Res Publica


Barbara N. Łopieńska

Taka jest moja domena

 

 

Samotne jednostki wchodzą dziś na agorę tylko po to, żeby znaleźć się w towarzystwie innych samotnych jednostek, takich jak one same.


Co do na przykład przywrócenia kary śmierci kierownik banku nie będzie się wypowiadał, bo nigdy nie był karany, co do kontynuacji reformy zdrowia też nie, przecież nie choruje i pewno nie będzie, bo rzucił palenie. (Miał już po prostu za dużo dymu. Jednego dnia odpuścił, drugiego odpuścił, trzeciego już, już by z liści ukręcił, ale odpuścił, czwarty i piąty przetrzymał i potem, choć przez rok mu ręka leciała, wytrwał w postanowieniu.) A zresztą może się uda, że człowiek fiknie pod płotem?

 

 

Przyjechałam do gminy Zatory i zaczęłam szukać agory. Chciałam zobaczyć, jak w Zatorach spotykają się oikos i ecclesia.

Szłam od spożywczo-monopolowego i urzędu gminy (przystanęłam na przystanku autobusowym, śmietnik przyczepiony przez wójta łańcuchem - jest), przez bank spółdzielczy, pocztę, plebanię, komisariat i tak dalej szłam.

Idę, patrzę i nie widzę.

No to pytam: gdzie posłuchać, czym żyje opinia publiczna w gminie Zatory?

- Posłuchać, co wójt mówi - radzi pani Teresa Rzadkowska, naczelnik poczty. - On jest jedyny.

Bo ona to co?

- Kto by mi - mówi - rację przyznał? Powiedzieliby: dziewczyno!!! - pani Rzadkowska siedzi na poczcie od 35 lat. Siedzi cicho i spokojnie, bojąca jest i samotna. Pocieszam i dla ułatwienia pytam, co na tej poczcie słyszy.

- No daj pani spokój! O telefonach słyszę. Żeby na poczcie telefon był nieczynny. Przysłali pisemeczko, że żadne rozmowy z poczty w Zatorach się nie odbywają, żadne telegramy nie kursują i nas odcięli. Przedstawiam sprawę: centrala jest przedwojenna i należy do Wyszkowa, a linia do Pułtuska, no nie? Pojedzie się do Wyszkowa, odsyłają do Pułtuska, pojedzie się do Pułtuska, odsyłają do Wyszkowa. No nie?

No tak. Rzeczywiście na poczcie nic nie słychać, ale teraz wystąpią listonosze - Andrzej Melnicki i Adam Stelmach. W końcu jeżdżą po całej gminie. Jeżdżą prywatnymi samochodami "do użytku służbowego".

- Dajmy na to: paliwo!

Współczuję, ale dla utrudnienia pytam, czym żyje opinia całej gminy.

- Opłacalnością. Ziemia się nie opłaca, zboże się nie opłaca, świnia się nie opłaca.

Dobrze nam poszło, więc pójdziemy jeszcze dalej: czy rząd rządzi? Dobre pytanie, bo pan Andrzej Melnicki właśnie zaczął się nad tym zastanawiać: Balcerowicz za bardzo miesza, a w ogóle kto by nie przyszedł na stanowisko prezydenta czy kogoś, pan Melnicki uważa (ale to absolutnie jego prywatne zdanie), że to marionetka, którą pociągają za sznurki doradcy. Po rozmowie na temat kary śmierci (oj, tak, oj, tak!) i aborcji (jesteśmy bardzo związani z Kościołem, ale na ustępstwa na pewno byśmy poszli, przecież to nie średniowiecze) wracamy do opłacalności, bo tym przecież żyje cała gmina.

