Gazeta Wyborcza - 20/08/2005

 

PIOTR OSĘKA

Tłum krzyczał: Bij Żydów!

 

W pierwszych latach po wojnie w Polsce masowo odradza się mit głoszący, że Żydzi porywają dzieci i wysysają z nich krew albo zjadają je w całości. 

 

Latem 1945 r. przed krakowską synagogą Kupa co tydzień dochodziło do wystąpień antyżydowskich. Pod koniec lipca członkowie gminy wyznaniowej wystosowali skargę do wojewody. "W piątki wieczorem o zmierzchu wg żydowskich przepisów religijnych odbywa się nabożeństwo sobotnie - pisali. - Gdy tylko rozpoczyna się, gromadzi się motłoch, szumowiny społeczne i wyrostki, którzy atakują synagogę, obrzucają kamieniami i specjalnymi flaszkami, niszcząc dach i rozbijając okna i szyby (...). Tym aktom gwałtu publicznego towarzyszą przeraźliwe krzyki, wyzwiska, obelgi i śmiechy, a często też usiłowanie wtargnięcia do wnętrza synagogi. Ataki powtarzają się periodycznie w każdy piątek i już dwukrotnie kamienie ugodziły Rabina, gdy stał przy ołtarzu i odprawiał modły". 

Napaści przybierały na sile, a wśród mieszkańców krakowskiego Kazimierza zaczęły krążyć pogłoski, jakoby odnaleziono ciała polskich dzieci okrutnie zamordowanych przez Żydów. 

Jak was Hitler nie potrafił wykończyć

Do wybuchu nagromadzonej agresji doszło rankiem 11 sierpnia 1945 r. Jak wynika z relacji, tego dnia kilku Żydów wybiegło z synagogi, żeby odpędzić chuliganów zakłócających sobotnie modły. "Jeden z nich pochwycił wyrostka rzucającego kamienie w okno bożnicy i obił. Tamten wyrwawszy się, począł z wrzaskiem uciekać". 

Chłopiec pobiegł w stronę pobliskiego bazaru, krzycząc, że Żydzi próbowali go porwać i zamordować. Wedle jednej z wersji do opowiedzenia tej historii namówili go milicjanci. Plotka zaczęła się szybko rozprzestrzeniać i rosnąć - z ust do ust podawano informację o dziesiątkach dzieci zabitych przez Żydów. Wkrótce gęstniejący tłum, w którym znajdowało się wielu pijanych, ruszył w stronę synagogi i kamienic zamieszkanych przez Żydów. Kilka niezależnych źródeł potwierdza, że prowodyrami pogromu byli milicjanci i żołnierze urządzający rewizje w poszukiwaniu porwanych dzieci i zachęcający do grabieży oraz bicia. 

"Na ulicy spostrzegłem tłum ludzi krzyczących: »Bij Żydów!« - zeznał w czasie przesłuchania jeden z uczestników pogromu. - Po chwili podbiegło do mnie kilku wojskowych z żółto-czerwonymi wyłogami na kołnierzach oraz jeden funkcjonariusz SOK, który wziął mnie za Żyda i uderzył mię 2 razy w twarz. Kiedy wyjaśniłem im, że jestem Polakiem, poszli ze mną szukać Żydów. Chodziłem po wszystkich mieszkaniach. Dostałem od jednego z żołnierzy rewolwer, którym groziłem Żydom. Wygrażałem następująco: »Wy stare kurwy, jak was Hitler nie potrafił wykończyć, to my was wszystkich wykończymy«, »Na polskiej ziemi jesteście i mordujecie jeszcze polskie dzieci«, »My wam wszystkim damy radę«. Pod groźbą rewolweru zrabowałem jednemu z Żydów buty z cholewami. Krzyczałem, żeby bić drańskich Żydów". 

