wystarczyło, po trzecie, propagując wszędzie oszczędności i obcinając wszystkim ich wydatki, nie chcę demoralizować ludzi złym przykładem i rozrzutnością nie w porę. Ten ostatni argument przemawia we mnie bardzo silnie, bo widzę trochę uzdrowienia już, a mam nadzieję posunąć to jeszcze dalej, a nie chcę stanąć tej robocie na zawadzie". Owym "Panem" był Iszkowski, który dopracowywał pewnie ostatnie szczegóły podróży i pobytu w Wiedniu Piłsudskiego, Jodki-Narkiewicza i Sławka. Pomimo wszystkich obiekcji Piłsudski zdecydował się powrócić na wypoczynek nad Adriatyk. W drodze do Abbazii zatrzymał się na kilka dni w Wiedniu, na czas rozmów z Rongem.

Uwagę Jodki-Narkiewicza zaprzątały w tym czasie konsekwencje aresztowania Janiny Borowskiej, studentki medycyny Uniwersytetu Jagiellońskiego, przyjaciółki Ignacego Daszyńskiego, blisko związanej ze środowiskiem socjalistów. Sprawa ta wiązała się z głośną w tym czasie aferą Michaiła Jefimowicza Bakaja. podającego się za dawnego urzędnika do zleceń specjalnych przy warszawskim oddziale Ochrany. Bakaj skontaktował się z eserowcem Burcewem i ujawnił wiele faktów z działań Ochrany w różnych środowiskach rewolucyjnych. Schronił się w Paryżu. Ale Agentura Zagraniczna dość szybko ustaliła jego miejsce pobytu. Do wiadomości publicznej przedostał się sporządzony przez Bakaja rejestr kilkudziesięciu agentów działających w polskich organizacjach rewolucyjnych. Prawdopodobnie niezamierzenie przyczynił się on jednak do zdekonspirowania agenta Ochrany w kierownictwie Partii Socjalistów-Rewolucjonistów, Jewno Fiszelewicza Azefa, gdy dla uwiarygodnienia swoich wynurzeń napomknął Burcewowi o prowokatorze w czołówce eserowców. Jego nazwiska co prawda nic wyjawił, gdyż prawdopodobnie go nie znał, ale poruszył czułe struny w duszy Burcewa, który przeprowadził normalne, partyjne śledztwo, ustalając w końcu zdrajcę.

Nie znamy granic prowokacji Ochrany w sprawie Azefa. Służby rosyjskiego wywiadu i Ochrany cechowały się brakiem wszelkich skrupułów. Chcąc pozbyć się niewygodnych agentów, same wielokrotnie denuncjowały ich policji. Doniesienia Bakaja i ostatecznie Łopuchina dały początek całej aferze. Być może zresztą posłużono się tylko Bakajem. W całej aferze jest wiele niejasności, które rzucają cień na dotychczasowe ustalenia. Historycy bezkrytycznie przyjęli scenariusz wydarzeń napisany przez Burcewa. Wątpliwości, które nasuwają się w związku z tym, zmuszają do weryfikacji problematu zdrady Azefa, roli Ochrany i Burcewa w ujawnieniu jej, w oparciu o gruntowną kwerendę archiwalną. W tym miejscu można jedynie zasygnalizować niektóre zagadnienia.

Celem nadrzędnym carskiej policji politycznej była kontrola i rozbicie rosyjskiego ruchu rewolucyjnego. Cała działalność Hartinga w Paryżu skupiała się z jednej strony na organizowaniu coraz to szerszej prowokacji, a z drugiej, na walce z Burcewem i jego dążeniami do zdemaskowania tajnych współpracowników Ochrany. Jednakże władza i wpływy Agentury Zagranicznej znacznie już zmalały. Centrum operacyjne walki z ruchem rewolucyjnym przeniosło się do Petersburga. Tam zapadały decyzje kluczowe, o których nie informowano wszystkich agend tajnej policji politycznej. Dla Agentury Zagranicznej lata 1905-1906 były epoką końca rosyjskiej rewolucji, kiedy przystąpiono do likwidacji ruchu rewolucyjnego za granicą. Rząd w Petersburgu liczył się z możliwością odrodzenia się dążeń rewolucyjnych, toteż Ministerstwo Spraw Wewnętrznych dążyło do możliwie najpełniejszego naświetlenia tendencji politycznych występujących wśród emigracyjnych ugrupowań rosyjskich. W Agenturze Zagranicznej wiedziano dokładnie, co się działo w Partii Socjalistów-Rewolucjonistów, którą cały czas uważano za główne niebezpieczeństwo dla caratu. Jak wynika z raportów Agentury Zagranicznej do Departamentu Policji, Harting był dobrze poinformowany o składzie osobowym przywódczej grupy, podejmowanych przedsięwzięciach i nowych kierunkach rozwojowych partii. "W ogóle - podkreślał Agafonow - na skutek tego, że rewolucja rosyjska była w tym czasie prawie stłumiona, działalność Agentury Zagranicznej miała nie tyle agresywny, co uprzedzający charakter: prowokacja, w dosłownym tego słowa znaczeniu, odeszła na dalszy plan i prawie zanikła, środek ciężkości działalności tajnych współpracowników przesunął się na 'naświetlanie'. Agentura Zagraniczna postawiła sobie za cel wiedzieć o wszystkim, co dzieje się w organizacjach partyjnych i w życiu każdego bardziej lub mniej znanego emigranta, w jego nie tylko społecznym, ale i prywatnym życiu; pod tym względem Agentura Zagraniczna za [Aleksandra Aleksandrowicza] Krasilnikowa była [już] bardzo dobrze zorganizowana".

Azef od jakiegoś czasu przestał być najważniejszym agentem Hartinga w Partii Socjalistów-Rewolucjonistów. Szef Agentury Zagranicznej pozyskał do współpracy osobę ze ścisłego kierownictwa eserowców. Otrzymywał na bieżąco bardzo dokładne raporty z działalności partii, w tym stenogramy posiedzeń komisji konspiracyjnej PSR w Paryżu w sprawie Azefa, włącznie z jej składem osobowym. Na biurko Hartinga trafiło np. "Sprawozdanie z odbytego 1/14 stycznia 1909 r. w Paryżu tajnego posiedzenia wyłącznie członków 'prawej' grupy Partii Socjalistów-Rewolucjonistów w sprawie [Jewno Fiszelewicza] Azefa". Spotkanie "lewej" grupy PSR odbyło się 14 i 16 stycznia 1909 r., z których Harting również otrzymał stosowne sprawozdania. W zebraniach tych udział brali m.in. Agafonow, Czernow, Burcew, Bakaj oraz Ilia Fondaminski-Bunakow. Zebrane dokumenty wysłał raportem z 16 stycznia 1909 r. do Departamentu Policji w Petersburgu.

Niektóre informacje zawarte w tym raporcie muszą zastanawiać, pomijając fakt wręcz fotograficznego dostępu Hartinga do największych tajemnic PSR. Drugi zdrajca tkwił bardzo wysoko w hierarchii władzy w partii eserowców. Azef stawał się pionkiem w grze Ochrany. Otóż, szef Ochrany paryskiej odnotował, że oskarżenie Azefa nastąpiło na skutek wiadomości udzielonych w niejasnych okolicznościach Burcewowi przez Łopuchina. W postępowaniu Łopuchina widoczny był brak logiki, przy założeniu zdrady przez niego interesów państwa. Były dyrektor Departamentu Policji, obawiając się zemsty (czyjej?), zwrócił się z prośbą o ochronę do ministra spraw wewnętrznych, Piotra Arkadiewicza Stołypina, dyrektora Departamentu Policji, Maksymiliana Trusiewicza, i szefa petersburskiej Ochrany, Aleksandra Wasiliewicza Gierasimowa. I dalej, Agafonow, przedstawiając wnioski "Komisji konspiracyjnej" PSR na posiedzeniu "lewej" grupy eserowców, stwierdził, że po zbliżeniu się Bakaja z Burcewem nastąpiły "ich obustronne kontakty z urzędnikami Ochrany w celu zdobycia listy prowokatorów". Potrzebną listę "otrzymali, ale była ona fałszywa". Inny członek tej "Komisji konspiracyjnej", Judelewski, miał stwierdzić, "w prywatnej rozmowie", że Burcewowi "wysyłano z Petersburga 'fałszywe spisy prowokatorów', w których mieściły się nazwiska osób w pełni uczciwych, którzy nie mogli być w żaden sposób podejrzani". Najciekawsze ze wszystkiego były wnioski Hartinga: "Dla mnie jest jasne - pisał cytowanym w raporcie - że chociaż teraz rola [Michaiła Jefimowicza] Bakaja schodzi na drugi plan, to był on duszą całej sprawy, bo tylko on znał się na systemie dochodzeniowym w naszych oddziałach Ochrany, umiał sumować zdobyte dane i wykorzystywać je. (...) Aby  p o d t r z y m a ć  l e g e n d ę  [podkreśl. moje - R. S.], że takie poważne osoby, jak były dyrektor Departamentu Policji [Aleksiej Aleksandrowicz] Łopuchin i 'naczelnik warszawskiej tajnej policji' Bakaj przechodzą na stronę rewolucjonistów, korzystnie byłoby szybko ogłosić w rosyjskiej i zagranicznej prasie dokładną charakterystykę Bakaja, celem rozwinięcia jego danych jako 'bohatera', ogłosić wszystkie znane fakty, tak o jego poprzedniej współpracy, jak i o jego 'urzędniczych' dokonaniach w sprawie fałszerstw i uwalniania aresztowanych za pieniądze; także należałoby naświetlić i rolę Łopuchina. Niepotrzebnie też robi się tajemnicę z jego prowadzenia się, jako że rewolucjoniści są gotowi na wszystko i w kampanii prasowej będą naświetlać wszystkie wydarzenia, wykorzystując dogodne momenty. Nie wiem, czy Łopuchina można prześladować, ale ukazanie w druku jego roli pozbawi rewolucjonistów podstaw wywołania skandalu i pokaże społeczeństwu, że rząd, stojąc ponad tym, nie boi się kompromitacji byłego dyrektora Łopuchina, który wstąpił obecnie w związek u socjalistami-rewolucjonistami z poczucia osobistego niezadowolenia i zemsty. [...] Takie informacje w rosyjskiej i zagranicznej prasie mogą wpłynąć na spowolnienie kampanii prasowej i zniesienie z piedestałów 'bohaterów' ". Kończył uwagą: "Przytoczone tu informacje o roli Łopuchina wypowiadane były nie publicznie, lecz w ściśle w konspirowanym kręgu osób [!] i zarówno socjaliści-rewolucjoniści, jak i Burcew żałują, że imię Łopuchina przeniknęło do prasy. Uważają, że ta sytuacja jest wynikiem niedyskrecji jakiegoś członka partii lub, prędzej, nawet wystąpienia rządu rosyjskiego. Do tego wszystkiego uważam za obowiązek dodać, że wśród socjalistów-rewolucjonistów chodzą obecnie słuchy, na razie po cichu, o prowokatorstwie także i Wiktora [Michajłowicza] Czernowa".

Wyraźnie widać, że Agentura Zagraniczna nie odgrywała w tej sprawie roli decydującej. Podstawowe decyzje wychodziły z Departamentu Policji w Petersburgu. Tam też należałoby szukać źródeł ewentualnej prowokacji, z którą bezpośrednio związane były cztery osoby: Azef, Burcew, Bakaj i Łopuchin. Do tego grona mógł się również zaliczać Czernow. Na temat jego ewentualnej prowokatorskiej działalności milczą rozpoznane do tej pory źródła.

Jednocześnie zaostrzono rygory służby w Ochranie. Dał temu później wyraz Krasilnikow: "Biorąc pod uwagę - pisał w jednym z pierwszych raportów po objęciu kierownictwa Oddziału Zagranicznego Ochrany w Paryżu - że agentów jest dużo i każde ustępstwo wobec jednego jest złym przykładem dla innych, konieczna jest dyscyplina w tak odpowiedzialnej sprawie. Kierujący Agenturą Zagraniczną musi srogo karać każde ustępstwo, ale z drugiej strony, musi się też ciągle liczyć z ryzykiem nieprzyjemności w przypadku niewinności lub zemsty agenta, który, tak jak wszyscy, znają różne tajemnice i są uczestnikami nielegalnej działalności Agentury Zagranicznej". Przy rozstrzyganiu tych problemów uciekano się już wcześniej do zabójstwa niewygodnych osób. Teraz jeszcze dopuszczano pewien kompromis. Może dzięki temu Burcew i Bakaj uniknęli śmierci, jeśli przyjąć za prawdziwą ich demaskatorską działalność. W niedługim czasie wyłożona przez Krasilnikowa zasada działania Agentury Zagranicznej stała się regułą postępowania tajnych służb rosyjskich, a później sowieckich.

Po upadku rewolucji zmieniał się główny front walki władzy carskiej, co pociągało za sobą wprowadzenie nowej strategii. Tajne służby Departamentu Policji aktywnie wspierały działania osłonowe i zaczepne wywiadu wojskowego w Niemczech i w Austro-Węgrzech. Dominującą rolę w układach operacyjnych Ochrany zaczął odgrywać jej oddział warszawski. Ochrana przeszła do nowej taktyki, odcięcia emigracyjnych centrów rosyjskich ruchów rewolucyjnych i wolnościowych od ich zaplecza politycznego w państwie carów. Partia Socjalistów-Rewolucjonistów miała już za sobą swoje najlepsze dni. Eserowcy przeżywali głęboki kryzys po klęsce rewolucji. Represje władz zmusiły PSR do prawie całkowitego zaprzestania działalności rewolucyjnej w Rosji. Nastroje rewolucyjne powszechnie opadły, kurczyło się zaplecze polityczne. PSR dryfowała w kierunku terroru indywidualnego, odrywając się od rzeczywistości. W połowie 1908 r. kierownictwo partii zbliżyło się niebezpiecznie do planów zamachu na cara. Zabójstwo Mikołaja II miało odbudować wpływy partii i otworzyć nową fazę rewolucji rosyjskiej. Taki wariant rozwoju sytuacji był nie do przyjęcia w Petersburgu. W grze Ochrany Azef był zawsze tylko pionkiem, a podmiotem tych zakulisowych działań - Partia Socjalistów-Rewolucjonistów. Poświęcając jednego z najlepszych agentów, Ochrana mogła rozbić PSR od wewnątrz. Ujawnienie prowokacji Azefa stało się faktycznie ostatnim ciosem dla partii, która ulegała stopniowemu rozkładowi, tracąc na dłuższy czas dotychczasowe wpływy polityczne w Rosji.

Rewelacje Bakaja wywołały w policji austriackiej falę podejrzeń o działalność szpiegowską wśród emigrantów rosyjskich w Galicji. Władze policyjne i sądowe oraz kierownictwa PPS Frakcji Rewolucyjnej i PPSD nie umiały rozstrzygnąć kwestii autentyczności materiałów dostarczonych przez Bakaja, rozgraniczając prawdę od prowokacji i mistyfikacji Ochrany. Na liście Bakaja znalazły się m.in. nazwiska Stanisława Brzozowskiego, znanego filozofa, socjologa i literata, autora Legendy Młodej Polski, oraz wspomnianej już Janiny Borowskiej. Oskarżenia potwierdziły się w pełni tylko wobec Borowskiej. 

W obu przypadkach przyniosły tragedie. "Jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy polskich - głosił 'Naprzód' z 5 V 1908 r. w artykule redakcyjnym Szpieg - Stanisław Brzozowski - szpiegiem carskiej policji! Odkrycie to wywołało powszechnie wielkie wrażenie. Wywołać je musiało. Mamy tu bowiem przed sobą człowieka, który wedle tego, co pisał, a co brane jest przecież za odzwierciedlenie duszy autora, wydawał się przebywać na najwyższych szczytach ducha. A jednak przeżarty zgnilizną! Jakie to okropne, jak niezrozumiałe w ohydzie swojej!".

Niewiele pomogły zapewnienia Brzozowskiego o fałszywości stawianych zarzutów. W oczach opinii publicznej różne "sądy obywatelskie" uczyniły Brzozowskiego "winnym" współpracy z Ochraną, skazując go na zapomnienie.

W Krakowie 14 lutego 1909 r. zebrał się sąd obywatelski, któremu przewodniczył wybitny działacz PPSD, Herman Diamand (dopomagali mu: Feliks Perl, Emil Bobrowski, Stanisław Żmigrodzki i Feliks Kon). "Sprawa Brzozowskiego - zapisał w dzienniku Diamand pod datą 15 II 1909 r. - jest na rozprawie trudniejszą do rozpatrzenia, niż by się zdawać mogło. Bakaj zeznaje najbardziej stanowczo w świecie, wyklucza wszelką wątpliwość co do osoby: co do czasu zaś, podaje bez wątpienia daty mylne. Nie podlega kwestii, że Brzozowski był już w Galicji, gdy Bakaj miał mu osobiście wręczyć pieniądze policji. Czy myli się Bakaj co do osoby, czy też co do czasu? Kto to odgadnie?".

Nikt nie zastanawiał się nad nieścisłościami wypowiedzi Bakaja. Jego zaznania brano za dobrą monetę, nawet gdy na podstawie paszportu przedłożonego przez Brzozowskiego na rozprawie wynikało, że Bakaj mijał się z prawdą, opowiadając o swoich spotkaniach z obwinionym i przecząc tym samym obiegowej opinii o swojej fenomenalnej pamięci. Obywatelski sąd działaczy socjalistycznych nie ukończył swych prac wobec choroby Brzozowski ego. Dawni towarzysze i przyjaciele z PPS odsunęli się od niego. Nawet Piłsudski odmawiał prawa do obrony pisarzowi, podziwianemu do tej pory przez radykalną młodzież. Ten "człowiek raz się splamił - mówił do Sokolnickiego, odmawiając zaproszenia na odczyt Brzozowskiego w Zakopanem - i nigdy nie będę ciekawy go widzieć". Czy była to ucieczka od własnych myśli, wiedział tylko sam Piłsudski. Istota współpracy wywiadowczej jest zawsze podobna, nie ma "dobrych" i "złych" wywiadów.

W obronie Brzozowskiego stanął natomiast Stefan Żeromski. "Wielki pisarz nie mógł być jednocześnie zdrajcą. - 'Ja wierzę w jego niewinność' " - powtarzał wielokrotnie Sokolnickiemu. Polowanie na szpiegów i zdrajców po przegranej rewolucji odwracało uwagę od rzeczywistego problemu słabości polskich dążeń niepodległościowych. Oskarżenie Brzozowskiego stanowiło w istocie tryumf Ochrany.

