Bomba w naszyjniku

 

Marek Wałkuski

To jest napad! Czyli Kawałek nieznanej historii Ameryki

2018
 

 

W środku gorącego lata 2003 roku 46-letni dostawca pizzy Brian Wells z miejscowości Erie w stanie Pensylwania wkroczył do banku PNC, trzymając w ręce metalową laskę. Ubrany był w białe buty, białe spodnie i białą koszulkę z krótkim rękawem, pod którą na wysokości szyi znajdowała się wypukłość. Pracownicy banku byli przekonani, że ma na sobie gips albo jakiś rodzaj aparatu ortopedycznego. Wells podszedł do jednego z okienek i stanął w kolejce. Gdy nadeszła jego kolej, podał kasjerce kartkę z odręczną notatką: Zwołajcie wszystkich pracowników z kodami dostępu do skarbca i natychmiast włóżcie do torby 250 tysięcy dolarów. Pospieszcie się. Macie tylko 15 minut. Po chwili podał kolejną notatkę z informacją, że ma na szyi bombę. Na dowód podciągnął w górę koszulkę, pod którą znajdowała się metalowa skrzynka przyczepiona do okalającej jego szyję obręczy. Kasjerka wyjaśniła napastnikowi, że nie ma dostępu do skarbca, po czym włożyła do torby wszystko, co znajdowało się w kasach - niespełna dziewięć tysięcy dolarów. Wells zabrał torbę, wyszedł z banku, trzymając w ustach lizaka, którego zabrał ze stojącego na kontuarze koszyka, wsiadł do niebieskiego geo metro i odjechał. Dwadzieścia minut później policjanci zauważyli rabusia na pobliskim parkingu przy restauracji McDonalds. Kazali mu wysiąść z samochodu i skuli z tyłu ręce kajdankami. Wells powiedział im wtedy, że rozwożąc pizzę, został schwytany przez grupę czarnoskórych mężczyzn, którzy przypięli mu do szyi ładunek wybuchowy i zmusili do obrabowania banku. Ta bomba za chwilę wybuchnie. Mówię serio - oznajmił z przerażeniem w głosie. Potem poprosił o papierosa i o księdza. Policjanci, trzymając go na muszce, odeszli na bezpieczną odległość i ukryli się za radiowozami. Niemal natychmiast na miejscu pojawiły się ekipy telewizyjne oraz reporterzy lokalnych gazet. Wells siedział na asfalcie ze skrzyżowanymi nogami i wołał do policjantów, by zdjęli mu z szyi ładunek wybuchowy. Jednak zanim na miejsce przybył oddział pirotechników, rozległ się dźwięk pikania mechanizmu zegarowego. Chwilę później bomba wybuchła, rozrywając klatkę piersiową bankowego rabusia i zabijając go na miejscu. Śledztwo w sprawie śmierci Wellsa trwało wiele lat i doprowadziło do postawienia w stan oskarżenia dwóch osób. Okoliczności napadu okazały się jednak bardziej zagadkowe niż sam jego finał, a na wiele pytań do dziś nie udało się znaleźć odpowiedzi. Według FBI Wells był zarówno organizatorem, jak i ofiarą przestępstwa, w którym wziął udział, będąc przekonanym, że bomba jest jedynie atrapą. Jego rodzina twierdzi, że był zwykłym dostawcą pizzy i że został zamordowany z zimną krwią przez bezlitosnych przestępców.

