Gazeta Wyborcza - 12/01/2009
PIOTR GŁUCHOWSKI, MARCIN KOWALSKI
Wojna polsko-ruska pod bokiem niemieckim
Dlaczego Niemcy pozwolili przejść przez pół Polski 860 akowcom w pełnym uzbrojeniu?
Koniec lipca 1944, okolice Warszawy. Przez mosty na Wiśle cofają się hitlerowskie wojska. Razem z nimi nadciąga od strony Buga 860-osobowy polski oddział: konno, w przedwojennych mundurach, w pełnym uzbrojeniu - jakby prosto z kampanii wrześniowej. Ciągną ciężkie karabiny maszynowe i tabory: przeszło setkę furmanek, na nich walizy i pierzyny, na pierzynach baby z dzieciakami. Mają nawet własnego kapelana.
To przybyły spod Nowogródka Polski Oddział Partyzancki porucznika Adolfa Pilcha ps. "Góra". Jak przeszli 400 kilometrów przez tereny wojującej III Rzeszy, pozostanie na zawsze ich tajemnicą. Wiadomo, że przez poprzednie pół roku wojowali z sowiecką partyzantką, w tym z żydowskim oddziałem Tewjego Bielskiego.
O poruczniku Pilchu i jego oddziale nie powstał jeszcze film. Film o Tewjem Bielskim (pt. "Opór") wchodzi 16 stycznia do amerykańskich kin, a rolę głównego bohatera zagra Daniel Craig, czyli aktualny James Bond.
Tewje (używał też imienia Anatol) Bielski urodził się w 1906 roku pod Nowogródkiem. Jako Polak wyznania mojżeszowego służył w przedwojennym wojsku, był nawet podoficerem. Odesłany do rezerwy zajmował się handlem i przemytem. Znał polski, niemiecki i rosyjski, miał wielkie powodzenie wśród kobiet. Po sowieckiej napaści w 1939 roku poparł okupacyjne władze, został komisarzem. Gdy w 1941 roku Rosjan zastąpili na Kresach hitlerowcy, nie dał się zapędzić do getta. Poszedł z trzema braćmi do lasu. Założyli w czwórkę najsłynniejszy żydowski oddział.
Hollywoodzki fresk o jego heroicznych zmaganiach z Niemcami pokażą jeszcze w styczniu kina europejskie (polska premiera 23 stycznia).
Tewje - dla kogo bandyta, dla kogo bohater?
Po wpisaniu hasła "Tewje Bielski" (albo z angielska: Tuvia) w wyszukiwarce Google pojawia się 1560 stron. Anglojęzyczne opisują go głównie jako superbohatera, co najwyżej bohatera kontrowersyjnego (np. http://en.wikipedia.org/wiki/Bielski_partisans ). Polskie - często jako zbrodniarza, bandytę, mordercę (np. http://www.polonicanet/zydokomunisci_1941-44 ).
Portal Społeczności Żydowskiej w Polsce Jewish.org.pl donosi: "...czeka nas kolejna trudna debata o relacjach polsko-żydowskich. Chodzi o historię Tewje Bielskiego. Tomasz Dostatni, dominikanin zajmujący się od lat relacjami polsko-żydowskimi, [mówi, że] gdy film wejdzie na ekrany polskich kin, zacznie się ogólnonarodowa debata porównywalna do tej, która miała miejsce po ukazaniu się książek »Sąsiedzi« i »Strach« Jana Tomasza Grossa".
Dlaczego debata miałaby być aż tak gorąca, wyjaśnia inna strona WWW - witryna Wojciecha Cejrowskiego. Użytkownik zalogowany jako kontiki pisze na forum: "Dla Żydów wszystko jest jasne: Tewje Bielski jest bohaterem (...), ponieważ był jedną z niewielu osób, które wystąpiły zbrojnie przeciwko Niemcom. Zupełnie inaczej postać Bielskiego widzą polscy historycy (...) w obozie partyzanckim, którzy stworzył, działy się rzeczy drastyczne, dochodziło tam nawet do zabójstw, a z młodych kobiet utworzono swego rodzaju harem (...) zajmowano się też grabieniem okolicznych wsi. Najbardziej niechlubną kartą w historii żydowskich partyzantów Bielskiego był udział w okrutnej pacyfikacji miasteczka Naliboki i wymordowanie blisko 130 Polaków".