Spory wokół "Brzozy" przytłumiła jego samotna śmierć na gruźlicę 30 kwietnia 1911 r. we Florencji. Do końca swoich dni bronił się przed oskarżeniami i chyba dlatego spory wokół jego postaci nie zakończyły się do dziś. Nie przedstawiono do tej pory żadnych wiarygodnych dokumentów, które jednoznacznie mówiłyby o współpracy Brzozowskiego z Ochraną. Przeciwnie, w świetle dostępnej wiedzy trzeba odrzucić te oskarżenia. Należy przyjąć tezę, że wypowiedzi Bakaja były prowokacją, obliczoną na dezorientację władz austriackich, wywołanie zamieszania i paraliż organizacyjny wśród partii socjalistycznych w Królestwie Polskim oraz wywołanie wrażenia kontroli przez Ochranę całego polskiego ruchu rewolucyjnego. Uderzano przy tym w podstawy współczesnej kultury polskiej, bo Brzozowski symbolizował rozterki i przeżycia młodego pokolenia, a wpisywano te działania w realizowany od dziesięcioleci scenariusz niszczenia tożsamości narodowej Polaków.

Szkoda, że historycy zajmujący się sprawą Brzozowskiego nie sprawdzili podawanych informacji. Fakty są następujące:

1.) Bakaj w swoich relacjach utrzymywał, że od 1903 do 1907 r. służył w Ochranie warszawskiej pod nazwiskiem Michajłowskiego. Aby uwiarygodnić przekazywane informacje podawał się za urzędnika do specjalnych poruczeń, który miał dostęp do wszystkich ważnych informacji. Na procesie Emila Haeckera w Krakowie (16-23 11 1909 r.) zmienił pierwotną wersję i zeznał, że od kwietnia 1905 do stycznia 1907 r. był sekretarzem szefa Ochrany. W marcu 1907 r. miał zostać aresztowany pod zarzutem dostarczania informacji rewolucjonistom rosyjskim i po kilkumiesięcznym pobycie w twierdzy petropawłowskiej być zesłany na Syberię; po ucieczce z etapu miał przedostać się do Francji. Znane są dane personalne ważniejszych pracowników oraz wyższych urzędników, którzy prowadzili kancelarię oddziału Ochrany w Warszawie (w biurze kancelarii pracowało pięciu urzędników: pierwszy urzędnik do specjalnych poruczeń, drugi urzędnik do specjalnych poruczeń, referent, pomocnik referenta i kancelista). W latach 1903-1907 nie było tam nikogo o nazwisku Bakaj vel Michajłowski. Zupełnie nieprawdopodobna jest wersja o zatrudnieniu Bakaja w charakterze sekretarza lub pomocnika szefa Ochrany. Stanowiska te, podobnie jak urzędników do specjalnych poruczeń, obsadzane były przez oficerów żandarmerii, którzy w Ochranie odbywali normalną służbę wojskową. Niemożliwe również było, aby Bakaj po aresztowaniu przechował przy sobie (zwłaszcza na Syberii) jakiekolwiek materiały Ochrany i przewiózł je potem do Paryża. Być może pamięć miał fenomenalną, ale nieprawdopodobne wydaje się, by mógł bez uprzedniego przygotowania się albo bez odpowiedniej pomocy przekazać tak syntetyczny, jak się wydawało, materiał o agenturze i organizacji Ochrany w Królestwie Polskim. Po rewolucji 1917 r. w Rosji ogłoszono nazwiska większości konfidentów Ochrany. Informacje Bakaja nie pokrywały się w zasadzie z tymi publikacjami. Dane o prawdziwej agenturze Ochrany na ziemiach polskich nie miały odzwierciedlenia w doniesieniach Bakaja.

2.) W rzeczywistości Bakaj był agentem i prowokatorem Ochrany. Jako zwykły agent nie miał dostępu do informacji, które przekazywał. Później wycofał swoje oskarżenia pod adresem Brzozowskiego, którego obciążała tylko drobna, młodzieńcza sprawa zetknięcia się z Ochraną w 1898 r. w Warszawie.

3.) Konfidentem Ochrany mógł być inny Stanisław Brzozowski. Informacje o nim przekazał Walerij Konstantinowicz Agafonow, członek specjalnej komisji badającej archiwa Ochrany *[W sporządzonym na podstawie oryginalnych kartotek Ochrany Wykazie tajnych współpracowników Agentury Zagranicznej i osób współpracujących z nią Walerij Konstantinowicz Agafonow podawał następujące informacje przy nazwisku Stefana Brzozowskiego: "Brzozowski Stanisław Walentiewicz (Josif Andrejew); pseudonim wywiadowczy 'Poniatowski'. B[rzozowskij] był tajnym współpracownikiem Agentury Zagranicznej od czerwca 1912 r otrzymywał 250 fr. miesięcznie, 1 marca (2 kwietnia) 1913 r. przeniósł się do Sosnowicy [Sosnowiec], pozostawiony przy oddziale Ochrany warszawskiej, otrzymywał ponad 50 rb. miesięcznie". Stanisław Brzozowski pisarz w tym czasie nie żył. Przytoczone dane personalne mogły być prawdziwe albo oznaczały "martwą duszę", za którą stał Stanisław Brzozowski. Jego kartotekę przeniesiono z Warszawy do Oddziału Zagranicznego Ochrany, kiedy przeprowadził się do Krakowa. W ten sposób urzędnicy paryskiej Ochrany mogli pobierać za Brzozowskiego przysługujące mu uposażenie. Według innych przekazów w Ochranie warszawskiej służył wówczas jeszcze inny agent, który nazwiska Stanisława Brzozowskiego, a był on tramwajarzem lub szewcem.].

4.) Chyba nieprzypadkowo rewelacje Bakaja zbiegły sią w czasie z podjętą przez Rongego akcją wciągnięcia kierownictwa ruchu rewolucyjnego w Królestwie Polskim do współpracy wywiadowczej z Austro-Węgrami. O zamiarach tych wiedział zapewne Redl, który w tym czasie był zastępcą szefa Biura Ewidencyjnego i kontrolował poczynania Rongego. Plany realizowane przez Rongego wykraczały daleko poza zakres kompetencji kierownika sekcji wywiadu Biura Ewidencyjnego i musiały być konsultowane w szerszym gronie, do którego należał Redl. Jeśli poinformował o wszystkim wywiad rosyjski, "denuncjacje" Bakaja ukazują w innym świetle jego rzeczywistą rolę.

Inaczej potoczyły się losy Borowskiej. Emil Haecker ogłosił 5 maja 1908 r. artykuł w "Naprzodzie", w którym opisał jej współpracę z Ochraną. Śledztwo podjęła policja krakowska. Borowska odrzucała wszystkie oskarżenia (Agafonow stwierdził później prawdziwość tych zarzutów). Wytoczyła przeciw Haeckerowi sprawę sądową o zniesławienie. Na rozprawę przybył Burcew i Bakaj, oświetlając szeroko działalność Ochrany. Przysięgli krakowscy nie dali wiary ich relacjom i sąd 23 lutego 1909 r. uznał Haeckera winnym oszczerstwa. Jednakże policja nie zaprzestała śledztwa. Przechwycono list Borowskiej do CKR PPS, który wzbudził dalsze podejrzenia policji. List został dołączony do akt sprawy Borowskiej. Niestety nie ma bliższych informacji na temat jego treści. List musiał zawierać informacje, które obciążały członków kierownictwa PPS z jakiegoś, bliżej nieznanego powodu. Przesłuchiwano w związku z tym Wasilewskiego. Jodko-Narkiewicz z obawami czekał na swoją kolej. "Z listu 'Osarza' [Leona Wasilewskiego] wnioskuję, iż mogą mnie lada dzień wezwać do przesłuchania, a prawdopodobnie wytoczą mi sprawę. Wiesz dobrze, że dla mnie taka rzecz równoznaczna jest z wydaleniem [poza granice Austro-Węgier], więc proszę Cię, nie zaniedbaj tego. Nie wiem także, jaka jest przyczyna, iż policja oddała sprawę [Leona Wasilewskiego] do sądu i że to idzie coraz dalej". Dziwił się, dlaczego nie porozumiano się dotąd z dyrektorem policji krakowskiej, Michałem Flatauem. "Może być - dodawał - że Flatau nie zna 'Osarza', nie wie, co on robi i tylko dlatego sprawę oddał do sądu. Przynajmniej tak się wyraził dyrektor policji państwowej: powiedział: 'Dlaczego ten pan nie postara się, żeby o nim wiedziano na policji, przecież w takim razie nikt by go nie ruszał. Ci panowie przecie są dla nas obecnie warci więcej niż korpus armii' [!]".

Redaktor "Naprzodu" odwołał się od decyzji sądowej, uznającej racje Borowskiej. W trzy miesiące po procesie, w nocy z 4 na 5 czerwca 1909 r. adwokat Borowskiej, Włodzimierz Lewicki zginął w jej obecności od strzału z pistoletu. Śledztwo przeprowadzono nieudolnie, jak gdyby komuś zależało na tym. W efekcie sąd nie mógł ustalić, czy strzelała Borowska, czy też strzał był samobójczy. W powszechnej opinii Borowska uchodziła za sprawcę śmierci Lewickiego. Obwiniono ją o zabójstwo. Sąd i tym razem uwolnił ją od tego zarzutu (28 I 1910). Po wyjściu z więzienia wyjechała do Wiednia, a następnie do Ameryki, gdzie słuch o niej zaginął. Najwyższy Trybunał Sądowy i Kasacyjny w Wiedniu na rozprawie 14 maja 1910 r. uchylił wyrok sądu krakowskiego w sprawie Haeckera.

Tymczasem Ronge, zgodnie z przyjętymi wcześniej ustaleniami, wyznaczył na dzień 10 marca 1909 r. roboczą konferencję w Wiedniu płk. Csicsericsa oraz kpt. Iszkowskiego z przedstawicielami PPS dla omówienia szczegółowych założeń operacji "Konfident 'R' ". Spotkanie odbyło się w warunkach pełnej konspiracji. Informacje o nim opatrzono klauzulą najwyższej tajności. Protokołu konferencji nie ma, nie wiadomo, czy w ogóle był spisywany. Rozmowy miały charakter nieoficjalny, w razie niepowodzenia akcji odpowiedzialność spadała na Rongego. Zachowane dokumenty nawet nie wymieniają polskich rozmówców. W konferencji w Wiedniu wzięli z pewnością udział Piłsudski, Jodko-Narkiewicz i Sławek. Nie wiadomo właściwie, kto reprezentował Biuro Ewidencyjne. Obecność Rongego nie podlega dyskusji. Można założyć, że towarzyszył mu jego zastępca, mjr Dzikowski, który prowadził kancelarię szefa Grupy Wywiadu, znał dobrze realia polskie i od samego początku był dopuszczony do wszystkich tajemnie operacji "Konfidenta 'R' ". Nie można wykluczyć udziału w spotkaniu zastępcy szefa Biura Ewidencyjnego, Redla, który ciągle uchodził za autorytet w sprawach rosyjskich, a z powodów szpiegowskich interesował się wszystkim, co dotyczyło wywiadu w Rosji: konferencja była wydarzeniem wyjątkowymi w historii Biura Ewidencyjnego, rodziła się nowa jakość kontaktów wywiadowczych jego służb. Roboczy charakter rozmów mógł jednak sprawiać, że obecność Redla, jako eksponowanego oficera Biura Ewidencyjnego, była zbędna. Z racji pełnionej funkcji oraz profesjonalnych zainteresowań, formalnych i nieformalnych, mógł za to później dowiedzieć się o wynikach konferencji. Granice polityczne rozmów określał płk Hordliczka, który reprezentował interesy szefa Sztabu Generalnego, gen. Conrada von Hötzendorfa.

Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że przebieg konferencji był rejestrowany za pomocą dostępnych środków technicznych. W nomenklaturze biurokratycznej Evidenzbureau Piłsudski należał do bardzo wąskiej i elitarnej grupy najbardziej zaufanych tajnych współpracowników wywiadu Austro-Węgier, z którymi konferencje podlegały wymogowi zapisu fonograficznego oraz dokumentacji fotograficznej, nie mówiąc o próbkach pisma, odciskach palców itd. Ronge musiał mieć absolutną pewność co do lojalności Piłsudskiego, którą najpewniej zabezpieczał ślad dokumentacyjny podejmowanych zobowiązań, na wypadek gdyby jego wycofanie się w przyszłości z zawartej umowy było nie do przyjęcia. Długo jeszcze taka praktyka była powszechnie stosowana przez tajne służby przy werbowaniu sekretnych współpracowników. Nie dotarłem jednak do żadnej dokumentacji spotkania w Wiedniu. Nie jest wykluczone, że gdzieś w zbiorach Archiwum Wojny w Wiedniu przechowała się płyta gramofonowa tej lub innej konferencji z Piłsudskim. Nie ma bowiem żadnej relacji, że zbiór płyt Biura Ewidencyjnego został zniszczony (jednakże nie mogłem przeprowadzić odpowiednich badań w tym kierunku).

Na wiedeńskiej konferencji określono warunki i zasady współpracy PPS z wywiadem wojskowym, ustalono możliwości informacyjne i techniczne nowej agentury, omówiono sprawy organizacji wywiadu PPS, jego zasięg i zakres wywiadowczych powinności i kompetencji, instrukcje wywiadowcze itp. Evidenzbureau zamierzało spożytkować gotowość współpracy wywiadowczej Piłsudskiego dla celów wojskowych i politycznych. Nowa agentura mogła stać się ważnym i silnym ogniwem działań Biura Ewidencyjnego, budujących i zabezpieczających wpływy c. i k. monarchii w Królestwie Polskim i w Rosji. Do prowadzenia działań wywiadowczo-dywersyjnych w ramach operacji "R" zamierzał Piłsudski wykorzystać tworzącą się organizację Związku Walki Czynnej jako konspirację militarną, która w podejmowanych pracach wojskowych i politycznych wykorzystywałaby dawne struktury bojowe PPS.

Pewne światło na tekst zawartego w Wiedniu porozumienia rzucają późniejsze doniesienia prasowe Aleksandra Sawienki, rosyjskiego działacza politycznego i publicysty, członka Dumy Państwowej i współpracownika kijowskiego dziennika "Kijewlanin". Nie wdając się w tym miejscu w szczegóły publikacji, zacytować można odpowiednie ich ustępy, które miały bezpośredni związek ze zdradą Redla i odnosiły się w widoczny sposób do przyjętego układu z delegatami PPS Frakcji Rewolucyjnej. Tekst daleki jest na pewno od pierwotnego brzmienia, bo był tłumaczony najpierw z języka niemieckiego na rosyjski, a następnie na polski albo z powrotem na niemiecki i znowu na polski, ale oddaje ducha i literę porozumień. "Centralny komitet partii [tj. Centralny Komitet Robotniczy PPS - R. Ś.] zobowiązał się wszelkie zdobyte wiadomości o Kraju Nadwiślańskim [Austriacy używali terminu "Polska rosyjska" w odniesieniu do Królestwa Polskiego] i Rosji Zachodniej, mogące interesować biuro wywiadowcze [tj. Biura Ewidencyjnego] Sztabu Generalnego, będzie przekazywał temu ostatniemu i że zobowiąże członków partii do prowadzenia intensywnej i stałej działalności wywiadowczej w terenie. Jako rekompensatę za dostarczanie wymienionych informacji rząd austriacki zobowiązał się zapewnić partii wolność zamieszkiwania i swobodę działań na rzecz organizacji w obrębie Galicji oraz ochronę organizacji partyjnej przed agentami rosyjskich organów śledczych".

Było to pierwsze z trzech głównych porozumień, jakie Piłsudski zawierał z przedstawicielami wywiadu Austro-Węgier. Ustalenia mogły być słowne, ale Ronge zobowiązany był złożyć z nich raport swoim przełożonym. Sprawa bowiem była zbyt poważna i angażowała politycznie Sztab Generalny, na to Hordliczka musiał mieć przyzwolenie gen. Conrada von Hötzendorfa. Kilka dni po konferencji Biuro Ewidencyjne przesłało do oddziałów HK-Stelle we Lwowie i w Krakowie informację o rezultatach wiedeńskich rozmów jako podstawową wytyczną do dalszych kontaktów z przedstawicielami PPS Frakcji Rewolucyjnej. Redl nie dowiedziałby się o niczym, gdyby nie wpadły mu w ręce właściwe dokumenty, chyba że brał udział w konferencji wiedeńskiej, czego, jak już wspomniano, nie można wykluczyć. Z racji pełnionej funkcji znał wszystkie najtajniejsze plany Biura Ewidencyjnego. Potwierdzenie faktu istnienia operacji "R" nie przedstawiało dla niego żadnej trudności. Liczba osób wtajemniczonych w pierwszą fazę operacji "Konfidenta 'R " była ograniczona do kilku zaufanych ludzi w Biurze Ewidencyjnym oraz w oddziale HK-Stelle we Lwowie. Natychmiastowe wyjawienie znajomości planów austriackiego Sztabu Generalnego przez wywiad rosyjski groziło zdekonspirowaniem źródła informacji. Rosjanie wyjawili dopiero rok później treść umowy, kiedy Redla nie było już w Biurze Ewidencyjnym, oddalając od jego osoby ewentualne podejrzenia o zdradę.

Inne ślady zapisu przebiegu wiedeńskiej konferencji znajdujemy we wspomnieniach Sławka, który odnotował aspekty polityczne rozmów. "Podstawą rozumowania sztabu austriackiego było - pisał - że działalność rewolucyjna na terenie państwa rosyjskiego, która wyrażała się w strajkach masowych i ruchach ulicznych, a najsilniej w działaniu Organizacji Bojowej jest czynnikiem, który może mieć poważne znaczenie na wypadek wojny. Działalność Organizacji Bojowej imponowała im bardzo". Przedstawicielom wywiadu austriackiego tłumaczono, że "ruch rewolucyjny, ażeby się przejawił w formie jakiejś partyzantki, czy jakiejś akcji dywersyjnej na tyłach, nie jest możliwy, jeśli się będzie wskazywało jako cel to, żeby wygrała Austria, czy też Austria i Niemcy. Zwycięstwo Austrii i Niemiec nie może animować Polaków do tego stopnia, ażeby byli gotowi do ruchawki rewolucyjnej. Inaczej rzecz może się przedstawiać tylko pod warunkiem, że wystąpią w wojnie wyraźnie oddziały wojskowe armii polskiej, zaczątek wojska polskiego. Ten zaczątek może oddziaływać w sposób zachęcający dla nastrojów społeczeństwa i może dać właśnie to - argumentował na koniec - o co panom chodzi, akcję dywersyjną na tyłach Rosji". Z tym, że "akcja dywersyjna - dodawał od siebie - właściwie nie leżała w naszym interesie. Akcja dywersyjna, to jest zużywanie sił, które się rzuca wtedy, kiedy nam zależało na budowaniu sił do końcowych rozgrywek. Czyli, wszystko jedno, wmawialiśmy w nich, że owszem, ale dla akcji dywersyjnej potrzeba jest wystąpienia oddziałów, natomiast faktycznie popchnięcie do akcji dywersyjnej w ograniczonych rozmiarach uzależnialiśmy po prostu od biegu wydarzeń i szeregu innych, nawet natury politycznej, elementów, których z góry przewidzieć nie było można".