- Kiedyś - mówi pan Melnicki - wypowiedziałem się na luzie przy ognisku: jak było za PRL, tak było, ale do pracy ganiali i tych pieniędzy człowiek miał. A na to jeden rolnik [pewno też był na luzie - przyp. B. N. Ł.] tak się wypowiedział: w łapę dałem, towar miałem i jeszcze mi zostało. Teraz nie widzi się, żeby ktoś postawił chlewnię. Materiały są, ale pieniędzy nie ma. Więc pójdziemy do banku, zwłaszcza że między naczelniczką poczty a listonoszami rozgorzała dyskusja na temat przywrócenia kary śmierci - dyskusja na luzie.

Dyskusja z panem Czerskim, kierownikiem banku spółdzielczego, oddział w Zatorach, o tyle jest utrudniona, że on teraz żadnych wywiadów nie udziela. Kiedyś, proszę bardzo, był motorem tej gminy, on właśnie był wójtem, dziś, jak mówi, nie ma wyrobionej opinii w stosunku do spraw. Chcąc mieć wyrobioną opinię, trzeba zatrzymać się po drodze, a on po drodze nie chodzi, więc się nie zatrzymuje i nie ma wyrobionej opinii w stosunku do spraw. Na przykład co do tego, czy teraz więcej od ludzi zależy.

- Ustawy nie zmienię, choćbym pękł.

Co do na przykład przywrócenia kary śmierci kierownik banku nie będzie się wypowiadał, bo nigdy nie był karany, co do kontynuacji reformy zdrowia też nie, przecież nie choruje i pewno nie będzie, bo rzucił palenie. (Miał już po prostu za dużo dymu. Jednego dnia odpuścił, drugiego odpuścił, trzeciego już, już by z liści ukręcił, ale odpuścił, czwarty i piąty przetrzymał i potem, choć przez rok mu ręka leciała, wytrwał w postanowieniu.) A zresztą może się uda, że człowiek fiknie pod płotem? Co do podatków, to pewno już sama sobie odpowiem, co do powszechnego uwłaszczenia, to takie pytanie, że nie bardzo wiadomo, o co chodzi, jego w każdym razie uwłaszczył ojciec, a jeśli idzie o zwiększenie czy zmniejszenie roli państwa, to znowuż takie pytanie, że nie wiadomo. Do Unii, owszem pójdziemy, ale nie na kolanach, tylko na zasadzie handlu. Przykładowo: jeśli on ma coś ode mnie kupić i mu się to opłaca, kupuje. Jak nie, to nie.

- Co ja szarak mam wiedzieć, jak jest głębiej i dalej? Dopiero jak się masowo mówi w radio i telewizji, wiadomo, o co chodzi.

Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu wiedział, o co chodzi najmądrzejszy z całej wsi Mieczysław Dziurawiec, ale umarł.

- Nikogo takiego teraz nie ma - mówi kierownik Czerski. On zresztą uważa, że wszyscy są mądrzy, każdy własną mądrością.

- I taka jest moja domena!

To nie wywiad, zaznaczamy, my tylko rozmawiamy. A że w ogóle rozmawiamy, to dlatego że dziś kierownikowi Czerskiemu wszystko jedno z jakiej, jak mówi, opcji komu rogi wyrosły. Radziłby jednak zacząć od podstaw i pójść do wójta.

Pewno, że pójdę. Wójtowi też wszystko jedno, z jakiej opcji mi wyrosły rogi, poza tym dobrze się znamy, bo rozmawialiśmy zeszłą jesienią o śmieciach. No i proszę bardzo, wywiad zrobił wrażenie nie tylko w Zatorach, ale i w powiecie. Ludzie mówili, że wójt w żadnym wypadku nie powinien był się zgodzić na sesję zdjęciową na wysypisku (nawet bratowa przewodniczącej Koła Gospodyń Wiejskich z Legionowa tak mówiła), że to nieestetyczne i niesmaczne, ale wójt, człowiek nowoczesny, uważa, że na tym właśnie polegał urok całości. A o śmieci dba.

- Zwłaszcza w miejscach widokowych, czyli przy szosach.

Szosami, zdaniem wójta Kaczmarczyka, żyje opinia publiczna gminy Zatory.