Tego dnia splądrowano kilkanaście mieszkań, bito kobiety i dzieci. Wśród ciężko pobitych znajdowali się także Polacy, których tłum wziął za Żydów. Nie-które ofiary wywlekano na ulicę i tam tłum dokonywał linczu. Kilkakrotnie miały miejsce aresztowania Żydów przez milicję. W jednym przypadku milicjanci chcieli zastrzelić więźnia, w czym na szczęście przeszkodzili im żołnierze radzieccy. Polaków, który próbowali stanąć w obronie Żydów, napastnicy obrzucali obelgami, grozili. Michał Drzewicki, poseł KRN, starał się zatrzymać żołnierza goniącego małą dziewczynkę, ale został pobity i usłyszał: "Co ciebie to, sk...nie, obchodzi, kiedy to żydowskie dziecko?". 

Atakowano także przechodniów. "W pewnym momencie zauważyłam, że ulicznicy zaczepiają nas - czytamy w relacji 15-letniej Hanny Zajdman. - Zaczęli krzyczeć: Żydówy, Żydówy! Zebrał się tłum ok. 50 osób, który otoczył mnie (koleżankę odsunięto) i zaczął bić. Przewrócono mnie i rozebrano buty, zabrano torbę z pieniędzmi, ok. 1000 zł, i zaczęto bić i kopać, i bić. (...) Zawieziono mnie do II Komisariatu MO, gdzie zatelefonowano po karetkę pogotowia. Było tam jeszcze 5 osób, m.in. ciężko poraniona Polka. W karetce pogotowia usłyszałam uwagi sanitariusza i żołnierza eskortującego, którzy wyrażali się o nas jako o żydowskich ścierwach, które muszą ratować, że nie powinni tego robić, żeśmy dzieci pomordowali, że trzeba by nas wszystkich wystrzelać. Zawieziono nas do Szpitala św. Łazarza przy ul. Kopernika. Pierwsza poszłam na salę operacyjną. Tuż po operacji zjawił się żołnierz, który twierdził, że wszystkich po operacji zabierze do więzienia. Tenże bił jednego z poranionych Żydów czekających na operację. Trzymał nas p
od odbezpieczonym karabinem i nie pozwolił napić się wody. Po chwili przyszli trzej kolejarze, z których jeden powiedział: »To skandal, żeby Polak nie miał cywilnej odwagi uderzyć bezbronnego człowieka« i uderzył rannego Żyda". 

Po południu tłum wtargnął do synagogi. Zdemolował wnętrze, a z wyniesionych rodałów ułożył stos, który następnie podpalono. Jak zauważył urzędnik Centralnego Komitetu Żydów Polskich (CKŻP), metoda profanowania relikwii przypominała rytuały hitlerowskie. 

Rozruchom położyła kres dopiero interwencja kilkuset milicjantów, oficerów UB i żołnierzy KBW. Późnym popołudniem zdołano rozpędzić tłum, zatrzymano też blisko 150 napastników (w tym 40 milicjantów). Zginęło prawdopodobnie pięć osób - wśród nich zastępca komendanta wojewódzkiego MO - a kilkakrotnie więcej pobito. 

Mordują także milicjanci

Krakowski pogrom był pierwszym poważnym sygnałem, że w stosunkach między Polakami i ocalałymi Żydami dzieje się coś niedobrego. 

Z pewnością uwolniona od Niemców Polska nie była krajem bezpiecznym. Oprócz terroru UB i NKWD ludności cywilnej groziły także morderstwa i grabieże ze strony żołnierzy radzieckich. Brutalną walkę z władzą komunistyczną prowadziły ugrupowania podziemne - nawet szeregowi pracownicy nowej administracji mogli zostać uznani za kolaborantów i skazani na śmierć. 

W zdemoralizowanym wojną społeczeństwie szerzył się bandytyzm, a powszechny i niekontrolowany dostęp do broni nasilał okrucieństwo przestępców. Zacierała się granica między walką polityczną a rozbojem - pod szyldem posterunków milicji i oddziałów partyzanckich często działały zwykłe bandy zbójeckie. 