Austriaccy rozmówcy Piłsudskiego, Jodki-Narkiewicza i Sławka nie byli upoważnieni do tak daleko idących zobowiązań. Poprzestano więc na osiągnięciu podstaw porozumienia, które w przyszłości umożliwiało poszerzenie jego formuły.

Coraz śmielsza działalność niepodległościowa Polaków, pobudzana przez emigrantów z Królestwa, stała się przedmiotem zainteresowania najwyższych władz wojskowych w Wiedniu. Z politycznego punktu widzenia nawiązanie kontaktu z polską irredentą dawało Biuru Ewidencyjnemu możliwość zbudowania agentury wpływu w polskim ruchu wolnościowym i zwrócenia na zewnątrz monarchii naddunajskiej, w kierunku przeciwrosyjskim, możliwych antypaństwowych tendencji ze strony polskiej. W bliższej perspektywie współpraca wywiadowcza z PPS stwarzała tajne ogniwo łączące środowisko socjalistyczne z władzami wojskowymi i politycznymi monarchii. Przede wszystkim jednak włączenie ruchu rewolucyjnego Polaków do wywiadu Austro-Węgier pozwalało na rozwinięcie wystąpień rewolucyjnych w Rosji jako dywersji politycznej na wypadek kryzysu we wzajemnych stosunkach. Ronge, pewny doświadczeń wojny japońsko-rosyjskiej i rewolucji 1905 r., nie mógł również nie wykorzystać nadarzającej się okazji dla celów czysto wywiadowczych. "Błędem Rosjan - wspominał - było odrzucenie propozycji chińskiego bogacza Tifontaya, który w zamian za milion rubli oferował zorganizowanie sieci szpiegowskiej. Jego nienawiść do Japończyków, którzy wyznaczyli cenę za jego głowę, gwarantowałaby wszak dobre usługi".

Członków grupy Piłsudskiego łączyły silne więzy środowiska, co dawało najlepszą obronę przed zewnętrzną penetracją. Można też było bez ograniczeń eksploatować ich postawy patriotyczne i antyrosyjskie dla funkcji informacyjnych i dywersyjnych "Konfidenta 'R' ", chociaż sam Piłsudski traktował współpracę wywiadowczą jako formę walki o niepodległość. Grę prowadził jednak Ronge i to on określał reguły rozgrywki. Szef Grupy Wywiadu, zanim przystąpił do rozmów z Piłsudskim, musiał potwierdzić jego wiarygodność, jako potencjalnego źródła informacji. Zajmował się tym Iszkowski, którego wszystkie raporty w tym względzie zachęcały do nawiązania ściślejszego kontaktu z przywódcą PPS. W kwestii utrzymania lojalności politycznej Piłsudskiego miał okazję zorientować się osobiście podczas wcześniejszego spotkania. "Nareszcie - pisał później z satysfakcją Ronge - kapitan Iszkowski wciągnął do współpracy różne osoby z Polskiej Partii Socjalistycznej. Uzyskał przy tym tak dobre wyniki, że pod koniec 1910 r. przezwyciężono moralne skrupuły i nawiązano kontakty z agentami, którzy wymieniali nazwę swej partii. Nie staraliśmy się jednak zacieśniać tych związków".

Wbrew temu, co pisał na końcu, zamierzał wejść w bliższy kontakt z Piłsudskim i rozwinąć planowane działania wywiadowcze. Piłsudskiego i jego sieć Ronge wpisał do ewidencji Evidenzbureau pod kryptonimem "Konfident 'R' ", w skrócie "R". Księgi ewidencyjne zostały później zniszczone i obecnie nie ma już śladu takiego wpisu. Inaczej być jednak nie mogło. Kryptonim operacji "Konfident 'R' " był wewnętrznym kluczem do kontaktu Iszkowskiego oraz późniejszego szefa oddziału HK-Stelle w Krakowie, kpt. Józefa Rybaka z Rongem. Nową agenturę podporządkowano formalnie sekcji wywiadu "R" - rosyjskiej. Kontakt głęboko zakonspirowano i faktycznie wydzielono ze struktur operacyjnych Biura Ewidencyjnego. Oficjalnie takiej operacji nie prowadzono. W aktach Biura Ewidencyjnego wprowadzono szyfr - wyróżnik kancelaryjny: "Partia 'R' ", "R" lub "'R' PPS". Raporty dotyczące "Konfidenta 'R' " trafiały wyłącznie na biurko Rongego, który kierował całą operacją. Oficerami łącznikowymi byli szefowie oddziałów HK-Stelle we Lwowie i w Krakowie, którzy na podstawie ogólnych dyrektyw i instrukcji Rongego przejmowali bezpośredni nadzór nad poczynaniami Piłsudskiego. Działania wywiadowcze "Konfidenta 'R' " w Królestwie Polskim miał przejąć ośrodek HK-Stelle w Krakowie, chociaż podstawowe rozmowy prowadził dalej Iszkowski.

Pewne zadania wspomagające o charakterze osłonowym dla działań placówek HK-Stelle we Lwowie i w Krakowie, w ramach operacji "Konfidenta 'R' ", określono zapewne dla Głównego Ośrodka Wywiadowczego w Przemyślu. Szef ośrodka, kpt. Sztabu Generalnego Aleksander Dzieduszycki (1 V 1907 - 1 XI 1910), musiał być przynajmniej w ogólnych zarysach wprowadzony w operację, znać jej głównych kontrahentów ze strony PPS, aby wiedzieć, co się dzieje na własnym terenie oraz w pasie działań służby wywiadowczej w Rosji, poruczonym przez Biuro Ewidencyjne. Rejon operacji wywiadowczych HK-Stelle w Przemyślu nie mógł być zawieszony w próżni dla organizacji "Konfident 'R' " i początkowo podlegał szefowi ośrodka wywiadowczego we Lwowie, a od końca 1912 r. szefowi wywiadu ośrodka krakowskiego. Dzieduszyckiemu i jego następcy, kpt. Sztabu Generalnego Wiktorowi Bauerowi (1 X1 1910 - 2 VIII 1914), została określona rola biernego obserwatora i pomocnika przy przedsięwzięciach "Konfidenta 'R' ", kierowanych z Wiednia, Lwowa i Krakowa.

Na konferencji 10 marca 1909 r. w Wiedniu Ronge prawdopodobnie omówił także technikę nawiązania łączności przez Piłsudskiego z szefem HK-Stelle w Krakowie, przyjęto zewnętrzny kryptonim tego kontaktu - "Stefan" (być może w skrócie również "Konfident S"). Przedstawicielowi PPS, z którym Rybak miał wejść w kontakt, nadano taki sam pseudonim - "Stefan" (w odróżnieniu od kontaktu lwowskiego - "Roman"). Pod tym pseudonimem miał występować Piłsudski jako kierownicza osoba z PPS.

Stosowano zasadę odpowiedzialności personalnej za ujawnienie prowadzonej operacji wywiadowczej. Ronge, Iszkowski i Rybak odpowiadali osobiście za własne odcinki prac "Konfidenta 'R' ". W razie niepowodzenia i politycznych komplikacji Sztab Generalny miał uznać ich działalność za samowolną, prowadzoną na gruncie pozasłużbowym i szkodliwą dla interesów monarchii.

W ten sposób zainicjowano najtajniejszą operację wywiadowczą Evidenzbureau. Moment ten uznać należy za początek działalności wywiadowczej organizacji "Konfident 'R' ". Piłsudski podlegał od tej pory procedurze operacyjnej Biura Ewidencyjnego. Był to również realny początek tworzenia podstaw działania ruchu niepodległościowego przy wsparciu władz wojskowych Austro-Węgier. Rozpoczęto tworzenie odrębnej struktury agenturalnej Biura Ewidencyjnego, działającej według klasycznych reguł służby wywiadowczej. Operacja wykazywała od początku planowy rozwój. Prowadzono ją niezwykle ostrożnie, starannie kamuflując wszystkie działania, aby nie tylko uniemożliwić rozpoznanie działalności wywiadowczej przez rosyjskie służby specjalne, ale również ukryć je przed własnym aparatem wywiadu. Zgodnie z generalną koncepcją Sztabu Generalnego w Wiedniu współpraca wywiadowcza z PPS miała stwarzać pozory pomocy wojskowej ruchowi niepodległościowemu w Królestwie Polskim. Powiązania Polaków z wywiadem austriackim byłyby anonimowe, jak cała agentura "Konfident 'R' ", ale jej działania oraz polityczny sens operacji miały być, jak się niebawem okaże, czytelne dla wywiadu i władz wojskowych Rosji. Od tej pory sprawy Piłsudskiego i ruchu niepodległościowego były prowadzone pod bezpośrednim nadzorem szefa Grupy Wywiadu w Biurze Ewidencyjnym, Rongego, a od sierpnia 1914 r. szefa Oddziału Informacyjnego Naczelnej Komendy Armii, Hranilovica von Czvetassin.

Wykonanie podjętych na konferencji postanowień poruczono kierownikom oddziałów HK-Stelle we Lwowie i w Krakowie. Dalsze rozmowy z przywódcami PPS płk Csicserics von Bacsany oraz kpt. Iszkowski prowadzili we Lwowie. Kontakt z tamtejszą HK-Stelle utrzymywali Malinowski, Jodko-Narkiewicz i Sławek. Mieli oni dopracować szczegóły i merytoryczny zakres współpracy wywiadowczej na podstawie instrukcji Rongego i zgodnie z zasadą kompetencji terytorialnej ośrodków HK-Stelle.

Na początek Ronge zlecił szefom ośrodków HK-Stelle we Lwowie i w Krakowie podjęcie zadań sprawdzających wiarygodność "Konfidenta 'R' ", aby ostatecznie ocenić przydatność tworzonej agentury dla potrzeb wywiadu przez określenie jej rzeczywistych zdolności penetracyjnych i możliwości zdobywania informacji. Musiała być pełna jasność co do źródeł dostarczanych wiadomości i podstaw działania owego odrębnego wywiadu. Złe rozpoznanie źródeł wywiadu stwarzało bowiem niebezpieczeństwo utrudnienia prac placówkom rozpracowującym, a otrzymywane informacje miałyby wartość ograniczoną, gdyż nie byłyby wiarygodne. W konsekwencji mogło to spowodować obruszenie całego systemu ewidencji danych Evidenzbureau. Dodatkowo Ronge musiał mieć pewność, że Piłsudski nie obróci swojej służby wywiadowczej, skierowanej przeciwko Rosji, w stronę Austro-Węgier i ze wzmożoną gorliwością nie rozpocznie uprawiania propagandy irredentystycznej na terenie monarchii. Współpracę na przyszłość warunkowało określenie stanowiska polskiej irredenty wobec rysującego się konfliktu między zaborcami i sformułowanie pozytywnego programu walki z Rosją, możliwego do realizacji w powiązaniu z polityką Austro-Węgier.

Najpierw Ronge przekazał Piłsudskiemu podstawową instrukcję dla członków partii w Królestwie do prowadzenia wywiadu przeciw Rosji, na obszarze przyszłych działań militarnych. Polecono Piłsudskiemu rejestrować na terenie rosyjskim dane o ruchach i dyslokacji wojsk, numery jednostek wojskowych i stany liczebne. Sztab austriacki interesowały też szczegółowe informacje o rozkwaterowaniu żołnierzy i oficerów w poszczególnych jednostkach ("Ilość ludzi w samym oddziale? Czy nie ma w nim Polaków, Żydów albo ludzi sprzyjających rewolucji?"), rozkłady zajęć, rozmieszczenie składów wojskowych ("Jak daleko znajdują się najbliższe oddziały wojska i jaki czas jest potrzebny do przebycia tej przestrzeni?") i urządzeń telegraficznych ("Telefony i telegrafy, jeśli są, to gdzie i gdzie najłatwiej przeciąć połączenia telegraficzne?"), rozstawienie posterunków straży ziemskiej i granicznej oraz ogólne wiadomości o władzach administracyjnych i policyjnych w poszczególnych miejscowościach. W uzupełnieniu instrukcji Komitet Zagraniczny PPS Frakcji Rewolucyjnej rozesłał 24 marca 1909 r. poufny okólnik, w którym polecono członkom partii dostarczenie wszelkich informacji z terenu Królestwa i Rosji na temat bliższej znajomości miejscowych warunków, ludności, dróg, itp. Pytano o dane personalne osób, krewnych i znajomych, którzy mogliby pomóc w zbieraniu informacji. W kolejnym okólniku, z 2 kwietnia 1909 r., Komitet Zagraniczny potwierdził przekazane dotąd zadania wywiadowcze, przypominając o obowiązku ich wykonania.

Były to typowe zadania sprawdzające, przekazywane nowym konfidentom na okres próbny ich działalności. Niektóre elementy instrukcji pozostawały do wykonywania w dłuższej perspektywie czasowej, kiedy potwierdzała je właściwa umowa wywiadowcza. Wywiady Austro-Węgier i Niemiec dysponowały żądanymi od Piłsudskiego danymi ewidencyjnymi z obszaru Rosji. Porównanie otrzymywanych informacji dawało obraz rzeczywistych wpływów oraz pola penetracji "Konfidenta 'R' ". Zadania wstępne miały na celu zainicjowanie konkretnej współpracy, stopniowe przystosowanie organizacji Piłsudskiego do zadań trudniejszych w realizacji, jak sabotaż i dywersja polityczna oraz "mała wojna" na wypadek otwartego konfliktu z Rosją.

Zastanawia opublikowanie instrukcji wywiadowczej w "Robotniku", czym złamano zasady konspiracji. Wszystko wskazuje na to, że taką dyspozycję wydał Ronge przy przekazaniu instrukcji Piłsudskiemu na spotkaniu 10 marca 1909 r. Centralny Komitet Robotniczy lub Komitet Zagraniczny PPS powinien rozesłać instrukcję okólnikiem poufnym. Z dostępnych dokumentów wynika bowiem, że pierwszy kontakt z przedstawicielami Piłsudskiego po konferencji w Wiedniu miał miejsce we Lwowie 26 marca 1909, a instrukcję wydrukowano 18 marca 1909 r. Działanie to wyda się logiczne tylko wówczas, gdy weźmie się pod uwagę zamierzony efekt propagandowy i chęć ujawnienia celów politycznych współpracy Biura Ewidencyjnego z przywódcami PPS Frakcji Rewolucyjnej.

Szefowie sztabu korpusów we Lwowie, płk Csicserics von Bacsany, i w Krakowie, płk Theodor Gabriel, otrzymali instrukcje rozwijania kontaktów na podstawie ustaleń przyjętych 10 marca 1909 r. w Wiedniu. Dnia 26 marca Csicserics von Bacsany odbył pierwszą rozmowę z przywódcami partii, zapewne z Jodko-Narkiewiczem i Malinowskim, o organizowaniu wywiadu w Królestwie Polskim i w Rosji, na podstawie instrukcji wywiadowczej przekazanej Piłsudskiemu w Wiedniu. Uzgodniono również, że kierownictwo PPS Frakcji Rewolucyjnej wypowie się bliżej na temat możliwości prowadzenia walki rewolucyjnej z caratem w Królestwie Polskim w kontekście możliwego konfliktu między Rosją a Austro-Węgrami.

Nadzieje na konflikt zbrojny między zaborcami, w związku z kryzysem bośniackim, oraz powiązania dalszej walki o odbudowę Polski ze stanowiskiem państw centralnych, realizowane za pośrednictwem wojskowych służb wywiadu Austro-Węgier, wpływały bezpośrednio na ewolucję linii politycznej PPS Frakcji Rewolucyjnej, zbliżając ją do "militaryzmu" ZWC. Wojna mogła stać się czynnikiem sprzyjającym w walce rewolucyjnej. "Łatwo bowiem przewidzieć - przekonywano we wstępnym artykule redakcyjnym pt. Groźba wojny, zamieszczonym w "Przedświcie" w styczniu 1909 r. - że każda przyszła wojna Rosji rozbudzi w państwie drzemiące dziś siły rewolucyjne, które postarają się skorzystać z osłabienia rządu, aby dokończyć dzieła, zaczętego podczas wojny japońskiej". Myśl tę rozwijał ogłoszony w "Przedświcie" dwa miesiące później artykuł Czy jesteśmy gotowi? Odchodzono od idei rewolucji socjalistycznej. Wskazywano potrzebę walki zbrojnej dla podstawowego celu politycznego: zdobycia - jak pisano - "przy pierwszej sposobności Polski niepodległej, zwykłej, choć oczywiście jak najdemokratyczniejszej, niezależnej ojczyzny", inaczej niż w przeszłości, kiedy "niejeden z nas uważał za stosowne bronić się od wrogich zarzutów tym, że ta Polska będzie socjalistyczną, że uzyskanie jej możliwe jest w ogóle dopiero przy jednoczesnej wszech-europejskiej socjalnej rewolucji". Nie byłby to już bezwolny ruch rewolucyjny, ale walka ujęta w karby organizacyjne. Gdyż "nadzieję na uzyskanie jakichś korzyści mielibyśmy tylko wtedy, gdybyśmy ze swej strony mogli postawić jakąś, możliwie największą, walczącą o prawa ludu polskiego siłę zbrojną", która miałyby oparcie w nastrojonych rewolucyjnie masach. W ten sposób tępiono ostrze społeczne rewolucji, jednakowo groźne dla monarchii Romanowów, jak i Habsburgów i Hohenzollernów.

