Wacław NIŻYŃSKI
SEKS, SZMAL I SAKRUM
ŚWIĘTA TRÓJCA (STŁUMIONA)
Ludzie nie zawahają się
powiedzieć, że Niżyński symuluje szaleństwo z powodu swoich złych uczynków. Złe
uczynki to najstraszniejsza rzecz, nienawidzę ich i staram się ich nie
popełniać. Jeśli jednak zdarza mi się czasem zbłądzić, to nie
dlatego, że nie poznałem Boga. Odczułem jego obecność w tym samym
momencie, w którym zrozumiałem, że nie jestem w stanie pojąć
co oznaczają naprawdę ludzkie uczynki. W każdym człowieku można znaleźć
uczucie, ale prawdziwa natura tego uczucia pozostaje ukryta. Jeśli zacząłem
pisać tę książkę, to właśnie po to, by wszystko to wyjaśnić. Łatwo zauważyć, że
przedstawiam tylko moje osobiste poglądy, jednak jestem przekonany, że mój
punkt widzenia jest słuszny, pochodzi bowiem od Boga
żyjącego we mnie. A co do błędów przeze mnie popełnionych, to odkupiłem je moim
życiem, cierpiąc bardziej niż ktokolwiek na tym świecie...
Kocham
Rosję, kraj, w którym się wychowywałem, lecz moja żona boi się jej. Nie
przejmuję się zwykle miejscem, w którym przyszło mi mieszkać. Zgadzam się
jechać tam, gdzie Bóg mnie wysyła, nawet jeśli
przyszłoby mi spędzić w podróży całe moje życie.
Namalowałem obraz, na którym
przedstawiam Chrystusa bez brody i bez wąsów, ale z długimi włosami. Jesteśmy
do siebie podobni, tylko jego wzrok pełen jest pogodnej stałości, podczas gdy
moje oczy uciekają na wszystkie strony. (Jestem człowiekiem RUCHU, dla mnie
spoczynek jest przymusem.) Każdy z nas zachowuje się zatem
w odpowiadający mu sposób. On lubi pozostawać
nieporuszony, podczas gdy ja muszę się kręcić, muszę tańczyć...
...jestem
jednocześnie człowiekiem i Bogiem, jeśli mój kształt jest cielesny, to
dlatego, że powstałem z ciała. Bóg uczynił mnie z ciała. Jestem Bogiem, Bóg
jest źródłem mego szczęścia. Dar, jaki uczyniłem mu ze swej miłości, jest
jednocześnie uśmiechem, jaki ofiaruję sobie samemu. Ludzie sądzą, że grozi mi
obłęd, że stracę rozum. Nietzsche oszalał, ponieważ zbyt wiele rozmyślał. Ja
powstrzymuję się przed zbędnym myśleniem i nie mógłbym oszaleć. Mam twardą,
solidną czaszkę; w balecie Szecherezada, w
którym tańczyłem śmiertelnie rannego Negra, musiałem
utrzymać równowagę opierając się na głowie, i dałem sobie z tym doskonale radę,
publiczność mnie oklaskiwała...
Jeśli mógłbym swobodnie
dysponować milionami, użyłbym ich, by doprowadzić do
krachu Giełdę i wykorzystałbym jej upadek. Jestem życiem, a żyć to znaczy
kochać się wzajemnie. Natomiast Giełda jest symbolem śmierci. Okrada się tam
biedaków, którzy przynoszą swoje ostatnie grosze, mając nadzieję zdobyć dzięki
temu środki, które pozwoliłyby im zrealizować ich zamierzenia. To właśnie
miłość, jaką odczuwam do biednych, każe mi grać na giełdzie, z nadzieją
doprowadzenia do ruiny agentów giełdowych. Obracają oni ogromnymi sumami, będącymi
znakiem śmierci, to wszystko nie może pochodzić od Boga. Wybiorę się zatem na giełdę w Zurychu, żeby zdobyć tam pieniądze.
