Gazeta Wyborcza - 05/03/2009

 

 

MARCIN ŻUREK

Meksykańska masakra narkotykowa

 

 

Prokurator generalny otwarcie przyznaje, że wojny z narkokartelami wygrać się nie da. Rząd szacuje, że w ciągu najbliższych kilku lat to mordercze starcie pochłonie 40 tys. ofiar

 

Meksykańskie gangi narkotykowe prześcigają się ostatnio w wymyślaniu nowych technik zabijania. Furorę bije "gotowanie", czyli rozpuszczanie zwłok w kwasie. Wypełnione kwasem beczki z ciałami kartele wystawiają na widok gawiedzi, jak niedawno w centrum miasta Apatzingan czy przed jedną z restauracji w Tijuanie.

"Gotowaniem" parał się pojmany przed kilku tygodniami Santiago Meza López - w ubiegłym roku zabił i rozpuścił trzysta osób, pobierając za pracę w szkodliwych warunkach 600 dol. tygodniowo.

Meksyk pogrąża się w okrutnej wojnie.

Boska sprawiedliwość

Kiedy dwa lata temu konserwatysta Felipe Calderón obejmował urząd prezydenta, miał przeciwko sobie połowę społeczeństwa, dla którego bohaterem był przegrany kandydat lewicy. Calderón potrzebował spektakularnego triumfu. I dlatego natychmiast zapowiedział bezkompromisową walkę z narkotykową przestępczością. Nie ukrywał, że ta wojna kosztować będzie wiele ludzkich istnień.

Nie pomylił się - miniony rok był najbardziej krwawym od zakończenia religijnej wojny domowej w latach 20. W potyczkach i regularnych bitwach wojska z narkokomandami oraz w porachunkach pomiędzy kartelami zginęło 6 tys. ludzi. Tylko w styczniu i lutym 2009 r. ofiar było już 1,2 tys.

Gwałtowny wzrost przestępczości to wynik eskalacji wojny o kontrolę wiodących do USA narkotykowych szlaków, jaką kartel z Zatoki Meksykańskiej toczy z kartelem ze stanu Sinaloa. Ale to także reakcja na stanowczość państwa. Do walki z narkokartelami Calderón posłał 50 tys. żołnierzy. Armia często otwarcie przejmuje władzę w tych miastach, w których policja i administracja są całkowicie sterroryzowane lub skorumpowane.

W ostatnich kilku latach liczba narkomorderstw wzrosła pięciokrotnie. Bandyci przekroczyli nieprzekraczalne wcześniej granice określane ich kodeksem honorowym. Dziś najokrutniejsze morderstwa, masakry, ćwiartowanie i tortury są na porządku dziennym - bo takie zbrodnie natychmiast przebijają się do mediów.

Ich ofiar nie porzuca się już na uboczu zawiniętych w koc, nie zakopuje się ich w bezludnych ostępach. Obcięte głowy i pozbawione ich ciała notorycznie znajdowane są w miejscach publicznych - przed posterunkiem policji, na tanecznym parkiecie, w pełnym klientów barze czy po prostu na ulicy.

- Narkokryminaliści stosują szok medialny. Kilka miesięcy temu gubernator stanu Jukatan opowiadała mi o anonimowych telefonach od ludzi, którzy żądali zakończenia operacji przeciwko kartelom. Grozili, że w przeciwnym razie popełnią zbrodnię, która obiegnie świat - opowiada mi w redakcji radia Enfoque Leonard Curzio, jeden z czołowych komentatorów politycznych w Meksyku. Wkrótce po naszej rozmowie w pobliżu stolicy stanu Meridy znaleziono dwanaście odciętych głów.

W lutym w stolicy kraju podrzucono ciała dwóch ściętych kobiet, a w nadmorskim Acapulco głowę ściętego piętnastolatka. Uzbrojone komando wdarło się też do domu policjanta w stanie Tabasco, zabijając dwanaście osób, w tym sześcioro dzieci. Nawet dwuletniego chłopczyka, który daremnie chronił się pod łóżkiem. W końcu grudnia w Chilpancingo w stanie Guerrero porwanych zostało ośmiu wychodzących na przepustkę z koszar żołnierzy. Byli torturowani, potem ścięto im głowy.

