Gazeta Wyborcza - 29-11-2002
Marcin Wojciechowski
Chłopcy z donieckiej ferajny
Siedem lat
temu Mark Lewicki komentował rozgrywany w Doniecku mecz
piłkarski między miejscowym Szachtarem i Krymem Symferopol.
Siedział w budce dziennikarskiej koło trybuny dla VIP-ów.
Zdziwił się, że prezes Szachtara Aleksander Bragin spóźnił się
na widownię. Dopiero w piątej minucie meczu jego ochroniarze
weszli do loży i na stadionie pojawił się sam prezes. Chwilę
potem rozległ się huk. - Myślałem, że rozleciała się ściana za
trybuną dla VIP-ów - opowiada Lewicki. Z jego budki niewiele
było widać. Znad loży unosił się dym. Przerażeni widzowie
zbiegali z trybun na murawę. Sędzia przerwał mecz. Lewicki
podbiegł do operatora z telewizji, który stał wyżej. - Co się
stało? - zapytał. - Lepiej tam nie chodź. Na trybunie jest
tylko krew i kawałki ciał - odpowiedział operator.
Był
15 października 1995 r. Prezes Szachtara zginął wraz z
ochroniarzami we własnej loży na oczach kilkunastu tysięcy
ludzi. Masakry nie było, bo zamach zorganizowali
profesjonaliści. Ukryty pod siedzeniami ładunek wybuchowy z
plastiku uruchomiono przez radio. Niewykluczone, że
zamachowiec przez cały czas był na stadionie. Ukryty w tłumie
kibiców czekał na przyjazd prezesa. Sprawców zamachu nie
znaleziono do dziś. Prawdopodobnie nie żyją. Nie wiadomo, kto
zlecił morderstwo. - Pewnie poszło o podział majątku i
wpływów... - mówią w Doniecku. Bragin był przywódcą i jednym z
twórców potęgi tzw. grupy donieckiej, z której wywodzi się
52-letni Wiktor Janukowycz, od tygodnia premier
Ukrainy.
Na ringu i na bramce
Zabity
Aleksander Bragin urodził się w osiedlu Oktiabrskoje na
przedmieściach Doniecka. Niedaleko była kopalnia, która kiedyś
utrzymywała całe osiedle, a dziś ledwo zipie. Poza tym dom
kultury, zbudowany w latach 80. basen, sala gimnastyczna,
kawiarnia i nic więcej. Nawet sklep jest dopiero od niedawna,
i to w przyczepie kempingowej. Bragin jako dzieciak grał w
piłkę, ale najbardziej lubił boks. Tak się złożyło, że razem z
nim na ringu karierę zaczynała większość najważniejszych dziś
figur grupy donieckiej: najbogatszy człowiek na Ukrainie Renat
Achmetow (majątek szacowany na 1,7 mld dol.), oficjalnie
prezes klubu Szachtar Donieck, w rzeczywistości mózg grupy,
oraz sam Wiktor Janukowycz, który ze wzrostem 195 cm i wagą
115 kg plasował się w wadze ciężkiej.
Wielu bokserów -
zwłaszcza tych, którzy nie zrobili wielkiej kariery sportowej
- dorabiało sobie jako bramkarze w lokalach, gdzie łatwo było
o kolizję z prawem. Janukowycz jeszcze jako nastolatek dwa
razy stanął przed sądem: raz za pobicie, drugi raz za
"zdejmowanie czapek" - razem z kolegami napadał w nocy na
przechodniów, którzy mieli drogie nakrycia głowy. Kradzione
czapki sprzedawano na bazarach.
"Janukowycz został
sierotą, gdy miał pięć lat. Wychowywał się w domu dziecka. Być
może wystarczy to, żeby zrozumieć i zapomnieć o tym, że dwa
razy stanął przed sądem" - usprawiedliwia nowego premiera
tygodnik "Dzerkało Tyżnia". Sam Janukowycz twierdzi, że nie ma
problemu, bo z powodu upływu czasu jego skazanie zostało
"zatarte" - w świetle prawa nie jest recydywistą.
Po
2,5 roku w kolonii karnej Janukowycz wyszedł na prostą.