Moja żona także pragnie, bym wybrał się do Zurychu, ma mnie tam przebadać
specjalista. Obiecałem dać jej sto tysięcy franków, jeśli doktor stwierdzi, że
mój system nerwowy jest nie w porządku. Jeśli okażę się zdrowy, nie dam jej
nic. Obiecałem jej to nie posiadając jeszcze takiej sumy, ale spróbuję
szczęścia na Giełdzie. Tak więc wkrótce wyruszę do
Zurychu, gdzie będę musiał pozostać przez kilka tygodni. Nie mam pieniędzy na
opłacenie tego wszystkiego, ale żona, która będzie mi towarzyszyć, da mi trochę
pieniędzy i pokryje wszystkie koszta. Dwieście franków, jakie zostało na moim
koncie bankowym, pozwoli mi zacząć spekulować. Mam ochotę wszystko stracić, by
moja żona miała okazję mnie wspomóc. Ale przecież Bóg z całą pewnością pomoże
mi wygrać i nie odczuwam żadnego niepokoju. Trzeba, bym wykorzystał ruinę
Giełdy, taka jest Jego wola. To w ten właśnie sposób, a nie dzięki memu TAŃCOWI
zdobędę pieniądze. Zorientuję się w sytuacji dzięki lekturze gazet, po czym
kupię trochę akcji. Nie znam niemieckiego, ale będę umiał znaleźć odpowiednie
informacje...
Jestem Bogiem uczynionym
człowiekiem i odczuwam to samo, czego doświadczał Chrystus. Jestem podobny
Buddzie, Bogu buddyjskiemu, wszystkim odmianom Boga jakie
znam i jakie napotkałem, celowo symuluję szaleństwo, by otrzymać to, czego
pragnę. Jeśli świat wiedziałby, że jestem nieszkodliwym szaleńcem, to jestem
pewien, że nikt już by się mnie nie bał. Odsuwam się od tych, którzy uważają
mnie za niebezpiecznego obłąkańca, mnie -- szaleńca, który kocha ludzkość, bo
moje szaleństwo to umiłowanie ludzkości.
Wynalazłem stylograf
i powiedziałem o tym żonie. Moje odkrycie może nam przynieść mnóstwo pieniędzy,
ale ona nie zainteresowała się tym, gdyż sądzi, że ja już nie wiem co robię. Pokazałem jej jednocześnie pióro i ołówek,
żeby wytłumaczyć mój wynalazek. Wyślę go do Steinhardta,
jest zarazem moim przyjacielem i plenipotentem -- poproszę, by zajął się
opatentowaniem go. Steinhardt jest inteligentny,
zrozumie znaczenie tego wynalazku. Jeśli zawrzemy umowę, odstąpię mu nawet mój
patent - jeśli nie - wszystko zniszczę.
Nie posiadając bogactw, nie
pragnąc ich posiadania, potrzebuję tylko miłości. Chcę uwolnić się od tej
brudnej, ohydnej rzeczy, jaką jest pieniądz, chcę rozdać go biednym, by mieli z czego żyć, by nie musieli umierać z głodu. Ja wiem
jak uniknąć śmierci głodowej, umiałbym się przed nią uchronić.
Nie jestem cudownym dzieckiem,
które pokazuje się w cyrku, ale człowiekiem obdarzonym wrażliwością. Upłynęły
już miliony lat od dnia stworzenia człowieka. Dzisiejsi ludzie wbili sobie w
głowę myśl, że Bóg jest tam, gdzie techniczne wynalazki osiągnęły najwyższy
stopień rozwoju. Bóg był obecny na długo przed stworzeniem pierwszych
mechanizmów. Stal jest rzeczą pożyteczną,
ale jednocześnie straszliwą, tak samo jak samolot. Podróżowałem kiedyś
samolotem i płakałem. Sam nie wiedząc czemu, miałem
wrażenie, że zniszczy wszystkie ptaki -- rzeczywiście, wszystkie uciekały na
jego widok. Użyteczność samolotu, pochodząca od Boga, może mi się tylko
podobać, nie powinna jednak być przeceniana. I trzeba wystrzegać się
wykorzystywania go jako narzędzia wojny. Żeby pokochać samoloty, musiałbym być
pewien, że nie będzie się ich używać w regionach, w których żyją ptaki. Jestem
przyjacielem ptaków, nie chciałbym, żeby się bały. Pewien słynny pilot,
przelatując nad Szwajcarią, celowo uderzył orła. Orzeł jest okrutnym
zwierzęciem, nie kocha innych ptaków, ale skoro Bóg dał mu życie, nie mamy
prawa mu go odbierać.
W Petersburgu, gdzie chodziłem
do szkoły, nie nauczono mnie zbyt wiele. Nie wiedziałbym, co robić z
wykształceniem uniwersyteckim, nie było mi do niczego potrzebne tyle wiedzieć.
