Rzeczpospolita - 25.07.1998

 

Tajne operacje: Inwigilacja prawicy, lewicy i mediów, spotkania z Anastazją P., szukanie córki marszałka i złotego pociągu

 

ANNA MARSZAłEK

Polityczne kulisy działania UOP



Istniejący w gabinecie szefa UOP Zespół Inspekcyjno-Operacyjny zajmował się sprawami Art-B i FOZZ, inwigilacją polityków i mediów, m. in. "NIE" i "Wprost", sprawdzał przeszłość Wachowskiego, poszukiwał córki marszałka Kerna, a nawet pociągu ze złotem NSDAP. Wynika to z własnego śledztwa przeprowadzonego przez "Rzeczpospolitą". W jego trakcie nasza gazeta dotarła zarówno do polityków będących obiektami zainteresowania UOP, jak i byłych funkcjonariuszy.

Urząd Ochrony Państwa od początku swego istnienia (1990 r.) zbierał informacje także o charakterze politycznym, w tym operacyjnie, m. in. przy użyciu agentury. Czy podejmując działania skierowane przeciwko politykom złamał przy tym prawo, ma wyjaśnić postępowanie prowadzone od października 1997 r. przez Prokuraturę Wojewódzką w Warszawie.

Najprawdopodobniej w kilku wypadkach złamano prawo, np. u jednego z polityków prawicy, obecnie będącego członkiem parlamentu, zastosowano podsłuch, pisząc fikcyjny wniosek na nazwisko osoby z nim mieszkającej, która miała być rzekomo zamieszana w sprawę narkotykową. Prowadzono także poza główną ewidencją agenturę wśród polityków różnych partii. Np. agent o kryptonimie Maks (później zmienionym) działał w kręgach lewicowych aż do lipca ub. r., kiedy to cała sprawa została ujawniona.

Zawiadomienie dotyczące inwigilacji prawicowej opozycji przez UOP w 1993 r. złożył w prokuraturze 17 września 1997 r. gen. Andrzej Kapkowski, ówczesny szef UOP. Śledztwo wszczęto w sprawie "przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy Urzędu Ochrony Państwa i niedopełnienia obowiązków przez kierownictwo UOP i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych". Po zmianie kierownictwa UOP, nowy szef Zbigniew Nowek, dosłał do prokuratury dokumenty dotyczące podejrzenia nielegalnych działań podejmowanych przez funkcjonariuszy Urzędu za czasów, kiedy kierował nim gen. Kapkowski. Całość materiałów dotyczących sprawy objęto klauzulą tajne-specjalnego znaczenia.

Tajemnicza szafa pułkownika L.

Na korytarzach krążyły o niej legendy. - Ma kwity na każdego - komentowano fakt, że Jan L. pozostaje zaufanym człowiekiem kolejnych szefów UOP. Odszedł dopiero w ubiegłym roku. To z jego szafy pancernej 25 lipca 1997 r. wydobyto materiały i dokumenty, które stały się później podstawą wniosku do prokuratury oraz burzy politycznej.

W latach 1991 - 1997 na etatach w gabinecie szefa UOP pracowało kilkunastu oficerów do specjalnych poruczeń. Grupa przyjęła nazwę Zespół Inspekcyjno-Operacyjny. (Później powstał jeszcze jeden zespół, ale zajmował się sprawami wewnętrznymi UOP; kierował nim Kazimierz S. ) Celem Zespołu Inspekcyjno-Operacyjnego była formalnie m. in. tzw. zewnętrzna osłona Urzędu. Przy poważnych sprawach jego pracownicy dostawali do pomocy funkcjonariuszy z zarządów Kontrwywiadu, Wywiadu i Śledczego. Szefem zespołu był Jan L., b. funkcjonariusz SB. Przez 13 lat, czyli od drugiej połowy lat 70., pracował w Departamencie III MSW (zajmującym się działalnością opozycji) rozpracowując KOR. Do jego zadań należała inwigilacja Jacka Kuronia. Jan L. "opiekował się" Kuroniem do 1989 r. M. in. dzięki poparciu Jacka Kuronia, przeszedł pozytywnie weryfikację i wkrótce stał się zaufanym człowiekiem Andrzeja Milczanowskiego.

