1 września 1975 roku w godzinach popołudniowych zadzwonił do mnie Jim
Lorenzen z APRO, z którym współpracowałem przez wiele lat. Byłem wówczas
uważany za jednego z czołowych badaczy jego organizacji, głównie dlatego że
dysponowałem wolnym czasem oraz własnymi środkami transportu, wśród których
znajdował się nowy dwumiejscowy samolot sportowy typu "American Yankee",
który był zawsze gotowy do lotu, na wypadek gdyby nagle zaszła potrzeba pilnego
wyjazdu. Właśnie nadarzyła się taka okazja, jako że Jim otrzymał jeszcze ciepłą
informację, którą chciał osobiście sprawdzić nie zwlekając ani chwili.
Był właśnie po rozmowie telefonicznej ze starszym sierżantem Charlesem
Moodym z Alamogordo, który dwa tygodnie wcześniej, 13 sierpnia, został wbrew
własnej woli zabrany na pokład NOLa. Moody zadzwonił do APRO sześć dni później
po dziwnej diagnozie lekarskiej postawionej przez szpital wojskowy bazy lotniczej
Holloman, w której służył. Najprawdopodobniej ta rozmowa telefoniczna została
przez kogoś podsłuchana, ponieważ zaraz po niej Moody został wezwany przez
swoich przełożonych, którzy indagowali go o nią. Moody przeprowadził ją z telefonu
znajdującego się na terenie bazy.
Próbując ustalić pewne szczegóły, Jim stwierdził wystąpienie dziwnych następstw.
Na skórze Moody'ego pojawiły się purpurowe cętki, zaś w dolnej części pleców
wystąpiły silne bóle. Moody powiedział, że czuje się, jakby ktoś uderzył go mocno
kijem baseballowym w okolice kości ogonowej. Jim chciał lecieć tam natychmiast,
lecz uznałem ten pośpiech za zbędny i zaproponowałem mu, że polecimy tam z rana,
zwłaszcza że w momencie dotarcia na miejsce zdarzenia byłoby już ciemno i nie
byłoby już możliwości dokonania jego dokładnych oględzin. Po chwili wahania
przyznał mi rację.
Wystartowaliśmy następnego dnia rano około godziny 9.00 i do Alamogordo
w Nowym Meksyku dotarliśmy około południa. Sierżant Moody czekał na nas na
lotnisku, skąd zabrał nas samochodem do swojego domu, gdzie oczekiwała nas jego
żona. Kiedy podała nam kawę, usiedliśmy w pokoju dziennym, gdzie Moody
opowiedział nam szczegółowo swoje przeżycie.
12 sierpnia Moody pracował na zmianie popołudniowej (od 16.00 do 24.00)
w bazie sił powietrznych Holloman. Pracę zakończył nieco wcześniej i wyszedł z niej
o godzinie 23.30. Kilka godzin wcześniej, po południu, przeczytał w gazecie
informację o mającym ukazać się w nocy na niebie "deszczu" meteorów, który miał
być najlepiej widoczny około godziny pierwszej. Z pracy udał się prosto do domu
i po przebraniu się w cywilne ubranie usiadł przed telewizorem w pokoju dziennym
(tym samym, w którym właśnie siedzieliśmy), aby obejrzeć program Johnny Carsona
Tonight Show. Po jego zakończeniu około godziny 00.30 wstał i wyszedł na
zewnątrz, aby sprawdzić, czy uda mu się dostrzec któryś z meteorów. Ponieważ
w otoczeniu domu było zbyt jasno, aby można było cokolwiek zobaczyć, wsiadł do
samochodu i pojechał polną drogą w kierunku pustyni. Jechał nią do czasu, aż znalazł
się dostatecznie daleko od miasta, gdzie łuna pochodząca od jego świateł nie
przeszkadzała w obserwacji nieba. Miał nadzieję zobaczyć więcej niż jedną "spadającą
gwiazdę". Uważał, że określenie "deszcz" meteorów oznaczało dużą ilość
"spadających gwiazd". Po chwili podjechał jeszcze kawałek, do opuszczonej kopalni
piasku, gdzie było jeszcze ciemniej, zaparkował samochód i wysiadł, po czym
spojrzał do góry w oczekiwaniu na ukazanie się meteorów.
Siedząc na lewym błotniku samochodu, paląc papierosa i przeszukując wzrokiem
niebo, zobaczył nagle olbrzymi meteor, dużo większy od tych, jakie dotąd widział,
a także znacznie jaśniejszy, wręcz promieniujący światłem, który spadał pionowo
w dół! Opadł bardzo szybko na wysokość około 300 metrów, po czym gwałtownie
wyhamował i zaczął dryfować unosząc się w powietrzu na północ od miejsca,
w którym znajdował się Moody, będąc widoczny pod kątem około 40 stopni
w stosunku do powierzchni ziemi. Emanujące z niego światło nagle przygasło do
słabej poświaty, dzięki czemu Moody mógł stwierdzić, że leci on prosto na niego, jak
również i to, że jest to ogromny metaliczny obiekt otoczony świetlistą poświatą. Miał
kształt grubego dysku i ciemnosrebrzystą powierzchnię.1 Po chwili znajdował się już
w odległości niespełna 100 metrów od niego.
W pierwszym odruchu Moody starał się zidentyfikować go jako coś znanego.
Będąc zupełnie dobrze obeznanym z amerykańskim, a także zagranicznym sprzętem
lotniczym zdziwił się, widząc jego kształt, który w najmniejszym stopniu nie
przypominał żadnego samolotu, jakie do tej pory widział. Średnicę obiektu określił
na około 15, zaś wysokość na 6 metrów.
Kiedy obiekt skończył fazę opadania i przeszedł w dryfowanie, zawirował na
chwilę, kołysząc się niczym rzucona na twardą powierzchnię moneta2, a następnie
ustabilizował lot i rozpoczął bardziej ukierunkowane schodzenie w dół, prosto
w stronę żwirowni, na terenie której stał zaparkowany samochód Moody'ego. Obiekt
opadł na wysokość około 5 metrów i z prędkością piechura zbliżył się do miejsca
położonego w niezbyt wielkiej odległości od Moody'ego, w którym rosły karłowate
krzewy pustynne.