Nie podobały mi się uniwersytety, gdzie zajmowano się tylko polityką.
Polityka, którą wymyśliły rządy, jest zwiastunką śmierci. Ludzie nie są w
stanie porozumieć się ze sobą w swoim zagubieniu, zatem dzielą się na partie.
Wracając jeszcze do tego co napisałem o samolocie,
który napotkał orła, zapomniałem dodać, że orzeł jest ptakiem bożym. Nie
należało zabijać carów, cesarzy ani królów. Kocham carów i arystokratów, nawet jeśli ich czyny nie zawsze są godne pochwały...
Diagilew jest także orłem,
jednym z tych, którym należy uniemożliwić mieszanie się do spraw mniejszych
ptaków -- w gruncie rzeczy wystarczy dać mu dosyć pokarmu, by przestał je
atakować.
Diagilew jest człowiekiem
zepsutym; kocha chłopców. Powinno się zrobić wszystko, by ludzie nie
praktykowali podobnych obyczajów, ale nie należy ich za to więzić, ani sprawiać
im cierpienia. Chrystus nie jest Antychrystem, jak powiedział Mereżkowski... Hiszpanie kochają zabijanie byków, kochają zatem morderstwo. Straszni są ludzie, którzy mordują
byki! Ani Kościołowi, ani nawet samemu Papieżowi nie udało się położyć kresu
tej rzezi. Hiszpanie mówią, że byki to tylko zwierzęta, ale przed dobiciem byka
torreador zaczyna nieraz
płakać... Okazałem kiedyś otwarcie przerażenie, jakie budzi we mnie ta masakra,
ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Diagilew i Z. stwierdzili,
że walka z bykiem jest rodzajem wspaniałej sztuki. Powie się pewnie od razu,
że przecież jestem wariatem, i że nie warto zajmować się tym
co wygaduję: Diagilew zawsze używa tego argumentu. Uważa się za
niepokonanego, ale ja, który wiem, jak z nim walczyć, rzucę mu wyzwanie i pokonam
go w wyścigu byków -- bowiem jestem Bogiem pod postacią
byka -- rannego byka. Jestem Apisem, jestem Egipcjaninem, czerwonoskórym,
Negrem, Chińczykiem, Japończykiem, obcokrajowcem, nieznajomym. Jestem ptakiem
morskim wzlatującym nad stałym lądem...
W czasach
kiedy mieszkałem z Diagilewem w Paryżu, odczuwałem wielki pociąg do
dziwek. Diagilew uznał mnie za głupca, a ja mimo to nie przestałem za nimi
chodzić. Przebiegałem całe miasto, starając się znaleźć najtańszą, i bojąc się
jednocześnie, że ktoś mnie zauważy. Wiedziałem, że te kobiety, będąc pod stałą
kontrolą policji, nie mogą być chore. Mówiłem sobie jednak, że to, co robię,
jest ohydne, i w razie ujawnienia mego procederu będę zgubiony... Ponieważ
przywiązywałem duże znaczenie do tego, by dziewczyna była zdrowa i piękna,
poszukiwanie ich zajmowało mi wiele czasu, i często powracałem do domu z
pustymi rękami. Brakowało mi doświadczenia, używałem wszystkich możliwych
sposobów, by zwrócić na siebie ich uwagę: one jednak nie poświęcały mi jej zbyt
wiele z racji mego prostego stroju -- ubierałem się skromnie, żeby nie zostać
rozpoznanym. Pewnego dnia, właśnie kiedy za jedną
szedłem, zauważyłem skierowany na mnie wzrok młodego mężczyzny. Siedział w powozie,
w towarzystwie swej żony i dzieci. Sądząc, że zostałem rozpoznany, poczułem
się strasznie upokorzony. Moja twarz zrobiła się czerwona, a mimo to nie
przerwałem mego pościgu. Jeśli przeczytałaby to moja żona, byłaby zła i
straciłaby do mnie zaufanie. Skłamałem jej kiedyś, mówiąc, że była pierwszą kobietą jaką znałem. A znałem przecież przed nią tyle
innych! Ona jednak była taka urocza i naiwna!
