Pascal Krop

Sekrety wywiadu francuskiego

1999

 

 

Operacja "Gladio"

W okresie zimnej wojny mówiło się o rozsianej po całej Europie armii najemników, działających pod patronatem i opłacanych przez CIA, o ośrodkach partyzanckich, o kursach użycia materiałów wybuchowych, o specjalnej szkole dezinformacji w bazie NATO, gdzie kształcili się nawet oficerowie francuscy. Napomykano o tajnych składach broni, odkrytych we Włoszech, w Belgii, w Szwajcarii i we Francji, o tajemniczych samolotach bez znaków rozpoznawczych przelatujących nad całym półwyspem włoskim z ekstremistami lewicy i prawicy na pokładach. O ogromnych tunelach, wydrążonych w grotach Sardynii. O wybuchach bombowych i zabójstwach, które znalazły wyjaśnienie dopiero po rewelacjach włoskiego ministra Andreottiego, dotyczących kolosalnej operacji antykomunistycznej, jaką Amerykanie przeprowadzili na starym kontynencie pod nazwą "Gladio" (Miecz). Oskarżano też tych "rycerzy miecza zimnej wojny" o zamachy bombowe i zamachy stanu, które przez ostatnich trzydzieści lat zbroczyły krwią oba kraje. Paryski rząd ogłosił dementi, może trochę za szybko... Powróćmy na chwilę w przeszłość.

Wszystko rozpoczęło się we Włoszech zaraz po wojnie. W owym czasie minister spraw wewnętrznych z ramienia chrześcijańskiej demokracji, Mario Scella, który już kiedyś użył mafii w walce przeciwko komunistom, a - dla zamknięcia mu ust - kazał otruć w więzieniu sycylijskiego bandytę, Salvatore'a Guiliano'a, utworzył organizację "Gladio". Jednakże Lucio Gelli, były wielki mistrz Loży P 2, utrzymuje, że w rzeczywistości u podstaw organizacji "Gladio" była CIA. Wybrano najlepszych ludzi, prawdziwych patriotów i antykomunistów, którzy mieli poświęcić jej życie. Rekrutowali się oni z byłej republiki Salo, to znaczy z ostatniego bastionu Mussoliniego w 1943 roku. To ich symbolem był miecz i nowa organizacja emblemat ten zachowała. Wszyscy członkowie "Miecza" byli wyszkoleni przez Amerykanów, którzy nauczyli ich najróżniejszych sposobów przeżycia w trudnych warunkach. Opłacano ich bardzo dobrze; w razie śmierci ich dzieci miały zapewnioną naukę w Stanach Zjednoczonych. Na wypadek inwazji sowieckiej mieli wspomagać armię w walce. Ich zadaniem było jednak zapobieżenie podobnemu zagrożeniu przez niedopuszczenie do objęcia rządów we Włoszech przez partię komunistyczną.

Jednakże w końcu roku 1947 aktywność ta nie ograniczała się do Włoch. Od czasu utworzenia Kominformu europejskie partie komunistyczne przyjęły wspólną strategię otwartej walki. We Francji, gdy 22 listopada Robert Schuman zastąpił na stanowisku premiera Paula Ramadiera, przywódca komunistyczny, Jacques Duclos, posunął się do nazwania przed Zgromadzeniem Narodowym tej wielkiej postaci lotaryńskiego ruchu oporu Szwabem. Przy innej okazji okrzyki Heil Hitler powitały z ław komunistów ministra spraw wewnętrznych, Julesa Mocha, który był Żydem, jego syn padł w ruchu oporu od niemieckich kul.