Nagle Moody uprzytomnił sobie, że całe to zdarzenie ma dziwny charakter, zaś
obiekt wygląda na pojazd pozaziemski i przestraszył się. Wypluł papierosa, zerwał
się na równe nogi i skoczył w kierunku drzwi samochodu z zamiarem szukania w nim
schronienia. Sądził, że uda mu się szybko uruchomić silnik i uciec. Obiegł drzwi,
wślizgnął się na fotel i trzymając jeszcze lewą nogę na zewnątrz, włożył kluczyk do
stacyjki. Przekręcił go, lecz silnik nie zareagował. Nawet nie zadziałał rozrusznik.
Silnik milczał jak zaklęty! Po chwili zorientował się, że tablica rozdzielcza nie jest
oświetlona. Spróbował włączyć światła czołowe, a następnie klakson. Nic nie
działało. Wyglądało, jakby samochód został pozbawiony akumulatora. Przestraszył
się jeszcze bardziej, ponieważ zawsze utrzymywał swój samochód w idealnym
stanie, dzięki czemu nigdy go jeszcze nie zawiódł. W drodze do tego miejsca nie
stwierdził jakichkolwiek oznak awarii - w rzeczy samej miesiąc temu wstawił nowy
akumulator. Ponownie przekręcił klucz w stacyjce, włączył światła, klakson, potem
jeszcze raz i jeszcze raz, licząc w skrytości ducha, że po chwili silnik zaskoczy.3
Przez cały czas obserwował jednym okiem dyskoidalny obiekt, który przystanął
unosząc się nieruchomo w powietrzu w odległości około 20 metrów od niego, nad
przeciwległym skrajem żwirowni. Na jego dolnej powierzchni ujrzał małe migoczące
światełka. Następnie usłyszał bardzo wysoki dźwięk, podobny do tego, jaki wydaje
wysokoobrotowa wiertarka dentystyczna4, po czym dostrzegł nieco na prawo od
centrum obiektu pojawiający się na jego powierzchni prostokątny bulaj. Miał około
1,5 metra wysokości i 1 metr szerokości. Za nim ukazały się ciemne sylwetki
przypominające kształtem ludzi. Wysoki dźwięk ucichł i Moody'ego zaczęła ogarniać senność.
Następną rzeczą, jaką zarejestrowała jego swiadomość, było siedzenie
w samochodzie i obserwowanie odlotu obiektu, który wzniósł się do góry z rosnącą
prędkością, aż stał się widoczny jako smuga światła. Po kilku sekundach zniknął
zupełnie. Całe to wydarzenie miało wyraźnie ciągły charakter: powolne zbliżanie się,
zatrzymanie się, odsłonięcie bulaja, a następnie szybki odlot.
Moody wciąż trzymał rękę na kluczyku tkwiącym w stacyjce, przekręcił go i ku
jego zaskoczeniu i zadowoleniu silnik zaskoczył za pierwszym razem!
Przerażony wrzucał kolejne biegi, oddalając się z piskiem opon od miejsca
zdarzenia. Jechał jak szalony polną drogą do chwili, aż dotarł do drogi asfaltowej.
Kiedy na nią wjechał, poczuł ulgę, stwierdziwszy, że znajduje się w znajomym
otoczeniu nieopodal miasta. Skierował się prosto do domu, ponieważ czuł silne
pragnienie. Wszedł do kuchni, aby napić się wody, i mimowolnie spojrzał na zegar.
Aż go zatkało, kiedy zobaczył, że jest godzina 3.00. Gdy po raz ostatni spoglądał na
zegarek, będąc jeszcze w żwirowni, tuż przed ujrzeniem dużego świetlistego obiektu
spadającego z nieba, była 1.15.
Słysząc, że wrócił do domu, jego żona Karon wstała i poszła zobaczyć, co się
dzieje. Zaniepokoiła się widząc go, że jest blady i roztrzęsiony. Opowiedział jej
o swojej obserwacji, lecz nie wspomniał ani słowem o półtoragodzinnej luce
w pamięci.
Miał silny ból głowy i odczuwał sensacje żołądkowe. Mdliło go i był
podenerwowany, zaś w krzyżu czuł silny swędzący ból. Poprosił żonę, aby natarła mu czymś
plecy, aby go zmniejszyć. Gdy przystąpiła do nacierania, zauważyła małe trójkątne
wypryski w rejonie kości ogonowej, które zdawały się być zewnętrznym objawem
bólu. Moody nie potrafił jej wyjaśnić, skąd się tam wzięły.
Gdy Karon nacierała mu plecy, powiedział jej, że nieustannie przewija mu się
w głowie kilka pozbawionych sensu słów, takich jak "sok z chrząszcza" ("beetle-juice")
i "orion", które jednocześnie wydawały mu się ważne, choć nie potrafił
powiedzieć dlaczego ani co oznaczały.
Następnie Moody opowiedział nam o powtarzających się bólach głowy i mdłościach,
a także o złożonej nazajutrz wizycie w szpitalu bazy w nadziei uzyskania tam
pomocy. Badającym go lekarzom nie powiedział o dziwnym zdarzeniu w żwirowni,
w związku z czym badali go pod kątem innych przyczyn. Ostatecznie orzekli, że
został napromieniowany bliżej nieznanym rodzajem promieniowania, i zapytali go,
gdzie pracuje i co robi. Praca, którą wykonywał, nie stwarzała żadnego zagrożenia
tego typu.
To go przekonało, że widział NOLa, o których często słyszał. Zadzwonił do
biblioteki i poprosił o adres i numer telefonu mieszczącego się w Tucson APRO.
W ten sposób skontaktował się z Jimem Lorenzenem, z którym pierwszą rozmowę
odbył z terenu bazy sił powietrznych Holloman w Alamogordo.