Skończył technikum, został ślusarzem samochodowym, awansował
na szefa bazy transportowej, zaocznie skończył studia,
mozolnie piął się po szczeblach kariery, aż doszedł do
stanowiska szefa obwodowego przedsiębiorstwa transportowego.
Jego drogi z kolegami z ringu przecięły się dopiero w latach
90., już po upadku ZSRR.
Wypitka, zakąska i trzy
naparstki
Gdy Janukowycz zrywał z chuligańską
młodością, Aleksander Bragin nadal pracował jako bramkarz w
lokalach. Był ambitny i chciał się piąć. Lubił błyszczeć.
Skórzana marynarka, sygnet, drogie buty - to był jego styl.
Szybko zorientował się, że najlepsze pieniądze można zarobić
poza oficjalną gospodarką. Handel walutą, nielegalne kasyna,
podziemne biura bukmacherskie, kontrola nad zakładanymi
nieśmiało bazarami, oficjalnie nieistniejąca prostytucja - to
były w ZSRR żyły złota. Szczególnie w Doniecku, który w
czasach radzieckich po prostu siedział na pieniądzach.
Górnictwo i hutnictwo, z których słynął region, były oczkami w
głowie towarzyszy z biura politycznego. Gdy kołchoźnik na
Ukrainie zachodniej zarabiał 50 rubli miesięcznie, w Donbasie
górnik mógł zarobić pod ziemią nawet do tysiąca. A że kupić
nie bardzo było co, nie żałowano sobie na zabawę. - Była
wypitka i zakąska. Większość ludzi przyjeżdżających tu do
pracy z całego ZSRR nie myślała o niczym więcej - opowiada
Wiaczesław Kowal, szef Agencji Rozwoju Gospodarczego w
Doniecku.
Członkowie grupy donieckiej wyjeżdżali także
na występy gościnne. Achmetow pierwsze wielkie pieniądze
zarobił podobno w Soczi, gdzie latem odpoczywała cała elita
radziecka. Żądni mocnych wrażeń sekretarze, generałowie i
dyrektorzy przedsiębiorstw grali z nim na wielkie pieniądze w
trzy naparstki, z rezultatem łatwym do przewidzenia. Po
przegranej bali się skarżyć milicji, bo przecież brali udział
w zakazanym hazardzie.
Pod koniec lat 80. o Braginie i
jego grupie mówiono już, że rządzi Donieckiem. Pierestrojka,
zielone światło dla prywaciarzy, nieśmiałe reformy gospodarcze
i otwarcie na świat były szansą dla takich jak on, żeby wyjść
z cienia. Inwestowali kapitał zdobyty na hazardzie i handlu
walutą w rozmaite firmy, zakładali kilkuosobowe spółdzielnie
sprowadzające z Zachodu pierwsze komputery i magnetowidy,
tworzyli wypożyczalnie kaset i kopiarnie płyt. Były to
pierwsze przyczółki gospodarki rynkowej w ZSRR.
Było
ich trzech
Na początku lat 90. grupa doniecka
przestała zajmować się drobnymi machlojkami. Ci, którzy do
niej należeli, byli już tak mocni, że zakładali własne banki,
brali udział w prywatyzacjach, tworzyli grupy
kapitałowo-finansowe. - Ludzi z kapitałem można było wtedy
policzyć na palcach jednej ręki. Gdy upadł ZSRR, nagle okazało
się, że wszystko można kupić. Bragin miał pieniądze i
znajomości, Achmetow zaś wiedzę ekonomiczną. Potrzebny był im
jeszcze dostęp do miejscowej nomenklatury. Właśnie w tym
momencie z grupą zaczął współpracować Janukowycz, który jako
dyrektor wielkiego przedsiębiorstwa transportowego miał dobre
kontakty we władzach obwodowych. Razem stworzyli świetne trio
- opowiada doniecki dziennikarz.
Achmetow, Bragin i
Janukowycz zaczęli przekonywać miejscowych urzędników, że
wielkie pieniądze zapewnią im znacznie większą władzę niż
jakiekolwiek przywileje. Zapewniali w zaciszu wielkich
gabinetów, że nie interesuje ich polityka, ale prywatyzacja.
Mając gotówkę, skupowali na pniu od pracowników duże pakiety
akcji prywatyzowanych firm. Ludzie oddawali swoje akcje za
bezcen - byleby tylko dostać gotówkę - bo nie sądzili, że
kawałek papieru kiedykolwiek będzie mieć jakąś wartość.