Choć w pierwszych latach po wojnie zginąć było łatwo, wydaje się, że sytuacja Żydów - wracających ze Związku Radzieckiego, z obozów niemieckich, wychodzących z ukrycia - była zdecydowanie gorsza niż Polaków. 

Oto, co pisał na ten temat ambasador włoski w Polsce Eugenio Reale. "Najważniejszy i najbardziej delikatny aspekt problemu żydowskiego w Polsce nie polega na tym, że Żydzi znajdują się w bardzo trudnych warunkach materialnych - czytamy w raporcie z czerwca 1946 r. - lecz na tym, że od pierwszych dni oswobodzenia padają nieustannie ofiarą aktów gwałtu i morderstw, które wtrącają ich w stan zupełnej paniki i doprowadzić mogą do tego, że rząd zostanie całkowicie zdyskredytowany w oczach opinii publicznej w kraju i za granicą. Ten stan rzeczy trwa już od prawie dwóch lat i nic nie wskazuje na to, że sytuacja ulegnie szybkiej poprawie. Według kół rządowych liczba zabitych Żydów osiągnęła w 1945 r. liczbę 353 osób, a w sumie zamordowano ich ponad 600. Według innych źródeł liczba zabitych sięga 2 tys.; jeżeli weźmie się pod uwagę niewielką liczbę Żydów znajdujących się obecnie w Polsce, to nie ulega wątpliwości, że liczba ta jest ogromna. Wskazywałaby ona na to, że w ciągu ostatnich dwóch lat na każdych stu Żydów ginęło 3,3. Do tej fali morderstw należy dorzucić liczne akty gwałtu o najbardziej różnym charakterze, jak zwykłe napaści, niszczenie domów i sklepów, więzienie osób itd.". 

W materiałach administracji państwowej i samorządu żydowskiego znajdujemy szczegółowe opisy morderstw i rozbojów. Najczęściej ich ofiarami padali pojedynczy Żydzi (zwłaszcza podróżujący) lub mieszkające na uboczu rodziny żydowskie. 

"Z miasteczek i wsi codziennie nadchodzą do Centralnego Komitetu Żydowskiego alarmujące wiadomości o szykanach w stosunku do ludności żydowskiej, ignorowaniu przez władze miejscowe zarządzeń władz wyższych oraz o zorganizowanych zabójstwach popełnianych na bezbronnej ludności żydowskiej - stwierdzano w marcu 1945 r. w sprawozdaniu Referatu dla Spraw Pomocy Ludności Żydowskiej. - Sytuacja jest tym tragiczniejsza, że organy bezpieczeństwa i milicja często biernie przypatrują się tym mordom, a nawet notowane są wypadki uczestnictwa organów milicji w tych mordach". 

Rok później sytuacja nie wyglądała lepiej. "W imieniu całej ludności żydowskiej w Polsce alarmujemy rząd Rzeczypospolitej w sprawie nowej fali morderstw antyżydowskich - głosił memoriał CKŻP adresowany do premiera Edwarda Osóbki-Morawskiego. - W ciągu ostatnich dziesięciu dni faszystowscy zbrodniarze zamordowali w różnych częściach kraju 14 Żydów". 

Łatwy łup

Zdecydowanie nie można wszystkich napadów tłumaczyć antysemityzmem. Prawdopodobnie większość rabusiów kierowała się nie uprzedzeniami, lecz pragmatyką. Żydów uważano za słabych, pozbawionych oparcia we wspólnocie, zagubionych - krótko mówiąc: łatwy łup. 

