Kirył Bułyczow
Parowóz dla cara
Niewielki statek kosmiczny spadł na podwórko domu numer 16 przy ulicy Puszkina. Padał deszcz ze śniegiem, jesień kończyła swoje panowanie i z wolna ustępowała miejsca zimie. Statek spadł bez najmniejszego hałasu, tak że Korneliusz Udałow, który właśnie szedł do pracy, z początku nawet nie zorientował się, jacy to goście zaszczycili jego rodzinny dom.
Statek uszkodził węgieł szopy, osunął się w kałużę, wznosząc całe tumany drobnych kropelek błota, i znieruchomiał.
Udałow cofnął się od bramy, obszedł statek dookoła, osłaniając się od deszczu kolorową parasolką plażową typu umbrelka, którą pożyczył od żony, zapukał w kadłub statku w nadziei, że uzyska jakiś sygnał, a gdy to nie nastąpiło, poszedł budzić sąsiada, Aleksandra Grubina.
- Sasza - powiedział stukając palcem w lufcik okna na parterze - Sasza, wstawaj, na nasze podwórko spadł statek kosmiczny.
- Jeszcze za wcześnie - rozległ się rozespany głos Grubina. - Nie ma ósmej.
- Milczy, nie reaguje - powiedział Udałow. - Może przydarzyła mu się jakaś awaria?
- A duży to statek? - zapytał Grubin.
- Nie, jakieś trzy metry średnicy. Typu "latający talerz".
- Ma znaki rozpoznawcze?
- Znaków rozpoznawczych nie widać.
- Popilnuj go, a ja tymczasem się ubiorę. Pada?
- Jest paskudnie. Że też musiał akurat dziś spaść. O dziewiątej mam naradę.
Udałow wrócił do statku, odszukał właz i zapukał.
- Stemiwuram zas? - zapytał głos ze środka.
- To ja, Udałow - powiedział Korneliusz Iwanowicz. - Naumyślnie tu wylądowaliście czy jak?
- Posliti, maratakra - powiedział ten sam głos.
- Otwieraj, nie spiesz się, poczekam - odparł Udałow.
Właz szczęknął i otworzył się.
W progu stał, przecierając zaspane oczy, nie znany Udałowowi rozczochrany kosmonauta w piżamie.
Kosmonauta przypominał wyglądem człowieka, jeśli nie liczyć niezwykle niskiego wzrostu, zielonkawej cery i sztywnych włosów, które wyrastały pęczkami z czoła i końca nosa.
- Pregranika wsłuka! - wykrzyknął kosmonauta spojrzawszy na niebo, a potem na Udałowa i na budynki otaczające podwórze.
- Pogoda jak pogoda, o tej porze roku w naszej strefie klimatycznej niczego lepszego nie można się spodziewać.
Kosmonauta wzdrygnął się z zimna i powiedział:
- Struku, krapataka.
- Ubierz się, ubierz - odparł Udałow. - Poczekam.
Troskliwie przymknął pokrywę włazu i stanął za statkiem, gdzie deszcz nie tak silnie zacinał. Różowa farba prawie zupełnie złuszczyła się z kadłuba - widocznie statek nie od dziś wędrował przez kosmiczne dale.
Przyszedł Grubin, zawinięty w wojskową płachtę namiotową.
- Ten? - zapytał wskazując statek kosmiczny.
- Właśnie - powiedział Udałow.
- Nieduży. Dopukałeś się?
- Zaraz wyjdzie, tylko się ubierze.
- Przyleciał do nas z wizytą czy tak sobie?
- Jeszcze nie wiadomo. W każdym razie nasza pogoda wcale mu się nie spodobała.
- Komu ona może się spodobać! Przecież to nie Soczi.
- Zawsze gdy przylatują do nas międzygwiezdni goście, spodziewam się po ich wizytach czegoś interesującego. Rozwoju nauki, techniki, sztuki - powiedział w rozmarzeniu Udałow. - Aż serce zaczyna mi szybciej bić na myśl o perspektywach.
- Poczekaj, może on ma wrogie zamiary - mruknął Grubin.
- Nie wygląda mi na to - powiedział Udałow. - Był w piżamie, widocznie przespał lądowanie.
- A po jakiemu on mówi?
- Jego język jest na razie niezrozumiały, ale to nic, rozszyfrujemy.