Ciągle w listopadzie CGT (Confederation Generale du Travail - Powszechna Konfederacja Pracy) sparaliżowała kopalnie w regionach Północ i Pas-de-Calais. Dokerzy zablokowali porty w Bordeaux, Le Havre, Marsylii i Nantes. Pociąg Paryż-Tourcoing wykoleił się na skutek sabotażu, przypisywanego komunistom; skutek: szesnaście ofiar śmiertelnych. W powstałym w ten sposób klimacie ogólnego przerażenia Jacques Chaban-Delmas, świeżo wybrany mer miasta Bordeaux, udał się do konsulatu USA. Oznajmił tam, że partia komunistyczna zamierza przeprowadzić zamach stanu... Henri Ribiere, socjalista i dyrektor SDECE, wprowadził w życie przy współpracy Amerykanów operację "Tęcza", a w innych wydziałach "Róża wiatrów", "Misja 48", "EON III", "Gladio" i "Stay Behind". Przewidywała ona w przypadku inwazji sowieckiej ewakuację rządu w kierunku Afryki Północnej, a dokładniej do Maroka, gdzie nawet zarekwirowano lokale na ten cel. Równolegle utworzono "śpiącą organizację", liczącą kilkanaście tysięcy osób na całym terytorium Francji. Instrukcja o jej utworzeniu nosi datę 28 stycznia 1947 roku i jest adresowana do wydziału SDECE 259/7, kierowanego przez Jacquesa Locquina (kierował również nadzorem działalności politycznej w Niemczech i Austrii). Kierownictwo tej organizacji powierzono generałowi Koenigowi, dowódcy francuskich sił zbrojnych w Niemczech. 7 lutego 1947 roku Koenig utworzył "Misję 48" w swojej kwaterze dowodzenia w Baden-Baden. Opracowany przez ekspertów scenariusz przewidywał trzy możliwości inwazji Armii Czerwonej: przez Belgię, przez region Saary lub Kilonię. Zdecydowano o utworzeniu "węzłów oporu" we Francji i Niemczech wzdłuż osi inwazji. "Węzły" te miały w przypadku rozpoczęcia ataku stać się czynnymi organizacjami. Trzeba było przygotować się do najazdu - wyjaśnia Bob Maloubier. - Gdyby Armia Czerwona miała zwyciężyć, musiał powstać nowy ruch oporu. Trzeba więc było przygotować się na ich przyjęcie we Francji. Na wypadek zrzutów spadochronowych ludzie mieli zwrócić się do wyznaczonego gospodarza, mogli liczyć na konkretnego lekarza, dostać pojazdy znanego z góry właściciela warsztatu samochodowego i tak dalej. Dzięki istnieniu takiej infrastruktury, w 1981 roku rezerwiści z sekcji "Akcja" mogli poinformować Pierre'a Mariona, nowego dyrektora SDECE, że mimo jego ochrony byli w stanie porwać go w centrum Paryża, wywieźć i przetransportować tak, że ponownie miał się ukazać na Morzu Śródziemnym (wciąż ta sama "eksfiltracja" służb specjalnych). Pierre Marion nie wierzył w to, pragnął wypróbować tych słynnych rezerwistów. Marion nie wiedział - mówi jeden z szefów sekcji "Akcja" - że mieliśmy dużą wprawę w takich rozgrywkach. Nie tylko porwaliśmy go w jego własnym biurze, lecz na dodatek ucharakteryzowaliśmy tak, że był nie do poznania. Potem ubraliśmy go w kominiarkę i wywieźliśmy w bagażniku cztery kilometry poza Paryż. Stamtąd helikopter zabrał go do Avignonu. O godz. 3.00 inny samochód dowiózł Pierre'a Mariona do małego portu L'Estaque koło Marsylii. Tu wsiadł na pokład rybackiego kutra, potem przesiadł się na inny statek i rzeczywiście znalazł się na pełnym morzu. Przez cały czas trwania operacji nikt nie wymówił w jego obecności ani słowa. Ten sam szef "Akcji" dodał: Nasza organizacja rezerwistów obejmowała przede wszystkim członków SDECE na emeryturze, lecz nie tylko. Składała się z odizolowanych komórek, których działalność skupiała się w rękach jednej, specjalnie wyznaczonej, osoby. Hierarchicznie rzecz biorąc, jest jednym z organów sekcji "Akcja". Bez niej wiele naszych operacji byłoby niemożliwych do przeprowadzenia. Rezerwiści odegrali na przykład wielką rolę podczas wojny algierskiej i w sieci organizacji "Gladio". Trzeba przyznać, że stanowią ją elementy o ogromnej motywacji, ludzie stęsknieni za czynną służbą, lecz politycznie wykazujący tendencje raczej ekstremalne.