Pewna gazeta doliczyła się w 2008 r. prawie dwustu przypadków dekapitacji, praktyki jeszcze niedawno w Meksyku nieznanej.

Organizacja mafijna La Familia (Rodzina) ścigająca się w sadyzmie z Los Zetas, gangami utworzonymi przez dezerterów z jednostek antyterrorystycznych, zyskała niedawno rozgłos, ścinając 17 osób, a później rzucając granaty w tłum świętujący w Morelii dzień niepodległości. Zginęło osiem osób, rannych było ponad sto. Był to pierwszy zamach na ludność cywilną w historii meksykańskiej przestępczości zorganizowanej, a zarazem kolejny komunikat - nikt nie jest bezpieczny, przed niczym się nie cofniemy. La Familia ogłosiła wszem wobec, że działa z mandatu boskiego, w imię boskiej sprawiedliwości.

Narkokartele posunęły się do tego, że jednego dnia w październiku 2008 r. w jedenastu miastach wywiesiły kilkadziesiąt plakatów z przekazem dla rządu. "Z całym szacunkiem dla prezydenckiego urzędu" narkotykowi szefowie prosili o jednakowe traktowanie wszystkich karteli, bo oto jedne są bezlitośnie nękane, a inne znów nie tak bardzo. A to - pisali mafiozi - uderza przecież w zasadę wolnej konkurencji.

Gangi wybierają władze

- Byłem niedawno obserwatorem kampanii wyborczej w stanie Michoacan. Wynik został przesądzony, gdy rzecznik narkotykowej organizacji wskazał swego kandydata palcem - opowiada Fernando Garcia z "Letras Libres", najważniejszego meksykańskiego miesięcznika polityczno-kulturalnego.

- Wygrał? - pytam. - Oczywiście. W Michoacan połowa burmistrzów kontrolowana jest przez organizacje kryminalne. Nieuchronny jest także ich wpływ na zbliżające się wybory parlamentarne. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że będziemy mieli narkoposłów - mówi Garcia.

Po niedawnej próbie zamachu na gubernatora Chihuahua lokalni senatorzy ostrzegali przed możliwością utraty kontroli nad całym stanem. - Jeśli nie jest bezpieczny gubernator, to nie jest bezpieczny nikt - podkreślali.

Ataki na posterunki policji, podobnie jak egzekucje wyższych i niższych urzędników miejskich i samych burmistrzów, to dziś żadna nowość. W Cancun nad Morzem Karaibskim zamordowany został, oczywiście po uprzednich torturach, gen. Marco Enrique Tello wraz ze swym asystentem i kierowcą. Zaledwie dzień wcześniej Tello został mianowany doradcą gubernatora ds. bezpieczeństwa publicznego.

Dwa lata temu 50-osobowe narkokomando napadło miejscowość Cananea w stanie Sinaloa. Bandyci sterroryzowali ponad 30-tysięczne miasto, zmasakrowali policjantów i porwali grupę cywilów. Gdy po 15 godzinach pojawiło się wojsko, rozpętała się trwająca wiele godzin bitwa.

Niedawno do dymisji podał się szef policji w Ciudad Juarez w stanie Chihuahua. Zażądał tego lokalny kartel, grożąc, że jeśli szef tego nie zrobi, co 48 godzin będzie ginął policjant. Juarez jest dziś najbardziej niebezpiecznym miastem Meksyku - każdego dnia ginie w nim pięć osób.

- Jeśli państwem upadłym jest Haiti, to Meksykowi dużo brakuje. Ale jeszcze dalej mu do krajów, które sprawnie funkcjonują - mówi Leonardo Curzio. - Obserwujemy bardzo głęboki rozkład państwa. W ostatnich siedmiu latach z ćwierćmilionowej armii zdezerterowało 130 tys. żołnierzy, którzy często zasilają szeregi gangów. Nie funkcjonują władze lokalne, 60 proc. policjantów jest skorumpowanych, a niewydolność pozostałych jest dramatyczna.

Fernando Garcia dodaje krótko: - Trwamy w ostatnich okopach.

