Gazeta Wyborcza - 30 lipca 2016
"Na likwidację Żydów pojechałem. Kowalski Jan"
Dzień po wymordowaniu przez Niemców rodziny Ulmów na polach w Markowej
znaleziono ciała 24 Żydów. Zginęli z rąk ukrywających ich polskich chłopów. Z
prof. Janem Grabowskim rozmawia Adam Leszczyński.
ADAM LESZCZYŃSKI: Historycy odkrywają teraz gorsze
sprawy niż Jedwabne?
PROF. JAN GRABOWSKI: Odkrywają coś gorszego i głębszego. Byłem
wstrząśnięty, kiedy dowiedziałem się, że na terenie powiatu, gdzie prowadziłem
badania, granatowi okazali się skuteczniejsi w polowaniu na ukrywających się
Żydów niż niemiecka żandarmeria.
Znali teren, ludzi, język...
- I byli silnie zmotywowani. Chodziło głównie, choć nie tylko, o rabunek. W
bardzo wielu wypadkach Niemcy nie mieli najmniejszego pojęcia o tych mordach.
Granatowi zabijali Żydów na własną rękę.
Żeby nie dzielić się łupem?
- To po pierwsze. W sądzie po wojnie używali często argumentu, że to była
działalność patriotyczna. Wioska wiedziała, że ktoś ukrywa Żydów, w razie wpadki
lub najczęściej donosu odpowiedzialność spadłaby na całą rodzinę, więc
przerażeni chłopi przychodzili na policję, żeby rozwiązała za nich "problem
żydowski". Albo zmęczeni ukrywaniem szli do sołtysa, a ten prosił o pomoc
policjantów, którzy mordowali, rabowali, co było można, i wyciskali haracz od
Polaków, bo "skoro ktoś ukrywa Żydów, to ma pieniądze". Czasem policjanci
nakładali haracz na "winną" wioskę, np. po 50 złotych od głowy. Wioskowi
zabitych Żydów zakopywali na polach i na tym sprawa z reguły się kończyła.
Policjanci podkreślali, że gdyby nie ich "akcja", Niemcy mogliby dokonać odwetu
na całej wiosce.
Liczni granatowi to bohaterowie konspiracji. Nie było dla nich, jak można
sądzić, wyraźnej sprzeczności pomiędzy patriotyzmem wojennym -
etniczno-narodowym - a mordowaniem Żydów.
Z terenu całego Generalnego Gubernatorstwa mamy też doniesienia o pomocy Polaków
w likwidacji gett, czyli straszliwych masakrach trwających od wiosny 1942 do
wiosny 1943 r. Jeżeli popatrzymy na Węgrów, Miechów, Opoczno, Działoszyce,
Stoczek - miejscowości jest zbyt wiele, by je wszystkie wymieniać - to widać, że
współsprawstwo Polaków w likwidowaniu otwartych małych gett było istotnym i
dotąd prawie niezbadanym zjawiskiem.
W literaturze o wojnie nigdy się z tymi historiami
nie zetknąłem.
- Jestem historykiem spędzającym większość czasu w archiwach. Podstawowymi
źródłami do badania dziejów Zagłady jest ponad 50 tys. wywiadów z ocalałymi w
tzw. Archiwum Historii Wizualnej czy blisko 7 tys. relacji złożonych przez
polskich Żydów w latach 1946-47.
Ponad 15 lat temu weszły w obieg naukowy tzw. sierpniówki, czyli akta
powojennych rozpraw toczonych przeciwko ludziom podejrzanym o kolaborację z
Niemcami. To dziesiątki tysięcy procesów.
Niektórzy prawicowi historycy uważają, że zeznania
bywały wymuszane.
- To źródła niesłychanie wiarygodne. Władza komunistyczna nie życzyła sobie tych
procesów, bo obawiała się, że naród zawoła: "Komuniści dobrych Polaków sadzają
do więzień, i to za co? Za mordowanie Żydów?". "Prości" Polacy też nie bardzo
mieli ochotę słuchać o mordowanych Żydach.
