Biuletyn IPN - nr 62/63, 2006 r.
JANUSZ MARSZALEC, IPN GDAŃSK
ZDOBYCIE ARCHIWUM DELEGATURY RZĄDU PRZEZ AL I GESTAPO
17 lutego 1944 r. w Warszawie przy ulicy Poznańskiej 37 m. 20 rozpoczęła się największa i najgłośniejsza operacja specjalna GL-AL wymierzona w Delegaturę Rządu na Kraj. Zakończyła się ona zdobyciem archiwum Wydziału Bezpieczeństwa Delegatury, zawierającego materiały dotyczące PPR i GL-AL, a także okupanta niemieckiego. Na przełomie lat 40. i 50. okazało się, że w akcji brał udział również funkcjonariusz gestapo. Bynajmniej nie wiedział, że była ona zaplanowana i nadzorowana przez komunistyczny wywiad.
"Kruk"-"Kulawy" i jego archiwum
Właścicielem lokalu przy Poznańskiej był Wacław Kupecki "Kruk"-"Kulawy", mężczyzna lat 40-45, żonaty, mający dorosłego syna. Z wykształcenia był podobno prawnikiem, uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej, w której stracił nogę. Poruszał się za pomocą protezy. Nie wiemy, od kiedy zaczął działać w konspiracji. Pewne jest, że posiadał dobre kontakty z PPS-WRN i organizacją "Miecz i Pług". Od 1942 r. współpracował z Brygadą Wywiadowczą Oddziału Bezpieczeństwa Szefostwa Biur Wojskowych przy Administracji Zastępczej, a po jej scaleniu z Delegaturą Rządu na Kraj wszedł w struktury Wydziału Bezpieczeństwa Departamentu Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu. Objął stanowisko archiwisty centralnego wywiadu politycznego (kryptonim "Stożek") Delegatury, umiejscowionego właśnie w Wydziale Bezpieczeństwa. Formalnie związany był z Wydziałem Bezpieczeństwa Okręgowej Delegatury Rządu miasta Warszawy (podlegał tam Kazimierzowi Gąsiorowskiemu "Edycie" i Wacławowi Iwaszkiewiczowi "Weberowi"). W archiwum tym znajdował się m.in. zaczątek kartoteki działaczy komunistycznych, a także inne materiały dotyczące AL i PPR.
Liczne i dobre kontakty "Kruka" z wieloma środowiskami politycznymi predestynowały go do samodzielnej pracy wywiadowczej, a także politycznej. Okazał się sprawnym agentem prowadzącym pertraktacje polityczne z kierownictwem "Miecza i Pługa" w celu podporządkowania tej formacji strukturom Państwa Podziemnego. Szybko wyspecjalizował się również w sprawach komunistycznych dzięki znajomościom w kręgach lewicy, a także pozyskaniu kilku ważnych źródeł informacji. Jednym z nich był Bogusław Hrynkiewicz "Aleksander"-" Boguś", związany z sowiecką siatką wywiadowczą Czesława Skonieckiego "Księdza" i Artura Rittera, dla której rozpracowywał organizację "Miecz i Pług".
"Kruk" i "Aleksander" zetknęli się w drugiej połowie 1943 r. "Kruk", który na zlecenie Delegatury starał się przejąć kontrolę nad "MiP", uzyskał kontakt na człowieka, który mógł się okazać niezwykle pomocny w tej grze. Wkrótce obaj zżyli się, projektując wspólną akcję wobec "Miecza i Pługa", zakończoną likwidacją przywódców tej organizacji: Zbigniewa Grada "Doktora Zbyszka" i Anatola Słowikowskiego "Andrzeja Nieznanego". Zażyłość zakończyła się propozycją zaangażowania Hrynkiewicza do wywiadu antykomunistycznego. Kandydat był idealny, gdyż posiadał sporą wiedzę o komunistach polskich i ich powiązaniach personalnych jeszcze z okresu przedwojennego. Tak przynajmniej sądził "Kruk", przed którym "Aleksander" wyspowiadał się z młodzieńczych fascynacji komunizmem.