Prokurator generalny Eduardo Medina Mora otwarcie przyznał, że bitwy z narkokartelami nie można wygrać, bo organizacje kryminalne dysponują budżetem sięgającym 30 mld dol. rocznie, nieporównanie wyższym niż pieniądze, jakie państwo może przeznaczyć na walkę z przestępczością.

Zaniepokojeni Amerykanie

Wielomiliardowy budżet karteli przekłada się nie tylko na kolosalną siatkę informatorów i skorumpowanych urzędników, ale również na uzbrojenie, któremu nie dorównuje wojsko.

Wiedzą to Amerykanie. Gen. Barry McCaffrey, były pełnomocnik rządu USA ds. zwalczania narkotyków, napisał niedawno: "Meksykańskie służby padają ofiarami kryminalnych ataków ze strony przewyższających je siłą ognia jednostek wielkości plutonu wyposażonych w noktowizory, elektroniczne urządzenia podsłuchowe, urządzenia komunikacji szyfrowanej, okręty podwodne, helikoptery i nowoczesne samoloty transportowe, broń automatyczną, rakiety przeciwczołgowe, miny, ciężkie karabiny maszynowe, karabiny snajperskie, wojskowe granaty ręczne oraz najnowocześniejsze granatniki".

Równo przed rokiem oddział kawalerii zmotoryzowanej zarekwirował w mieście Reynosa największy arsenał nielegalnej broni w historii kraju: 500 tys. naboi, 228 sztuk broni długiej, 126 sztuk broni krótkiej, 160 granatów, ręczną wyrzutnię pocisków rakietowych oraz granatnik.

90 proc. broni w rękach karteli pochodzi z USA. Był to jeden z powodów podniesienia przez amerykański Kongres kwoty przeznaczonej na walkę z przestępczością w Meksyku z 40 do 400 mln dol. rocznie. Na przemycie narkotyków do USA kartele zarabiają co roku 13 mld dol.

- Kontrola przepływu broni leży w interesie obydwu rządów, ale to trudne zadanie. USA mają dużo bardziej liberalną ustawę o broni palnej niż Meksyk, z czego korzystają kartele - tłumaczy Marc Lacey z "New York Timesa" zajmujący się Meksykiem. - Szmugiel broni nie jest trudny ze względu na brak kontroli granicznej po stronie meksykańskiej. Nawet zresztą gdyby ta kontrola miała być bardziej szczegółowa, to i tak istnieją setki szlaków, których używają nielegalni imigranci.

Lacey dodaje, że rząd USA jest coraz bardziej zaniepokojony eksplozją przemocy w Meksyku. - Wzrost narkotykowej przemocy w Meksyku jest alarmujący i nie sposób nie brać pod uwagę możliwości przelania się jej przez granicę - przyznaje Amy Kudwa, rzecznik amerykańskiego Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego.

"Czysty dom" się skończył

Zatrzymanie przepływu narkotyków z Meksyku do USA i broni w przeciwnym kierunku utrudnia gigantyczna korupcja. Moises Naim, redaktor naczelny miesięcznika "Foreign Policy", pisze w książce "Illicit", że tylko meksykańscy strażnicy graniczni otrzymują łapówki sięgające 1 mln dol. tygodniowo.

Ale ten rak toczy całe państwo i sięga najwyższych szczebli władzy. W latach 80. minister obrony gen. Juan Arevalo Gardoqui udzielał narkotykowym gangom ochrony wojska. W 1996 r. prezydent Ernesto Zedillo mianował gen. Jesusa Gutierreza Rebollo dyrektorem Narodowej Agencji ds. Walki z Narkotykami, ale już dziewięć miesięcy później Rebollo został aresztowany pod zarzutem współpracy z kartelem z Juarez.

Rebollo oddał do dyspozycji gangu broń, bazy wojskowe i lotniska. Jego żołnierze mordowali rywali gangu. Przekonanie Rebollo o nietykalności było tak bezkresne, że zamieszkał w luksusowym apartamencie narkotykowego capo Amado Carrillo Fuentesa zwanego Panem Niebios.

