KIRYŁ BUŁYCZOW
Miłość do milczącego stworzenia
Tego czerwcowego poranka Korneliusz zbudził się
wcześniej. Czuł się cudownie, rozpierała go radość życia. Przeciągając
się podszedł do okna, żeby zobaczyć, jaka pogoda.
Pogoda była wspaniała, świeciło słońce i w
człowieku wszystko rwało się do czynu. Omiótłszy wzrokiem niebo, Korneliusz
spuścił oczy ku ziemi.
Pośrodku podwórza stał niewielki hipopotam.
Miarowo otwierał różowiutką paszczękę, obgryzając kwitnącą gałąź
bzu.
- Hej - powiedział Korneliusz niezbyt głośno,
żeby nie obudzić domowników. - To nieładnie!
Bez kwitnął wyjątkowo pięknie, a dla
hipopotama taka gałąź to na jeden ząb.
Hipopotam nie usłyszał Udałowa i dlatego
Korneliusz Iwanowicz w samej tylko piżamie wyskoczył z mieszkania, pognał po
schodach i dopiero przed drzwiami na podwórze zastanowił się: rany boskie, co
ja robię?! Lecę na dwór w samej piżamie, jakby zjawił się u nas hipopotam!
Jak to komuś opowiem, to umrze ze śmiechu! Przecież na naszym podwórku nigdy
nie było hipopotamów!!
Udałow stanął w progu i nie mógł się
zdecydować. Należało albo otworzyć drzwi i przekonać się, że nie jest to
złudzenie optyczne, albo wrócić do domu, umyć się i ubrać.
I w tej pełnej niezdecydowania pozie zastał Udałowa
Aleksander Grubin, sąsiad z parteru, który usłyszał kroki na schodach i
zainteresował się, kto to o tak wczesnej porze tupie po klatce schodowej.
- Co ty? - zapytał.
- Stoję - odpowiedział zgodnie z prawdą Udałow.
- Ale biegłeś!
- Dokąd?
- Na dwór. Coś się stało?
Udałow o mały figiel nie powiedział, że tam
na dworze jest hipopotam, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
- Nic - powiedział. - Jak nie wierzysz, idź,
zobacz.
- A co! Zobaczę! - odparł Grubin, odsuwając
Udałowa od drzwi. Otworzył je, a Korneliusz cofnął się. Wspaniała kosmata
czupryna Saszy, podświetlona porannym słońcem, powiewała w otwartych
drzwiach.
Teraz - pomyślał Udałow - Grubin odwróci się
i powie: "Rzeczywiście, nic nie ma!"
- Hipopotam - powiedział, odwróciwszy się,
Grubin. - Zaraz obeżre nam cały bez. A jak na złość nie mamy nawet żadnego
kija...
- Przepędź go ręką, wygląda łagodnie. -
Korneliuszowi spadł kamień z serca: lepszy hipopotam niż, dom wariatów.
Grubin wyszedł na słońce. Udałow pospieszył
za nim. Grubin wielkimi krokami podszedł przez podwórze do hipopotama. Udałow
pozostał pod ścianą.
- Hej, ty! - powiedział Grubin - mało ci trawy?
Hipopotam powoli spojrzał na niego. Z pyska sterczała mu gałązka bzu.
Grubin stanął trzy kroki przed hipopotamem.
- No, sio, sio! - krzyknął.
Na pierwszym piętrze otwarło się okno.
- Czyj to inwentarz? - zapytał stary Łożkin.
- Sam się przypętał - odpowiedział Udałow. -
Właśnie go przeganiamy.
- To tak się przegania hipopotamy? -
zainteresował się stary Łożkin.
- A jak?
- Chwileczkę, rzucę okiem w Brehma - powiedział
stary Lożkin i znikł.
- Mamo! - wrzasnął syn Udałowa, Maksymka, który
także znalazł się w oknie. - Mamo! Popatrz, na podwórku jest hipopotam!
- Marsz do łazienki! - dobiegł z wnętrza domu
głos Kseni Udałowej. - Gdzież tego Korneliusza poniosło z rannym brzaskiem?
Głos Kseni zbliżył się do okna. Udałow wtulił
się w ścianę: w swym niekompletnym stroju czuł się jakoś niezręcznie...
- Oj! - pisnęła przeraźliwie Ksenia.
