Rzeczpospolita
- 27-02-2009
Bogdan Musiał
Polsko-niemieckie
"przymierze" na Kresach
Fakt,
że na Kresach Wschodnich polska partyzantka brała broń od Niemców, a nawet
wchodziła z nimi w lokalne sojusze, był nieuchronnym skutkiem realizacji
sowieckiego planu zniszczenia polskiego podziemia niepodległościowego
W
debacie nad filmem "Opór" i historią oddziału Tewje Bielskiego wspomina
się często o walkach pomiędzy polskimi a sowieckimi oddziałami partyzanckimi
w latach 1943 - 1944 na terenach byłego woj. nowogródzkiego oraz na Wileńszczyźnie.
Polscy historycy i publicyści mają z tym nie lada problem, ponieważ
partyzanci polscy wspierani byli w trakcie tych walk przez niemieckich okupantów.
Dostarczali oni Polakom broni i amunicji, miały miejsce nawet wspólne
polsko-niemieckie akcje przeciwko sowieckim partyzantom. Na pierwszy rzut oka był
to niewątpliwy przypadek kolaboracji. Ten zarzut zachodni publicyści i
historycy podnoszą od lat, natomiast historycy polscy jakby chowali głowę w
piasek.
Z
polecenia Stalina
Tymczasem
te udokumentowane przypadki nie są bynajmniej świadectwem polskiej
kolaboracji. Są jakby "produktem ubocznym", nieuchronnym skutkiem
sowieckiej zdrady i skrytobójczych mordów, które miały miejsce na Kresach
jeszcze w trakcie okupacji niemieckiej, podczas niszczenia polskiego podziemia
niepodległościowego, i które były szeregiem kolejnych sowieckich zbrodni na
narodzie polskim. A wszystko to działo się nie tylko za wiedzą, ale wręcz z
polecenia Stalina. Dostępne dziś dokumenty z archiwów moskiewskich nie
pozostawiają tutaj żadnych wątpliwości.
Wybuch
wojny niemiecko-sowieckiej większość Polaków na Kresach, i nie tylko,
przywitała z ulgą, a nawet radością, co w obliczu sowieckiego terroru nie
powinno dziwić. Co ciekawe, położenie Polaków na terenach dzisiejszej
zachodniej Białorusi poprawiło się wraz z wkroczeniem wojsk niemieckich.
Niemało z nich otrzymało nawet pracę w tworzonej administracji komunalnej i
lokalnym aparacie gospodarczym.
Lecz
okres ten trwał krótko. Wkrótce nastąpiły czystki i prześladowania
polskiej inteligencji, areszty i rozstrzeliwanie, wywózki na roboty, podobnie
jak na pozostałych ziemiach polskich okupowanych przez Niemców. W 1943 r.
okupanci przeprowadzili tzw. akcję polską, w czasie której ostatecznie
"oczyszczono" lokalną administrację i aparat gospodarczy z polskich współpracowników.
Większość z nich wymordowano i zastąpiono białoruskimi nacjonalistami. W
hierarchii ofiar Polacy znajdowali się na Kresach na drugim miejscu po Żydach.
Niemiecki
terror wobec Polaków doprowadził do tego, że antysowieckie nastroje zostały
dość szybko wyparte przez antyniemieckie. Wpływ na to miała niewątpliwie
także umowa między polskim rządem na emigracji w Londynie a Sowietami z lipca
1941 r. Wtedy to Związek Sowiecki przemienił się ze śmiertelnego wroga
Polski w sojusznika. Od początku niemieckiej okupacji na Kresach powstawały również
struktury polskiego podziemia.
Komendant
niemieckiej policji na Białorusi raportował 20 lutego 1942 r.: "O Żydach i
Polakach można powiedzieć na podstawie wpływających meldunków sytuacyjnych,
że popierają komunizm oraz organizację partyzantki w każdy tylko możliwy
sposób". Podobnych sprawozdań jest wiele. Co ciekawe, również sowieccy
partyzanci potwierdzają w swoich relacjach z tego okresu, że Polacy pomagali
sowieckim jeńcom zbiegłym z niewoli, że ogólnie nie są nastawieni
antysowiecko, lecz antyniemiecko.
