Polityka nr 28/2000
JULIUSZ GŁUSKI
Moje ikony
Rozmowa z Nikitą Michałkowem, rosyjskim aktorem i reżyserem
W domu panowała dyscyplina. Uczyli nas cierpliwości...
Chłopiec ma osiem lat. Przyniesiono tort, opakowany i związany sznureczkami. I
chociaż chciałoby się ten tort szybko zjeść, chłopiec nie ma prawa wziąć
noża czy nożyczek i przeciąć sznurki. Musieliśmy rozwiązywać każdy supełek.
A te przeklęte sprzedawczynie potrafią powiązać tyle węzłów... Potem każdy
z tych sznureczków trafiał do specjalnego pudełeczka. Tak samo wychowuję
moje dzieci. Tradycja pozostaje niezmienną.
W pana gabinecie wisi na ścianie drzewo genealogiczne Michałkowów. Rozpiera
pana duma, kiedy patrzy pan na ten obraz?
Mój prapraprapradziad był ciotecznym bratem pierwszego rosyjskiego cara z rodu
Romanowów - Michaiła Fiodorowicza. Z innych znamienitych członków mojej
rodziny mogę wymienić Lwa Tołstoja, Gogola, Puszkina, Stanisławskiego,
Jesienina. Mój dziadek, ojciec matki, Konczałowski był znanym malarzem,
podobnie zresztą jak i pradziadek - Surikow, wybitny rosyjski pejzażysta. Niewątpliwie
świadomość posiadania takiej rodziny jest przyjemna, niemniej wiąże się z
tym również poczucie odpowiedzialności.
Zawsze demonstrował pan swoje pochodzenie?
Był czas, kiedy wręcz musieliśmy to ukrywać. Nasze nazwisko akcentuje się
na "a", Michałkow, ale mój ojciec poszedł do szkoły z nazwiskiem
Michałkow, z akcentem na "o". Babcia bała się, że jeśli będziemy
używać oryginalnej wymowy bardzo znanego arystokratycznego nazwiska, będziemy
prześladowani. Uważam, że moje pochodzenie jest sprawą osobistą i nie lubię
ludzi, którzy na wizytówkach wypisują swoje tytuły: jakiś tam książę...
A spojrzysz na twarz, porozmawiasz pięć minut i już wiesz, że nie zasługuje
on na ten tytuł.
Porozmawiajmy o pana dzieciństwie. Jak pan wspomina przełom lat 40. i 50.,
schyłek epoki stalinowskiego terroru ?
Pamiętam, że kiedy umarł Stalin, wszyscy płakali, cały kraj. Płakał też
ojciec, a mama nie płakała. Wydawało mi się nawet, że dostrzegłem na jej
twarzy uśmiech. Kiwała głową i nie okazywała uczuć, ale widziałem wyraźnie,
że ta śmierć nie wywołuje u niej wielkich emocji. Nie mam żadnych wspomnień,
dzięki którym tamten czas kojarzyłby mi się z terrorem. Dopiero kiedy kręciłem
"Pięć wieczorów", zrozumiałem dokładnie - ale po lekturze
wspomnień innych ludzi - czym był terror stalinowski. Wydaje mi się, że w każdym
kraju każde ludzkie życie, nawet w najgorszych czasach, charakteryzuje się
olbrzymią ilością barw i nie można oceniać jakiegoś okresu stosując porównania
do obecnego czasu i jednoznaczne oceny: to było białe, a to czarne. Wszędzie
dominuje polifonia. Nie utożsamiałem swojej ojczyzny z ZSRR, może dzięki
mamie? A byłem przecież pionierem, komsomolcem. Było mi może dzięki temu łatwiej
żyć... Nigdy nie wstąpiłem do partii...
Czy był pan dumny z tego, że pana ojciec napisał słowa hymnu radzieckiego?