Hipopotam przestraszył się, otworzył pysk i gałązka
bzu upadła na ziemię.
- Czy on zjadł tatusia? - zapytał Maksymka.
- Korneliuszu! - wrzasnęła Ksenia, wychylając
się z okna i zaglądając hipopotamowi do paszczy, jakby miała nadzieję ujrzeć
tam nogi Udałowa.
- Ksiusza - powiedział Udałow, odrywając się
od ściany - jak powszechnie wiadomo, hipopotamy są trawożerne!
- Łobuz! - wykrzyknęła Ksenia. - To ja cię
szukam w hipopotamie, a ty z gołym tyłkiem latasz po podwórzu?! Czy na nim
napisali, że żre trawę? A może on cię ma za zielsko? Widzisz, jaki sobie
bandzioch wyhodował! Grubin, pogoń mu kota!... Dzieci muszą iść do szkoły!
- Chwileczkę - wmieszał się w dyskusję emeryt
Łożkin, który pojawił się w oknie z brązowym tomem Brehma. - Hipopotamy są
zupełnie niegroźne, jak się ich nie drażni. Poza tym stoi przed nami osobnik
niepełnoletni, wyrostek. Grubin, zmierz jego długość!
- Czym mam go mierzyć?
- Rękami - poradził emeryt Łożkin.
- Nie będę go ruszał. W sumie to dzikie zwierzę!
- Skąd się wzięło na naszym podwórku dzikie
zwierzę? - zastanawiał się stary Łożkin. - Czy ty wiesz, co mówisz, Grubin?
Co, piechotką z Afryki przyleciał?
- Nie mam pojęcia!
- Ano właśnie! On jest po prostu z cyrku.
Widziałem w telewizji, jak hipopotamy występują w cyrku.
- Słusznie! - dorzuciła stara Łożkina. -
Pracują tam zamiast słoni. Rozmiary mają ekonomiczniejsze. A ty, Grubin,
poszedłbyś i spodnie włożył. W samych gaciach po publicznym placu latasz!
To się odnosi do pana, Korneliuszu Iwanowiczu!
- Yhm! - poparła starą Łożkinę Ksenia. -
Doigrałeś się!
- Ale przecież na podwórzu jest hipopotam... -
pokornie wymamrotał Udałow i skierował się do domu.
Kiedy po dziesięciu minutach wrócił, obok
hipopotama stali Łożkin, Wasylij Wasylicz i nawet obywatelka Gawriłowa.
Zastanawiali się, co robić. Łożkin dzierżył w dłoniach Brehma. Wasylij
Wasylicz miał w ręku kij, którym szturchał hipopotama w pysk, ratując krzak
bzu.
- Jest? - zapytał Udałow.
- A niby gdzie miał się podziać?
- Mówiłeś, że występował w cyrku? - zapytał
Wasylij Wasylicz. - To znaczy, że tresowany?
- Sprawdź!
- Siad! - rozkazał hipopotamowi Wasylij Wasylicz.
Hipopotam przysunął się do krzaka i znów trzeba było lekko stuknąć go w
łeb.
- Gdzie jest jego cyrk? - zapytał Udałow.
- Może być wszędzie, tylko nie w naszym
Guslarze - powiedział Grubin, który właśnie wrócił. - Wiem dokładnie. Już
miesiąc minął, jak u nas cyrk zamknięty na głucho.
- Mężczyźni! Kiedy go wreszcie przegonicie?! -
krzyknęła z góry Ksenia Udałowa. - Mam lecieć po milicję?
- Z zoo. Wiem dokładnie - oznajmiła Gawriłowa.
- Najbliższe zoo jest jakieś trzysta kilometrów
stąd. I to lasem... - zauważył Grubin. - Najprawdopodobniej to zwierzę jest
syntetyczne, chemia teraz doszła do wspaniałych wyników. Być może pracuje
tu gdzieś cała fabryka. Robią wiewiórki z aminokwasów.
Hipopotam spojrzał na Grubina smętnym, pełnym
pokory wzrokiem. Grubin speszył się i umilkł.
Udałow wziął od Wasylija Wasylicza kij i zaczął
szturchać hipopotama w bok. Robił to niezbyt energicznie, za to
delikatnie. Do tej pory jakoś nie musiał wyganiać z podwórza hipopotamów.