- Temat cykliczny. Jak wiosną przyroda budzi się do życia, tak ludzie w gminie budzą się z tym samym tematem: stan dróg.

Już trzykrotnie od wiosny remontowali drogę do Cisk, a ona wygląda, jak wygląda. Ale czy drogą do Cisk naprawdę żyje opinia w Zatorach?

- No ci, co jeżdżą do Cisk, to tak.

I ci, co jeżdżą do Cisk, i ci, co nie jeżdżą, żyją, zdaniem wójta Kaczmarczyka, również pracą urzędu. A tu (też cyklicznie, co kwartał) schodzą podatki, rozlokowuje się pieniądze, nowi petenci, nowe problemy! Typowo ludzkie rzeczy. Jeszcze, zdaniem wójta, opinia żyje kanalizacją i budową oczyszczalni ścieków, którą to budowę widać po wykopach, oraz reliktem w postaci światła elektrycznego, czego nie widać, ale linia jest tak stara, że napięcie ma 160 wolt. Wójt uważa, że trudno mi będzie złapać coś więcej, bo opinia publiczna objawia się u nich od okazji do okazji. Kiedy są wybory albo bieg przełajowy. W ostatnim rozegranym na wiosnę lecieli do szklarni i z powrotem, z tym że wygrał Siepioła Krzysztof z Warszawy (10 kilometrów pokonał w 32 minuty, 13 sekund), a pierwszy z Zator - Sobieski Krzysztof był szósty.

Trudno mi będzie złapać tę opinią również dlatego, że ludzie w Zatorach znają się na wylot. I tylko jeśli, powiedzmy, u Kowalskiego przyjdzie coś nowego na świat w gospodarstwie czy w domu, przez pewien czas jest temat, który nurtuje środowisko. Albo jeśli coś zdechnie lub umrze. Jak złapać opinię, skoro w Zatorach każdy, jak mówi wójt, jest twórczą jednostką?

- Dyskutując z przedstawicielem jednego, że tak powiem, rodu czy z jednej partii politycznej, bo i takie można u nas spotkać, ten sam problem zupełnie inaczej wygląda niż w dyskusji z przedstawicielem drugiego rodu czy drugiej partii politycznej.

Nie wiadomo, co robić, bo jak wójt dodaje, opinia, jeśli już, objawia się w spotkaniach nieoficjalnych: sąsiad z sąsiadem, jedna z drugą, ten z tamtym.

Więc teraz ja z wójtem Kaczmarczykiem. Na ankietowe pytanie, czy wprowadzić zakaz sprzedaży ziemi cudzoziemcom, czy też nie, wójt nie chciałby odpowiedzieć ankietowo "tak" lub "nie" z tej prostej przyczyny, że odpowiedź jest złożona. Zwiększyłby swobodę obrotu ziemią, ale w ten sposób, żeby cudzoziemcy nie wykupywali naszej, a nasi mogli wykupywać ich.

- Czy rolnik z Zator kupi sobie ziemię za granicą? - zastanawia się wójt.

- Nie kupi - mówi pan Zdzisław Lasocki, zastępca wójta. - Ja nie mówię o działeczkach, nie mówię o działeczkach.

W jego wsi, w Mystkówcu, na dwadzieścia sześć gospodarstw tylko dwóch gospodarzy nie pracuje w Warszawie przy budowach czy przy śmieciach. I to jest niestety, jak mówi pan Lasocki, praca fizyczna.

Już nawet nie pocieszam. Zresztą wójt biedzi się nad kolejnym pytaniem z ankiety: zmniejszyć podatki wszystkim czy tylko najbiedniejszym?

- I znowuż. Ten kij nigdy nie ma jednego końca, zawsze ma dwa, a piłka może się odbić raz w jedną stronę, raz w drugą.

- Przecież bogactwo rzecz względna. Jeden ma pieniądze, a drugi zdrowie - dodaje pan Lasocki. On więc ciąłby równo.