Uważałem to za naturalne: ojciec jest poetą i napisał hymn. Nienaturalnym było
dla mnie kłamanie. Dziwiło mnie to, że kiedy mówię w szkole prawdę,
denerwuję wszystkich wkoło. A mówiłem, że spóźniłem się na lekcje, bo w
domu gościliśmy Richtera, który do czwartej nad ranem grał na fortepianie,
było mnóstwo gości: dyrygent Kondraszyn, chirurg Wiszniewskij, pisarz Sobolew...
a Richter tak głośno grał, że nie mogłem zasnąć. Nauczycielka przed całą
klasą komentowała to zgryźliwie. "Richter grał, rozumiem... Spójrzcie
dzieci: Michałkow spóźnił się na lekcje, bo grał mu Richter". Myślałem
wtedy, czyżby lepiej było skłamać? Nie rozumiałem, że istnieje podwójna
moralność, podwójny bilans, podwójne standardy. Że zamiast mówić o
Richterze, należy powiedzieć po prostu: bolała mnie głowa... Nigdy się z
tym nie pogodziłem. Podobnie jak z podejściem do pracy. Jeśli moja praca była
dobrze wynagradzana, to nie odczuwałem potrzeby, żeby wszystkim rozpowiadać,
ile mi płacą, ale nie chciałem nigdy udawać biednego. W końcu wszystko
zarobiłem uczciwie, nie ukradłem. A "złodziejska psychologia" w
Rosji głosi: "Powiedz mi, gdzie pracujesz, a ja ci powiem, ile
kradniesz". Nigdy nie nauczyłem się żyć według podwójnych standardów,
z podwójną moralnością.
Często wspomina pan swoją matkę.
Moja mama ciągle była w ruchu: doglądała budowy domu, zajmowała się
ogrodem, szydełkowała, pisała wiersze, tłumaczyła, aż do śmierci i zawsze
miała piękną fryzurę. W domu panowała dyscyplina. Uczyli nas cierpliwości...
Chłopiec ma osiem lat. Przyniesiono tort, opakowany i związany sznureczkami. I
chociaż chciałoby się ten tort szybko zjeść, chłopiec nie ma prawa wziąć
noża czy nożyczek i przeciąć sznurki. Musieliśmy rozwiązywać każdy supełek.
A te przeklęte sprzedawczynie potrafią powiązać tyle węzłów... Potem każdy
z tych sznureczków trafiał do specjalnego pudełeczka. Tak samo wychowuję
moje dzieci. Tradycja pozostaje niezmienną.
Ma pan czwórkę dzieci, dwie córki angażował pan do swoich filmów. Młodszą,
Nadię, do "Spalonych słońcem" i "Cyrulika syberyjskiego",
starsza grała w "Annie 6-18"...
Anna też grała w "Cyruliku...". Grała Duniaszę, służącą
Andrieja Tołstoja, z którą się później ożenił.
Dlaczego tak bardzo zależy panu na tym, by dzieci grały w pana filmach?
Postać bohaterki "Spalonych słońcem" - Nadii po prostu była na
tyle istotna w filmie, że scenariusz pisany był specjalnie dla mojej córki,
ponieważ wszyscy wiedzieliśmy, że tylko ona może ją zagrać i śpieszyliśmy
się z tym scenariuszem, żeby nie okazało się, że jest zbyt dorosła, by
zagrać tę rolę. A Anna skończyła szkołę teatralną i grała w moim
filmie, bo wydaje mi się, że po prostu jest dobrą aktorką. Zresztą w
"Cyruliku syberyjskim" jednego z kadetów grał również mój syn
Artiom. Cóż, jeśli ktoś uważa, że moje dzieci źle grają, to niech to
powie. Na szczęście nikt nie krytykuje gry aktorskiej moich dzieci, chociaż
ja sam przez prasę, szczególnie rosyjską, nie jestem rozpieszczany.
Czy córka Nadia znała scenariusz "Spalonych słońcem", filmu, za który
otrzymał pan Oscara? Czy miała świadomość tego, jak okrutną historię
opowiada ten film, oparty zresztą na faktach...
Kiedy zaczynaliśmy kręcić film, ona jeszcze nie potrafiła czytać, więc nie
znała scenariusza. Po prostu każdego dnia grała inną scenę. Nadia traktowała
pracę na planie jako zabawę. A kiedy zobaczyła film na ekranie, przeżyła
szok. Przez dwa tygodnie nie odzywała się do mnie. Szczególnie boleśnie przeżyła
scenę, w której mój bohater zostaje pobity. Wydawało jej się, że to ona
jest winna, bo to ona mnie niejako odprowadziła na egzekucję i zostawiła.
Mnie - swojego ojca, a nie dowódcę dywizji - Kotowa. Nie spodziewałem się
tego, że moja córka tak bardzo to przeżyje. Była wstrząśnięta tym, co
zobaczyła... do czego to wszystko doprowadziło... Młode pokolenie Rosjan nie
uświadamia sobie, czym był stalinizm.