Spychalski, Hrynkiewicz i uderzenie w "reakcję"
Hrynkiewicz zaczął od stopniowego penetrowania archiwum "Kruka". Robił to w czasie zakrapianych alkoholem spotkań przy Poznańskiej 37, ewentualnie wykonywał odpisy w czasie prac kancelaryjnych prowadzonych wspólnie z "Krukiem". Postępy w kopiowaniu tego zasobu archiwalnego były jednak słabe. Spychalski i Hrynkiewicz zaczęli zastanawiać się nad całościowym zagarnięciem materiałów. Brakowało ludzi i jasnego planu, pod czyim szyldem to zrobić. Spychalski nie chciał tego czynić wyłącznie przy pomocy bojowców AL, gdyż ci mogli zostać rozpoznani. W efekcie spowodowałoby to poważne konsekwencje polityczne i naraziło na szwank autorytet komunistów polskich, budujących obraz AL jako formacji niepodległościowej. Stąd najprawdopodobniej pojawił się pomysł zaangażowania jeszcze dodatkowych osób z innych formacji podziemnych oraz z gestapo.
W tym miejscu należy wyjaśnić sprawę nawiązania agenturalnego kontaktu z szefem referatu antykomunistycznego Wolfgangiem Birknerem z warszawskiego gestapo. W okresie śledztwa w Departamencie X usiłowano udowodnić, że Hrynkiewicz został zwerbowany już w 1943 r. Nic takiego się nie wydarzyło. Prawda jest taka, że kontakt z Birknerem został nawiązany dopiero w połowie albo w końcu stycznia 1944 r. za pośrednictwem agenta Abwehry, Włodzimierza Bondorowskiego. Nie była to tylko decyzja Hrynkiewicza, lecz polecenie Spychalskiego, który rzecz dokładnie z nim przedyskutował. Materiały informacyjne dla gestapo dostarczał (ewentualnie fabrykował) szef komunistycznego wywiadu, "Aleksander" korzystał też z wiadomości pozyskanych w "Mieczu i Pługu". Gra, którą Hrynkiewicz podjął pod płaszczykiem "MiP", miała służyć obronie PPR przed wrogą penetracją innych służb kontrwywiadowczych, ale przede wszystkim miała mieć ofensywny charakter, wymierzony w struktury Polskiego Państwa Podziemnego. W ten sposób Spychalski wzmacniał akcję dezinformacyjną prowadzoną do tej pory na oślep. Teraz - dzięki uzyskaniu przez "MiP" parasola ochronnego gestapo - akcja miała być planowa i rzetelna. Na wynik długo nie trzeba było czekać - zaledwie do 17 lutego 1944 r.
Akcja
Tego dnia przed godz. 7.00 do mieszkania Wacława Kupeckiego "Kruka"-"Kulawego" weszła bojówka składająca się z dwóch żołnierzy wywiadu AL (Wincenty Romanowski "Roman", Jerzy Wiechocki "Stefan") oraz trzech ludzi związanych z organizacją konspiracyjną "Miecz i Pług" (prawdopodobnie w tej trójce był ktoś związany z Włodzimierzem Bondorowskim *[Po wojnie Wincenty Romanowski zeznawał, że jeden z "mipowców" był łudząco podobny do Henryka Boruckiego "Czarnego", komendanta KOP, następnie PAL, mającego bardzo niejasne kontakty z Niemcami i podejrzane związki z gestapo. Zob. AIPN, 0298/418, Protokół przesłuchania Wincentego Romanowskiego, 5 I 1952 r., k. 5.]). Trzej ostatni odegrali najbrutalniejszą rolę w najściu, rabując pieniądze i kosztowności znalezione przy domownikach i osobach wchodzących do lokalu przy Poznańskiej. Oprócz wymienionych pięciu uczestników najścia był jeszcze tajemniczy mężczyzna, wyraźnie dystansujący się od pozostałych. Okazał się nim funkcjonariusz gestapo z referatu IV kierowanego przez Wolfganga Birknera.
