teksty odrzucone
!!!!!!!! "MAM NAWYK CZYTANIA PODCZAS WALENIA KUPY" - INTYMNE WYZNANIA MISTRZA ODRADZAJĄCEGO SIĘ W USA ZAKONU KRZYŻACKIEGO !!!!!!!! SUBTELNY GINEKOLOG DUSZY LUDZKIEJ W PERWERSYJNYCH KLESZCZACH WŁASNEJ OBSESJI !!!!!!! ŻADNYCH ODCINKÓW !!!!!!!!! CZYTAJ PONIŻEJ !!!!!!!!!!!! KTO DOBRNIE DO KOŃCA - NAGRODA !!!!!!!!!!!!
Krzysztof SKIBA
O POTRZEBIE URBANA W
KONTEKŚCIE POTRZEB WŁASNYCH...
Dzięki przedsiębiorczości prekursorów
wolnego rynku od pewnego czasu mamy wolność w świecie prezerwatyw.
Obok żałosnych (z technicznego i estetycznego
punktu widzenia) produktów fallicznych Stomilu, zawitały do nas prezerwatywy
zachodnie. Można wybierać. Są prezerwatywy kolorowe, dźwiękowe, wodoszczelne,
pneumatyczne, fikuśne, z dzwoneczkami - a la święty Mikołaj, z kolcami - a la jaskiniowcy, w kształcie
grzyba i rakiety kosmicznej.
Moim skromnym
zdaniem przeciętnego wykolejeńca, jest to skok cywilizacyjny na miarę powieści
kryminalnych Immanuela Kanta.
Nabyłem tych prezerwatyw dwie ciężarówki
i jestem zadowolony. W niedzielę i święta państwowe używam prezerwatyw
czerwonych, w święta kościelne i w trakcie postu - purpurowych (tradycyjny
kolor dżinsów każdego biskupa), w dni robocze niebieskich, do wdowy udaję się
z czarną prezerwatywą, a do dziewicy z żółtą (historyczny kolor głupich gęsi),
zimą używam białych gumek, a latem brązowych (dla podkreślenia opalenizny).
Wolność istnieje nie tylko w świecie
prezerwatyw. Opanowała ostatnio także świat literatury. Podobnie jak
prezerwatywy, mam różne lektury na różne okazje.
Wszystko to niezwykle korzystnie wpływa
na moje pokłady mentalne, gdyż utwierdza mnie w przekonaniu, iż mam w czym
wybierać (czyli że jestem wolny), a jak powszechnie wiadomo, ludzie lubią być
oszukiwani.
Gazetę Wyborczą czytam w pociągach, bo lubię szokować
współpasażerów, Rzeczpospolitą rozkładam, gdy jestem u swoich sędziwych
rodziców w domu (by podkreślić swoje związki z yuppies), Życie Warszawki czytam
demonstracyjnie spacerując po ulicach Gdańska, by uchodzić za prowokatora,
kolorowego Playboya trzymam pod pachą w kolejce po darmowe zupki po to,
by łamać konwencje, natomiast tygodnik NIE Jerzego Urbana czytam dla
własnej przyjemności tylko i wyłącznie w ubikacji.
Wielu ludzi Urban gorszy, niektórych
śmieszy bądź przyprawia o mdłości. Mnie osobiście lektura Urbana pomaga. Z Urbanem
w kiblu czuję się wyśmienicie. Mam nawyk czytania podczas walenia kupy.
Teksty Urbana, okazuje się, mają jakieś
ukryte zdolności regulowania kału w moich jelitach. Czytając NIE pozbywam
się zatwardzenia, znikają moje odwieczne problemy z odbytem. Raz nawet, gdy
czytałem Urbanowy wstępniak, zniknął mi wrzód na dupie, a to już graniczy z
cudem.
Urban marnuje się jako dziennikarz.
Powinien być znachorem, zbierać zioła, nosić kwiatki we włosach, mieć czarnego
kota na ramieniu i skręta z "maryśką" za uchem.
W słynnym kanalizacyjno - politycznym
bestsellerze Alfabet, Urban ujawnia swe zdolności ginekologiczne. Ginekolog
- amator to brzmi o wiele lepiej niż z zawodu: dziennikarz (choć
Bratkowski Stefan pewnie zaprzeczy).