Kochałem się kiedyś z kobietą,
która wszystkiego mnie nauczyła. Byłem wzburzony i chciałem jej wytłumaczyć, że
pożałowania godne jest oddawanie się takim praktykom. Odpowiedziała mi, że
gdyby nie robiła tego wszystkiego z mężczyznami, umarłaby z głodu. Powiedziałem
jej wtedy, że nie mam ochoty nic z nią robić i dałem jej pieniądze. Prosiła
mnie, żebym został, ale odmówiłem z powodu upokorzenia jakie
odczuwałem. Wynajmowałem też pokoje w małych hotelikach, których właściciele
wynajmują je na godziny parom uprawiającym wolną miłość. Używam terminu "wolna
miłość" na określenie ekscytacji, jaką mężczyźni lubią wywoływać u kobiet.
Ja boję się odczuwać podniecenie, dlatego właśnie nie
chcę odżywiać się mięsem. Dzisiaj zjadłem go trochę i nagle opanowało mnie
pożądanie w stosunku do kobiety zamiatającej chodnik. Nie podobała mi się
wcale, ale popychała mnie ku niej żądza.
Bóg uchronił mnie jednak przed tym...
Bóg chce tego, by moja żona
była szczęśliwa. Postaram się zatem zdobyć jakieś
pieniądze. Nie są one dla mnie szczęściem samym w sobie, ale środkiem, dzięki
któremu będę mógł pomagać innym. CZUJĘ ZA SOBĄ ŚLEDZĄCY MNIE WZROK. Wiem, że
chce się mnie skrzywdzić, ale nie będę się bronił i mój wróg stanie się
bezsilny. Są ludzie, którzy nie zawahaliby się uderzyć bliźniego, a nawet
zabić go, nawet jeśli byłby bezbronny, ale Bóg zatrzymuje
ramię takich ludzi. Diagilew i jemu podobni byliby do tego zdolni...
Diagilew kochał przede mną
innego mężczyznę. Zrozumiałem, że kochał go fizycznie i oczekiwał wzajemności.
Diagilew rozwinął w sobie zamiłowanie do dzieł sztuki, a w swoim podopiecznym Massinie pragnienie sławy. Ja nie odczuwam ani jednego ani
drugiego. Diagilew dostrzegł to i przestał się mną interesować, wskutek czego
zacząłem biegać za kobietami. Odpowiadało to moim upodobaniom, podczas gdy
Diagilew myślał, że przymuszam się do tego. Doskonaliłem mój taniec i zacząłem
sam układać balety -- co nie podobało się Diagilewowi,
który nie chciał, bym robił cokolwiek samodzielnie... Nie kochałem Diagilewa, a
jednak z nim żyłem. Nienawidziłem go od pierwszego dnia naszej znajomości, narzucał
mi się korzystając z mojego ubóstwa, wiedząc, że 65 rubli miesięcznie nie może
uchronić mojej matki i mnie przed śmiercią głodową. Zajmowaliśmy wówczas
dwupokojowe mieszkanie, za które płaciliśmy 35 albo 37 rubli miesięcznie...
Bardzo kochałem muzykę. Poznany
przeze mnie kiedyś rosyjski książę przedstawił mnie pewnemu polskiemu hrabiemu,
którego nazwiska celowo nie wymieniam, chcąc oszczędzić niesławy jego rodzinie.
Ów hrabia kupił mi w prezencie pianino -- ale to nie
jego naprawdę kochałem, tylko księcia. Ivor poznał
mnie natomiast z Diagilewem, który zaprosił mnie do hotelu "Europa",
gdzie się akurat zatrzymał. Diagilew nie spodobał mi się z powodu jego
pretensjonalnego głosu, jednak pojąłem od razu, że jest on narzędziem mego
przeznaczenia. Napotkałem swoją szansę. Natychmiast pozwoliłem mu kochać się ze
mną. Drżałem jak liść i robiłem wszystko, by ukryć nienawiść, jaką do niego
czułem, wiedziałem, że jeśli postąpię inaczej, moja matka i ja umrzemy z głodu.
