Tygodnik Powszechny

 


Jerzy Pilch

Młodzi z "brulionu"

 

 

Maluś, maluś, maluś

Witold Gombrowicz

 

Złożyli niedawno wizytę w naszej redakcji redaktorzy pisma młodzieżowego "bruLion". Paru ich było, natychmiast po wejściu wszyscy małe, białe tomiki z wierszami z kieszeni jęli wyciągać, z prostotą je rozdawali i widać było, że na żadne formy wdzięczności nie czekają, że dają, bo dają, więc my, starzy, nie bardzo wiedzieliśmy, co czynić, żeby młodych nie urazić i przesadnym dziękowaniem się nie zbłaźnić.

- Prosimy, prosimy na pokoje, panowie widzą, remont u nas - pokrzykiwaliśmy i popatrywaliśmy po sobie speszeni nieco, bo ciekawi byliśmy, co tych młodych do nas sprowadza, coś ich wszak ważnego sprowadzać musiało, myśl, że o tomiki idzie, że chodzi o to, by małe, białe tomiki zrecenzować, przyszła nam do głowy, bo oczywiście radzibyśmy tomiki młodych recenzowali, ale tu musiało o co innego chodzić, tu o jakąś sprawę bezkompromisową iść musiało, i rzeczywiście szło, bo gdyśmy siedli, młodzi z chlebaków z kolei magnetofony i mikrofony jęli wyjmować i z młodzieńczą bezkompromisowością do ust nam przykładać. Co my, redaktorzy "Tygodnika", o "bruLionie" sądzimy, pytali, bo Jubileusz "bruLionu", bo "bruLion" i w radiu, i w telewizji niebawem zasiądzie i wszystkie środowiska się wypowiadają, więc i my mamy możność na temat "bruLionu" się wypowiedzieć.

- No, pismo żywe, młode, butne, wszystkie wady i zalety młodości mające - odpowiadamy radzi, że o nic gorszego nie pytają.

- Ale konkrety, konkrety - pyta jeden najporządniej ubrany i przyjaźnie mikrofonem po szczęce tryka.

- No, żywe, dobrze redagowane, butne, młode, świeże, ciekawe, wady, zalety młodości, w młodości przyszłość - jeden przez drugiego się przekrzykujemy, bo jednak - czujemy - coś zaczyna w powietrzu wisieć.

I faktycznie, tamci snadź cierpliwość tracą, jeden popluwać zaczyna, drugi słowo okropne wypowiada (ale na szczęście remont pełną parą idzie i nie słychać), a trzeci sam do mikrofonu jadowicie cedzi:

- A Skandal-Prowokacja-Profanacja-Żydzi-Bataille-Obraza Boska-Celine...

- Coś tam było - powiada nasz kierownik działu poetyckiego - coś pamiętam, ale przecież my dobre, nie złe rzeczy pamiętamy, ja sam - powiada kierownik i rękę na sercu kładzie - nie Wybryk, ale raczej klasykę w pamięci przechowuję. Na przykład numer - mówi z tryumfalną ulgą w głosie - numer o Brodskim świetny.

W nich jakby piorun strzelił, świetny-świetny, mną w ustach to słowo niczym przekleństwo najobrzydliwsze i jeden do drugiego, przeniknięty ohydą i pogardą, zjadliwie pokrzykuje: świetny-świetny!

Nasz sekretarz redakcji, co z tyłu stał, półgłosem powiada, że chwalenie ich, choćby i szczere, zgubę nam przyniesie, że oni nie pochwały i aprobaty, ale przygany i chłosty oczekują i że zaraz prowokować zaczną. I - jak zawsze - miał nasz sekretarz rację, długośmy nie czekali, a tu ich Szef, pięknie w koński ogon uczesany, na przód się wysuwa i mówi:

- A w Warszawie powiadają, że wy tu, jak tylko na okładkę "bruLionu" spojrzycie, spowiadać się musicie.

Cisza się zrobiła, ale na chwilę tylko, bo filar nasz niezawodny, Rzecznik i Prezes (choć już rzecznikiem ani prezesem nie jest, ale dla nas jest i będzie zawsze), jak zwykle skrajnie rozumnie i wyrozumiale przemawiać począł.

