Rzeczpospolita - 06-12-2010

 

Joanna Siedlecka

Operacja "Gombrowicz"

 

Była młodą, niebrzydką kobietą, żoną znanego reżysera. Gombrowicz, nie spodziewając się zasadzki, umówił się więc z nią na kawę. Tekst Barbary Witek-Swinarskiej "O dystansie, czyli rozmowa z mistrzem", zamieszczony we wrześniu 1963 r. w "Życiu Literackim", był najbrutalniejszym i najbardziej złowrogim w skutki atakiem na Witolda Gombrowicza - pisze Joanna Siedlecka w Rzeczpospolitej.

 

Nieautoryzowaną, prywatną rozmowę z pisarzem, przebywającym wówczas w Berlinie Zachodnim na stypendium Forda, przedstawiła jako wywiad z nim. Pokazała pisarza jako cynicznego pyszałka, włożyła mu w usta słowa mające świadczyć o jego faszystowskich sympatiach, bagatelizowaniu i wybielaniu zbrodni hitlerowskich na Polakach, oczywiście - jak sugerowała - za zachodnioniemieckie marki.

Wstrzeliła się idealnie w antyniemiecką linię gomułkowskiej propagandy, do obrzydzenia straszącej Polaków niemieckimi rewanżystami. Rozpętała trwający kilka miesięcy wymierzony w "zachodnioniemieckiego stypendystę" medialny lincz. Opluwały go niemal wszystkie tytuły, od "Trybuny Ludu" do "Kultury" Wilhelmiego, oraz prasa emigracyjna (z wyjątkiem broniącej go paryskiej "Kultury"), dyspozycyjni także i później publicyści i pisarze: Jan Dobraczyński, Artur Sandauer, Krzysztof Teodor Toeplitz, Stanisław Zieliński, oburzeni rzekomo czytelnicy nazywali go zdrajcą, renegatem, który się "odpolaczył".

Polska, gdzie żyli jeszcze jego bracia, była od Berlina dosłownie o krok, Gombrowicz myślał więc oczywiście o wizycie w kraju, ale nagonka te plany przekreśliła, a co najgorsze - przykleiła mu na trwałe gębę anty-Polaka, pogorszyła sytuację wydawniczą - objął go absolutny zakaz cenzury. Pisarz przypłacił aferę dwumiesięcznym pobytem w berlińskiej klinice - astma, serce, nerwowe załamanie.

Barbara Witek-Swinarska rzuca słuchawką, wymawia się starością i chorobą, żąda spokoju, choć sama zakłóciła go Gombrowiczowi, kiedy po 23 latach argentyńskiej biedy znalazł się wreszcie w Europie, w komfortowych warunkach. Ale gdy rozmawiałam z nią pod koniec lat 70., przygotowując moją książkę o Gombrowiczu "Jaśnie panicz", podkreślała, że spotkała się z nim absolutnie przypadkowo, aby odwołać jego spotkanie z jej mężem, wybitnym reżyserem Konradem Swinarskim, że ją zdenerwował, bo była młodą, narwaną lewaczką, no i potoczyło się.

Już wtedy szeptano, że nasłała ją bezpieka, że to niemożliwe, aby nikomu nieznana wcześniej pani rozpętała akcję na taką skalę. Nie było jednak na to dowodów, ale dziś już są. Według materiałów IPN (sygnatura 00170/599) Witek-Swinarska była od marca 1963 do czerwca 1969 współpracownicą Departamentu II (kontrwywiadu), zarejestrowaną pod numerem 5489 jako kontakt służbowy o kryptonimie "Krystyna", prowadzoną przez pułkownika Jerzego Witkowskiego i majora Jerzego Kudasia. Wykorzystywaną na "odcinku berlińskim", gdzie bywała często ze swoim słynnym mężem, miała więc, w esbeckim slangu, "dotarcie" do nielicznych tam wówczas Polaków, a jako lewaczka do interesujących nasze służby niemieckich grup prokomunistycznych i maoistowskich, o których, jak podkreślano w jej charakterystykach, dostarczała cennych informacji.