Krótko później aresztowani zostali za związki z tym samym kartelem dwaj inni generałowie oraz gubernator stanu Quintana.

Narkotykowa korupcja dotarła nawet do siedziby Calderona - koordynator prezydenckiego biura podróży został aresztowany jako informator mafii. W grudniu za kratki trafił oficer elitarnej ochrony prezydenckiej, który za 100 tys. dol. sprzedawał informacje o miejscach pobytu Calderona.

Ricardo Ravelo, autor kilku książek o meksykańskich kartelach, uważa, że to one dyktują dziś reguły gry, a totalnie skorumpowana policja posłuszna jest rozkazom capo. Wielu komendantów policji lokalnej, stanowej, a nawet federalnej morduje, porywa i eliminuje rywali band, dla których pracują. Dziś aż 96 proc. popełnianych w Meksyku przestępstw pozostaje bezkarnych.

Korupcja policji sięga takich rozmiarów, że niejednokrotnie zdarzało się, iż wojsko rozbrajało lub aresztowało całe posterunki, by przejąć kontrolę nad opanowanymi przez kartele miastami.

Prezydent Calderón wie, że militaryzacja kraju może mieć w najlepszym przypadku skutek doraźny. Stąd operacja "Czysty dom", która miała wyeliminować skorumpowanych urzędników i która z niepojętych przyczyn została właśnie zakończona - oficjalnie, bo przyniosła już oczekiwane skutki. Zatrzymano 25 osób, w tym dyrektora wydziału prokuratury generalnej ds. przestępczości zorganizowanej oraz dwóch dyrektorów meksykańskiego Interpolu. Za przekazywane kartelom informacje otrzymywali od 150 do 450 tys. dol.

- W najbliższych latach nic się w Meksyku nie zmieni. Tej wojny nie da się wygrać skorumpowaną policją i wojskiem - uważa Fernando Garcia. - Do tej pory w kraju nie było szkół policyjnych, a odznakę się po prostu kupowało. Dziś powstają akademie, które mają formować nowe służby policyjne, ale na efekty możemy liczyć dopiero za kilka lat.

- Wojna z kartelami nie skończy się nigdy. Co z tego, że rekwirujesz narkotyki, skoro ich produkcja wciąż rośnie i wzrasta liczba osób, które je zażywają? Rząd nie zwalcza źródła problemu - dodaje Curzio.

W ciągu ostatnich pięciu lat spożycie narkotyków w stolicy kraju Meksyku wzrosło ponad ośmiokrotnie. Z narkotykowego przemysłu żyje w kraju pół miliona osób. Ponad 300 tys. to chłopi uprawiający marihuanę czy mak.

Nikt nie wie, co z nimi zrobić. Bo jeśli państwu udałoby się drastycznie ukrócić produkcję narkotyków, to co zaoferuje tym ludziom w zamian? A nawet jeśli rządowi uda się wymyślić coś skutecznego, oznaczałoby to utratę miliardowych dochodów przez kartele. Wtedy na bruk trafią dziesiątki tysięcy kryminalistów, którzy przekwalifikują się na porwania, wymuszenia czy płatne zabójstwa.

Narkoprezydent

"Wojna organizacji kryminalnych na północy Meksyku nie toczy się jedynie o działkę narkobiznesu, ale o kontrolę polityczną tam, gdzie reprezentanci władzy ulegają korupcji lub są zbyt zastraszeni, by stawiać opór - napisał Moises Naim. - Następnym logicznym krokiem rządu byłoby wejście w narkobiznes. To ryzykowne posunięcie dla państw chcących utrzymać dobre stosunki ze światowymi potęgami. Ale dlaczego nie miałyby tą drogą pójść kraje, które nic nie mają już do stracenia?".

- Jestem przekonany, że tę wojnę wygra państwo i społeczeństwo. Zwycięstwo organizacji przestępczych jest nie do pomyślenia - zapewnia mnie jednak Carlos Marina, redaktor naczelny dziennika "Milenio".

Jeśli się to nie uda, to - jak przestrzega minister gospodarki Gerardo Ruiz Mateos - Meksyk będzie miał wkrótce prezydenta wskazanego przez kartele narkotykowe.






O mafii polskiej