"The New Criterion" - 2003
PAUL JOHNSON
Panują, bo muszą
Stany Zjednoczone to państwo imperialistyczne. Przez całą swoją historię zajmowały się podbijaniem innych narodów. Ale czy zawsze w dobrej wierze?
Na początku ważne jest, by zrozumieć, co mamy na myśli pod słowem "imperium". Jego podstawowym znaczeniem jest "władza" - a domyślnie "władza bez ograniczeń". Mianem imperium określa się kraj posiadający liczne terytoria, ale jeszcze ważniejsza jest jego absolutna suwerenność.
W takim sensie słowo to weszło do użycia w języku angielskim w XVI w., odnosząc się do nieograniczonych prerogatyw prawnych Korony w parlamencie i nieważności bulli papieskich. Wszystkie zasadnicze statuty doby reformacji odrzucające roszczenia Rzymu zawierały to słowo. I tak rozdział 12 statutu 24. Henryka VIII z lat 1532-1533 zaczyna się od słów: "Królestwo Anglii jest to imperium". Korona mogła więc poprzez parlament mianować i odwoływać biskupów, dokonywać zmian doktryny i liturgii oraz swobodnie dysponować dobrami kościelnymi, stanowiącymi wówczas 20 proc. całej własności ziemskiej, bez oglądania się na Rzym.
Papież kreśli mapy
To był moment, w którym Anglia wycofała się ze średniowiecznej wspólnoty zwanej światem chrześcijańskim, gdzie królowie i papieże zgodzili się po wielu dysputach na podział prerogatyw nie oparty na kryteriach ideologicznych, tylko dokonywany ad hoc, a sformalizowany później w traktatach zwanych konkordatami.
W ramach dawnego systemu średniowiecznego papieże istotnie przypisywali sobie prawo do rozstrzygania, in extremis, ostrych sporów terytorialnych. Po raz ostatni przed reformacją prawo to znalazło znaczące zastosowanie w roku 1493, kiedy to papież Aleksander VI ogłosił bullę "Inter caetera", mówiącą o podziale Nowego Świata między Hiszpanię i Portugalię. Oba te mocarstwa zaakceptowały wynik papieskiego arbitrażu w następnym roku, w traktacie z Tordesillas, w myśl którego Portugalii miały przypaść wszystkie ziemie na półkuli zachodniej położone na wschód od linii północ-południe przebiegającej o 1700 km. od Zielonego Przylądka, a Hiszpania miała wziąć całą resztę. Okazało się to jednym z najważniejszych rozstrzygnięć w historii, gdyż dało Portugalii Brazylię, gdzie do dziś mówi się po portugalsku, pozostawiając pozostałą część obu Ameryk w rękach Hiszpanów.
Jednak fakt, że Anglia ogłosiła się imperium, unieważniał papieski podział świata w oczach angielskiego prawa - taką interpretację oficjalnie przedstawił minister królowej Elżbiety I, sir William Cecil. Oświadczył on ambasadorowi Hiszpanii, że angielscy osadnicy mają prawo zajmować w imieniu Korony wszelkie dotąd niezamieszkane terytoria w obu Amerykach. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęto używać określenia Imperium Brytyjskie. Uzyskało ono religijne uzasadnienie w postaci rozpowszechnionego w Anglii przekonania - otwarcie głoszonego w "Księdze męczenników" Foxe'a, najpopularniejszej obok Biblii książce w Anglii za panowania Elżbiety I i Jakuba I - że Anglicy zastąpili, z powodów historycznych, zdyskredytowanych Żydów jako naród wybrany. W ten sposób uprawomocnili swe roszczenia do tej roli poprzez reformację i stanęli przed globalną misją niesienia światu nowego oczyszczonego chrześcijaństwa. Wierzyli w to z całą mocą pierwsi angielscy osadnicy w Wirginii, a tym bardziej Ojcowie Pielgrzymi, zaś podsumowaniem tej ideologii stało się stwierdzenie Johna Winthropa, w którym zawarł jak w pigułce globalną misję przyszłej Ameryki: Musimy pamiętać, że będziemy miastem na wzgórzu, a oczy wszystkich ludzi będą zwrócone ku nam.