Z drugiej strony istniały wyraźne różnice między przestępstwami popełnianymi na Polakach i Żydach. Ci ostatni ginęli nie tylko w okolicznościach wskazujących na napad rabunkowy, ale też z rąk ludzi, którym zależało przede wszystkim na eliminacji, a nie ograbieniu. Mordowano właścicieli wracających do swoich kamienic, sklepów i warsztatów. Bernard Ingram, sam ocalały z Holocaustu, opisuje we wspomnieniach historię "Żyda rolnika, który przeżył i wrócił, zaproponował nawet, by mężczyzna zajmujący jego dom w czasie wojny został z nim na stałe. W nocy jacyś nieznani ludzie wywlekli go z chaty i zastrzelili na jego własnym podwórzu". Ingram pisze: "Oto byłem świadkiem okrucieństwa i niesprawiedliwości losu wobec człowieka, który pokonał wszelkie przeciwności nieludzkiego koszmaru zgotowanego Żydom jedynie po to, by powitać wolność we własnej chacie i następnie zginąć zastrzelony przez miejscowych łobuzów". Podobnych relacji we wspomnieniach i dokumentach odnajdziemy dziesiątki. 

Niekiedy zabójstwa Żydów nie były przez lokalną społeczność uważane za przestępstwo (to zapewne pozostałość okupacyjnego prawodawstwa), a poszukiwanie winnych budziło oburzenie. "We wsi Mokobody, powiat siedlecki, zabito pięciu Żydów - czytamy w sprawozdaniu Ministerstwa Informacji i Propagandy z marca 1945 r. - Gdy organy bezpieczeństwa zaaresztowały sprawców mordu, burmistrz miasta Siedlce zwrócił się do Komitetu Żydowskiego w Kielcach z apelem, by Komitet przyczynił się do uwolnienia morderców, gdyż w przeciwnym razie z Żydami będzie jeszcze gorzej". 

W wielu przypadkach zgładzenie Żydów było dla napastników celem samym w sobie. "Zdarzają się wypadki zatrzymywania przez bandy na szosach autobusów i sprawdzania, czy wśród pasażerów nie ma Żydów - alarmował CKŻP. - 2 maja [1946 r.] bandyci dokonali bestialskiego morderstwa na Żydach w okolicach Krościenka. Niedaleko tego miasteczka zostało przez bandytów zatrzymane auto ciężarowe, które wiozło dwudziestu kilku Żydów - mężczyzn, kobiety i dzieci. Bandyci wylegitymowali wszystkich pasażerów, po czym otworzyli ogień z automatów. W rezultacie 12 Żydów poniosło śmierć na miejscu, a sześciu zostało rannych". 

Powszechną plagą stały się napady na pociągi połączone z mordowaniem jadących nimi Żydów, które do historii przeszły pod nazwą "akcji wagonowej". "Dnia 8 lipca 1946 roku pod stacją Czyżów koło Małkini został zatrzymany pociąg osobowy Białystok - Warszawa - donosił urzędnik Ministerstwa Propagandy. - Banda rozbroiła wszystkich wojskowych jadących w pociągu, rozebrała ich z mundurów, między innymi pułkownika WP, a następnie ktoś krzyknął, że w wagonach są Żydzi, i wezwano Polaków, aby wyrzucili Żydów, w przeciwnym razie ostrzelają wagony". Żydzi, którzy wysiedli z pociągu, zostali natychmiast zastrzeleni - informuje autor raportu. W dokumentach często podkreśla się, że sprawcami podobnych mordów były oddziały antykomunistycznej partyzantki, zwłaszcza członkowie Narodowych Sił Zbrojnych. Należy zastrzec, iż była to wersja korzystna dla władz, niepoparta przekonującymi dowodami. 