W dalszej części rozmowy Moody opowiedział nam o wystąpieniu na jego skórze
dziwnej wysypki w postaci niebieskopurpurowych plamek, które pojawiły się na niej
kilka dni później, i o kolejnej wizycie w szpitalu bazy Holloman. I tym razem lekarze
nie potrafili postawić diagnozy, a co za tym idzie ustalić przyczyny, która wywołała
tę wysypkę, w wyniku czego postanowili skierować go szpitala w San Antonio w celu
wykonania specjalistycznych badań. Moody nadal nie mówił im nic o swoim
przeżyciu z NOLem. W pewnym momencie naszej rozmowy podciągnął nogawkę
spodni i pokazał nam wypryski na skórze. Były wyraźnie widoczne; środek każdego
z nich miał jaśniejszy odcień. Skóra pod nimi była całkowicie płaska bez jakiegokolwiek
zgrubienia. Były one zbyt regularne, zbyt ciemne i było ich za dużo, aby mogły
być siniakami. Zrobiliśmy ich zdjęcie moim aparatem.5
Następnie Moody zaproponował nam zawiezienie nas na miejsce zdarzenia tym
samym samochodem, którym był tam owej nocy. Przystaliśmy na tę propozycję
z ochotą. Dopiliśmy kawę i wszyscy troje - Moody, Jim Lorenzen i ja - ruszliśmy
w drogę. Mimo iż od chwili zdarzenia upłynęło zaledwie dziesięć dni, obawialiśmy
się, że mogące tam istnieć dowody w postaci śladów na ziemi, mogły ulec
zniszczeniu z powodu deszczu, który padał tam w międzyczasie.
Moody jechał dokładnie tą samą drogą i zatrzymał samochód dokładnie w tym
samym miejscu. Kiedy wysiedliśmy, opisał nam dokładnie przebieg zdarzenia
pokazując wszystkie miejsca i kierunki. Jim i ja poszliśmy dokonać pomiarów
odległości i kątów, zaś Moody został przy samochodzie, skąd informował nas, gdzie
mamy mierzyć. Okazało się, że podane przez niego orientacyjne odległości są bardzo
dokładne. Mimo uważnych oględzin tamtego terenu nie znaleźliśmy żadnych śladów,
takich jak ślady stóp, podpór czy połamana roślinność. Kiedy pół godziny później
wróciliśmy do samochodu, siedzący na nim Moody był blady i cały trząsł się.
Z trudem mógł mówić. Nie potrafił wyjaśnić nam, co jest tego przyczyną. Stwierdził
jedynie, że w pewnym momencie poczuł paniczny strach i zaczęło mu brakować
powietrza. Drżąc na całym ciele szczękał zębami. Pomogliśmy mu wsiąść do
samochodu i pojechaliśmy z powrotem do jego domu.
Ta reakcja była dla mnie dodatkowym dowodem prawdziwości jego relacji. Był
weteranem wojny wietnamskiej, gdzie służył w jednostkach specjalnych. Był
krępym, rosłym mężczyzną mierzącym ponad 1,8 metra wzrostu, który nie znał
strachu i potrafił zabijać gołymi rękoma. Teraz jednak dygotał niczym liść na
wietrze. Nie był ufomaniakiem - przed swoją obserwacją gotów był wyśmiać
każdego, kto twierdziłby, że widział NOLa. Tego typu rzeczy były całkowicie
sprzeczne z jego dotychczasowym światopoglądem.
Po powrocie z Wietnamu Moody przeniósł się do sił powietrznych, gdzie
przydzielono go do oddziału żandarmerii w jednostce zabezpieczenia w bazie sił
powietrznych Holloman w Alamogordo. Był uważany za doskonałego fachowca
w tej dziedzinie.
Po powrocie do domu Moody'ego wypiliśmy jeszcze jedną kawę i kiedy doszedł
nieco do siebie, naszkicowaliśmy w oparciu o udzielane przez niego wskazówki
statek. Ponownie wspomniał o dziwnych słowach, które kołatały w jego głowie:
"sok z chrząszcza" (beetle-juice) i "orion". Zapytaliśmy go, co się może za nimi
kryć, lecz nie potrafił nam tego wyjaśnić. Stwierdził jedynie, że w jakiś sposób są ze
sobą związane, uważając przy tym jednocześnie, że jest to para nie pasujących do
siebie słów. Jakby odbijając piłeczkę w naszą stronę zapytał dla odmiany, co my
o tym sądzimy, na co odrzekliśmy podobnie jak on, że nie wiemy. Później jednak,
w drodze powrotnej do domu, Jimowi przyszło do głowy, że "beetle-juice" mogło
oznaczać czerwonego olbrzyma, gwiazdę Betelguese znajdującą się w gwiazdozbiorze
Oriona, której wymowa jest podobna. W związku z tym postanowiliśmy
sprawdzić, co Moody wie o astronomii, zwłaszcza o tych dwóch obiektach kosmicznych.
Jim spytał Moody'ego, czy zna jakiegoś hipnotyzera, któremu mógłby zaufać,
jako że nie chciał, aby informacje na temat jego przeżycia dostały się do osób
niepowołanych, ponieważ obawiał się negatywnej reakcji ze strony sił powietrznych.
Oświadczył, że zna pewnego lekarza, który stosował hipnozę do anastezjowania
pacjentów, którzy byli uczuleni na powszechnie stosowane środki znieczulające.
Nazywał się Abraham Goldman i służył swego czasu w siłach powietrznych jako
chirurg. Teraz zaś prowadził prywatną praktykę w okolicach El Paso. Jim zaproponował
Moody'emu, że skontaktujemy się z nim i zorientujemy się, czy będzie mógł nam pomóc.
Bez większego trudu odnaleźliśmy Goldmana, który zgodził się nam pomóc.
W trakcie naszego wspólnego spotkania Moody opowiedział mu o swim przeżyciu.