Pytanie o to, której partii najbardziej zależy na zwalczaniu korupcji, zdecydowanie bardziej wójtowi leży.

- Czy jakiejś zależy? - zastanawia się wójt. - No, wielki znak zapytania. A w ogóle to odpadło dzielenie ciągników czy kombajnów, więc czymże ja mogę być skorumpowany? Przedsiębiorstw nie mam, terenów nie mam, autostrady nie mam i mieć nie będę, żaden rurociąg przez gminę Zatory nie przechodzi. Nie czuję się skorumpowany i nie jestem.

Wójt czeka na jakiegoś inwestora, a my oglądamy zdjęcia kandydatów na prezydenta. Wszyscy wójtowi jakoś znani, ale trudno powiedzieć, który się najbardziej podoba, bo każdy, jak mówi wójt, jest indywidualnością zarówno w elitach, jak i grupach społecznych. Na przykład Andrzej Lepper w pewnych dziedzinach rolnictwa ma rację. Z tym że nie we wszystkich. Rolnicy mówią, że to jedyny człowiek, który walczy i coś dla tej wsi robi. Z tym że w Zatorach mówią tak najmniej.

Jak widać, pytania otwarte idą nam najlepiej, więc idziemy dalej: czy teraz więcej od ludzi zależy?

- Oczywiście - mówi wójt. - Człowiek wybiera radnych, a potem myśli tak: jeśli przychodzę do kogoś, kogo wybrałem, to znaczy, że przychodzę w słusznej sprawie i ten ktoś powinien mi pomóc.

(Czy wójt czytał stosowaną przez Ateńczyków rutynową preambułę praw "edoxe te boule kai to demo"?)

- No, nie ma porównania - mówi pan Lasocki, zastępca wójta. - Przyjechałem w stanie wojennym do gminy po przepustkę, wchodzę, a urzędniczka mówi: proszę wyjść, zdjąć czapkę i wejść. No, nie ma porównania!

Żeby zachować reprezentatywność próbki, weźmiemy teraz kobietę. Panią Danutę Gołębiewską, urzędniczkę gminy od komunikacji i przewodniczącą Koła Gospodyń Wiejskich. Są, są, działają, działają.

- Źródłem utrzymania jest wypożyczalnia naczyń na szeroką rangę.

Urządziły, jak zwykle, dzień kobiet w remizie, jadły schabowe i ciasta, z tym że teraz do schabowego modne są surówki, oglądają filmy i czytają pisma kobiece, to znaczy "Gospodynię", a teraz będą miały pogadankę o wczesnym wykrywaniu raka piersi.

- No i co z tego? - mówi pani Gołębiewska i trzeba zaznaczyć, że bratowa z Legionowa w pełni się z nią zgodziła. - Emeryci narzekają, ale im co miesiąc listonosz przynosi pieniądze na rękę. I taki osiemdziesięciopięcioletni dziadziuś może sobie, proszę bardzo, wsiąść w autobus, pojechać do miasta i zrobić wszystkie badania. A nas, matek, na to nie stać.

Tu by mi pasowało ankietowe pytanie Pentora: czy zwiększyć rolę państwa w gospodarce, aby zapobiec nierównościom społecznym? Czy też zmniejszyć, bo wolny rynek najbardziej sprzyja dobrobytowi?

- Człowiek biega po sklepach, różnicuje ceny, aż w końcu straci.

Próbuję jeszcze z lustracją, którą, rzecz jasna, tłumaczę.

- Wygrzebuje się dawne sprawy, a nie widzi bieżących. Potrzeby powinny iść na tapetę.

Bo bieda z nędzą, nędza z biedą. Pani Gołębiewska mówi, że za komuny człowiek brał za mleko i przez miesiąc mógł spokojnie żyć. (Za mleko? Za mleko.) Dziś weźmie 200 złotych i gdzie je umieścić? Rozmawiały w Kole, żeby pojechać do jakiegoś supermarketu, ale uznały, że nie są finansowo przygotowane. Bez 500 złotych nie ma co jechać.