Witryna internetowa "Naszego Dziennika" opowieść o Bielskim i jego oddziale opatruje tytułem "Jedli, pili, gwałcili". Treść: Bielski i jego bracia to nie bohaterowie, ale złodzieje, zboczeńcy, zwykli bandyci strzelający w czasie wojny do siebie nawzajem i co gorsza: zabójcy Polaków z Naliboków. Hollywoodzki film jest wielkim - antypolskim - kłamstwem.
Jest czy nie jest?
Historię zbrodni w Nalibokach odkrywaliśmy przez pół roku. Jeździliśmy na Białoruś i do Anglii. Rozmawialiśmy z żyjącymi partyzantami Bielskiego i z mieszkańcami Naliboków, którzy przeżyli masakrę. Ustaliliśmy, że Tewje Bielski i jego bracia nie brali udziału w wymordowaniu wioski w maju 1943. Ich oddział walczył tu rok wcześniej: w połowie sierpnia 1942 Żydzi (wespół z akowcami) bili się z niemiecko-łotewską załogą stacjonującą w miejscowym folwarku. Bitwę - i walczących w niej partyzantów - opisuje książka urodzonego w Nalibokach Wacława Nowickiego pt. "Żywe echa".
Pamięta ją także Leonarda Juncewicz, jedna z dwóch najstarszych mieszkanek wioski: - Straszna była strzelanina, granaty wybuchały, kościół wtedy spłonął. Wojowali wtenczas z Niemcami partyzanci sowieccy, bili się i Żydzi od Bielskiego.
- A rok później? Jak się zaczęła ta masakra?
- Wtedy pobili naszych Rosjanie, Białorusy i Żydzi też, ale już inni, nie Bielscy.
Tamara Wiarszycka, dyrektor białoruskiego muzeum w Nowogródku, gdzie partyzantom poświęcony jest osobny budynek, wyjaśnia, co to za "inni": - To był tzw. samodzielny oddział partyzancki pod dowództwem Simchy Zorina, przedwojennego komunisty z Mińska.
- A Bielscy? Czy walczyli z Polakami?
- Jak najbardziej. Tylko że w innym czasie i w innych miejscach.
O tym chcemy teraz opowiedzieć.
Wojenka w środku wojny
Jesienią 1943 roku, w środku II wojny światowej, na terenie byłych województw nowogródzkiego i wileńskiego wybuchła wojna polsko-sowiecka. Niewygodna dla rządu londyńskiego i dla polskich komunistów, w PRL okryta ścisłym zapisem cenzury. Na emigracji także pozostała sekretem.
Objęła kilka powiatów. Partyzanci Bielskich walczyli w niej po stronie sowieckiej. Po stronie polskiej stali m.in. dowódca Zgrupowania Nadniemeńskiego AK rotmistrz Józef Świda "Lech" oraz cichociemny, porucznik Adolf Pilch ps. "Góra", który dowodził odciętym w Puszczy Nalibockiej oddziałem "Kościuszko". Polacy mieli pod swą komendą niecałe 2 tysiące ludzi. Wokół siebie - 20 tysięcy wrogich partyzantów sowieckich, do tego Niemców, Ukraińców i Łotyszy w mundurach SS. Walczyli z nimi wszystkimi przeszło pół roku. Przegrali.
Dwa dni polskie w Iwieńcu
Zacznijmy od wczesnej wiosny 1943. Trwa już wojna Hitlera ze Stalinem. Po podpisaniu układu Sikorski - Majski konspirujący Polacy z Kresów - przede wszystkim akowcy, ale są i niezależne grupki - mogą walczyć z Niemcami u boku działających na tym samym terenie partyzantów sowieckich. Rząd w Londynie wprost do tego zachęca, bo o Katyniu jeszcze nikt tam nie wie.
Jedną z pierwszych wspólnych akcji jest wykolejenie pod Mińskiem pociągu wiozącego cukier na front wschodni. Kolejną - napad na łotewskich esesmanów i dowodzącego nimi Obersturmbannführera Wilhelma Trauba - pana życia i śmierci na Nowogródczyźnie. Najgłośniejszy wyczyn - dzieło Polaków, do których Sowieci przyłączyli się w ostatniej chwili - to atak na miasto Iwieniec i stacjonujący tam garnizon niemiecki.