Do
Moskwy napływały również informacje o pierwszych polskich oddziałach
partyzanckich. Mieli oni szukać kontaktu z partyzantami sowieckimi. Ale były i
głosy ostrzegające. Iwan Timczuk, partyjny aparatczyk i przywódca partyzancki
z okręgu mińskiego, pisał 26 października 1942 r. do Pantelejmona
Ponomarienki, szefa Centralnego Sztabu Partyzanckiego: "Polscy nacjonaliści
prowadzą co prawda antyniemiecką agitację, ale ograniczają się do tego. Są
antyniemieccy, ale nie są naszymi przyjaciółmi". Timczuk zalecał po
leninowsku: "Konieczne jest utworzenie w zachodnich okręgach, obok białoruskiego
ruchu partyzanckiego, również ruchu partyzanckiego, który będzie w formie
polski, a w istocie bolszewicki".
Takie
i podobne meldunki lądowały na biurku Ponomarienki, a ten przekazywał je
dalej do Stalina i jego towarzyszy.
15
grudnia 1942 roku informował Stalina, że polska ludność jest nastawiona
antyniemiecko i chce walczyć przeciw okupantowi, że małe oddziały
partyzanckie dokonują już napadów na niemieckie koleje i instytucje. Polacy
pomagają również sowieckim partyzantom i ogólnie nie są nastawieni
antysowiecko. Kilka dni później, 23 grudnia, Ponomarienko przedłożył
Stalinowi memorandum o nastrojach wśród Polaków w zachodnich okręgach
Ukrainy i Białorusi, wśród których obserwuje się wzrost antyniemieckiego
ruchu kierowanego z Warszawy, Krakowa i Wilna. Emisariusze Sikorskiego przenikają
na te tereny, organizując tam podziemie, traktują je jako tereny polskie.
Plan
Ponomarienki
Miesiąc
później, 20 stycznia 1943 roku, Ponomarienko przedłożył Stalinowi kolejne
memorandum "O zachowaniach się Polaków i niektórych naszych zadaniach". Z
dokumentu wynika, że w tym okresie jednym z głównych celów Kremla wobec
Polski stało się maksymalne osłabienie polskiego podziemia niepodległościowego
oraz wyniszczenie społeczeństwa polskiego rękami Niemców. Ponomarienko
pisze: "Ludzkie rezerwy Polski należy uznać za dość solidne. (...) W
Polsce trzeba koniecznie rozpalić wojnę partyzancką. Oprócz efektu
wojskowego spowoduje to sprawiedliwe wydatki ludności na dzieło walki z
okupantem niemieckim i spowoduje, że Polakom nie uda się w całości zachować
sił".
Założenie
było następujące: wobec akcji partyzanckich niemieccy okupanci, jak zwykli to
byli czynić, zastosują zasadę odpowiedzialności zbiorowej na dużą skalę i
dokonają zbrodniczych pacyfikacji za wszelkie antyniemieckie wystąpienia.
Rozpalić wojnę partyzancką mieli "nasi agenci", czyli polscy komuniści
- pisał Ponomarienko.
Nakreślony
przez Ponomarienkę plan został przez Stalina zaakceptowany, co wynika ze słów
oraz dalszych działań samego Ponomarienki oraz jego podwładnych. Zanim
jeszcze Stalin pod koniec kwietnia 1943 roku zerwał stosunki z polskim rządem
emigracyjnym, sowieccy przywódcy partyzantki na północno-wschodnich Kresach
otrzymali już instrukcje z Moskwy, aby zwalczać rozwijające się szybko
polskie podziemie niepodległościowe. Przypomnijmy: pretekstem do zerwania tych
stosunków było odkrycie Polaków pomordowanych w Katyniu oraz żądanie
polskiego rządu wyjaśnienia tej sprawy przez Czerwony Krzyż.
W
kwietniu 1943 roku dowództwo sowieckiego zgrupowania partyzanckiego Pińsk
uzyskało od agentów informację, że w rejonie Łuniniec i Lenin powstają
struktury polskiej organizacji podziemnej pod kierownictwem nauczyciela Kozłowskiego.
Oddział specjalny zgrupowania otrzymał zadanie ich likwidacji. Nawiązany
został kontakt z polskimi konspiratorami pod pozorem omówienia przyszłej współpracy.