Nędza z biedą, bieda z nędzą. Wszystko, jak mówi przewodnicząca Koła, na przetrwanie. Posada w gminie, mąż pracuje na budowach, dziesięciohektarowe gospodarstwo. Z tego mleko, jaja, a co dalej? Piękny pani ma dom - mówię, żeby pocieszyć, zresztą dom rzeczywiście ładny.

- Nowy budujemy.

Ksiądz Walerian Niewiadomski, proboszcz parafii Świętej Małgorzaty w Zatorach, wybudował plebanię (w starej ksiądz mało nie nabawił się reumatyzmu), a teraz buduje stadion. Dał grunt parafialny. Ksiądz mówi, że nie czekają, żeby im ktoś z góry pomógł, sami zaczynają, a jak góra zobaczy, że takie rzeczy dzieją się oddolnie, będzie dobre nastawienie. Zapomniałam, niestety, spytać księdza, co to jest góra, ale wszyscy w Zatorach mówią, że oddolnie ksiądz bardzo integruje środowisko. Wójt mówi, że zwłaszcza starych, a przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich, że zwłaszcza młodych. Księdzu, rzecz jasna, zależy na wszystkich, ale najlepszym towarzystwem są dla niego dzieci.

- Przy dzieciach będziemy dożywać i musimy je mieć wartościowe.

W klubie parafialnym ksiądz rozmawia z młodzieżą na takie tematy, które pomagają coś wnieść w środowisko - tak, by je zintegrować. Dorosłych na plebanię, na partyjkę czegoś raczej nie zaprasza, bo musiałby ich zapraszać, jak mówi, w odcinkach. Tylu jest ludzi z autorytetem - i pan wójt, i pan dyrektor szkoły, i szanowni rodzice. I wszyscy są mądrzy na tyle, na ile integrują to środowisko. A to środowisko uczy się w szkołach, uczy się na studiach, odnajduje się w pracy, odnajduje się w szukaniu pracy, część korzysta z klubu parafialnego, zwłaszcza w zimie, część pochłonięta jest zdobywaniem środków - tak, żeby nic to środowisko ze spraw publicznych nie interesowało, to by ksiądz nie powiedział. Trzeba brać pod uwagę otoczkę.

Jasne, że pewnych pytań nie wypada księdzu zadawać, ale o to, co poprawić w rządzeniu krajem, w końcu mogę księdza spytać.

- Dbać o naród, o Polskę, zaprzestać prywaty

- mówi ksiądz proboszcz. Nie uznaje antagonizmów. Gdyby uznawał, to by środowiska nie zintegrował.

Albo o przystąpienie do Unii Europejskiej.

- Ale jak? Jak wchodzimy? Kim my tam będziemy? Musimy być znaczącym narodem, który ma coś do powiedzenia nie tylko w Europie, ale i na świecie. Wykrwawialiśmy się na wszystkich frontach i wtedy nas znali. Czyli krew oddać łatwo, a z przystąpieniem do Unii tyle problemów? No i widzi pani. Te pytania są o tyle prawdziwe, o ile kontekst jest przejrzysty. Jeśli nie, może być kamuflaż.

Na pożegnanie prosi, żebym tak to ujęła, by nie zantagonizować środowiska, ale je zintegrować. Obiecuję, że naprawdę zrobię wszystko, co w mojej mocy.

Jadę do Zygmunta Łacha do Lutobroka. Jest przewodniczącym rady gminy, więc chyba też integruje? Zakładał w 1980 "Solidarność" Rolników Indywidualnych, więc chyba integruje już od dawna?

Ale Zygmunt Łach już nie bardzo jest, jak mówi, polityczny. Nie za bardzo do czegoś należy. Działa na korzyść powiatowego AWS, jest pod szyldem, ale nie należy. Zresztą "Solidarności" RI w gminie Zatory już nie ma.