Napad na bank w Erie nie był pierwszym przypadkiem użycia bomby przymocowanej do szyi ofiary. Podobne ładunki wybuchowe, zwane "bombami naszyjnikami", były wcześniej wykorzystywane przez południowoamerykańskie kartele narkotykowe. W 2000 roku powszechne oburzenie w Kolumbii wywołała śmierć 53-letniej Elviry Cortes, której założono na szyję ładunek wybuchowy wypełniony dynamitem, żądając okupu w wysokości kilku tysięcy dolarów. Bomba eksplodowała dziewięć godzin po tym, jak pirotechnicy podjęli pierwszą próbę jej rozbrojenia. Kobieta zginęła na miejscu, a jeden z pirotechników został ciężko ranny. Władze oskarżyły o atak członków marksistowskiej organizacji Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii - FARC, choć partyzanci twierdzili, że była to próba storpedowania procesu pokojowego. Trzy lata później niezidentyfikowani sprawcy założyli domowej konstrukcji bombę na szyję 65-letniego farmera z Wenezueli, Jesusa Orlando Guerrero. Była ona pomalowana złotą farbą i widniał na niej czarny napis "FARC". Napastnicy zagrozili, że zdetonują ładunek, jeśli w ciągu 72 godzin nie dostaną 300 milionów boliwarów, co stanowiło równowartość 175 tysięcy dolarów. Na szczęście policji udało się bombę rozbroić. W 2011 roku w Sydney w Australii zamaskowany przestępca założył "bombę naszyjnik" osiemnastoletniej córce bogatego biznesmena, grożąc detonacją i domagając się okupu. Po dziesięciu godzinach policja uwolniła dziewczynę. Okazało się, że miała na szyi jedynie bardzo realistycznie wyglądającą atrapę. Sprawca został aresztowany w amerykańskim stanie Kentucky, dokąd uciekł kilka dni po zdarzeniu. Po ekstradycji do Australii został skazany na 13 lat więzienia. Przyczepiane do szyi ładunki wybuchowe przemawiały do wyobraźni twórców filmów oraz programów telewizyjnych. Pojawiły się one w takich produkcjach jak: Miami Vice, Swordfish, Criminal Minds, MacGyver, Law and Order i wielu innych. Kolumbijski dramat z 2007 roku pt. PVC-1 opowiada o kobiecie, której nałożono bombę wokół szyi dla wymuszenia okupu od jej męża. Kręcony jednym ujęciem kamery obraz otrzymał wiele nagród na międzynarodowych festiwalach filmowych. W filmie PVC-1 materiały wybuchowe i zapalnik umieszczone są w plastikowych rurach, które napastnicy łączą, oplatając szyję kobiety. Bomba, która zabiła Briana Wellsa, była skonstruowana w inny sposób. Składała się z dwóch elementów - metalowej obręczy z zamkiem szyfrowym oraz połączonego z nią stalowego pojemnika z materiałami wybuchowymi. W pojemniku znajdował się także zapalnik, dwa minutniki kuchenne oraz elektroniczny zegar. Podłączone były do niego prowadzące donikąd kable - prawdopodobnie w celu zmylenia pirotechników. Budowa bomby świadczyła o tym, że została ona skonstruowana przez profesjonalistów. Nie było jednak na niej śladów, które mogły doprowadzić do schwytania sprawców. Najciekawszy i najbardziej intrygujący dowód rzeczowy znajdował się w samochodzie Wellsa.

Oprócz metalowej laski, która okazała się być domowej roboty karabinem, w należącym do Wellsa geo metro agenci FBI znaleźli kilka kartek wypełnionych odręcznie zapisanymi instrukcjami. Zawierały one zadania do wykonania, mapy i zasady, których musiał przestrzegać. Autorzy notatek obiecywali, że jeśli wykona wszystkie polecenia, to ma szansę na przeżycie. 