Polscy partyzanci - zwani przez ludność legionistami, a przez sowieckich sojuszników otriadem "Kościuszko" - wchodzą do Iwieńca w nocy z 18 na 19 czerwca 1943. Budzą zakonspirowanych akowców - na co dzień policjantów i strażaków. Gdy zacznie się atak, mają oni - wmieszani w tłum niemieckich żołnierzy - zacząć akcję rozbrajania garnizonu.
Rankiem na wzgórzu pod miastem zbiera się inna grupa Polaków. Trójka przecina linię telefoniczną, czterech podkrada się i niszczy niemiecką radiostację. Dziesięć minut przed dwunastą na dźwięk dzwonu z kościoła Michał Romanowski "Marchewka" strzela do strażnika stojącego na wieżyczce koszar żandarmerii.
Po chwili terkot karabinów maszynowych niesie się już szeroko: legioniści atakują kwatery lotników Luftwaffe i siedzibę żandarmerii. W trwającej 18 godzin walce ginie 300 hitlerowców i 10 legionistów.
Akowcy trzymają miasto przez dwa dni, po czym wycofują się w las - liczniejsi, bo pod sztandary zaciąga się iwieniecka młodzież - do tego obładowani prowiantem, amunicją i lekami.
Von dem Bach dowodzi obławą
Niemiecka odpowiedź - kryptonim akcji: "Hermann" - przychodzi szybko. W pierwszych dniach lipca 1943 roku wkraczają do Puszczy Nalibockiej dwie frontowe dywizje Waffen-SS oraz pomocnicze oddziały Kałmuków, Tatarów Krymskich i Ukraińców. Jest z nimi także niesławny pułk grenadierów SS Dirlewanger - kryminaliści, kłusownicy, wszelkie męty. Dowodzi SS Obergruppenführer Eryk von Żelewski, Kaszub z Lęborka, który niedawno zmienił nazwisko na von dem Bach. Za dwa lata będzie pacyfikował Powstanie Warszawskie.
Teraz 60 tysięcy ludzi w ciężarówkach, na motocyklach, w wozach pancernych i w czołgach otacza tysiąc legionistów i pięć razy tyle Sowietów.
Polscy i radzieccy partyzanci ustalili strategię obrony. Polacy wezmą na siebie główny ciężar walk: w centrum puszczy. Sowieci mają pilnować skrzydeł. Pierwsze starcie tak opisze po wojnie legionista: "Na głównej osi niemieckiego marszu zorganizowano zasadzkę z żołnierzy pod dowództwem plutonowego »Żuczka«. Pozwolono podejść Niemcom bardzo blisko, po czym został otworzony huraganowy ogień z broni maszynowej. Zaskoczenie udało się. Żaden z Niemców nie zdołał wystrzelić. W ciągu niewielu sekund całe czołowe ubezpieczenie zostało wybite. Wśród 30 poległych znalazł się również major, dowódca pułku ubezpieczającego całą kolumnę idącą na akcję. Strat własnych nie było. Zdobyto broń maszynową, karabiny i amunicję. Niemcy szybko się wycofali. Cofnęły się również polskie placówki. Właśnie w tym czasie (...) okazało się, że bolszewicy opuścili skrzydła, nie zawiadamiając nas o tym. Nie oddali ani jednego strzału, [specjalnie] po to, by zdezorientować Polaków, którzy czuli się pewnie sądząc, że ich sąsiedzi nie opuszczą pozycji bez walki. Zaskoczenie było całkowite...".
Opuszczeni przez sojuszników, otoczeni przez sto razy liczniejsze siły niemieckie, Polacy lawirują, ostrzeliwują się, przegrupowują siły, mylą pogonie, atakują znienacka. W tym czasie Sowieci - w tym oddział Simchy Zorina - spokojnie wycofują się za Niemen, by przeczekać obławę. Tewje Bielski też nie walczy - jego kilkusetosobowa grupa, obciążona kobietami, starcami i dziećmi, chowa się na wyspie pośród bagien. Wkrótce to samo zrobią zdziesiątkowani legioniści: między 14 a 17 lipca umykają na tzw. Nagie Błota.
Na Nagich Błotach
Oglądaliśmy te okolice. Spacyfikowane w trakcie akcji "Hermann" puszczańskie miejscowości nie podźwignęły się do dziś dnia.