- Przez te słynne ziemniaki! Ten import spirytusu! - pan Łach mówi, że dopóki nie zamknęli gorzelni w Zatorach, sto ton ziemniaków odstawiał rocznie.

Mówię, że opinia publiczna gminy Zatory chyba nie żyje jego kartoflami.

- Państwo powinno kontrolować produkcję spirytusu. Spirytus jest puszczony na szerokie wody i nie ma zbytu na ziemniaki.

Wracam od Zygmunta Łacha z Lutobroka. Wracam wstrząśnięta. Droga Pułtusk- Wyszków ani do Pułtuska nie należy, ani do Wyszkowa, tylko do Wołomina i nie ma kto naprawić dziur oraz garbów.

Uspokajam się u Zbigniewa Jarząbka, komendanta komisariatu policji w Zatorach, tym bardziej że komendant mówi:

- Na dzień dzisiejszy na terenie gminy Zatory w porównaniu z innymi gminami stan zagrożenia bezpieczeństwa jest niższy. Może dlatego że nie mamy styczności z miastem stołecznym Warszawa i oddziela nas rzeka Bug oraz rzeka Narew. Ale na dzień dzisiejszy przestępcy poruszają się samochodami i zagadnienie, czy jest bardziej bezpiecznie, czy nie, zależy od tego, gdzie pojadą. Na dzień dzisiejszy trzeba bynajmniej myśleć w tym zakresie, że przestępcy, którzy poruszają się samochodami, mogą (ale nie muszą) dotrzeć i do gminy Zatory, a wtedy stan zagrożenia bezpieczeństwa może być wyższy (ale nie musi).

Już się miałam na nowo zdenerwować, bo dostrzegłam efekt ankieterski, prawdziwe niebezpieczeństwo badań, polegające na wpływie cech ankietera na odpowiedzi, kiedy komendant powiedział:

- Pytania ankietowe są poza zasięgiem mojego przyzwolenia, jeśli idzie o postać komendanta. Na dzień dzisiejszy policja jest apolityczna.

Pytam więc, o czym rozmawiają ludzie w Zatorach.

- Na dzień dzisiejszy?

Przez komendanta Jarząbka mamy trochę za mało o polityce, więc na koniec wybierzemy się do Ireneusza Dąbkowskiego, prezesa zarządu gminnego PSL. A ponieważ w celu zachowania reprezentatywności próby można wylosować próbę rezerwową, wylosowaliśmy sobie żonę prezesa.

Oni są polityczni, wyłączają się tylko na imieninach. Prezes Dąbkowski ma 64 członków, mniej niż kiedyś, ale, jak mówi, wpierw byli tacy półżywi, trochę pomarło, a dziś są tacy bardziej. Podobno ci, co organizowali kiedyś koło Unii Wolności, organizują teraz SLD. Pokażcie się, może porozmawiamy na jaki temat, zachęca ich prezes Dąbkowski, ale na razie się nie pokazują. Czasem porozmawia z Zygmuntem Łachem z Lutobroka, tym, co organizował "Solidarność" RI, ale jak pamiętamy, on się martwi kartoflami, co prezes doskonale rozumie, bo sam się martwi boczniakiem. Jego hale już dziesięć lat stoją puste.

- Chcąc ruszyć z boczniakiem, musi nas być ze czterech.

Prezes zawsze był za samoorganizacją rolników, na przykład jeśli idzie o boczniaka. Albo jeśli idzie o skup. Po co ten, co przyjeżdża i świnie skupuje, ma im łaskę robić?

- On jest, kurde, zza Makowa - prezes mówi, że ten zza Makowa ani doktoratu nie ma, ani nic, był kierowcą w zakładach mięsnych i poszedł na własną rękę. W ich gminie jest nawet paru chłopaków ze średnim, kurde, wykształceniem i w dziesięciu nie mogą się zorganizować. Wniosek prezesa: dawne czasy się odbijają. Człowiek nie był samodzielny i dalej nie umie być. A może odstraszony jest tymi kredytami, przez które, jak dodaje żona prezesa, ludzie upadają i się wieszają.

