Gazeta Wyborcza - 31/03/1998
Włodzimierz Pawłowski
Dziedziczka w potrzasku
Jak Maria Nurowska dwór w Nowej Wsi kupiła
To kraj, którego nie znałam. Mogłam przetrzymać wiele, ale nie tego powieszonego kota z wydłubanymi oczami i obciętymi uszami. Zostać tu? A po co?! Żeby mnie kiedyś widłami zabili? - mówi z goryczą pisarka Maria Nurowska.
Nowa Wieś, 50 kilometrów od Warszawy. Osada jest maleńka, wszystkiego ze dwadzieścia chałup. Co czwarta stoi opuszczona. Przed wojną był to niewielki folwark. Majątek liczył 270 hektarów. Część podzielono między chłopów, na stu hektarach powstała Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna.
Zdewastowaną resztówkę z dworem i starym parkiem Maria Nurowska zobaczyła przed trzema laty. Odłożyła trochę pieniędzy z zagranicznych wydań swoich książek. Przepłaciła, ale kupiła. - Dwór nadaje się pewnie już tylko do rozbiórki, ale za to park jest piękny. Do tego te kamienne czworaki, prawdziwa rzadkość. Po odbudowie mogą być niczym wiejskie domy w Prowansji - dodaje w rozmarzeniu.
Taka bardziej filozof
- Najpierw chciałam ich przebłagać, przekupić - przyznaje Nurowska. Potrzebny był ktoś do przecinki w parku, najmowała miejscowych. Gospodarstwo sołtysa Zdzisława Polkowskiego jest najbliżej, niecałe sto metrów, więc to on dostawał za doglądanie majątku. Doszedł do 300 zł miesięcznie. - Sam doradziłem Marii, by przestała płacić. Bo za co pensja, skoro nie bardzo jest czego pilnować - wyznaje Paweł Lew, zięć pisarki.
Usłuchała porady. I wtedy się wszystko zaczęło. Na podjeździe zaczęły się pojawiać deski z nabitymi gwoździami. Co wizyta, to złorzeczenie kierowców i wymiana opon. Chytrze podwieszony nad wejściem wielki kocioł tylko cudem nikogo nie zabił.
Ale potrzask, taki jak na lisy, zadziałał. - Przez sześć tygodni nosiłam gips. Noga złamana była w dwóch miejscach. Według chirurga miałam szczęście, że byłam w grubych butach - opowiada pisarka.
Sołtys Polkowski wzrusza ramionami: - Nikogo tu nie zna, nikomu dzień dobry nie powie. Jak taka bogata, to powinna nająć dozorcę.
Stoimy przy dworskim płocie. Prowizorycznym, skleconym ze starych sztachet. - Miała ogrodzić, a tu co? Jak to u pisarki, chyba ma to tylko w głowie, potem opisze - ironizuje sołtys. O zięciu mówi, że "spokojny", o właścicielce - "taka bardziej filozof".
Zrobią wszystko
18 lutego Maria Nurowska poinformowała wojewódzkiego konserwatora zabytków w Siedlcach: "Dwór został doszczętnie zdewastowany, ściany porozbijane, drewno porąbane na drobne kawałki, a znajdujące się tam sprzęty po poprzednich właścicielach rozwleczone po całym parku. O tym akcie wandalizmu został powiadomiony posterunek policji w Dobrem; przybyły na miejsce policjant spisał protokół, przesłuchał sołtysa i okolicznych mieszkańców wsi. Oczywiście nikt nic nie wie i nie słyszał".
Najgorsze wydarzyło się jednak tydzień później. Przy wejściu do czworaków wisiał martwy kot z wydłubanymi oczami i obciętymi uszami. - Sprawa z kotem mnie dobiła. Zrozumiałam, że zrobią wszystko, by mnie stąd przepę-dzić - wyznaje pisarka. Okaleczone zwierzę podziałało na nią bardziej, niż obelżywe napisy na dworskich murach i wymalowane gwiazdy Dawida. - To stale wychodzi. Co chwila słyszę "Żydy", "Żydki" - mówi Paweł Lew. Zaskoczyła go niechęć, z jaką opowiadano mu o pewnym rolniku, mieszkańcu pobliskiego Pniewnika, który podczas okupacji ukrywał Żydów. Ocaleli, wyjechali do Izraela, teraz piszą, przysyłają paczki. - Nie wytrzymałem i zapytałem: To też niedobrze? Chwila zastanowienia i odpowiedź: "No, to to dobrze".
Resztki nadziei
Proboszcz z Pniewnika nie chce mówić o antysemityzmie. - Gwiazdy Dawida? Pojawiają się i na kościele, obelżywe napisy również. To ludzie prymitywni i źli. To całe Podlasie, zacofane, tu ludzie na klepiskach mieszkają, żyją impulsem - tłumaczy ksiądz Gwidon Pawelec. W parafii jest od pięciu lat. Nowa Wieś niczym szczególnym się nie wyróżnia. - Takich wsi mam 14, a jedna gorsza od drugiej. Więcej wódki niż sprawiedliwości, taka to parafia - dodaje.
Proboszcz słyszał o ponurych przygodach nowej właścicielki dworu w Nowej Wsi. Co mógłby poradzić nowej dziedziczce, wycofać się? - Jeśli jest sama, bez ochrony, to lepiej zrobić to czym prędzej. Bo ją zniszczą, oskubią, będą się znęcać jak nad złapanym ptakiem czy tym kotem - zastanawia się proboszcz.
Stanisław Fiedorczuk, wojewódzki konserwator zabytków w Siedlcach, ma nadzieję, że wszystko da się jeszcze naprawić. Zależy mu na uratowaniu dworu i parku w Nowej Wsi: - Ten obiekt ma nieszczęście do gospodarzy, nigdy nic nie zrobili. Z chwilą pojawienia się pani Nurowskiej nabrałem nadziei, że wreszcie coś dobrego zacznie się tam dziać.
Nadzieję ma także wójt gminy Dobre Sylwester Zbrzyzny. Nie chce stawać po żadnej stronie: - To wieś po dawnej RSP. Co dało się ukraść, to ukradli, reszta się wali. Mentalności tych ludzi nie da się szybko zmienić. Na wsi chłop żywemu nie przepuści - tłumaczy wójt. - Ostatnich ekscesów nie odbieram jednak jako zapowiedzi, że nowej właścicielce chcą zrobić krzywdę.
Zbrzyzny gotów jest podjąć się mediacji. Chciałby doprowadzić do spotkania całej wsi z pisarką: - Mam tu jeszcze jakiś autorytet. Mnie powinni posłuchać. Ci ludzie muszą zrozumieć, że na obecności pani Nurowskiej mogą tylko skorzystać - przekonuje wójt. Uważa, że wiosna to dobry czas na takie leczące z urazów spotkanie.
Z ŻYCIA NIŻSZYCH SFER