Goldman zalecił mu na początek swego rodzaju medytacje mające doprowadzić do
autohipnozy, a ta z kolei do odblokowania jego pamięci.
Z początku wszystko szło bardzo dobrze, lecz po przypomnieniu sobie pewnych
fragmentów przeżycia Moody natknął się na wspomnienie, z którego wynikało, że
jego część nadal pozostanie dla jego świadomości aż do pewnego czasu niedostępna.
Kierując się wskazówkami Goldmana, Moody był w stanie częściowo odtworzyć
przebieg zdarzenia, które przeżył prawie dwa miesiące wcześniej, w nocy z 12 na 13
sierpnia. W liście skierowanym do Jima Lorenzena poinformował go, że wkrótce
przyśle mu szczegółowy opis tego, co sobie do tej pory przypomniał.
13 i 14 listopada Jim przebywał w Phoenix, gdzie prowadził badanie przypadku
Travisa Waltona. Kiedy wrócił do domu, czekał tam na niego list od Moody'ego,
który przyszedł 13. Czytamy w nim między innymi:
To, co wam teraz opowiem, nie przychodzi mi łatwo, lecz odnoszę wrażenie, że wy dwoje jesteście jedynymi ludźmi, którzy są w stanie to zrozumieć. Jak już ci powiedziałem przez telefon, Jim, pamiętam część tego, co stało się tamtej nocy. Wiem, że na pewno doszło wówczas do kontaktu. Bardzo żałuję, że nie było tam Ciebie lub Coral. Uważam, że ludzie błędnie odbierają ufonautów i niewłaściwie interpretują to, co oni robią. Nie są jedną rasą, która bada życie na Ziemi, jest ich cała grupa i w ciągu trzech lat od tej chwili ujawnią się całej ludzkości. Mogę również powiedzieć, że nie będzie to przyjemne spotkanie, jako że podczas niego mieszkańcom naszej planety zostaną udzielone ostrzeżenia. Ich plan przewiduje ograniczony kontakt i dopiero po dwudziestu latach dalszych badań i rozważań być może nastąpi bliższy kontakt. Oni również obawiają się o swoje życie i będą chronić je za wszelką cenę. Ich zamiary są pokojowe i jeśli przywódcy naszego świata zastosują się do ich ostrzeżeń, będzie się nam powodziło znacznie lepiej niż dotąd. Rzecz w tym, że to nie my mamy ich zaakceptować, lecz oni nas!
Moi drodzy, nie jestem w stanie opisać tego, co widziałem tamtej nocy na pokładzie ich statku, niemniej spóbuję to zrobić. Istoty te miały około 1,5 metra wzrostu i ogólnie były bardzo do nas podobne, z wyjątkiem głów, które były większe od naszych i pozbawione owłosienia, mniejszych uszu, nieco większych od naszych oczu oraz małego nosa i ust o bardzo wąskich wargach. Sądzę, że ważyli od 50 do 60 kilogramów. Posługują się mową, lecz gdy mówią, ich usta nie poruszają się. Noszą ściśle przylegające do ciała stroje pozbawione guzików i jakichkolwiek zamków. Wszystkie stroje były czarne, z wyjątkiem jednego, który był srebrzystobiały. Ta właśnie istota była starsza rangą lub dowódcą, była jedyną, którą w pełni rozumiałem. W trakcie rozmowy nie podawałem żadnych imion ani nazwisk, lecz oni doskonale wiedzieli, kim jestem i zwracali się do mnie po imieniu - Charles. Nie używali mojego przezwiska - Chuck. To było tak, jakby potrafili czytać w moim umyśle i myślę że tak było, ponieważ dowódca czasami zaczynał mówić, zanim zdążyłem wypowiedzieć pytanie.6
Zostałem wprowadzony do pewnego pomieszczenia, gdzie dowódca dotykał moich pleców i nóg urządzeniem w kształcie pręta. Kiedy zapytałem go, co robi, odpowiedział, że w trakcie pierwszej próby nawiązania ze mną kontaktu miała miejsce szamotanina i chce usunąć ewentualne rany, które mogły wówczas powstać. Nie przypominam sobie żadnej szamotaniny, lecz wiem na pewno, że nazajutrz bolały mnie plecy. Również knykcie palców prawej ręki.
Wewnątrz statku było tak czysto jak w sali operacyjnej. Nie wiem jednak, czy jego wewnętrzne powierzchnie były plastikowe czy metalowe. Nigdzie nie było widać bezpośredniego źródła światła, mimo iż było tam bardzo jasno. Kiedy pomyślałem: "Wspaniale byłoby zobaczyć napęd tego statku!" - dowódca położył rękę na moim ramieniu i powiedział, abym poszedł za nim. Weszliśmy do małego, słabo oświetlonego pomieszczenia bez żadnych urządzeń w środku i stanęliśmy w nim z boku. Odniosłem wrażenie, że podłoga poruszyła się w nim jak w windzie. Myślę, że zjechaliśmy w dół mniej więcej 2 metry i znaleźliśmy się w pomieszczeniu o średnicy około 7,5 metra. Przez jego środek przechodziło coś, co wyglądało jak olbrzymi węglowy pręt łączący się ze stropem i podłogą pomieszczenia, wokół którego znajdowały się trzy obiekty podobne do otworów pokrytych kulistym szkłem, wewnątrz których było coś, co wyglądało jak duże kryształy z dwoma prętami. Jeden z prętów miał zakończenie kuliste, drugi zaś w kształcie litery T. Zostałem poinformowany, że to jest właśnie jednostka napędowa i że mógłbym zrozumieć zasadę jej działania, gdybym tylko spróbował. Nigdzie w pobliżu nie było widać żadnych przewodów ani kabli. Potem z boku pomieszczenia dostrzegłem dużą czarną skrzynię. Powiedzieli mi, co to, kiedy ich o to zapytałem, lecz zabronili mi komukolwiek o tym mówić. Próbowałem to sobie przypomnieć, ale nie udało mi się, pamiętam jedynie, że tam była.7
Wydaje mi się, że przez około pół godziny przyglądałem się jednostce napędowej. Potem tą samą drogą, którą dostaliśmy się na dół, wróciliśmy na górę - część podłogi uniosła się do góry wraz z nami. Dowódca powiedział mi następnie, że to nie jest ich główny statek, lecz pojazd używany do celów obserwacyjnych. Główny statek znajdował się na wysokości około 650 kilometrów nad Ziemią.8 Jego napęd różnił się od napędu statku obserwacyjnego. Zapytałem, czy mogliby mnie zabrać do głównego statku. Odpowiedzieli mi że nie mogą, ponieważ mają mało czasu, ale dodali, że znajdą mnie bez trudu, kiedy będą chcieli i że wkrotce to nastąpi.