Do zamkniętego mieszkania bojowców wprowadził Bogusław Hrynkiewicz "Aleksander", który noc przed tragedią spędził na grze w karty i piciu alkoholu z Wacławem Kupeckim "Krukiem". Gdy ten zmęczony zasnął, Hrynkiewicz zaczął penetrować odnalezione dużo wcześniej skrytki, przygotowując materiały do zabrania. "Aleksander" dyskretnie poinstruował alowców, aby otruli Kupeckiego wręczonym im cyjankiem potasu. Był to warunek powodzenia całej akcji, kilkakrotnie podkreślany przez Hrynkiewicza. Alowcy pod żadnym pozorem nie mieli kontaktować się z innymi uczestnikami akcji, zwłaszcza człowiekiem zamkniętym w małym pokoju. Jak już wiemy, był nim funkcjonariusz gestapo, który zajmował się przesłuchiwaniem zatrzymanych osób. Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Mipowcy robili sporo zamieszania, brutalnie obchodząc się z zatrzymanymi domownikami i przychodzącymi interesantami (Kupecki w swym mieszkaniu prowadził biuro handlu odpadkami). Niektórzy bojowcy używali języka niemieckiego, chcąc rzucić podejrzenie na Niemców. Współpracowników i znajomych "Kruka" krępowano i grupowano w dwóch pokojach (według jednej z relacji - przynajmniej niektórzy byli kneblowani). W jednym przebywał wyrwany ze snu gospodarz mieszkania, jeszcze w piżamie, z żoną. W drugim przypadkowi interesanci przychodzący do Kupeckiego-handlarza i Kupeckiego-konspiratora. W "kocioł" wpadli m.in. ludzie Delegatury Rządu: Wacław Iwaszkiewicz "Weber", kuzynka Kupeckiego, a zarazem jego osobista łączniczka i sekretarka - Zofia Lambrychtówna, oraz Zofia Nanowska - łączniczka Delegatury. "Weber" - zastępca szefa wywiadu politycznego Delegatury Rządu Okręgu Warszawa - w odróżnieniu od pozostałych wyżej wymienionych nie został rozpoznany (posiadał dokumenty uwiarygodniające "legendę" handlowca). To on pozostawił obszerną relację z napadu na Poznańską, znaną w podziemnym świecie jako "Echa sprawy Kruka" (formalnie sygnowana była przez jego szefa - Eugeniusza Gittermana "Hübnera").
Najważniejsza część operacji, jaką było wydobycie archiwum, dokonała się na strychu oraz w pokoju "Kruka", gdzie wyrwano w tym celu fragment podłogi, a z biurka powyłamywano zamki. "Aleksandrowi" asystowali w tym alowcy, nie ujawniając zdobytego materiału przed mipowcami i zamkniętym w drugim pokoju gestapowcem. Materiał był natychmiast pospiesznie segregowany. Od razu wyodrębniono dokumenty antykomunistyczne. Zabrał je Hrynkiewicz, przekazując pozostały materiał gestapowcowi. Był to duży zbiór informacji dotyczących spraw niemieckich.
Nie powiodła się natomiast zaplanowana przez "Aleksandra" likwidacja "Kruka" przez podanie mu trucizny. Kupecki wyczuł podejrzany metaliczny smak i wypluł cyjanek, krztusząc się. Dramatyzmu sytuacji dodawała histeria jego żony, szybko jednak sterroryzowanej pistoletem przez Wiechockiego i Romanowskiego. Wkrótce potem Kupecki wbrew planom Hrynkiewicza został przesłuchany przez agenta gestapo, co niezwykle zdenerwowało bojowców z AL, obawiających się dekonspiracji "Aleksandra" i swojej kompromitacji w związku z niewykonaniem rozkazu. Tymczasem po zakończonej akcji "Aleksander" nie czynił im większych wymówek, żałując tylko, że nie zadusili Kupeckiego własnymi rękami.
Wszyscy zatrzymani w mieszkaniu przy Poznańskiej (w tym również sam Kupecki) byli przesłuchiwani przez agenta gestapo. Czy mieli świadomość, że jest to Niemiec? Zachowane sprawozdania mówią, że nie. Co więcej, według Iwaszkiewicza nikt nie wierzył, że najście na lokal jest robotą gestapo. Rzekome krzyki po niemiecku (wspomina o nich jeden ze świadków) brzmiały nieprzekonująco. Sam Kupecki i jego współpracownicy domyślali się, że napadli ich Polacy - komuniści, ewentualnie NKWD. Romanowski po latach wspominał, że Kupecki patrzył na bojowców z "pogardą", tak jakby wszystko rozumiał.
Również inne niezakneblowane ofiary pytały alowców, czy są z PPR. Ci oczywiście zaprzeczali. Dla konspiratorów z Delegatury było więc jasne, że napadu dokonała jakaś komunistyczna bojówka. W późniejszych raportach brano pod uwagę również samodzielną akcję NKWD. W powojennych zeznaniach aresztowanych funkcjonariuszy wywiadu Delegatury znajdują się też informacje, że jeden z uczestników akcji na Poznańskiej miał na placu sygnet z doskonale widocznym sierpem i młotem. Trudno ocenić ich wiarygodność. "Weber", wielokrotnie cytowany w tym artykule, nie wspomina o tej mało istotnej ciekawostce.