- Chłopcy - powiada Prezes - rozumiem was. Wy młodzi jesteście i dla was świat jest piękny i pełen harmonii. Jak to powiada poeta, murarz domy buduje, krawiec szyje ubrania i wy, młodzi, macie prawo tak sądzić, wy sądzicie, że u nas nieustanne modlitwy i pacierze trwają, że w "Gazecie Wyborczej" komisja co rano sprawdza gotowość urny i goździkiem wita pierwszego głosującego, że w, dajmy na to, "Tygodniku Solidarność" redaktorzy raz po raz chorągwie rozwijają, za ręce się biorą i stare pieśni nucą, i dobrze chłopcy, że tak sądzicie, bo pięknie by było, gdyby tak było. Ale - tu Prezes głos wzmocnił - świat jest skomplikowany i wy przecież już trochę o tym uczyliście się, już to i owo musieliście przecież przerabiać. Ja wiem, że od nauki wiele spraw odciąga, ja wiem, że wy w piłeczkę się bawicie, i doskonale, bawcie się w piłeczkę, ja wiem i nie ma co tego ukrywać, że wy już i dziewczętami zaczynacie się interesować, i dobrze, interesujcie się, zwracajcie uwagę, jak są inne, ale i na naukę, na naukę czas być musi - zakończył Prezes z mocą, a nam aż się klaskać zachciało, tak dobrze powiedział.

Ale ich Szef za swój ogon koński się chwycił i w jakimś zatraceniu potrząsać nim zaczął, jakby nie ogonem, a zabobonem jakimś groził, a inny, co obok stał, litanię jakąś plugawą począł mówić, aurobindoprabhupada-aurobindoprabhupada, jak w szale krzyczał i siarczyście, i piekielnie się zrobiło, i istotnie było jasne, że nie odstąpią, póki się ich nie zadowoli, a nie zadowoli się ich, póki się im jakiej przykrości nie powie.

- Mnie - mówię - w jednym numerze nie podobał się tekst niejakiego Celine'a - choć cicho mówiłem, natychmiast, jak tylko słowa "nie podobał się" usłyszeli, przyjaźnie zamilkli - nie podobało mi się tłumaczenie - mówię, choć głos mi się trochę łamie, bo trochę wstyd powiedzieć, ale przecież mówię - nie podobało mi się tłumaczenie, bo tłumacz za moją żoną wściekle gania... A poza tym - już teraz śmiało i wyraziście dodaję - Profesor Błoński, Profesor Błoński o tych sprawach pisał.

Dopieroż ci się zgiełk i rumor podniósł. Dopieroż wiwatować i chlebaczki pod sufit ciskać poczęli.

- Błoński nasz! - krzyczeli. - On z nami! Profesor nasz! My z Nim! Błoński nasz! Nasz! Nasz ci On!

Stropili nas tą, jak widać było, nieskrywaną i szczerą euforią. Nie udawali, nie blefowali, coś prawdziwego za tym kryć się musiało i my w desperacji na drzwi do gabinetu Naczelnego wiodące zaczęliśmy pozierać, bo przecież w tej niepewnej chwili tylko Naczelny mógł rzecz sprawdzić, tylko On mógł do Profesora zadzwonić i zapytać: Jasiu, czyjżeś Ty? Ale śmiałości i refleksu nam brakło, a zresztą i oni szli już hurmą ku wyjściu, piłeczką się bawili, a piłeczkę mieli nie gumową, ale prawdziwą węgierską futbolówkę, najnowszy też numer "bruLionu" na wierzch wyjęli i w rozmaitych miejscach wydrukowane tam paskudne słowa czytali i śmiali się, śmiały się, łobuzy, apokaliptycznym śmiechem, moc w nich snadź była wielka, bo nie tylko przeciw nam, ale i przeciw światu się śmiali, i ze śmiechem wyszli.

A nam małe, białe tomiki z wierszami pełnymi młodzieńczych uniesień zostały. A i w tym numerze "bruLio nu", co z niego czytali i co go na biurku Pani Janeczki zostawili, coś się znalazło. Jak się z tego numeru wszystkie brzydkie słowa wycięło, to ciekawy tekst autora - wprawdzie niemłodego, bo Gustawa Flauberta - do czytania został.

1991

 

 


bruLion - wybór tekstów