Musisz zrealizować wszystkie instrukcje, by odnaleźć klucze i kombinację liczb niezbędne do rozbrojenia bomby. Działaj natychmiast, myśl później, bo inaczej zginiesz - ostrzegali Wellsa, informując, że cały czas będą go obserwować i podążać jego śladami. Zgodnie z instrukcjami, miał on wejść do banku PNC, zagrozić bombą i zażądać spakowania 250 tysięcy dolarów do czarnej torby na śmieci. Zostaw prawo jazdy w banku i obiecaj, że po nie wrócisz. Potem przekaż nam pieniądze, wykonując serię poleceń. Krok po kroku będziesz otrzymywał kolejne instrukcje - zapewniali dalej. Po opuszczeniu banku Wells miał udać się do pobliskiego McDonalda, gdzie obok tablicy "Drive thru/Open 24 hours" znajdował się kamień, pod którym umieszczono dalsze zalecenia. Wells je wykonał i znalazł kolejną instrukcję, nakazującą mu udanie się trzy kilometry na południe ulicą Peach do skrzyżowania z drogą numer 79, gdzie w lesie, przy żółtym znaku drogowym informującym o sygnalizacji świetlnej, miał znajdować się oznaczony pomarańczową taśmą pojemnik z dalszymi poleceniami. Nigdy go nie znalazł, ponieważ wcześniej został zatrzymany przez policję i zginął. Funkcjonariusze poszli jednak śladami, którymi miał zmierzać Wells, i znaleźli trzy kolejne pojemniki, z których ostatni był pusty. Sugerowało to, że ktoś cały czas obserwował kroki rabusia i w pewnym momencie postanowił przerwać szaradę. Napad był jednak niezwykle zagadkowy. Prowadzący śledztwo zachodzili w głowę, czemu miała służyć gra w podchody, skoro można było wyznaczyć Wellsowi jedno miejsce, w którym miał pozostawić łup. Zastanawiali się też, dlaczego do dokonania napadu wybrano właśnie jego. No i wreszcie - kto stał za napadem i był tak okrutny, by zdetonować bombę umieszczoną na szyi zakładnika. Sprawę napadu w Pensylwanii zarejestrowano jako "Major Case 203" i do jej rozwiązania wyznaczono ponad siedemdziesięciu policjantów oraz agentów FBI. Zagadkowa śmierć dostawcy pizzy z każdym dniem, tygodniem i miesiącem stawała się jednak bardziej tajemnicza.

Śledczy rozpoczęli dochodzenie od miejsca pracy Wellsa, czyli pizzerii Mamma Mia Pizza-Ria. To właśnie tam w dniu napadu o 13:30 zadzwonił telefon z zamówieniem na dostawę pizzy pepperoni. Pod adresem, pod który miało być dostarczone zamówienie, znajdowała się nadawcza wieża telewizyjna. Zlokalizowana była w lesie, prowadziła do niej polna droga. Na miejscu policjanci znaleźli odciski butów Wellsa oraz opon jego samochodu. Nie było jednak żadnych śladów pozwalających ustalić, kto zamówił pizzę i co się tam wydarzyło. Agenci FBI udali się do pobliskiego domu, położonego na przylegającej do wieży posesji. Mieszkał tam 59-letni kawaler, były nauczyciel i entuzjasta robotyki Bill Rothstein, którego sąsiedzi opisywali jako spokojnego i kulturalnego mężczyznę. Rothstein odmówił rozmowy z funkcjonariuszami, zapewniając ich jedynie, że niczego u niego nie znajdą. W domu samego Wellsa nie trafiono na nic, co mogłoby naprowadzić śledczych na ślad przestępców, i dochodzenie na pewien czas stanęło w miejscu. Niespełna miesiąc po napadzie sprawa stała się jeszcze bardziej zagadkowa i intrygująca. Mieszkający obok wieży telewizyjnej Rothstein zadzwonił bowiem wówczas na numer alarmowy 911 i poinformował, że w zamrażarce stojącej w jego garażu znajduje się nieboszczyk. 