Od pierwszej chwili pojąłem, kim naprawdę jest Diagilew i udawałem, że jestem
po jego stronie. Musiałem przeżyć i wobec tego jaką
różnicę czyniło to czy inne poświęcenie? Taniec był dla mnie ciężką pracą,
byłem stale zmęczony, jednak ukrywałem to, nie chcąc, by
Diagilew nudził się w moim towarzystwie. Wiedziałem dobrze
jakiego rodzaju pożądanie odczuwał: kochał chłopców, co sprawiało, że
nigdy nie byliśmy w stanie naprawdę się zrozumieć... Boję się, że zostanę źle
zrozumiany. Pragnę, by po opublikowaniu mego pamiętnika, nie wyrządzono mu
żadnej krzywdy, BŁAGAM, BY POZOSTAWIONO GO W SPOKOJU, kocham go tak, jak
wszystkich innych ludzi. Nie będąc Bogiem nie daję sobie prawa osądzania go. To
na nim jedynie ciąży. Ludzkie prawo, każące za błędy, nie powinno być użyte
przeciwko Diagilewowi. On mnie tylko skrzywdził, mnie samego, a ja nie pragnę
dla niego żadnej kary. Każdy powinien przyznać się do swych własnych błędów, i
oto ja wymierzam sobie karę przed obliczem wszystkich, opowiadając o swoim
życiu...
Jestem żonaty od pięciu lat.
Także z Diagilewem przeżyłem pięć lat. Nie jestem zbyt pewien tych liczb, ale
mam teraz blisko dwadzieścia dziewięć lat i miałem jakieś dziewiętnaście, kiedy
poznałem Diagilewa. Podziwiałem go wówczas i kiedy mówił, że kochać kobietę
jest rzeczą odrażającą, wierzyłem mu. Jeślibym mu nie wierzył, niemożliwe
byłoby, bym uczynił to wszystko, co uczyniłem...
Byłem jeszcze małym dzieckiem,
kiedy mój ojciec, pragnąc bym nauczył się pływać, rzucił mnie do wody. Po
krótkiej walce zacząłem tonąć i poczułem, że się duszę. Zacisnąłem wtedy mocno
usta, i zatrzymując w płucach resztkę powietrza pomyślałem, że wyjdę z tego
cało, jeśli taka jest wola boża. Nie wiem, w jaki sposób udało mi się przejść
kilka kroków po dnie i zobaczyć znowu światło... Nie widziałem nieba, tylko
zakrywającą mnie wodę. Nagle poczułem w sobie jakąś siłę i udało mi się
dosięgnąć liny, którą chwyciłem z całych sił. To mnie ocaliło. Staram się
opowiadać to, co rzeczywiście się wydarzyło. Można spytać moją mamę. Na pewno
nie zapomniała tego wypadku i mogłaby potwierdzić, że stało się to w
Petersburgu, na brzegu Newy, w kąpielisku dla mężczyzn... Byłem wówczas
zaledwie sześcio- czy siedmioletnim chłopcem, ale nie
zapomniałem tego wypadku, gdyż dzieci na całe życie zapamiętują wszystko, co
się im przydarzyło...
Jako dziecko nie lubiłem Pisma
Świętego, nudziło mnie. Bawiły mnie natomiast lekcje religii, lubiłem słuchać
żartów batiuszki, ojczulka. Ów ojczulek nie był moim ojcem, bo opowiadał ciągle
o "swoich dzieciach". Pokazywał nam monetę i mówił, że z jej pomocą potrafi
sprawić, że każdy go zrozumie. Zasmucało mnie to, gdyż zaraz myślałem o mojej
matce, która tak bardzo potrzebowała pieniędzy. Batiuszka nie był prawdziwym
ojczulkiem, musiałby być zacnym człowiekiem, a on ciągle musiał powstrzymywać
się przed atakami złości. Wszystkie dzieci o tym wiedziały i nie wahały się
przed wyprawianiem mu różnych psikusów...
Trudności w szkole sprawiała mi
tylko nauka francuskiego i lekcje, na których komentowaliśmy Pismo Święte.
Orientowałem się trochę w rosyjskiej wersji Pisma Świętego, bo w dni świąteczne
chodziłem do cerkwi i podziwiałem lśniące w słońcu srebrne ikony. W cerkwi
sprzedawano gromnice i ja także, razem z moim przyjacielem Isajewem,
czasami je sprzedawałem.