- Żeby chociaż jakaś stagnacja była - mówi pan Dąbkowski.

Zdaniem żony doszło do tego samego, co w Ameryce. Jak kiedyś opowiadano, że w Ameryce człowiek tylko jeden dzień się gości, a drugiego musi pracować, to ludzie nie wierzyli. Dziś u nas to samo. Każdy gości jeden dzień, dłużej nie gości. Państwo Dąbkowscy już długo goszczą dorosłego syna, bo on nie może dostać pracy. Nie będzie przecież jeździł na budowę albo do śmieci do Warszawy, bo pojedzie, nie zapłacą i tylko skołacze samochód. A w Zatorach nie można zasiąść na żadnym stanowisku.

I co żona prezesa zaobserwowała: za komuny było tak, że byli potrzebni ludzie do pracy i do reprezentacji. Teraz zaobserwowała, że przychodzi się do biura, siedzi tam urzędniczka i tylko wąski zakres widzi. Nie uczy się z osłuchania. A ona, kiedyś księgowa w gminie, jak nauczyła się jakiegoś przepisu, dwadzieścia lat go pamiętała, chyba że się zmienił, to go sobie znowelizowała. Zaobserwowała jeszcze, że młodych uczy się dziś wyłącznie reprezentacji.

- Czy nasze dzieci dowegetują? - martwi się pani Dąbkowska. Jak się emeryci skończą, nie wiadomo, co będzie. Na wsi emeryci wszystko ciągną. Oni (oboje na emeryturze) już dawno postawili, nie wykończyli, ale teraz pociągnęli olejowe zamiast centralnego, wsadzili 20 tysięcy złotych i co? Widać? Bardzo u państwa ładnie, mówię, żeby pocieszyć.

- A gdzie tam! Teraz będziemy zrywać podłogi, żeby zrobić ogrzewanie podpodłogowe.

No to uważam, że usprawiedliwione jest pytanie ni z gruszki, ni z pietruszki: czy w Zatorach ludzie są szczęśliwi? Okazuje się, że u nich tak jak wszędzie. Prezes Dąbkowski rozmawiał z sąsiednimi gminami i nie zaobserwował większych różnic w tym szczęściu.

- Wszędzie produkty nie są ustabilizowane w cenie i nigdzie nie ma stagnacji.

Jeszcze próbuję z autorytetem w gminie.

- Ideału nie znaleziono dotychczas i chyba nie znajdzie - mówi prezes. - Więc takiego na sto, to by nie znalazł. Ale strasznych ludzi też u nas nie ma.

Pani Dąbkowska zrobiła mi kanapkę z szynką i ogórkiem, bo po pierwsze, jest miła, po drugie, ja już jestem głodna, a w Zatorach żadnego baru nie ma, bo wódka jest w sklepach, a na jedzenie nikt z Zator do baru nie pójdzie.

- Kiedyś tylko tak było, że mała gastronomia zdawała egzamin - wyjaśnia pani Dąbkowska i nastawia głośniej telewizor, bo właśnie idzie sprawozdanie z Sejmu. A mnie trafia się jak ślepej kurze ziarno, bo przecież miałam za mało polityki.

- Jak się patrzy, proszę panią, na tych posłów i senatorów, jak się ogląda, proszę panią, Kropkę nad i albo panią Jaworowicz, to w głowie się nie mieści - mówi pani prezesowa. - Jak się człowiek cofnie do dawniejszych czasów, było źle, ale nie tak. Była zachowana kultura, nikt nikogo nie szmacił. Nie kłamało się w żywe oczy (czy to był dobry pomysł z tym losowaniem żony prezesa?) i było poszanowanie. Już ja w Sejmie obserwuję tego Płażyńskiego! Jak tylko mamy głosowanie, żeby wygrał AWS, to Płażyński już jest, już to się odbywa jak mieszanie kartofli: tak, nie, wio i koniec. A jeśli coś nie interesuje AWS, Płażyńskiego nie ma. Trzeba pośrodku prawa, na spokojnie i trzeba być mądrzejszym od radia. Krzaklewski tu wykręci, tam wykręci, a ten Kern, co z córką miał...