Policjantom, którzy przyjechali na miejsce, powiedział, że od tygodni planował przekazać informację o trupie, ale nie miał odwagi i że chciał nawet popełnić samobójstwo. W jego domu policjanci znaleźli pożegnalną notę, w której przepraszał swoich bliskich i zapewniał, że to nie on zamordował mężczyznę z zamrażarki, którym okazał się 45-letni James Roden. Podczas przesłuchań zeznał, że Rodena zastrzeliła była narzeczona Marjorie Diehl-Armstrong podczas kłótni o pieniądze. Rothstein twierdził, że kobieta zapłaciła mu za pomoc w usunięciu zwłok i zatarciu śladów morderstwa. To dlatego zabrał nieboszczyka do swojego domu i włożył do zamrażarki, po czym pozbył się narzędzia zbrodni, czyli strzelby Remington, którą rozmontował na kawałki i rozrzucił w różnych miejscach Erie. Rothstein twierdził też, że wyniósł z domu Diehl-Armstrong zakrwawione łóżko, wyczyścił podłogę i pomalował pokój, w którym doszło do morderstwa. Wyjaśnił, że zdecydował się zadzwonić na policję, gdy kobieta zażądała pozbycia się zwłok poprzez przemielenie ich w maszynie do kruszenia lodu. Po złożeniu przez Rothsteina zeznań Diehl-Armstrong została aresztowana i oskarżona o zabójstwo.

Marjorie Diehl-Armstrong była inteligentną i dobrze wykształconą kobietą. Przez pewien czas pracowała jako nauczycielka w liceum. Znajomi podziwiali jej encyklopedyczną pamięć i ogromną wiedzę z historii oraz literatury angielskiej. Kobieta miała jednak problemy psychiczne. Przechodziła gwałtowne zmiany nastroju, dostawała słowotoku, wpadała w paranoję i miała skłonności narcystyczne. Lekarze zdiagnozowali u niej chorobę dwubiegunową. Kiedy miała 35 lat, została oskarżona o zamordowanie swego pierwszego narzeczonego, 43-letniego Roberta Thomasa. W ich domu znaleziono wówczas 500 kilogramów psującego się sera i masła, które prawdopodobnie pochodziły z kradzieży. Choć zabójstwo miało miejsce w 1984 roku, proces odbył się dopiero cztery lata później. W tym czasie kobieta była leczona psychiatrycznie, po to by mogła stanąć przed sądem. Podczas procesu w 1988 roku przyznała, że oddała do Thomasa sześć strzałów, ale przekonywała, że działała w ramach samoobrony. Gdy została uniewinniona przez ławę przysięgłych, zapewniła, że już nigdy nie wpadnie w tarapaty. Cztery lata później jej ówczesny mąż zmarł nagle z powodu krwotoku śródmózgowego. Jego śmierć uznano za wypadek, choć mężczyzna miał obrażenia głowy. Po znalezieniu w zamrażarce Rothsteina ciała trzeciego partnera Diehl-Armstrong, trafiła ona do szpitala psychiatrycznego, a jej stan zdrowia uniemożliwił przesłuchanie przez agentów FBI. Śledczy nie mogli więc zadać morderczyni pytań o związek trupa w zamrażarce z tajemniczym napadem na bank i wybuchem bomby na szyi Briana Wellsa. Na taki związek wskazywało sąsiedztwo wieży telewizyjnej z domem, w którym znajdowały się zwłoki ofiary mordu. Prowadzący dochodzenie zwrócili też uwagę na podobieństwo stylu, w jakim właściciel posesji Bill Rothstein napisał pożegnalną notatkę, ze stylem instrukcji przekazywanych Wellsowi. Rothstein pasował też do profilu osoby, która mogła skonstruować bombę - wykształcony, zajmował się mechaniką i pasjonował robotyką. Policja nie była jednak w stanie wykazać, że to on skonstruował ładunek wybuchowy. Sprawę skomplikowała śmierć Rothsteina, który w połowie 2004 roku zmarł na raka. Przełom w śledztwie nastąpił dopiero w 2005 roku, gdy stan zdrowia Diehl-Armstrong poprawił się na tyle, by mogła zostać przesłuchana.

