Wacław NIŻYŃSKI

 

 

SEKS, SZMAL I SAKRUM

ŚWIĘTA TRÓJCA (STŁUMIONA)

 

 

Ludzie nie zawahają się powiedzieć, że Niżyński symuluje szaleństwo z powodu swoich złych uczynków. Złe uczynki to najstraszniejsza rzecz, nienawidzę ich i staram się ich nie popełniać. Jeśli jednak zdarza mi się czasem zbłądzić, to nie dlatego, że nie poznałem Boga. Odczułem jego obecność w tym samym momencie, w którym zrozumiałem, że nie jestem w stanie pojąć co oznaczają naprawdę ludzkie uczynki. W każdym człowieku można znaleźć uczucie, ale prawdziwa natura tego uczucia pozostaje ukryta. Jeśli zacząłem pisać tę książkę, to właśnie po to, by wszystko to wyjaśnić. Łatwo zauważyć, że przedstawiam tylko moje osobiste poglądy, jednak jestem przekonany, że mój punkt widzenia jest słuszny, pochodzi bowiem od Boga żyjącego we mnie. A co do błędów przeze mnie popełnionych, to odkupiłem je moim życiem, cierpiąc bardziej niż ktokolwiek na tym świecie...

Kocham Rosję, kraj, w którym się wychowywałem, lecz moja żona boi się jej. Nie przejmuję się zwykle miejscem, w którym przyszło mi mieszkać. Zgadzam się jechać tam, gdzie Bóg mnie wysyła, nawet jeśli przyszłoby mi spędzić w podróży całe moje życie.

Namalowałem obraz, na którym przedstawiam Chrystusa bez brody i bez wąsów, ale z długimi włosami. Jesteśmy do siebie podobni, tylko jego wzrok pełen jest pogodnej stałości, podczas gdy moje oczy uciekają na wszystkie strony. (Jestem człowiekiem RUCHU, dla mnie spoczynek jest przymusem.) Każdy z nas zachowuje się zatem w odpowiadający mu sposób. On lubi pozostawać nieporuszony, podczas gdy ja muszę się kręcić, muszę tańczyć...

...jestem jednocześnie człowiekiem i Bogiem, jeśli mój kształt jest cielesny, to dlatego, że powstałem z ciała. Bóg uczynił mnie z ciała. Jestem Bogiem, Bóg jest źródłem mego szczęścia. Dar, jaki uczyniłem mu ze swej miłości, jest jednocześnie uśmiechem, jaki ofiaruję sobie samemu. Ludzie sądzą, że grozi mi obłęd, że stracę rozum. Nietzsche oszalał, ponieważ zbyt wiele rozmyślał. Ja powstrzymuję się przed zbędnym myśleniem i nie mógłbym oszaleć. Mam twardą, solidną czaszkę; w balecie Szecherezada, w którym tańczyłem śmiertelnie rannego Negra, musiałem utrzymać równowagę opierając się na głowie, i dałem sobie z tym doskonale radę, publiczność mnie oklaskiwała...

Jeśli mógłbym swobodnie dysponować milionami, użyłbym ich, by doprowadzić do krachu Giełdę i wykorzystałbym jej upadek. Jestem życiem, a żyć to znaczy kochać się wzajemnie. Natomiast Giełda jest symbolem śmierci. Okrada się tam biedaków, którzy przynoszą swoje ostatnie grosze, mając nadzieję zdobyć dzięki temu środki, które pozwoliłyby im zrealizować ich zamierzenia. To właśnie miłość, jaką odczuwam do biednych, każe mi grać na giełdzie, z nadzieją doprowadzenia do ruiny agentów giełdowych. Obracają oni ogromnymi sumami, będącymi znakiem śmierci, to wszystko nie może pochodzić od Boga. Wybiorę się zatem na giełdę w Zurychu, żeby zdobyć tam pieniądze. Moja żona także pragnie, bym wybrał się do Zurychu, ma mnie tam przebadać specjalista. Obiecałem dać jej sto tysięcy franków, jeśli doktor stwierdzi, że mój system nerwowy jest nie w porządku. Jeśli okażę się zdrowy, nie dam jej nic. Obiecałem jej to nie posiadając jeszcze takiej sumy, ale spróbuję szczęścia na Giełdzie. Tak więc wkrótce wyruszę do Zurychu, gdzie będę musiał pozostać przez kilka tygodni. Nie mam pieniędzy na opłacenie tego wszystkiego, ale żona, która będzie mi towarzyszyć, da mi trochę pieniędzy i pokryje wszystkie koszta. Dwieście franków, jakie zostało na moim koncie bankowym, pozwoli mi zacząć spekulować. Mam ochotę wszystko stracić, by moja żona miała okazję mnie wspomóc. Ale przecież Bóg z całą pewnością pomoże mi wygrać i nie odczuwam żadnego niepokoju. Trzeba, bym wykorzystał ruinę Giełdy, taka jest Jego wola. To w ten właśnie sposób, a nie dzięki memu TAŃCOWI zdobędę pieniądze. Zorientuję się w sytuacji dzięki lekturze gazet, po czym kupię trochę akcji. Nie znam niemieckiego, ale będę umiał znaleźć odpowiednie informacje...