- To hochsztapler - mówią o nim obecnie byli oficerowie Kontrwywiadu i Zarządu Śledczego. - Przynosił jakieś plotki, pisał z tego notatki i dawał szefom, którzy chętnie je czytali, ale kiedy przychodziło do ich weryfikacji, to okazywało się, że to zwykłe śmiecie. - Takie plotki były naturalnym uzupełnieniem materiałów uzyskiwanych przez inne zarządy i biały wywiad - komentują członkowie zespołu. - Czasem okazywało się, że szefowie nie wiedzieli po prostu, co się mówi "na mieście", czym żyje określone środowisko, jakie są komentarze.

Do specjalnych poruczeń

W różnych latach w gabinecie szefa UOP pracowali poza Janem L. m. in. Witold H. (z dawnej SB, b. oficer Departamentu III MSW, który zajmował się inwigilacją opozycyjnej inteligencji, m. in. KPN, dziś pracuje w firmie handlowej), Jerzy W., Andrzej G., Jerzy P. (III Departament - opozycja), Czesław K. (V Departament - gospodarka), Mirosław R., Jan S. oraz z nowego solidarnościowego naboru Andrzej D. i Krzysztof U. (zostali tam skierowani z BAI za czasów, kiedy UOP kierował Naimski) .

Zespół istniejący w gabinecie szefa UOP niekiedy prowadził działania operacyjne równolegle z Kontrwywiadem i Wywiadem.

Oficerowie ci od 1991 do 1996 r. zajmowali się m. in. takimi sprawami jak:

* Sprawdzanie, czy osoby zajmujący wysokie stanowiska w państwie były współpracownikami SB (chodziło m. in. o dotarcie do b. funkcjonariuszy SB w sprawach, w których brakowało materiałów archiwalnych) .

* Sprawdzanie informacji z anonimów, donosów oraz skarg funkcjonariuszy negatywnie zweryfikowanych.

* Badanie przeszłości Mieczysława Wachowskiego. Jan L. na początku lat 90. sprawdzał, czy Wachowski współpracował z SB. Materiały te miały być m. in. dla Jarosława Kaczyńskiego, wówczas pracującego w kancelarii Wałęsy. Przy tej okazji wypytywano o Wachowskiego m. in. gdańskich taksówkarzy i prostytutki.

- Poprosiłem Milczanowskiego o sprawdzenie Wachowskiego w związku z podejrzeniami, które wobec niego były - powiedział "Rz" Jarosław Kaczyński. - Po 5 dniach Wachowski zaczepił mnie, kiedy wychodziłem od Wałęsy i powiedział: "Daj sobie spokój z tymi zespołami, które mają mnie sprawdzać". To znaczy, że już wiedział.

* Niektóre wątki FOZZ - zajmował się tym Jerzy W. Sprawdzano m. in. informację o zażądaniu od Centrali Handlu Zagranicznego Impexmetal przez jednego z przedstawicieli PC 5 mld starych złotych.

* Niektóre wątki Art-B (zajmowali się tą sprawą m. in. Witold H. i Czesław K.). H. jeździł nawet do Izraela z prokuratorami. Zespół wskazywał m. in. na legalność oscylatora i jednocześnie zagrożenie płynące z planowanego wprowadzenia do polskiego systemu bankowego kolejnych pieniędzy z kredytu, co pozwoliłoby wyprowadzić znacznie więcej niż 4 bln starych złotych. W sprawie Art-B prowadzono sprawdzające działania operacyjne dotyczące różnych polityków, m. in. Dziewulskiego, Siwca, Zalewskiego, Kawalca, Wałęsy, Mazowieckiego. Część spraw badała później procesowo prokuratura. Zalewskiego ostatnio sąd uniewinnił.