W Nalibokach było kilka sklepów, urząd, poczta, remiza, gdzie wyświetlano filmy. Stała tu karczma, był fryzjer, krawiec, kamieniarz, aptekarz itd. Teraz to ponura, ciemna wieczorami wieś ulicówka. Nie ma nawet jednego spożywczaka - wściekle kolorowe napoje w plastikowych butelkach i wiecznie wczorajszy chleb kupuje się z przyczepy kempingowej otwartej kilka godzin dziennie. Nic nie zostało z folwarku z pałacem ozdobionym historycznymi freskami, z wioskowej elektrowni, czesalni lnu, suszarni runa leśnego.
Podobnie wyglądają sąsiednie wsie: Terebejno i Kleciszcze. Szare szopy nakryte kawałkami papy przywodzą na myśl opuszczone osady poradzieckiej Syberii.
Na przecinających wioski duktach pusto, z rzadka przejedzie furmanka albo chłopczyk na koniu. Niesamowita cisza. W tej ciszy siedzą na chwiejących się przydomowych ławeczkach babuszki, które mogą mieć 50 albo 90 lat. Sortują maleńkie szare gruszki albo obierają marchew. Tylko rozciągające się za Kleciszczem Nagie Błota pozostały takie jak przed wojną: bagno po szyję oddziela od siebie niewielkie kępy roślinności. Roje komarów, smród wiecznie gnijącej topieli. Żadnych ścieżek. Żadnych śladów cywilizacji - nawet wyrzuconej flaszki. Wielka, głucha pustka.
To tutaj - według hollywoodzkiego filmu - mieli walczyć z niemieckimi czołgami partyzanci Bielskiego. W rzeczywistości chowali się tu i głodowali, czekając, aż oddziały von dem Bacha sobie pójdą.
To tutaj - ale tego film już nie pokaże - dowódca legionistów porucznik Kacper Miłaszewski ps. "Lewald" wydał zdziesiątkowanym podwładnym ostatni rozkaz: rozproszyć się.
Zdrada w grudniowy ranek
Mijają dwa miesiące. Komenda Główna AK przysyła do Puszczy Nalibockiej człowieka, który ma zebrać rozproszonych i odbudować morale. To młody porucznik Adolf Pilch, ps. "Góra". Potężny brunet ze starannie przystrzyżonym wąsem, pochodzący z Wisły, wykształcony w Warszawie inżynier budowlaniec, który po niemieckim najeździe w 1939 roku uciekł na Wyspy. Do kraju wrócił, a właściwie spadł nań, jako świetnie wyszkolony cichociemny. Teraz dostał przydział w szeregi - jak sam napisze we wspomnieniach - "najdalej na wschód wysuniętej reduty Armii Krajowej". Dotychczasowy dowódca - "Lewald" - zostanie jego zastępcą.
W tym samym czasie plenum Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Białorusi wypracowuje list okólny "O wojskowo-politycznych zadaniach" dla partyzantki działającej za linią frontu - na dawnych polskich Kresach. Zbrodnia katyńska jest już ujawniona, stosunki między rządem londyńskim i Stalinem - zerwane. Partia nakazuje:
oddziały AK wypierać przez tworzenie własnych oddziałów;
kierować tam agentów w celu wykrycia ich dróg łączności, zadań, zasad pracy i organizacji;
demoralizować Polaków;
kierowników grup polskich w sposób niedostrzegalny likwidować".
Nigdy niewypowiedziana polsko-ruska wojenka wybucha 1 grudnia 1943.
Puszcza Nalibocka jest już przysypana śniegiem. Żołnierze "Góry" - 400 zebranych, w większości niedawno, ludzi - śpią w rozrzuconych na przestrzeni dwóch kilometrów ziemiankach nad jeziorem Kromań. Część leśnych schronów nie jest jeszcze ukończona; nowe baraki budują właśnie rekruci przybyli niedawno z Mołodeczna - miasteczka leżącego na północ od Iwieńca. Kompania nowicjuszy śpi kilometr od obozowiska.
Sowieci, którzy po akcji "Hermann" spokojnie wrócili z północy i teraz królują w lasach, trzy dni temu zaprosili Polaków na naradę wojenną. Spotkanie ma się odbyć dziś rano. Polacy postanowili jechać. Tyle że nie - jak chcą Sowieci - w komplecie oficerów, ale jedynie w kilkuosobowym składzie. Jeszcze przed piątą - w ciemności - podoficer budzi komendantów. Przed wschodem słońca wyjeżdżają na spotkanie: porucznik "Lewald", major Wacław Pełka ps. "Wacław", Janusz Bobrownicki "Klin" i eskorta.
