Nowe Państwo - 2001

 

 

Niebezpieczne związki

Dorota Kania

 

Zabójstwo Jacka Dębskiego, byłego ministra sportu, każe ponownie postawić pytania: czy w Polsce dochodzi do zabójstw na tle politycznym?, co takiego zrobił lub wiedział Dębski, że musiał zginąć?, dlaczego wcześniej zginął były komendant główny policji Marek Papała?, dlaczego popełnił samobójstwo były prezes Głównego Urzędu Ceł Ireneusz Sekuła?

 

Z nieoficjalnych informacji wynika, że polityczne tło pojawia się w przypadku zabójstwa Papały czy też samobójstwa Sekuły. Ich wiedza była zagrożeniem dla wielu osób, ponieważ jej ujawnienie mogłoby przekreślić niejedną karierę polityczną, która błyszczy dzisiaj jasnym światłem.

W śledztwach dotyczących śmierci Papały, Sekuły i Dębskiego pojawia się też tak zwany wątek biznesowy. Chodzi o przenikanie nie zawsze legalnego biznesu do świata polityków i urzędników państwowych.

Warto przypomnieć, że po transformacji ustrojowej kolejni ministrowie spraw wewnętrznych i sprawiedliwości twierdzili: w Polsce nie ma mafii. Tymczasem zorganizowana przestępczość rosła w siłę głównie dzięki swoim protektorom - niezweryfikowanym funkcjonariuszom Służby Bezpieczeństwa.

- W czasach PRL cinkciarze, włamywacze i złodzieje dużego kalibru mieli swoich "opiekunów" w SB, którzy na polecenie przełożonych utrzymywali kontakty z informatorami ze świata przestępczego. Ale nie kończyło się tylko na informacjach. Funkcjonariusze bezpieki pobierali od podopiecznych opłaty, dzięki którym przestępcy mogli uprawiać swój proceder. W nowej rzeczywistości ci ludzie nie mieli żadnych szans na pracę w policji, dlatego też przeszli na drugą stronę - mówi anonimowy oficer policji zajmujący się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej.

To właśnie dzięki protektorom z SB gangi urosły w siłę - byli funkcjonariusze wiedzieli, jak pokierować wielkimi interesami, zapewnili ochronę oraz kontakty wśród "starych" znajomych, którzy nagle stali się osobami z pierwszych stron gazet piastującymi wysokie stanowiska.

Policjanci - mając na co dzień do czynienia ze zwalczaniem przestępczości - widzieli, że pospolici bandyci organizują się w silne grupy, dysponują coraz to większymi pieniędzmi i docierają coraz wyżej - od samorządowców i urzędników gminnych do ludzi na stanowiskach w urzędach centralnych. Okazało się, że ich wiedza nie była jednak nikomu potrzebna. Zwłaszcza przełożonym.

- Przez minione dziesięciolecie nie było woli zwalczania zorganizowanej przestępczości - uważa Jarosław Kaczyński, poseł niezależny. Jego słowa potwierdzają policjanci pracujący w Centralnym Biurze Śledczym, powołanym do jej ścigania.

- W pewnym momencie wydawało się nam, że nie pozwolimy na wzrastanie potężnych struktur mafijnych. Komendantem głównym policji był wtedy Jerzy Stańczyk, który powołał na stanowisko szefa Biura do zwalczania Przestępczości Zorganizowanej [zwanego w skrócie PZ] Adama Rapackiego, świetnego, niesztampowego policjanta. Wtedy zaczęły nam wychodzić związki gangu pruszkowskiego z różnymi "ważnymi" ludźmi. Potwierdziły się nasze informacje o interesach łączących Ireneusza Sekułę z szefem gangu Andrzejem Kolikowskim pseudonim "Pershing" - opowiada chcący zachować anonimowość oficer Komendy Głównej Policji.

Dalsze rozpoznanie zostało jednak zatrzymane, gdy szefem "nowego" Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji został Leszek Miller. Jedną z jego pierwszych decyzji było odwołanie z funkcji komendanta głównego Jerzego Stańczyka i mianowanie na to stanowisko całkowicie mu podporządkowanego Marka Papałę.