* Moskiewskie pieniądze (pod kryptonimem "Bony"). W sprawie tej prokuratura prowadziła śledztwo, które objęło m. in. Rakowskiego i Millera. Podstawą było naruszenie ustawy karnej skarbowej przez przewóz pieniędzy przez granicę bez zezwolenia dewizowego. Śledztwo zostało umorzone. Ostatnio nasiliły się głosy, by je podjąć na nowo. Minister Hanna Suchocka decyzji jeszcze nie podjęła.

* Pieniądze PZPR. W obu tych sprawach UOP podejmował działania inwigilacyjne, stosowano podsłuchy i obserwację wobec polityków lewicy.

Zbigniew Siemiątkowski zapytany, dlaczego w takim razie nie skierował wniosku do prokuratury także w tym zakresie stwierdził:

- Wszystkie działania były podejmowane zgodnie z prawem. Podejrzewano defraudację i szukano pieniędzy. Na działania operacyjne była zgoda prokuratury.

* Inwigilacja "NIE" (szukano źródeł przecieków do tego tygodnika - większość ustaleń pozostała na poziomie operacyjnym - wiadomo było kto, ale nie zdobyto dowodów. Według części naszych rozmówców m. in. podejmowano próby puszczania do tego tygodnika fałszywych informacji) .

* Poszukiwanie Moniki Kern, córki ówczesnego wicemarszałka Sejmu. (Zakładano podsłuchy, jednak na zlecenie łódzkiej prokuratury. Działania koordynował Jan L. i ostatecznie córkę wicemarszałka Sejmu znaleziono).

* Ustalanie źródła przecieku instrukcji 0015/ 92, którą rozpowszechnił Jarosław Kaczyński. Sprawą wewnątrz UOP zajmował się zespół II w gabinecie szefa (ds. wewnętrznych). O przeciek podejrzewano m. in. jednego z "młodych" w służbie - Andrzeja P. Według b. pracowników zespołu ostatecznie wykluczono P. i ustalono, kto dokonał przecieku. Według Jarosława Kaczyńskiego, wszystkie ich wskazania były jednak chybione.

* Poszukiwanie pociągu ze złotem, który rzekomo w czasach wojny został przez Niemców ukryty i zasypany w sztolni w Sudetach. Zdjęcia lotnicze, geologiczne potwierdzały, że we wskazywanej górze była kiedyś sztolnia. Na prawdopodobieństwo ukrycia tam złota NSDAP wskazywało m. in. zatrzymanie w pobliżu wiosną 1945 r. skarbnika tej partii. Mimo wieloletnich poszukiwań (szczególnie interesował się nim minister Kołodko) pociągu nie znaleziono jednak do dzisiaj.

* Sprawa Anastazji P., ze znalezionych w szafie materiałów wynikało, że spotykano się z nią, a ona przekazywała informacje na temat polityków. W szafie L. znaleziono m. in. jej zdjęcia z różnymi politykami. Równolegle z Anastazją spotykali się funkcjonariusze Kontrwywiadu, którzy próbowali czegoś się od niej dowiedzieć - Anastazja opisała ich później w swojej książce.

* Szukanie sprawców przecieku do "Wprost". To materiały wytworzone w zespole o pieniądzach PZPR - z błędem literowym w nazwisku - zostały wykorzystane w słynnej publikacji tego tygodnika, wymieniającej kolejnych po Olinie domniemanych agentów - Minima i Kata. Zespół badał źródła przecieku na polecenie Gromosława Czempińskiego, ówczesnego szefa UOP, ale nie znalazł dowodów, a jedynie przekazał obiegowe opinie - m. in. o spotkaniach redaktorów "Wprost" z gen. Zacharskim w Victorii, przesłaniu faksu z Europejskiego itp. Ponadto wyszło na jaw, że UOP ulokował w redakcji "Wprost" w Poznaniu agenta.