"Góra" zostaje. Wiele lat później zapisze: "Po odjeździe delegacji siedziałem w ziemiance, gdy zjawił się oficer inspekcyjny obozu i zameldował, że przyjechało kilku sowieciarzy i chcą rozmawiać z kimś z dowództwa. Wyszedłem na zewnątrz. Była jeszcze noc. Rozpoznałem trzy osoby idące w moim kierunku. W środku »Lewald« w swoim kożuszku, już bez broni i pasa, po jednej jego stronie [sowiecki] major z pistoletem automatycznym, a po drugiej jakieś inne sowieckie indywiduum, za nimi cała kolumna sowieciarzy".
Major mówi, że delegacja na naradę została aresztowana, i grozi: jeśli pozostali w obozie Polacy nie poddadzą się, Rosjanie rozstrzelają "Lewalda", "Wacława" i pozostałych jeńców.
"Góra" i jego ludzie ustępują: co zrobić, gdy obóz otacza przeszło półtora tysiąca czerwonych - są tutaj i Rosjanie, i Żydzi od Bielskiego.
Ucieczka przez bagna
Po lipcowej akcji "Hermann" Tewje Bielski i jego oddział stanęli już na nogi. Założyli nowe obozy w Puszczy Nalibockiej. Teraz większa część jego oddziału stanowi załogę leśnej fabryki broni, kiełbas i odzieży, która pracuje na rzecz bolszewickiego ruchu oporu. Druga część służy zbrojnie pod sowieckim kierownictwem. To właśnie oni otaczają teraz legionistów.
"Plądrowali baraki szukając dokumentów i różnych skarbów, przede wszystkim zegarków. Wyrywali bierwiona ze ścian, okienka i drzwi. Wszędzie było ich pełno" - będzie wspominał po wojnie "Góra".
Na razie, korzystając z rabunkowego zamieszania i mroku, przekrada się w stronę nieotoczonego jeszcze obozowiska kompanii z Mołodeczna. Na jej czele podejmuje desperacką próbę wyrwania się z okrążenia przez podmarznięte bagna - jedyny nieobstawiony teren.
Droga jest koszmarem. Cały dzień, tonąc, przewracając się i pomagając sobie nawzajem, legioniści idą głodni, zanurzeni po piersi w lodowatej topieli. Z obawy przed sowieckim pościgiem omijają przysiółki. Wreszcie - w przedwieczornych ciemnościach - dostrzegają ognisko. To obóz polskich wieśniaków chowających się wciąż od akcji "Hermann". Są z nimi kobiety i dzieci, do jedzenia maja tylko kartofle w łupinach. Wszystko, co mogą zaoferować, to te ziemniaki, wrzątek i wysuszenie ubrań przy ogniu. O ile to, co mają na sobie partyzanci, można jeszcze nazwać ubraniami. Buty trzeba rozcinać, by oderwać je od zamarzniętych nóg. Nie ma mowy, by się przespać - kto zaśnie w takim stanie, może się już nie obudzić. Jeszcze przed północą "Góra" i jego ludzie ruszają w dalszą drogę - ku bezpiecznej, jak im się wydaje, wiosce Osowo.
Uścisk ręki z Niemcami
"Położenie, w jakim się znaleźliśmy - pisze "Góra" - było krytyczne. Sowiecki sojusznik stał się naszym najgorszym wrogiem. Zostaliśmy pozbawieni wszystkiego. Przede wszystkim nasze partyzanckie schronienie - las, zostało opanowane przez kilkunastotysięczną partyzantkę sowiecką. Cała nasza broń i amunicja wpadła w łapy bolszewickie, a amunicji potrzebowaliśmy gwałtownie, aby się utrzymać w terenie. Nawiązaliśmy kontakt z konspiracją we wsi Raków. Był tam oddział policji białoruskiej (...), opowiedzieliśmy im o wypadkach ostatnich dni. Byli wstrząśnięci i nie mogli uwierzyć, że bolszewicy pozwolili sobie na tak nikczemny krok".
To moment kluczowy dla całej historii.