Szczęśliwie się obeszło bez rozszyfrowywania języka. Właz skrzypnął i na ziemię zeskoczył kosmonauta, tym razem w przezroczystym płaszczu i takimż kapeluszu.
- No cóż - powiedział Udałow - poznajmy się.
- Strpiechurka tik - odparł kosmonauta.
- Możemy poczekać, nam się nie pali - zgodził się Udałow. - Proszę jednak wziąć pod uwagę, że o dziewiątej mam naradę.
Kosmonauta wyjął z kieszeni czarne pudełko z dziurkami osłoniętymi siatką i włączył je naciskając guzik.
- To twój tłumacz? - zapytał Grubin.
A czarne pudełko natychmiast wychrypiało: - Wokroczituk pa latam prakowa?
- Wosta - powiedział kosmonauta i pudełko powtórzyło:
- Oczywiście.
Od tej chwili rozmowa między kosmonautą a ludźmi była znacznie uproszczona i Udałow natychmiast mógł się przekonać, iż istotnie gość należy do niezmiernie rozwiniętej i postępowej cywilizacji. Kontakt z takim kosmonautą mógł przynieść wiele korzyści.
- Co to za planeta? - zapytał kosmonauta?
Było mu zimno, przestępował z nóżki na nóżkę, więc Grubin zaproponował:
- Chodźmy do mnie pogadać w cieple. Co to za rozmowa na dworze przy takiej pogodzie?
- Jeśli naturalnie nigdzie się pan nie spieszy - dodał Udałow.
Kosmonauta machnął rączką, co oznaczało: a gdzie niby mam się spieszyć, i ruszyli przez podwórze do mieszkania Grubina.
Kosmonauta zachowywał się przyzwoicie, wytarł nogi, tyle tylko że ze względu na mały wzrost trzeba go było podsadzić na krzesło.
- Nasza planeta nosi nazwę Ziemia - powiedział Udałow, gdy wszyscy już usiedli. - Zje pan śniadanie?
- Nie, dziękuję - odparł kosmonauta. - A w jakim to sektorze?
- Sam pan rozumie - odparł Udałow - że wy macie własną numeracją sektorów, a my własną.
Tymczasem Grubin przyniósł butelkę kefiru, po czym nalał sobie i kosmonaucie. Udałow podziękował, bo był już po śniadaniu. Kosmonauta powąchał kefir i powiedział, że jest zbyt kwaśny, a on ma słaby żołądek.
- A pan skąd jest? - zapytał Udałow.
- Z Wapraksili - odparł kosmonauta.
To jednak też niczego nie powiedziało Udałowowi, gdyż Wapraksila równie dobrze mogła być Alfą Ptolemeusza, jak Betą Centaura.
- A czemu zawdzięczamy pańską wizytę? - zapytał Udałow. - Wyprawa badawcza?
- Nie - powiedział kosmonauta który nazywał się Wusc - trafiłem tu zupełnie niechcący. Coś mi się zepsuło. Albo w urządzeniach nawigacyjnych, albo w silniku. W ogóle to leciałem do swojej ciotki na Krupisę, a gdy wysiadłem, okazało się, że to wcale nie Krupisa...
- Nie, to rzeczywiście nie jest Krupisa - potwierdził Udałow.
- Poczekaj - wtrącił się Grubin. - Nie jest wykluczone, że oni naszą Ziemię nazywają Krupisa.
- Nie - zaoponował Wusc. - Na Krupisie byłem już kilka razy. Ona wygląda zupełnie inaczej i ma zupełnie inną ludność. Nie mówiąc już o klimacie.
- Tak, nieprzyjemna historia - powiedział Udałow.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Kto tam? - zapytał Grubin.
- To ja, Łożkin - odpowiedział głos zza drzwi. - Chodź szybko, bo na naszym podwórzu stoi pusty statek kosmiczny. Może jego załoga już rozbiegła się po mieszkaniach i grabi.
- Wejdź, Łożkin - zaprosił Grubin - i nic się nie bój.
Łożkin wszedł, zobaczył kosmonautę i mocno się speszył. Nic dziwnego, przez swój parszywy charakter niechcący obraził gościa.
- Jest mi niezmiernie przykro - zauważył mimochodem Wusc. - Czyżby tego rodzaju podejrzliwość była cechą całej ludności Ziemi? Muszę stwierdzić, iż świadczyłoby to o niskim stopniu ucywilizowania tubylców.
