Polityka - nr 39, 2000 r.
Gangrena
Zjawisko przestępczości zorganizowanej będzie istniało, bo to jedyny sposób
na zarabianie szybkich i wielkich pieniędzy
Pojawiła się równo 10 lat temu, obchodzi właśnie urodziny. Przez kilka
pierwszych lat była bezimienna - politycy upierali się, że w Polsce żadnej
mafii nie ma. Chrztu dokonali dopiero dziennikarze. Z właściwą tej profesji
skłonnością do przesady ogłosili wszem i wobec, że oto narodziła się nad
Wisłą rodzima odmiana cosa nostry, camorry i triady. Brutalna, chciwa i groźna.
To dziennikarze wprowadzili do społecznego obiegu nazwy: Pruszków, Wołomin,
Otwock. Przez 10 lat polscy mafiosi wykonywali swój fach w poczuciu bezkarności.
Rabowali, przemycali, mordowali - a wszystko w świetle jupiterów i bez skrępowania.
Nawet jak trafiali za kraty, to na krótko. Ostatnie akcje policji, aresztowania
bossów Pruszkowa, procesy Dziada, Oczki, Krakowiaka i wielu innych pozwalają sądzić,
że czas bezkarności już się skończył. Dlaczego jednak tak długo to trwało?
Dlaczego pozwolono, aby przez całą dekadę polskie mafie rosły w siłę,
bogaciły się i obracały brudnymi pieniędzmi?
PIOTR PYTLAKOWSKI
Opowiemy dzisiaj o polskiej mafii na przykładzie najpotężniejszej tego typu
rodzimej organizacji - gangu pod nazwą Pruszków.
Można spierać się o nazewnictwo - czy to już mafia, czy zaledwie przestępczość
zorganizowana. Można dyskutować na temat statystyki - ilu tak naprawdę członków
liczą przestępcze struktury. Ale jedno jest pewne: gangsterskie grupy wysoce
zorganizowane zagrażają porządkowi prawnemu. Z raportu MSWiA wiadomo, że
naliczono mniej więcej 400 takich grup. Wiemy, że z Pruszkowem w szczytowym
okresie (lata 1994/95) współpracowało około tysiąca gotowych na wszystko
tzw. żołnierzy. Armie innych gangów też były liczne. W sumie szacuje się,
że przez grupy przestępcze przewinęło się przynajmniej 50 tys., a niektórzy
eksperci twierdzą, że nawet 100 tys. osób, a więc prawie dwukrotnie więcej
niż wynosi pojemność wszystkich polskich więzień. Stały trzon polskich
gangów ma 5 tys. przestępców.
Mafie zmonopolizowały przemyt spirytusu, papierosów i narkotyków, prowadzą
nielegalne rozlewnie alkoholu i wytwórnie amfetaminy. Wzorem gangsterów
amerykańskich z lat 30. wymuszają haracze od kupców, restauratorów, właścicieli
agencji towarzyskich, a nawet znanych biznesmenów. Napadają na TIR-y, kradną
samochody osobowe, obrabowują konwoje z gotówką. Prowadzą rozległe
interesy. Nie płacą jednak podatków, a mimo to nigdy mafijnych bossów nie
spotkała żadna dolegliwość ze strony kontroli skarbowej.
Nie pytano ich, jakie jest źródło pochodzenia pieniędzy, za które
wybudowali luksusowe wille i nabyli eleganckie samochody. Pershing, ojciec
chrzestny grupy pruszkowskiej, indagowany przez dziennikarza, skąd ma tyle
pieniędzy, odrzekł, że to efekt szczęśliwej ręki do hazardu. Po prostu częściej
wygrywa niż przegrywa. Inspektorowi skarbowemu takie wyjaśnienie pewnie by nie
wystarczyło, ale żaden inspektor Pershinga o czystość jego pieniędzy nie
pytał.