* Poszukując źródła przecieku do "Wprost" funkcjonariusz UOP spotkał się 30 stycznia 1996 r. z dziennikarzem tego tygodnika - Jerzym Sławomirem Macem. Z relacji dziennikarza wynika, że przedstawił mu się nazwiskiem Jan S. (z numerem legitymacji 000044). Dawał do zrozumienia, że dużo wie o jego życiu prywatnym i zawodowym i przekonywał "ideologicznie" do przekazania informacji np. o tym, co jeszcze mają zamiar wydrukować, kto jest ich wtyką w UOP, od kogo dostali informacje itp. Przesłuchiwany później w prokuraturze funkcjonariusz zeznał, że wykonywał rutynowe czynności na zlecenie kierownictwa i że spotykał się także z innymi dziennikarzami "Wprost". (Prokuratura nadal bada okoliczności późniejszego tajemniczego zniknięcia Maca).

* Sprawa opublikowanej później w "NIE" fałszywej lojalki Kaczyńskiego. W kwietniu br. Sąd Rejonowy w Warszawie skazał na 10 tys. zł grzywny Marka Barańskiego z tygodnika "NIE" za opublikowanie tam w 1993 r. rzekomej "lojalki" Kaczyńskiego. Sąd uznał, że kilkuletni proces wykazał, iż b. lider PC nie podpisywał żadnej "lojalki". Podczas procesu b. funkcjonariusz SB, którego parafka miała być pod dokumentem, potwierdził, że jest on nieprawdziwy. Barański przepraszał Kaczyńskiego; twierdził, że sam padł ofiarą prowokacji UOP. Lider PC odrzucił przeprosiny. Byli funkcjonariusze zespołu zaprzeczają, jakoby to oni sfałszowali i sprzedali dokument do "NIE". Twierdzą, że mieli informację, iż lojalka była do kupienia "na mieście" za 20 tys. dolarów, a od "NIE" już po publikacji próbowali się dowiedzieć, od kogo "NIE" ją dostało. Dokumenty, znalezione w szafie L. były - ich zdaniem - kserokopiami "lojalki" i znalazły się tam później. Z różnych źródeł otrzymaliśmy sprzeczne informacje na temat tego, co naprawdę znaleziono w szafie L. Według jednych - były tam dwa dokumenty ze sobą sprzeczne - fałszywa "lojalka" i drugi dokument, na identycznym papierze, z odmową. Według innych - znaleziono dowody na sfałszowanie dokumentu, m. in. w postaci kartki z próbkami pisma, w tym podpisów Kaczyńskiego.

Jarosław Kaczyński powiedział "Rz", że podpisał wyłącznie odmowę. - Przed publikacją fałszywej lojalki w "NIE" zgłosił się do mnie człowiek w wieku ok. 40 lat, który się przedstawił jako b. funkcjonariusz UOP, zwolniony za rzekome pijaństwo. Powiedział m. in. o planowanych w "NIE" artykułach dotyczących PC i mnie - mówi Kaczyński. - Pierwszy miał być w święta wielkanocne. Później kolejne - o przedsięwzięciach gospodarczych PC. A uwieńczeniem miała być właśnie "lojalka". Wszystkie te zapowiedzi się sprawdziły.

* Dostarczanie informacji i analiz o działalności SdRP, PC, RdR, RTR, ROP, SLD, później także AWS, m. in. na podstawie informacji od agentów. Andrzej D. zrobił jednostronicową analizę książki Romualda Szeremietiewa "W prawo marsz" (publikacja zawierała uwagi krytyczne wobec prezydenta Wałęsy i b. szefów MON Onyszkiewicza i Komorowskiego).

* Próba (nieudana) pozyskania dyrektora banku.

Otwarcie puszki Pandory

Zbigniew Siemiątkowski powiedział "Rzeczpospolitej", że właśnie ujawnienie przez "NIE" tej nieudanej próby werbunku, stało się podstawą poszukiwań w UOP. Próbowano ustalić, która komórka za tym stoi. Kiedy wykluczono Zarząd IIa (ds. ochrony ekonomicznych interesów państwa), Kontrwywiad i Wywiad, pozostał tylko zespół w gabinecie szefa UOP.