- Przecież nie chciałem - zaczął tłumaczyć się Łożkin. - Ale proszę mnie też zrozumieć. Wychodzę na dwór, widzę pusty statek, właz na oścież, to zląkłem się, żeby jakiś dzieciak nie wlazł do środka.
- Tak - westchnął kosmonauta. - Smutno jest znaleźć się w zacofanej społeczności i stać się obiektem podejrzeń. Gdybym miał nieco czasu, wielu rzeczy bym was nauczył i oświecił.
- Nigdy nie odmawiamy posłuchu ludziom, którzy pragną udzielić nam lekcji - powiedział Udałow.
- Cóż więc teraz będziemy robić?
- Robić? - Wusc popatrzył w okno. Deszcz przestał padać, wyjrzało blade jesienne słońce. - Czy jest wśród was ktoś, kto zna się na silnikach grawitacyjnych?
- W ogóle to interesuję się techniką - powiedział Grubin. - Ale z silnikami grawitacyjnymi nie miałem dotychczas do czynienia.
- Szkoda - powiedział Wusc. - U nas na każdym rogu stoją stacje obsługi i miliony, a może nawet dziesiątki milionów mechaników doskonale znają się na silnikach grawitacyjnych.
- No, to jest całkiem zrozumiałe - Łożkin pragnął odkupić swoją winę. - Przy waszej cywilizacji takie rzeczy nie mogą dziwić.
- Może spróbujemy zerknąć na uszkodzenie - zaproponował Wusc.
Wstał i wraz z Grubinem poszedł do statku. Grubin wziął śrubokręt i kombinerki. Łożkin i Udałow ruszyli za nimi.
- Jak wielkie sukcesy osiągnęliście w nauce? - zapytał Udałow w drodze.
- Ogromne - odparł kosmonauta. - W porównaniu z wami wręcz zdumiewające.
- Opowiedziałby pan - poprosił Udałow. - Zbierzemy frekwencje, a pan będzie opowiadał.
- No cóż, może znajdę jakąś chwilę - powiedział Wusc.
Kosmonauta gestem zaprosił Grubina do statku. Grubin z najwyższym trudem wgramolił się przez właz do środka. Podeszwy jego butów skryły się w ciemnym wnętrzu, a za chwilę znów ukazała się twarz.
- Bardzo mi przykro, ale bez pana sobie tu nie poradzę - powiedział. - Gdzie, na przykład, zapala się światło?
Wusc głęboko westchnął i rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć do obecnych: "Cóż to za ciemnota! Czy można zaufać waszym mechanikom, skoro nawet nie potrafią zapalić światła!" Obecni poczuli się głupio, a Udałow powiedział z wyrzutem:
- No, Sasza, coś ty!
- Wyłącznik jest w kabinie z prawej strony - powiedział zrezygnowanym tonem kosmonauta, a kiedy Grubin zniknął we wnętrzu, dodał:
- Zapomniałem powiedzieć, że u nas mechanicy dokonują napraw pod nieobecność zleceniodawcy. Posługują się w pracy telepatią. Zajrzy taki mechanik w duszę, dowie się, na co klient się uskarża, i natychmiast zabiera się do roboty. Wystarcza im pięć minut na usunięcie najgroźniejszej awarii.
- Tak - zgodził się Udałow. - U nas do tego jest jeszcze bardzo daleko.
- Ta metoda - kontynuował Wusc - stosowana jest również w medycynie.
- Znaczy pod nieobecność? - zapytał Łożkin.
- Nie, za pomocą telepatii - powiedział kosmonauta i beznadziejnie pokręcił głową.
Tak, pomyślał Udałow, trudno mu jest u nas. Nic dziwnego, przy tak zniechęcającej różnicy w poziomach cywilizacji...
We włazie znów ukazała się głowa Grubina.
- Niech mi pan powie z łaski swojej - poprosił Grubin - na czym właściwie polega to uszkodzenie. Może mi pan pokaże? Bo jeśli mam być szczery, nie bardzo się jeszcze orientuję, gdzie tu jest silnik, a gdzie kuchnia.
- Na mnie proszę nie liczyć - powiedział twardo kosmonauta. - Co pan myśli, że jestem jakimś tam mechanikiem? Gdyby u nas każdy nie zajmował się swoją robotą, nigdy nie osiągnęlibyśmy tak wielkich sukcesów.