Specyficzną formę agresji stosowaną wobec Żydów stanowiły szantaże do złudzenia przypominające kontrybucje nakładane na judenraty przez gestapo. Oto jedna z wielu podobnych historii: we wrześniu 1945 r. do Komitetu Żydowskiego w Gniewoszowie zgłosiła się grupa mężczyzn, żądając 30 tys. złotych okupu. Członkowie Komitetu próbowali uciec z miasteczka, ale szantażyści okazali się czujni. "Postanowiłem tej nocy również nie spać w domu - relacjonuje jeden z żydowskich świadków - jednakowoż ci wszyscy mężczyźni (...) przyszli do mnie w nocy i oświadczyli, [że] jeżeli suma 30 tys. nie będzie uiszczona do rana, wobec tego zabiją Żydów tak samo jak [zdarzyło się] w różnych małych miasteczkach. Jednocześnie oświadczyli, że w razie nieobecności mężczyzn odpowiedzialne będą kobiety i dzieci". 

Pieniędzy nie udało się zebrać na czas, co rozzłościło szantażystów. "Jakeście sobie narobili, tak będzieta mieli" - zagrozili. Żydzi rzucili się do ucieczki, ale pięcioro z nich nie zdążyło opuścić miasteczka i zostało zamordowanych. 

Rzemieślnicy, urzędnicy, sklepikarze

Przemoc wobec Żydów miała charakter brutalny, ale nie powszechny. Częstsze niż napady i morderstwa były manifestacje niechęci. Wspomina o nich wielu ocalałych z Zagłady. "Starałam się nosić bluzki z długimi rękawami - pisze Halina Birenbaum - aby ukryć oświęcimski numer na ramieniu i uniknąć takich oto komentarzy: »Spójrzcie, Żydówka! Tyle ich zabijano, a tylu ich jeszcze jest!... Skąd się teraz wszyscy wzięli?!«. Słowa takie, usłyszane na ulicy bądź w pociągu, paliły jak ogień, wzbudzały strach, ból nieznośny". 

"O tym, że nas nie chciano, przekonałam się natychmiast po powrocie z tułaczki do mojej rodzinnej Warszawy - wspomina Janina Bauman - kiedy to w zatłoczonej ciężarówce przewożącej ludzi przez most pontonowy na Pragę usłyszałam: »Patrzcie, nie wszystkich ich niemieccy partacze zagazowali«". 

Polski Żyd uratowany z obozu koncentracyjnego tak opisywał swoją podróż po Niemczech w 1946 r.: "Tam w środku ludzie mówili po polsku. Zorientowałem się, że przyjeżdżają z Polski i pytam jednego: »A co ciekawego w Polsce słychać?«. A on patrzy na mnie przeciągle, widzi, że jestem Żydem, i mówi: »Owszem. Wszystko dobrze. Wszystko w porządku. Żydów się bije«". Podobne postawy odnotowywano nawet w raportach Ministerstwa Propagandy. Do rubryk "szeptana propaganda" trafiały wypowiedzi w rodzaju: "Szkoda, że Hitler nie okupował Rosji i że nie przetrwał chociażby jeszcze jeden rok; nie byłoby w Polsce ani Żydów, ani żydowskiego rządu", "dobrze Hitler zrobił z Żydami". 

W takiej atmosferze łatwo dochodziło do eksplozji nienawiści. Oprócz pogromu w Krakowie i - najbardziej znanego - w Kielcach (gdzie zamordowano 40 osób) mniej lub bardziej krwawe rozruchy miały miejsce w kilkunastu innych miastach, m.in. w Rzeszowie, Lublinie, Częstochowie, Chełmie. Zdarzały się ataki na budynki zamieszkane przez ludność żydowską - np. obrzucenie granatami i ostrzelanie sanatorium w Rabce, gdzie znajdował się żydowski sierociniec. 