Tu nastąpiła szczegółowa charakterystyka różnych polityków i wreszcie prezesowa podsumowała:

- Mówiąc innym językiem, to dzika hołota.

Wyjechałam z gminy Zatory, bo mi się odechciało szukać agory.

Szłam, patrzyłam i nie zobaczyłam.

A jak miałam zobaczyć? W artykule "Pusta Agora" w "Gazecie Wyborczej" Zygmunt Bauman napisał: "Dla każdego, komu nieobojętne jest dobro oikos, spotkania na agorze w celu ustalenia, co leży w naszym wspólnym interesie oraz jak można go promować i chronić, wydają się coraz bardziej stratą czasu i sił (...). Samotne jednostki wchodzą dziś na agorę tylko po to, żeby znaleźć się w towarzystwie innych samotnych jednostek, takich jak one same. Wracają do domu utwierdzone w swojej samotności".

Wójt Kaczmarczyk wraca do swojego mieszkania przy szkole, Zygmunt Łach do Lutobroka, ksiądz proboszcz na plebanię, komendant Jarząbek do Borsuk, a bardzo samotna Teresa Rzadkowska, naczelniczka poczty - do Drwał.

(2000)

 

W gminie Zatory w województwie mazowieckim na 12 tysiącach 162 hektarach ziemi klasy V i VI żyje około 5 tysięcy osób. Wśród nich jest 378 bezrobotnych zarejestrowanych do 31 czerwca 2000 roku, w tym 188 kobiet. Prawo do zasiłku ma 87 osób, w tym 32 kobiety. Pani Zofia Walczak z Urzędu Pracy w Pułtuslcu zrobiła ten rejestr specjalnie na użytek redakcji, bo, jak mówi, jednostka nadrzędna nie potrzebuje rejestrów. W gminie Zatory są dwie stacje benzynowe, jedno wysypisko śmieci (jak mówi wójt - z prawdziwego zdarzenia), jedna mieszalnia pasz, dwie piekarnie, dwa ośrodki zdrowia i lekarzy też dwóch, jeden ośrodek pomocy społecznej, dwa ciucholandy, trzy sklepy ze sprzętem gospodarstwa domowego, dwadzieścia dziewięć spożywczych, siedem punktów zlewnych mleka, jedno przedszkole, cztery szkoły podstawowe i dwa gimnazja (jak mówi wójt - idą z duchem reform), dwie biblioteki, żadnego domu kultury, osiem straży pożarnych (a i tak po gorącej wiośnie 2000 roku Jan Jeż, szef straży w samych Zatorach, jest wykończony), jedna mieszalnia pasz, dwa koła gospodyń wiejskich, jeden posterunek policji, a w nim trzech policjantów, pięciu listonoszy, dwa cmentarze i jedna kuźnia (wójt mówi, że jak przyjdzie relikt w postaci konia - nie ma sprawy).

 

Słownik trudniejszych wyrazów i zwrotów:

ecclesia - obszar, w którym porządkowane są sprawy publiczne

edoxe te boule kai to demo - rada i lud uważają to za słuszne

na szeroką rangę - na dużą skalę

na sto - na sto procent

oikos - terytorium prywatne

punkt widokowy - miejsce widoczne

stagnacja - stabilizacja

taka jest moja domena - takie jest moje zdanie



Barbara N. Łopieńska - dziennikarka. Ostatnio opublikowała tom Książki i ludzie.






Barbara Łopieńska