Podczas serii ośmiu spotkań z prowadzącymi śledztwo kobieta powiedziała, że wiedziała o planie napadu na bank, ale zapewniała, że sama w nim nie uczestniczyła. Przyznała się tylko do przekazania Billowi Rothsteinowi dwóch stoperów kuchennych, które wykorzystał do skonstruowania bomby. To właśnie jego wskazała jako mózg całej operacji Powiedziała też, że dostawca pizzy Brian Wells, który dokonał napadu, a potem zginął w wyniku wybuchu, wcale nie był niewinną ofiarą operacji, ale jej współorganizatorem. Współwięźniarki Diehl-Armstrong informowały jednak, że w rozmowach z nimi kobieta przyznała się do aktywnego udziału w przygotowaniach do napadu i opisywała plan w najdrobniejszych szczegółach. Zastrzelenie Rodena tłumaczyła tym, że groził złożeniem doniesienia na policję. Niedługo potem śledczy dostali informację, że kolejny mężczyzna przechwala się udziałem w napadzie. Był nim niejaki Kenneth Barnes - były elektronik zajmujący się naprawą telewizorów, który trafił do więzienia za handel narkotykami. W obawie przed dodatkowym wyrokiem Barnes poszedł na współpracę z policją, stając się świadkiem koronnym. W zamian za łagodniejszy wyrok ujawnić miał wszystko, co wiedział na temat tajemniczej sprawy. Według zeznań Barnesa mózgiem całej operacji była Diehl-Armstrong, która zwróciła się do niego, by zamordował jej ojca. Chciała w ten sposób przejąć spadek w wysokości pół miliona dolarów. Barnes zażądał za tę usługę 125 tysięcy dolarów, których kobieta nie posiadała, wymyśliła zatem napad na bank W jego przygotowaniach brali udział także: Bill Rothstein, jego znajomy kryminalista Floyd Stockton i dostawca pizzy Brian Wells. Ten ostatni był przekonany, że bomba, którą jego współpracownicy założą mu na szyję będzie atrapą. Dopiero gdy zapięli zamki, zorientował się, że zawiera ona prawdziwy ładunek wybuchowy. Rabując bank i wykonując kolejne instrukcje, Wells miał już świadomość, że walczy o życie. Bomba została podłączona do mechanizmu zegarowego, który miał spowodować detonację niezależnie od działań dostawcy pizzy. Podobnie miała zakończyć się każda próba zdjęcia jej z szyi Wellsa.

W lipcu 2007 roku Marjorie Diehl-Armstrong stanęła przed sądem. Wielka ława przysięgłych postawiła jej i Kennethowi Barnesowi zarzut spisku w celu napadu na bank, udziału w zabójstwie i użycia materiałów wybuchowych. Barnes przyznał się do winy i został skazany na 45 lat więzienia, który to wyrok został zmniejszony o połowę w zamian za współpracę z policją. Proces Diehl-Armstrong był kilkakrotnie przesuwany z powodu jej choroby psychicznej oraz faktu, że zdiagnozowano u niej raka. Po tym, jak lekarze oświadczyli, że kobieta ma przed sobą zaledwie kilka lat życia, ruszył proces, w którym Barnes był głównym świadkiem prokuratury. Powiedział on ławie przysięgłych, że najbardziej aktywny w planowaniu i przygotowaniach do napadu był Bill Rothstein, który nie tylko skonstruował bombę, ale również wymyślił szaradę z instrukcjami i wykonywaniem kolejnych zadań. Jej celem było wprowadzenie policji na fałszywy trop. Według Barnesa dostawca pizzy Brian Wells był świadomym uczestnikiem spisku. Zgodził się na odegranie roli zakładnika, ponieważ potrzebował pieniędzy na spłatę długu wobec dilerów narkotykowych, od których kupował kokainę, by dawać ją prostytutce w zamian za seks.