Podczas akcji Hrynkiewicz zachowywał się dyskretnie. Według Romanowskiego kazał się nawet prowadzić bojowcom AL pod pistoletem z pokoju do kuchni na oczach Kupeckiego, aby stworzyć pozory, że i on został sterroryzowany (Hrynkiewicz w powojennych zeznaniach nie potwierdził tego). Zaraz potem skupił się na poszukiwaniu dokumentów. Później nie ingerował już w akcję, która przebiegała zresztą bardzo sprawnie. Jej wykonawcy w robocie tej czuli się doskonale (być może z wyjątkiem, podobno speszonych, alowców).
Uprowadzenie "Kruka" i innych
Akcja zakończyła się wieczorem, już po godzinie policyjnej - około 19.30. Zatrzymanych odprowadzono w dwóch partiach do podstawionych samochodów (łącznie siedem osób). Byli wśród nich: "Kruk" z żoną, jego łączniczka i sekretarka Zofia Lambrychtówna, łączniczka Delegatury Zofia Nanowska, łączniczka organizacji "Czyn" - "Ala" (N.N.), łącznik "Kruka" - "granatowy" policjant Aleksander Księżopolski, nieznana z nazwiska i pseudonimu rzekoma łączniczka "Miecza i Pługa". W mieszkaniu przy Poznańskiej pozostało kilka innych, skrępowanych osób, którym polecono pozostać na miejscu. Natychmiast po wyzwoleniu się z więzów, mimo godziny policyjnej, rozpierzchły się do domów.
Po uprowadzonych ślad zaginął. Nigdy nie odnaleziono nawet ciał. Według rozbieżnych relacji zabrali ich gestapowcy bądź mipowcy. Bardziej wiarygodne wydaje się jednak, że zostali uprowadzeni przez Niemców. Hrynkiewicz napomknął kiedyś Romanowskiemu, że wszyscy zostali rozstrzelani w Lasku Bielańskim. Jan Zborowski "Neuman" - zastępca (a później następca) szefa wywiadu politycznego Delegatury, Gittermana, uzyskał informację (niepotwierdzoną), że wszyscy trafili na Pawiak i tam zostali zgładzeni.
Los kartoteki komunistycznej
Wyselekcjonowane dokumenty "Aleksander" schował pod jesionką i przeniósł do jednego ze swoich lokali. Następnego dnia w mieszkaniu swego współpracownika Aleksandra Łoktiewa na Saskiej Kępie spotkał się z "Markiem" (Marianem Spychalskim). Ten bez specjalnego zwracania uwagi na relację "Aleksandra" (tak przynajmniej zdawało się żądnemu pochwał Hrynkiewiczowi) zaczął gorączkowo przeglądać materiał. Znalazł tam m.in. swoje zdjęcia, dzięki czemu uzyskał potwierdzenie wcześniejszych informacji, że wywiad antykomunistyczny wpadł na jego trop dzięki umieszczeniu w szeregach PPR informatora *[Informatorem tkwiącym w szeregach PPR był Stanisław Janota - pseudonim w Delegaturze Rządu i AK to "Karcz II", "Gryf", w GL "Facet" . Od 1942 r. współpracował z Brygadą Wywiadowczą "Korwina", umiejscowioną wówczas w kontrwywiadzie Obszaru Warszawskiego AK. Jesienią 1943 r. Brygada została przejęta przez wywiad Delegatury Rządu na Kraj; Janota pozostał w strukturach kontrwywiadu AK, nie przechodząc do Delegatury; zidentyfikował m.in. Mariana Spychalskiego "Marka", choć nie powiązał go z funkcją szefa Wydziału Informacji GL. W lutym bądź marcu 1944 r. został zastrzelony na ulicy przez Fonkowicza, Romanowskiego i Wiechockiego. Zob. protokoły przesłuchania Wiktora Boczkowskiego - AIPN, mf 2630/3.]. Wartość materiałów oceniał wysoko. Dla ścisłej konspiracji przed KC PPR wymyślił legendę, że materiały zostały kupione za kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Nie mamy pewnej informacji, jak na sprawę Poznańskiej zareagował ówczesny I sekretarz KC PPR Władysław Gomułka. W różnym czasie wypowiadał on zgoła inne opinie, co było oczywiście podyktowane jego strategią obrony przed funkcjonariuszami X Departamentu. Raz więc miał być to sukces, raz gra niewarta wysiłku. To, co wydaje się wiarygodne, to zalecenie, jakie według bojowca AL, Jerzego Albrechta "Jureczka", Gomułka miał przekazać Spychalskiemu: "przejrzeć szczegółowo, robić wyciągi, dawać normalną drogą do Biuletynu Informacyjnego, przy tym należało rozłożyć to w czasie według terenów dla niewywoływania paniki". Szef partii zalecał ponadto dużą ostrożność, gdyż nie ufał Hrynkiewiczowi, nie wykluczając nawet jego przejścia na stronę gestapo. Dlatego nakazał Spychalskiemu zerwanie z nim kontaktu. Nastąpiło to w marcu.