Kolonialna Ameryka była więc imperialistycznym przedsięwzięciem z religijną sankcją. Osadnicy od samego początku cieszyli się autonomią w stopniu nie dającym się na dłuższą metę pogodzić z podporządkowaniem staremu krajowi. Ważne jest jednak, by zdać sobie sprawę, że podatki nie były jedyną kwestią u podłoża toczącej się w latach 70. XVIII wieku rewolucji amerykańskiej. Dla takich mieszkańców Wirginii, jak Jerzy Waszyngton, jeszcze istotniejszy był wprowadzony przez Koronę zakaz rozszerzania osadnictwa na zachód od przebiegającego grzbietem Appalachów wododziału.
Przeznaczenie: Pacyfik
W rzeczywistości Amerykanie byli nastawieni bardziej imperialistycznie niż Anglicy. Wszystkie stany na południe od Nowej Anglii uznawały swe zachodnie granice za niezdefiniowane i przyjmowały, że przebiegające równoleżnikowo linie podziału między poszczególnymi koloniami ciągną się przez cały kontynent aż do Pacyfiku. Kiedy powstały Stany Zjednoczone, a ogrom ich obszaru stał się dla wszystkich widoczny, praktyczne potrzeby administracyjne spowodowały utworzenie nowych stanów. Jasne jest jednak, że idea "oczywistego przeznaczenia" - czyli quasi-religijnego prawa angielskojęzycznych osadników do zajęcia całego kontynentu - istniała w zarodku o całe stulecie wcześniej, nim określenie to zostało ukute. I musiało upłynąć dużo czasu, nim wszyscy Amerykanie uznali prawo Kanady i Meksyku do współistnienia z ich unią, uświęconą jakoby przez czynniki historyczne, polityczne, ekonomiczne, religijne i geograficzne.
Kanada i Meksyk uniknęły sideł "przeznaczenia", za to amerykańskie imperium skonsolidowało się dzięki dwóm gigantycznym transakcjom. Zakup Luizjany, oznaczający scedowanie przez Bonapartego na rzecz Stanów Zjednoczonych ogromnego terytorium 2,14 mln km2 za śmieszną, nawet w tamtych czasach, sumę 15 mln dolarów, czyli ok. 7 centów za hektar, oznaczał nabytek na imperialną zaiste skalę, nieznany w historii ani wcześniejszej, ani późniejszej. - Monarsza transakcja - mówił ze smutkiem Talleyrand, który w odróżnieniu od Bonapartego nie podzielał ślepoty starego kontynentu na ogromny potencjał Nowego Świata.
Zakupiony za bezcen obszar przekształcił się w 13 nowych stanów i bardzo ułatwił dalsze urzeczywistnianie "oczywistego przeznaczenia" w dążeniu ku wybrzeżom Pacyfiku. Uzupełnieniem tej transakcji był w 1867 roku zakup przez administrację Andrew Johnsona, za marne 7,2 mln dolarów, Alaski - obszaru o powierzchni ponad dwa razy większej niż Teksas - która stała się w 1959 roku 49 stanem. Tę politykę zachłannego imperializmu realizowano w ramach ideologii "uprzywilejowanej półkuli", skonkretyzowanej w doktrynie Monroego, uznającej, że istniejące państwa stworzone przez osadników mają prawo umacniać swą pozycję na półkuli zachodniej, podczas gdy starej Europie zakazuje się na tym obszarze jakiejkolwiek dalszej ekspansji.