Jestem Bogiem uczynionym człowiekiem i odczuwam to samo, czego doświadczał Chrystus. Jestem podobny Buddzie, Bogu buddyjskiemu, wszystkim odmianom Boga jakie znam i jakie napotkałem, celowo symuluję szaleństwo, by otrzymać to, czego pragnę. Jeśli świat wiedziałby, że jestem nieszkodliwym szaleńcem, to jestem pewien, że nikt już by się mnie nie bał. Odsuwam się od tych, którzy uważają mnie za niebezpiecznego obłąkańca, mnie -- szaleńca, który kocha ludzkość, bo moje szaleństwo to umiłowanie ludzkości.

Wynalazłem stylograf i powiedziałem o tym żonie. Moje odkrycie może nam przynieść mnóstwo pieniędzy, ale ona nie zainteresowała się tym, gdyż sądzi, że ja już nie wiem co robię. Pokazałem jej jednocześnie pióro i ołówek, żeby wytłumaczyć mój wynalazek. Wyślę go do Steinhardta, jest zarazem moim przyjacielem i plenipotentem -- poproszę, by zajął się opatentowaniem go. Steinhardt jest inteligentny, zrozumie znaczenie tego wynalazku. Jeśli zawrzemy umowę, odstąpię mu nawet mój patent - jeśli nie - wszystko zniszczę.

Nie posiadając bogactw, nie pragnąc ich posiadania, potrzebuję tylko miłości. Chcę uwolnić się od tej brudnej, ohydnej rzeczy, jaką jest pieniądz, chcę rozdać go biednym, by mieli z czego żyć, by nie musieli umierać z głodu. Ja wiem jak uniknąć śmierci głodowej, umiałbym się przed nią uchronić.

Nie jestem cudownym dzieckiem, które pokazuje się w cyrku, ale człowiekiem obdarzonym wrażliwością. Upłynęły już miliony lat od dnia stworzenia człowieka. Dzisiejsi ludzie wbili sobie w głowę myśl, że Bóg jest tam, gdzie techniczne wynalazki osiągnęły najwyższy stopień rozwoju. Bóg był obecny na długo przed stworzeniem pierwszych mechanizmów. Stal jest rzeczą pożyteczną, ale jednocześnie straszliwą, tak samo jak samolot. Podróżowałem kiedyś samolotem i płakałem. Sam nie wiedząc czemu, miałem wrażenie, że zniszczy wszystkie ptaki -- rzeczywiście, wszystkie uciekały na jego widok. Użyteczność samolotu, pochodząca od Boga, może mi się tylko podobać, nie powinna jednak być przeceniana. I trzeba wystrzegać się wykorzystywania go jako narzędzia wojny. Żeby pokochać samoloty, musiałbym być pewien, że nie będzie się ich używać w regionach, w których żyją ptaki. Jestem przyjacielem ptaków, nie chciałbym, żeby się bały. Pewien słynny pilot, przelatując nad Szwajcarią, celowo uderzył orła. Orzeł jest okrutnym zwierzęciem, nie kocha innych ptaków, ale skoro Bóg dał mu życie, nie mamy prawa mu go odbierać.