W jaki sposób kartoteka "Kruka" została zarchiwizowana - nie wiadomo. Jej różne elementy (przede wszystkim w charakterze odpisów) znalazły się następnie w zasobie Archiwum KC PZPR i Archiwum MSW.
Poszukiwanie uprowadzonych
Natychmiast po uwolnieniu się z kotła "Weber" poinformował w trybie alarmowym szefa centrali wywiadu Delegatury Eugeniusza Gittermana. Rozpoczęło się intensywne śledztwo. Prowadził je ocalony z Poznańskiej "Weber" oraz Urząd Śledczy Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa pod osobistym nadzorem szefa Centrali Śledczej PKB Bolesława Kontryma "Cichockiego". Meldunki trafiły również do kontrwywiadu KG AK, który najwyraźniej zainteresował się sprawą. Śledztwo pod nadzorem Bernarda Zakrzewskiego "Oskara" prowadził jego zastępca Stefan Ryś "Józef"-"Fischer"-"Referent". Jakieś bliżej nieznane nam działania śledcze podjął również kontrwywiad Okręgu Warszawskiego AK. Wyniki śledztwa - mimo starań - były mizerne. Szukano jakichś punktów zaczepienia, wypytując mieszkańców i dozorcę. Wskazali oni na "Aleksandra" jako osobę odpowiedzialną za likwidację archiwum. Nie zidentyfikowano go jednak z nazwiska. Wkrótce zaczęły napływać meldunki referatu "994" kontrwywiadu KG AK (zajmującego się monitorowaniem tzw. małych organizacji konspiracyjnych). Również one wskazywały na tajemniczą postać "Aleksandra", związanego z "Mieczem i Pługiem", a także mającego jakąś niejasną przeszłość komunistyczną.
Postępy dochodzenia nadal były słabe. Wydawało się, że drgnęło ono w marcu. Wtedy to "Weber" spotkał przypadkowo na placu Starynkiewicza jednego z uczestników akcji na Poznańskiej. Rozpoczął śledzenie, ale osobnik zginął w tłumie ludzi na ulicy Grójeckiej. Wywiad Delegatury w następnych dniach podjął obserwację restauracji, z której wyszedł podejrzany osobnik. Zakończyła się ona jednak niepowodzeniem. Niezależnie zdołano zidentyfikować też kilka innych miejsc, w których widziano bojowców z Poznańskiej. I tym razem rezultat ich obserwacji był żaden.
Sprawa uprowadzenia "Kruka" odbiła się szerokim echem w całej Polsce Podziemnej, a nawet - jak pisał Gitterman - wyszła szeroko poza jego sfery. Hrynkiewicz w swych zeznaniach podkreślał, że spowodowała ona popłoch w szeregach Delegatury.
Co ciekawe, poruszone były też kręgi kierownicze "Miecza i Pługa", które nieoczekiwanie rozpętały w swojej prasie wielką akcję przeciwko "Krukowi" jako komuniście, który storpedował projektowane zalegalizowanie "Miecza i Pługa" w strukturach Państwa Podziemnego. Po paru miesiącach konspiratorzy "Miecza i Pługa" - dla odmiany - zaczęli domyślać się podwójnej roli "Aleksandra" (nie podejrzewali go jednak o kolaborację z gestapo).
Sprawa Poznańskiej przez wiele miesięcy zaprzątała różne agendy Państwa Podziemnego, a przede wszystkim rodziny zaginionych. Szczególnie zdesperowana była matka Zofii Lambrychtówny, która zdecydowała się na zgłoszenie zaginięcia córki na policję oraz na gestapo.