Czytałem setki "sierpniówek" i nie znalazłem nic świadczącego o politycznych
manipulacjach. To były normalne sądy cywilne, z przedwojennymi prokuratorami i
sędziami. Sprawy podziemia szły z reguły innym torem, do sądów wojskowych. Kilka
miesięcy temu amerykański historyk z Berkeley obronił pracę doktorską, w której
cytuje prokuratora ze wschodniej Polski, jak sądownicy wspólnie planowali, żeby
tych, którzy oskarżają Polaków o zabijanie Żydów, zneutralizować na sali
sądowej. Z reguły procesy kończyły się niewielkimi wyrokami, a bardzo często
uniewinnieniem. Prawie wszyscy mordercy wyszli na wolność najpóźniej w 1956 r.
Druga grupa źródeł to dokumenty z czasów wojny. Zachowało się ich bardzo wiele,
ale historycy rzadko po nie sięgali. Często są wstrząsające. W Wodzisławiu,
miasteczku pod Jędrzejowem, jest getto otwarte i posterunek polskiej policji.
Niemców tam prawie nie widać, ale na niemiecki sygnał odbywa się likwidacja
getta. Mobilizuje się polską policję, straż pożarną i mieszkańców. Chłopi już
czekają z podwodami na żydowski dobytek. Pojawia się kilku niemieckich
żandarmów, ale późno... Niemcy nie ufali granatowym policjantom.
- Ich historie też są przedmiotem manipulacji. Przykładem jest muzeum
pamięci rodziny Ulmów w Markowej. Granatowy policjant w marcu 1944 r. wydał
ich Niemcom. Żandarmi z Łańcuta zamordowali ojca, sześcioro dzieci, ciężarną
matkę i ukrywanych przez nich Żydów.
To nieprawda?
- Prawda, ale niecała. Ulmowie nie zasłużyli sobie na takie traktowanie, a
pozbawienie szerszego kontekstu ich męczeństwa przeinacza całą sytuację.
Wychodząc z muzeum, mamy wrażenie, że w Markowej i w innych miejscowościach
Podkarpacia trwał swoisty front polsko-żydowskiej solidarności w obliczu
bezwzględnego terroru okupanta. Tymczasem obok Markowej, dosłownie za
najbliższą górką, jest miejscowość Sietesz, gdzie ukrywał się niejaki Jehuda
Erlich. Po wojnie w Izraelu zeznał: "Były to ciężkie czasy dla nich [Jana i
Marii Wielguszów, którzy ukrywali Ehrlicha - J.G.]. Trwały rewizje
przeprowadzane przez Niemców oraz przez polskich chłopów, którzy chcieli
znaleźć ukrywających się Żydów. Na wiosnę 1944 roku wykryto żydowską rodzinę
ukrywającą się u polskich chłopów. Osiem dusz wraz z ciężarną żoną -
zamordowano razem z ukrywającymi się u nich Żydami".
To Ulmowie.
- Erlich pisze dalej: "W wyniku tego powstała wśród polskich chłopów, którzy
ukrywali Żydów, wielka panika. Następnego ranka na polach odnaleziono
dwadzieścia cztery ciała Żydów. Zostali oni pomordowani przez samych chłopów
- chłopów, którzy ukrywali ich w ciągu [poprzednich] dwudziestu miesięcy".
Pięć lat temu przekazałem ten dokument twórcy muzeum dr. Mateuszowi Szpytmie,
dziś wiceprezesowi IPN. W Markowej nie ma po nim śladu, nie ma żadnej
wzmianki o tym mordzie. Znane są też inne dokumenty, w których mowa o
obławach na dziesiątki Żydów, których dokonali mieszkańcy w 1942 r. bez
żadnego udziału Niemców! Są opisy mordów dokonanych przez miejscowych
strażaków, są nazwiska sprawców. O tej masakrze w muzeum w Markowej jest
fragment zeznań powojennych, z których wynika, że była jakaś obława, ale
powojenny sąd wszystkich mieszkańców uniewinnił. Słowem - nic się nie stało,
sprawa zamknięta. A przecież to ten kontekst powodował, że ukrywanie Żydów
było najbardziej niebezpieczną ze wszystkich form konspiracji! Gdyby nie
atmosfera ciągłego pogromu i zaszczucia, to los Ulmów mógłby potoczyć się
inaczej.