W Petersburgu, gdzie chodziłem do szkoły, nie nauczono mnie zbyt wiele. Nie wiedziałbym, co robić z wykształceniem uniwersyteckim, nie było mi do niczego potrzebne tyle wiedzieć. Nie podobały mi się uniwersytety, gdzie zajmowano się tylko polityką. Polityka, którą wymyśliły rządy, jest zwiastunką śmierci. Ludzie nie są w stanie porozumieć się ze sobą w swoim zagubieniu, zatem dzielą się na partie. Wracając jeszcze do tego co napisałem o samolocie, który napotkał orła, zapomniałem dodać, że orzeł jest ptakiem bożym. Nie należało zabijać carów, cesarzy ani królów. Kocham carów i arystokratów, nawet jeśli ich czyny nie zawsze są godne pochwały...

Diagilew jest także orłem, jednym z tych, którym należy uniemożliwić mieszanie się do spraw mniejszych ptaków -- w gruncie rzeczy wystarczy dać mu dosyć pokarmu, by przestał je atakować.

Diagilew jest człowiekiem zepsutym; kocha chłopców. Powinno się zrobić wszystko, by ludzie nie praktykowali podobnych obyczajów, ale nie należy ich za to więzić, ani sprawiać im cierpienia. Chrystus nie jest Antychrystem, jak powiedział Mereżkowski... Hiszpanie kochają zabijanie byków, kochają zatem morderstwo. Straszni są ludzie, którzy mordują byki! Ani Kościołowi, ani nawet samemu Papieżowi nie udało się położyć kresu tej rzezi. Hiszpanie mówią, że byki to tylko zwierzęta, ale przed dobiciem byka torreador zaczyna nieraz płakać... Okazałem kiedyś otwarcie przerażenie, jakie budzi we mnie ta masakra, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Diagilew i Z. stwierdzili, że walka z bykiem jest rodzajem wspaniałej sztuki. Powie się pewnie od razu, że przecież jestem wariatem, i że nie warto zajmować się tym co wygaduję: Diagilew zawsze używa tego argumentu. Uważa się za niepokonanego, ale ja, który wiem, jak z nim walczyć, rzucę mu wyzwanie i pokonam go w wyścigu byków -- bowiem jestem Bogiem pod postacią byka -- rannego byka. Jestem Apisem, jestem Egipcjaninem, czerwonoskórym, Negrem, Chińczykiem, Japończykiem, obcokrajowcem, nieznajomym. Jestem ptakiem morskim wzlatującym nad stałym lądem...

W czasach kiedy mieszkałem z Diagilewem w Paryżu, odczuwałem wielki pociąg do dziwek. Diagilew uznał mnie za głupca, a ja mimo to nie przestałem za nimi chodzić. Przebiegałem całe miasto, starając się znaleźć najtańszą, i bojąc się jednocześnie, że ktoś mnie zauważy. Wiedziałem, że te kobiety, będąc pod stałą kontrolą policji, nie mogą być chore. Mówiłem sobie jednak, że to, co robię, jest ohydne, i w razie ujawnienia mego procederu będę zgubiony... Ponieważ przywiązywałem duże znaczenie do tego, by dziewczyna była zdrowa i piękna, poszukiwanie ich zajmowało mi wiele czasu, i często powracałem do domu z pustymi rękami. Brakowało mi doświadczenia, używałem wszystkich możliwych sposobów, by zwrócić na siebie ich uwagę: one jednak nie poświęcały mi jej zbyt wiele z racji mego prostego stroju -- ubierałem się skromnie, żeby nie zostać rozpoznanym. Pewnego dnia, właśnie kiedy za jedną szedłem, zauważyłem skierowany na mnie wzrok młodego mężczyzny. Siedział w powozie, w towarzystwie swej żony i dzieci. Sądząc, że zostałem rozpoznany, poczułem się strasznie upokorzony. Moja twarz zrobiła się czerwona, a mimo to nie przerwałem mego pościgu. Jeśli przeczytałaby to moja żona, byłaby zła i straciłaby do mnie zaufanie. Skłamałem jej kiedyś, mówiąc, że była pierwszą kobietą jaką znałem. A znałem przecież przed nią tyle innych! Ona jednak była taka urocza i naiwna!