Ciekawe jest to, że mimo głębokiego przekonania "Webera", że archiwum wykradła bojówka komunistyczna, szef centrali wywiadu Delegatury Rządu Eugeniusz Gitterman i jego zwierzchnicy z Delegatury nie zaryzykowali publicznego oskarżenia komunistów o napad na lokal archiwum. Sprawa ta mimo dużego rozgłosu nigdy nie została wykorzystana propagandowo przez agendy Polskiego Państwa Podziemnego. Nawet we wspomnianym raporcie "Echa sprawy Kruka" Gitterman pisał: "Nie można dotąd z całą pewnością określić ośrodka dyspozycyjnego samej akcji i w tej dziedzinie obracamy się jeszcze w zakresie mniej lub więcej uprawdopodobnionych poszlakami hipotez".
Sprawa udziału gestapo w akcji na Poznańskiej
Najbardziej jednak zagadkowy epizod akcji na Poznańskiej dotyczy udziału w niej Niemców. Należy więc odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Hrynkiewicz zaangażował gestapo. W czasie powojennego śledztwa prowadzonego przez funkcjonariuszy X Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego zeznawał, że sprawę tę przedyskutował z szefem Oddziału Informacji AL Marianem Spychalskim "Markiem". Czyżby więc obaj zdecydowali się na niebezpieczną grę, narażając się na dekonspirację w przypadku jakiegoś nieprzewidzianego błędu jej uczestników? Logiczne bowiem wydaje się, że w interesie oszukującego Niemców Hrynkiewicza należało wykonać akcję własnymi siłami, nie angażując Niemców, a potem pochwalić się tylko jej wynikami przed patronami z gestapo. Tymczasem w powojennych zeznaniach pojawia się informacja, że Hrynkiewicz sam zachęcał gestapo do zaangażowania się, kusząc wręcz Birknera materiałami dotyczącymi likwidacji Niemców. Pod naciskiem tego argumentu Birkner, który podobno nie chciał naruszać status quo wypracowanego z ówczesnym szefem kontrwywiadu Delegatury Rządu - Eugeniuszem Gittermanem ("Eugeniusz", "Ginter", "Hübner"), miał wyznaczyć człowieka do akcji *[AIPN, 0298/336, t. 1, Wyciąg z protokołu przesłuchania Hrynkiewicza Bogusława, 12 XII 1949 r., k. 5. Związki Eugeniusza Gittermana z gestapo nie są jasne. Wiadomo, że jakiś kontakt został nawiązany przez pośrednika. Nie wiemy jednak, czy miał on charakter agenturalny (raczej jest to wątpliwe) czy charakter jakiejś gry. Gitterman został zastrzelony przez niezidentyfikowanych sprawców 9 V 1945 r. w Krakowie.]. Sprawa nie jest do końca zrozumiała. Mogło być oczywiście i tak, że to Niemcy zażądali udziału w akcji. Można przyjąć bowiem, że chcieli występować w roli nadzorców swojego "agenta" - Hrynkiewicza. Niejasne jest natomiast, dlaczego nie upomnieli się zdecydowanie o całe archiwum, zwłaszcza że po przesłuchaniu Kupeckiego i przejrzeniu materiałów mogli domyślić się, iż Hrynkiewicz zabrał dużą partię materiałów. Oczywiście możliwe jest, że "Aleksander" oszukał Niemców w sposób doskonały. Zupełnie nieuprawniona wydaje się teza Piotra Gontarczyka i redaktorów wydawnictwa źródłowego Tajne oblicza GL-AL-PPR, że gestapo i AL sprawiedliwie podzieliły się materiałami Wydziału Bezpieczeństwa *[P. Gontarczyk, PPR - droga do władzy 1941-1944, Warszawa 2003, s. 380; Tajne oblicza..., t. 2, s. 223.]. Takie twierdzenie byłoby słuszne tylko wtedy, gdyby obaj uczestnicy akcji wiedzieli o swoim uczestnictwie. Tymczasem nie mamy żadnych dowodów na to, że Niemcy domyślili się podwójnej roli Hrynkiewicza, ani że układali się z przedstawicielem Oddziału Informacji AL czy wywiadu sowieckiego. Ufali swemu agentowi, którego łączyli wyłącznie z "Mieczem i Pługiem". Tłumaczy to dyskretne działanie gestapowca biorącego udział w najściu na lokal przy Poznańskiej. Jak wiemy, zamknął się w pokoju, nie afiszując się, kim jest. Chodziło oczywiście o to, aby nie dekonspirować Hrynkiewicza.