O możliwościach finansowych mafii opinia publiczna dowiadywała się przy
okazji porwań. Za syna osławionego Dziada, uważanego za lidera mafii wołomińskiej,
porwanego przez Pruszków, zażądano 100 tys. dolarów - okup prawdopodobnie wpłacono,
bowiem syn Dziada niebawem został uwolniony. Potem stawki wzrosły nawet do pół
miliona dolarów. Mafia jest szczególnie szczodra, kiedy chce pozbyć się
konkurencji. Za zabicie brata Dziada, Wiesława N. ps. Wariat, Pruszków oferował
początkowo (w 1994 r.) 50 tys. dolarów. Podobno zastrzelono go w końcu za pięciokrotność
początkowej stawki. Życie dwóch oficerów policji z Centralnego Biura Śledczego
liderzy Pruszkowa wycenili ponoć na milion dolarów. Tyle mieli oferować
killerom wyszkolonym przez wielokrotnego mordercę Roberta K. ps. Ciolo. Co
ciekawe, kilka miesięcy temu właśnie miliona dolarów zażądali dowódcy
Pruszkowa za ochronę od jednego ze znanych biznesmenów. Pieniędzy nie
dostali, biznesmen obawia się jednak, że mogą ponowić propozycję.
Wojna o strefy
Polska mafia narodziła się w 1990 r. jednocześnie w dwóch miejscach -
okolicach podwarszawskiego Pruszkowa i w środowisku Polaków przebywających w
Niemczech. W Pruszkowie gang zorganizowali wychowankowie słynnego w czasach PRL
bandyty Barabasza.
W Niemczech skrzyknęli się złodzieje samochodów na czele z Nikodemem S.,
zwanym Nikosiem. Ambicje kierowania organizacją miał co prawda niejaki
Zbigniew N., ale konkurenci podłożyli w jego aucie bombę i N. zamachu nie
przeżył.
Nikoś, szalenie barwna postać, w latach 70. był bramkarzem w gdyńskim
Maximie. Potem wyspecjalizował się w kradzieży aut zachodnich. W 1986 r.
pojawił się w Hamburgu, gdzie otworzył sklep z elektroniką, ale była to
tylko przykrywka. Nadal kradł auta, ale już na skalę przemysłową.
Aresztowany uciekł z niemieckiego więzienia. Wrócił do Gdańska i tam
niebawem wyrósł na szefa podziemnego światka. W 1998 r. zastrzelił go killer
wynajęty przez ludzi z Pruszkowa. W całym kraju trwała wówczas wojna gangów.
Trup słał się gęsto. Na samym tylko Dolnym Śląsku w walkach o kontrolę
nad przejściem granicznym w Zgorzelcu zanotowano 16 śmiertelnych ofiar
gangsterskich porachunków.
Po zabójstwie Nikosia i jego dawnego ochroniarza Szwarcenegera oraz sukcesie w
bitwie zgorzeleckiej Pruszków tryumfował. Można zaryzykować twierdzenie, że
wyrósł na największą i najbardziej niebezpieczną przestępczą strukturę w
Polsce. Poza Krakowem, gdzie jak dotychczas nie udało się ludziom z Pruszkowa
zdobyć większych wpływów, podwarszawski gang opanował kraj. W większych
miastach jego interesów pilnują (pilnowali?) rezydenci. Siatka jest szczelna i
precyzyjnie skonstruowana. Być może do dzisiaj gang rósłby w siłę, gdyby
nie przerost ambicji poszczególnych pruszkowskich watażków. Początkowo działali
zgodnie, ale szybko zaczęli rywalizować o wpływy.
Czerwona kartka od Kiełbasy
Pierwszą ofiarą wewnętrznej konkurencji był Zbigniew
K. ps. Ali. Na bossa grupy namaścił go osobiście Barabasz. Według policjantów
Ali miał szczęście w nieszczęściu. Koledzy nie pozbawili go życia, a
jedynie odsunęli na boczny tor. - Został wyautowany - twierdzi funkcjonariusz
rozpracowujący gang pruszkowski na początku lat 90. Być może dzięki temu ma
dzisiaj spokój, nie ścigają go policyjni antyterroryści i może bez obaw
zajmować się interesami (do niedawna prowadził sklep z alkoholem i dwa
magazyny meblowe).