9 maja, podczas umówionego spotkania, Polacy zostali podstępnie wymordowani, w
sumie zginęło dziewięć osób. O tym "sukcesie" natychmiast zameldowano
Ponomarience, a ten zrelacjonował 21 maja Stalinowi przebieg całej akcji.
Wasilij
Czernyszew o pseudonimie Platon, którego Ponomarienko wyznaczył w lutym 1943
roku na dowódcę zgrupowania Baranowicze, nie miał już tak łatwo. Czernyszew
przybył do Puszczy Nalibockiej w kwietniu 1943 r. wyposażony w odpowiednie
wskazówki. Polskie podziemie było tu jednak już zbyt mocne, od początku 1943
r. działało tutaj kilka oddziałów partyzanckich, które bardzo szybko rosły.
Sam Czernyszew przed wojną był rejonowym aparatczykiem partyjnym. We wrześniu
1939 roku brał udział w najeździe na Polskę jako politruk w 87. Pułku NKWD,
następnie był sekretarzem partii w rejonie Wasiliszki (obwód Grodno), w 1941
został sekretarzem transportu w obwodzie Baranowicze. Po 22 czerwca 1941 roku
działał w ruchu partyzanckim, ale nie był wojskowym ani tym bardziej
prawdziwym generałem, jak pisze się w literaturze.
To
właśnie Czernyszew wydał rozkaz najazdu na Naliboki 8 maja 1943 roku, w
trakcie którego sowieccy partyzanci wymordowali 128 mieszkańców tej miejscowości.
Masakra ta nie była przypadkowa. 15 maja Ponomarenko przekazał Stalinowi
raport Czernyszowa: "W rejonach Lida (...) oraz innych pojawiają się małe,
dobrze uzbrojone grupy Polaków. Strzelają oni do partyzantów [sowieckich]
oraz prześladują popierających ich mieszkańców. (...) Podjęliśmy kroki,
aby grupy te rozbroić i zniszczyć. Polskiej ludności wyjaśniamy, że są to
faszystowscy agenci". Faktycznie w tych rejonach dochodziło do potyczek między
polskimi partyzantami a rabującymi i plądrującymi gospodarstwa miejscowej
ludności partyzantami sowieckimi.
Dowództwo
okręgu AK Nowogródek podjęło nawet wtedy rozmowy z sowieckimi partyzantami.
Polska strona proponowała wspólną walkę z niemieckimi okupantami oraz
zwalczanie bandytyzmu, ówczesnej plagi tych stron. Podobne rozmowy miały
miejsce na Wileńszczyźnie, o czym na bieżąco informowano Ponomarienkę.
Klimow, sekretarz obwodu Wilejka, relacjonował 6 maja 1943 r. Ponomarience o
polskim podziemiu na tym terenie. Polskie organizacje szukają kontaktów z
sowieckim partyzantami, wspomagają ich i proponują współpracę w walce z
Niemcami, raportował Klimow. Tym jednak Kreml nie był zainteresowany.
10
czerwca Ponomarienko przedłożył Stalinowi szyfrogram Czernyszewa wskazujący,
że polskie organizacje na jego terenie rozwijają się i są coraz bardziej
aktywne. W rejonie Stołpców pojawił się oddział (Kacpra) Miłaszewskiego
liczący 300 partyzantów. Ich celem jest walka o Polskę. Swój szyfrogram
Czernyszew zakończył: "Proszę o rozkaz, jak mamy się obchodzić z tymi
formacjami".
Cztery
dni później, 14 czerwca, Stalin przyjął Ponomarienkę w swoim kremlowskim
gabinecie. Spotkanie, w obecności Mołotowa i Berii, trwało prawie dwie
godziny. Tydzień później, 22 czerwca, Ponomarienko rozesłał tajne pismo do
komitetów obwodowych partii na zachodniej Białorusi, w tym do Czernyszewa,
"o militarno-politycznych zadaniach w zachodnich obwodach Białorusi". Pismo
zawierało wytyczne dotyczące polskiej kwestii. Ponomarienko pisał m.in.: "W
rejonach objętych wpływami naszych oddziałów (...) nie dopuszczać do działalności
grup polskich. Kierowników w sposób niedostrzegalny usuwać. Oddziały
rozpuszczać i magazyny broni przejmować lub, jeśli będzie taka możliwość,
brać takie oddziały pod swoje pewne wpływy".