Kochałem się kiedyś z kobietą, która wszystkiego mnie nauczyła. Byłem wzburzony i chciałem jej wytłumaczyć, że pożałowania godne jest oddawanie się takim praktykom. Odpowiedziała mi, że gdyby nie robiła tego wszystkiego z mężczyznami, umarłaby z głodu. Powiedziałem jej wtedy, że nie mam ochoty nic z nią robić i dałem jej pieniądze. Prosiła mnie, żebym został, ale odmówiłem z powodu upokorzenia jakie odczuwałem. Wynajmowałem też pokoje w małych hotelikach, których właściciele wynajmują je na godziny parom uprawiającym wolną miłość. Używam terminu "wolna miłość" na określenie ekscytacji, jaką mężczyźni lubią wywoływać u kobiet. Ja boję się odczuwać podniecenie, dlatego właśnie nie chcę odżywiać się mięsem. Dzisiaj zjadłem go trochę i nagle opanowało mnie pożądanie w stosunku do kobiety zamiatającej chodnik. Nie podobała mi się wcale, ale popychała mnie ku niej żądza. Bóg uchronił mnie jednak przed tym...

Bóg chce tego, by moja żona była szczęśliwa. Postaram się zatem zdobyć jakieś pieniądze. Nie są one dla mnie szczęściem samym w sobie, ale środkiem, dzięki któremu będę mógł pomagać innym. CZUJĘ ZA SOBĄ ŚLEDZĄCY MNIE WZROK. Wiem, że chce się mnie skrzywdzić, ale nie będę się bronił i mój wróg stanie się bezsilny. Są ludzie, którzy nie zawahaliby się uderzyć bliźniego, a nawet zabić go, nawet jeśli byłby bezbronny, ale Bóg zatrzymuje ramię takich ludzi. Diagilew i jemu podobni byliby do tego zdolni...

Diagilew kochał przede mną innego mężczyznę. Zrozumiałem, że kochał go fizycznie i oczekiwał wzajemności. Diagilew rozwinął w sobie zamiłowanie do dzieł sztuki, a w swoim podopiecznym Massinie pragnienie sławy. Ja nie odczuwam ani jednego ani drugiego. Diagilew dostrzegł to i przestał się mną interesować, wskutek czego zacząłem biegać za kobietami. Odpowiadało to moim upodobaniom, podczas gdy Diagilew myślał, że przymuszam się do tego. Doskonaliłem mój taniec i zacząłem sam układać balety -- co nie podobało się Diagilewowi, który nie chciał, bym robił cokolwiek samodzielnie... Nie kochałem Diagilewa, a jednak z nim żyłem. Nienawidziłem go od pierwszego dnia naszej znajomości, narzucał mi się korzystając z mojego ubóstwa, wiedząc, że 65 rubli miesięcznie nie może uchronić mojej matki i mnie przed śmiercią głodową. Zajmowaliśmy wówczas dwupokojowe mieszkanie, za które płaciliśmy 35 albo 37 rubli miesięcznie...

Bardzo kochałem muzykę. Poznany przeze mnie kiedyś rosyjski książę przedstawił mnie pewnemu polskiemu hrabiemu, którego nazwiska celowo nie wymieniam, chcąc oszczędzić niesławy jego rodzinie. Ów hrabia kupił mi w prezencie pianino -- ale to nie jego naprawdę kochałem, tylko księcia. Ivor poznał mnie natomiast z Diagilewem, który zaprosił mnie do hotelu "Europa", gdzie się akurat zatrzymał. Diagilew nie spodobał mi się z powodu jego pretensjonalnego głosu, jednak pojąłem od razu, że jest on narzędziem mego przeznaczenia. Napotkałem swoją szansę. Natychmiast pozwoliłem mu kochać się ze mną. Drżałem jak liść i robiłem wszystko, by ukryć nienawiść, jaką do niego czułem, wiedziałem, że jeśli postąpię inaczej, moja matka i ja umrzemy z głodu. Od pierwszej chwili pojąłem, kim naprawdę jest Diagilew i udawałem, że jestem po jego stronie. Musiałem przeżyć i wobec tego jaką różnicę czyniło to czy inne poświęcenie? Taniec był dla mnie ciężką pracą, byłem stale zmęczony, jednak ukrywałem to, nie chcąc, by Diagilew nudził się w moim towarzystwie. Wiedziałem dobrze jakiego rodzaju pożądanie odczuwał: kochał chłopców, co sprawiało, że nigdy nie byliśmy w stanie naprawdę się zrozumieć... Boję się, że zostanę źle zrozumiany. Pragnę, by po opublikowaniu mego pamiętnika, nie wyrządzono mu żadnej krzywdy, BŁAGAM, BY POZOSTAWIONO GO W SPOKOJU, kocham go tak, jak wszystkich innych ludzi. Nie będąc Bogiem nie daję sobie prawa osądzania go. To na nim jedynie ciąży. Ludzkie prawo, każące za błędy, nie powinno być użyte przeciwko Diagilewowi. On mnie tylko skrzywdził, mnie samego, a ja nie pragnę dla niego żadnej kary. Każdy powinien przyznać się do swych własnych błędów, i oto ja wymierzam sobie karę przed obliczem wszystkich, opowiadając o swoim życiu...