W wielu miejscowościach sytuacja była napięta. "Dnia 4 lipca 1946 r. o godz. 10 rozeszły się pogłoski po mieście, że Żydzi biją Polaków - czytamy w urzędowej relacji z Ostrowca Świętokrzyskiego. - Podczas interwencji funkcjonariusze MO zwrócili się do zebranego tłumu, »uspokajając« ich w następujący sposób: nie krzyczcie, wcześniej czy później Żydzi was wszystkich wytłuką, bo to jest ich rząd. (...) W piątek 5 lipca agitatorzy kręcili się po mieście, opowiadając o zaginięciu dzieci. (...) Na konferencji [w Urzędzie Bezpieczeństwa] ustalono, że Żydzi muszą siedzieć w domach, a wszystkie ich mieszkania będą specjalnie strzeżone. Żydzi mają się też skoncentrować na jednej ulicy. (...) Wieczorem do komisariatu MO zgłosił się niejaki Józia i odgrażał się: »Ja muszę zabić 5 Żydów, zbójów [zabójców] naszych dzieci«". Na to dyżurny komendant powiedział: "Daj ci Boże". 

Jak wynika ze sprawozdań i akt sądowych, w pogromach uczestniczyli ludzie prości, ale nie margines - rzemieślnicy, urzędnicy, sklepikarze. Uderzająco wysoki był udział milicjantów, oficerów bezpieczeństwa i żołnierzy, co wskazywałoby na dużą popularność fobii antyżydowskich wśród komunistycznych funkcjonariuszy niższego szczebla. 

Komuniści i kanibale

Schemat rozruchów był niemal identyczny - wszystkie zaczynały się od pogłosek o zamordowaniu lub porwaniu przez Żydów polskich dzieci. W istocie pierwsze lata po wojnie są okresem niezwykłego odrodzenia mitu o mordzie rytualnym. Najczęściej powtarzana plotka głosi, że Żydzi porywają dzieci i wysysają z nich krew albo - w innej wersji - że zjadają je w całości. Opowiadano także o wywożeniu dzieci polskich do Palestyny, "bo każdy Żyd, co jedzie, musi mieć dwoje dzieci". Pogłoski obrastały niekiedy w makabryczne szczegóły. "Jakiś chłopiec zaginął, którego potem rzekomo znaleziono żywego w Ostrowiu Wielkopolskim - donoszono w raporcie UB z lipca 1946 r. - Chłopca tego miał rzekomo zamordować jakiś Ukrainiec i mięso miał wywieźć czy też przerobić na kiełbasy. Pogłoski stawały się coraz fantastyczniejsze, mianowicie że tych chłopców było 4, 8, a nawet 24. Jedna nieujęta i niesprawdzona kobieta opowiadała, że widziała 14 główek dziecięcych i że mięso Ukraińcy względnie Sowieci wywieźli na kiełbasy, a krew piją Żydzi". 

Oskarżenia o kanibalizm najwyraźniej uważano za wiarygodne; nawet lokalne władze zdawały się traktować ten zarzut z powagą. "Rozpuszczono ostatnio pogłoski, że Żydzi zabili chłopca chrześcijańskiego i krew jego wytoczyli na macę - czytamy w doniesieniu Ministerstwa Propagandy z Chełma. - Na żądanie działaczy antysemickich milicja miejscowa zaaresztowała kilku Żydów chełmskich". 

Obsesyjny strach o dzieci, lęk, że zostaną - w ten czy inny sposób - pożarte przez obcych, jest charakterystycznym atawizmem kulturowym wskazującym na chaos w relacjach społecznych. W odczuciu znaczącej części Polaków ani państwo, ani instytucje lokalne nie gwarantowały bezpieczeństwa i stabilności. 

Ważnym składnikiem antysemickiego stereotypu było przekonanie, że system komunistyczny budowany jest w Polsce w żydowskim interesie i żydowskimi rękami. Dziesiątki wydawanych przez podziemie odezw i ulotek zawierały złorzeczenia pod adresem "żydokomuny" i "żydowskich parobasów". "My, Naród, nie pozwolimy się ujarzmić takim obrzezańcom, jacy rządzą obecnie Polską" - pisano w ulotkach. W potocznej opinii władza należała do Żydów: "szerzone są plotki, według których (...) prezydent KRN ob. Bierut jest Żydem i Żydem gruzińskim jest Generalissimus Stalin". 