Nie można więc zaprzeczyć, że Stany Zjednoczone były od samego początku beneficjentem imperializmu. Choć wyzwoliły się własnymi siłami, były i pozostały tworem imperialistycznym, rozszerzającym swe granice ilekroć potrzebowały przestrzeni i trafiała się po temu okazja. Inaczej niż Wielka Brytania i Francja, nadwyżki ludnościowe, dla których potrzebne były nowe ziemie, eksportowały nie morzem, a lądem, nie określały się też mianem imperium, tylko Unii: ich ekspansja przebiegała w kontekście demokratycznym, a nowo zajmowane terytoria szybko awansowały do rangi stanów.
Brzemię białego człowieka
Ale nawet i tu były wyjątki. Dwadzieścia wysp, znanych jako Hawaje, stało się częścią Stanów Zjednoczonych w wyniku stopniowego procesu penetracji handlowej i misyjnej, typowego dla Imperium Brytyjskiego, który toczył się od lat 20. XIX w. Mimo że Hawaje znajdowały się o ponad 3300 km na zachód od San Francisco, a ich ludność pochodziła w ogromnej większości spoza Europy, archipelag został uznany za amerykańskie terytorium w roku 1900, a w 1959 r. stał się kolejnym stanem. Inaczej potoczyły się losy Filipin, które w 1898 roku Hiszpania przekazała Stanom Zjednoczonym. Były one traktowane jako tymczasowa kolonia, z którą Waszyngton początkowo nie bardzo wiedział, co zrobić.
Na Filipinach Stany Zjednoczone wzięły więc na siebie to, co Kipling nazywał "brzemieniem białego człowieka", czyli obowiązki podejmowane przez państwa rozwinięte nie w imię władzy lub zysku, ale pod wpływem moralnego i religijnego nakazu, by wprowadzać "pomniejsze plemiona" do oświeconego kręgu cywilizacji. Imperializm moralny ma głębokie korzenie religijne, bowiem imperia hiszpańskie i portugalskie, choć stworzono je z myślą o zysku, uznawały nawracanie rdzennych mieszkańców na chrześcijaństwo za swój cel numer dwa, uzasadniający ich istnienie.
Kolonialna Ameryka wyrastała do pewnego stopnia z pobudek moralnych, religijnych i misyjnych. Jednak tym, co dawało siłę imperializmowi moralnemu, były podejmowane z początkiem XIX wieku wysiłki na rzecz likwidacji handlu niewolnikami. Wielka Brytania zdelegalizowała go w 1807 r., a brytyjska marynarka wojenna otrzymała zadanie wcielenia tego zakazu w życie. Nie było to wcale łatwe. Nakłonienie do współpracy takich krajów, jak Hiszpania, Portugalia, a nawet Francja, wymagało przekupstwa, a przeszkodą w egzekwowaniu prawa były początkowo Stany Zjednoczone. Warto przypomnieć, że w latach 1815- 1860 stany południowe aktywnie działały na rzecz rozszerzania systemu niewolniczego nie tylko na kontynentalnym obszarze Stanów Zjednoczonych, ale także w państwach ościennych.
Gdyby wojna secesyjna zakończyła się zwycięstwem Południa lub wynikiem nierozstrzygniętym, zdominowane przez białych, oparte na niewolnictwie imperium sięgnęłoby zapewne na południe daleko poza linię Masona-Dixona, obejmując dużą część Ameryki Środkowej. Stało się jednak tak, że zwycięstwo Północy dostarczyło Waszyngtonowi dodatkowego argumentu za poparciem działań marynarki brytyjskiej na rzecz wyplenienia handlu niewolnikami. Zresztą na pewnym obszarze to właśnie Stany Zjednoczone podjęły pionierskie działania.