Wojciech K. ps. Kiełbasa miał mniej szczęścia. W 1996 r. został zastrzelony
na ulicy w Pruszkowie. Zginął z ręki kompanów, bo, jak mówi były żołnierz
gangu, chciał wyrosnąć za wysoko. Kiełbasa był człowiekiem ambitnym, dbał
też o własny wizerunek. W 1994 r. niżej podpisany napisał w "Życiu
Warszawy" na podstawie informacji uzyskanej od kolegi Kiełbasy (redakcja
uruchomiła specjalny telefon dla czytelników, którzy chcieliby podzielić się
swoją wiedzą o gangsterach, co ciekawe, dzwonili głównie sami mafiosi,
donosili na siebie nawzajem), że o Wojciechu K. kumple mówią pogardliwie:
penis. Następnego dnia zatelefonował osobiście Kiełbasa i zaprotestował: -
Jaki penis? Za tego penisa daję ci czerwoną kartkę. Wiesz co to znaczy? Już
nie żyjesz! Groźby już nie zdążył zrealizować, bo ktoś inny jemu wręczył
czerwoną kartkę.
Bez wątpienia za wysoko wyrósł Andrzej K. ps. Pershing. Chciał jednoosobowo
decydować o Pruszkowie. Nasz rozmówca, biznesmen, który znał Pershinga,
twierdzi, że ten zamierzał wejść w legalne interesy, zrezygnować z
dotychczasowej działalności.
- To był inteligentny człowiek - ocenia biznesmen. Dzisiaj już wiemy, że 5
grudnia 1999 r. wyrok na Pershingu prawdopodobnie wykonał inny
"inteligentny" człowiek, były biznesmen Ryszard Bogucki, poszukiwany
międzynarodowym listem gończym (według naszych informacji przebywa w
Meksyku). Ale zleceniodawcą w imieniu Pruszkowa miał być Mirosław Danielak
ps. Malizna, człowiek z najbliższego kręgu Pershinga.
Agentura wybiera wolność
Według policji bandą pruszkowską dowodzi sześcioosobowy zarząd: Leszek D.
ps. Wańka, Zygmunt R. ps. Bolo, Janusz P. ps. Parasol (cała trójka już w
areszcie) i Andrzej Zieliński ps. Słowik, Mirosław Danielak ps. Malizna (brat
Wańki) oraz Ryszard Szwarc ps. Kajtek (poszukiwani listem gończym). Niższe piętro
w hierarchii gangu zajmują: Żaba, Pawlik i Jąkaty. Wcześniej ze struktur
wypadli m.in.: Wojciech B. ps. Budzik (odsiaduje wyrok za morderstwo), Czesław
B. ps. Dziki (siedzi za napady na TIR-y), Marek K. ps. Oczko (proces w
Szczecinie). Jarosław S. ps. Masa, po śmierci Pershinga postanowił zmienić
front - podobno współpracuje z policją, licząc na status świadka koronnego.
Charakterystyczne, że wszyscy wyżej wymienieni działali w gangu od początku.
Dziki, Parasol i Budzik w 1990 r. wpadli w policyjną zasadzkę w motelu George,
ale do więzienia wtedy nie trafili - policja źle zebrała dowody. Bolo, Kiełbasa
i Parasol brali udział w nieudanej akcji w Siestrzeniu (1990 r.), kiedy Pruszków
próbował zrabować pieniądze należące do rosyjskiej mafii. Pawlik, Kajtek i
Dziki napadali na TIR-y. Zmieniały się konfiguracje i sprawy, a ludzie zawsze
ci sami. Dlaczego więc przez lata pozostawali bezkarni?
Bezkarność to może niewłaściwe określenie. Większość bandytów była
przecież wielokrotnie karana. Ali ma na koncie 8 wyroków skazujących. Pawlik
usłyszał wyrok skazujący go na 10 lat więzienia. Dziki - karany 9 razy w
sumie na 33 lata więzienia. Parasol - skazany pięciokrotnie. Ale za kratami
siedzieli krótko, korzystali z warunkowych zwolnień z powodu złego stanu
zdrowia, przerw w odbywaniu kary. Adwokaci mafii używali wszelkich dostępnych
kruczków prawnych, aby zapewnić swoim klientom wolność. Byli skuteczni.
Nasi policyjni rozmówcy twierdzą, że trzon Pruszkowa stanowiła agentura SB i
milicji. - Dzisiaj już wiemy - mówi jeden z policjantów - że na początku
lat 90. niektórzy gangsterzy pruszkowscy byli specjalnie chronieni. Ich polisą
bezpieczeństwa miała być obietnica składania donosów na konkurencję, a
szczególnie na bandytów przybywających ze Wschodu.