Jestem żonaty od pięciu lat. Także z Diagilewem przeżyłem pięć lat. Nie jestem zbyt pewien tych liczb, ale mam teraz blisko dwadzieścia dziewięć lat i miałem jakieś dziewiętnaście, kiedy poznałem Diagilewa. Podziwiałem go wówczas i kiedy mówił, że kochać kobietę jest rzeczą odrażającą, wierzyłem mu. Jeślibym mu nie wierzył, niemożliwe byłoby, bym uczynił to wszystko, co uczyniłem...

Byłem jeszcze małym dzieckiem, kiedy mój ojciec, pragnąc bym nauczył się pływać, rzucił mnie do wody. Po krótkiej walce zacząłem tonąć i poczułem, że się duszę. Zacisnąłem wtedy mocno usta, i zatrzymując w płucach resztkę powietrza pomyślałem, że wyjdę z tego cało, jeśli taka jest wola boża. Nie wiem, w jaki sposób udało mi się przejść kilka kroków po dnie i zobaczyć znowu światło... Nie widziałem nieba, tylko zakrywającą mnie wodę. Nagle poczułem w sobie jakąś siłę i udało mi się dosięgnąć liny, którą chwyciłem z całych sił. To mnie ocaliło. Staram się opowiadać to, co rzeczywiście się wydarzyło. Można spytać moją mamę. Na pewno nie zapomniała tego wypadku i mogłaby potwierdzić, że stało się to w Petersburgu, na brzegu Newy, w kąpielisku dla mężczyzn... Byłem wówczas zaledwie sześcio- czy siedmioletnim chłopcem, ale nie zapomniałem tego wypadku, gdyż dzieci na całe życie zapamiętują wszystko, co się im przydarzyło...

Jako dziecko nie lubiłem Pisma Świętego, nudziło mnie. Bawiły mnie natomiast lekcje religii, lubiłem słuchać żartów batiuszki, ojczulka. Ów ojczulek nie był moim ojcem, bo opowiadał ciągle o "swoich dzieciach". Pokazywał nam monetę i mówił, że z jej pomocą potrafi sprawić, że każdy go zrozumie. Zasmucało mnie to, gdyż zaraz myślałem o mojej matce, która tak bardzo potrzebowała pieniędzy. Batiuszka nie był prawdziwym ojczulkiem, musiałby być zacnym człowiekiem, a on ciągle musiał powstrzymywać się przed atakami złości. Wszystkie dzieci o tym wiedziały i nie wahały się przed wyprawianiem mu różnych psikusów...

Trudności w szkole sprawiała mi tylko nauka francuskiego i lekcje, na których komentowaliśmy Pismo Święte. Orientowałem się trochę w rosyjskiej wersji Pisma Świętego, bo w dni świąteczne chodziłem do cerkwi i podziwiałem lśniące w słońcu srebrne ikony. W cerkwi sprzedawano gromnice i ja także, razem z moim przyjacielem Isajewem, czasami je sprzedawałem.

Z odrazą czułem zbliżanie się dnia, w którym zacząłem oddawać się onanizmowi. Ciągnęło mnie do tego za każdym razem, kiedy kładłem się do łóżka. Mój profesor, Iwan, zorientował się że to robię, ale oszczędził mi upokorzenia i nikt w szkole o niczym się nie dowiedział. Onanizowałem się zatem dalej, aż do momentu, w którym dostrzegłem, że coraz gorzej tańczę. Wpadłem w panikę na myśl o tym, że matka, którą utrzymywałem, mogła wkrótce znaleźć się w biedzie. Podjąłem wówczas walkę z tym wstrętnym przyzwyczajeniem; powstrzymywałem się powtarzając sobie bez przerwy: Nie wolno ci tego robić! Poświęciłem więcej wysiłku nauce i udało mi się w końcu nie podnosić już więcej rąk przeciw memu ciału. Miałem wówczas piętnaście lat i dzięki miłości, jaką odczuwałem do mojej matki, udało mi się poprawić. Zacząłem pracować i wkrótce zauważono moje postępy...