Potem zapytałem dowódcę, dlaczego jestem taki ociężały i niezręczny, na co odpowiedział, że podczas pierwszej próby nawiązania kontaku zachowywałem się agresywnie, w związku z czym musieli użyć pewnego rodzaju fal dźwiękowych lub świetlnych, aby mnie uspokoić, i że to wkrótce ustąpi. Następnie przyłożył dłonie do boków mojej głowy i powiedział, że czas już na nich oraz żebym zapomniał przynajmniej na dwa tygodnie to, o czym rozmawialiśmy i co widziałem. Nie wiem, dlaczego chodziło mu o dwa tygodnie, ale sądzę, że była ku temu jakaś przyczyna. Właśnie mniej więcej dwa tygodnie później przybyliście do Alamogordo i zaraz potem zacząłem przypominać sobie, co się mi wówczas przydarzyło. Zapytałem go, czy się jeszcze spotkamy, na co odrzekł, że tak i że nastąpi to wkrótce. Następnie powiedział mi, abym w najbliższym czasie odwiedził lekarza, co też uczyniłem. Myślę, ze powiedział to nie bez powodu. Następnie zapytałem, czemu rozmawiali ze mną i czemu to mnie zabrali na pokład swojego statku. Odparł, że w odpowiednim czasie "zrozumiesz to". Następną rzeczą, jaką pamiętam, było to, że siedzę w samochodzie i obserwując odlot ich pojazdu próbuję uruchomić silnik. Resztę już znacie.
Nawiasem mówiąc, przypominam sobie jeszcze inne fragmenty rozmowy z nimi, lecz niektóre z nich są jeszcze zbyt zamglone, niewyraźne. Staram się narysowaać jednostkę napędową i odnoszę wrażenie, że byłbym w stanie ją zbudować, gdybym tylko spróbował...
Wkrótce potem Moody został służbowo przeniesiony do Hiszpanii.
W tym czasie Jim zbierał informacje na temat "wzięcia" Travisa Waltona,
które trwało pięć dni.9 Dzięki seansowi hipnotycznemu przeprowadzonemu
przez Jamesa Hardera poznano wygląd wnętrza statku, na którego pokład go
zabrano oraz przebieg jego wzięcia. Wkrótce stało się jasne, że Charles
Moody oraz Travis Walton opisywali bardzo podobne sytuacje oraz istoty,
które "wzięły" ich w różnych miejscach i w różnym czasie. Możliwość
istnienia związku między ich przeżyciami jest wysoce prawdopodobna,
mimo iż nie wiedzieli o sobie nawzajem ani przed, ani w trakcie ich badania.
Wszyscy mieli świadomość wagi tego faktu i przy wsparciu National
Enquirera Jim Lorenzen udał się do Hiszpanii w celu kontynuowania
badania przeżycia Moody'ego. Zgodnie z oczekiwaniem Moody przypomniał sobie
dalsze szczegóły, o których opowiedział Jimowi.
Powiedział mu między innymi, że w chwili zbliżania się do niego obiektu,
kiedy siedząc jednym pośladkiem na siedzeniu, próbował uruchomić silnik,
w pewnym momencie jego samochód spowiła dziwna poświata. Jego ciało
zwiotczało i ogarnęło go uczucie mrowienia podobne do tego, jakie odczuwa
się po dłuższym leżeniu lub siedzeniu na którejś z kończyn, do której nie
dopływa w wyniku tego krew. Potem zobaczył dwie istoty zbliżające się do
jego samochodu.
Pamiętam, że nawet nie mogłem zamknąć drzwi samochodu. Nie mogłem zapalić silnika. I muszę powiedzieć o czymś, co mi bardzo trudno wyznać. Pewnie zabrzmi to idiotycznie, lecz mam nadzieję, że nikt nie wsadzi mnie za to w kaftan bezpieczeństwa. Otóż te istoty nie szły, ale... szybowały nad ziemią... to nie był chód, ale ruch przypominający szybowanie.
Kiedy zbliżyły się do samochodu, położyły na nim ręce i jak sądzę, zastanawiały się, jak otworzyć drzwi.
Moody z impetem otworzył drzwi, uderzając nimi jedną z istot, a następnie
obrócił się ku drugiej i z całej siły uderzył ją pięścią w twarz.
Następne co pamiętam, to to, że zostałem całkowicie sparaliżowany.
W tej samej chwili musiał również stracić przytomność, ponieważ jego
kolejne wspomnienie obejmuje zdarzenia, które nastąpiły po jej odzyskaniu.
Kiedy ocknął się, leżał na czymś, co wyglądało jak plastykowy lub metalowy
stół w kształcie prostopadłościanu. Czuł się skrępowany, lecz nie za pomocą
więzów, a jakiejś siły.
Stół miał wymiary porównywalne ze zwykłym łóżkiem, bowiem mieścił się
na nim w całości. Obok niego stała obca istota. Jak powiedział, jego
pierwszym odruchem była "chęć wyrżnięcia tego czegoś, ale nie mogłem się
poruszyć, w ogóle nie miałem kontroli nad kończynami. Było to tak, jakby...
naprawdę nie wiem... jakbym był kompletnie pijany. Zmagałem się z sobą,
ale nic nie mogłem zrobić. A następną rzeczą, która jak już przedtem
powiedziałem, będzie trudna do uwierzenia, było to, że ta istota przemówiła.