W latach 1801-1815 Ameryka nie tylko odmawiała zapłaty haraczu piratom berberyjskim (z Maroka, Algieru, Tunisu i Trypolisu), ale jako pierwsza podjęła wobec nich działania militarne w celu uwolnienia obywateli USA przetrzymywanych jako niewolnicy. Udana kampania Stephena Decatura przeciwko piratom z Trypolisu w latach 1804-1805 stanowiła najwcześniejszy wkład Ameryki w rozwój imperializmu moralnego. Po wojnie secesyjnej marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych, a także współpracujące z nią organizacje cywilne i misyjne, aktywnie działały obok Brytyjczyków, zwłaszcza na Pacyfiku i Oceanie Indyjskim, na rzecz swobody żeglugi, walki z piractwem i porywania zakładników, otwierania dostępu do terytoriów, gdzie handel z Zachodem był zakazany, oraz sankcji przeciwko krajom, dużym i małym, naruszającym zachodnie normy prawa międzynarodowego i moralności.
Jednym z obszarów aktywności imperializmu moralnego była Zatoka Perska. Na Półwyspie Arabskim niewolnictwo i handel niewolnikami były zjawiskiem endemicznym pod rządami wojowniczej sekty wahabitów, której przywódcy byli przodkami dzisiejszej saudyjskiej rodziny królewskiej. Wahabici popierali też piractwo na Oceanie Indyjskim, zagrażające brytyjskiemu handlowi z Indiami. Od pierwszego dziesięciolecia XIX wieku Wielka Brytania zawierała sojusze z państwami leżącymi nad Zatoką Perską, takimi jak Bahrajn, Katar czy Oman, broniącymi się przed agresją wahabitów. Na kanwie tych aliansów wykształciła się lokalna forma moralnego imperializmu, która przetrwała aż do ery naftowej.
Ośrodkiem koordynacji działań było Buszehr nad Zatoką Perską, a synów lokalnych władców wysyłano do Szkoły Książąt w Indiach, by tam zostali wychowani na modłę zachodnią. Także i Amerykanie włączyli się w końcu w politykę moralnego imperializmu w regionie, choć w sposób, który Brytyjczykom wydał się przewrotny. Na głównego lokalnego sojusznika wybrali właśnie wahabitów, którzy w zamieszaniu po I wojnie światowej przejęli władzę w Arabii Saudyjskiej i stali się właścicielami największych w świecie złóż ropy. Nic więc dziwnego, że Saudyjczycy bezpośrednio finansują i pośrednio popierają terroryzm islamski, podobnie jak ich poprzednicy popierali handel niewolnikami i piractwo.
Globalizacja w cieniu piramid
Patrząc wstecz, najdonioślejszym aktem moralnego imperializmu ze strony Stanów Zjednoczonych w XIX wieku były dwie ekspedycje komandora Matthew C. Perry'ego w latach 1853-1854 do Japonii, mające przekonać ten odizolowany od świata kraj, by otworzył się dla handlu z Zachodem. Ameryka zaangażowała się już wcześniej w Chinach w międzynarodowe działania mające skłonić władze do stosowania polityki otwartych drzwi wobec wszystkich krajów zachodnich jako jedynej alternatywy dla stopniowej kolonizacji.
Te same argumenty dotyczyły Japonii, a japońska elita potraktowała je tak poważnie, że zainicjowała ogólnonarodowy ruch na rzecz industrializacji kraju i budowy jego potęgi zbrojnej. W tym kontekście epizod wypraw Perry'ego można przedstawić jako przejaw swego rodzaju antyimperializmu. Można też jednak widzieć w nim (i jest to być może trafniejsza interpretacja) jeszcze inną formę budowy imperium - imperializm handlowy lub kulturowy, czyli to, co często określa się dziś mianem globalizacji.
Jest to proces nieświadomego lub celowego wciągania przez państwo silniejsze państwa słabszego w orbitę swych wpływów gospodarczych i kulturalnych. Zjawisko to jest więc równie stare jak ludzkość. A właściwie globalizacja pojawiła się na ziemi wcześniej niż człowiek. Wśród kwiatów i drzew, bezkręgowców i ssaków, trwa bezustanny proces kolonizacji, w miarę jak gatunki odnoszące sukces rozprzestrzeniają się na nowe tereny, gdy inne organizmy, zbyt słabe, by koegzystować z konkurencją, znikają.