Giełda, wolny rynek, kapitalizacja były wówczas pojęciami
znanymi niewielkiej grupie ludzi. Dyrektorzy kopalń i hut
witali inwestorów z otwartymi rękami. Dzięki ich gotówce wiele
zakładów udało się obronić przed nieuchronnym zamknięciem, co
w Doniecku pamiętają do dziś.
W ciągu kilku lat
powstała przedziwna struktura - Przemysłowy Związek Donbasu,
dzisiaj prawdziwe imperium. Wchodzą do niego prawie wszystkie
firmy regionu. Jeżeli nie jesteś w związku, nie masz szans na
prowadzenie biznesu. Będzie cię prześladować inspekcja
podatkowa, straż pożarna, sanepid i wszystkie możliwe służby
kontrolne. Za związkiem stoi z jednej strony Renat Achmetow, z
drugiej Wiktor Janukowycz, choć od jakiegoś czasu starają się
robić wszystko, by ich nie kojarzono ze sobą. W rzeczywistości
są jednak jak dwa płuca - bez jednego z nich organizm nie
będzie oddychał prawidłowo. Szef parlamentarnej komisji ds.
walki z korupcją i przestępczością zorganizowaną Wołodymyr
Stretowycz mówił niedawno: - Grupa doniecka to spółka akcyjna
miejscowych władz i biznesmenów obsługiwana przez inspekcję
podatkową, milicję i prokuraturę.
Z biznesu do
piłki
Osiem lat temu Aleksander Bragin, którego za
bardzo kojarzono z półświatkiem, postanowił odejść z biznesu i
poświęcić się piłce nożnej. Doniecki Szachtar był wtedy w
kiepskim stanie. Kopalnie bankrutowały jedna po drugiej.
Miesiącami brakowało im na wypłatę pensji dla górników, nikt
nie myślał o utrzymaniu klubu. Szachtar zajmował najniższe
miejsca w tabeli, jego niedoinwestowana baza treningowa powoli
zaczynała się sypać. Prywatyzacja i przyjście do klubu
prezesa-biznesmena wydawały się najlepszym wyjściem. -
Szachtar będzie uczestniczyć w najbardziej prestiżowych
rozgrywkach na kontynencie. Przed trenerami i zawodnikami
stawiam jak najbardziej poważne zadania. Zobaczycie, że za
jakiś czas obejrzymy w naszym mieście mecze Ligi Mistrzów -
obiecywał Bragin. Na sukcesy rzeczywiście nie trzeba było
długo czekać. Już po roku Szachtar zdobył puchar Ukrainy,
przełamując wieloletni prymat kijowskiego Dynama.
Gdy
miasto świętowało, Bragin popadł jednak w kłopoty. - Było
widać, że spodziewa się czegoś złego. Przez całe lato 1995 r.
prawie nie wychodził z domu. Zatrudniał 60 ochroniarzy i gdy
już musiał wyjść, towarzyszyła mu prawdziwa armia - opowiada
Mark Lewicki, dziś rzecznik Szachtara Donieck.
W
mieście nikt nie ma pojęcia, kto mógł zabić poprzedniego
prezesa klubu. Snucie domysłów na ten temat uznaje się wręcz
za niestosowne. - Siedem lat temu podzielono już cały majątek
w regionie. Powstały konkretne grupy, skończył się czas tak
znakomitych interesów jak w chwili upadku ZSRR. Prawdopodobnie
ktoś chciał się załapać na ostatni kawałek tortu. Liczył, że
po śmierci Bragina stworzone przez niego imperium się
rozpadnie - mówi Lewicki.