Nie da się ukryć, iż ten wieczny gentleman,
mistrz bon tonu, książę savoir - vivru, czy wreszcie subtelny ginekolog duszy
ludzkiej - Jerzy Urban, wrócił na tapetę niczym rzucony przez ślepego
bumerang. Jacek Fedorowicz nie wymawiał nazwiska Urbana by nie utrwalać w
pamięci dźwięków zbytecznych, a tu klops. Urban w atmosferze skandalu
wykonał głośny come back.
Jego tygodnik i jego książka to
oczywiście robaczki świętojańskie w porównaniu z zamieszaniem, jakie wywołał
szaman z Peru i kowboj z Toronto, znany pod pseudonimem Stanisława Tymińskiego.
Niemniej Urban ma swoją wartość jako prowokator i jako taki wart jest analiz
nie tylko lekarskich.
Prowadzony przez niego tygodnik NIE jest:
antywałęsowski, antyklerykalny, antysolidarnościowy. Głównie z tych powodów
pismo jest kupowane i znika z kiosków. Przesadą jest twierdzenie, że NIE to
pismo opozycyjne (tak uważa Urban, ale sam tego nie traktuje poważnie).
Właściwie wielu ludziom to pismo się podoba, a przeszkadza im tylko jedno: iż
robione jest przez eks - komunistów. Urban często pisze o sobie per my
komuchy. Jest to autoironia. Bo jaki tam z Urbana komunista. Zwykły
czerwony i tyle.
Mam wrażenie, że
jest to ostatni etap w długim ciągu metamorfoz gazetowej komunikacji w dobie
ogólnopolskiej degrengolady umysłowo - politycznej. Każdy etap ma swoje słynne
"pięć minut". Kiedyś idolem był "drugi obieg", później "prasa
alternatywna". Po kompromitacji i wyjałowieniu obu tych kanałów obecną
alternatywę i prasę niedostosowanego marginesu tworzyć będą fuzję prasowe w
stylu "satyrycznego" pisma Urbana.
Urban się znudzi i wyjdzie bokiem, bo ile
można czytać o Wałęsie, że matoł, o Niezabitowskiej, że kurwa, a o klerze, że
eunuchy i kastraci nie mający pojęcia o dupach i seksie.
Już po kilku numerach NIE było tam
dla mnie za dużo tej ożywczej waty. Zwróćcie proszę uwagę, w jaki perwersyjny
sposób Urban traktuje Wałęsę. Pisze o nim obsesyjnie, ze śliną na twarzy i z
językiem na brodzie. Może coś od niego chce albo się zakochał? Medycyna zna
takie przypadki.
Póki co, tygodnik NIE jest
potrzebny Polsce niczym świeże powietrze. Ja, jak się rzekło, czytam go tylko w
ubikacji, gdyż pozwala mi zwalczać pewne fizjologiczne aberracje
żołądkowo - odbytowe.
Okres rozwiniętego socjalizmu oprócz
rozwijania samego siebie, rozwinął piękną tradycję kultywowaną gdzieniegdzie
do dziś. Otóż gdy brakowało papieru toaletowego robiło się ludowe wycinanki z
prasy codziennej i przybijało na gwoździu przy sedesie.
Gazety codzienne lichy mają papier i druk
często się na tyłku odbija. Poza tym czytanie newsów o kolejnych klapach
gospodarczych w towarzystwie klapy sedesowej jest z gruntu niezdrowe.
Tygodnik NIE ma dobry papier
(miękki, półkredowy), w kontakcie z tyłkiem o niebo milszy, niebezpieczeństwo
pobrudzenia półdupków farbą drukarską też nie istnieje, no a lektura jest:
słodka, lekkostrawna, miła i przyjemna. Naprawdę warto spróbować. Polecam. Od
dziś niech będzie to wasza obowiązkowa lektura na tronie. To nie tania
metafora. W ubikacji Urban jest prawie uroczy. Oczyszcza jak laxigen.
Mówią, że Urban jest wulgarny. Ale w WC
można być wulgarnym. Lepiej być wulgarnym tam niż gdzie indziej. W kiblu nawet
pierdnąć zdrowo można i jest to czyn, który w tym miejscu jest akceptowany
przez nasze społeczeństwo. Tak więc do dzieła, bowiem pierdzieć, podobnie jak
śpiewać każdy może.
Krzysztof SKIBA
[Tekst odrzucony przez redakcję tygodnika NIE.]