Na wierzchołku ewolucyjnego drzewa homo sapiens był od początku globalistą, zajmując wszelkie nadające się do zamieszkania obszary na ziemi. Prężniejsze wspólnoty ludzkie rozprzestrzeniały swą kulturę i produkty od czasów prehistorycznych. W czasach wczesnych dynastii starożytni Egipcjanie stworzyli (około roku 3000 p.n.e.) kulturę szczególnie atrakcyjną i klarowną, która szybko rozszerzyła się na całą dolinę Nilu i przetrwała w stanie niemal niezmienionym przez trzy tysiąclecia. Dokonany przez nich wynalazek kamiennej kolumny stał się podstawą wszelkiej architektury i wczesnym przykładem globalizacji; a do egipskich stylów architektonicznych do dziś często nawiązują postmodernistyczne budynki. Kiedy powstało wielonarodowe imperium Medów i Persów, królowie z dynastii Achemenidów stworzyli matrycę kulturową umacniającą ich władzę. Aby zbudować imponujący pałac w stolicy, Persepolis, ściągnęli rzemieślników z całego starożytnego Bliskiego Wschodu.
Świecki ekumenizm
Starożytni Grecy stosowali imperializm handlowy i kulturowy jako substytut bezpośredniego panowania. Będąc zbiorowiskiem miast-państw, często skłóconych ze sobą, eksportowali nadwyżkę ludności, zakładając ściśle wzorowane na mieście macierzystym kolonie, z których każde miało port i magazyny, dzielnicę kupców i rzemieślników, stadion, odeon, gimnazjon i teatr - na tyle duże, by w każdym mogła zgromadzić się cała wolna ludność miasta, czy to w celach politycznych czy kulturalnych.
Te wysunięte placówki często przewyższały bogactwem miasto macierzyste, tworząc bogaty i potężny archipelag rozrzucony po całej środkowej i wschodniej części wybrzeża Morza Śródziemnego. Grecy określali go mianem "ekumeny" (oikumene) - strefy cywilizacji, w której dominowały normy greckie. Swoje "ekumeniczne" imperium przeciwstawiali temu, co nazywali "chaosem" - światu otaczającemu, z jego barbarzyństwem i dzikością. Grecką oikumene odziedziczyli Rzymianie, dla których stała się podstawą ogromnego imperium, z tą różnicą, że Rzymianie, jako miłośnicy jednolitego prawa, przekształcili kolonie w prowincje i w ten sposób zbudowali imperium terytorialne w starym stylu, z jego wszystkimi silnymi i słabymi punktami.
Społeczeństwo zachodnie jest produktem mariażu religii chrześcijańskiej z kulturą grecką i rzymską. Impulsy imperialne różnych typów tkwią więc u samych korzeni nas wszystkich - także Amerykanów, w stopniu nie mniejszym niż Europejczyków. Widać tu istotną różnicę między Zachodem a światem islamu. Islam też ma naturę imperialistyczną, jest to jednak, zasadniczo, imperializm religijny, sprawujący władzę poprzez islamskie państwo. Zachód - inaczej niż islam - ma za sobą zarówno renesans jak i reformację, przez co nabrał silnych cech świeckich i odświeżył swe związki z cywilizacją grecko-rzymską, z jej respektem wobec bezstronnego i powszechnego prawa i zgodą na istnienie różnych, konkurencyjnych sposobów sprawowania władzy - w tym demokracji.