W piątek 25 lipca 1997 r. Jan L. został wezwany do gen. Kapkowskiego na rozmowę. Chwilę potem komisyjnie zaczęto przeszukiwać szafę L. i spisywać znajdowane tam materiały. W komisji byli Kazimierz Stefański z Inspektoratu i szef Biura Archiwum Waldemar Mroziewicz. W szafie było wiele materiałów, w tym luźnych kartek zostawianych m. in. przez osoby, które wcześniej odeszły z zespołu. L., po usłyszeniu decyzji Kapkowskiego, nie miał już czasu na to, by coś z niej zabrać. Tego dnia poszedł zresztą na miesięczny urlop. Zdaniem b. członków zespołu, nie ma żadnej gwarancji, że do szafy nie dodano jakichś dokumentów. W tym czasie, zanim o sprawie dowiedziała się Sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych czy prokuratura o znalezisku poinformowała lewicowa prasa.

Pisano, że znaleziono m. in. trzy notatki z lutego i sierpnia 1993 r., dotyczące ugrupowań prawicowych: PC, RdR i Ruchu III Rzeczypospolitej. Proponowano w nich podjęcie działań dezintegrujących wobec tych partii, które w konsekwencji miały doprowadzić do eliminacji ich ze sceny politycznej. Mieli do tego zostać wykorzystani współpracownicy UOP, ulokowani w otoczeniu liderów tych ugrupowań. W środowiskach politycznych mieli m. in. działać agenci o pseudonimach Artur i Maks.

Z informacji "Rz" wynika jednak, że drugi z nich działał także w środowiskach lewicowych i funkcjonował do lipca ub. roku. Wśród znalezionych w szafie L., ale dosłanych do prokuratury już po zmianie kierownictwa UOP, materiałów jest m. in. analiza dotycząca jednego z ugrupowań zrzeszonych w SLD, przygotowana w marcu 1997 r. Napisana została przez tego samego agenta - Maksa - który jednak podpisał się tym razem innym pseudonimem. Na notatce jest podpis Kapkowskiego świadczący, że się z nią zapoznał.

W sierpniu ub. r. Siemiątkowski ujawnił, że w 1993 r. UOP prowadził działania operacyjne wobec prawicowej opozycji w celu jej "dezintegracji". Działania, przy użyciu wszystkich metod operacyjnych, miały być wymierzone w prawicowych przeciwników Lecha Wałęsy, m. in. w lidera PC Jarosława Kaczyńskiego (z czym ma się łączyć m. in. sprawa sfałszowania jego "deklaracji lojalności" z czasu stanu wojennego, którą następnie jako prawdziwą sprzedano tygodnikowi "NIE"), Jana Olszewskiego, Antoniego Macierewicza (m. in. rozsiewano o nim plotki, że był leczony psychiatrycznie), Romualda Szeremietiewa.

W notatce wymieniającej konkretne plany działań, sprawdzeń tych polityków i dotarć była też propozycja nagłośnienia pewnych ustaleń czy sugestii przez zaprzyjaźnionych dziennikarzy.

Były pracownik zespołu z gabinetu szefa UOP: - Zagrożenie ze strony tych ugrupowań (PC, RdR, RTR) uważaliśmy za bardzo realne. Działali w sposób nieparlamentarny, np. docierały do nas informacje o przygotowywaniu kijów, młotków, śrub do ataku na URM i zapowiedzi zajęcia go siłą. Były pomówienia, wyciąganie nieprawdziwych informacji z przeszłości i szkalowanie innych polityków, atakowanie Belwederu, korupcjogenność, zapowiedzi i próby przechwycenia niektórych działów gospodarki. Notatki powstawały w zespole na bazie informacji z różnych źródeł. Ta "koronna", wymieniana we wniosku, jest bez podpisu. Z niektórymi notatkami zapoznawali się Konieczny i Milczanowski, ale nie wydali polecenia, by podejmować jakiekolwiek działania sprzeczne z prawem.