Dlaczego nadal niesłabnącą popularnością cieszą się w Rosji ugrupowania
stalinowskie jak Trudowaja Rossija, Blok stalinowski na rzecz ZSRR, który
startował nawet w wyborach do Dumy...
To nie są ludzie, którzy szczególnym uczuciem darzą towarzysza Stalina. To
naturalny, genetycznie zakodowany rosyjski monarchizm. Jest to tęsknota za
dobrym carem, który rozwiąże wszystkie problemy. Taka jest mentalność
Rosjanina. A czy Breżniew nie był carem? A Chruszczow? A Borys Nikołajewicz?
Każdy, kto zamieszka za murem kremlowskim, staje się carem.
W "Cyruliku syberyjskim" wystąpił pan w roli cara Aleksandra III.
Bardzo go cenię. Był to prawdziwy rosyjski imperator. Człowiek, który
rzeczywiście rozumiał Rosję i udało mu się zapobiec wszystkim możliwym
wojnom, wzmocnić rubla, w państwie panował spokój.
Polakom kojarzy się ze wzmożoną rusyfikacją. Za jego panowania pojawiły się
w szkołach napisy: "Razgawariwat pa polski zaprieszczieno"
("Rozmawianie po polsku zabronione").
To normalne, że każdy naród ma swoją historię i nie można dla każdego być
tak samo miłym... Ale przecież mówimy tu o tym, kim był Aleksander III dla
Rosji, a nie kim był dla innych państw. Dla Rosji był to car, który przyniósł
same korzyści.
A co miał oznaczać ten wygłaszany przez pana z ekranu apel: "Kochajcie
rosyjskiego żołnierza"?
Car mówi w moim filmie: "Kochajcie rosyjskiego żołnierza, chrońcie
go!". Źle świadczy o generale i jeszcze gorzej o carze, który nie
rozumie, że żołnierza trzeba kochać i chronić. Za tymi słowami kryje się
coś więcej. To honor rosyjskiego oficera. Pagony to nie tylko piękna ozdoba
munduru. To krzyż, za który należy ponosić odpowiedzialność.
Jak pan wspomina służbę w Armii Czerwonej, w marynarce wojennej?
Służyłem na Dalekim Wschodzie. To nie były najszczęśliwsze dni w moim życiu.
Ale dzięki latom spędzonym w armii zrozumiałem dokładnie, że młody człowiek,
który pragnie żyć w Rosji i stać się pełnoprawnym mieszkańcem swojego
kraju - a zarazem prawdziwym mężczyzną - musi przejść przez tę szkołę.
Kiedy mój starszy syn szedł do wojska, to zrobiłem wszystko, żeby spędził
w marynarce wojennej nie rok, nie dwa, ale trzy lata. W ten sposób uratowałem
go. Nie stał się moskiewskim playboyem, a przecież groziło mu to. Był synem
znanego artysty. W drugim albo w trzecim liście z wojska napisał mi:
"Zrozumiałem, że para ciepłych, wełnianych skarpet jest dla mnie ważniejsza
niż dwukasetowy magnetofon". I już wiedziałem, że chłopak wyjdzie na
ludzi.
A dziś, kiedy młodzi chłopcy muszą walczyć w Czeczenii, wysłałby pan syna
do wojska?
Na pewno byłaby to bardzo trudna decyzja, ale w końcu w naszym rodzie było dużo
żołnierzy i powtarzano nam stale takie przysłowie: "Od służby się nie
migaj, na służbę się nie wpraszaj". Wychowywaliśmy się w duchu
religijnym, nie fanatycznym, ale po prostu prawosławnym, a zatem myślę, że z
bólem serca wysłałbym syna do wojska.
Jak pan ocenia wojnę w Czeczenii, dlaczego Rosji tak zależy na tej małej
republice?
Rosji nie można dzielić. Nie widzę powodów, żeby o tym nawet dyskutować.
Po drugie: tu nie chodzi o wojnę z Czeczenią, ale o wojnę z normalnymi
bandytami. Jeśli w tych państwach, które występują teraz w obronie
Czeczenii, wysadzono by nocą kilka domów w powietrze, z dziećmi i starcami w
środku, to myślę, że dyskusja wyglądałaby inaczej. A poza tym te problemy
rozwiązujemy sami u siebie, na własnym terytorium. I nie bombardujemy Kosowa i
Belgradu.