W związku z tym teza autora PPR - drogi do władzy o "wspólnej grupie operacyjnej NKWD/ PPR i gestapo" jest przesadzona. W świetle zachowanych materiałów można co najwyżej mówić o wspólnej akcji w kontekście fizycznej obecności alowców, oficera gestapo i Hrynkiewicza, który, jak wiadomo, w lutym 1944 r. nie był już formalnie związany z sowieckim wywiadem. Niezależnie od tego hipoteka AL została bardzo poważnie obciążona.
Los Hrynkiewicza i towarzyszy po akcji na Poznańskiej
Po akcji na Poznańskiej znaczenie Hrynkiewicza w światku wywiadu sowieckiego oraz w PPR wzrosło. Mówiło się nawet o darowaniu różnych przewin wobec tak wielkiego sukcesu. Od wiosny u Hrynkiewicza częściej zaczął pojawiać się przedstawiciel sowieckiego wywiadu Artur Jastrzębski-Ritter, odbierając ustne meldunki (w tym również informacje wyciągnięte z gestapo). "Aleksander" nie był jednak usatysfakcjonowany tymi kontaktami, gdyż chciał działać samodzielnie i z rozmachem, a w tym najwyraźniej przeszkadzał mu nadzór Rittera, będącego łącznikiem z ostrożnym i zachowawczym Czesławem Skonieckim. Z pewnością również Spychalski nie był wystarczająco usadowionym w hierarchii sowieckiego wywiadu partnerem. Hrynkiewicz marzył o usamodzielnieniu się i bezpośrednim kontakcie z centralą w Moskwie. Skoniecki, chcąc utrzymać tego niesfornego agenta na własnym kontakcie, zorganizował mu nawet spotkanie z Franciszkiem Karawackim "Franzem", przedstawiając go jako ważnego emisariusza Moskwy *[W istocie Karawacki "Franz"-"Felek" był szefem jednej z siatek NKWD w Polsce, niezależnej od siatki Skonieckiego "Księdza". Zob. AIPN, BU 0330/263, t. 4, Protokół przesłuchania Skonieckiego Czesława, 28 II 1955 r., k. 376.]. Najwyraźniej fortel się nie udał, a Karawacki źle odegrał rolę, bo Hrynkiewicz był z rozmowy niezadowolony. Formalnie kontakt między "Aleksandrem" a sowiecką siatką szpiegowską Skonieckiego-Rittera został wznowiony najprawdopodobniej w czerwcu 1944 r.20 W tym czasie - jak wiadomo - nie utrzymywał on już kontaktu z Oddziałem Informacji AL. Łączność z Ritterem podtrzymywana była do wybuchu Powstania Warszawskiego. Później została zerwana, a Hrynkiewicz prowadził typowe życie cywila w bombardowanym mieście, dopiero w końcu walk powstańczych próbując - bez rezultatów - odegrać jakąś rolę w zbliżeniu zarządu organizacji "Miecz i Pług" z kierownictwem PPR. Działalności wywiadowczej nie prowadził ze względu na zamęt wojenny i zerwanie kontaktów. Późniejsze dzieje Hrynkiewicza - jego przedzieranie się przez front (kiedy to stracił na minie nogę), areszt w Moskwie, maltretowanie w czasie śledztwa w UB i życie w PRL to inny rozdział, wart oddzielnego szczegółowego opisu.
Ciekawe były też losy dwóch bojowców z grupy Jerzego Fonkowicza "Andrzeja", uczestniczących w napadzie na mieszkanie "Kruka": Wincentego Romanowskiego "Romana" i Jerzego Wiechockiego "Stefana". Na rozkaz Spychalskiego nadal współpracowali z Hrynkiewiczem, uczestnicząc w kilku zaplanowanych przez niego akcjach o charakterze kontrwywiadowczym. Wydaje się, że ich głównym zadaniem była stała obserwacja poczynań "Aleksandra" (a właściwie nadzór nad nim). Najwyraźniej Spychalski do końca nie ufał swojemu agentowi. W marcu 1944 r. Romanowski otrzymał rozkaz zerwania kontaktu z "Aleksandrem".