Funkcjonowało też rodzące zawiść wyobrażenie o żydowskim bogactwie. "Ludność podkreśla z oburzeniem, że Żydzi rozporządzają ogromnymi sumami pieniężnymi niewiadomego pochodzenia i są uprzywilejowani w przydziale mieszkań (...). Te wszystkie przejawy wytwarzają w społeczeństwie polskim niechętne i nieprzyjazne ustosunkowanie się żywiołu polskiego do żydostwa" - donosili urzędnicy Ministerstwa Propagandy. Dalej zaś stwierdzali, że rozpowszechniana jest "wersja, iż na ziemiach zachodnich pod pretekstem weryfikacji usuwa się z miast i terenów podmiejskich element osiedleńczy polski, z warsztatów pracy, sklepów i roli, a obdarza się tymi obiektami Żydów napływających z Rosji". We Wrocławiu "Żydów ogólnie nienawidzi się, nazywając ich darmozjadami i spekulantami. Znaczna część sklepów jest w rękach żydowskich, a ponieważ dobrze prosperują, są tematem zainteresowania i wrogiego nastawienia". 

Żydzi utożsamiani byli z najeźdźcą. Być może stereotyp ten stanowił po prostu kontynuację przedwojennej retoryki antysemickiej, lecz ugruntowała go swoista "potrzeba chwili". W latach czterdziestych Polska stanowiła widownię nieprawdopodobnych gwałtów i rabunków dokonywanych przez Armię Czerwoną. Skalę problemu uzmysławiają dokumenty administracji państwowej i PPR, w których - odrzucając eufemizmy - pisze się wprost o katastrofalnej samowoli wojsk sojuszniczych. 

Wobec zbrodni żołnierzy radzieckich ludność cywilna była bezbronna. Doznane krzywdy i upokorzenia kumulowały się, frustracja rosła. W tej sytuacji do głosu dochodził - opisany w psychologii społecznej - mechanizm przeniesienia agresji. Hipotezę taką stawia Marcin Zaremba, historyk badający nastroje społeczne w PRL. Jego zdaniem odpowiedzialnością za doświadczone zło obarczano tę grupę społeczną, którą najłatwiej było "ukarać". Potrzeba zemsty wzmacniała identyfikację Żydzi-komuniści. Antysemickie klisze nakładały się na siebie - do mitu o mordzie rytualnym dopisywano kontekst polityczny. "W wielu ulotkach wydawanych przez podziemne organizacje - pisał w październiku 1945 r. do Ławrientija Berii doradca NKWD przy rządzie polskim - rozpowszechnia się wersje o mających rzekomo miejsce morderstwach dokonywanych przez Żydów na polskich dzieciach i (...) stosowaniu krwi polskich dzieci do leczenia rannych żołnierzy Armii Czerwonej". 

Szukając oparcia

Warto uświadomić sobie, że antyżydowska przemoc nie była w powojennej Europie zjawiskiem specyficznie polskim. Agresja i wyzwiska spotykały Żydów wracających do swoich domów we Francji i na Węgrzech. Niemcy winili Żydów za skutki alianckich nalotów. Wykształcił się też pewien wzór wrogości. Na przykład grecki Żyd powracający po kilku latach do swojego domu w Salonikach spotkał się z podobnym przyjęciem, jakiego nieraz doświadczali jego pobratymcy w Polsce. "W warsztacie znajdowali się dwaj pracownicy. Stanąłem na progu i powiedziałem, że wracam z obozów. Lokal ten należał do mnie i chciałbym o tym pomówić z gospodarzem - mówi bohater w relacji złożonej Halinie Birenbaum. - Roześmiali się ordynarnie. »Jesteś Żydem! Jak to, nie spalili cię, nie zrobili z ciebie mydła?!... Wynosić się stąd! Nazwiska gospodarza mu trzeba!« - krzyczeli... Stałem w miejscu jak sparaliżowany. Nie mogłem poruszyć się, powiedzieć słowa. Jak we mgle ujrzałem siebie pracującego w tym miejscu, moją młodą żonę Sylię wchodzącą tu do mnie, krewnych, znajomych, licznych klientów. I ci tutaj stoją naprzeciw mnie, wyśmiewają, przeklinają, urągają mi". 