- Papała wpadł na "genialny" pomysł: zorganizował Biuro do spraw Narkotyków, a jego szefem mianował Adama Rapackiego. Swój wybór uzasadniał tym, że Rapacki jest świetnym fachowcem i jedynym dobrym kandydatem na to stanowisko. Prawda była zupełnie inna - kierowane przez Rapackiego Biuro do zwalczania Przestępczości Zorganizowanej pracowało zbyt dobrze i wykryło zbyt wiele niewygodnych dla ówczesnej władzy spraw, więc trzeba go było zdjąć - stwierdził nasz rozmówca z KGP.

Jedną z głośniejszych akcji Biura było zlikwidowanie gangu "karateków". W jego trakcie wyszły na jaw między innymi związki pomiędzy Bogusławem Bagsikiem i Ireneuszem Sekułą a grupą pruszkowską.

Zabójstwo Marka Papały ujawniło, jak wysoko sięgają wpływy mafii. Związki z mafią są również prawdopodobnym motywem zabójstwa ministra Jacka Dębskiego.


Mafia pruszkowska jest uważana za najniebezpieczniejszą grupę przestępczą w Polsce. W areszcie siedzą jej szefowie: Leszek D. pseudonim "Wańka", jego brat Mirosław D. pseudonim "Malizna", Adam P. pseudonim "Parasol" i Zygmunt R. pseudonim "Bolo". Z nieoficjalnych źródeł wiadomo, że zarzuty, jakie postawił im prokurator, są najcięższego kalibru: kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą o charakterze zbrojnym, zlecanie zabójstw, udział w przemycie i handlu bronią, narkotykami, spirytusem i papierosami, wymuszanie haraczy, porwania. Lista zarzutów jest długa, a udało się je postawić dzięki zeznaniom świadków koronnych. Oprócz szefów pruszkowskiego gangu w ręce policji wpadł jego "księgowy" - Wojciech P., zajmujący się inwestowaniem brudnych pieniędzy pochodzących z przestępstw w legalne interesy, głównie w nieruchomości.


Dorota Kania
Wiktor Świetlik

Dlaczego zginęli?

W czerwcu 1998 roku generał Marek Papała, były komendant główny policji, miał 38 lat. Z tego ponad połowę przepracował w policji, a wcześniej milicji. Zaczynał w ZOMO, później przeszedł szkolenie w Szczytnie. Był szeregowym policjantem, pracownikiem biura ruchu drogowego w Komendzie Głównej Policji, potem zastępcą komendanta głównego Jerzego Stańczyka. W 1997 roku Leszek Miller, ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji, mianował go komendantem głównym policji. Po zdymisjonowaniu przez ministra Tomaszewskiego miał pojechać do Belgii jako oficer łącznikowy polskiej policji.

Zabójstwo na zlecenie

W czwartek 25 czerwca 1998 roku o dwudziestej drugiej Papała podjechał wiśniowym daewoo espero pod swój dom przy Rzymowskiego. Kilka minut później już nie żył.

Ciało zastrzelonego generała znalazła w samochodzie żona. Próbowała go reanimować, bezskutecznie. Wezwała pogotowie. Na drugi dzień rano w Polsce nie mówiło się o niczym innym. Śmierć Papały szokowała. Zabójstwo komendanta głównego policji u nas? - nie dowierzali politycy i dziennikarze. Do dziś nie wiadomo, kto i dlaczego zabił generała, ale po jego śmierci nikt już nie zaprzeczał istnieniu powiązań biznesu i polityki ze światem przestępczym.

Wiadomo na pewno, że komendanta zastrzelono z bliska, strzałami z pistoletu TT kaliber 7,62 - jednego z najpopularniejszych Polsce. Zabójca ukrył tetetkę w temblaku, który miał na ręce. Nie pozostawił łusek.

Wyznaczono wysokie nagrody. Przeprowadzono dziesiątki przesłuchań, dochodzeń i wizji lokalnych. W trakcie śledztwa do prasy przeciekały setki niekiedy sprzecznych ze sobą pogłosek. O zabicie generała podejrzewano między innymi Ukraińca oskarżanego również o zlikwidowanie gdańskiego gangstera "Nikosia". Nie udowodniono mu jednak udziału w tej zbrodni.

Niedługo miną trzy lata od śmierci Marka Papały. Ani morderca, ani jego mocodawcy nie zostali wykryci. Od czasu do czasu pojawiają się pogłoski, że kolejna podejrzana osoba znajduje się w areszcie. - Śledztwo trwa. Ponieważ nie zatrzymano zabójcy, nie możemy przekazywać żadnych informacji - usłyszeliśmy w prokuraturze.