- Moja cierpliwość się kończy! - oznajmiła
wszem i wobec Ksenia.
Hipopotam patrzył na Udałowa. Z malutkich ślepek
płynęły obficie wielkie łzy...
- Poczekaj, Korneliuszu - powiedział Wasylij
Wasylicz. - Trącasz go kijem w pysk jak krowę. To nie wypada.
- Z dala od domu, od rodziny... - zmartwiła się
stara Łożkina. - Samotny malec, co on będzie robił w lesie?...
- Przepuśćcie mnie - rozległ się dziecięcy głosik.
Przez ciasną grupę mieszkańców przebił się
syn Udałowa, Maksymka. W ręku trzymał bochenek chleba. Zrównawszy się z
ojcem, Maksymka zatrzymał się i spojrzał Korneliuszowi w oczy. Ten kiwnął
głową...
Dwiema rękami Maksymka podał hipopotamowi
bochenek i zwierzę, po chwili wahania, jakby nie od razu uwierzyło w ludzką
życzliwość, otworzyło paszczę i przyjęło poczęstunek.
Potem Maksymka wyjął z kieszeni czystą chustkę
do nosa i otarł hipopotamowi łzy. Udałow głośno chrząknął i oznajmił sąsiadom:
- Moja krew...
Do wieczora wyprzątnięto stojącą w kącie
podwórza komórkę. Kiedyś stał tam motocykl Petrosjana, ale potem Petrosjan
wyjechał z Guslaru i w komórce zrobiono skład rzeczy różnych, czyli
takich, które są nikomu niepotrzebne, ale szkoda wyrzucić.
Do starego koryta nalano wody, a dziecięcą
wanienkę wypełniono jedzeniem - w domu było sporo nie dojedzonej zupy i
warzyw. Drzwi od komórki pozostawiono otwarte, żeby się stworzeniu nie nudziło.
Wieczorem już pół miasta wiedziało, że do
domu przy Puszkina 16 przybłąkał się hipopotam nieznanego pochodzenia i że
hipopotam nie gryzie, a żywi się resztkami warzyw i owoców. Przychodzili go
oglądać mieszkańcy innych ulic. Trud oprowadzania wycieczek spadł na barki
Łożkina. Jako emeryt miał więcej czasu od innych.
Następnego dnia w miejskiej gazecie pojawiło się
następujące ogłoszenie:
Znaleziono młodego hipopotama.
Kolor szary, nie reaguje na żadne
imię.
Właściciel proszony jest o zgłoszenie
się
pod adresem: Wielki Guslar, ul. Puszkina 16,
wejście od podwórza.
Na ogłoszenie nikt nie odpowiedział. Wysłano
telegram do wojewódzkiego ogrodu zoologicznego. Pytano, czy przypadkiem nie
zgubili tam hipopotama. Bo jakby zgubili, to jest do odebrania w stanie nie
naruszonym.
Mijały dni. Hipopotam jadł - dużo! - spał,
przechadzał się, poznawał Maksymke i chodził z nim pod hydrant, gdzie
Maksymka polewał go wodą i tarł szczotką. Gdzieś tak po tygodniu Grubin i
Wasylij Wasylicz zabrali stworzenie na plażę. Sensacja! Hipopotamowi bardzo się
nad wodą podobało, właził do rzeki Guś aż po same nozdrza. Dzieci wdrapywały się
na jego szeroki grzbiet i
nurkowały. Ratownik Sawielij, napinając od niechcenia muskuły, powiedział do
Grubina:
- Może wypożyczysz go nam zamiast delfina? Będzie
ratował tonących.
- Nie - powiedział Grubin. - Dziękuję za
propozycję.
- A dlaczego nie? - zdziwił się Sawielij. -
Dostanie pensję, będziecie mieli na uporządkowanie waszego podwórza.
- Po pierwsze - odparł Grubin - hipopotam nie
jest nasz. Po drugie, w porównaniu z delfinem to kretyn. Jeszcze kogoś
przytopi. Czytałeś gdzieś, że hipopotamy ratują tonących?
- Niczego nie czytałem. Nigdy - przyznał się
Sawielij. - Mam kupę spraw na głowie...