Podobnie należało rozwiązać kwestie rewindykacji politycznych, kierując je wyraźnie tylko w stronę Rosji. Zagadnienie to ujęto w kolejnym artykule redakcyjnym "Przedświtu", oddając istotę problemu w tytule: Niepodległość jednozaborowa czy trójzaborowa? Wskazywano, że w przeszłości hasło programowe niepodległości wyrażało tylko ogólną ideę i kierunek dążeń PPS. "W pierwszym okresie istnienia partii naszej, przed wojną rosyjsko-japońską - podkreślano - nie było wypadku, żebyśmy potrzebowali zastanawiać się nad tym, co ma stanowić cel naszych usiłowań: czy uwolnienie jednego tylko zaboru (rosyjskiego, austriackiego lub pruskiego), czy też - wszystkich trzech. Nie zastanawialiśmy się nad tym, gdyż jak jedno, tak drugie zdawało nam się bardzo odległym, w każdym zaś razie nie wymagającym żadnych bezpośrednich działań i przygotowań". Dopiero kryzys w stosunkach między zaborcami postawił kwestię odpowiedzi na postawione w tytule pytanie, stawiając problem na gruncie polityki praktycznej i realnego wpływu na rzeczywistość. Zakładano, że rozbicie jednocześnie wszystkich trzech państw zaborczych, oderwanie od nich polskich prowincji i złączenie ich w jedno, niezależne państwo mogło się dokonać tylko na drodze powszechnej rewolucji, podczas której proletariat polski zwyciężyłby armie tych trzech mocarstw, albo też przez wojnę, która by tak osłabiła te państwa, że powstałyby odpowiednie warunki do polskiego zwycięstwa. Jak pokazały doświadczenia rewolucji 1905 roku, nie mogło być mowy "o walce zwycięskiej samego proletariatu polskiego, choćby najlepiej uzbrojonego, wyćwiczonego i zorganizowanego" z trzema cesarstwami. Dla innych narodowości hasła rewolucji były tak samo obce, jak dla większości społeczeństwa polskiego. O jednoczesnym ruchu rewolucyjnym we wszystkich trzech państwach zaborczych mowy być nie mogło. "W Austrii - dodawano - ani w chwili dzisiejszej, ani w najbliższej przyszłości mowy być nie może o rewolucji zbrojnej". Wojna totalna między trzema zaborcami również nie wchodziła w rachubę. Nie istniały wówczas warunki do uzyskania zjednoczonej, niezależnej Polski. Można było natomiast oczekiwać wojny Rosji z Niemcami i Austro-Węgrami. "Z wojny takiej, przy znacznym wytężeniu sił, moglibyśmy prawdopodobnie skorzystać - przypuszczano - ale nie w tych rozmiarach, by uzyskać niepodległość wszystkich ziem polskich". Dodatkowo w Rosji były największe szanse na rewolucję. "Tam - podkreślano - znajdują się i wewnętrzne warunki rewolucji zbrojnej - istnienie przeświadczenia o jej konieczności u coraz większej ilości ludzi, i zewnętrzne - słabość państwa, wynikająca z samej jego natury. Tam zatem możemy i powinniśmy przygotowywać się do ziszczenia naszego programu, do wywalczenia niepodległości". Oferta pod adresem władz austriackich była wyraźna. "Wszak walcząc z caratem - dodawano, aby wyzbyć się niedomówień - my możemy mieć na celu tylko wyzwolenie zaboru rosyjskiego: chcąc to samo uczynić z Galicją lub Poznańskiem, musielibyśmy rozpocząć walkę z Austrią i Niemcami, a tego przecie żaden rozsądny człowiek doradzać nie będzie". Na przyszłość wskazywano cele dalsze, co w istniejących warunkach miało raczej na celu zaakcentowanie szerokim rzeszom partyjnych trzymania się zasad programowych i jednocześnie pomnażało argumenty przetargowe w rozmowach z wojskowymi austriackimi, niż było realną perspektywą polityczną. "Do Polski wolnej i zjednoczonej dążyć będziemy i uzyskamy ją - pisano w zakończeniu artykułu - gdyż stanowi ona potrzebę ludu naszego i znajduje się na linii rozwoju społeczeństw dzisiejszych, wszystko zaś, co nas do tego celu zbliżyć może, postaramy się zdobyć, choćby nas to największych wysiłków kosztować miało, czy tym będzie zwiększenie swobód w którymkolwiek z zaborów, czy stworzenie obejmującego jeden z nich, samoistnego państwa. I jeżeli wypadki polityczne dozwolą nam znowu rozpocząć zbroją walkę z caratem, to będziemy ją prowadzili pod hasłem niepodległości zaboru rosyjskiego, gdyż będzie to jedyna akcja, dostępna dla nas w danej chwili, a wynikająca ze wskazań naszego programu". Artykuł stanowił ważny moment w rozwoju myśli politycznej obozu polskiej irredenty, dając praktyczną wykładnię myśli niepodległościowej.

Główne tezy artykułu Jodko-Narkiewicz rozwinął następnie w broszurze Kwestia polska wobec zbliżającego się konfliktu Austrii z Rosją, gdzie jednoznacznie wypowiedział myśl oparcia programu niepodległościowego o politykę Austro-Węgier. Dlatego armie austriacka i niemiecka mogłyby liczyć na pomoc polską. Rosja "podczas wojny - przekonywał autor - przeżyje bardzo ciężki kryzys, będzie musiała wytężyć wszystkie swoje zasoby, ażeby uchronić się od ciężkiej klęski, jeżeli nie od zagłady, od której bronią ją poniekąd jej niezmierzone obszary. Każdy cios, który zostanie jej wtedy z boku zadany, będzie zatem przez nią odczuwany stokroć silniej, niż w czasach zwykłych, dotkliwiej niż podczas wojny japońskiej".

Tyle w kwestii wyjaśnienia zasad programowych partii w nowych warunkach politycznych. Stanowisko czynnej, bezpośredniej i otwartej walki z Rosją wskazywała natomiast odezwa Centralnego Komitetu Robotniczego PPS Frakcji Rewolucyjnej, datowana z Warszawy, w marcu 1909 r. "Po raz pierwszy od wieku - głosiła odezwa - gotowa pęknąć spójnia, którą zbrodnia rozbiorów Polski złączyła mocarstwa wschodniej Europy. W chwili takiej nie pozwolimy decydować o nas bez nas. Nie chcemy być niewolnikami i potrafimy wyzyskać dla naszych interesów, dla sprawy ludu polskiego nadchodzące wypadki. Rządowi carskiemu nie udało się stłumić w nas wyrzeczenia się lepszej przyszłości. Ma on w nas wrogów nieprzejednanych, gotowych walczyć z nim do tchu ostatniego. Do walki tej już dzisiaj gotować się musimy". W tej oględnej i ogólnikowej formie zawierał się powrót do taktyki bojowej PPS Frakcji Rewolucyjnej, organizowania siły zbrojnej do walki przeciwko Rosji. Do niepodległości miało doprowadzić zbrojne powstanie. "Przygotowanie wszystkiego - uzupełniano w innym miejscu - co leży w naszych siłach, dla umożliwienia takiego powstania, to nasze zadanie na dziś. W razie zaś, gdyby nas nasze rachuby zawiodły i gdyby nastał nowy okres spokoju międzynarodowego, to nasze działania przygotowawcze nie pójdą na marne, gdyż umożliwią nam one postawienie naszej walki rewolucyjnej z rządem na szerszej daleko stopie, niż dzisiaj".

To wyeksponowanie niektórych poglądów oraz bardzo szybka ewolucja w stanowisku politycznym kierownictwa PPS Frakcji Rewolucyjnej miało czysto praktyczny wymiar, ułatwiało zbliżenie stanowisk w rozwijanych kontaktach sztabowych austriackich. Brakowało jeszcze szczegółowego określenia zadań rewolucji w Królestwie Polskim oraz postawy wobec Austro-Węgier.

Zaniepokojenie polskich rozmówców z Austriakami wywołało wrażenie wzmożonego nadzoru policyjnego nad ruchem socjalistycznym w Galicji w związku ze sprawą Brzozowskiego i Borowskiej. Prosili o interwencję. "Należałoby wpłynąć na to - wnioskował Csicserics von Bacsany w raporcie z rozmowy - by prześladowanie tych ludzi ustało". Sprawa była delikatna, ale możliwa do wyjaśnienia kanałami nieoficjalnymi przez Biuro Ewidencyjne. Policja krakowska była zaniepokojona, wszędzie węszono szpiegów Ochrany. Afera Azefa i rewelacje Bakaja kierowały uwagę i podejrzenia na środowiska emigracji rosyjskiej.

Spodziewano się powszechnie, że dojdzie niebawem do właściwych procesów szpiegowskich i na ławach oskarżonych zasiądą rosyjscy agenci. Stąd sugestia Csicsericsa von Bacsany do wykorzystania tych rozpraw do walki z Ochraną. "Dyrektor policji Flatau - pisał 26 III 1909 r. w raporcie do Biura Ewidencyjnego - winien umożliwić funkcjonariuszom Ochrany wstęp na wszystkie procesy drogą zaopatrzenia ich w karty wstępu". Szukano prowokatorów w PPS. Pomogła dopiero wspomniana interwencja Csicsericsa von Bacsany. Do nowych procesów szpiegowskich nie doszło.

Dalsze kontakty z przedstawicielami PPS Frakcji Rewolucyjnej we Lwowie prowadził Iszkowski. Szef HK-Stelle 16 kwietnia 1909 r. meldował Rongemu o kolejnym spotkaniu: "Partia PPS. Rozmowa z partią na podstawie instrukcji". Rozmowy przebiegały po myśli Biura Ewidencyjnego, bo Ronge 10 maja 1909 r. przesłał Iszkowskiemu kwestionariusz do zaewidencjonowania danych otrzymanych od organizacji Piłsudskiego: "Kwestionariusz przesłany" - odnotowano w dzienniku podawczym Biura Ewidencyjnego. Uzupełniono zadania kontrolne o ewidencję mostów i ruchu kolejowego: "Ludzi - głosiła instrukcja dla PPS z 19 maja 1909 r. - mosty kolejowe obserwować i składać meldunki". Nie ma informacji na temat rezultatów testu sprawdzającego "Konfidenta 'R' ". Można przyjąć, że wypadł pozytywnie, gdyż rok później włączono operację "Konfident 'R' " w system wywiadu Biura Ewidencyjnego, po uprzednim okresie instalowania i zabezpieczania nowej agentury, przy rozwinięciu jej w oparciu o krakowski ośrodek HK-Stelle.

Pierwsze spotkanie w Krakowie na temat kontaktów HK-Stelle z PPS Frakcją Rewolucyjną odbyło się 3 kwietnia 1909 r.. Rozmowę prawdopodobnie prowadził szef sztabu korpusu krakowskiego, płk Theodor Gabriel. Spotkanie miało zapewne charakter techniczny, inicjujący kontakty wojskowe delegatów PPS na gruncie krakowskim. Ośrodek krakowski prowadził w tym czasie wyłącznie działania wspomagające w zakresie operacji "Konfident 'R' " i delegowany do prowadzenia kontaktu oficer wywiadu przyjmował do wiadomości decyzje, które zapadały w oddziale lwowskim HK-Stelle. Tak też zapewne było i w tym wypadku, kierownictwo ośrodka krakowskiego HK-Stelle otrzymało odezwę marcową Centralnego Komitetu Robotniczego PPS Frakcji Rewolucyjnej jako materiał ilustrujący zamiary polityczne polskiego ruchu rewolucyjnego w Rosji, wspomaganego przez wywiad c. i k. monarchii. Ronge chciał zmienić zakres kompetencji operacyjnej obu ośrodków. Zamierzał pod nowym kierownictwem Głównego Ośrodka Wywiadowczego w Krakowie rozwinąć głęboki wywiad w Królestwie Polskim, odciążając na tym polu prace oddziału HK-Stelle we Lwowie. Szukał tylko odpowiedniego kandydata do tej roli. Wybór padł na por. Józefa Rybaka, Polaka, wzorowego oficera artylerii, przydzielonego do Biura Kolejowego przy Sztabie Generalnym w Wiedniu.

"Wydaje mi się - mówił później Rybak - że już od dzieciństwa przeznaczony byłem do kariery oficerskiej. Ojciec mój, pochodzący z Wadowic, był lekarzem, stypendystą wojskowym. Po ukończeniu Uniwersytetu Jagiellońskiego przez 10 lat służył w wojsku i pracował najpierw jako lekarz uzdrowiska w Delatynie, gdzie przyszedłem na świat, później jako lekarz kolejowy w Strumieniu na Śląsku [Cieszyńskim]. Powodziło mu się dobrze, tym bardziej, że oprócz bogatej praktyki piastował rentowną posadę lekarza w majątkach arcyksięcia Albrechta koło Cieszyna. Chodziłem do gimnazjum niemieckiego w Bielsku. Później zaś, zgodnie z moimi ambicjami i planami ojca, ukończyłem w Wiedniu szkolę kadetów artylerii. W 1901 r. otrzymałem promocję na oficera i przydział do 1 pułku artylerii polowej w Krakowie na Wawelu. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z grodem podwawelskim, z którym po kilku latach miałem się związać znacznie silniej". Studia wojskowe odbywał w Wyższej Szkole Wojennej w Wiedniu (1905-1907), gdzie otrzymał nominację na porucznika i został przydzielony do korpusu oficerów Sztabu Generalnego. Służbę sztabową odbywał początkowo w Zadarze (Zara) w Dalmacji i w Mostarze w Hercegowinie.

W czasie kryzysu aneksyjnego, 31 października 1908 r. został przeniesiony do Sztabu Generalnego w Wiedniu, z przydziałem do Biura Kolejowego (Eisenbahnburo), które, jako Oddział IV Sztabu, obejmowało zagadnienia transportu i zaopatrzenia armii. Był to niewątpliwy awans służbowy dla oficera, który w wieku 26 lat, po zaledwie kilkumiesięcznych praktykach sztabowych, obejmował ważne stanowisko w Sztabie Generalnym, gdy przeniesienia następowały zwykle po kilkuletnim okresie służby. W Biurze Kolejowym odpowiadał za przygotowanie transportów wojskowych w czasie mobilizacji XI korpusu we Lwowie, X korpusu w Przemyślu, I korpusu w Krakowie i II korpusu w Wiedniu na linii kolejowej "3-1" z Czerniowiec, przez Lwów, Kraków, Wiedeń do Isonso. Biuro mieściło się w gmachu Ministerstwa Wojny przy placu Am Hof przy Sztabie Generalnym, obok Biura Ewidencyjnego. Przydział nie był przypadkowy, jak słusznie przypuszczał Rybak, wiązał się z późniejszą służbą w oddziale HK-Stelle w Krakowie. Ronge widocznie już w listopadzie 1907 r., przy przydzieleniu Rybaka do korpusu Sztabu Generalnego, wytypował go do służby wywiadu Biura Ewidencyjnego.

Zbliżała się wiosna 1909 r. "Pewnego mroźnego poranka - wspominał Rybak - kiedy przez skute lodowymi arabeskami szyby ledwie widać było zarysy Burgu, zjawił się przede mną nasz woźny i powiedział mi, że mam się natychmiast stawić w Biurze Ewidencyjnym [...j". Miał zameldować się u Dzikowskiego. Celu wizyty oczywiście nie znał. W tym czasie Iszkowski był już po wstępnych rozmowach z Piłsudskim, szykowano spotkanie w Wiedniu, zapadły pierwsze ważne decyzje o uściśleniu kontaktu z PPS Frakcją Rewolucyjną. Plany Rongego wchodziły w fazę wykonania. Zamierzał częściowo wtajemniczyć w nie Rybaka, w zakresie kompetencji szefa ośrodka HK-Stelle w Krakowie. Rybak stawił się zaraz w Biurze Ewidencyjnym, swoje kroki skierował do gabinetu Rongego. Przyjął go najpierw Dzikowski. Rozmowę prowadził po polsku, wypytywał o sprawy osobiste. Obaj przeszli zaraz do gabinetu szefa Grupy Wywiadu. Ronge polecił Rybakowi objęcie kierownictwa oddziału HK-Stelle w Krakowie z zadaniem rozbudowania placówki. Oprócz zwykłych zadań wywiadowczych miał poruczone również przejęcie w Krakowie specjalnego kontaktu z socjalistycznymi grupami polskimi, działającymi na terenie Galicji i Królestwa Polskiego, przede wszystkim z PPS. Polecenie to Rybak zrozumiał w ten sposób, że miał popierać działania wojskowe PPS skierowane przeciwko Rosji. Ronge pozostawił Rybakowi zupełną swobodę w organizowaniu pracy. Bliższe instrukcje obiecał przekazać w późniejszym terminie. Po rozmowie, 20 lutego 1909 r., ukazał się w dzienniku szefa Sztabu Generalnego rozkaz o przydzieleniu Rybaka do oddziału Sztabu Generalnego przy dowództwie I korpusu w Krakowie.

Przez kilka następnych tygodni Rybak przygotowywał się do objęcia stanowiska. Wzywany był jeszcze do Hordliczki i Redla, którym zdał relację z rozmowy z Rongem. W arkana sztuki wywiadowczej wprowadzał Rybaka niestrudzony Dzikowski, ale właściwe przygotowanie fachowe miał zdobyć na miejscu, pod okiem dotychczasowego szefa placówki krakowskiej, Hubischty. Na koniec spotkał się ponownie z Rongem. Szef wywiadu Biura Ewidencyjnego tłumaczył Rybakowi, że celem nawiązania kontaktu z socjalistami polskimi było rozwinięcie wywiadu na terenie Królestwa Polskiego, a na wypadek ewentualnej wojny zorganizowanie dywersji i sabotażu przeciwko Rosji. "Za moją pracę - wspominał - miałem być osobiście odpowiedzialny, a na wypadek jakiegoś potknięcia się z mej strony działalność moja miała być oświetlona jako działalność zupełnie prywatna, przez nikogo nie inspirowana. Nie trzeba chyba dodawać, że wszystko, co miałem robić, należało utrzymywać w jak najściślejszej tajemnicy. Cała ta akcja kontaktu z Polską Partią Socjalistyczną - jak mnie poinformował mój nowy szef - nosi nazwę 'Konfident S' i pod tym szyfrem miałem w pewnych odstępach czasu porozumiewać się z centralą [w Wiedniu - R. Ś.]". Ronge zastrzegł też, aby na piśmie żadnych raportów w sprawie organizowania działań PPS i innych grup socjalistycznych nie składać, za wyjątkiem technicznego, rocznego sprawozdania, w którym każdorazowo miał Rybak informować o rozwoju operacji, którą tym razem określał jako "Akcja S" (" 'Akcja S' była kryptonimem omawianej dywersji"). Na koniec zapowiedział, że w celu zainicjowania kontaktów z PPS zgłosi się do Rybaka w Krakowie "der Konfident S", którego przybycie miał osobiście zaaranżować.