Rok po śmierci Bragina,
jesienią 1996 r., Achmetow został prezesem Szachtara Donieck,
a Janukowycz wicegubernatorem od polityki przemysłowej. W
listopadzie zamordowano poprzedniego gubernatora obwodu
donieckiego Jewhena Szczerbania. Zginął na miejscowym
lotnisku, schodząc razem z żoną z trapu samolotu. Zabójcy
wjechali na płytę w milicyjnym gaziku. Byli ubrani w mundury
maskujące. Puścili kilka serii z kałasznikowów, upewnili się,
że Szczerbań nie żyje, i uciekli. Milicja do dziś zastanawia
się, dlaczego ochrona lotniska nawet nie próbowała ich
zatrzymać. Do dziś nie wiadomo, czy zamach na Szczerbania był
ostrzeżeniem dla całego klanu donieckiego od jego konkurentów,
czy były to porachunki między jego członkami. Od czasu śmierci
Bragina i Szczerbania główne role w grupie donieckiej przejęli
Achmetow i Janukowycz, następca Szczerbania na stanowisku
gubernatora.
Donbas popiera, Kuczma wygrywa
W Kijowie początkowo lekceważono grupę doniecką. Jej przedstawicieli uważano
za nieociosanych prymitywów, którzy robocze kombinezony przypadkowo zamienili
na najdroższe garnitury. - Kilka lat temu z Janukowyczem nie dało się w ogóle
porozmawiać o niczym. Jako gubernator zaczął bardzo pracować nad sobą,
nauczył się mówić po ukraińsku, ale rozmowa z nim nadal nie jest przygodą
intelektualną - mówi jeden z deputowanych do Rady Najwyższej.
Władzom w Kijowie zależało przede wszystkim, żeby w Donbasie panował spokój.
Pięciomilionowy obwód - w większości górniczy - to w czasach transformującej
się gospodarki bomba z opóźnionym zapłonem. Każdy, kto mógł ją rozbroić,
zapewnić kontrolę nad organizacjami związkowymi, powstrzymać górników z
zamykanych kopalń od masowych strajków, rządzić tak, żeby ludzie siedzieli
cicho, był na wagę złota. Grupa doniecka udowodniła, że jest w stanie
poradzić sobie z tym zadaniem. Dzięki temu otrzymywała coraz więcej
przywilejów i coraz większą swobodę w prowadzeniu interesów w regionie. Wokół
Doniecka utworzono specjalną strefę ekonomiczną, a w Mariupolu nad Morzem
Azowskim powstała strefa wolnocłowa. Miały one ożywić gospodarkę Donbasu,
zrekompensować straty spowodowane upadkiem wielkich przedsiębiorstw. W
rzeczywistości obie strefy okazały się czarną dziurą, dzięki której firmy
zrzeszone w Przemysłowym Związku Donbasu uzyskały gigantyczne ulgi podatkowe.
Kolejny sprawdzian możliwości grupy donieckiej nastąpił podczas wyborów
prezydenckich jesienią 1999 r. Od początku było wiadomo, że w końcowym
starciu Leonid Kuczma spotka się z przywódcą komunistów Petrem Symonenką. Głosy
robotniczego Donbasu mogły być decydujące. Można było przewidzieć, że
Ukraina zachodnia jak zawsze zagłosuje przeciwko komuniście. Wynik na najgęściej
zaludnionym wschodzie był jednak nie do przewidzenia i tak naprawdę tam ważyły
się losy wyborów.
Prezydent Kuczma zaczął ze wszystkich sił zabiegać o poparcie wschodu.
Wiedział, że za pomocą samego wdzięku osobistego niewiele zrobi. Jego
pierwsza kadencja nie była na tyle imponująca, żeby móc spokojnie myśleć o
drugiej. Potrzebował silnych partnerów. Gdy przyjechał do Doniecka w czasie
kampanii wyborczej, na granicy obwodu witał go Janukowycz. Zamiast jechać
prosto do miasta, obaj politycy na pewien czas zamknęli się w samochodzie.
Rozmawiali blisko pół godziny. Treść rozmowy jest oczywiście nieznana.
Kilka tygodni później, w II turze wyborów, Kuczma pokonał w Donbasie
kandydata komunistów, zapewniając sobie drugą kadencję. Członkowie partii
komunistycznej skarżyli się, że nie dopuszczano ich do mediów, utrudniano
ludziom wstęp na ich spotkania, przekonywano mieszkańców Doniecka, żeby
"lepiej nie głosowali na komunistę, bo będą mieli kłopoty", niektórych
próbowano przekupić.