Po zdaniu egzaminów poczułem się wolny, ale ta wolność mnie przerażała. Otrzymałem nagrodę -- Biblię z wpisem mego nauczyciela religii. Biblia była napisana po łacinie i po polsku, a te języki znałem bardzo słabo. Nie miałem z niej zatem żadnego pożytku. Łatwiej było mi zrozumieć Biblię napisaną po rosyjsku, w trakcie lektury czułem jednak, że bez przerwy umyka mi sens czytanych słów, tak że nie sprawiało mi to żadnej przyjemności. Sama książka była pięknie wydana i oprawiona, ale zupełnie dla mnie niezrozumiała. Łatwiejsza okazała się dla mnie lektura Dostojewskiego, którego książki pochłaniałem za jednym tchem. Słowo "pochłaniałem" jest tu najwłaściwsze. Czytając Idiotę odkryłem, że tytułowy Idiota nie był naprawdę idiotą, tylko dobrym człowiekiem. Będąc młody, nie znałem jeszcze życia i nie do końca rozumiałem naturę tej postaci, której psychika wydaje mi się dzisiaj zupełnie zrozumiała, ponieważ dzisiaj mnie samemu zdarza się być branym za idiotę, a nawet nieraz udaję, że nim jestem, gdyż podoba mi się ten stan ducha. Wiem, że pewien rodzaj nerwowości może łatwo wyrodzić się w szaleństwo i mogłem się obawiać, że przydarzy mi się coś takiego. Nie jestem jednak szaleńcem, tak jak Idiota Dostojewskiego nie jest idiotą... Robię wszystko, by pisać spokojnie, bez nerwowości, ale także nie za wolno. Myślę, że od kaligrafii ważniejsza jest umiejętność szybkiego zapisywania swoich myśli... Moja ręka męczy się zapisywaniem tylu słów, co sprawia, że litery wydają się rozstrzelone...

 

Wacław NIŻYŃSKI

 

Journal de Nijinsky, Editions Gallimard, 1953

tłumaczył C.M.

 

 

Wacław F. Niżyński urodził się w Kijowie, w 1890 roku, w rodzinie polskich przesiedleńców. W wieku dziesięciu lat rozpoczął naukę w szkole tańca przy Teatrze Cesarskim w Petersburgu. Jako genialny uczeń został dwa lata później zaangażowany do baletu w Teatrze Cesarskim. Poznał tam Sergiusza Diagilewa, który zaangażował go do trupy baletowej występującej gościnnie w Paryżu. We Francji Niżyński odniósł tryumf i został przez krytykę uznany za najwybitniejszego tancerza swoich czasów. Rok później, w czasie ponownej wizyty w Paryżu, Niżyński interpretował między innymi czarnego niewolnika w balecie Szecherezada, a w Widmie róży wykonał najsłynniejszy skok w historii baletu. Porzucił następnie Teatr Cesarski i związał się z trupą baletową Diagilewa. Ożenił się i opuścił na krótko trupę baletową Diagilewa, by powrócić do niej w latach pierwszej wojny światowej, jako jej kierownik artystyczny. Po tryumfalnych występach w Ameryce Południowej Niżyński osiadł wraz z żoną w Saint -- Moritz. Tam pojawiły się u niego pierwsze oznaki choroby psychicznej. Po pobycie w zakładzie dla obłąkanych Lipotmezowa Niżyński rozpoczął trwającą aż do śmierci wędrówkę po szpitalach psychiatrycznych całej Europy. Zmarł w Londynie, w 1950 roku. Składające się na Dziennik Niżyńskiego notatki, które powstały w początkowym okresie jego choroby, w 1919 roku, zostały odnalezione przypadkowo pośród dokumentów należących do jego córki.










bruLion - wybór tekstów