Podawane przez Rybaka kryptonimy kontaktu z PPS - "Konfident S" i "Akcja S" były nieprawdziwe. Obowiązywał zawsze jeden kryptonim operacji - "Konfident 'R' ". Przeinaczenie Rybaka mogło być świadome i wynikało z okoliczności, w jakich przekazywał te informacje, o czym już była mowa we wstępie. Możliwe jest również, że Rybak pomylił się. Dla niego Piłsudski i Sławek byli "Konfidentami S". Litera "S" oznaczała skrót wspólnego pseudonimu do bezpośredniego kontaktu - "Stefan" (podobnie jak dla Iszkowskiego - "Roman").

Rybak 20 kwietnia 1909 r. objął stanowisko pierwszego oficera wywiadu przy dowództwie I korpusu w Krakowie jako szef oddziału HK-Stelle. W sprawy ośrodka wprowadzał Rybaka przez kilka następnych miesięcy jego dotychczasowy kierownik, Hubischta, który jednocześnie odpowiadał za agendy III oddziału, zajmującego się planami operacyjnymi dla I korpusu, aż do przeniesienia 1 listopada 1909 r. na stanowisko szefa sztabu twierdzy Trydent w Tyrolu. Hubischta, według Rybaka, nie wywiązywał się "należycie ze swoich obowiązków" szefa ośrodka wywiadowczego w Krakowie i "żadnych kontaktów z PPS nie utrzymywał". Opinia ta wydaje się uzasadniona, niezależnie od tego, że cieszył się przyjaźnią Rongego. Jak wynika z korespondencji szefa Grupy Wywiadu, związanej ze sprawą Domaradzkiego, nie miał Hubischta odpowiedniego zacięcia i predyspozycji do służby w wywiadzie. Chyba dlatego Ronge odsunął Hubischtę od pierwszego, technicznego kontaktu z przedstawicielem PPS 3 kwietnia 1909 r., delegując na to spotkanie szefa sztabu I korpusu, płk. Gabriela, w oczekiwaniu zmiany na stanowisku kierownika Głównego Ośrodka Wywiadowczego w Krakowie.

Rybak przystąpił najpierw do reorganizacji ośrodka i uzupełnienia jego etatów. Początkowo miał do dyspozycji dwóch oficerów. Drugim oficerem wywiadu i zastępcą kierownika HK-Stelle był od 1905 r. kpt. Teofil Angerman. W 1911 r. obowiązki Angermana przejął kpt. Ludwik Morawski. Na krótko w 1912 r. został przydzielony do ośrodka trzeci oficer wywiadu, por. Oswald Frank.

Ze straży granicznej został na krótko delegowany do służby w ośrodku mjr Stanisław Niklas (późniejszy generał Wojska Polskiego). Na wniosek Rybaka dyrektor policji w Krakowie, doktor praw i radca rządu, Michał Stanisław Flatau, delegował do pracy w Głównym Ośrodku Wywiadowczym komisarza Rudolfa Krupińskiego oraz dwóch inspektorów policyjnych: Bronisława Karcza i Józefa Mohra. Prokurator okręgowy w Krakowie, Roman Doliński, wyznaczył do współpracy z Rybakiem swego zastępcę, wiceprokuratora Kazimierza Marawskiego. Z ramienia Sądu Krajowego w Krakowie sprawami kontaktów z ośrodkiem wywiadu zajmował się sędzia Karol Gniewosz, jako sędzia śledczy w sprawach szpiegowskich. Natomiast Komenda Żandarmerii w Galicji przydzieliła do pracy w Głównym Ośrodku Wywiadowczym komendanta komendy żandarmerii w Krakowie, majora żandarmerii Eugeniusza Dąbrowieckiego, późniejszego generała Wojska Polskiego. Niklas został wkrótce zwolniony ze straży granicznej, a na jego miejsce przyszedł kapitan rezerwy, Józef Poznański, jako eksponowany nadkomisarz

Skarbowej Straży Granicznej do spraw nadzoru finansów w dowództwie I korpusu i referent nadzoru finansami granicznymi, oddelegowany w 1907 r. przez Ministerstwo Wojny do służby wywiadu Biura Ewidencyjnego, w czasie wojny 1914-1918 r. drugi oficer wywiadu Nachrichtenstelle Krakau i zastępca Ludwika Morawskiego, w latach 1926-1928 inspektor Kontroli Skarbowej w Białej. Przez niego przechodziły wszystkie finanse krakowskiej HK-Stelle, w tym dotacje na działalność wojskową i wywiadowczą ruchu Piłsudskiego.

Przełożonym oddziału Sztabu Generalnego i zwierzchnikiem ośrodka wywiadu był szef sztabu I korpusu, płk Theodor Gabriel. Na jesieni 1909 r. zastąpił go płk Alfred Kochanowski-Korwinau, który utrzymał się na tym stanowisku do wiosny 1914 r. Kochanowski brał udział w pracach oddziału HK-Stelle, nadzorując z ramienia Sztabu Generalnego poczynania Rybaka. Miał wgląd we wszystkie sprawy ośrodka, w tym w działania w ramach operacji "Konfident 'R' ".

Rybak poznał także Vincenza Hauzvica, wówczas porucznika 22 pułku piechoty, przydzielonego do sztabu I korpusu w Krakowie (1909-1910). Spotkał się z Hauzvicem ponownie w Lublinie w 1915 r., gdy ten został szefem osławionego Oddziału Informacyjnego c. i k. Wojskowego Generał-Gubernatorstwa w Polsce.

Do swojej wyłącznej kompetencji Rybak zatrzymał wywiad zewnętrzny na Królestwo Polskie. Służbę kontrwywiadu powierzył Krupińskiemu. W zakresie zadań wywiadu ofensywnego podporządkował sobie wszystkie posterunki graniczne żandarmerii, placówki straży granicznej i ekspozytury policji na granicy z Kongresówką. Delegowani do współpracy z Rybakiem pracownicy tych placówek werbowali konfidentów do płytkiego wywiadu, głównie ze środowiska przemytników. "Nie trzeba jednak być wybitnym strategiem lub politykiem - wspominał Rybak - by zrozumieć, że te wszystkie półśrodki na wypadek groźby agresji czy nawet zaostrzenia stosunków politycznych nie były wystarczające i że, jeżeli wywiad austriacki chciał osiągnąć jakieś rezultaty, należało udoskonalić metody informacyjne".

Zorganizowanie w Królestwie Polskim właściwej sieci konfidentów napotykało jednakże na trudności. Rybak nie mógł dotrzeć do innych grup społecznych. Myślał o wysyłaniu własnych oficerów wywiadu na rozpoznanie nowych rosyjskich umocnień wojskowych, ale były to zadania zbyt niebezpieczne dla osób z zewnątrz, działających w obcym terenie, bez oparcia na własnej agenturze. Sieć agenturalna oddziału HK-Stelle w Krakowie obejmowała w 1909 r. dwudziestu konfidentów, o ograniczonych możliwościach operacyjnych i niewielkich rejonach działania. Wśród nich było dziewięciu poddanych rosyjskich, dziesięciu obywateli austriackich i jedna osoba legitymująca się obywatelstwem niemieckim. Agentura nie była zdatna do wejrzenia w głąb sił przeciwnika, a dostarczane przez konfidentów informacje ograniczały się do powierzchownego opisu wybranych fragmentów rzeczywistości przyszłego pola walki.

Nadzieję na rozwinięcie agentury dawał tajemniczy kontakt "S". Rybak wiedział od Rongego, że propozycje PPS stwarzały pierwsze realne podstawy do zorganizowania wywiadu na terenie Królestwa Polskiego i Ukrainy. Kontakt z PPS miał uzupełnić szczupłe dotychczas materiały wywiadowcze z Rosji. Raporty dostarczane przez Grupę Wywiadu Rongego wskazywały, że wywiad na Rosji mógłby się oprzeć na organizacji PPS. Rybak nie orientował się w stosunkach politycznych w Królestwie Polskim i przyjmował informacje Biura Ewidencyjnego jako pewnik. "Przy czym, rzecz jasna - mówił później - musiało mieć Biuro Ewidencyjne dowody na to, że PPS pójdzie na współpracę z nami. Ta ostatnia strona zagadnienia nie interesowała mnie. Miałem na tyle zaufanie do Rongego, że skoro wskazał mi PPS jako partię, która miała ze mną współpracować, to widocznie orientował się, że wywiad nasz może na nią liczyć". Z niecierpliwością oczekiwał więc rozmowy telefonicznej, zapowiadającej wizytę "Stefana".

Piłsudski przebywał jeszcze na kuracji w Abbazii. W jego imieniu wobec władz wojskowych Austro-Węgier występowali Jodko-Narkiewicz, Malinowski i Sławek. W tym czasie Sławek działał już w ścisłym porozumieniu z Piłsudskim, był jego najbardziej zaufanym pomocnikiem. Kiedy Piłsudski wyjeżdżał z Krakowa - opowiadał później Wasilewski o roli Sławka w ruchu niepodległościowym - "jemu właśnie zlecał różne funkcje najbardziej poufne", stając się "niejako urzędowo mężem zaufania Piłsudskiego i wiernym wykonawcą jego zamiarów i planów". Stawał się najważniejszą osobą w kontaktach wywiadowczych, wyznaczony przez Piłsudskiego do roboczych rozmów z Iszkowskim i Rybakiem. Na początku 1909 r. zajął się organizacją właściwej pracy wywiadowczej w oparciu o PPS. Wpisany był do ewidencji ośrodka lwowskiego, a następnie także krakowskiego.

W maju 1909 r. Sławek udał się do Lwowa na dalsze rozmowy w sprawie określenia zadań PPS po okresie przygotowawczym w operacjach wywiadowczych w Królestwie Polskim i w Rosji. Iszkowski miał zakomunikować, że ze względu na podział zadań nakazany przez Sztab Generalny w Wiedniu, "ma sobie poruczone prace związane z terenem Ukrainy", zaś obszar Królestwa został przydzielony oddziałowi HK-Stelle w Krakowie, gdzie przybył świeżo mianowany szef wywiadu, kpt. Józef Rybak, z którym pragnął skomunikować Sławka w zakresie spraw Kongresówki. Kierownik Głównego Ośrodka Wywiadowczego we Lwowie musiał działać w bliskiej łączności z Rongem który zapowiedział już telefonicznie Rybakowi przybycie "Konfidenta S". Iszkowski przekazał Sławkowi instrukcję na pierwszy kontakt w Krakowie wraz z numerem telefonu do Rybaka, i potwierdził hasło - "Stefan". Po wizycie Sławka uprzedził telefonicznie Rybaka, że zjawi się u niego "Stefan" i poprosi o rozmowę w sprawie "Konfidenta 'R' ".

Sławek wrócił zaraz do Krakowa i po kilku dniach zatelefonował do szefa miejscowej HK-Stelle, podając się za "Stefana". Niebawem zjawił się w mieszkaniu Rybaka (ul. Zielona 20). Przedstawił się jako "Stefan" i oświadczył, że przychodzi z ramienia "Konfidenta 'R' " w celu nawiązania kontaktu operacyjnego z Rybakiem. Scharakteryzował działalność polityczną i bojową PPS jako zaplecza do wspólnych działań wywiadowczych przeciwko Rosji Na koniec miał oświadczyć, że w czasie następnej wizyty przyniesie bibułę polityczną, gazety i inne materiały dotyczące życia politycznego Królestwa Polskiego, aby - jak odnotował później Rybak - ułatwić mu zorientowanie się w nowych obowiązkach i zadaniach. "Przez cały czas - wspominał Rybak - taktownie czekałem, aż mój gość zdekonspiruje się. Jednak ku mojemu zdziwieniu nie zrobił tego. Nie wskazał mi nawet adresu, pod którym można go będzie odnaleźć. Żegnając się ze mną zapowiedział, że za kilka dni znowu do mnie zajrzy. Postanowiłem wobec tego zaczekać do następnej wizyty i wtedy zażądać dekonspiracji".

Na kolejne spotkanie z Rybakiem przyniósł Sławek ze sobą plik odezw partyjnych PPS z okazji święta 1 maja, kilka numerów "Robotnika" i "Przedświtu". "Tak jak poprzednio ustaliłem - mówił później Rybak - postanowiłem od mego gościa zażądać podania mi nazwiska, imienia i adresu". Tym razem Sławek wyjawił swoje nazwisko i adres krakowski (ul. Dunajewskiego 1), ale zaznaczył, że jest tylko pośrednikiem i osobą wprowadzającą do właściwego kontaktu. Zakomunikował, że "nie jest upoważniony - relacjonował Rybak wypowiedź Sławka - do prowadzenia ze mną wszechstronnych rozmów na tematy, które mnie interesują i że następnym razem albo przyjdzie z nim, albo zgłosi się do mnie inny informator z kierownictwa partii". Sławek myślał o Piłsudskim, który szykował się do wyjazdu z Abbazii.

Dalsze rozmowy przerwało jednak tajemnicze aresztowanie Sławka w dniu 1 czerwca 1909 r. przez policję krakowską, pod zarzutem szpiegostwa przeciwko Austro-Węgrom. Przyczyna zatrzymania była dziwna. Wiązała się z aresztowaniem 21 stycznia 1909 r. w Krakowie Jana Knitscha, oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Rosji. W jego papierach znaleziono notatkę o Sławku. Policja i prokuratura krakowska oraz miejscowy oddział HK-Stelle miały wiele czasu, aby wyjaśnić wątpliwości. Wszystko wskazywało na to, że Knitsch po prostu interesował się Sławkiem. Aresztowanie nastąpiło dopiero po ogłoszeniu wyroku Sądu Krajowego w Krakowie, skazującego Knitscha na 3 miesiące ciężkiego więzienia i wydalenie z kraju za działalność szpiegowską (22 V 1909). Rybak uważał później, że za aresztowaniem Sławka kryła się jakaś prowokacja Ochrany, którą wiązał z działalnością Redla. Inaczej Sławek. Uważał, że mogła to być "sztuczka policji", albo "rzecz podszepnięta przez jakieś czynniki polityczne", niechętne ruchowi niepodległościowemu; "wiem tylko - dodawał - że Rybak później nazwał ich durniami, kogo - nie wiem".

Zarzuty wysunięte pod adresem Sławka były absurdalne, ale aresztowanie wywołało konsternację i zamieszanie w kierownictwie partyjnym. Początkowo nie wiedziano nawet, kogo aresztowano. Ignacy Daszyński w pierwszym odruchu, kiedy chciał interweniować albo dowiedzieć się czegoś bliżej u Jodki-Narkiewicza, gdy go nie zastał i pomyślał, że to on właśnie został aresztowany, napisał zaraz do Piłsudskiego. "Za kilka dni wracam wraz z 'Agr[afką]' [Władysławem Dehnelem], który bawi tu [w Abbazii - R. Ś. ] od kilku dni - odpowiadał Piłsudski ok. 6 VI 1909 r. na adres Malinowskiego we Lwowie - Piszę Ci w sprawie Witolda [Jodki-Narkiewicza]. Sądzę, że należy się udać do pana I[szkowskiego], osobliwie wobec tego, co mi napisał Ignacy [Daszyński] o jego sprawie, a o czym prawdopodobnie i Ty wiesz. Otóż, ja na razie nie zdążę [interweniować] i jeśli tego nie zrobiłeś, to zrób. Piszę, będąc pewnym, że list już niepotrzebny, ot, dla oczistki sowiesti, żeby coś w tym interesie zrobić. [...] Spis artykułów ułożyłem, nie posyłam Ci go ze względu, że w ogóle pisać mi się nie chce o żadnych sprawach. Zraził mnie do pisania ten kawałek z Witoldem". Nieporozumienie szybko wyjaśniło się, gdy Sławek przekazał za pośrednictwem Jodki-Narkiewicza prośbę o pomoc Iszkowskiego. "Jednego dnia - mówił później Sławek - miałem widzenie się z panią Wandą Kiltynowiczową, w obecności sędziego śledczego. Powiedziałem jej, że bez interwencji 'Romana' (taki pseudonim miał Iszkowski) trudno będzie sprawę wyjaśnić". "Rozumiałem - dodawał w innym miejscu - że ona powtórzy to Jodce[-Narkiewiczowi], który skomunikuje się z Iszkowskim". Tak się też stało. Jodko-Narkiewicz o wszystkim "powiedział Iszkowskiemu i cała sprawa była zlikwidowana" - uzupełniał Sławek.

Sprawa nabrała jednak niepotrzebnego rozgłosu, wywołała niepokój w oddziale HK-Stelle we Lwowie. Zastępca Iszkowskiego, płk Edmund Krulisch meldował 6 czerwca 1909 r. do Biura Ewidencyjnego: "niepowołane osoby są częściowo zorientowane w kontaktach, utrzymywanych przez wojsko z partią 'R', gdyż sztab w Krakowie nawiązał styczność z partią 'R' ".

Następnie Iszkowski i Rybak wystąpili 8 czerwca 1909 r. o interwencję Biura Ewidencyjnego. "S ł a w e k,  c z ł o n e k  'R'  [wszystkie podkreśl. w oryginale - R. Ś.] i konfident Oddziału Sztabu Generalnego I korpusu w Krakowie - odnotowano w dzienniku podawczym Biura Ewidencyjnego raport szefa lwowskiej HK-Stelle - aresztowany pod zarzutem szpiegostwa. Prośba o spowodowanie w Min[isterstwie] Sprawiedliwości bezwarunkowego zwolnienia Sławka, ponieważ aresztowanie nastąpiło omyłkowo". Podobne w treści pismo przesłał Rybak: "Sławek  Jan Walery aresztowany w Krakowie pod zarzutem szpiegostwa, przekazany Sądowi Krajowemu - zapisano w dzienniku podawczym Biura Ewidencyjnego - Jest konfidentem [Głównego] Ośrodka Wywiadowczego Lwów". Biuro Ewidencyjne przekazało 12 czerwca 1909 r. do Lwowa i Krakowa instrukcję powstrzymania dalszych dochodzeń przeciwko Sławkowi. Dwa dni później Rybak przekazał do prokuratury w Krakowie oficjalną opinię dowództwa I korpusu w sprawie Sławka: "Materiały znalezione u Sławka odciążają go całkowicie od podejrzenia o szpiegostwo".