Zagłada
odziału "Kmicica"
Dwa
dni później, 24 czerwca, miało miejsce posiedzenie Biura KC KP (b) Białorusi
wspólnie z przywódcami sowieckiego podziemia z zachodnich terenów Białorusi,
podczas którego Ponomarienko m.in. nakazał: "Wszystkie powstające
organizacje i zgrupowania polskie wykrywać i wszelkimi sposobami wystawiać na
uderzenie okupanta niemieckiego. Niemcy nie będą się wahać, by ich
rozstrzelać, jeśli dowiedzą się, że są to organizatorzy zgrupowań
polskich czy innych bojowych organizacji polskich. (...) Nie krępujcie się w
wyborze środków".
Niemiecka
akcja pacyfikacyjna "Hermann" w rejonie Puszczy Nalibockiej uniemożliwiła
"Platonowi" zaplanowane zniszczenie oddziału Miłaszewskiego. Wręcz
przeciwnie, polscy partyzanci walczyli ramię w ramię z partyzantami
sowieckimi, ponosząc ciężkie straty. Inna sytuacja była w rejonie jeziora
Narocz. W marcu 1943 r. porucznik Antoni Burzyński, pseudonim Kmicic,
zorganizował oddział AK w powiecie Postawy. W czerwcu nawiązał kontakt z
Fiodorem Markowem, komisarzem brygady Woroszyłowa, która operowała w rejonie
jeziora Narocz. Uzgodniono współpracę w walce przeciwko Niemcom, a polski
oddział rozbił swój obóz w pobliżu bazy brygady Woroszyłowa. W lipcu 1943
roku oddział "Kmicica" liczył 300 partyzantów. Do połowy sierpnia polscy
i sowieccy partyzanci przeprowadzili wiele wspólnych akcji przeciwko Niemcom
oraz litewskim i białoruskim kolaborantom.
"Kmicic"
nie podejrzewał, że Markow od początku miał całkowicie inne zamiary niż
wspólna walka. Jego celem było, jak pisał później w sprawozdaniu, zdobycie
zaufania, rozpracowanie agenturalne, rozłożenie oddziału od wewnątrz przez
agentów i ostatecznie przejęcie oddziału. Na początku sierpnia Markow doszedł
do wniosku, że konieczna jest zmiana taktyki. Założył "swój"
polsko-sowiecki oddział partyzancki pod dowództwem Mraczewskiego, a oddział
"Kmicica" postanowił zlikwidować. 16 sierpnia poprosił Ponomarienkę o
zezwolenie na likwidację, które pięć dni później otrzymał.
Markow
zaprosił dowództwo oddziału "Kmicica" do swojego obozu pod pozorem omówienia
dalszej współpracy. 25 sierpnia Polacy z "Kmicicem" na czele zjawili się,
nic nie podejrzewając. Zostali natychmiast rozbrojeni i uwięzieni. Równocześnie
partyzanci brygady Woroszyłowa oraz brygady Rokossowskiego otoczyli polski obóz,
rozbroili około 200 polskich partyzantów i wzięli ich do niewoli. Około 100
partyzantom udało się uratować, nie było ich w tym czasie w obozie.
85
polskich partyzantów zostało rozstrzelanych wraz z "Kmicicem", 80
rozbrojono i wysłano do domu, a 70 włączono do oddziału Mraczewskiego. I to
okazało się błędem, jak raportował Markow: "Mraczewski dowiedział się o
rozstrzelaniu Polaków (...). Zwerbował 60 polskich partyzantów i przeszedł
na stronę nacjonalistów". Rozbitków oddziału "Kmicica" zorganizował
ponownie rotmistrz Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka", który został tam wysłany
przez dowództwo AK okręgu Wilno jeszcze przed 25 sierpnia. "Łupaszka" ze
swoim oddziałem podjął natychmiast walkę z sowieckimi partyzantami, szczególnie
z brygadą Woroszyłowa. Podzieleni na małe grupy, mobilni i znający bardzo
dobrze teren, zadawali im dotkliwe straty.
Polski
kontratak
Natomiast
na początku listopada 1943 roku Czernyszew podjął ponownie plan likwidacji
batalionu AK Stołpce pod dowództwem Miłaszewskiego. 15 listopada uzyskał na
to zgodę Ponomarienki: "Rozbroić oddział pozwalam, ale ostrożnie".