Diehl-Armstrong oraz Rothstein od początku planowali zabicie Wellsa, by usunąć go jako świadka. Podczas procesu kobieta nie przyznawała się do winy. W pełnych wulgaryzmów zeznaniach przekonywała, że została wrobiona przez Rothsteina i Barnesa. Twierdziła, że nie znała Briana Wellsa i że dowiedziała się o nim z telewizji dopiero w dniu napadu. Diehl-Armstrong zaprzeczała twierdzeniom prokuratora, że obserwowała przebieg "szarady", siedząc w restauracji Eat'n Park położonej naprzeciwko banku. Twierdziła, że ani nie planowała napadu, ani nie brała w nim udziału. Adwokat kobiety podważał rzekomy motyw, jakim miało być przejęcie spadku po ojcu, argumentując że Diehl-Armstrong nie potrzebowała pieniędzy, ponieważ dysponowała kilkudziesięcioma tysiącami dolarów w gotówce. Złożona z siedmiu kobiet i pięciu mężczyzn ława przysięgłych nie przyjęła argumentów obrony i po jedenastu godzinach obrad wydała wyrok: winna. Siedem lat po napadzie, 28 lutego 2011 roku Diehl-Armstrong została skazana na dożywocie plus trzydzieści lat więzienia. Wierzę, że udało nam się rozwikłać sprawę i wymierzyć sprawiedliwość winnym - stwierdził prokurator. I choć władze, media i opinia publiczna uznały sprawę za zamkniętą, nie wszyscy byli przekonani, że dochodzenie i proces sądowy doprowadziły do ujawnienia prawdy o dziwacznym napadzie na bank w Erie.

W grudniu 2010 roku, czyli już po orzeczeniu winy, ale przed ogłoszeniem wysokości kary, magazyn "Wired" opublikował obszerny artykuł na temat dziwacznego napadu na bank, zakończonego zabiciem dostawcy pizzy z Erie. Tekst zawiera opinię emerytowanego agenta FBI, profesora kryminalistyki Jima Fishera, którego pasją było analizowanie i rozszyfrowywanie tajemniczych i niewyjaśnionych przestępstw. Fisher przeanalizował wszystkie ujawnione podczas procesu dowody dotyczące napadu i doszedł do wniosku, że Marjorie Diehl-Armstrong nie mogła zaplanować i przeprowadzić tak złożonego przestępstwa. Profesor wskazał na opinię przygotowaną przez Dział Analiz Behawioralnych FBI, w której stwierdzono, że sprawca miał wiele motywów, z których pieniądze nie były wcale najważniejsze. Psychologowie wyrażali przekonanie, że autor przestępstwa postanowił zrealizować scenariusz, w którym zmuszał innych do robienia tego, co sam zaplanował, obserwując z boku realizację. Ktokolwiek stał za napadem, nie dbał o to, czy Wells zrabuje pieniądze i co się z nimi stanie. Najważniejsze dla niego było rozrzucenie puzzli, których śledczy nie będą w stanie złożyć. Psychologowie FBI zwracali też uwagę, że sprawca musiał swobodnie posługiwać się narzędziami i czerpał satysfakcję z realizacji projektów oraz tworzenia różnych rzeczy. Diehl-Armstrong nie była osobą pasującą do tego portretu psychologicznego. Obraz ten idealnie odpowiadał natomiast mężczyźnie mieszkającemu obok wieży telewizyjnej, Billowi Rothsteinowi.

W rozmowie z dziennikarzem magazynu Fisher wyraził przekonanie, że Rothstein od początku prowadził grę z agentami FBI i policją. Seria instrukcji, jakie miał wykonać dostawca pizzy, była fałszywym tropem, którym prowadzący śledztwo zmierzali przez wiele miesięcy po napadzie. Z kolei telefon na policję z informacją, że w zamrażarce jego garażu znajduje się trup, pozwolił Rothsteinowi skierować podejrzenia na Diehl-Armstrong i wrobić ją w przestępstwo, zanim ona sama zdecydowałaby się donieść na niego. Fisher przekonywał, że organizując całe przedsięwzięcie, Rothstein, który nie osiągnął w życiu zbyt wiele, chciał zademonstrować swój geniusz i czerpał satysfakcję z faktu, iż media na całym świecie informowały o zagadkowym napadzie, którego policja i FBI nie były w stanie rozwikłać. Jeśli Fisher miał rację i rzeczywiście zmarły w 2004 roku Bill Rothstein był autorem i głównym organizatorem przestępczej szarady, to w ostatecznym rozrachunku odniósł on sukces, zabierając na tamten świat brakujące kawałki puzzli.








PITAWAL KRYMINALNY