Nieoficjalnie wiadomo, że jednym z głównych wątków śledztwa jest wątek towarzysko-biznesowy. Prześledzono ostatni dzień życia Marka Papały. Okazało się, że był na spotkaniu towarzyskim w Wilanowie, w domu Józefa Sasina, emerytowanego generała Służby Bezpieczeństwa, który w latach PRL przez pewien czas kierował departamentem ochrony gospodarki MSW. Wśród zaproszonych gości znalazł się między innymi Edward Mazur - udziałowiec Bakomy, mieszkający od wielu lat w USA.

Wiadomo, że tuż przed śmiercią Marek Papała spotkał się z Janem Bisztygą - bliskim znajomym i współpracownikiem Leszka Millera. Papała żalił mu się, że nie wszystkim podoba się mianowanie go na nowe stanowisko - polskiego oficera łącznikowego w Brukseli. - Marek ucieszył się, z tej propozycji. Szlifował angielski i mówił, że nareszcie odpocznie od tych wszystkich nacisków. Wspominał, że są osoby z dawnego układu, które niechętnie widzą go w Brukseli. Nie chciał jednak jasno powiedzieć, o co mu konkretnie chodzi - wspomina jeden z najbliższych znajomych Papały.

Czy ludzie powiązani ze światem polityki i nie zawsze legalnego biznesu bali się, że Papała zacznie się dzielić w Brukseli swoją wiedzą o nich i ich interesach? Czy obawiali się, że były komendant, odcięty od dawnych protektorów, poczuje się niezależny i przez to będzie mógł zagrozić osobom piastującym ważne stanowiska w Polsce?

W trakcie śledztwa policja zajmowała się też tak zwanym wątkiem tureckim. Wśród znajomych Papały był Wojciech D., piastujący za rządów koalicji SLD-PSL wysokie stanowisko w administracji państwowej. Okazało się, że wynajmował on swoje budynki Turkom, którzy prowadzili w Polsce rozległe interesy. Policja ustaliła, że najemcy byli powiązani z Ayhanem Findikiem, którego nazwisko pojawiło się w sprawie przemytu do Polski tureckiej heroiny. Pieniądze pochodzące ze sprzedaży narkotyku miały być przeznaczone na finansowanie kurdyjskiej partyzantki.

Wyszło również na jaw, że Wojciech D. współpracował z Towarzystwem Handlu Międzynarodowego DAL, które między innymi handlowało bronią. Podczas badania tej sprawy światło dzienne ujrzały nader ciekawe sprawy: Wojciech D. był bliskim znajomym Andrzeja Stuglika, byłego oficera kontrwywiadu PRL, specjalisty do spraw rozliczeń dewizowych w Ministerstwie Finansów. Andrzej Stuglik, podobnie jak Marek Papała, zginął od strzału w głowę. Kula nieznanego zamachowca dosięgła go w 1991 roku przed jego własnym domem.

Śmierć z własnej woli?

W środę 23 marca 2000 roku Ireneusz Sekuła, harcmistrz Polski Ludowej, były wicepremier i biznesmen, nie miał dobrego nastroju. Większą część wieczoru spędził samotnie w jednej z warszawskich restauracji. Potem wrócił do biura przy ulicy Brackiej. Zadzwonił do córki. Jak wynikało z późniejszych ustaleń - po to, aby się pożegnać. Po kilkudziesięciu minutach znalazła go z trzema kulami w ciele. Według najbardziej prawdopodobnej wersji, miał strzelać do siebie z własnego rewolweru, dwukrotnie w brzuch i raz w klatkę piersiową. W szpitalu leżał miesiąc. Zmarł na początku maja.

Urodził się w 1943 roku, ukończył psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. Był aktywnym działaczem harcerskim i partyjnym. Pracował w Ministerstwie Przemysłu Maszynowego, Komitecie Centralnym, Ministerstwie Pracy. W 1984 roku został szefem ZUS, a cztery lata później - ministrem pracy w rządzie Zbigniewa Messnera. W kolejnym rządzie - Mieczysława Rakowskiego - był już wicepremierem. Przy okazji zniesienia państwowego monopolu na handel walutą ułatwiał Aleksandrowi Gawronikowi opanowanie nadgranicznych kantorów.