Współpracę "Krystyny" potwierdzają najtwardsze z dowodów, czyli własnoręcznie pisane przez nią raporty - szczegółowe, obszerne, emocjonalne, pełne nie tylko faktów, ale również komentarzy oraz tak potrzebnych bezpiece tzw. danych wrażliwych o teatralno-literackim światku. Np. kto jest pederastą i tchórzem bez charakteru, którą z pań "obespało" pół Związku Literatów, kto kogo naciął na grubszą forsę itd.

Jej "wywiad" z Gombrowiczem okazał się majstersztykiem, dostała więc za niego złoty, damski zegarek. Nagrodę specjalną, bo, jak wynika z jej teczki, współpracowała ze względów ideowych, nie była wynagradzana finansowo ani rzeczowo, z wyjątkiem "operacyjnego" paszportu umożliwiającego natychmiastową realizację kolejnego zadania.

Kurtka Konrada

Zwerbowano Swinarską po kilku rozmowach "pozyskaniowych" jako "uczciwą Polkę", która za swój patriotyczny obowiązek uważała walkę z wrogimi antypolskimi siłami. Może chciała też pomóc swojej karierze? Próbowała przecież, choć bez większego powodzenia, tłumaczyć z niemieckiego, a jako absolwentka Szkoły Teatralnej nie tylko grać, ale też pisać i reżyserować dramaty dla teatru telewizji.

Bez wątpienia zależało jej także na karierze męża, któremu towarzyszyła w rzadkich jeszcze wówczas wyjazdach na Zachód. "Zadawała szyku swoim pierwszym chyba w ówczesnej Warszawie volkswagenem garbusem, zachodnimi ciuchami, a Kondzio Swinarski jedyną wtedy rewelacyjną zamszową kurtką" - wspominała zmarła niedawno pisarka Wiesława Czapińska, ich dobra znajoma.

Swinarski należał bowiem do nielicznych wybrańców, którzy mieli jeszcze przed Październikiem status twórcy eksportowego i częściej niż w Polsce reżyserował na Zachodzie, głównie w Niemczech, w Berlinie zarówno Wschodnim, jak i Zachodnim. Na staż do Brechta wyjechał już w 1955, w 1963 na stypendium Forda do Stanów. W wypadku odmowy Swinarskiej werbujący ją esbecy planowali naciskać ją groźbami rozpuszczenia plotek, jakoby zamierzała razem ze swoim mężem prosić na Zachodzie o azyl, co bardzo by im oczywiście zaszkodziło.

Czy to z tych powodów donosiła również i na niego? Nie na skalę pani Jasienicowej, ale jednak. Np. o jego tak źle widzianych wtedy niemieckich korzeniach, o tym, kto w końcu w rodzinie Swinarskich podpisał volkslistę, o wychowywaniu go w duchu niemieckim, przez co czuł się zawsze bardziej Niemcem niż Polakiem.

Nie ukrywała, że ceni męża jako twórcę, a nie jako człowieka, ponieważ troszczył się wyłącznie o swoją karierę, pił do lustra drogie koniaki i dlatego nigdy nic nie miał. Jest bardzo tchórzliwy i podczas ostatniego pobytu w Berlinie obawiał się spotkać ze źle widzianym Gombrowiczem. Panicznie boi się też SB, więc gdyby ktoś z was - radziła swoim prowadzącym - porozmawiał z nim, powie wszystko. Informowała o jego kontaktach warszawskich ("pupilek Axera") i niemieckich, insynuowała, jakoby stypendium Forda zawdzięczał "syjonistycznym kręgom".