Nie wiem jednak, czy jej usta poruszały się, czy nie. Co ciekawe, rozumiałem,
co mówiła. To było tak, jakbym sam myślał i to przychodziło do mnie.
Powiedziała: ' Czy wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? ' - lub: ' Czy
jesteś zdrowy? ' "
Następnie istota zapytała go, czy nadal będzie okazywał złość i próbował ją
uderzyć, jeśli zostanie mu przywrócona zdolność ruchu. W chwilę potem
poczuł się trochę lepiej i zaczął rozglądać się dookoła. Dostrzegł jedynie coś,
co określił jako szafkę przytwierdzoną do ściany, oraz przedmiot w kształcie
pręta trzymany w prawej ręce przez istotę, która przyłożyła go do jego
pleców10, po czym pomogła mu zejść ze stołu, który - jak mógł teraz
stwierdzić - miał 1,2 metra wysokości.
Podany przez Moody'ego opis istoty przedstawia się następująco:
Miał dużą głowę z czołem o około 1/3 większym niż u przeciętnego człowieka, która była pozbawiona włosów, brwi i rzęs. Uszy były mniejsze niż u normalnego człowieka, nos również. Skóra miała białoszary kolor i sprawiała, że jego twarz wyglądała jak maska. To trudno opisać. Wie pan, to wyglądało, jak gdyby był świeżo po operacji usuwania zmarszczek lub coś w tym rodzaju. Usta miał również małe, bez warg. Ani razu nie zauważyłem, aby usta się ruszały. Brwi były trochę wysunięte, zaś oczy pod nimi nie były owalne, tak jak u ludzi, lecz prawie okrągłe. Mieli srogi wygląd, lecz jednocześnie emanowała z nich aura łagodności.
Najstarsza z istot miała zdaniem Moody'ego od 1,4 do 1,5 metra, zaś dwie
inne, które zaatakował przy samochodzie, były wyższe, mniej więcej jego
wzrostu. Oprócz ubioru była to jedyna cecha, która odróżniała je od niższej
towarzyszącej mu od chwili ocknięcia się na stole. Niższa istota miała na
sobie biały obcisły strój bez jakichkolwiek guzików, zamków błyskawicznych
bądź innych zapięć, wyższe natomiast ubrane były w podobne czarne kombinezony.
Wszystkie istoty były bardzo szczupłe.
Po ocknięciu się Moody'ego w obecności niższej istoty w czasie ich
"konwersacji" do pomieszczenia weszły jeszcze dwie inne. Towarzysząca
mu istota zapytała go, czy nie będą mu one przeszkadzały. Moody dał jej do
zrozumienia, że będą, w związku z czym istota ta odprawiła gestem ręki
tamte dwie. Mimo że ani razu nie dostrzegł ruchu warg, tym razem odniósł
wrażenie, że słyszy żeński głos. Po wyjściu obu istot Moody poczuł się
pewniej w obecności tej jednej, którą brał za starszą rangą lub dowódcę, na
co wskazywał dodatkowo jej nacechowany poczuciem wyższości sposób
zwracania się do niego: "mój synu" lub "moje dziecko".
W którymś momencie Moody zapytał tę istotę, czy może obejrzeć układ
napędowy statku. Istota wyraziła zgodę i zabrała go ze sobą do odpowiedniego
pomieszczenia. Kiedy Moody znalazł się w nim, wpadł w zdumienie.
Okazało się, że jest ono równie duże co poprzednie. Nijak nie mógł
zrozumieć, w jaki sposób mieściły się one oba w tak niewielkim pojeździe.
Zapytał o to istotę, ale nie uzyskał odpowiedzi.11
Moody'ego niepokoiło również to, że mógł zranić jedną z istot, które
podeszły do jego samochodu, lecz powiedziano mu, aby nie martwił się o to.
Pewna część podłogi drugiego pomieszczenia, na której stanęli, nie różniąca
się od pozostałej części, zaczęła się w pewnym momencie opuszczać.
Moody nie widział żadnych przewodów, linek ani niczego innego, co by je
przypominało. Część podłogi pełniąca rolę windy opuszczała się do chwili,
aż wpasowała się dokładnie w podłogę na niższym poziomie. Moody
zauważył, że podłoga, z której oddzieliła się platforma, miała około 50
centymetrów grubości. Kiedy platforma się zatrzymała, dostrzegł trzy
przezroczyste półkule wychodzące z podłogi, których dolne części widział
wcześniej na zewnątrz u dołu statku. Były umieszczone symetrycznie
i tworzyły trójkąt równoboczny wokół centralnej części statku. Wewnątrz
każdej z nich znajdowało się coś, co określił jako duże kryształy. Nie
wiedział, z czego była wykonana ich przezroczysta pokrywa ani inne
elementy statku. Pamiętał jedynie, że dolna podłoga miała szary kolor.
Wewnątrz każdej z przezroczystych kopuł oprócz kryształów znajdowały się
elementy wykonane z prętów. Jeden z prętów był pionowy, zaś dwa inne
- poziome - usytuowane jeden pod drugim, krzyżowały się z nim tworząc
między sobą kąt prosty, co sprawiało, że cała konstrukcja wyglądała jak
potrójny krzyż. Pręty poziome miały kuliste zakończenia i były lekko
pochylone w dół ku kryształom. Moody odniósł wrażenie, że były one
spolaryzowane dodatnio i ujemnie. Układy prętów w poszczególnych kopułach były inne.
Moody uważał, że ta część statku była gorzej wykończona od pozostałych
pomieszczeń. Znajdowały się w nim na przykład wsporniki konstrukcyjne,
których nie było w żadnym innym pomieszczeniu. Innym wyraźnie rzucającym się
w oczy elementem jego wyposażenia była czarna skrzynia zbliżona
rozmiarami do cedrowego biurka stojąca przy jednej ze ścian. Moody
zastanawiał się, dlaczego nie ma tu przyrządów, wskaźników lub czegoś
w tym rodzaju, na co towarzysząca mu istota odparła, że lepiej, aby nie starał
się zrozumieć tego, co widzi.