- Wobec tego niczego tu nie będę naprawiał - uniósł się honorem Grubin.
Już do połowy wygramolił się z włazu, więc Łożkin i Udałow zaczęli wpychać go z powrotem, żeby nie dyskutował, tylko zajął się robotą.
- Ale co ja mogę tu zrobić! - bronił się Grubin. - Oni nas wyprzedzili co najmniej o sto lat, a ja nie mam odpowiedniego wykształcenia. W dodatku tutaj na wszystkich urządzeniach wiszą plomby.
- Dlaczego nic nam pan nie mówił o plombach? - zwrócił się Udałow do Wusca.
- Skąd niby miałem wiedzieć, że tam są jakieś plomby? - oburzył się Wusc. - Leciałem sobie jak człowiek na Krupisę, statek uległ uszkodzeniu nie z mojej winy i znalazłem się na dzikiej, zacofanej planecie w otoczeniu prymitywnych, źle wychowanych tubylców, którzy mnie zupełnie nie rozumieją i nie chcą pomóc.
- Proszę się nie denerwować - uspokajał go Udałow. - Rozumiemy pański stan. Zaraz skoczę do naszej bazy samochodowej. Pracuje tam majster Miszutin, prawdziwa złota rączka.
- No więc proszę go zawołać! - wykrzyknął kosmonauta. - Rodzina na mnie czeka!
Udałow, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo ludzkość zawiniła wobec przypadkowego gościa, pobiegł paręset metrów po Froła Miszutina i niebawem go przyprowadził. W tym czasie już wszyscy mieszkańcy domu numer 16 wyszli na podwórko, poznali nowego przybysza, a Kola Gawriłow nawet poczęstował go jabłkiem.
Froł Miszutin był człowiekiem poważnym. Popatrzył tylko na statek kosmiczny i zapytał:
- Na jakiej zasadzie toto lata?
- Chyba na lekkich grawitonach - powiedział Wusc. - Chociaż nie jestem pewien. Ale w szkole mówili nam, że na lekkich grawitonach. Gdyby były ciężkie, wtedy kadłub miałby inny kształt.
- Aha - powiedział Miszutin. - A typów silnika w szkole nie przerabialiście?
- Też coś! - powiedział Wusc. - Specjalizowałem się w geografii i buchalterii.
- Niewiele z ciebie pożytku - mruknął Froł Miszutin.
- Nie ma pan prawa tak mówić - obraził się kosmonauta. - Jeszcze nie dorósł pan do krytykowania wyżej stojącej cywilizacji.
- Co prawda, to prawda - odparł Froł Miszutin i wgramolił się do statku. Długo stamtąd nie wracał, więc wszyscy ponownie przeszli do pokoju Grubina, żeby posłuchać przybysza. Wprawdzie gość z początku trochę się krygował, mówił, że zupełnie nie ma czasu, ale w końcu się zgodził.
- Opowiedz nam, drogi gościu - zwrócił się do niego Udałow - o swoim oświeconym świecie. Przybliż nam, że tak powiem, tajemnice przyszłości.
Gość wyjął chusteczkę, wysiąkał nos i powiedział:
- Nasz świat szalenie wyprzedził was w rozwoju.
O tym wszyscy już wiedzieli, więc czekali teraz na szczegóły.
- Osiągnęliśmy niezmiernie wysoki poziom techniki i powszechną obfitość. Ja na przykład pracuję we własnym gabinecie i tylko naciskam guziki, a czasami wyniki swego trudu przekazuję myślowo do specjalnej maszyny, która następnie wszystko podsumowuje i kładzie w gotowej postaci na biurku kierownika naszej instytucji.
- To dopiero! - powiedział Udałow, żeby zachęcić Wusca.
- To jest zupełnie normalne - zauważył Wusc. - Dziwię się niezmiernie że może być inaczej. Do pracy i z pracy jeżdżę błyskawicznie. Wchodzę do budki obok swego domu, naciskam guzik i natychmiast znajduję się w identycznej budce stojącej przy bramie mojej instytucji.
- A jak ta budka działa? - zapytał Grubin.
- Nie interesowałem się - odparł Wusc. - Domy wznosi się u nas w ciągu jednej nocy. Wieczorem przygotowuje się działkę, a rano stoi już gotowy trzydziestopiętrowy dom.
- Wspaniale! - wykrzyknął Łożkin. - A jak to się robi?