Zanim to jednak nastąpiło, grupa bojowa AL, która brała udział w najściu na archiwum "Kruka", rozpoczęła przygotowania do następnej akcji. Miało nią być opróżnienie mieszkania Czesława Romualda Klarnera, wpływowego urzędnika Delegatury Rządu na Kraj. Nie został on wybrany przypadkowo, gdyż był dyrektorem Departamentu Budżetowego, dysponował wielkimi środkami finansowymi. Przejęcie jego archiwum mogłoby spowodować poważne następstwa. Według relacji Wincentego Romanowskiego, bojowca z grupy Fonkowicza, akcja nie doszła do skutku. Przyczyną odwołania "skoku" przez jej inicjatora - Bogusława Hrynkiewicza "Aleksandra" była, według niepotwierdzonej relacji Romanowskiego, choroba Klarnera, który trafił do szpitala.
Niepowodzeniem zakończyła się także inwigilacja jednego z lokali AK przy ulicy Królewskiej (w pobliżu Granicznej), z którego miano transportować w puszkach granaty. "Aleksander" po otrzymaniu informacji od swego agenta nakazał obserwację całego rejonu i zagarnięcie wszystkich przewożonych materiałów. Akcja nie powiodła się z nieznanych przyczyn. Nie wiadomo, czy informacja o transporcie była fałszywa, czy zaważył przypadek.
Podobną akcją, według jednego z raportów kontrwywiadu AK, miało być najście na skrzynkę kontaktową przy ulicy Żurawiej24. Niestety, nic o niej nie wiadomo, można mieć wątpliwości nawet, czy do niej doszło.
Wiechocki - jeden z dwóch uczestników zdobycia archiwum antykomunistycznego - zginął w marcu od kuli niemieckiej. Jego kolega Romanowski po wojnie rozpoczął karierę od stopnia majora w Głównym Zarządzie Informacji Wojska Polskiego. Fonkowicz - ich zwierzchnik - zaszedł najdalej, gdyż po epizodzie w GZI dosłużył się stopnia generała dywizji, by w 1968 r. zostać zwolnionym w wyniku czystek antysemickich.
Biała plama peerelowskiej historii
Historiografia PRL-u nigdy nie poruszyła sprawy zdobycia archiwum antykomunistycznego na Poznańskiej. Również resortowe opracowania MSW zapominały o tym poważnym sukcesie kontrwywiadu AL. Przez lata tematu po prostu nie było. Powrócił on dopiero w latach 90. Po publikacji Tajnych oblicz po raz pierwszy odezwały się środowiska broniące decyzji o likwidacji archiwum Wydziału Bezpieczeństwa jako konieczności, która miała zapobiec wydawaniu działaczy lewicowych na gestapo. Tymczasem zarzut mordowania komunistów przez agendy Delegatury czy kontrwywiad AK jest całkowicie nieuzasadniony i wpisuje się w ton propagandy i oskarżeń sądowych okresu stalinowskiego.
Jak więc dzisiaj rozumieć to, co wydarzyło się 17 lutego 1944 r. w Warszawie? Z pewnością była to największa akcja kontrwywiadu komunistycznego wymierzona w polskie podziemie. Nie miała charakteru wyjątkowego, gdyż wyraźnie wpisywała się w twardy kurs zwalczania "reakcji" akowskiej, którego głównym wykonawcą był Marian Spychalski, późniejszy marszałek PRL. Wrogie działanie nie spotkało się z żadną kontrakcją czy ślepym odwetem. Pokazuje to umiar sił odpowiedzialnych za bezpieczeństwo Państwa Podziemnego. Wreszcie akcja ujawnia uwikłanie wywiadu AL w grę z ludźmi, którzy mogli go łatwo skompromitować. Taką osobą instrumentalnie wykorzystywaną przez wywiad sowiecki i alowski był Hrynkiewicz. Ten ideowy komunista, niewahający się prowadzić gry z gestapo, wciągnął - za zgodą Spychalskiego - AL w niebezpieczną grę wywiadów. Niemcy jednak nie mieli świadomości, że mają za "partnera" AL. W 1944 r. zwycięzcami w tej grze byli Hrynkiewicz i Spychalski. Wkrótce jednak bilans okazał się zgoła inny.
Artykuł stanowi poszerzoną wersję fragmentu opracowania o działaniach wywiadowczych GL-AL i PPR wobec AK i Delegatury Rządu, które ukaże się drukiem w zbiorze materiałów, będących pokłosiem konferencji naukowej o X Departamencie MBP zorganizowanej przez OBEP IPN w Warszawie.