Następne dni były pełne emocji: nocą
hipopotam uciekł i trzeba go było z latarniami szukać nad rzeką. Następnego
dnia nadepnął na kota, wskutek czego potrzebna była interwencja weterynarza,
a w czwartek dopadł Gawriłową, porwał jej siatkę z zakupami i połknął w
całości, nie wyłączając paczki proszku do prania lotos, przez co cały dzień
hipopotam się pienił. W piątek zawędrował do kuchni Wasylija Wasylicza i
wychłeptał wrzącą zupę z rondelka - potem trzeba było smarować mu język
masłem! W sobotę zmartwieni obrotem rzeczy mieszkańcy domu nr 16 spotkali się
na naradzie.
- Rozumie się - zaczął emeryt Łożkin - że
prowadzimy cenny dla nauki eksperyment i robimy...
- Powąchajcie, sąsiedzie - przerwał mu Udałow.
Na podwórzu mocno ciągnęło chlewem. Hipopotam, jak każde żywe stworzenie,
nie tylko jadł. - Szkoda, że on nie jest sztuczny, jak przypuszczał Grubin.
- Wcale nie wyrzekłem się swojej teorii -
powiedział Grubin. - Nie macie w ogóle pojęcia, co potrafi współczesna
chemia!
- I karmienie go nie jest takie proste - zauważyła
żona Łożkina. - Teraz to już musimy sobie od ust odejmować.
- A co z nim zrobić? - zapytał Udałow. -
Pytam, gdzie go upchnąć? Co odpowiedział ogród zoologiczny?
Zapadło milczenie. Odpowiedź wszyscy czytali i
wszyscy się oburzali, ale pracowników zoo też można zrozumieć. Co mogli
odpowiedzieć mieszkańcom północnego miasteczka, którzy pytają, co zrobić
z hipopotamem? Wiadomo, co mogli odpowiedzieć. No i odpowiedzieli!
- A ja dzisiaj byłem w fermie hodowlanej -
powiedział Wasylij Wasylicz.
Hipopotam wysunął się z chlewika i cichutko
zamyczał. Chciał, żeby poszli z nim pod hydrant. Udałow odpędził
go.
- I co na fermie?
- Odcięli się. Definitywnie! Hipopotam, mówią,
mleka nie daje, a walory smakowe mięsa stoją pod wielkim znakiem zapytania...
- Pod jakim znakiem zapytania? - zdziwił się
Grubin. - Zarżnąć go chcieli, czy co?
- Za nic bym nie dał! - oburzył się Wasylij
Wasylicz. - Za kogo mnie masz! Ale ogólnie rzecz biorąc, to oni za materiał
do hodowli uważają tylko to, co daje mleko, mięso albo wełnę. Czwarta możliwość
dla nich nie istnieje.
Hipopotam wyszedł z chlewika i zbliżył się do
obradujących.
- O Boże, znowu chce żreć! - jęknął Łożkin.
Na podwórze wyszła Gawriłową z miską
barszczu. Hipopotam zauważył ją i potruchtał w stronę żarcia, kołysząc tłustym
zadem.
- Wiecie co? - powiedział Udałow. - Pójdę
jutro do administracji i wezmę zaświadczenie, że u nas mieszka hipopotam. Z
tym zaświadczeniem Łożkin pojedzie do województwa i zaprosi pracowników zoo.
Przecież dokumentowi powinni uwierzyć...
Tak też zdecydowano. Tego wieczoru hipopotam
musiał obejść się bez kąpieli. A Udałow położył się spać targany
mieszanymi uczuciami. Długo wzdychał i przewracał się z boku na bok.
Wstał w liliowej mgle, wściekły i rozbity.
Przypomniał sobie, że dzisiaj jego kolej sprzątać u hipopotama. Wziął z
korytarza zapaskudzone wiadro, miotłę i udał się do chlewa.
- Pewnie się byczysz - powiedział, zaglądając
do ciepłego, pachnącego hipopotamim nawozem wnętrza. Czekał, aż usłyszy
znajome chrapanie, ale w chlewiku panowała głucha cisza.
Udałow od razu spojrzał w głąb podwórza - może
ktoś zapomniał zamknąć bramę? Jeszcze tego by brakowało, żeby hipopotam
wyskoczył na ulicę i sam poszedł się kąpać. Jeszcze potrąci jakiś samochód...
Ale brama była zamknięta.