Śpiące organizacje w całej Francji

Wróćmy teraz do operacji "Tęcza". Na wypadek kryzysu rola SDECE, którego sztab miał zostać przeniesiony do Rabatu, miała polegać na obudzeniu "śpiących agentów", którymi byli w większości socjaliści i gaulliści, i na utworzeniu nowego ruchu oporu na terytorium narodowym. W Lyonie odpowiedzialny za region miał zostać Fran9ois de Gorssouvre, obecny doradca Francoisa Mitteranda, "Monsieur Leduc" dla służb specjalnych. Pośród rezerwistów znajdowali się również: Roger Bellon, dyrektor wielkich laboratoriów; Pierrehenneguier, dyrektor fabryki Simca; Jacques Robert, Gorce-Franklin, Pierre Lefranc, no i oczywiście Jacques Foccart. SDECE nie ograniczyło się jednak do osób o nieposzlakowanej przeszłości. Zwrócono się również do byłych kolaborantów typu Rene Bousquet, były sekretarz generalny w Vichy (niedawno zamordowany na progu swojego paryskiego mieszkania); Paul Touvier, szef milicji w Lyonie; czy Henri Soutif, były komisarz RG. Według posiadanych przeze mnie informacji - twierdzi historyk Pierre Merindol - Bousquet dostarczył organizacji "Gladio" antykomunistyczną kartotekę z czasów okupacji. Kończąc tak wspaniałe dzieło, francuskie "służby" nawiązały też kontakty z europejskimi sąsiadami.

Dla mnie wszystko rozpoczęło się - opowiada dzisiaj były belgijski "rycerz miecza" Andre Moyen - spotkaniem Julesa Mocha z Albertem de Vleeschouewerem, naszym ministrem spraw wewnętrznych. Od tego momentu odbywały się regularne spotkania z Ribierem, z jego zięciem Blochem i pułkownikiem SDECE Reboulem alias Roulersem. Według Andre Moyena Francuz Ribiere oświadczył mu, że: organizacja "Gladio" była oczywiście zależna od władz francuskich, lecz chętnie widziała również w swoich szeregach cywilnych outsiderów.

Jeżeli wierzyć różnym źródłom, podającym niezależnie od siebie zgodne informacje, organizację "Gladio" rozwiązano w 1958 roku. Kiedy objąłem swoją funkcją, organizacja ta już nie istniała - mówi Konstantyn Melnik, koordynator francuskich służb wywiadowczych w okresie wojny algierskiej. - W owym czasie nigdy nie odwoływaliśmy się do niej ani w walce przeciwko FLN, ani przeciwko OAS. Kiedy w maju 1968 roku kilkunastu "rycerzy miecza" skontaktowało się z SDECE proponując swoje usługi, ówczesna dyrekcja wiele wysiłku włożyła w uspokojenie tej garstki epigonów zimnej wojny.