- O to proszę zapytać budowlanych - powiedział Wusc i kontynuował: - Przerwę obiadową wykorzystuję na obejrzenie nowych filmów, które wybieram z listy, gdy spożywam posiłek przy stole. A obiad zamawiam sobie naciskając guzik na stole.
- Jak to się robi? - zapytał Udałow, który nienawidził kolejek w stołówce.
- Nie wiem - odrzekł Wusc. - To zresztą nieważne. Ważny jest rezultat. Kiedy chcę udać się na sąsiednią planetę, wzywam statek kosmiczny, który podstawiają mi pod dom. Naciskam guzik z nazwą planety, a potem oglądam filmy.
- Ech, ty! - powiedział od drzwi Froł Miszutin, który wszedł po cichu i teraz stał, wycierając ręce bawełnianymi szmatami. - Gdybyś ty jeszcze interesował się, co masz w motorze, byłbyś zupełnie nieoceniony.
- A co się stało? - przeraził się przybysz.
- Przeciek w zbiorniku grawitonowym. Paliwo się skończyło. I ta część, widzisz, pękła. Nie mogę skapować, do czego ona służy.
Froł wyjął z kieszeni pękniętą pośrodku kulkę wielkości włoskiego orzecha.
- Do czego to jest? Nie przerabialiście przypadkiem w szkole?
- Proszę się nade mną nie znęcać - oburzył się Wusc. - U nas panują wysoko rozwinięte stosunki społeczne i każdy zajmuje się swoją robotą. Ja jestem urzędnikiem, ktoś inny technikiem, a jeszcze inny - budowlanym. To przecież naturalne. To, co ja wytwarzam, konsumują inni. To, co wytwarzają inni - konsumuję ja.
Froł wrzucił kulkę do kieszeni i powiedział:
- Pójdę jeszcze raz popatrzeć.
Zapadło milczenie. Udałow współczuł przybyszowi oderwanemu od normalnych warunków, ale stary Łożkin, który jednak czuł się nieco urażony, zauważył nie bez złośliwości:
- Coś ten przybysz nam się nie udał. Jak na złość, trafił się taki, który nic nie wie.
- Nieprawda! - odparł Wusc. - Doskonale wiem, jakie guziki trzeba naciskać.
- Właśnie - powiedział Łożkin i uśmiechnął się ironicznie.
- Nie czepiaj się człowieka - odezwał się Udałow. - Wyobraź sobie, że znalazłeś się w jego sytuacji.
- Nawet nie będę próbował - odpowiedział Łożkin. - Do takiego kontrastu między rozwiniętą cywilizacją a jej ciemnym jak tabaka w rogu przedstawicielem nigdy bym nie dopuścił. A my, durnie, zlecieliśmy się jak do miodu: przybył kosmonauta, gość z dalekiej planety, zaraz nas oświeci...
- Tak zdarza się tylko w opowiadaniach fantastycznych - rzekł Grubin.
- Tylko tam kosmonauci z obcych światów przylatują i natychmiast zaczynają wszystkich uczyć.
- Różni bywają przybysze! - nie poddawał się Łożkin.
- Posłuchaj, Łożkin, przecież to bardzo prosta sprawa - powiedział Udałow, patrząc na posmutniałego Wusca, który skulił się na krześle, podwinął pod siebie nóżki i w ogóle wyglądał jak nieszczęsne dziecko, które zgubiło mamę w centralnym domu towarowym w stołecznym mieście Moskwie. - Zaraz ci dowiodę, że zupełnie nie masz racji. Chcesz?
- Spróbuj.
- No to wyobraź sobie, że jestem carem Iwanem Groźnym.
- Tego tylko jeszcze brakowało!
- Ale wyobraź to sobie, nie opieraj się. A Grubin jest na przykład jego przyjacielem Malutą Skuratowem.
- No i co?
- Ty za to jesteś Mikołajem Łożkinem, który wsiadł do samochodu marki łada, wskutek nieprzyzwoitego splotu wypadków pomylił drogę i zamiast do Wołogdy trafił do podmiejskiego pałacu Iwana Groźnego.
- Przecież nie mam żadnej łady, sam o tym doskonale wiesz - wciąż opierał się Łożkin. - Po co taka przesada?
- To taki eksperyment myślowy - nalegał Udałow. - Czyżbyś zupełnie nie miał wyobraźni?