Po około 20 minutach pobytu w tym pomieszczeniu stanęli na platformie,
która uniosła ich na górny poziom zlewając się w jedną całość z jego podłogą.
Od momentu odzyskania świadomości Moody czuł przez cały czas pobytu
na pokładzie statku przenikający powietrze słodkawy odór przypominający
zapach przypalonego cukru, a także miał trudności w oddychaniu.12
Przebywając na pokładzie statku Moody zadawał wiele pytań. Jednym z nich
było: "Dlaczego ja?" Z początku Moody odniósł wrażenie, że towarzysząca
mu istota nie zrozumiała pytania, lecz w chwilę potem do jego umysłu
zaczęły napływać myśli, które trudno mu było zrozumieć. Jak sądził, istota
powiedziała mu coś w rodzaju: "Znam cię" - lub: "Zostałeś wchłonięty". Czuł,
że to oznacza, że być może wkrótce skontaktują się z nim znowu i że potrafią
odnaleźć go bez trudu, gdziekolwiek by był. Chcąc mieć pewność, zapytał ich,
czy jeszcze zobaczy ich kiedyś. W odpowiedzi usłyszał: "możliwe" - lub: "być może".
Potem istota powiedziała: "W niedalekiej przyszłości dojdzie do kontaktu
z tą planetą - ograniczonego kontaktu" - i że nie do nas, ludzkości, należy
akceptacja Ich, lecz nas przez Nich... Przypuszczalnie przez 20 lat będzą
trwały bardzo ograniczone kontakty, po czym - po głębokim rozważeniu sprawy przez
nich - zostaniemy być może zaakceptowani.
Powiedziano Moody'emu, że statek, w którym się znajduje, nie jest ich głównym
statkiem, lecz jedynie pojazdem obserwacyjnym, że główny statek jest znacznie
większy, szybszy i zwrotniejszy i stacjonuje na orbicie wokółziemskiej w odległości
około 650 kilometrów od Ziemi. Gdy zapytał, jakich jest rozmiarów, pierwszą rzeczą,
jaką usłyszał, był śmiech, a następnie informacja, że jest dużo większy. Na pytanie,
czy może go zobaczyć, odpowiedziano mu, że nie ma na to czasu.
W trakcie dalszej "rozmowy" powiedziano mu, że istnieje wiele innych ras,
które pochodzą z różnych miejsc i współpracują ze sobą.
Powiedziano mu również, że ich statek mógłby zostać zniszczony za pomocą broni
nuklearnej, a także uszkodzony przez bronie konwencjonalne. Szczególny kłopot
sprawiają im nasze radary, ponieważ zakłócają one pracę ich pokładowych komputerów
i systemów nawigacyjnych wywołując efekt "wygaszania" częstotliwości.13
W trakcie dalszej rozmowy Moody przypomniał sobie dalsze szczegóły. Na przykład
pomagając mu zejść ze stołu istota położyła mu rękę na ramieniu i powiedziała: "Nie
zrobię ci krzywdy. Nigdy nie zrobię ci krzywdy. Nie mamy zamiaru cię skrzywdzić".
Powiedziano mu także, do czego służyła czarna skrzynia w pomieszczeniu na dolnym
poziomie, lecz zaznaczono, że nie będzie tego pamiętał. Podejrzewał, że miała ona coś
wspólnego z ich systemem obronnym. Powiedzieli mu, że potrafią obronić się w przypadku
ataku. Inną rzeczą, która nurtowała Moody'ego, było źródło światło oświetlającego
statek. Pamiętał, że sufit w kształcie kopuły i ściany emanowały lekkim światłem
oraz że widział cienie, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie i kiedy. Nigdzie nie
dostrzegł żadnych punktowych źródeł światła, takich jakimi my się posługujemy.
Moody miał trudności z opisaniem drzwi, przez które opuścił statek. Ich boki
były proste, lecz u góry były zakrzywione. Gdy istota powiedziała mu, że już na
niego czas, podeszli do drzwi i wówczas okazało się, że widać przez nie wszystko,
co jest na zewnątrz. Zobaczył wewnętrzną powłokę statku, a za nią resztę jej
konstrukcji, z czego wywnioskował, że są w niej podwójne drzwi, jedne wewnętrzne
i drugie w powłoce zewnętrznej. W tym momencie istota uniosła ręce do góry i przyłożyła
je do głowy Moody'ego, jedną po jej lewej stronie, a drugą po prawej. Jak powiedział,
w tym momencie "światła zgasły" i stracił przytomność. Następną rzeczą, którą sobie
przypomina, było stwierdzenie, że siedzi w samochodzie i usiłuje uruchomić silnik,
po czym pośpiesznie odjeżdża stamtąd kierując się do domu.
Aby ustalić pozostałe szczegóły jego przeżycia wskazane jest przeprowadzenie
seansu hipnotycznego, jako że przytoczony przez Moody'ego opis nie pokrywa w całości
czasu jego pobytu na pokładzie statku.14
Przełożył Jerzy Florczykowski
1. O NOLach wyglądających jak meteory, które zwalniają, a następnie zatrzymują się,
donoszono już wcześniej. Oto niektóre z nich:
a. Sierpień 1966 roku, Międzynarodowy Port Lotniczy Kloten, Zurich, Szwajcaria;
b. 29 styczeń 1969 roku, Gravois Mills, Missouri, USA;
c. Styczeń 1971 roku, Laurens, Południowa Karolina, USA;
d. 10 sierpień 1972 roku, Jackson, Wyoming, USA;
e. 8 grudzień 1973 roku, Crosnes, Francja;
f. 14 luty 1974 roku, Rio de Janeiro, Brazylia;
g. 25 marzec 1975 roku, prefektura Yaminishi, Japonia.