Sekuła brał udział w obradach Okrągłego Stołu. W nowych warunkach świetnie sobie radził. W 1989 roku z ramienia PZPR, a w 1991 i 1993 z ramienia SLD został posłem. W 1993 roku widzimy go już na stanowisku prezesa Głównego Urzędu Ceł. Jako wysoki urzędnik państwowy w maju 1995 roku podpisał z Universalem umowę na zakup budynku, którego mury były skażone rtęcią. Został odwołany.

Lubował się w cygarach, whisky i innych atrybutach luksusu. Powoli stawał się symbolem uwłaszczonej PRL-owskiej nomenklatury i przestępstw gospodarczych. To właśnie jego twarz wykorzystała Liga Republikańska na plakatach zachęcających do poparcia ustawy dekomunizacyjnej - wyłaniała się zza czerwonej kotary. Pod koniec życia dawni koledzy odsunęli się od niego. W prasie pojawiały się informacje o jego powiązaniach ze światem przestępczym.

Ireneusz Sekuła był zaprzyjaźniony między innymi z Bogusławem Bagsikiem, byłym szefem spółki Art B, Wiesławem Peciakiem pseudonim "Wicek" (Peciak i Bagsik są obecnie szefami Zakładów Futrzarskich w Kurowie) i z Andrzejem K. pseudonim "Pershing", domniemanym szefem gangu pruszkowskiego, którego ponad rok temu zastrzelono w Zakopanem. Według nieoficjalnych informacji, Sekuła miał pożyczyć od gangu wielką sumę pieniędzy, które po śmierci "Pershinga" musiał natychmiast zwrócić.

Po tym, jak policjanci z Komendy Głównej Policji zatrzymali członków tak zwanego gangu "karateków", okazało się, że Sekuła ma więcej długów. Gang napadał na domy bogatych ludzi, między innymi Wiesława Peciaka. Ów biznesmen z zawodowym wykształceniem dorobił się ogromnego majątku, prowadząc niejasne interesy. Gangsterzy obrabowali go - jak twierdził Peciak - na trzy miliardy starych złotych. "Wicek" nie zaufał policji: o pomoc w odnalezieniu bandytów zwrócił się do swojego dobrego znajomego - "Pershinga", który odnalazł napastników. Przywiózł ich do domu Peciaka, gdzie poddano ich swoistemu "przesłuchaniu" - ciągnięto samochodem po bruku, a jednemu z gangsterów przewiercono nawet kolano wiertarką. Peciak kazał im zwrócić zrabowane pieniądze. Żeby je zebrać, napadali nadal.

Aresztowani przez policję karatecy opowiedzieli o metodach "śledczych" Peciaka. Zeznali także, że podczas napadu na dom "Wicka" włamali się do jego sejfu. Znajdowały się tam między innymi dokumenty i upoważnienia wydane przez Bogusława Bagsika na egzekucję długów, które zaciągnęły u szefa Art B różne osoby. Wśród dłużników był Ireneusz Sekuła. Swój dług spłacił najprawdopodobniej mieszkaniem w Alei Róż w Warszawie. Ten luksusowy apartament Sekuła wykupił za grosze w końcu lat 80. Później właścicielem mieszkania został Bogusław Bagsik, a następnie Wiesław Peciak - przez pewien czas obydwaj panowie byli tam razem zameldowani.

Wskazywano, że jednym z powodów samobójstwa Sekuły mogły być kłopoty finansowe. Ale czy rzeczywiście? Czy Sekuła - organizujący pieniądze dla partyjnych towarzyszy, wykorzystujący do tego działalność spółek nomenklaturowych i mający ogromną wiedzę na temat nieczystych powiązań swoich kolegów - nie został przypadkiem zmuszony do samobójstwa? Na to pytanie nie ma odpowiedzi, wiadomo jednak, że wiedza i powiązania Sekuły były o wiele większe niż wiedza i powiązania przeciętnego polityka. Śledztwo w sprawie śmierci byłego wicepremiera trwa. Do tej pory nie udało się stwierdzić, czy Sekuła faktycznie sam strzelał do siebie: - Nadal badamy, czy Ireneusz Sekuła popełnił samobójstwo, czy ktoś go do niego nakłonił bądź czy ktoś mu w nim pomógł - mówi prokurator Andrzej Janecki z warszawskiej śródmiejskiej prokuratury rejonowej.