Rozbrojony moralnie

Akcję przeciw Gombrowiczowi starannie zaplanowano. Według materiałów Departamentu II jej celem było "moralne rozbrojenie emigracyjnego pisarza przez publiczną kompromitację na łamach prasy". Główne zadanie zlecono właśnie Barbarze Witek-Swinarskiej, ściągniętej do Berlina zaraz po przyjeździe Gombrowicza. Dopadła go na spotkaniu z niemieckimi studentami, przedstawiła się jako wielbicielka, chciała mu złożyć hołd i opowiedzieć o sławie, którą się w Polsce cieszy. Była młodą, niebrzydką kobietą, żoną znanego reżysera. Gombrowicz, nie spodziewając się zasadzki, umówił się więc z nią na kawę. Przyszła z różą, która odegrała rolę swoistego pocałunku Judasza, a rezultat wykonanego przez nią zadania wydrukował natychmiast politruk, towarzysz Władysław Machejek w swoim "Życiu Literackim" zwanym wówczas nie bez kozery "Literacką rzycią".

O zainteresowaniu służb Gombrowiczem świadczy też, że "Krystyna" sporządziła również o nim własnoręczny raport, a dwa pozostałe spisali jej oficerowie na podstawie przekazanych przez nią informacji. M.in. o wysokości otrzymanego przez Gombrowicza stypendium, jego celu, czyli rozprawie o berlińskim murze, pisanej "na zamówienie określonych kół politycznych Zachodu, wśród których uchodził za specjalistę od rozmiękczania ideologicznego polskich twórców i walki z krajową propagandą".

Doniosła również o groźnych berlińskich znajomościach Gombrowicza, m.in. z Tadeuszem Nowakowskim z Radia Wolna Europa, Bohdanem Osadczukiem, według niej - "działaczem nacjonalistycznym ukraińskiego pochodzenia, współpracującym z amerykańskim wywiadem pod przykrywką dziennikarza".

I mimo że kontakty z pisarzami emigracyjnymi, a zwłaszcza z rozrabianym właśnie Gombrowiczem, były dla obywateli PRL bardzo obciążające, wymieniła śmiałków, którzy z nim korespondowali, widzieli się nie tylko w Berlinie, ale też w Paryżu. Krystynę Zachwatowicz, autorkę scenografii do "Ślubu" zarzucającą go "hołdowniczymi" listami, Jana Kotta (nie ukrywał przed Gombrowiczem, że nie wraca do PRL), Marię Paczowską, żonę znanego architekta itd.

Wybieg Rity

Najobszerniej, w oddzielnym donosie, "scharakteryzowała" Andrzeja Wirtha, teatrologa, przebywającego wówczas w Berlinie na stypendium. Departament II próbował go werbować, ale bezskutecznie, na wyraźne żądanie oficerów sporządził jedynie dwa, podpisane własnym nazwiskiem ogólnikowe raporty o swoich berlińskich spotkaniach. Dotyczyły m.in. Gombrowicza, zajętego, jak podkreślał Wirth, wyłącznie Noblem, którego się spodziewał. Niewykluczone więc, że akcja kontrwywiadu miała też zaszkodzić szansom Gombrowicza na nagrodę.

"Krystyna" zrelacjonowała też spotkanie Gombrowicza z niemiecką młodzieżą opisane brawurowo w berlińskich partiach jego "Dziennika". Czytał na nim fragmenty "Ferdydurke" przyjmowane rewelacyjnie przez słuchaczy popijających wino, siedzących na podłodze.

Ale w meldunku "Krystyny" było to groźne zgromadzenie, odpór na ostatnie ideologiczne Plenum Komitetu Centralnego Partii. Zarówno prowadzący odczyt profesor Höllerer, jak i Gombrowicz atakowali bowiem politykę kulturalną komunistów. A po spotkaniu, w ścisłym gronie, Gombrowicz przyznawał, że wie o tych wszystkich "okropnościach" od przybyszów z PRL, głównie od Wirtha.