W rezultacie tych wszystkich zabiegów podjętych przez Iszkowskiego i Rybaka 15 czerwca 1909 r. Sławek został wypuszczony na wolną stopę, a następnie Prezydium Namiestnictwa we Lwowie wydało Dyrekcji Policji w Krakowie polecenie zaniechania śledztwa i uwolnienia Sławka od wszelkich zarzutów szpiegostwa. "Jakiegoś dziesiątego dnia po aresztowaniu - wspominał Sławek - wezwali mnie do kancelarii sędziego, gdzie zastałem już mjr. Iszkowskiego i kpt. Rybaka. Oświadczono mi, że z winy policji zaszło wielkie nieporozumienie, przeproszono i po spisaniu jakiegoś protokółu, potrzebnego proceduralnie do sądu, zwolniono, zwracając cały zabrany przy rewizji materiał. Zdarzenie to skłoniło mnie do większej ostrożności na przyszłość i, doraźnie, do spalenia w piecu prawie wszystkich rzeczy, które mogły jakiekolwiek osoby wplątać". Ta ostrożność wynikała z dalszych kłopotów Sławka z policją krakowską, za przyczyną Józefa Kowalika, szefa wydziału śledczego Ochrany warszawskiej.

Kowalik przybył do Krakowa kilka dni po uwolnieniu Sławka. Zawiadomił miejscową Dyrekcję Policji, że władze rosyjskie zamierzają podjąć kroki o jego ekstradycję, obwiniając go o morderstwo popełnione w Rzymie na Edmundzie Tarantowiczu. Sławek przedstawił jednak policji krakowskiej alibi i śledztwo przeciwko niemu zostało 19 listopada 1909 r. umorzone.

Tarantowicz pojawił się w Krakowie na początku stycznia 1909 r. Zgłosił się do Komitetu Zagranicznego PPS (ul. Szlak 6). W obecności kilku osób przyznał się do służby w Ochranie, wyrażając gorące pragnienie powrotu do organizacji i naprawy wszystkiego. "Motywem, dlaczego zszedłem z drogi prawej - zeznawał - był nie strach o utratę życia, które mogłem stracić w akcjach bojowych, ale niemożliwość zniesienia tych mąk, którymi mnie zmuszano do zdrady. Chęć wyrwania się z rąk Ochrany była u mnie od pierwszej chwili prawie, gdy znalazłem się pod strażą, ale już na wolności".

Nie sposób osądzić, czy postępował szczerze. Pewne fakty mogły świadczyć o prawdziwości jego intencji. W Komitecie Zagranicznym i w kierownictwie partii nie dano wiary wynurzeniom "Albina. Zarządzono zaraz doraźny sąd kapturowy. Kwestia zdrady nie podlegała dyskusji. Sąd partyjny skazał zaocznie Tarantowicza na śmierć. Obwiniony nie miał możliwości obrony. Przyjęto wersję, nie mając zresztą na to żadnych dowodów, że Tarantowicz przybył do Krakowa z polecenia Ochrany. Miał upozorować skruchę, zamierzając wrócić do pracy w partii, aby w dalszym ciągu dostarczać Ochranie potrzebnych jej informacji. Wykonawcami wyroku byli Kazimierz Pużak, ps. "Siciński" i Henryk Minkiewicz, ps. "Fiut".

Na miejsce egzekucji wybrano Rzym. Tarantowiczowi oświadczono, że ze względu na jego przeszłość w partii i pełną zaangażowania postawę w okresie rewolucji 1905 r. zostanie uwolniony od odpowiedzialności za współpracę z Ochraną, ale drogę powrotu do organizacji będzie miał zamkniętą. Przekonano go, aby dla własnego bezpieczeństwa wyjechał z Europy. W Genui miał wsiąść na statek do Ameryki. Tarantowicz warunki przyjął, niczego nie podejrzewając. W drodze towarzyszyli mu Pużak i Minkiewicz. Przejazdem zatrzymali się wszyscy w niewielkim pensjonacie w Rzymie. W wynajętym zawczasu pokoiku na poddaszu Tarantowicz został 14 lutego 1909 r. otruty i zasztyletowany. Zwłoki włożono do wielkiego kufra, zabierając dokumenty i rzeczy osobiste Tarantowicza, aby zatrzeć ślady morderstwa. Mieszkanie zamknięto na klucz. Zbrodnia wydała się dopiero po trzech tygodniach. Sprawa odbiła się szerokim echem w Europie. W czasopismach ilustrowanych publikowano fotografie "trupa w koszu", które miały dopomóc w rozpoznaniu zwłok. Naszywki na ubraniu denata prowadziły trop śledztwa do Krakowa. Policja rzymska dość szybko zidentyfikowała zamordowanego, obciążając podejrzeniami PPS. Nie powiódł się więc zamiar utrzymania morderstwa w tajemnicy.

Zastanawiać musi pochopność wniosków Komitetu Zagranicznego PPS i widoczny pośpiech w dążeniu kierownictwa partii w Krakowie do pozbycia się Tarantowicza. Nie przesłuchano go i nie dano mu szansy obrony. Nie chciano dopuścić, aby Tarantowicz zaczął mówić. Być może kluczem do całej sprawy była jego wiedza na temat planowanego napadu w Bezdanach. Normalnym postępowaniem w takich wypadkach było ustalenie innych źródeł "przecieku" informacji oraz określenie zakresu zdrady w organizacji. Wyroki śmierci w sprawach, gdy wysoki funkcjonariusz partii przyznawał się od razu do zdrady zapadały sporadycznie. Nasuwa się przypuszczenie o obecności w kierownictwie partii wysoko postawionej osobistości, wchodzącej w nieformalne układy i powiązania albo współpracującej z Ochraną, wówczas lub w przeszłości, która obawiała się denuncjacji, jak w przypadku Bakaja. Przy Bakaju można było zakładać prowokację, ale w przypadku Tarantowicza wszystko przemawiało raczej za rzeczywistym odwróceniem się od Ochrany i chęcią wyjawienia ze względów ideowych całej zdobytej wiedzy o tej współpracy. Nie można było mieć pewności, jakie tajemnice mógł poznać Tarantowicz i czy nie wykorzystałby ich w grze o życie. Osoby takiej nigdy nie wykryto, co też nie przeczy jej istnieniu, a zostawia kolejny znak zapytania, rzucając swój cień na działania partii w Galicji.

Zamordowanie Tarantowicza niosło ze sobą negatywne skutki na przyszłość dla ruchu Piłsudskiego. Przez długi czas śmierć Tarantowicza działała - paradoksalnie - na korzyść Ochrany. Przypadek "Albina", strach przed zemstą partii przy wykryciu zdrady, bez zważania na okoliczności sprawy oraz dotychczasowe zasługi obwinionego, wiązał ręce przy współpracy z Ochraną tych, którzy chcieliby odkryć swoje karty, wydostając się poza kordon rosyjski. Strach przed wyjawieniem prawdziwego oblicza kontaktów z Ochraną wprowadzał element szantażu do kontroli własnych agentów, którzy przymuszeni do współpracy, zechcieliby odejść od wypełniania zadań, kiedy znajdowali się poza zasięgiem normalnych struktur władzy za granicą. Przejęcie zadań z dziedziny kontrwywiadu politycznego przez organizację Piłsudskiego stało się koniecznością chwili, odkąd Ochrana skierowała swoją baczniejszą uwagę na środowiska rewolucyjne w Galicji, ale zabójstwo Tarantowicza zablokowało w znacznym stopniu skuteczność tych wysiłków. Nić współpracy Piłsudskiego ze Sztabem Generalnym w Wiedniu była bardzo delikatna i każda interwencja dyplomatyczna Rosji wprowadzała elementy dezinformacji i zamieszania przy ciągle chwiejnej polityce zagranicznej monarchii naddunajskiej.

Władze carskie interweniowały w sprawie polskiego ruchu rewolucyjnego w Galicji, dysponując mniej lub bardziej wiarygodnymi informacjami Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, korzystającego z ustaleń Ochrany na terenie Galicji. Za pośrednictwem rosyjskiej ambasady w Wiedniu domagano się już od 1906 r. podjęcia przez władze austriackie energicznych kroków wobec rewolucjonistów, którzy podejmowali wrogą działalność w Królestwie Polskim. Donoszono o tajnej szkole anarchistów, zorganizowanej w Krakowie przez PPS celem przygotowania instruktorów do prowadzenia akcji terrorystycznych w Rosji, z programem nauczania zasad działania broni i władania nią, produkcji bomb i materiałów wybuchowych, przygotowywania min, budowy barykad, zasad systemu sygnalizacyjnego armii austriackiej, niemieckiej i rosyjskiej, sposobów niszczenia mostów, linii telegraficznych i dróg żelaznych itp. Informacje co do istoty szkolenia bojowego PPS Frakcji Rewolucyjnej odpowiadały prawdzie, ale rozmijały się z faktami, które przytaczano na poparcie przesyłanych do Wiednia kolejnych not dyplomatycznych. Ułatwiało to działania władz austriackich, odrzucających systematycznie zarzuty Rosji.

Wszystko wskazywało na to, że wojskowe i administracyjne władze austriackie starały się nie ingerować w prace organizacyjne PPS na terenie Galicji, jeśli działalność ta kierowała się przeciwko Rosji, wypełniając w ten sposób warunki umowy z 10 marca 1909 r. Z drugiej strony miało miejsce aresztowanie Sławka, o spowodowanie którego można było podejrzewać najwyższe czynniki wywiadu Austro-Węgier, które mogły to uczynić dla utrzymania w szachu całej grupy Piłsudskiego. Sławka znał osobiście Ronge, Iszkowski i Rybak. Należał do ścisłego kręgu czterech osób z kierownictwa PPS Frakcji Rewolucyjnej, wtajemniczonych w bezpośredni kontakt z Biurem Ewidencyjnym, które mogły liczyć na specjalną "ochronę" władz wojskowych. Mimo wszystko więc należało mieć się na baczności, gra stawała się poważna dla obu stron. Nić współpracy była jeszcze wątła, ale każde takie wydarzenie raczej przyspieszało niż opóźniało proces zbliżenia obu kontrahentów umowy wiedeńskiej.

Niedługo po powrocie z kuracji Piłsudski spotkał się z Rybakiem w jego prywatnym mieszkaniu. Rozmowę zaaranżował Sławek, który był już na wolności. Piłsudski przedstawił się również jako "Stefan". "O ile 'Stefan nr 1' [tj. Walery Sławek - R. Ś.] był niezwykle ugrzeczniony - wspominał Rybak pierwsze spotkanie z Piłsudskim - o tyle osobnik, któremu otworzyłem drzwi, okazał się jegomościem dość bezczelnym. Zawiesiwszy czapkę na wieszaku, nie czekając na zaproszenie wszedł od razu do pokoju, tak, jakby znał rozkład mego mieszkania. Gdy usiadł przy stole, mogłem mu się dopiero lepiej przyjrzeć. Mógł mieć lat około czterdziestu, włosy 'na jeża', jak Sławek, oczy przenikliwe, żywe; tyle tylko mogłem po pobieżnej obserwacji powiedzieć o moim nowym znajomym. Ubrany był dziwacznie, tak zresztą jak i Sławek: kurtka jasnosiwa ze stojącym kołnierzem, koszula wyłażąca z rękawów, spodnie czarne - wszystko to niczym nie przypominało przywódców PPSD w Krakowie, którzy, jak np. [Ignacy] Daszyński czy [Zygmunt] Marek, ubierali się niezwykle elegancko".

Piłsudski miał zacząć od tego, że polecono mu współpracę z Rybakiem, powołując się na utrzymywane kontakty ze Sztabem Generalnym w Wiedniu oraz sztabem XI korpusu we Lwowie. "Drugi 'S' " szeroko opowiadał o PPS, jej bojówkach, politycznych możliwościach działania w Królestwie i swojej roli w partii. Początkowo nie chciał wyjawić swojego nazwiska. Rybak miał zapewnić, że nie zdekonspiruje Piłsudskiego i wciągnięcie go do zwykłej kartoteki konfidentów nie nastąpi, ale w związku ze współpracą musiałby jednak wiedzieć, kim jest rozmówca. Nazwisko Piłsudskiego musiało być uwidocznione w wewnętrznej ewidencji specjalnych kontaktów wywiadowczych. "Podobnie jak Sławka - relacjonował później Rybak spotkanie z Piłsudskim - przycisnąłem go, ażeby się zdekonspirował i zapowiedziałem mu, że żadnej roboty z nim prowadzić nie będę, jeśli tego nie uczyni [...]". Na koniec rozmowy "stanowisko moje - kontynuował Rybak - przyjął on z humorem, mniej ostrożnie, zwłaszcza dlatego, że powiedziałem mu, iż nazwisko jego muszę wciągnąć do mej kartoteki. Nie uczynił on zadość mojemu żądaniu i pożegnał się [..,]".

Podczas drugiego spotkania Piłsudski w końcu przedstawił się. "W czasie rozmowy uspokoiłem Piłsudskiego - wspominał Rybak - że wciągnięcie go do kartoteki nie nastąpi". Uzgodniono, że dla wewnętrznej ewidencji pozostanie "Stefanem" i będzie się komunikować z Rybakiem w sposób umówiony ze Sławkiem.

Dla oznaczenia głównego kontaktu osobowego z organizacją "Konfident 'R' " zatrzymano ostatecznie pseudonim "Stefan". Można przyjąć, że w centralnej ewidencji Grupy Wywiadu za tym pseudonimem krył się Piłsudski, jako najważniejsza osoba z PPS, z którą wchodzono w układy. Pseudonim "Stefan" stał się też hasłem do kontaktu między przedstawicielami PPS a Rybakiem. Wszyscy: Piłsudski, Sławek i Rybak, telefonując na przykład do siebie, przedstawiali się jako "Stefan". Indywidualny pseudonim "Stefan" zatrzymał Sławek, jako reprezentant Piłsudskiego przy rozmowach o charakterze roboczym i technicznym z Rybakiem. W sprawach zasadniczych Piłsudski spotykał się osobiście z szefem HK-Stelle Krakau. Meldunki wywiadowcze podpisywano takim samym pseudonimem - "Stefan".

W czasie kolejnych spotkań ustalono zasady współpracy z oddziałem HK-Stelle w Krakowie. Główną pieczę nad organizacją Piłsudskiego z ramienia Biura Ewidencyjnego trzymał dalej ośrodek HK-Stelle we Lwowie, który miał wypracować ogólną koncepcję wykorzystania "Konfidenta 'R' " do działań wywiadu. Rybak miał na razie wykonywać zadania weryfikujące możliwości działania nowej agentury, tak w zakresie spraw wywiadowczych, jak i politycznych. Orientował się, że Ronge przysłał mu Piłsudskiego, z którym utrzymywał stałą łączność. Rozmowy krakowskie dalej więc toczyły się na temat PPS. "Było to dla mnie bardzo cenne - mówił później Rybak - gdyż jak najszybciej chciałem tę organizację poznać, zorientować się w jej użyteczności i następnie opanować". Dla podtrzymania kontaktu przekazywał "Konfidentowi 'R' " zadania sprawdzające. "Od czasu do czasu Piłsudski mówił mi - wspominał szef HK-Stelle w Krakowie - że ktoś jedzie czy też wraca z Kongresówki, czasem dostarczał mi jakieś listy, w których były wskazówki o ruchach wojsk, informacje o tym, że ten czy ów garnizon wyjechał na ćwiczenia, tamten przeniósł się itp. Było to o tyle ważne, że potwierdzało wiadomości, jakie oficjalnie od naszego attache w Petersburgu otrzymywaliśmy".

Rybak musiał przy tym zmienić dotychczasowe mieszkanie, które zdaniem Piłsudskiego nie nadawało się dla utrzymywania konspiracyjnych kontaktów. Przeprowadził się na plac Na Groblach, pod nr 12, do domu Justyny Troczyńskiej-Lardemer, żony urzędnika Prokuratorii skarbu, Adama Lardemera. Parter zajmował gen. Benda, komendant twierdzy Kraków (do 1913). Rybak mieszkał na piętrze, obok Lardemerów oraz szefa sztabu twierdzy Kraków, mjr. Stanisława Hallera, późniejszego generała Wojska Polskiego. "Mieszkanie było na ogół spokojne - wspominał - a na schodach nie spotykało się prawie nikogo. Podwórka, które w poprzednim miejscu zamieszkania tak bardzo mego gościa zdenerwowało - nie było".

Niebawem na nowe miejsce przeprowadził się także Piłsudski. Maria Piłsudska wynajęła czteropokojowe mieszkanie w domu Józefa Guzikowskiego przy ulicy Szlak nr 31 (1910-1912), które na wiosnę 1912 zamieniono na obszerniejszy lokal w kamienicy należącej do Ernestyny i Federgruna Ozyaszów przy ulicy Szlak nr 25, I piętro, gdzie Piłsudski pozostał do wybuchu wojny w 1914 r.

Wyniki dotychczasowych kontaktów sztabowych z Austriakami, wskazujące na możliwości rozwoju organizacyjnego ruchu niepodległościowego w Galicji i oparcia irredenty polskiej o politykę Austro-Węgier, przyspieszały ewolucję myśli politycznej i taktyki kierownictwa PPS Frakcji Rewolucyjnej. Wyrazem tej radykalizacji dążeń politycznych grupy Piłsudskiego był XI (II) Zjazd partii, który odbył się w dniach 25-28 sierpnia 1909 r. w Wiedniu. Przywódcy PPS Frakcji Rewolucyjnej jednoznacznie i bez ogródek uznali perspektywę wojny Rosji z Austro-Węgrami za jedyny warunek umożliwiający podjęcie czynnej walki o niepodległość. W tym stanowisku taktycznym krył się ukryty zamiar potęgowania konfliktów austriacko-rosyjskich, wręcz "popychania" Austro-Węgier do wojny. Słaby i niewielki żywioł polski nie przedstawiał realnej siły w starciu dwóch mocarstw, ale stanowił ważki czynnik, który mógł je stale poróżniać, pogłębiając istniejące sprzeczności. Konflikt stwarzał okazję do ujawnienia się na arenie międzynarodowej dążeń polskich. Polacy mogliby wtedy przynajmniej uzyskać jakąś formę samodzielności prawno-państwowej dla Królestwa Polskiego. Przy każdej ewentualności rozstrzygnięcia sprawy polskiej niezbędnym warunkiem jej zaistnienia było przygotowanie się do "walki zbrojnej" i podjęcie we właściwym momencie "czynnej akcji" o urzeczywistnię dążeń narodowych. W przyjętej rezolucji w sprawie wniosków, które wynikały z aktualnej sytuacji, za główne zadanie praktyczne partii została uznana akcja, "mająca na celu bezpośrednie, techniczne przygotowanie ludu pracującego do walki zbrojnej". Działania te polegać miały: "1) na czynnościach Organizacji Bojowej, zmierzających ku nadaniu partii naszej jak największej siły i sprawności bojowej: 2) na szerzeniu w masach ludowych wiedzy bojowo-wojskowej, na wyrabianiu w nich przekonania o ważności walki zbrojnej oraz na zaznajomieniu ich z jej szczegółami".