Czernyszew postąpił według takiego samego schematu jak Markow. Zaprosił
polskie dowództwo batalionu na rozmowy, jakich wiele odbyło się wcześniej. 1
grudnia pojawiło się w bazie Czernyszewa dziesięciu polskich oficerów z Miłaszewskim
na czele, którzy zostali natychmiast rozbrojeni i aresztowani.
Równocześnie
zaskoczono pozostałych partyzantów w ich obozie i wzięto ich do niewoli, co
najmniej dziesięciu z nich zostało zabitych. Z dziesięciu zaaresztowanych
oficerów pięciu zostało rozstrzelanych na miejscu, a pięciu wywiezionych
samolotem do Moskwy. W sumie 290 polskich partyzantów dostało się do niewoli,
a następnie zostało wcielonych do różnych oddziałów sowieckich. Część z
nich później uciekła (70) lub też została zabita w czasie próby ucieczki
(50), wielu innych zostało zamordowanych skrytobójczo strzałami w plecy.
Jednak
70 partyzantom batalionu Stołpce, między którymi był też chorąży
Nurkiewicz ze swoimi jeźdźcami, udało się uniknąć takiego losu. I to oni
podjęli natychmiast bezpardonową walkę z partyzantami Czernyszewa. Wkrótce
też oddział rozrósł się znacznie i liczył w kwietniu 1944 r. około 500 członków.
Zadawali oni duże straty sowieckim partyzantom, zwalczali ich na każdym kroku.
Zygmunt Boradyn w swojej świetnej i źródłowo wzorowo udokumentowanej książce
"Niemen. Rzeka niezgody" z 1999 roku opisał szczegółowo genezę i
przebieg tego konfliktu. Niestety, jego praca była w Polsce do niedawna
faktycznie ignorowana.
Szczególnie
oddział chorążego Nurkiewicza "Noc" dawał się sowieckim partyzantom we
znaki. W marcu 1944 r. dowództwo brygady "Żukowa" skarżyło się:
"Banda Nurkiewicza wyrządza nam większe szkody niż Niemcy". Gennadij
Budaj, jeden z dowódców zgrupowania Baranowicze, relacjonował później: "W
roku 1944 (...) walczyliśmy prawie wyłącznie z polskimi legionistami, wielu
ludzi zginęło przez nich".
Podobnie
było na Wileńszczyźnie. 1 marca 1944 r. brygada "Łupaszki" rozbiła
sowiecki oddział "Brodacza", 32 sowieckich partyzantów zginęło, dziesięciu
zostało rannych, a sześciu dostało się do niewoli. Monachow, dowódca
zgrupowania Wilejka, raportował w marcu: "Nie mam wystarczających sił, aby
opanować rejony obwodu Wilejka leżące po drugiej stronie rzeki Wilejka.
Rejony te są dosłownie zalane przez polskich bandytów".
W
ten oto sposób Stalin, Ponomarienko i jego partyzanci rozpętali na Wileńszczyźnie
i Nowogródczyźnie krwawą polsko-sowiecką wojnę partyzancką, której nie
wygrali mimo ogromnej przewagi liczebnej oraz w sile ognia. Zadecydowała o tym
niemiecka pomoc, którą otrzymali partyzanci polscy. Bowiem jedyną szansą
uniknięcia zagłady z rąk sowieckich partyzantów lub też sił niemieckich była
współpraca z tymi ostatnimi. I do niej dochodziło.
Niemcy
dostarczali amunicję i broń, zezwalali na leczenie rannych w szpitalach, a
polscy partyzanci przeprowadzali liczne udane akcje przeciwko partyzantom
sowieckim, którzy terroryzowali miejscową ludność. Terror sowiecki w
stosunku do ludności polskiej miał bowiem w niektórych rejonach charakter wręcz
czystek etnicznych. Miały miejsce nawet wspólne polsko-niemieckie akcje. Lecz
takie sojusze miały wyłącznie taktyczny, lokalny charakter. Dowództwo AK
surowo ich zabraniało. Jednak bez owego lokalnego polsko-niemieckiego
zawieszenia broni oraz aktywnej współpracy polscy partyzanci byliby skazani na
zagładę.