- Hej, tłuścielu! Gdzieżeś się schował? -
zapytał Udałow.
Żadnej odpowiedzi.
Strach ścisnął Udałowa za gardło.
Na podłodze, na przewróconym korycie, leżała
kartka:
Drodzy Przyjaciele!
Wybaczcie mi, że z powodu nieznajomości języka
nie mogłem Warn wszystkiego wyjaśnić i od razu podziękować za troskę, jaką
otoczyliście mnie, nieme stworzenie, za ludzkie ciepło, jakiego nie szczędzili
mi mieszkańcy Waszego skromnego domu. Jak to miło, że nie bacząc na różnice
w kształcie i gabarytach ciała zechcieliście przygarnąć mnie pod swój dach
i podzielić się ze mną wspaniałym jedzeniem. Cóż za cudowny przykład
galaktycznej przyjaźni! Nie rozumiałem ani słowa z tego, o czym w mojej
obecności rozmawialiście, ale wystarczyła sama intonacja, abym się przekonał
o Waszej życzliwości i współczuciu. Błogosławią los za to, że mój
statek kosmiczny uległ awarii właśnie nad Waszym domem! Teraz przylecieli po
mnie przyjaciele i to właśnie oni przetłumaczyli moje jakże niedostateczne
wyrazy wdzięczności na Wasz język. Spieszę połączyć się z nimi. Ale nie
na długo. Jak tylko wyjaśnię im sytuację, przybędę do was w gościną,
ponieważ chcę im udowodnić,
że najlepsze i najhojniejsze istoty w całej galaktyce mieszkają właśnie w
domu przy ulicy Puszkina 16.
Szczerze oddany Trimbukauln-pru
- Ładny
gips - jęknął Udałow, przeczytawszy karteczkę. - Może to i lepiej, że
hipopotam niczego nie rozumiał... Mieliśmy go przecież za idiotę. A
tego nikt nie lubi.
Trzeba było obudzić sąsiadów, opowiedzieć
im, co się zdarzyło i cieszyć się razem z nimi. Ale w tym momencie brama
zatrzeszczała i upadła.
Na podwórze wtaczało się całe stado hipopotamów.
Różnego wzrostu i tuszy hipopotamy tłoczyły się i spieszyły, aby jak
najszybciej nacieszyć oczy widokiem najlepszych ludzi w galaktyce.
- Poczekajcie! - krzyknął Udałow, rozkładając
ręce. - Przecież mnie zdepczecie!
Dwa hipopotamki rzuciły się już w stronę bzu
i zaczęły dojadać pachnący krzew. Potężny hipopotam w niebieskich
okularach złamał brzózkę i chrupał ją jak słomkę, a pozostałe zwierzaki
zapełniły podwórze i grzecznie czekały, kiedy zaczną je częstować śniadankiem.
Udałow poczuł, że traci przytomność.
Słońce świeciło. Był ranek. Za oknem -
cisza.
Sen. Po prostu sen. No i cacy. Coś miałem zrobić?
A, prawda, dzisiaj moja kolej sprzątać u hipopotama.
Udałow zszedł na dół, wziął z korytarza
zapaskudzone wiadro i miotłę i udał się do chlewa.
Hipopotam jeszcze spał. Leżał na boku i głośno
chrapał.
Udałow zaczął sprzątać nawóz i myślał, że
trzeba będzie dzisiaj obejść się bez śniadania, bo musi przed pójściem do
pracy zdobyć zaświadczenie, że na podwórzu domu nr 16 mieszka hipopotam, a
nie płód zbiorowej halucynacji. A Łożkin niech szykuje się do podróży do
zoo. Zwierzątko nudzi się w samotności, a i dom nie wytrzyma długo takiego
gościa.
Hipopotam chrząknął przez sen i przewrócił
się na drugi bok. Udałow zamarł, oparłszy się o miotłę. Przyszła mu do głowy
smutna myśl:
No i zawieziemy do zoo, a tu przylecą jego
koledzy. Co im powiemy? Że oddaliśmy kosmonautę do zwierzyńca, zamknęli w
klatce i pokazujemy ku uciesze gawiedzi?
I co oni nam na to odpowiedzą?
przełożyła Anita Tyszkowska
Kirył Bułyczow "Guslar-Neapol",
1984 r.