Komendant policji z Rakowa donosi o polsko-sowieckim konflikcie Niemcom z Iwieńca. Jest drugi tydzień grudnia 1943. Dziesięć miesięcy wcześniej feldmarszałek Paulus skapitulował pod Stalingradem. Pięć miesięcy temu Niemcy przegrali na Łuku Kurskim. W szeregach hitlerowskich armii biją się z bolszewikami coraz bardziej egzotyczni sojusznicy: już nie tylko Łotysze, Litwini, Estończycy, Węgrzy czy Rumuni, ale także Rosjanie, Tadżycy, Kałmucy, Hindusi. Na Wołyniu walczy w niemieckich szeregach sformowany z trudem polski batalion SS, który niedawno stacjonował pod Mińskiem.
Dlaczego do antybolszewickiej koalicji nie mogliby dołączyć legioniści "Góry"?
Komendant z Iwieńca - zapewne po konsultacji z szefem SS i policji - proponuje niedobitkom rozejm i dozbrojenie.
Propozycja zostaje przyjęta.
"Napisałem kartkę mniej więcej w tym sensie - wspomni po wojnie "Góra". - »Ponieważ sytuacja tak się ułożyła, że jesteśmy w stanie wojny z partyzantką sowiecką, przyjmujemy waszą propozycję na dostarczenie amunicji i żebyście się nas nie czepiali«. Kartkę tę posłaliśmy do Iwieńca przez zaprzyjaźnionego sołtysa. Przyniósł nam odpowiedź, że następnego dnia spotkamy się z Niemcami koło wsi Kulczyce".
Podczas spotkania Polacy nie przyznają, że jest ich ledwo kilkudziesięciu. Stają w terenie tak, aby sprawiać wrażenie zgrupowania przynajmniej kilkusetosobowego. Niemieccy wysłannicy zostawiają akowcom skrzynki z amunicją, uściskiem ręki pieczętują antysowiecki pakt.
Ten "zgniły rozejm" nie był wyjątkiem - napisze potem biograf "Góry" Ryszard Bielański, także akowiec i powstaniec warszawski. "Na terenach wschodnich, za Bugiem, przynajmniej jeszcze dwa oddziały polskiej partyzantki zawarły rozejm z Niemcami".
Te oddziały to prawdopodobnie jednostki o numerach 301 i 312 podległe wspomnianemu rotmistrzowi Józefowi Świdzie, ps. "Lech".
200 walk z Sowietami
Efekt rozejmu jest - na krótką metę - korzystny dla akowców. Nie niepokojeni przez okupanta młodzi Polacy z okolic Naliboków, Iwieńca i leżących na południe Stołpc masowo zaciągają się na służbę u legionistów. Przybywają też - na wieść o powstaniu nowego, silnego Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego AK - uciekinierzy z oddziałów sowieckich, siłą wcieleni wcześniej do leśnych brygad im. Stalina, Kalinina, Żukowa.
Na początku 1944 roku polskie zgrupowanie liczy prawie tysiąc żołnierzy, wśród nich są ułani na koniach, rowerzyści i piechota zbrojna w ciężkie karabiny maszynowe, granatniki, pistolety. Do tego tabory z amunicją, lekarstwami, namiotami, paszą dla koni itd. Przeszło 150 furmanek. Polski Oddział Partyzancki - tak teraz zwie się dawny otriad "Kościuszko" - je dzięki życzliwemu wsparciu polskich właścicieli majątków i chłopów, a za żywność kupuje broń w niemieckich magazynach. Polacy wespół z Niemcami konwojują transporty mąki idące do Mińska. Gdy napadają ich Sowieci - bronią się ramię w ramię.
Gromią Sowietów także na własną rękę. W ciągu pierwszego półrocza 1944 akowcy i partyzanci sowieccy staczają ok. 200 bitew i potyczek. Niektóre trwają wiele godzin, używa się w nich artylerii. Polacy przeprowadzają konne szarże, organizują nocne zasadzki, raz strzelają z moździerzy, innym razem tną szablami. Zdarzają się nawet walki wręcz. Z rąk do rąk przechodzą fury z kartoflami, konie, chłopskie krowy, chutory, wsie, lasy, chwilami całe gminy. Niemcy nie reagują.
"Ponury" robi porządki
Sytuacja na Nowogródczyźnie budzi za to coraz większy niepokój w Komendzie Głównej AK. Rozejm z Niemcami to jedno. Znacznie gorsze jest rozpętanie wojenki z aliantem naszych aliantów - Związkiem Radzieckim.