Inny b. funkcjonariusz: - Ta konkretna notatka celowo zawierała pewne nieprawdziwe informacje, będące zasłyszanymi plotkami. Powstała na potrzeby wykrycia osoby z zespołu dokonującej przecieków.

Zdaniem polityków prawicy, część informacji, np. o planach zajęcia Belwederu przez uczestników manifestacji, była prowokacjami celowo puszczanymi przez UOP, które miały jakoś uzasadniać ich działania.

Ujawniona w czasie kampanii wyborczej w 1997 r. sprawa podejrzeń o inwigilację prawicy przez UOP narobiła sporo zamieszania. Prawicowi politycy wprawdzie niechętnie patrzyli na to, że nagle "SLD staje się ich obrońcą", ale przypomnieli sobie różne "nie wyjaśnione incydenty", które ich spotykały, a o co już wcześniej podejrzewali UOP i nasili swoje żądania wprowadzenia "opcji zerowej" w służbach specjalnych (rozwiązania UOP i WSI i stworzenia nowych służb).

Jarosław Kaczyński: - Nie znam tej osławionej notatki, ale wzmożoną działalność skierowaną przeciwko mnie odczułem na własnej skórze, a niektóre przedsięwzięcia można interpretować jako usiłowanie zabójstwa.

- W 1993 r. przebito panu np. opony w samochodzie. Skąd jednak wiadomo, że stał za tym UOP?

- Wskazywałby na to profesjonalizm, bardzo dobry poziom techniczny działania. Ponadto później, zaraz po wyborach w 1993 r., nachodził mnie funkcjonariusz UOP, który próbował mnie nastraszyć i skłonić do wyjazdu z Warszawy. Przekazywał mi np., że "były major SB dostał na mnie zlecenie".

Co wiedzieli Konieczny i Milczanowski

- Na dokumencie z 13 lutego 1993 r. dotyczącym "aktywnych działań zmierzających do politycznego unicestwienia niektórych ugrupowań prawicowych" ujawniono odręczne adnotacje Andrzeja Milczanowskiego, ówczesnego szefa MSW - mówił w ub. r. Siemiątkowski.

Premier Włodzimierz Cimoszewicz odpowiadając 17 września 1997 r. na pytania na antenie Radia Zet powiedział, że według jego "orientacji" istnieją "zapiski" b. szefa UOP Jerzego Koniecznego, które świadczą o tym, iż znał przynajmniej niektóre z dokumentów dotyczących rzekomego inwigilowania przez UOP prawicy w 1993 r. Dodał, że gdyby wiedział o tym wcześniej, przeciwstawiałby się kandydowaniu Koniecznego z listy SLD.

Zarówno Milczanowski, jak i Konieczny zaprzeczali tym oskarżeniom. Konieczny nie wykluczył jednak, że mogło się to dziać "bez jego wiedzy". Milczanowski natomiast nie przypominał sobie, aby miał kiedykolwiek podpisywać dokumenty o takich działaniach. Podejrzewał, że jest to prowokacja mająca związek z publikacjami "Życia" o domniemanych związkach prezydenta z rosyjskim szpiegiem Władymirem Ałganowem oraz z wyborami.

- Są dane, żeby mieć podejrzenie, że o sprawie wiedzieli Milczanowski i Konieczny, nie ma zaś danych wskazujących na wydawanie przez nich poleceń działań sprzecznych z prawem; są natomiast ich podziękowania - twierdził we wrześniu ub. r. Jerzy Ciemniewski (UW), wówczas szef Komisji ds. Służb Specjalnych.

Według współpracowników Andrzeja Milczanowskiego, miał on zwyczaj pisania na wszystkich dokumentach, które otrzymywał słowo "dziękuję".