Pruszków umiejętnie korzystał z uprzywilejowanego statusu. Co pewien czas
podrzucano policji informacje o nielegalnych rozlewniach alkoholu (w tym czasie
banda zarabiała olbrzymie pieniądze na przemycie i fałszowaniu wódki). - Ich
bezkarność wynikała też z naszej słabości - przyznaje policjant. Brakowało
odpowiednich narzędzi prawnych, które dzisiaj już obowiązują: instytucji świadka
incognito i koronnego, przesyłki kontrolowanej, prowokacji policyjnej. Nie
wolno było używać tzw. przykrywkowców (policjantów przenikających w
struktury mafii).
Ale działali przykrywkowcy w drugą stronę. - Istniały nieformalne powiązania
- przyznaje nasz rozmówca. - W skrócie mówimy, że eksczwórka działała na
dwa fronty.
Eksczwórka to dawni pracownicy IV wydziału Służby Bezpieczeństwa
(rozpracowywanie Kościoła), którzy przeszli weryfikację i pozostali w
policji.
- Wcześniej pracowali na zasadzie: zakoleguj się z księdzem - opowiada
policjant. - Mieli to we krwi, spoufalili się z mafią.
Jeden z eksczwórkowców ze Szczecina, podejrzewany o współpracę z
Pruszkowem, zmarł niedawno na zawał. Podobno był w miarę czysty, nie donosił
mafii, a tylko zanadto się zakumplował.
Inna forma spoufalania trwa do dzisiaj. Policjanci, szczególnie z jednostek
specjalnych, chętnie po godzinach dorabiają do skromnych pensji jako bramkarze
w dyskotekach i nocnych klubach. Tam spotykają gangsterów, są z nimi na
bliskiej stopie, w końcu mafiosi występują w roli klientów nocnych lokali, a
klient nasz pan.
Jeden z pracowników Komendy Głównej popadł ostatnio w kłopoty, bo zbytnio
spoufalił się z Jarosławem S. ps. Masa. Bywał z gangsterem na wódeczkach,
odwiedzał go w domu. - Wydaje się, że robił tak z głupoty - mówi policjant
z KG. - Może myślał, że jest taki sprytny i wyciągnie z Masy jakieś ekstra
informacje.
Sprawę bada prokuratura w Olsztynie. Śledztwo wyjaśni, kto tak naprawdę wyciągał
wiadomości - policjant od Masy czy na odwrót.
Banda pcha się do rządu
W języku prawniczym polskie mafie noszą miano związków o charakterze
zbrojnym (za kierowanie takim związkiem grozi 8 lat więzienia, za udział - 5
lat). Ale kryminolodzy dostrzegają pewne cechy upodabniające polskie
organizacje przestępcze do struktur mafijnych. Gangsterzy nawiązują kontakty
z wpływowymi politykami, biznesmenami, dziennikarzami. Korumpują prawników i
lekarzy (którzy wystawiają im fałszywe zaświadczenia o złym stanie
zdrowia). Próbują prać brudne pieniądze inwestując je w legalne przedsięwzięcia.
Bez wątpienia nie są to już zwykłe bandy skrzykujące się w celu dokonania
skoku na kasę - jak w PRL - ale tajne, przestępcze przedsiębiorstwa, mające
ambicje wywierania wpływu na struktury władzy.
Trzymajmy się przykładu Pruszkowa. W 1990 r. grupa pruszkowska wpadła na
szatański koncept umieszczenia swojego człowieka na wysokim stanowisku w
Ministerstwie Budownictwa. Prawdopodobnie chodziło o dostęp do informacji i możliwość
wywierania wpływu na decyzje.
Pruszków chciał zarabiać prowadząc fikcyjne budowy luksusowych osiedli
mieszkaniowych (kilka tego typu przewałek udało im się dokonać). Kandydatem
mafii został Wojciech P., właściciel spółki budowlanej, ale policja zamiar
udaremniła. Dwa lata później ten sam Wojciech P. próbował otworzyć w
Katowicach salon gry w bingo. Wśród członków spółki powołanej do
prowadzenia tego przedsięwzięcia były też znane z kronik kryminalnych
nazwiska pruszkowiaków: Kiełbasy, Masy i Parasola. Rzecz całą miała
uwiarygodnić obecność w tym towarzystwie niejakiego Konstantego C., znanego
reżysera telewizyjnego, ale - znów po interwencji policji - spółce odmówiono
zgody na otworzenie salonu.