Warszawa powierza misję zaprowadzenia porządku porucznikowi Janowi Piwnikowi - "Ponuremu". "Ponury" już wtedy otoczony jest legendą. Przedwojenny policjant, uczestnik kampanii wrześniowej, dowódca baterii artylerii we Francji w 1940 roku. Rok później - cichociemny zrzucony w okolicach Skierniewic. Dalej: członek akowskiej sieci konspiracyjnej "Wachlarz" wsławiony ucieczką z niemieckiego więzienia. Kawaler orderu Virtuti Militari.
Od maja 1943 dowodzi partyzantką AK w Górach Świętokrzyskich. W samym centrum niemieckiej Europy wysadza posterunki żandarmerii, likwiduje agentów gestapo, jego oddział uruchomił nawet produkcję karabinów. Ludność Kielecczyzny uznaje go za władzę. Nad Niemnem zachowuje się podobnie - wydaje "dekret" skierowany do legionistów "Góry" i podwładnych "Lecha": "...wasza działalność nie odpowiada interesom Narodu Polskiego i Państwa Polskiego, rozkazuję zaprzestać jej. Daję na to termin do 1 czerwca 1944".
Mimo ultimatum polsko-niemiecki rozejm nie zostaje zerwany. Pilch "Góra" stwierdzi po wojnie, że "po zapoznaniu się z sytuacją na miejscu" sam "Ponury" zmienił opinię o "sojusznikach naszych sojuszników" i zgodził się, iż "kompromis z Niemcami trzeba zachować".
Ale to chyba nieprawda, bo Komenda Główna AK jednak wytoczyła "Lechowi" proces za ten "kompromis". Sądził m.in. "Ponury". Wyrok: śmierć z prawem do rehabilitacji na polu walki. Uwolniony "Lech" zmienia pseudonim na "Kmicic" i rehabilituje się, walcząc na terenie Generalnej Guberni. Po wojnie wyjeżdża do Argentyny. Potem do USA. Umiera w 2004 roku. Do śmierci nie wyjawi ani szczegółów polsko-niemieckiego rozejmu, ani polsko-ruskiej wojny 1943-44.
Wstydliwy epizod wojenny zachowa też dla siebie "Góra", który większość życia spędzi w Wielkiej Brytanii. Choć napisał książkę "Partyzanci trzech puszcz", tylko jej uważny czytelnik dowie się, co naprawdę zaszło wtedy na Nowogródczyźnie. Trzeba też uważnie czytać między wierszami, by wydobyć z jego wspomnień szczegóły ostatniego, chyba najbardziej szalonego wyczynu legionistów - rajdu na Warszawę.
Bielscy uciekają z ZSRR
Gdy Armia Czerwona wkracza wiosną 1944 roku na Kresy, mało kto z mieszkańców się cieszy. Dla Polaków to już trzeci bolszewicki najazd - po 1920 i 1939 roku. Nawet pesymiści nie podejrzewają, że to na zawsze.
Dla Białorusinów narodowców to także klęska, dla setek tysięcy ich rodaków współpracujących dotąd lojalnie z Niemcami - dramat. "Wyzwolenie" okazuje się też problemem dla części leśnych Żydów. Tewje, jego bracia i rodziny wpadają w oko NKWD. Dlaczego się uratowali? Czy to prawda, że gromadzili w leśnym obozie kosztowności? Były takie doniesienia podczas wojny. Podobno w ich otriadzie panowały zupełnie niesocjalistyczne obyczaje... Bezpieka najpierw wzywa Tewjego i jego brata Zusa na przesłuchanie do Mińska. Trzeci brat, Asael, zostaje wzięty w kamasze i ginie w broniących się jeszcze Prusach Wschodnich - pod Malborkiem. U Tewjego czekiści robią tymczasem rewizję.
Bielscy uciekają z ZSRR w ostatniej chwili, razem z rodzinami. Przez tworzącą się na nowo Polskę i Rumunię docierają na wybrzeże Morza Czarnego. Dalej statkiem do Palestyny. Prosto na nową wojnę - teraz z Arabami. Na pustyni ani Tewje, ani Zus nie odznaczą się niczym szczególnym. Wyemigrują za chlebem do USA. W Nowym Jorku Tewje będzie taksówkarzem (umrze w 1987), Zus dożyje swoich dni jako drobny przedsiębiorca. Czwarty z braci - Aron - skończy jako sędziwy starzec w więzieniu oskarżony o oszustwa (jego historię opisaliśmy w "DF" z 16.06.2008 w reportażu "Wymazany Aron Bell").