Początek maja 2000 roku był upalny. Miasta opustoszały - kto mógł, na długi weekend uciekał na łono natury. Małe notki prasowe o śmierci byłego wicepremiera łatwo było przeoczyć. Dawni towarzysze partyjni nie rozpaczali. Tematu nie drążyły też zanadto prasa postkomunistyczna, telewizja publiczna ani pozostałe media.

Ofiara mafii?

W środę 11 kwietnia Jacek Dębski, były szef UKFiT, został przywieziony przez żonę do warszawskiego hotelu Victoria. Tam, w Zielonym Barze, miejscu spotkań biznesmenów i polityków, bawił w towarzystwie kilku osób. Przed godziną dwudziestą razem z Haliną G. (pseudonim "Kinga", "Inka") oraz dziennikarzem sportowym Januszem Atlasem udał się do niedawno otwartego lokalu przy Wale Miedzeszyńskim Casa Nostra.

Po trzech godzinach mocno zakrapianej alkoholem imprezy Dębski w towarzystwie "Kingi" wyszedł na spacer. Nie wrócił.

Był kibicem i ulubieńcem kibiców. Był także jednym z największych skandalistów ostatnich lat. W ciągu swojego czterdziestoletniego życia Dębski kilkakrotnie zmieniał sympatie polityczne. Zdanie matury ułatwiły mu artykuły do łódzkiego organu KW PZPR Głos Robotniczy. Jednak - jak mówił - był narodowcem. Podziwiał Bolesława Piaseckiego. Później, w trakcie studiów na polonistyce, przewinął się przez NZS. Był związany z Ruchem Młodej Polski i UPR, był nawet przez chwilę w radykalnym Narodowym Odrodzeniu Polski (NOP). Później znalazł się w KLD. Tę partię porzucił, zniechęcony wchłonięciem liberałów przez Unię Demokratyczną. Zapisał się do Koalicji Konserwatywnej. Z partii Kazimierza Ujazdowskiego usunięto go za start do parlamentu z listy AWS, ale nie Koalicji Konserwatywnej w okręgu suwalskim.

Równie często, jak poglądy i przynależność polityczną, zmieniał stanowiska. Tymi, które zajmował, można by obdzielić kilka osób. Na początku lat 90. był szefem Ruchu, później Łódzkiej Wytwórni Papierosów. W tym czasie przekazał Urzędowi Ochrony Państwa taśmy mające dowieść, że proponowano mu łapówkę. Był także pełnomocnikiem firmy należącej do agenta rosyjskiego wywiadu Siergieja Gawriłowa. W 1997 roku dzięki dobrym kontaktom z Januszem Tomaszewskim został ministrem sportu. Zasłynął z uporu, z jakim walczył z wszechwładnym Marianem Dziurowiczem, prezesem PZPN.

Kiedy w lutym ubiegłego roku likwidowano urząd kierowany przez Dębskiego, po raz kolejny znalazł się na pierwszych stronach gazet. Oświadczył Gazecie Wyborczej, że wysoki urzędnik AWS próbował zmusić go do zbierania "kwitów" kompromitujących Aleksandra Kwaśniewskiego, grożąc, że w przeciwnym razie zostaną ujawnione "kwity" na samego Dębskiego. Mówiono, że Dębski jest kłamcą lustracyjnym. Później pojawiły się pogłoski świadczące o jego znajomości z przywódcami gangu pruszkowskiego.

Na miejscu postrzelenia Dębskiego dziennikarze pojawili się przed policją. Do byłego ministra oddano jeden strzał z bliska w głowę. Zawieziono go do szpitala. Zmarł po kilku godzinach.

- Dla dobra śledztwa nic nie możemy powiedzieć - mówi rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej Małgorzata Dukiewicz, zapytana o stan dochodzenia. Mimo zakazu, do prasy przeciekły istotne informacje. Wynika z nich, że Dębski obiecywał wielu biznesmenom załatwienie różnych spraw. Brał spore zaliczki, które wydawał na wystawne życie. Wierzycieli domagających się zwrotu pieniędzy straszył służbami specjalnymi. Kontaktował się z rezydentem mafii pruszkowskiej w Wiedniu - Jeremiaszem Barańskim pseudonim "Baranina". Miał wziąć od niego około 200 tysięcy dolarów na ustawienie przetargu na budowę kompleksu hotelowego. Gdy okazało się, że zwyciężyła inna firma, Barański zażądał zwrotu pieniędzy, ale Dębski zwlekał. Według nieoficjalnych informacji, za zamachem na Dębskiego stoi właśnie grupa "Baraniny".