Nasz rozmówca z KGP twierdzi, że do jednego z pierwszych rządów solidarnościowych
grupa próbowała przeforsować na wysokie stanowisko w resorcie finansów
biznesmena Jerzego K., przyjaciela samego Pershinga. I ten zamiar nie powiódł
się.
Niektórzy twierdzą, że Pruszków miał jednak silne możliwości wpływu na
poczynania władzy. W czasach koalicji SLD-PSL szefem GUC był Ireneusz S.,
bliski znajomy Pershinga (poznał go przez Bogusława B. z Art-B). To przecież
sytuacja wymarzona dla przestępczej organizacji - szczelności granic pilnuje
przyjaciel przemytników, do tego - jak twierdzą wtajemniczeni - zadłużony u
mafiosów.
Równie dogodna - z punktu widzenia mafii - była pozycja innego jej
przyjaciela, posła Tadeusza K. z Radomia (najpierw PC, potem BBWR), założyciela
fundacji Bezpieczeństwo. Fundacja sponsorowała radomską policję za pieniądze
ludzi mających na pieńku z prawem. Tadeusz K. miał bezpośredni dostęp do
informacji interesujących mafię - działał jako członek Politycznego
Komitetu Doradczego przy ministrze spraw wewnętrznych. To on poręczył za
innego przyjaciela Pershinga - Stanisława M., kiedy aresztowano go pod poważnymi
zarzutami. W 1995 r. Tadeusz K. był jednym z szefów kampanii prezydenckiej
kandydata Marka Markiewicza. Dwa lata później zginął w wypadku drogowym pod
Puławami.
Jak widać z powyższego, człowiekiem, który miał najwięcej przyjaciół we
wpływowych sferach, był Pershing. Bywalec sopockiego festiwalu piosenki,
znajomy artystów, zapalony kibic bokserski (sam był w młodości zapaśnikiem
i piłkarzem), zakumplowany z samym Andrzejem Gołotą. Przyjaźnił się m.in.
z Bogusławem B., b. szefem Art-B. Po śmierci Pershinga mafia pruszkowska
utraciła wielu wpływowych znajomych.
W rytmie disco polo
Pershing w ostatnich latach chciał się ulegalnić. Na Wybrzeżu otworzył firmę
produkującą płyty CD. Inwestował też w fabrykę kożuchów (prawdopodobnie
tę w Kurowie, gdzie prezesem zarządu jest Bogusław B.). Ale to nie Pershing
wymyślił patent na legalne (paralegalne?) inwestycje.
W 1990 r. punktem spotkań członków grupy pruszkowskiej była hurtownia cytrusów
DAK w Ożarowie. Należała do braci D. Wańka i Malizna posiadali też
oficjalnie zarejestrowaną firmę doradztwa podatkowego na Saskiej Kępie w
Warszawie. O ile hurtownia handlowała cytrusami, to doradcza spółka braci D.
była typową przykrywką.
Z działalnością Pruszkowa policja wiąże niebywały rozkwit muzyki disco
polo. Mafia inwestowała w wytwórnie płytowe, lansowała piosenkarzy, opłacała
znanych telewizyjnych dziennikarzy muzycznych.
W 1993 r. pruszkowscy liderzy Parasol i Pawlik przejęli od Gminnej Spółdzielni
w podwarszawskim Brwinowie restaurację Kaskada. Przez pewien czas organizowali
w niej dyskoteki. Reklamowali się nawet w lokalnym tygodniku. Reklama zawierała
ich fotkę na tle Kaskady oraz napis: "U nas najbezpieczniej".
Leszek D. ps. Wańka próbował wymusić od legalnych właścicieli warszawski
klub Dekadent. Lokal zyskał sławę po imprezie, na której wspólnie
biesiadowali dziennikarze "Teleekspressu" i mafiosi.