W najbliższej okolicy mordowano Żydów jeszcze w marcu 1945 r.! Parę
kilometrów od Markowej jest wioska Kańczuga, gdzie 31 marca 1945 r. Polacy
zamordowali kilkunastu ocalałych z Zagłady. Podobnie w pobliskim Kisielowie.
Ale zwiedzający muzeum w Markowej nie dowiedzą się o tym ani słowa. Nie ma
też nic o horrorach popełnionych przez Polaków na Żydach w niedalekiej
Gniewczynie Łańcuckiej - co opisała nie tak dawno Alina Skibińska we
wstrząsającej książce. Całość to ponury dowód na to, do czego prowadzić może
tak modna dziś polityka historyczna.
Co z tym zrobić?
- Nie wiem. Dawniej wydawało mi się, że odkłamanie historii i gotowość
przyjęcia choćby najboleśniejszych prawd są nieuniknione. Ale nieliczne
grupki badaczy w starciu z instytucjami państwa, których jedynym celem jest
gloryfikacja narodowej przeszłości, nie mają szans. Zaryzykuję, że 95 proc.
naszych rodaków nie chce słyszeć o trudnej historii. Polityka historyczna
PO, choć bardziej stonowana niż dzisiejsze ekscesy, żywiła się tymi samymi
mitami. Nie przypadkiem młodzież, wychowana w duchu historycznego
triumfalizmu i nacjonalizmu, głosuje dziś na partie prawicy czy też skrajnej
prawicy.
Minister edukacji mówi, że Żydów w Jedwabnem i
w Kielcach zabili bliżej nieznani "antysemici". Nowy prezes IPN twierdzi, że
zabijali Niemcy. Nauka może mieć w tej sprawie wątpliwości?
- Nie może. Również Polacy mordowali Żydów - to niezwykle przykre, że po
tych wszystkich latach, dyskusjach, badaniach trzeba to znów powtarzać. Nowy
prezes IPN nie zdaje sobie najwyraźniej sprawy, że tego rodzaju wypowiedzi
mają w historiografii zachodniej nazwę: negacjonizm. Negowanie Holocaustu
polega także na zdejmowaniu odpowiedzialności ze sprawców.
Jeśli władza mówi "na pohybel faktom", to wchodzimy na pole debaty, na
którym historycy nie mają już nic do powiedzenia.
Prezes IPN właśnie chce dyskutować o Jedwabnem.
Historyczka Ewa Kurek mówi o ekshumacji ofiar.
- To nie jest dyskusja. Mamy za sobą 15 lat badań na ten temat i wiele
dobrych książek, chociażby prof. Andrzeja Żbikowskiego, i tomy badaczy z IPN.
Udowodniono ponad wszelką wątpliwość, co się wydarzyło w Jedwabnem i
kilkudziesięciu innych miejscowościach.
To, co mówi nowy prezes, jest odpowiedzią na polityczne zamówienie, którego
efektem będą kolejne konflikty o historię. Nowe badania - w tym moje -
pokazują znaczący bezpośredni udział Polaków w mordowaniu Żydów nie tylko w
1941 r., ale także w 1942, 1943 i 1944 r. Przez całą okupację. Stopień
zaangażowania, motywacje i skuteczność trzeba dopiero określić, ale nie
ulega kwestii, że skala tego współsprawstwa nie była zjawiskiem odizolowanym
ani mało istotnym. Ciekaw jestem, jak władze będą podchodzić do kolejnych
publikacji o tej tematyce.
- Procesy nieprawomyślnych historyków? Przerabiano to
już w państwach totalitarnych rozmaitego autoramentu.
Zdarza się to dziś w Rosji Putina i w Turcji Erdogana.
Gdyby Polska miała do nich dołączyć, to obrońcy dobrego
imienia narodu polskiego będą mieć pełne ręce roboty!
Zdarzyło mi się "usiąść" w PRL za podważanie podstaw
ustroju, więc patrzę na groźby władzy ze smutkiem, ale
bez zdziwienia.
Jan Grabowski - (ur. w 1962 r.) profesor na
Wydziale Historii University of Ottawa, członek Centrum Badań nad Zagładą Żydów
IFiS PAN. Wydał m.in. "Ja tego Żyda znam! Szantażowanie Żydów w Warszawie
1939-1943", "Judenjagd. Polowanie na Żydów 1942-1945"