Tewjego życie po życiu zacznie się, gdy historię jego otriada opisze pod koniec lat 90. badaczka Holocaustu prof. Nechama Tec. Po dziesięciu latach jej książkę wezmą na warsztat specjaliści z Hollywood. Tak powstanie "Opór", który ma - podobno - przynieść Danielowi Craigowi nominację do Oscara.
Spod Nowogródka do Warszawy
Pilch "Góra" nie ma na razie filmu o sobie. Gdyby jakiś reżyser chciał się podjąć tego zadania, proponujemy zacząć sceną podejścia oddziału "Góry" pod szykującą się do powstania Warszawę. Potem film mógłby pokazać, jak wyruszyli z Puszczy Nalibockiej 29 czerwca, gdy huk armat Armii Czerwonej słychać już było całkiem dobrze. Na czele "Góra" w towarzystwie dziesięciu najważniejszych dowódców i kilku umundurowanych Niemców. Za nimi cztery szwadrony ułańskie, oddział ciężkich karabinów maszynowych i trzy kompanie piechoty. Partyzanckich furmanek prawie dwieście, ciągnących się za nimi wozów z cywilami nikt nie zliczy. "Góra" opisał podróż tak: "...były przypadki, że musieliśmy przecinać główne szlaki drogowe i tory kolejowe. Robiliśmy to bezczelnie. Gdy szosa była na kilka minut wolna, przejeżdżało się ją, a samochody jadące w tym czasie musiały się zatrzymać".
To możliwe. Na przełomie czerwca i lipca 1944 ucieka na zachód tyle słowiańskich formacji, że trudno się w tym połapać. Cofają się Chorwaci, kozacy z Russkoj Oswoboditielnoj Armii, Ukraińcy z SS-Galizien i inni. Mają na sobie sowieckie mundury z niemieckimi dystynkcjami, sorty armii czeskich, litewskich, łotewskich, są i tacy, którzy wracają z frontu w podartych kufajkach łagierników albo w damskich paltach.
15 lipca "Góra" przekracza Bug, 25 lipca - wiślany most w Nowym Dworze. Dzień później legioniści docierają na skraj Puszczy Kampinoskiej i zajmują kwatery we wsi Dziekanów Polski.
- To, że tu doszliśmy, to nic innego jak tylko błogosławieństwo Boże - mówi swoim ludziom porucznik.
"Góra" staje się "Doliną"
Natychmiast śle do Warszawy kurierów, by odnowić kontakt z kierownictwem AK. Wkrótce przyjeżdża na rowerze kapitan Józef Krzyczkowski "Szymon".
Stary peowiak, walczył z Rosjanami jeszcze za cara. W konspiracji od początku wojny, niejedno widział. Ale to, co widzi teraz, nie mieści mu się w głowie. 30 kilometrów od rogatek umęczonej, okupowanej stolicy prawie tysiącosobowy uzbrojony oddział polskiego wojska je zupę!
- Skąd wyście tu spadli? - pyta zaskoczony.
Odpowiadają mu tak silnie kresową polszczyzną, że w pierwszej chwili nie rozumie. Tym bardziej że nazwa Puszcza Nalibocka niewiele mu mówi. Szybko dowiaduje się wszystkiego i melduje komendantowi obwodu "Obroża" majorowi Kazimierzowi Krzyżakowi. Major w pierwszej chwili decyduje: oddział rozbroić, oficerów aresztować za zdradę. Ale jak stołeczni konspiratorzy, młodzieńcy z pistoletami schowanymi w kieszeniach marynarek, mieliby rozbroić zahartowanych w boju partyzantów?
Nowa decyzja "Obroży": sąd wojskowy za zdradę czeka legionistów po wojnie, na razie zaś - za milczącym, acz niechętnym przyzwoleniem Komendy Głównej - mogą wziąć udział w powstaniu. Warunek: natychmiast zerwać rozejm z Niemcami. Nie opowiadać nikomu o przebytych bojach z Sowietami. Zmienić pseudonimy.
"Góra" będzie się teraz nazywał "Doliną".
2 sierpnia 1944 razem ze swoimi ludźmi zaatakuje lotnisko na Bielanach.
Ale to już przecież początek nowego filmu.