Jeremiasz Barański w Polsce związał się z klubem sportowym "Amadeusz", o którym wiadomo, że był kuźnią tajnych współpracowników służb specjalnych PRL. W Austrii otrzymał niski wyrok za sprawę narkotykową. W Polsce był podejrzewany między innymi o zlecenie kilku zamachów bombowych oraz oblanie kwasem prokurator Violentyny M. z Opola, która prowadziła śledztwo w sprawie jego interesów. Nigdy nie stanął za to przed sądem.

Nieoficjalnie wiadomo, że dobrą znajomą Barańskiego była także Halina G. Najprawdopodobniej znała zabójcę i zaaranżowała wyjście Dębskiego z restauracji. Prasa donosi, że organy ścigania zaproponowały Halinie G. status świadka koronnego. Bez względu na to, czy się na to zdecyduje, i tak będzie kluczową postacią w tej sprawie. Świadczą o tym jej dotychczasowe powiązania: poprzedni narzeczony Haliny G. Adam S. został zastrzelony w samochodzie w podwarszawskiej Wolicy. Policja znalazła obok niego na siedzeniu rybę - według obyczajów włoskiej mafii oznacza to wyrok za zdradę. Adam S. współpracował z kolei z Rafałem K. pseudonim "Gruby", którego także zabito. Od kul zginął również inny znajomy Adama S. - Andrzej G. pseudonim "Junior", przemytnik alkoholu. Kilka lat temu w ręce policji wpadły ogromne nielegalne transporty alkoholu, za których bezpieczeństwo był odpowiedzialny właśnie Andrzej G. Czy przestępcy uznali, że "wpadki" są jego winą? Według nieoficjalnych informacji, za tymi wszystkimi zabójstwami stoi Jeremiasz Barański.

Zabili też premiera

Czy morderca Jacka Dębskiego zostanie złapany, czy też śledztwo będzie się ciągnęło latami, jak w przypadku morderstwa Alicji i Piotra Jaroszewiczów? Ich domniemanych zabójców znaleziono po pięciu latach, ale sąd wszystkich uniewinnił. Tej zbrodni, od początku uważanej za mord polityczny, nie wyjaśniono. Były premier i jego żona zostali zamordowani w 1992 roku. W tej sprawie jest wiele niejasności. Dlaczego szkolony pies obrończy wpuścił bandytów na posesję? Dlaczego prokurator Zbigniew Goszczyński pozwolił synowi Jaroszewiczów Janowi zabrać kasetkę z sejfu? Dlaczego pospolici przestępcy, których oskarżono o to zabójstwo, wybrali właśnie ten dom? Czy rzeczywiście potrafili obchodzić się ze sztucerem myśliwskim przeznaczonym na grubego zwierza, z którego zastrzelono Alicję Jaroszewicz? Do dziś nie ma odpowiedzi na te pytania.

Wiadomo, że Piotr Jaroszewicz był przed śmiercią torturowany. Wiadomo także, że coś podpisał. Jego wiedza na temat różnych ludzi była ogromna. Nosił się z zamiarem spisania wspomnień. Czy ktoś się mógł obawiać wiedzy starego człowieka?

W procesie poszlakowym oskarżono czterech recydywistów z Mińska Mazowieckiego: Krzysztofa R. pseudonim "Faszysta", Wacława N. pseudonim "Niuniek", Jana K. pseudonim "Krzaczek" i Henryka S. pseudonim "Sztywny". Sąd ich uniewinnił, a oni domagają się teraz od państwa wysokich odszkodowań.

***

Do niedawna wydawało się, że w Polsce niemożliwe są zabójstwa polityków i urzędników państwowych. Tymczasem rzeczywistość przeraża - giną niewygodni świadkowie i osoby zamieszane w podejrzane interesy bez względu na stanowisko czy funkcję.

- We wszystkich przypadkach zabójstw znanych postaci powtarza się jedno - osoby te dużo wiedziały lub były w różny sposób powiązane ze światem polityki, biznesu i mafii - twierdzi anonimowy urzędnik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji.






O mafii polskiej