Pana zdaniem Polska źle zrobiła wstępując do NATO?
Polska sama to oceni, ale obawiam się, że znaczenie słów: "Jeszcze
Polska nie zginęła" może być niedługo wątpliwe.
A z czym się kojarzy panu słowo "Polska"?
Tak, kiedyś wymyśliłem coś takiego. Mam wspaniałego przyjaciela, nazywa się
Danek Olbrychski. Kiedyś mu powiedziałem: Słuchaj Danek, wiesz, jaki sobie
stworzyłem właśnie obraz Polski, waszego ducha... Danek pyta: No jaki? A byliśmy
wtedy w Cannes. Zdrowo się bawiliśmy, piliśmy... On był wtedy w Solidarności,
radziecka delegacja nie chciała z nim rozmawiać, mnie nigdy kierownictwo nie
lubiło, więc trzymaliśmy się razem: dwa piękne, młode, szalone lwy... Więc
mówię mu: Słuchaj, ty jesteś uosobieniem pięknego polskiego mężczyzny:
przystojny, silny, masz piękne włosy, błękitne oczy... idziesz sobie w kąpielówkach
po plaży, po piasku, na bosaka... A słychać dźwięk ostróg.
W pana gabinecie wisi mnóstwo ikon. Czym jest dla pana ikona?
Tu każda ikona ma jakieś znaczenie. Tu jest mój święty Nikita, ikona z
osiemnastego wieku, dostałem ją w prezencie od mnichów. Każda ikona ma swoją
historię. Nie wisi sobie ot tak. Nie chciałem wcale obwieszać pokoju ikonami
i potem bić głową w posadzkę. Tam wisi ikona, która należała do Mikołaja
II... To jest po prostu rosyjska prawosławna tradycja. Uważam, że jeśli już
nic nie zostanie z naszej Rosji prócz prawosławia, to już wystarczy, by Rosja
wcześniej czy później powstała. Może jestem staroświecki, ale cieszę się,
że bardzo powoli, ale jednak, odradza się w Rosji wiara.
Dlaczego akurat wiara ma tak ogromne, wręcz państwowotwórcze znaczenie?
W Rosji prawo nigdy nie było szanowane. Szczególnie prawo układane przez
innych. We Francji można żyć bez Boga. Tam bogiem jest prawo. A w Rosji
prawem zawsze był Bóg. W Rosji prawosławie było niczym latarnia morska, która
wysyłała właściwe sygnały: co jest dobre, a co złe. Co prawda, nie wszyscy
kierowali się tymi sygnałami. Demokracja w Rosji była tylko w cerkwi.
Pracuje pan nad kolejnym filmem?
Zajmuję się nadal dystrybucją filmu "Cyrulik syberyjski", ciągle
jeszcze nasze kina go pokazują. Sukces olbrzymi! Młodzi ludzi oglądają ten
film po 4, 5 razy, jeden nawet był na nim 16 razy. Mam kilka nowych pomysłów,
propozycji: teatralnych, telewizyjnych i kinowych. Jeszcze nie wybrałem,
poczekamy, zobaczymy, jak będzie się układało życie w Rosji...
Chce pan nakręcić film o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej (1941-45)?
Tak, chcę nakręcić taki film... bardzo chcę... Ale w całkowicie nowej
technologii, Dolby Stereo Surround, z grafiką komputerową... Chcę przypomnieć,
po "Szeregowcu Ryanie", światu, a w szczególności moim rodakom, że
w końcu w Rosji zginęło na tej wojnie 25 mln ludzi. I to nie jest po prostu
statystyka, to 25 mln ludzi. Ten temat wart jest ekranizacji właśnie teraz,
kiedy młodzi ludzie prawie nic o wojnie nie wiedzą.
Nikita Michałkow (ur. 1945), rosyjski aktor i reżyser filmowy. Grał m.in. w
"Chodząc po Moskwie", "Szlacheckie gniazdo", "Gorzki
romans". Jest reżyserem wielu filmów, z których najgłośniejsze to:
"Pięć wieczorów", "Niedokończony utwór na pianolę",
"Urga" (nagrodzony Feliksem w 1993 r.), "Spaleni słońcem"
(Oscar w 1995 r.) oraz "Cyrulik syberyjski".