Prawdopodobnie teza, że Żydzi popierali reżim w większym stopniu niż Polacy, jest bliska prawdy. Znane są statystyki wskazujące, że w urzędach centralnych pracowało nieproporcjonalnie dużo osób deklarujących w ankietach personalnych pochodzenie żydowskie. Na "stanowiskach kierowniczych" w UB pracowało ich blisko 25 proc. Dane te nie są jednak reprezentatywne, ponieważ dotyczą zaledwie kilkuset osób. Bardziej miarodajne wnioski można wysnuć na podstawie obserwacji świąt i uroczystości państwowych z lat 1945-47. Masowy charakter tych imprez - wysoka frekwencja wymuszona był przez władze - czyni z nich wartościowe źródło do poznania opinii publicznej. W wielu relacjach zarejestrowanych przez aparat bezpieczeństwa przewija się ten sam wątek: tylko Żydzi uczestniczą w pochodzie z entuzjazmem i z własnej inicjatywy skandują dziękczynne hasła na cześć władz. Podczas defilady pierwszomajowej w Wałbrzychu w 1945 r. "Żydzi wystąpili tłumnie, a więc »Bund« i »Szomrzy« w specjalnych mundurach, Komitet Żydowski. Wszyscy ze sztandarami i transparentami w językach polskim i żydowskim. Poza tym nikt inny, tylko Żydzi nieśli transparenty z napisami: »Niech żyje tow. Stalin«, »Niech żyje sojusz polsko-radziecki« itp. Nikogo prócz nich nie było słychać wznoszących okrzyki w tejże materii". 

Ludziom ocalałym z Zagłady Armia Czerwona jawiła się jako prawdziwy wyzwoliciel, a nie nowy okupant. Ustrój komunistyczny obiecujący równość i potępiający dyskryminację na tle narodowościowym miał wielką siłę przyciągania. Nawet ci, którzy wybierali emigrację do Palestyny, często deklarowali się jako zwolennicy "demokratycznego" rządu wyrosłego z PKWN. 

Warto jednak zastanowić się, w jakim stopniu historia Żydów polskich z lat 1945-47 jest potwierdzeniem stereotypu "żydokomuny", a w jakim została przez ten stereotyp zdeterminowana. Poparcie dla nowego ustroju nie musiało być wcale wyrazem sympatii ideologicznych czy wrogości wobec Polaków. Można je raczej interpretować jako poszukiwanie bezpieczeństwa, silnego opiekuna. Lęk przed pogromami i zabójstwami skłaniał Żydów do współpracy z władzą, przyjmowania rządowych posad i wstępowania do PPR. Z tego punktu widzenia atrakcyjne były zwłaszcza resorty siłowe - gwarantowały najwyższy poziom ochrony i pozwalały najlepiej odseparować się od wrogów. 

Tak oto strach i bezsilność, wzajemny żal o zło, którego żaden z narodów nie był sprawcą, tragicznie powikłały stosunki polsko-żydowskie u progu nowej epoki. 

 

 

Piotr Osęka - historyk, asystent w Instytucie Studiów Politycznych PAN, autor książki "Syjoniści, inspiratorzy, wichrzyciele. Obraz wroga w propagandzie Marca 1968" 

Korzystałem m.in. z książki Anny Cichopek "Pogrom Żydów w Krakowie 11 sierpnia 1945 r.", Warszawa 2000






ŻYDZI A SPRAWA POLSKA