Dlatego w XX, a tym bardziej XXI wieku emanujące z Zachodu formy moralnego, handlowego i kulturowego imperializmu mają charakter z gruntu laicki. Nie mówimy już o "chrystianizacji świata", choć określenie to było w powszechnym użyciu do roku 1914. Natomiast naszym celem - zwerbalizowanym lub nie - jest "demokratyzacja świata". Kryje się za tym wiara, że kiedy dobrze funkcjonujące demokracje staną się normą, wzrosną szanse na przestrzeganie prawa międzynarodowego, rozwój wolnego handlu, wzrost dochodów realnych i skuteczniejsze dążenie do ideałów wolności, zdrowia, bezpieczeństwa i szczęścia. W tworzeniu "ekumenicznego" świata cywilizacji w stylu zachodnim o wiodącej roli Ameryki decydują uwarunkowania geograficzne i historyczne, ekonomiczne i demograficzne, kulturowe i filozoficzne.
Granice - cały świat
Dla Ameryki 11 września był nowym Wielkim Przebudzeniem. Zrozumiała ona, po raz pierwszy w historii, że sama uległa globalizacji. Nie posiada już granic. Jej granice to dziś cały świat, albowiem niezależnie od tego, w której części świata przebywają jej wrogowie, może zostać zaatakowana, a jeżeli posiadają oni broń masowego rażenia, atak taki może być zabójczy. Dlatego Ameryka była zmuszona do opracowania nowej doktryny strategicznej, zastępującej w całej rozciągłości dokument nr 68 Rady Bezpieczeństwa Narodowego z 1950 roku, który ustanawiał doktrynę powstrzymywania.
W zglobalizowanym świecie Stany Zjednoczone muszą uprzedzać działania swych wrogów, wyszukiwać i niszczyć ich bazy, i rozbrajać państwa skłonne im pomagać. Nazywam to imperializmem obronnym. Jest to nowy rodzaj imperializmu, ale łączy on w sobie elementy wszystkich poprzednich. Co istotne, dokument nr 68 z 1950 r. wyraźnie odrzucał imperializm. To, co zajmie jego miejsce, będzie musiało z konieczności akceptować go w nowej formie. Są istotne powody, dla których Stany Zjednoczone są szczególnie predysponowane do sprawowania tego rodzaju globalnej władzy.
Po pierwsze Ameryka mówi językiem XXI wieku. Już teraz angielski jest pod wieloma względami pierwszym językiem świata, a w bieżącym stuleciu jego rola będzie się szybko zwiększać i umacniać. Jak to odkryli najpierw Grecy, a potem Rzymianie, posiadanie wspólnego języka to pierwszy, kluczowy krok, nadający rozpęd procesom unifikacji norm prawnych, obyczajowych i kulturowych. W bezpieczniejszym świecie przyszłości, językiem ustaw, instytucji ochrony prawa i porządku oraz trybunałów będzie angielski.
Po drugie Ameryka dysponuje technologią XXI wieku - i będzie jej mieć więcej, a przewaga na tym polu będzie rosnąć, gdyż kraj ten zapewnia klimat najpełniejszej wolności, w którym wynalazcy, pionierzy i różni przedsiębiorcy znajdują szczególnie korzystne warunki działania. W XIX wieku - stuleciu wielkich, sformalizowanych imperiów, imperialistyczne tendencje umacniała rewolucja przemysłowa, pozwalająca produkować dużo taniej i dużo więcej niż kiedykolwiek przedtem.
Żeby panować, trzeba rodzić
W roku 1800 większa część (57 proc.) światowej produkcji wytworzonej pochodziła z Azji; Zachód dostarczał tylko 29 procent. Do roku 1900 udział Zachodu wzrósł do 86 proc., a wkład Azji spadł do zaledwie 10 procent. Dziś udział Ameryki w produkcji światowej, mierzony zarówno w wartościach absolutnych jak i względnych, coraz szybciej rośnie. W roku 2050 będzie większy niż jedna czwarta i aż trzy razy wyższy niż, na przykład, udział Unii Europejskiej.