Mówił też, jak cytowała, że "jest niszczony przez polską propagandę, niewydawany, wycofywany z bibliotek. Nie interesuje się polityką, ale musi być przeciw systemowi dławiącemu pisarzy. Nie pojedzie więc chyba do Polski, bo reżim to nie ojczyzna".

"Krystyna" miała nadal Gombrowicza na oku. W czerwcu 1966 r. zaalarmowała swoich mocodawców, że w Polsce zjawiła się żona pisarza, bada możliwości jego przyjazdu do kraju, adorował ją Słonimski i Kott. Ale mimo poszukiwań w Biurze Rejestracji Cudzoziemców i nie tylko SB nie udało się jej namierzyć.

Rzeczywiście Rita, w zastępstwie ciężko już chorego pisarza, odwiedziła jego rodzinę. Nie była jeszcze panią Gombrowicz, przechytrzyła więc SB, wślizgując się do PRL pod swoim panieńskim nazwiskiem jako nikomu nieznana Kanadyjka Labrosse.

Włamywaczka

O tym, do czego zdolna była k.s. "Krystyna", świadczy najlepiej, że w roku 1965, a więc w trakcie swojej współpracy z SB, razem z zaprzyjaźnionym z nią aktorem Jerzym Nasierowskim włamała się do willi ich znajomego, znanego kolekcjonera Franciszka Starowieyskiego, któremu ukradli cenne, stare zegary i monety. Mając za sobą potężnych protektorów, liczyła niewątpliwie na bezkarność, ale w 1972 r. sprawa wyszła na jaw, ponieważ inny ze wspólników Nasierowskiego zamordował ofiarę kolejnego włamania, co rozpoczęło śledztwo i najgłośniejszy chyba proces tamtych lat. Oskarżeni aktorzy - Jerzy Nasierowski i Mieczysław Gajda - rabowali mieszkania osób ze swego środowiska. Nasierowski odpowiadał też za współudział w zbrodni, otrzymał początkowo 25 lat.

Według notatki SB z maja 1972 r. Witek-Swinarska przyznała się do włamania i kradzieży, a podczas przesłuchania "powoływała się na znajomości prywatne i służbowe z byłym wicedyrektorem Departamentu II MSW płk. Witkowskim". Uniknęła odpowiedzialności ze względu na przedawnienie, ale mimo że udział byłej współpracownicy starano się wyciszyć, do końca się nie udało i jej nazwisko padło jednak w kilku artykułach prasowych.

Kto nasłał Tomasza?

Szkodziła również wielu innym, m.in. zachodnioniemieckiemu publicyście i dramaturgowi Thomasowi Harlanowi, synowi Veita - hitlerowskiego reżysera, autora sławetnego, antysemickiego filmu "Żyd Suss". Thomas, młody antyfaszysta, jak się przedstawiał, przyjechał na początku lat 60. do Polski, aby odpokutować za winy ojca i napisać książkę o nieukaranych nazistowskich zbrodniarzach zajmujących nadal w RFN kluczowe stanowiska.

M.in. dzięki raportom "Krystyny" książka nigdy się nie ukazała, a jej autora wydalono z Polski. Postawił bowiem nasze służby na nogi, tym bardziej że związał się z pisarką Krystyną Żywulską, autorką "Przeżyłam Oświęcim", żoną byłego wysokiej rangi funkcjonariusza bezpieki Leona Andrzejewskiego. Kontrwywiad natychmiast więc założył młodemu Harlanowi sprawę o kryptonimie "Anioł", w której posługiwano się wieloma TW, m.in. "Maszyną", "Drozdem", ale "Krystyna" była najważniejsza. Znała bowiem figuranta jeszcze z Berlina, Swinarski reżyserował jego sztukę.