Poważnym przedsięwzięciem Pruszkowa, już pod przywództwem Wańki, był
udział w produkcji wódki Kremlowska. Oficjalnym właścicielem tej marki jest
wytwórnia wódek w S., ale Pruszków rozlewał Kremlowską we własnej tajnej
fabryczce. Miał dostęp do odpowiednich butelek i etykiet, ich Kremlowska
niczym nie różniła się od oryginalnej. Do tego stopnia, że szła na eksport
w ilościach przebijających produkcję legalnej wytwórni w S. Centralne Biuro
Śledcze prowadzi dochodzenie, które być może ujawni, kto z pracowników
prawdziwej fabryki alkoholu współpracował z Wańką.
Małe mniej groźne
Ostatnie aresztowania dokonane przez CBŚ sugerują, że organa ścigania ostro
wzięły się do roboty, ale nawet policja nie ma złudzeń. Zjawisko przestępczości
zorganizowanej będzie istniało, bo to jedyny sposób na zarabianie szybkich i
wielkich pieniędzy. Być może zmienią się jedynie struktury organizacji
mafijnych. Znikną potężne mafie wzorowane na włoskich, japońskich, czy
amerykańskich. Przyjmie się model zachodnioeuropejski - liczne, luźno ze sobą
powiązane małe grupy.
- Z małym łatwiej walczyć - uważa Paweł Biedziak, rzecznik KGP.
Wyrok na mafię Lublin
Toczy się proces grupy Mumosa (związanej z
Pruszkowem). Rzeszów Proces grupy Kwiatka i Prezesa (jak wyżej). Łódź
Proces tzw. Ośmiornicy, główni oskarżeni: Materac, Kłos i Mikser. Grupa
Popeliny po nieprawomocnym wyroku, trwa postępowanie w II instancji. Łódzcy
przestępcy związani są z Pruszkowem. Poznań Proces gangu Grubego (luźno związany
z Pruszkowem). Katowice Toczy się proces grup Krakowiaka i Sandokana (bliski
związek z grupą pruszkowską). Holender czeka na proces (killer
wynajmowany m.in. przez Pruszków). Bydgoszcz Procesy Donbasa i Księcia.
Zielona Góra Carington i jego ludzie w areszcie czekają na proces (gang blisko
związany z Pruszkowem). Trójmiasto W areszcie siedzi Zachar (związany z
Pruszkowem). Białystok Proces wołomińskiej grupy Dziada, Henryka N. i Siwej,
Ewy N., wdowy po bracie Dziada, Wariacie. WARSZAWA Po wyrokach są już
gangsterzy pruszkowscy i wołomińscy: Kikir, Kasza, Yoggi, Budzik, Dziki, Rympałek,
Szczur. W areszcie przebywają: Wańka, Bolo i Parasol. Rozpisano listy gończe
m.in. za: Słowikiem, Kajtkiem, Malizną, Pawlikiem, Żabą i Jąkatym. Masa
prawdopodobnie został świadkiem koronnym i zeznaje na dawnych kolegów.
Szczecin Trwa proces rezydenta Pruszkowa Marka K. ps. Oczko. Lista poległych Janusz S. ps. Dzik zginął od kuli we własnej knajpie w
Otwocku w 1994 r. Wojciech K. ps. Kiełbasa zginął od kuli pod sklepem w
centrum Pruszkowa w 1996 r. Artur G. ps. Kręciłapka zginął w lipcu 1997 w
zamachu bombowym na warszawskiej Pradze. Czesław K. ps. Cerber (kasjer Dziada)
zginął w zamachu bombowym 13 marca 1995. Zbigniew Sz. ps. Simon zginął od
kuli w Będzinie, pod własną knajpą Zielone Oczko w 1999 r. Andrzej G. ps.
Junior w 1998 r. zastrzelony w podziemnym przejściu pod warszawskim hotelem
Marriott. Janusz K. ps. Malarz zginął od kuli przed swoim domem w Międzylesiu
w grudniu 1998 r. Wiesław N. ps. Wariat zginął od kuli w lutym 1998 r.
Nikodem S. ps. Nikoś zginął od kuli w Gdyni w klubie Las Vegas 24 kwietnia
1998 r. Wiesław K. ps. Szwarceneger zastrzelony w Gdańsku 5 maja 1997 r.
Marian K. ps. Klepak i Ludwik A. ps. Lutek zastrzeleni wraz z trzema innymi
gangsterami z grupy wołomińskiej w kwietniu 1999 r. w barze Gama na
warszawskiej Woli.
O mafii polskiej