- No dobra - poddał się Łożkin. - I co dalej?
- A dalej to ja cię poproszę, żebyś opowiedział, jakie wy w tym waszym dwudziestym wieku macie osiągnięcia techniczne. Opowiadaj!
- O czym?
- No, chociażby o tym, jak ja, Iwan Groźny, mam się zabrać do budowy takiej samej karety jak twoja.
- Łady czy co?
- Może być coś prostszego, na przykład motocykl.
- Prosta sprawa - powiedział Łożkin. - Widzisz samochód? No to skopiuj i jedź.
- Jak mam kopiować, kiedy nie rozumiem zasady?
- Najpierw potrzebna jest benzyna - powiedział Łożkin, który chciał dowieść obecnym, że przybysz Wusc to zwykłe nieporozumienie towarzyskie, i dlatego starał się tłumaczyć wszystko możliwie najdostępniej. - Benzynę wlewa się do baku.
- Poczekaj - powiedział Korneliusz Iwanowicz Groźny gładząc nie istniejącą brodę. - A co to jest benzyna?
- Benzyna?... Ropę naftową znasz?
- Znam.
- Oczyść ją...
- Z czego?
- Jak to z czego? Z mazutu.
- Nie rozumiem! Szczotką mam ją oczyścić?
- To się robi w specjalnych fabrykach... - Łożkin przerwał w pół zdania.
- Nie pesz się, mów dalej - uśmiechnął się car. - Opowiedz mi o tych fabrykach, a przy okazji opisz przemysł oponiarski.
- No dobra - odparł na to Łożkin, który nie lubił zależeć od pańskiej łaski. - W takim razie lepiej będzie, jak ci wytłumaczę parowóz.
- No jak? - zwrócił się Udałow do Maluty Skuratowa. - Posłuchamy o parowozie?
- Dobra - zgodził się faworyt władcy. - Tylko jeśli nie wytłumaczy, trzeba będzie go ściąć.
- Parowóz jeździ na zasadzie sprężania pary - objaśniał Łożkin. - Tam chodzi taki tłok i przez to koła się kręcą.
- Ach, jakie to ciekawe - powiedział car. - I gdzie ten tłok chodzi?
- Jak to gdzie? W kotle, rzecz jasna.
- Słuchaj - powiedział Maluta Skuratow - może od razu go zetniemy? Bo wygląda na to, że na próżno tracimy czas.
Łożkin milczał. Wszedł Miszutin.
- Nie da rady - powiedział. - Mówię ci, że nic z tego nie będzie. Dzwoń po pomoc drogową.
- To niemożliwe! - wykrzyknął gość z kosmosu. - Niech pan mnie nie gubi! Może spróbujemy zaprosić specjalistów z waszej stolicy?
- Nie - powiedział Miszutin tonem nie znoszącym sprzeciwu. - U nas grawitonów się nie robi. Możesz być pewien.
Łożkin powiedział:
- W parowozie są dwa tłoki. Para naciska na nie kolejno.
- Już cię ścięliśmy - poinformował go Grubin - więc nie musisz się martwić, czy Iwan Groźny będzie miał swój parowóz.
Przybysz rozpłakał się, gdyż nie mógł pogodzić się z faktem, że stał się Robinsonem Crusoe otoczonym Piętaszkami.
Zaczął padać mokry śnieg, który szybko przysypał grubą warstwą różowy statek kosmiczny.
Od tej pory minęły trzy miesiące.
Przybysz Wusc póki co zaczepił się w firmie Udałowa jako księgowy, nauczył się rosyjskiego, ze swych obowiązków wywiązuje się jako tako, ale nic ponadto. Chciał wprawdzie za poradą Grubina pojechać do Wołogdy, żeby występować w cyrku w charakterze liliputa, ale potem rozmyślił się, bo nie chciał oddalać się od statku - a nuż odnajdą go, przylecą po niego?
A statek przypomina ogromną zaspę, całą śnieżną górę. Dzieci zjeżdżają z niego na sankach.
Wiosną, jeśli do tego czasu nic się nie wydarzy, powinien przyjechać z Archangielska Kamarinski, wielki przyjaciel Froła Miszutina i znakomity mechanik. Jeśli on nic nie pomoże, to już nikt nie pomoże.
Kirył Bułyczow "Utwory wybrane. 1. Wielki Guslar i okolice", 1987 r.