Gazeta Wyborcza 26/06/1998

 

Wojciech Orliński

Sorry, Winnetou

 

Publicystyką kulturalną rządzi dziś w dużym stopniu pokolenie trzydziestolatków, mające na ogół bardzo dobre mniemanie o sobie samym. Paweł Dunin-Wąsowicz (rok urodzenia 1967) postanowił przekłuć ten balon.

Dunin-Wąsowicz to kronikarz, powiernik, przyjaciel, arbiter i skrzynka kontaktowa całej generacji trzydziestolatków. To pokolenie od dawna już krytykowali inni: starsi, czasem młodsi. Po raz pierwszy usłyszeliśmy jednak coś w rodzaju pokoleniowej samokrytyki.

Razem z Krzysztofem Vargą Dunin-Wąsowicz opracował dwie poprzednie edycje "Parnasu Bis. Słownika literatury polskiej urodzonej po 1960 roku". Słownik miał odrobinę kpiarski charakter (autorzy we wstępie obiecywali czytelnikom, że zapewnią im "możliwość brylowania w kawiarnianych pogaduszkach o prozie Gretkowskiej bez czytania jej"), ale przeważał ton raczej przychylny młodej literaturze.

Jak mówi sam Dunin-Wąsowicz, uważali z Vargą, że dzieje się wokół nich dużo ciekawych rzeczy, które warto by wreszcie opracować w jednym wydaniu. "Parnas Bis" rzeczywiście opisywał "dużo ciekawych rzeczy", dzięki czemu udawało mu się ukryć najważniejsze: że wśród tych licznych ciekawostek nie ma żadnej rzeczy najciekawszej.

Literacki dorobek pokolenia "Parnasu Bis" jest istotnie imponujący, jeśli mierzyć go zużyciem stron maszynopisu na głowę. To pokolenie pisze sporo, ale wśród tego zalewu pisaniny trudno doszukać się książek naprawdę godnych uwagi. Varga i Dunin-Wąsowicz zdawali sobie z tego sprawę, ale chcieli dać młodym szansę, uhonorować ich niejako na kredyt, licząc na ich przyszłe arcydzieła.

Arcydzieł nie dowieźli

Minęły prawie trzy lata, a arcydzieł pisarzy "urodzonych po 1960 roku" jak nie było, tak nie ma. Przez ten czas pokolenie trzydziestoparolatków opanowało natomiast kolejne przyczółki w publicystyce kulturalnej, na dodatek (co wzbudza największy niesmak Dunin-Wąsowicza) położyło rękę na większości publicznych pieniędzy przeznaczonych na wspieranie kultury.

W odpowiedzi Dunin-Wąsowicz (już samodzielnie) opracował "na gruzach" wydań poprzednich "trzecie i ostatnie" wydanie "Parnasu Bis", będące tym razem jedną wielką kpiną z młodej literatury.

Dunin wie o nas wszystko (nie mogę dłużej ukrywać, że sam należę do inkryminowanego pokolenia), lepiej niż ktokolwiek inny zna więc nasze słabe punkty i potrafi w nie boleśnie uderzyć. Wie na przykład, ile kto dostał dotacji i jak to sobie załatwił (z "Parnasu Bis" dowiemy się, że jedno z czołowych młodoliterackich pism przez dwa lata nie ukazywało się, mimo pobierania z ministerstwa kilkudziesięciu tysięcy rocznie).

Najboleśniejszą kpiną Dunina jest jednak 11 haseł fikcyjnych, które rozmieścił w swoim słowniku. Jak wyjaśnia, przygotowując go, poświęcił "tyle rzetelnej pracy osobom realnym, które na to nie zasługują", że postanowił dodać biogramy fikcyjne, żeby te prawdziwe osoby "nie myślały sobie za dużo".

Wzajemne recenzowanie

Biogramy fikcyjne skonstruowane są według następującego klucza: Dunin opisuje twórczość wymyślonego przez siebie prozaika lub poety tak, że jednoznacznie wynika z niej, że to okaz czystej grafomanii. Później cytuje entuzjastyczne recenzje rozmaitych krytyków i dziennikarzy, zachwalających tych grafomanów na łamach różnych pism. Grafomani są fikcyjni, dziennikarze i krytycy prawdziwi (odnalazłem wśród nich siebie, więc przynajmniej jedno hasło udało mi się rozszyfrować).

W większości przypadków nie jest to łatwe, ponieważ biogramy zmyślone przez Dunina łudząco przypominają notki autentyczne. Rzecz w tym, że prawie każdy pisarz z pokolenia "Parnasu Bis" ma przynajmniej jednego znajomego krytyka-rówieśnika. Dość często zdarza się więc, że zupełnie przeciętną powieść jakaś gazeta obejmuje formalnym lub nieformalnym "patronatem prasowym". "Parnas Bis" opisuje dziesiątki takich przypadków autentycznych i 11 fikcyjnych - kto odróżni prawdę od złośliwej karykatury, może liczyć na nagrodę.