A oto inne zdarzenia, podczas których obserwowano podobne obiekty, które okazały się
konstrukcjami metalowymi:
h. 15 maj 1955 roku, Union Square, Nowy Jork (sfotografowany przez Warrena Siegmonda);
i. 5 czerwiec 1955 roku, Namur, Belgia (sfotografowany przez F. Myldermansa).
2. Wiele doniesień na temat NOLi mówi, że kołyszą się one jak moneta spadająca
w dół. Jest to charakterystyczny dla nich manewr nie mający uzasadnienia z punktu widzenia
aerodynamiki i absolutnie niemożliwy do wykonania przez konwencjonalny samolot. Wspominał
o nim zarówno Bill Herrmann, jak i Hillowie. Został on nakręcony także ośmiomilimetrową
kamerą filmową przez Szwajcara Eduarda Meiera i można go obejrzeć na filmie Contact.
Jest on również przedstawiony na kasetach video The Meier Chronicles (Kroniki
Meiera)i The Movie Footage (Filmy Meiera) poświęconych jego przypadkowi.
3. Świadkowie towarzyszący pewnemu mężczyźnie imieniem John przejeżdżając w okolicy
Summerville położonego w pobliżu Charleston próbowali desperacko uruchomić samochód
i odjechać, kiedy John został "wzięty". Ich wysiłki spełzły jednak na niczym, gdyż
samochód zachowywał się tak, jakby usunięto z niego akumulator.
4. Travis Walton słyszał wysoki dźwięk, zanim został trafiony wiązką niebieskobiałego
światła i stracił przytomność w początkowej fazie wzięcia. Istoty, które go "wzięły", były
podobne, lecz ich pojazdy wyglądały inaczej i miały inne wymiary.
5. Podobne niebieskopurpurowe, ropiejące krosty pojawiły się na ciele Antonia
Villas-Boasa po wzięciu, które miało miejsce 5 października 1957 roku w Sao Francisco
de Sales w stanie Minas Gerais w Brazylii. Podobne objawy wystąpiły u Onilsona Patero
z Sao Paulo w Brazylii po wzięciu, do którego doszło wczesnym rankiem 22 maja 1973 roku.
6. Należy w tym miejscu zwrócić uwagę na pewne szczegóły, które wystąpiły również
w innych wzięciach dokonanych przez podobne z wyglądu istoty. Jest ich stosunkowo dużo.
Małe rozmiary, duże bezwłose głowy i oczy, maleńkie uszy to najbardziej typowe cechy
wyglądu tych istot. Jednak istoty występujące w tym przypadku są nieco wyższe od tamtych.
Z relacji świadków wynika, że pochodzą z różnych miejsc, planet, w kosmosie. Czarne,
przylegające do ciała ubiory, wystąpiły w przypadku Betty i Barneya Hillów. W przypadku
Billa Herrmanna towarzysząca mu istota również została określona przez niego jako wyższa
rangą lub dowódca. W obu przypadkach, podobnie jak w tym, dialog odbywał się za pomocą
telepatii. Również w przypadku Billa Herrmanna i Travisa Waltona ściśle przylegające do
ciał istot kombinezony były pozbawione zamków błyskawicznych, guzików lub innego typu zapięć.
We wszystkich wyżej wymienionych przypadkach istoty znały świadków z imienia i nazwiska
i zwracały się do nich po imieniu. Wszyscy świadkowie poddani zostali przez te istoty na
pokładach ich statków badaniom psycho-fizycznym. Żaden z nich nie wiedział także o przeżyciach
pozostałych. Także żaden z nich nie interesował się przed swoim przeżyciem zjawiskiem NOLi
i gotów był wyśmiać każdego, kto by mu opowiedział coś podobnego. Jest jeszcze wiele innych
zbieżności, ale z braku miejsca muszę je tu pominąć.
7. W umyśle Travisa Waltona również utworzono blokadę, która sprawiła, że do dzisiaj
nie można ustalić pewnych rzeczy dotyczących jego przeżycia. Podobnie jest z Billem
Herrmannem.
8. Również Travis Walton został zabrany do znacznie większego statku-matki
stacjonującego na dość odległej orbicie, na którego pokładzie przebywał przez pewien czas.
Podobnie Billowi Herrmannowi pokazano znacznie większy statek i powiedziano, że jest to
statek-matka, który krąży po odległej orbicie.
9. Szczegółowy opis tego przypadku znajduje się w książce Ryszarda Z. Fiejtka
Bezpośrednie spotkania (patrz informacja na trzeciej stronie okładki). - Przyp. red.
10. W przypadku Hillów pomieszczenie do badań wyglądało również bardzo surowo
- znajdował się w nim tylko stół i mała szafka w rogu. Należy przypuszczać, że inne
elementy wyposażenia były schowane w ścianach, jak to zostało opisane w książce
UFO Contact from Planet Acart (UFO z planety Akart) napisanej przez Artura
Berleta z Sarandi w Brazylii.
11. Ta informacja wskazuje, że Moody, podobnie jak Travis Walton, został
przetransportowany na pokład większego statku, lecz nie pamięta odpowiednich szczegółów
swojego przeżycia, które pozwalałyby na uznanie tego przypuszczenia jako faktu.
12. Travis Walton miał również trudności w oddychaniu podczas pobytu na pokładzie
statku, który zabrał go z lasu, i stwierdził, że powietrze w nim było gorące, wilgotne
i przesiąknięte charakterystycznym zapachem stęchlizny, natomiast w statku-matce było
ono świeże i przyjemne do oddychania.
13. Bill Herrmann został poinformowany przez towarzyszącą mu istotę, że jego rasa
straciła kilka statków, które wymknęły się im spod kontroli i spadły na ziemię z powodu
zakłócenia ich urządzeń nawigacyjnych przez wiązki fal wysyłanych przez nasze radary,
które początkowo potraktowane zostały przez nich jako nasza broń przeciwko ich pojazdom.
14. Jak dotąd nie wiadomo, czy został on przeprowadzony i jakie są ewentualnie
jego wyniki. - Przyp. red.
UFO