Dwa lata później Alexandre de Marenches, świeżo mianowany dyrektor "Basenu", spotkał się z Amerykanami i kierownictwem NATO. Chodziło o ponowną analizę projektu ewakuacji europejskich rządów i sztabów, tym razem na północ Hiszpanii, w przypadku inwazji sowieckiej. Nastąpiła wymiana procedur, częstotliwości fal radiowych i kodów w ramach specjalnie na tę okazję stworzonego Komitetu Alianckiej Koordynacji (Comite de coordination alliee - CA). Dzięki tej akcji w 1986 roku każdy z francuskich "rycerzy miecza", teraz zgrupowanych pod hasłem "Stay Behind" (Czuwaj na tyłach) zamiast "Gladio", otrzymał egzemplarz nowego aparatu radiowego, niemożliwego podobno do zagłuszenia ani zlokalizowania.

W tym samym czasie w Genewie SDECE skontaktowało się z Albertem Bachmannem, byłym szefem wywiadu szwajcarskiego, o mocnych powiązaniach z CIA, którego "tajna armia" posiadała strukturę opartą na modelu "Gladio". Jeden z jego dawnych współpracowników oświadczył szwajcarskiemu dziennikowi "L'Hebo": Punktem wyjścia było założenie, że w przypadku inwazji ogromna większość ludności pójdzie na kolaborację. Trzeba więc było znaleźć ludzi zdolnych do buntu, do opozycji, jednym słowem znaleźć "zdrowe komórki" organizmu społecznego.

Dla tych więc "rycerzy miecza" z pieniędzy francuskiego SDECE zakupiono najnowszy sprzęt komunikacyjny, zakamuflowano składy broni i zorganizowano punkty przerzutowe. Powiązania ze służbami francuskimi były jednak tak ścisłe, że szwajcarscy agenci zeznali przed komisją śledczą w Bernie, iż koniec końców nie wiedzieli, dla kogo właściwie pracują...

Podobnie w zeznaniach przed sędzią śledczym Nastellonim, który prowadził dochodzenie w sprawie wypadku samolotu Argo-16, którego używano do transportu "rycerzy miecza", generał Giulio Primiceri potwierdził powiązania między służbami Francji i Włoch. Przyznał też, że za jego czasów (1974-1976) wspólne szkolenia z Francuzami odbywały się w alianckim obozie Capo Marragiu na Sardynii. Obóz ten, ogromna baza szkoleniowa walki partyzanckiej i dezinformacji, był wyposażony we własne lotnisko, port i kilometry tuneli podmorskich, zbudowanych na przedłużeniu naturalnych grot. Pod kierunkiem instruktorów włoskich i amerykańskich kursanci nabierali wiedzy o materiałach wybuchowych i ich stosowaniu. Do obozu przywożono ich samolotami o zaciemnionych oknach, aby nie wiedzieli, gdzie się znajdują. Trzeba odnotować - pisze dziennikarz Giuseppe de Lutiis - że okres najbardziej aktywnej działalności tej szkoły zbiega się w czasie z okresem największego nasilenia zamachów bombowych i napięć między latami 1969-1975...

28 czerwca 1968 roku w którymś z budynków bardzo ruchliwej ulicy Barberini w Rzymie zamordowano mężczyznę. Dziennik "Paese Sera" pisał w swoim wieczornym wydaniu: Miał pięćdziesiąt osiem lat. Zwłoki znalazła wczoraj wieczorem sekretarka. Strzał pistoletu w skroń. Użyto pistoletu 6.35 mm pozłacanego z kolbą wyłożoną macicą perłową.

Mężczyzna okazał się nie byle kim: zamordowanym był pułkownik Renzo Rocca, rzeczywisty przywódca organizacji "Gladio" we Włoszech. Kierował jedną z najbardziej newralgicznych sekcji włoskich służb specjalnych SIFAR i pracował w ścisłym powiązaniu ze środowiskami politycznymi i wojskowymi NATO i USA. Prośba pułkownika Rocci była rozkazem nawet dla jego zwierzchników; śmierć ta długo pozostawała niewyjaśniona. W służbach specjalnych do dziś chodzą słuchy, że powodem jej były pewne kwestie, w których Rocca nie zgadzał się ze swoimi mocodawcami z CIA.





Większa dawka top secret