Na zakończenie zjazdu Piłsudski postawił jeszcze jedną kwestię. Dopuszczał jawną formę życia partyjnego, która przede wszystkim miała usprawiedliwiać istnienie organizacji strzeleckich w Galicji. "Teraz znów wracamy pod ziemię - ruch znów z podziemia wyjść nie jest w stanie" - mówił 28 VIII 1909 r. na zakończenie obrad. - "I otóż w tych podziemiach znów nam grozi niebezpieczeństwo niemożności rozpatrzenia się po świecie, utonięcia w małych interesach. Od czasu do czasu tylko na Zjeździe znów słyszymy o szerszej idei, o wielkiej przyszłości, która kraj nasz czeka, ale codzienne życie nasze pochłaniają znów drobne sprawy, które człowieka ustawicznie zajmują. W podziemiach grozi nam znów utonięcie w drobnych sprawach, w drobnych interesach, w drobnych bólach, w drobnych dziurach wiecznie łatanych i które nigdy załatanymi być nie mogą. Znów nam grozi niebezpieczeństwo, że gdy przyjdzie wielki moment, znów nie potrafimy z niego skorzystać. [...] Towarzysze, życzę wszystkim tu zebranym, byśmy się zebrali kiedyś na wielką uroczystość, na taniec krwawy, na wielki bal, byśmy zeszli się wszyscy na wielki krwawy bój!".

Słowa te kierował Piłsudski zwłaszcza do przeciwników podejmowanych prac militarno-powstańczych, które miały w partii wielu oponentów. Zjazd przyjął wprawdzie koncepcję tworzenia siły militarnej do wykorzystania jej u boku Austro-Węgier w wojnie przeciwko Rosji, ale nowy kierunek militaryzacji polityki partii nie był akceptowany w organizacjach robotniczych na terenie zaboru rosyjskiego, których resztki, ocalałe po przegranej rewolucji, trzymały się dawnych założeń ideowych i sprzeciwiały się wychodzeniu w realizacji celów programowych poza własny interes klasowy. Do końca 1910 r. część kierownictwa PPS sprzeciwiała się zakładaniu organizacji Związku Walki Czynnej w Królestwie i na kresach oraz wysyłaniu tam funkcjonariuszy partii w sprawach ZWC. Dopiero na początku 1911 r. Wydział ZWC uzyskał pełną swobodę działań praktycznych, odrzucając kontrolę Wydziału Bojowego PPS.

Do tego sytuacja finansowa partii pogorszyła się znacznie. Na jesieni 1909 r. zaczynało brakować pieniędzy na utrzymanie Organizacji Bojowej. Bez pieniędzy nie można było myśleć o rozwinięciu ruchu wojskowego w zaborze rosyjskim. Piłsudski postanowił przeprowadzić napad na kasę powiatową w Mozyrzu. Pieniądze miały być przeznaczone na ZWC. Bezpośrednie przygotowania do przeprowadzenia akcji prowadził w październiku 1909 r. w Kijowie, gdzie Szczerbińska wynajęła dom letniskowy na główną bazę bojowców. Niedostatki organizacyjne i techniczne, a także spóźniona pora jesienna sprawiły, że Piłsudski musiał odstąpić od przeprowadzenia akcji. Latem 1910 r. Sławek, Prystor, Momentowicz i Hellman poszukiwali w okolicach Dyneburga innego miejsca na dokonanie napadu, ale również bezskutecznie.

Piłsudski mógł osobiście zapoznać się ze stanem krajowej organizacji partyjnej, której Organizacja Bojowa nie była już w stanie prowadzić szerszej działalności i wesprzeć swoimi siłami zamachowców w Mozyrzu. Zmuszony był ściągać bojówkę z Krakowa (m.in.: Sławek, Prystor, Sosnkowski, Momentowicz, Minkiewicz). "Interes u nas się zaciąga - pisał w pierwszych dniach października 1909 r. do Dehnela, charakteryzując ogólną sytuację organizacji partyjnej - wciąż rozpacz mnie bierze, że wszystko tak długo trwa; zaczynam się obawiać, czy zdążymy, bo przecież zima za pasem. Kłopotów mam trochę w kraju wewnętrznych, ale jeszcze niezbyt silne, da się [organizację - R. Ś.] utrzymać". Po kilku dniach wieści były jeszcze gorsze. "U mnie stare dzieje - donosił w kolejnym liście - nic a nic nowego, nic a nic pocieszającego. Za powoli, za wolno wszystko się posuwa, można się wściec z nudów i niecierpliwości".

Niebawem powrócił do Krakowa, bez pieniędzy. Był to prawdopodobnie ostatni wyjazd konspiracyjny Piłsudskiego za kordon przed wybuchem wojny w sierpniu 1914 r.. Grożący paraliżem organizacyjnym niedostatek funduszy stawiał jeszcze ostrzej kwestie dalszej współpracy "sztabowej" z Austriakami. Na osiągnięcie wymiernych korzyści politycznych, które mogłyby wynikać z kontaktów z Biurem Ewidencyjnym, można było liczyć w wypadku stworzenia w zaborze rosyjskim silnych struktur organizacyjnych o charakterze bojowo-wojskowym, dyspozycyjnych wobec nowych zamierzeń.

Nasuwa się w końcu pytanie, czy Piłsudski i jego najbliżsi współpracownicy, którzy weszli w kontakt ze służbami Hauptkundschaftsstelle mieli swoje karty ewidencyjne, jako współpracownicy wywiadu Austro-Węgier? Z pewnością tak! "Praktyka wykazała - notował Urbański von Ostrymiecz - że należy ewidencjonować wszystkie osoby, które w jakiś sposób miały kontakt z wywiadem. W archiwum wywiadu należy prowadzić kartotekę, uwzględniając w niej wszystkie ważne dane". Nikt nie mógł swobodnie funkcjonować w kontaktach wywiadowczych między Biurem Ewidencyjnym a oddziałami terenowymi HK-Stelle, pozostając w bezpośredniej łączności z kierownictwem tych placówek, bez uwidocznienia tego w wewnętrznej ewidencji.

Do zakresu wstępnych czynności formalnych szefa Grupy Wywiadu Biura Ewidencyjnego oraz kierowników ośrodków HK-Stelle przy pierwszym kontakcie z werbowanym agentem należało włączenie go do ewidencji reprezentowanej placówki wywiadu. Klasyczna sieć konfidencjonalna stanowiła proste przedłużenie funkcyjnego aparatu wywiadu. Wszyscy szefowie oddziałów wywiadu osobiście wciągali agentów ("osoby zaufane") i konfidentów do kartoteki osobowej oraz wypełniali specjalny arkusz ewidencyjny - Konfidentenbogen (druk wydawany na podstawie instrukcji wywiadowczych Sztabu Generalnego). W urzędach wywiadu każdy konfident i "osoba zaufana" musieli być odnotowywani ewidencji. Do kartoteki wpisywano nazwisko osoby ewidencjonowanej, numer akt przedmiotowych wywiadu (Kundschafts-Nummer- K. Nr.), znajdujących się w danym urzędzie, krótki wyciąg z tych akt oraz opis osoby. Podstawowy arkusz ewidencyjny zawierał dane osobowe tajnego współpracownika wywiadu, jego numer identyfikacyjny i pseudonim, adresy, sposoby komunikowania się, rodzaj używanego szyfru i tajnego atramentu, obszar działalności itd., a także informacje o wykonywanych zadaniach. Przez taką rutynową procedurę musiał przejść Piłsudski i wszyscy, którzy zostali przez niego wskazani do współpracy wywiadowczej, na etapie kontaktu wstępnego we Lwowie, kontaktu głównego w Wiedniu i operacyjnych kontaktów we Lwowie i w Krakowie. Do rozwiązania pozostawała tylko kwestia znalezienia właściwej formuły zapisu ewidencyjnego. Zakres aktywności klasycznej sieci konfidentów ustalały precyzyjne instrukcje służbowe, ustanawiające granice dozwolonej działalności wywiadowczej, które podlegały ocenie prawnej. Procedura służbowa dla aparatu wywiadowczego Biura Ewidencyjnego przewidywała tylko jedną, ogólną kategorię współpracowników - konfidentów. W ramach tej grupy należało wypracować formułę ewidencyjną dla wydzielonych agentur, dla których nie było miejsca w tradycyjnym systemie organizacyjnym, bo działały one poza granicami prawa, a stawiane im zadania wymagały wyjątkowych rozwiązań konspirujących planowane przedsięwzięcia.

Procedura ewidencyjna dotyczyła więc również kontaktów specjalnych. Ewidencję ich kamuflowano lub skrywano, ale zawsze dokonywano odpowiednich zapisów w aktach operacyjnych, które umożliwiały identyfikację imienną takiej agentury. W tym wypadku inny był tylko sposób gromadzenia danych i obiegu informacji dotyczących kwestii zaplecza osobowego takiej agentury. Tworzono dla niej drugi stopień ewidencji kontaktów wywiadowczych, poza głównymi księgami ewidencyjnymi Evidenzbureau i oddziałów HK-Stelle. Tak właśnie postępował Rybak, który uwidoczniony dla niego trzon organizacji i agentury "Konfident 'R' " wykazywał tylko w wewnętrznej ewidencji Głównego Ośrodka Wywiadowczego w Krakowie. W urzędowych okresowych sprawozdaniach - Konfidentenverzeichnis, kierowanych do Biura Ewidencyjnego, nie wykazywał współpracowników wywiadu o specjalnym znaczeniu. Ta kategoria agentury obejmowała również grupę wywiadowczo-sabotażową Piłsudskiego. Jej trzon, stanowiący w zasadzie jednoosobowe kierownictwo Piłsudskiego, zaliczał się do kręgu najbardziej zaufanych tajnych współpracowników wywiadu. Po reformie Biura Ewidencyjnego w 1900 r. zaczęto wyróżniać w sieci konfidentów odrębną kategorię kontaktów wywiadowczych - "mężów zaufania" (Vertrauensleute). Dla tej grupy konfidencjonalnej, jak już wspomniano we wstępie, przyjęła się ostatecznie nazwa "zaufanych ludzi" (Gewährsmänner) lub "osób zaufanych" (Vertrauensmänner). Należał do niej Piłsudski.

Procedury ewidencyjne regulowała służbowa instrukcja wywiadu "J-29" (Dienstbuch J-29), która obowiązywała w tym zakresie do zakończenia wojny w 1918 r. (zmiany dotyczyły tylko organizacji wywiadu). Wyróżniano dwie podstawowe kategorie tajnych współpracowników: 1.) "konfidentów będących w służbie własnego wywiadu" i 2.) "osób zaufanych będących w służbie własnego wywiadu". Instrukcja przewidywała werbowanie "osób zaufanych", wywodzących się z różnych grup społecznych. Głównym zadaniem tej kategorii współpracowników był "nadzór działań politycznych w obrębie ich własnej sfery społecznej". Wywiad polityczny prowadzony za pośrednictwem "osób zaufanych" tworzył "szczególny system" powiązań wywiadowczych i zależał "wyłącznie od wynalazczości i predyspozycji poszczególnych osób", które się nim zajmowały. Agentury polityczne przybierały formy zależne od potrzeb operacyjnych i indywidualnych cech utrzymywanych kontaktów wywiadowczych.

Ochrana używała dla podobnej kategorii swoich współpracowników określenia agenta prowokatora, które tkwiło korzeniami w systemie państwa policyjnego, dążącego do unicestwienia radykalnych grup sprzeciwu wobec systemu carskiego. Grupy te miały często oparcie za granicą. Przez infiltrację tych środowisk pojawiała się możliwość penetracji wywiadowczej kraju wroga, w którym organizacje wywrotowe uzyskały schronienie. Takie rozwiązanie nie wchodziło w rachubę w Austro-Węgrzech, gdzie ruch rewolucyjny PPS nie występował przeciwko władzy państwowej, która też nie musiała go zwalczać. Powielono natomiast schemat wykorzystania konspiracyjnej organizacji rewolucyjnej dla własnych potrzeb wywiadowczych - politycznych i wojskowych, ale bez jej celowej infiltracji i dążeń do ograniczenia wpływów. Inne były również motywacje podejmowanej współpracy.

Podstawową ewidencję dla "Konfidenta 'R' " prowadził Ronge, który trzymał w swych rękach wszystkie nici operacji. Można przypuszczać, że Piłsudski, Jodko-Narkiewicz i Sławek byli wciągnięci do rejestrów Biura Ewidencyjnego pod postacią trzonu agentury zbiorowej, na hasło "Konfident 'R' ", z imiennym wykazaniem kontaktu w aktach operacyjnych i drugim ciągiem kartoteki ewidencyjnej operacji specjalnych. Tak właśnie czynili Iszkowski i Rybak, którzy rejestrowali nazwiska współpracowników z organizacji "Konfident 'R' " poza zwykłą numeracją identyfikacyjną agentury oddziałów HK-Stelle we Lwowie i w Krakowie. Wszyscy prowadzili oddzielną dokumentację operacji.

Ronge zaczął w jednym miejscu gromadzić dokumenty sprawy od dnia 26 stycznia 1909 r., przy numerze akt 400 (K. u. k. Generalstab - EvidenzBureau, K. Nr 400/1909). Do teczki pod tym numerem schował wcześniejsze dokumenty i odkładał wszystkie późniejsze papiery "Konfidenta 'R' ". Jak już wspomniano, dokumenty te nie zachowały się, podobnie jak dokumentacja, którą prowadził Iszkowski. O części tych dokumentów wiadomo z wpisów rejestracyjnych dziennika podawczego Biura Ewidencyjnego. Rybak rozpoczął ścisłą ewidencję własnej dokumentacji działań "Konfidenta 'R' " od przejęcia po Iszkowskim kontaktu operacyjnego z Piłsudskim 17 grudnia 1912 r. Ta właśnie teka dokumentów zachowała się, dając ogólne wyobrażenie o metodzie ewidencjonowania akt oraz prowadzenia operacji "Konfident 'R' ".

Karty ewidencyjne Piłsudskiego i innych osób zaangażowanych we współpracę wywiadowczą z Biurem Ewidencyjnym nie zachowały się. Z bliskiego kręgu współpracowników Komendanta dochował się jedynie arkusz ewidencyjny Ignacego Boemera, ale z późniejszego okresu (VI 1915); w rubryce "Kontakt" charakterystyczny wpis: "Przez konfidenta 'Stefana' (Sławek)", wskazujący na Sławka, jako bezpośredni kontakt osobowy, w odróżnieniu od "Stefana" - Piłsudskiego, jako głównego kontaktu osobowego w ramach operacji wywiadowczej "R". W kilku cytowanych powyżej dokumentach pisano o Sławku jednoznacznie jako o konfidencie oddziałów HK-Stelle we Lwowie i w Krakowie. Rybak wprawdzie wspominał Piłsudskiego jako własnego konfidenta, ale zaprzeczał, aby wciągał go do kartoteki ewidencyjnej ośrodka krakowskiego. Istnieje jednakże wzmiankowany już zapis z końca 1908 r. o "służbie wywiadowczej" Piłsudskiego "na rzecz Austrii". Iszkowski w raportach okresowych dla Biura Ewidencyjnego przyporządkował operację "Konfident 'R' " do oddzielnej grupy konfidentów, tworzących wydzielone agentury zbiorowe dla wykonywania zadań specjalnych. Wszystkich członków tych agentur Iszkowski określał jednoznacznie "konfidentami". Takich samych określeń używał Rybak w dokumentach operacji "Konfident 'R' " ("konfidenci 'R' "). Terminy "konfident" i "służba wywiadowcza" miały rzeczywiste odniesienia do działań Biura Ewidencyjnego, jak każdego innego wywiadu. Współczesny wywiad Austro-Węgier rozróżniał trzy podstawowe kategorie swoich współpracowników: 1) stałych pracowników, jako kadrowych oficerów Oddziału Sztabu Generalnego, 2) współpracowników cywilnych oraz wojskowych (policja, sądy, urzędy kontroli skarbowej i granicznej, żandarmeria itd.) i 3) konfidentów. Każdy kontakt operacyjny podporządkowany był tej jednej z trzech kategorii współpracowników.

Ronge musiał mieć przynajmniej ogólną wiedzę na temat zaplecza kadrowego projektowanej agentury. Biuro Ewidencyjne, jak każdy współczesny wywiad, opierało się w działalności wywiadowczej na osobowych źródłach informacji. Do kanonów służby wywiadowczej należało określenie możliwości operacyjnych agentury. Niezbędnym warunkiem podjęcia kontaktu było przy tym dokładne rozpoznanie składu osobowego, przy jego szczegółowej charakterystyce personalnej oraz ewidencji danych.

Nie da się już dzisiaj określić ściśle składu osobowego agentury "Konfident 'R' ". Można wszakże oddać jej przybliżoną charakterystykę oraz podać jej ogólne rozmiary. Organizacja Piłsudskiego składała się z niewielkiej ilości ludzi. Tworzyło ją pięć kręgów: 1.) w pełni świadome kontaktów wywiadowczych kierownictwo, wykorzystujące na potrzeby podjętej operacji "R" struktury i zaplecze Organizacji Bojowej PPS, a następnie Związku Walki Czynnej oraz Związku Strzeleckiego i Strzelca; 2.) funkcjonariusze oddziałów terenowych tych organizacji, wykorzystujący podległe sobie zorganizowane grupy miejscowe PPS i ZWC; 3.) szerokie rzesze członków PPS oraz ZWC i Związków Strzeleckich, jako potencjalna siła organizacyjna i głębokie zaplecze ruchu niepodległościowego; wreszcie 4.) tzw. "mężowie zaufania". Wszyscy oprócz kierownictwa organizacji "R" przebywali na terenie Rosji, głównie w Królestwie Polskim. Najliczniejsza była grupa PPS Frakcji Rewolucyjnej w Królestwie Polskim, która latem 1909 r. nie przekraczała 2 000 członków (Warszawa - 500, Warszawa Podmiejska - 300, Łódź - 200, Zagłębie Dąbrowskie - 500, Częstochowa - 150, Lublin 70, Siedlce - 15, Kielce - 50, pozostałe okręgi - około 100). Ostatni, piąty krąg - wspomagający pozostałe grupy - tworzyły organizacje polityczne i paramilitarne na terenie Galicji, w oparciu o które Piłsudski podejmował działania przeciw Rosji z terenu Austro-Węgier. Na każdym szczeblu wtajemniczenia obowiązywała pełna tajemnica utrzymywanego kontaktu.