Zinformacji "Rz" wynika ponadto, że na materiale dotyczącym spekulacji, co do możliwości obalenia lub upadku rządu Suchockiej (z 1993 r.) jest adnotacja Koniecznego "Zapoznałem panią premier".

Natomiast na analizie stosunków wewnętrznych AWS i zamiarach jej liderów (z 1997 r. ) podpisał się szef UOP Andrzej Kapkowski - potwierdzając, że się z nim zapoznał.

Co wiedział Belweder

- Według mnie inspiratorem działań przeciwko nam był Belweder - mówi Jarosław Kaczyński. - Wiedziałem o kontaktach Wachowskiego ze służbami specjalnymi cywilnymi i wojskowymi. Z tymi ostatnimi np. często pił. I powszechnie było wiadomo, że miał od nich informacje.

Jest jednak także odpowiedzialność polityczna, a można myśleć o karnej, którą ponosi Suchocka, wówczas premier rządu, Dyka i Piątkowski, ministrowie sprawiedliwości, Blajerski, wtedy wiceminister spraw wewnętrznych, kierownictwo UOP.

Czy i co wiedziała Suchocka

W czasie tworzenia rządu premiera Jerzego Buzka Jarosław Kaczyński ostro protestował przeciwko powołaniu na stanowisko prokuratora generalnego ministra sprawiedliwości Hanny Suchockiej. Jego zdaniem bezprawne działania UOP przeciwko prawicy były prowadzone w czasie, gdy była premierem i jej osoba nie gwarantuje rzetelnego wyjaśnienia sprawy w prokuraturze. 20 maja Sejm odrzucił wniosek SLD o wotum nieufności dla Suchockiej. SLD zarzucał jej m. in. "powolne tempo" śledztwa w sprawie inwigilacji prawicy i obawiał się sterowania nim. Suchocka mówiła, że nadzór nad śledztwem przekazała prokuratorowi krajowemu.

Minister Hanna Suchocka odmówiła rozmowy z "Rzeczpospolitą" na temat politycznych działań UOP w 1993 r. Przez swojego współpracownika przekazała nam jedynie, iż "wielokrotnie już się wypowiadała, że nic nie wiedziała na ten temat".

Ostatnio premier Jerzy Buzek zwolnił z obowiązku zachowania tajemnicy państwowej Lecha Kaczyńskiego. Szef NIK z 1993 r. twierdzi, że brał udział w tajnych posiedzeniach rządu Suchockiej, podczas których mówiono o zagrożeniu "bezpieczeństwa państwa" m. in. ze strony jego brata. Bez zgody premiera Lech Kaczyński nie mógłby zeznawać.

- Brat mówił mi o wystąpieniu Koniecznego, który podczas posiedzenia Rady Ministrów wymieniał moje nazwisko wśród polityków reprezentujących rzekomo ekstremizmy polityczne - mówi Jarosław Kaczyński.

Dotychczas nie dostarczono prokuraturze stenogramów z posiedzeń Rady Ministrów, podczas których była mowa o zagrożeniach ze strony liderów opozycyjnej wówczas prawicy.

Śledztwo trwa. W czerwcu "Rzeczpospolita" poinformowała, że została sporządzona lista świadków, którzy muszą być do tej sprawy przesłuchani. Są na niej m. in. : Hanna Suchocka, była premier, obecnie minister sprawiedliwości i prokurator generalny, byli ministrowie sprawiedliwości Zbigniew Dyka i Jan Piątkowski, Stanisław Iwanicki, niegdyś zastępca prokuratora generalnego, obecnie poseł AWS i przewodniczący Komisji Sprawiedliwości. W ostatnich tygodniach prokuratura przesłuchała w tej sprawie m. in. Jarosława Kaczyńskiego, Lecha Kaczyńskiego, Adama Glapińskiego, Jerzego Koniecznego, Zbigniewa Siemiątkowskiego i Andrzeja Milczanowskiego.





Większa dawka top secret