Dyskredytowała Tomasza (pisała o nim po imieniu), przekonując, że to oszust, niebieski ptak, że nie zerwał wcale ze swoim ojcem, a jego ostatnia sztuka zakończyła się klapą i długami, salwował się więc ucieczką do Polski, gdzie, dzięki swojej protektorce, czyli Żywulskiej, jej mężowi oraz ich wysoko postawionym znajomym, "doi" głupich Polaków, wyłudza nasze, państwowe pieniądze.

Książka i Wiedza, która miała wydać pracę Harlana, zagwarantowała mu rzeczywiście dobre warunki, "Krystyna" z oburzeniem relacjonowała więc szczegóły umowy - zawrotną zaliczkę, zwrot kosztów pobytu w pensjonacie Zgoda dla cudzoziemców, podróże, hotele, telefony. Jak wspomina Wiesława Czapińska, "młody, przystojny Harlan nie był ascetą". Imprezował w Krokodylu nie tylko z Żywulską, ale też innymi paniami, m.in. Agnieszką Osiecką, dla której i on stracił głowę, tak że k.s. "Krystyna" mogła informować również o dolce vita, które wiódł "za nasze". Wyliczała również jego liczne, rewizjonistyczne kontakty, m.in. Adama Schaffa, Henryka Hollanda, pisarza Adolfa Rudnickiego i innych.

Co najważniejsze, zarówno "Drozd", jak i "Krystyna" ostrzegali, że zbyt pochopnie pozwolono Harlanowi szperać w naszych archiwach, np. w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, gdzie dokopał się nie tylko informacji o byłych esesmanach, ale skopiował też setki dokumentów o charakterze antyradzieckim, dotyczące naszych państwowych tajemnic, "wywlekających" ciemne, okupacyjne karty m.in. Władysława Gomułki, generała Korczyńskiego i innych ważnych "partyzantów".

Przerażony kontrwywiad uznał więc Harlana za "dobrze prowadzonego agenta wywiadu izraelskiego (bywał w ich ambasadzie) lub zachodnioniemieckiego, który pod przykrywką literata penetrował nasze archiwa, zdobywając dane, które mogłyby być wykorzystane przez nasze służby".

Harlana nie tylko wydalono, ale oskarżono o wywóz dokumentów - własności PRL, zarekwirowano maszynopis książki, przesłuchując tych, u których złożył jej kopie - ich nazwiska podała k.s. "Krystyna". Specjalnie powołana komisja partyjno-rządowa próbowała ustalić, kto pozwolił na umowę z synem Veita Harlana? Wpływy obcych służb czy rodzimi rewizjoniści, przyjaciele Żywulskiej?

Poleciało wiele głów, zwłaszcza Juliusza Burgina, szefa Książki i Wiedzy, Leona Andrzejewskiego, męża Żywulskiej, którą ostro inwigilowano, w 1968 r. zdecydowała się więc na emigrację.

Iredyński na widelcu

Wykorzystywano również "Krystynę" do spraw krajowych. Pomogła np. dopaść Ireneusza Iredyńskiego, informując, że uchodzi w środowisku za drugiego Hłaskę, za "prześladowane przez moczarowców europejskie pióro". Zdradzała jego kolejne twórcze projekty, z których w związku z tym nic nie wychodziło. W listopadzie 1963 r. doniosła np., że pomóc "pokrzywdzonemu" postanowił sam Aleksander Ford, kierując do produkcji film według scenariusza Iredyńskiego. Demagogicznie go streszczała, dowodząc, że o nic w nim nie chodzi, nie wiadomo, gdzie się to dzieje, a jego bohaterowie, podobnie jak autor, piją tylko i baletują.