Właściwa organizacja wywiadowczo-dywersyjna "R" nakładała się na tworzone od końca 1908 r. nowe struktury bojowe PPS i konspiracji wojskowej ZWC. Grupy te Piłsudski przedstawiał później Rybakowi jako części składowe agentury "R", która tworzyła nad nimi swego rodzaju funkcyjną nadbudowę, połączoną z agendami Biura Ewidencyjnego. Siły i środki, jakimi dysponował ZWC w pierwszych latach istnienia były bardzo skromne. W czerwcu 1909 r. związek liczył zaledwie 147 członków, skupionych w organizacjach we Lwowie (78 zwykłych członków, 27 wykładowców i kierowników poszczególnych części organizacji), Krakowie (36) i Borysławiu (6). Kierownictwo techniczne spoczywało w rękach działaczy PPS. Latem 1909 r. 25 członkom ZWC, którzy wyjeżdżali na wakacje do zaboru rosyjskiego "poruczono przeprowadzenie pewnych wywiadów sztabowych". Inspekcji prowadzonych prac wywiadowczych dokonał Kazimierz Sosnkowski. Wyniki prac wywiadowczych opracowano w formie raportów. Raporty te, jak można przypuszczać, zestawił potem Piłsudski w ogólne sprawozdanie, które przekazał do wiadomości Iszkowskiego lub Rybaka. Według stanu osobowego na dzień 1 kwietnia 1910 r. ZWC skupiał 219 członków. Powstawały pierwsze oddziały związku na zachodzie Europy. ZWC utrzymywał się w zasadzie ze środków, które były przydzielane z budżetu Wydziału Bojowego PPS Frakcji Rewolucyjnej. Składki oddziałów ZWC w Galicji oraz Wydziału Bojowego w zaborze rosyjskim tylko w niewielkim stopniu pokrywały potrzeby. Dla przykładu wydatki miesięczne największej, lwowskiej organizacji ZWC wynosiły na wiosnę 1910 r. zaledwie 150 koron, mniej więcej tyle, ile dawały składki członkowskie oddziału w tym czasie *[Wydział Bojowy PPS wydawał w tym czasie 3600 rubli miesięcznie (około 9180 koron). Większość pieniędzy pochłaniały wydatki na szkolenie i utrzymanie organizacji w Galicji. Funduszami PPS dysponował w zasadzie przez cały czas Józef Piłsudski. Jego decydujący wpływ na finanse partyjne umocnił się po akcji pod Bezdanami, która według oficjalnego komunikatu, ogłoszonego dopiero w 1911 r. ("Robotnik", 27 XI 1911, nr 252), przyniosła zdobycz 200 812 rubli i 61 kopiejek (około 512 072 koron). Kwota ta mogła wystarczyć na kilkuletnie utrzymanie organizacji PPS. Wszystko wskazuje na to, że pokrywano z niej wydatki nieoficjalne, o których decydował wyłącznie Piłsudski. Warto odnotować jego wypowiedź w tej kwestii w toku dyskusji nad planem akcji: "W gorącej wymianie zdań podkreślił [Józef Piłsudski], że baza pieniężna i wiodące do niej drogi są i pozostaną jak najściślej zakonspirowane nie tylko przed bojowcami niższych stopni, lecz także i przed członkami Wydziału Bojowego. Tak postanowił i postanowienia nie zmienił". Pensja Piłsudskiego, jako członka CKR PPS, wynosiła w 1910 r. 250 (maj) - 300 (czerwiec) koron. Oprócz tego otrzymywał zwrot kosztów podróży (wyjazdy do Lwowa w maju-czerwcu 1910 r. - 200 koron). W tym czasie pensja funkcjonariusza Wydziału Bojowego PPS wynosiła 130 koron (Mieczysław Dąbkowski), a koszty miesięcznego utrzymania oraz podróży emisariusza WB w zaborze rosyjskim mieściły się w kwocie 200 (Henryk Minkiewicz) - 300 (Mieczysław Trojanowski) koron.].

Formułę organizacyjną "Konfidenta 'R' " w ramach konspiracji bojowo-wojskowej wypracowano w ciągu 1909 i 1910 r. Początkowo opierano się o istniejące jeszcze skupiska Organizacji Bojowej PPS. W myśl uchwał I Rady Partyjnej PPS z 2-3 grudnia 1909 r. utworzono w Galicji "okręg bojowy" z emigrantów z Rosji, który w 1910 r. liczył 36 bojowców. Drugi "okręg bojowy" obejmował teren zaboru rosyjskiego. "Każda z grup i każdy z członków pojedynczych zakordonowego okręgu bojowego jest jednocześnie częścią ogólnej organizacji bojowej partyjnej, wchodzącą w skład odnośnej sekcji lub porozumiewającą się wprost z W[ydziałem] Z[agranicznym PPS]".

Był to wstęp do zastąpienia dawnych struktur bojowych nową organizacją Związku Walki Czynnej. Na terenie zaboru rosyjskiego nie tworzono początkowo oddziałów ZWC, ale luźne grupy wojskowe, które podlegały Wydziałowi Bojowemu PPS. Liczyły one w 1910 r. 30 członków. Konspiracja wojskowa ZWC stanowiła docelową formułę organizacyjną, o którą opierała się agentura "R". Oddziały ZWC zastępowały stopniowo dawne grupy bojowe PPS.

Ścisła organizacja "R" liczyła prawdopodobnie kilkanaście osób, które były odnotowane w głównej kartotece Grupy Wywiadu (poza właściwymi księgami ewidencyjnymi), bądź też w wewnętrznej ewidencji oddziałów HK-Stelle we Lwowie i w Krakowie, którą dysponowali wyłącznie szefowie tych ośrodków, na podstawie dyspozycji Rongego, reprezentującego Biuro Ewidencyjne. Osoby te stanowiły trzon agentury. Jej ścisłe kierownictwo: Piłsudski, Jodko-Narkiewicz i Sławek współpracę wywiadowczą podejmowało świadomie, znając wszystkie jej realia, w tym kryptonim operacji ("Konfident 'R' ") oraz kody ("Roman", "Stefan"), za pomocą których porozumiewano się z oficerami funkcyjnymi wywiadu Biura Ewidencyjnego. Tylko te trzy osoby miały bezpośredni, operacyjny kontakt z centralą wywiadu w Wiedniu oraz jej oddziałami we Lwowie i w Krakowie. Pozostałe kilkanaście osób funkcjonowało w strukturach PPS i ZWC, mogło nawet nie zdawać sobie sprawy z rzeczywistych powiązań kierownictwa ruchu (Piłsudski) z wywiadem Austro-Węgier. Osoby te otrzymywały instrukcje dla swej działalności wywiadowczej lub dywersyjnej osobiście od Piłsudskiego albo, w jego zastępstwie, od Jodki-Narkiewicza lub Sławka; meldunki ze swych prac składały wyłącznie Piłsudskiemu, który skupiał w sobie kancelarię biura wywiadu PPS i ZWC. Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że te funkcyjne osoby nie znały rzeczywistego adresata wyników prowadzonego rozpoznania wywiadowczego oraz dywersji na terenie Rosji, przyjmując, że podjęte działania służą polskim interesom, które reprezentowały organizacje PPS i ZWC. Inna sprawa, że osoby te były wciągane do wewnętrznej ewidencji kontaktów wywiadowczych, co wskazywałoby na ich świadomy charakter. Wytłumaczeniem sposobu ewidencjonowania tych osób może być relacja Rybaka. Szef oddziału HK-Stelle miał kontaktować się wyłącznie z trzema kierowniczymi osobami w organizacji "Konfident 'R' " - Piłsudskim, Jodko-Narkiewiczem i Sławkiem. Członków agentury nie znał osobiście. "Wywiad w Królestwie opierał się wyłącznie na siłach PPS - wspominał później. - Był to wywiad polityczny. Organizacji jego nie znam, gdyż korzystałem bardzo z jego rezultatów, donoszonych mi osobiście i bezpośrednio (...) przez Piłsudskiego i Sławka. Był to własny wywiad Piłsudskiego, który on, jako mój 'konfident S[tefan]', oddał mi do dyspozycji i z którego ja korzystałem. W identyczny sposób przedstawiała się sytuacja na terenie Lwowa i XI korpusu we Lwowie". Z grona osób delegowanych do współpracy wywiadowczej Rybak miał poznać tylko Aleksandra Prystora. Spośród wymienianych mu członków grupy - uzupełniał swoją wypowiedź - "jako konfidenta poznałem osobiście [Aleksandra] Prystora, którego przyprowadził mi w tym charakterze Piłsudski. Pozostałe osoby poznałem w innych, obojętnych okolicznościach, lecz od Piłsudskiego, Sławka i Prystora miałem dokładne informacje o ich działalności politycznej i użyteczności w zakresie mego zadania, zleconego mi przez Rongego".

W rocznym zestawieniu sieci konfidentów HK-Stelle w Krakowie za 1913 r. Rybak "wykazał" 15 członków organizacji "Konfident 'R' ", bez wymieniania ich danych personalnych (puste rubryki wykazu, z bieżącym numerem sprawozdania). Można przyjąć, że pierwsze 3 sprawozdawcze pozycje dla tej kategorii tajnych współpracowników obejmowały nazwiska Piłsudskiego, Sławka oraz Jodki-Narkiewicza. Pozostałe 12 pozycji odnosiło się do zewnętrznej agentury "R" w Królestwie Polskim i innych terytoriach Rosji; w danym momencie sprawozdawczym za tymi pustymi rubrykami wykazu mogły kryć się konkretne osoby, ale klucz do ich danych personalnych mógł kryć się w schemacie funkcyjno-organizacyjnym PPS i ZWC, wykorzystywanym na potrzeby podjętej operacji wywiadowczej. Jako osoby funkcyjne w PPS i ZWC korzystały z podległego sobie zaplecza kadrowego i organizacyjnego reprezentowanych ugrupowań. Członkowie tych ugrupowań zupełnie nie zdawali sobie sprawy z rzeczywistego charakteru podejmowanych przez nich działań. Ten potencjalny krąg szerokich rzesz członków PPS i ZWC obejmował kilka tysięcy osób, które z pobudek ideowych mogły wspomagać działania kierownictwa ruchu niepodległościowego przeciw Rosji, głównie w Królestwie Polskim, nie zdając sobie zupełnie sprawy z istnienia organizacji "Konfident 'R' ".

W latach 1909-1910 najważniejszy był czwarty krąg wtajemniczenia, obejmujący kategorię tzw. "mężów zaufania" PPS, którzy wywodzili się jeszcze z PPS. W początkowej fazie kontaktów była to właściwa sieć agenturalna, najgłębiej zakonspirowana, którą tworzyły osoby stale mieszkające na terenie Rosji. "Mężowie zaufania" świadczyli różne usługi na rzecz organizacji Piłsudskiego, od zbierania wszelkiego typu informacji, politycznych i wojskowych, przez konspirowanie różnych działań podejmowanych przez członków grupy, do organizacji sabotażu i dywersji na terenie Rosji. Ich łącznikami z kierownictwem ruchu byli eksponowani działacze PPS i ZWC, desygnowani przez Piłsudskiego, najpewniej wywodzący się spośród wspomnianego wyżej kręgu 12 funkcjonariuszy ZWC.

Ewidencję "mężów zaufania" prowadził osobiście Piłsudski przy archiwum Wydziału Bojowego PPS-Frakcji Rewolucyjnej w Krakowie (ul. Szlak 6). Jego kartoteka zachowała się do dzisiaj w postaci zaszyfrowanych kart osobowych. Karty ewidencyjne zawierają zakodowane informacje o danych personalnych, sposobach kontaktu, możliwościach działania. Każdy "mąż zaufania" miał swój kryptonim ewidencyjny, podobny do stosowanego w oddziałach HK-Stelle dla oznaczenia i odróżnienia własnych sieci konfidencjonalnych. Kryptonim ewidencyjny składał się z kolejnego numeru porządkowego (cyfra arabska) oraz oznaczenia organizacji terytorialnej (cyfra rzymska). Drugi człon kryptonimu odpowiadał przyjętej klasyfikacji terytorialnej, według następującego klucza: I. Warszawa i powiat warszawski; II. Gubernie kaliska i warszawska (bez powiatu warszawskiego); III. Gubernie płocka, łomżyńska i suwalska; IV. Gubernia lubelska; V. Gubernie kielecka, radomska i siedlecka; VI. Gubernia piotrkowska; VII. Rosja (gubernie zachodnie); VIII. Zagranica (Austria, Niemcy, Szwajcaria, Francja, Wielka Brytania, Belgia). Kartoteka powstała od grudnia 1908 do lipca 1909 r. Zawiera informacje o 186 "mężach zaufania" (zgodnie z numeracją ewidencyjną od 1 do 186), którzy byli sympatykami PPS i mogli w razie potrzeby oddawać różne usługi w terenie (prowadzenie działalności wywiadowczej, udzielanie schronienia oraz pomocy lekarskiej w warunkach konspiracyjnych, ułatwianie nielegalnego przejścia przez granicę itd.). Rekrutowali się z różnych grup społecznych, byli wśród nich robotnicy, chłopi, urzędnicy, adwokaci, lekarze, literaci, kolejarze, chłopi, nauczyciele, pośrednicy w zakupie broni i przemytnicy.

Zebrane informacje zostały prawdopodobnie wykorzystane przez Piłsudskiego już w związku z rozmowami w Biurze Ewidencyjnym w Wiedniu 10 marca 1909 r. Właśnie na podstawie tych informacji, które wykazywały i charakteryzowały zaplecze kadrowe przewidywanej organizacji wywiadowczej, mógł Ronge podjąć decyzję o nawiązaniu i rozbudowie kontaktu z organizacją Piłsudskiego. Przekazany przez Piłsudskiego wykaz "mężów zaufania" stał się podstawą ewidencji agentury "Konfident 'R' ".

Wiadomo, że Rybak dysponował w sierpniu 1914 r. takim wykazem "mężów zaufania" (przynajmniej z terenów guberni: kieleckiej, radomskiej, lubelskiej i siedleckiej). Z całą pewnością można stwierdzić, że ta kategoria współpracowników albo członków organizacji "R" istniała w okresie od 1909 do 1914 r. Na podstawie faktu swobodnego dysponowania tymi osobami przez funkcyjnego oficera wywiadu Austro-Węgier (część posiadanych spisów "mężów zaufania", wraz z ich adresami, przekazał w ręce innego funkcyjnego oficera wywiadu) można wnioskować o świadomej służbie tych osób na rzecz wywiadu Austro-Węgier. Trudno bowiem wyobrazić sobie sytuację, w której przedstawiciel Sztabu Generalnego w Wiedniu kontaktuje się z takim "mężem zaufania" i angażuje go do prac wywiadowczo-dywersyjnych jako osobę niezorientowaną w charakterze dotychczasowych kontaktów za pośrednictwem organizacji podległej Piłsudskiemu.

Oddzielną strukturę zadaniową "Konfidenta 'R' " tworzyła grupa kontrwywiadu, którą kierował Sławek w Krakowie (pod nadzorem Piłsudskiego Wewnętrzny kontrwywiad "R" nie stanowił odrębnej jednostki organizacyjnej, nawiązywał do wcześniejszych działań Organizacji Bojowej w dziedzinie "samoobrony" przed prowokacjami Ochrany. Sprawami defensywy zajmowano się dorywczo. Pierwsze kontakty w dziedzinie współpracy kontrwywiadowczej zainicjowały rozmowy Jodki-Narkiewicza z Iszkowskim zaraz po konferencji w Wiedniu. Powołana komórka kontrwywiadu podporządkowana była formalnie Wydziałowi Bojowemu PPS Frakcji Rewolucyjnej. Wszystkie informacje gromadził początkowo Piłsudski, a później Sławek. Zebrane materiały oddawał do archiwum Wydziału Bojowego PPS Frakcji Rewolucyjne w Krakowie. Archiwum prowadził cały czas Piłsudski, odpowiedzialny z całość prac WB. Pod koniec 1909 r. założył kartotekę osobową do prowadzonych spraw szpiegowskich. W tym samym miejscu przechowywano dokumentację wywiadowczą sieci "R". Organizacją kontrwywiadu we Lwowie zawiadywał Jodko-Narkiewicz i Mieczysław Piątkowski, ps. "Mak". Z Paryża informacje o rosyjskiej agenturze w Austro-Węgrzech dostarczał Władysław Dehnel (1909-1910). Przy zwalczaniu szpiegostwa rosyjskiego w Galicji nawiązano ścisłą łączność z oddziałami HK-Stelle we Lwowie i Krakowie. Wymieniano się informacjami o osobach z kręgów socjalistycznych podejrzewanych o szpiegostwo. Piłsudski otrzymywał do dyspozycji organizacji fotografie policyjne aresztowanych szpiegów.

Jeszcze w lipcu 1909 r., dzięki informacjom, które dostarczył Piłsudski, aresztowano w Krakowie przynajmniej trzech szpiegów, prowokatorów Ochrany. Pierwszym był Czesław Dekiert, który został wydelegowany przez Aristowa do obserwacji PPS Frakcji Rewolucyjnej w Krakowie. Według informacji zebranych przez Piłsudskiego używał w Ochranie pseudonimu "Tadeusz Relski" (otrzymywał co tydzień 50 rubli). Po nim zatrzymano Mariana Kozłowskiego, znanego w Ochranie pod pseudonimem "Krakowiaka". Kozłowski - jak ustalił Piłsudski - "specjalizował się w przekazywaniu wiadomości o mieszkających w Krakowie emigrantach polskich, tak z PPS jak i z NZR" (otrzymywał co miesiąc 120 rubli). Współpracował z Zofią Korecką, która "specjalnie dla niego przyjeżdżała na spotkania do Krakowa". Ostatni z aresztowanych, Stanisław Dyrcz-Janicki, członek organizacji PPS Frakcji Rewolucyjnej w Krakowie, uchodził za niezwykle przebiegłego "szpiega-profesjonalistę", który zdobył sobie złą sławę nawet u Rongego. Rybak przypisywał sobie złapanie Dyrcza-Janickiego, chociaż sam przyznawał, że został mu "podany przez Piłsudskiego" jako prowokator Ochrany. "Ten pierwszy widomy, nie podlegający dyskusji dowód mojej działalności - wspominał - wywołał wielkie wrażenie".




Ryszard Świętek "Lodowa ściana" - część 3