Inną pokoleniową prawidłowością, wyszydzaną przez Dunin-Wąsowicza, jest łączenie pisania o literaturze z uprawianiem literatury. Większość krytyków to zarazem pisarze i poeci. Stwarza to silną pokusę (której większość ulega - co Dunin ilustruje licznymi przykładami) do wzajemnego "wymieniania się recenzjami". Ja napiszę dobrze o twojej książce, ty napiszesz dobrze o mojej. Sam Dunin, autor kilku książek bardzo ciepło przyjętych przez krytyków (będących na ogół przyjaciółmi autora), nie jest bez winy, ale przynajmniej potrafi to wykpić.

Wszystkiemu winni dziennikarze?

Celem ataku Dunina jest nie tyle miałkość samej literatury, ile właśnie krytyki. Ośmiesza amatorów, ujawniających w swych tekstach elementarne braki w wiedzy, ale też i profesjonalistów, którzy za pomocą napuszonego bełkotu ukrywają to, że nie mają nic do powiedzenia. Tym ostatnim dostaje się zresztą najbardziej. Dunin złośliwie cytuje ich, wykazując niespójność i trywialność ich uczonych wywodów.

Nierzetelność dziennikarstwa literackiego Dunin-Wąsowicz ujawnia też na własnym przykładzie. Oto w opublikowanym przez jedną z gazet ogólnopolskim zestawieniu bestsellerów "Parnas Bis" znalazł się na drugim miejscu w kategorii "encyklopedii, słowników i wydawnictw albumowych", ustępując tylko Księdze Guinnessa. Do momentu ukazania się tej listy do księgarni trafiło dopiero 291 egzemplarzy książki. Jakim cudem "Parnas Bis" zawędrował tak wysoko na liście bestsellerów? Po prostu dziennikarz sporządzający zestawienie przypadkiem odwiedzał te same księgarnie, do których Dunin dostarczył swoją książkę. Tak rodzą się pokoleniowe sławy: krytycy i autorzy odwiedzają kilka tych samych księgarni. Pięć sprzedanych egzemplarzy staje się od razu bestsellerem.

Nierzetelna krytyka sprawia, że nawet jeśli w pokoleniu trzydziestoparolatków znajdzie się autentyczny talent (Dunin pisze z sympatią m.in. o Świetlickim i Podsiadle), to ginie on w powodzi fałszywych rewelacji, ogłaszanych co chwilę z różnych łamów. Nieznośna towarzyskość młodej literatury ma też swój rewers: każdy ma w jakiejś redakcji kumpla, ale i każdy ma swojego osobistego wroga. Najgorszy grafoman ma więc w swoim dorobku choć jedną dobrą recenzję, największy geniusz ma choć jedną recenzję złą.

Uprawianie rzetelnej literatury czy eseistyki po prostu się nie opłaca. Ważniejsze od jakości tego, co się pisze, jest posiadanie kumpla w odpowiedniej redakcji czy w komisji przyznającej ministerialne lub samorządowe pieniądze. Co za tym idzie, życie towarzyskie jest dla trzydziestoparoletnich literatów ważniejsze od samej literatury - co można wyczytać z lakonicznych, ale bardzo treściwych opisów Dunin-Wąsowicza.

Biznes is biznes

Może ktoś powiedzieć, że pokolenie "Parnasu Bis" nie jest pierwszym w dziejach polskiej literatury pokoleniem bywalców kawiarnianych (czy raczej pubowych) ani nawet pierwszym, które sprawnie wyłudzało pieniądze od prywatnych i publicznych sponsorów. Tak, ale Młoda Polska czy skamandryci jednak w wolnych chwilach pisali coś wartościowego. Trzydziestolatkowie nie mają wolnych chwil. Robią kariery i na pisanie zostaje im bardzo mało czasu. Piszą nawet sporo, ale zawsze na kolanie.

Na żadne inne pokolenie nie czyhało tyle smakowitych pokus. Zmiana ustroju pochwyciła nas gdzieś na drugim, trzecim roku studiów, kusząc atrakcyjnymi miejscami pracy i sumami o wielu zerach. Tylko nieliczni z nas mieli dość dyscypliny, żeby chociaż te studia dokończyć. Nawet jeśli niektórzy z nas mają w głowie projekty literackich arcydzieł, nigdy ich nie przeleją na papier. Bo i po co, skoro więcej można zarobić gdzie indziej?

"Sorry, Winnetou, biznes is biznes" - tak Dunin-Wąsowicz kończy swą diatrybę, odwołując się do znanego nam wszystkim dowcipu. No właśnie.



"Parnas Bis. Słownik literatury polskiej urodzonej po 1960 roku. Wydanie trzecie i ostatnie", Lampa i Iskra Boża, Warszawa 1998.










bruLion - wybór tekstów