W 1966 r. pomogła wsadzić do więzienia nie tylko Iredyńskiego, ale też zaprzyjaźnionego z nim studenta reżyserii Edwarda Żebrowskiego, co zablokowało na długo ich twórczy rozwój. Żeby uciszyć "europejskie pióro" i w ogóle młodych gniewnych, SB sfingowała sprawę o gwałt, którego nie było, mimo to Iredyński odsiedział trzy lata, student kilka miesięcy, bo nie o niego chodziło. Witek-Swinarska była przyjaciółką Maszy Kapelińskiej, pierwszej żony Iredyńskiego, która robiła wszystko, żeby męża wyciągnąć, opowiadając o tym swojej artystycznej paczce, m.in. Baśce, ona natomiast swoim esbekom. Mieli więc oskarżonych na widelcu i sterowali sprawą, dobrze wiedząc, jaką linię obrony planują wynajęci przez Maszę adwokaci, jakie dowody przedstawią zgromadzeni przez nią świadkowie.

Masza Kapelińska, plastyczka, absolwentka ASP, do której dotarłam, nie mogła uwierzyć, że "Krystyną" okazała się Baśka. "Była przecież kimś poza wszelkim podejrzeniem", mówiła. "Żoną wybitnego reżysera, sama również pisała, reżyserowała. Studiowała w Szkole Teatralnej razem z moimi przyjaciółkami aktorkami. Pomagała mi, a raczej, jak widać, udawała, odnaleźć dziewczynę, która męża oskarżała, ale nic z tego nie wyszło. Dotarłam za to do Putramenta i Syczewskiego z KC, rozkładali jednak bezradnie ręce - to decyzja Moczara".

Spalona, skreślona

Demaskowała też "Krystyna" wielu innych znanych anty-Polaków - Leopolda Tyrmanda, Aleksandra Forda, a zwłaszcza Adama Tarna, dramaturga i twórcę "Dialogu". Bezpieka interesowała się nim od dawna ze względu na jego zachodnie kontakty, inwigilowała, grzebała mu w korespondencji z Beckettem, próbowała werbować.

"Krystyna" dostarczała haków na Tarna, podważając autorstwo jednej z jego sztuk, charakteryzując jako "dzierżymordę, niepodzielnego władcę Dialogu - swego folwarku, którym rządzi groźbą i potwarzą". Oskarżała jego "Dialog" i Teatr Współczesny, gdzie był kierownikiem literackim, o groźny kosmopolityzm, przesadną europejskość, lansowanie za pieniądze ludowego państwa twórców zachodnich, awangardowych, najchętniej wiadomego pochodzenia, wrogi stosunek do autorów polskich, odmówił np. druku jej sztuki.

I nie było to wcale śmieszne, ale groźne, przyłożyła bowiem rękę do tego, że w marcu 1968 r. przestano się wreszcie z "kosmopolitą" patyczkować i wywalono z "Dialogu", odmówiono emerytury, zmuszając do wyjazdu do dalekiej Kanady, na luksusową Syberię, jak pisał do Mrożka, gdzie osamotniony, schorowany wkrótce zmarł.

Jak często bywało, SB wykorzystała "Krystynę" i porzuciła. W 1969 r. zakończyła z nią współpracę z powodu jej stanu zdrowia, a tak naprawdę na skutek izolacji od środowiska utrudniającej "operacyjne wykorzystywanie". Nie zapomniano bowiem Swinarskiej niszczenia Gombrowicza, a później udziału w sprawie Nasierowskiego. Była spalona.

Mimo że miała na to wiele lat, nigdy niczego nie wyjaśniła, nie usprawiedliwiała się. Ale choć wielu byłych TW pcha się nadal do pierwszego szeregu, ona natomiast, trzeba przyznać, odizolowała się zupełnie od ludzi i świata, zaszyła na wsi z licznymi psami i kotami. Może więc zrobiła jednak swój życiowy bilans?

 

Joanna Siedlecka - autorka reporterskich biografii Gombrowicza, Witkacego, Kosińskiego, Herberta, dwóch tomów "Wypominków", "Obławy" o losach pisarzy represjonowanych i "Kryptonimu Liryka" o polskiej literaturze w żarnach bezpieki.





Lustracja i materiały archiwalne