Donieck rośnie w siłę
Po wyborach i słynnej rozmowie w samochodzie wpływy Doniecka w Kijowie zaczęły
rosnąć w oszałamiającym tempie. Janukowycz dostał tytuł "regionalnego
polityka roku", kilka odznaczeń, stworzono także Partię Regionów,
polityczne ramię grupy donieckiej, która w każdych wyborach może liczyć na
kilka procent głosów. Na jej czele stanął Mykoła Azarow, szef ukraińskiej
inspekcji podatkowej, najbardziej znienawidzonej przez przedsiębiorców
instytucji. Azarow jest zaufanym człowiekiem prezydenta Kuczmy, który kilka
lat temu trafił z Doniecka do Kijowa. Gdy trzeba komuś utrzeć nosa, Kuczma
wysyła Azarowa na kontrolę i jeszcze nie było biznesmena, który potrafiłby
mu się oprzeć.
Przyjeżdżający coraz częściej do Kijowa politycy z Doniecka na każdym
kroku manifestowali, że są całkowicie oddani prezydentowi Kuczmie. W
referendum o zwiększeniu jego uprawnień wiosną 2000 r. w Doniecku zanotowano
jeden z najlepszych wyników. Podobne zadanie postawiono też przed ostatnimi
wyborami parlamentarnymi. - Mam nadzieję, że Donieck godnie zachowa się w
czasie wyborów - mówił w marcu Wiktor Janukowycz. Interpretowano to tak, że
każdy mandat dla opozycji będzie stanowił osobistą porażkę gubernatora, za
którą zapłacą mieszkańcy obwodu.
Janukowycz dotrzymał słowa - jeden mandat w Doniecku zdobyli komuniści, a
resztę proprezydencka koalicja Za Jedyną Ukrainę!, do której weszła Partia
Regionów. Pozostałe partie opozycyjne nie miały nic do powiedzenia.
Umiarkowanie antyprezydencki blok Nasza Ukraina byłego premiera Wiktora
Juszczenki próbował zarejestrować w Doniecku regionalny komitet wyborczy. Długo
szukano kandydata na jego szefa. Ci, którzy wstępnie godzili się, następnego
dnia rezygnowali. Już po kilku godzinach odbierali telefon z pogróżkami albo
składało im wizytę dwóch smutnych panów, którzy sugerowali, żeby lepiej
nie mieszać się do polityki, bo to bardzo niebezpieczne zajęcie i komuś może
się coś stać.
Równocześnie z sukcesami politycznymi w maju Szachtar Donieck zdobył
mistrzostwo Ukrainy, pokonując w finale odwiecznego rywala Dynamo Kijów. Po
zwycięstwie zapytano Janukowycza, czy politycy z Doniecka mogą osiągnąć
taki sam sukces jak piłkarze. - Mogą - lakonicznie odparł gubernator, ale w
jego głosie wcale nie było słychać pewności, że za pół roku zostanie
premierem.
Dla jednych tragedia, dla innych szansa
Kijowska inteligencja uważa, że dopuszczenie do władzy grupy donieckiej to
tragedia i kompromitacja. - Wszyscy wiedzą, jakimi metodami robi się politykę
w Doniecku. Nie mieści mi się w głowie, że teraz te metody zostaną
przeszczepione na całą Ukrainę. Nie można do tego dopuścić. Byłoby to
tragedią dla państwa, które i tak nie jest w najlepszej kondycji - mówi
prof. Myrosław Popowycz, znany filozof i politolog.
Jeden z doradców politycznych Kuczmy Wołodymyr Małynkowycz, w czasach ZSRR
znany dysydent, podobno do ostatniej chwili błagał prezydenta, żeby nie
podpisywał dekretu z nominacją dla Janukowycza. Gdy nic nie wskórał, ogłosił
w internecie artykuł, w którym przestrzega, że wizerunek Ukrainy w świecie,
ostatnio i tak nie najlepszy, teraz całkowicie legnie w gruzach, bo podejrzane
związki Janukowycza są powszechnie znane także poza Ukrainą. To pierwszy
przypadek, by ktoś z otoczenia Kuczmy publicznie skrytykował decyzję
prezydenta.