Z odrazą czułem zbliżanie się
dnia, w którym zacząłem oddawać się onanizmowi. Ciągnęło mnie do tego za
każdym razem, kiedy kładłem się do łóżka. Mój profesor, Iwan, zorientował się że to robię, ale oszczędził mi upokorzenia i nikt w
szkole o niczym się nie dowiedział. Onanizowałem się zatem
dalej, aż do momentu, w którym dostrzegłem, że coraz gorzej tańczę. Wpadłem w
panikę na myśl o tym, że matka, którą utrzymywałem, mogła wkrótce znaleźć się
w biedzie. Podjąłem wówczas walkę z tym wstrętnym przyzwyczajeniem;
powstrzymywałem się powtarzając sobie bez przerwy: Nie wolno ci tego robić! Poświęciłem
więcej wysiłku nauce i udało mi się w końcu nie podnosić już więcej rąk
przeciw memu ciału. Miałem wówczas piętnaście lat i dzięki miłości, jaką
odczuwałem do mojej matki, udało mi się poprawić. Zacząłem pracować i wkrótce
zauważono moje postępy...
Po zdaniu egzaminów poczułem
się wolny, ale ta wolność mnie przerażała. Otrzymałem nagrodę -- Biblię z
wpisem mego nauczyciela religii. Biblia była napisana po łacinie i po polsku, a
te języki znałem bardzo słabo. Nie miałem z niej zatem
żadnego pożytku. Łatwiej było mi zrozumieć Biblię napisaną po rosyjsku, w
trakcie lektury czułem jednak, że bez przerwy umyka mi sens czytanych słów, tak że nie sprawiało mi to żadnej przyjemności. Sama książka
była pięknie wydana i oprawiona, ale zupełnie dla mnie niezrozumiała. Łatwiejsza
okazała się dla mnie lektura Dostojewskiego, którego książki pochłaniałem za
jednym tchem. Słowo "pochłaniałem" jest tu najwłaściwsze. Czytając Idiotę
odkryłem, że tytułowy Idiota nie był naprawdę idiotą, tylko dobrym
człowiekiem. Będąc młody, nie znałem jeszcze życia i nie do końca rozumiałem
naturę tej postaci, której psychika wydaje mi się dzisiaj zupełnie zrozumiała,
ponieważ dzisiaj mnie samemu zdarza się być branym za idiotę, a nawet nieraz
udaję, że nim jestem, gdyż podoba mi się ten stan ducha. Wiem, że pewien rodzaj
nerwowości może łatwo wyrodzić się w szaleństwo i mogłem się obawiać, że
przydarzy mi się coś takiego. Nie jestem jednak szaleńcem, tak jak Idiota
Dostojewskiego nie jest idiotą... Robię wszystko, by pisać spokojnie, bez
nerwowości, ale także nie za wolno. Myślę, że od kaligrafii ważniejsza jest
umiejętność szybkiego zapisywania swoich myśli... Moja ręka męczy się zapisywaniem
tylu słów, co sprawia, że litery wydają się rozstrzelone...
Wacław NIŻYŃSKI
Journal de Nijinsky, Editions Gallimard, 1953
tłumaczył
C.M.
Wacław
F. Niżyński urodził się w Kijowie, w 1890 roku, w rodzinie polskich przesiedleńców.
W wieku dziesięciu lat rozpoczął naukę w szkole tańca przy Teatrze Cesarskim w
Petersburgu. Jako genialny uczeń został dwa lata później zaangażowany do baletu
w Teatrze Cesarskim. Poznał tam Sergiusza Diagilewa, który zaangażował go do
trupy baletowej występującej gościnnie w Paryżu. We Francji Niżyński odniósł
tryumf i został przez krytykę uznany za najwybitniejszego tancerza swoich
czasów. Rok później, w czasie ponownej wizyty w Paryżu, Niżyński interpretował
między innymi czarnego niewolnika w balecie Szecherezada,
a w Widmie róży wykonał najsłynniejszy
skok w historii baletu. Porzucił następnie Teatr Cesarski i związał się z
trupą baletową Diagilewa. Ożenił się i opuścił na krótko trupę baletową
Diagilewa, by powrócić do niej w latach pierwszej wojny światowej, jako jej
kierownik artystyczny. Po tryumfalnych występach w Ameryce Południowej
Niżyński osiadł wraz z żoną w Saint -- Moritz. Tam
pojawiły się u niego pierwsze oznaki choroby psychicznej. Po pobycie w
zakładzie dla obłąkanych Lipotmezowa Niżyński
rozpoczął trwającą aż do śmierci wędrówkę po szpitalach psychiatrycznych całej
Europy. Zmarł w Londynie, w 1950 roku. Składające się na Dziennik Niżyńskiego
notatki, które powstały w początkowym okresie jego choroby, w 1919 roku,
zostały odnalezione przypadkowo pośród dokumentów należących do jego córki.