Sukcesowi imperializmu towarzyszył zwykle wysoki przyrost naturalny i możliwość eksportu dużych nadwyżek ludności. Szczytowy moment imperializmu europejskiego w XIX wieku przypadł na okres eksplozji ludnościowej w Europie. Natomiast z Ameryki nigdy nie było migracji do innych krajów. Wręcz przeciwnie, wzrost amerykańskiej potęgi i bogactwa odzwierciedlał zdolność tego kraju do przyciągania i wchłaniania imigrantów. Tendencja ta utrzymuje się. Ameryka przyjmuje obecnie więcej imigrantów niż reszta świata łącznie. Zdumiewająca umiejętność zapuszczania tu korzeni i bogacenia się przez takie grupy, jak Kubańczycy, Chińczycy z Hongkongu, Wietnamczycy i inni przybysze, jest kluczowym elementem trwałości amerykańskiego sukcesu.
Ameryka ma także wysoki przyrost naturalny. Jej ludność zbliża się obecnie do 300 milionów. Do roku 2050 przekroczy 400 mln. Tymczasem ludność Europy zmniejszy się, a odsetek osób w wieku produkcyjnym drastycznie spadnie. Prognozy demograficzne są z reguły niepewne i niektóre przewidywania dotyczące przypuszczalnego rozwoju sytuacji w Europie (i Japonii) w obecnym stuleciu są tak alarmujące, że można je od razu zignorować. Niewątpliwie jednak istnieje wyraźny i pogłębiający się kontrast między starą Europą a młodą Ameryką.
Nazwać rzecz po imieniu
Administracja Busha dopiero zaczyna zdawać sobie sprawę z implikacji kursu, który przyjęła. W dalszym ciągu, choć z coraz większą trudnością, mówi językiem antyimperializmu. Ale to jest jeszcze żargon XX w., czy raczej jego drugiej połowy; kto twierdzi, że będzie to dominujący typ dyskursu w XXI w.? Tak się składa, że w amerykańskiej tradycji językowej słowo "imperializm" nabrało wydźwięku pejoratywnego dopiero podczas wojny secesyjnej, kiedy Południe oskarżało Północ, że zachowuje się jak europejskie imperium. Jedynym politycznie poprawnym określeniem stała się "amerykańska wyjątkowość" (American exceptionalism).
Warto jednak pamiętać o tym, że do roku 1860 "imperium" nie było w Stanach Zjednoczonych obelgą. Sam Jerzy Waszyngton mówił o tworzącym się amerykańskim imperium. Jefferson, świadomy tego dylematu, twierdził, że Ameryka to imperium wolności. I tym właśnie znowu się ona staje. Dążenie do zabezpieczenia się przed terroryzmem i łajdackimi państwami idzie w parze z wyzwalaniem zniewolonych społeczeństw tych państw. Od Imperium Zła do Imperium Wolności wiedzie gigantyczny krok - kontrast jest równie wielki jak pomiędzy budzącymi grozę obrazami zmarnowanego XX stulecia a jaśniejącą jutrzenką wieku XXI. Ale Ameryka ma siłę i determinację, by wykonywać gigantyczne kroki, co już udowodniła w przeszłości.
Jedno jest jasne: mało prawdopodobne jest, że Ameryka przestanie być imperium w podstawowym znaczeniu tego słowa. Swoją suwerennością nie zechce się z nikim dzielić. Nadal będzie popierać wartościowe inicjatywy międzynarodowe, jak porozumienia WTO i udzielać wsparcia sojuszom wojskowym, jak NATO, kiedy będzie to wskazane. Nie pozwoli jednak, by ONZ lub jakakolwiek inna organizacja ingerowała w jej naturalne prawo do takich form obrony, jakie uzna za właściwe. Nowy rodzaj globalizacji - globalizacja bezpieczeństwa - będzie przebiegać z udziałem ONZ, jeśli to będzie możliwe, lub bez jej udziału, jeśli taka będzie konieczność. Siłą napędową zmian jest imperium wolności.
11 Września 2001