Część opozycji uważa jednak, że dojście do władzy grupy donieckiej wcale
nie jest takie złe, bo uderza w konkurencyjną grupę kijowską, skupioną
ostatnio w najbliższym otoczeniu prezydenta Kuczmy. Jej przywódca Wiktor
Medwedczuk został w maju szefem administracji prezydenta i w ciągu kilku miesięcy
doprowadził do tego, że Kuczma, który i tak zgodnie z konstytucją ma wielką
władzę, teraz ma jej jeszcze więcej. Administracja prezydenta prawie otwarcie
steruje parlamentem, kieruje pracą rządu, ma swoich przedstawicieli we
wszystkich ministerstwach, bez specjalnego skrępowania wydaje polecenia sądom,
prokuraturze, inspekcji podatkowej, wysyła nawet instrukcje do mediów, w których
pisze, jak należy informować o najważniejszych wydarzeniach w kraju.
Nawet część partii popierających Kuczmę - w tym doniecka Partia Regionów -
uznała działania Medwedczuka za przesadę. Przestraszyły się, że wyrośnie
na tak silną osobistość, iż zagrozi ich interesom. Medwedczuk podobno
ostatnio posunął się wręcz do tego, że utrudnił przedstawicielom
konkurencyjnych klanów kontakty z Kuczmą, który od lat starał się utrzymać
równowagę między różnymi grupami gospodarczo-politycznymi. Prezydentowi było
więc także na rękę utarcie nosa szefowi własnej administracji.
Stąd pomysł, by nowy rząd po raz pierwszy sformował nie prezydent, ale większość
parlamentarna. Kandydaturę Janukowycza wybrano po długich targach. Jego główną
zaletą jest to, że ponieważ wcześniej działał głównie w Doniecku, to z
nikim nie wszedł w konflikt w Kijowie i cieszy się zaufaniem prezydenta. Gdy
został premierem, 61 proc. Ukraińców zadeklarowało, że w ogóle go nie zna.
Większość proprezydencka w parlamencie jest jednak bardzo krucha. Za
Janukowyczem głosowało zaledwie ośmiu deputowanych ponad wymaganą większość.
Bez poparcia przynajmniej kilkudziesięciu dodatkowych deputowanych rząd nie
wyzwoli się spod kontroli administracji prezydenta. Dlatego równolegle z
rozmowami o kandydaturze premiera dyskutowano, czy blok Nasza Ukraina Wiktora
Juszczenki wszedłby do większości albo przynajmniej popierał ją w niektórych
głosowaniach.
O dziwo, Juszczenko nie powiedział od razu "nie". - Nasze poparcie
dla rządu Janukowycza zależy od programu, który przedstawi - mówi w imieniu
Juszczenki b. wicepremier Wiktor Pynzenyk. Aliansu chłopców z Doniecka z
Juszczenką przestraszył się jednak Medwedczuk. W ten sposób pod patronatem
prezydenta Kuczmy zawarto swoisty triumwirat między trzema najważniejszymi
klanami na Ukrainie - klan doniecki ma premiera, kijowski szefa administracji
prezydenta, a dniepropietrowski, który jest w tej chwili najsłabszy, dostał
na otarcie łez posadę szefa banku centralnego dla b. wicepremiera Serhija
Tyhypki. Nie wiadomo jednak, jak trwała okaże się taka konfiguracja, bo
klany, chociaż zawarły porozumienie, są dla siebie konkurentami.
Co godzina - to nowina
Oligarchowie z Doniecka pierwsi zrozumieli, że za dwa lata, wraz z końcem
drugiej kadencji prezydenta Kuczmy, jego era się skończy. Jeżeli nie wymyślą
sposobu, żeby się utrzymać przy władzy, to prędzej czy później stracą
swoje wpływy na Ukrainie. Pytanie tylko, czy zwiążą się z opozycją, czy z
pozostałymi grupami oligarchicznymi.
- Gdyby Juszczenko zgodził się na coś takiego, zaprzeczyłby wszystkim wartościom,
które głosi. Jak można pogodzić chęć zmiany systemu na bardziej
proeuropejski i demokratyczny z tym, co się dzieje w Doniecku? - oburza się
prof. Popowycz.
Inna wersja zakłada jednak, że klan doniecki ma pomóc Kuczmie wypromować
takiego następcę, który zagwarantuje mu bezpieczną emeryturę. W takim
przypadku zawarty ostatnio triumwirat trzech klanów zostanie utrzymany, a
Wiktor Janukowycz może się stać ukraińskim Putinem.
O mafii polskiej