PRESS - 1/2 2014 r.

 

Małgorzata Wyszyńska

W imię tabu

 

Zagraniczny właściciel naciska na dziennikarzy w Polsce, a inne media nie interesują się sprawą w obawie przed przypięciem łatki antysemityzmu

 

Sprostowanie w grudniowym numerze "Forbes Polska" (ukazał się 18 listopada 2013) liczyło 15 punktów i zajmowało całą stronę. Tyle błędów w tekście "Kadisz za milion dolarów" wytknęli redakcji miesięcznika podpisani pod sprostowaniem przedstawiciele organizacji żydowskich. Wygląda na to, że autor artykułu Wojciech Surmacz i współpracujący z nim Nissan Tzur, dziennikarz śledczy izraelskich gazet "Maariv" i Jerusalem Post", popełnili w tekście wszelkie możliwe dziennikarskie błędy, a doświadczeni redaktorzy pisma ich nie wyłapali.

Obok sprostowania ukazało się półstronicowe oświadczenie redakcji "Forbesa" i jego wydawcy - Ringier Axel Springer Polska - w nim przeprosiny za opublikowanie nieuprawnionych twierdzeń dotyczących konkretnych osób.

W warszawskich mediach zaczęło huczeć od plotek już 1 października ub.r., kiedy pierwsze przeprosiny trafiły na Forbes.pl, ale nikt nie miał odwagi pociągnąć tematu poruszonego przez "Forbesa" - wyprzedaży przez polskie gminy żydowskie odzyskiwanych nieruchomości.

Miliony z restytucji

"Kadisz za milion dolarów" Wojciecha Surmacza i dwa inne teksty na ten sam temat ("Gdzie są nasi przywódcy?" Seweryna Aszkenazego, przewodniczącego Fundacji Beit Warszawa, i "Żydowskie oskarżenie" pióra wicenaczelnego "Forbesa" Eryka Stankunowicza) ukazały się we wrześniowym numerze "Forbesa". Wojciech Surmacz, powołując się na dane Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich, pisał, że od 1997 do 2009 roku polskie gminy żydowskie otrzymały ok. 500 nieruchomości (synagogi, ubojnie rytualne, mykwy i kirkuty) wartości 205 mln zł. Dodatkowo do końca lipca 2013 roku państwo wypłaciło im 82 mln zł za nieruchomości, których nie można było oddać w naturze. Niektóre nieruchomości gminy miały wyprzedawać poniżej ich wartości tynkowej, np. synagoga w Lubrańcu poszła za 500 tys. zł, a neoklasycystyczny szpital w Siedlcach za 610 tys. zł.

"Forbes" ujawniał, że władze gmin żydowskich zarabiają na majątku zwracanym im przez państwo. Pisał przede wszystkim o Piotrze Kadlćiku (przewodniczącym Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce), Monice Krawczyk (dyrektor generalnej Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego) i naczelnym rabinie Polski Michaelu Schudrichu. Surmacz przypomniał, że to Schudrich przed laty miał szukać sposobu na obrót terenami po cmentarzach żydowskich, mimo że judaizm tego zakazuje.

Piotr Kadlćik ze Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w rozmowie z Surmaczem twierdził, że pieniądze z restytucji przedwojennego majątku żydowskiego przeznaczane są na renowacje innych obiektów, na utrzymanie cmentarzy i potrzeby gmin - ale żadnych dowodów nie przedstawił.

"Forbes" psuje wam opinię

Prawda jest taka, że już pod koniec sierpnia, gdy tekst ukazał się w "Forbesie", szefowie polskich organizacji żydowskich wpadli w furię. Chcą być skuteczni, więc zamiast wysłać sprostowanie do redakcji "Forbesa", od razu piszą pełne oburzenia listy do niemieckiej centrali wydawnictwa Axel Springer SE. Jednak nie dementują zarzutów o defraudację mienia pożydowskiego - po prostu z grubej rury oskarżają "Forbes Polska" o antysemityzm.

Monika Krawczyk z Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego w liście wysłanym 27 sierpnia ub.r. do Axel Springer SE w Berlinie pisze: "Zmuszona jestem wyrazić mój gniew wobec tej antysemickiej publikacji, która nie była oparta na żadnych materialnych faktach i pozostała daleka od jakiegokolwiek dziennikarskiego obiektywizmu".

Kilka dni później, 9 września, szarżę na "Forbesa" przypuszcza Piotr Kadlćik. Pisze do Friede Springer, wdowy po Axelu Springerze, założycielu koncernu, która kontroluje większość udziałów Axel Springer SE, że artykuł był planowym atakiem - Kadlćik porównuje dziennikarzy "Forbesa" do niemieckich żołnierzy atakujących warszawskie getto: "Opublikowanie artykułu z mojej perspektywy zostało starannie zaplanowane - zaraz przed Wielkim Żydowskim Świętem. Taki krok uczynił nasz proces decyzyjny i możliwą reakcję o wiele wolniejszą - takie postępowanie cechowało arabskie państwa atakujące Izrael podczas Yom-Kippur albo żołnierzy likwidujących warszawskie getto w wigilię 9 dnia Av".

Ralph Buchi, szef działu międzynarodowego Axel Springer (a także szef rady nadzorczej Ringier Axel Springer Polska), był wyraźnie listem Kadlćika poruszony: "Potraktowaliśmy pańskie oskarżenia wobec ostatnich wydań »Forbesa« bardzo poważnie. Jak zapewne Pan wie, jedną z naszych podstawowych misji jest promowanie pojednania Żydów i Niemców oraz wspieranie istotnych praw narodu izraelskiego. (...) Skontaktowaliśmy się już w tej kwestii z głównym biurem wydawcy w Polsce".

Zupełne inne reakcje mają miejsce po drugiej stronie Atlantyku - w siedzibie licencjodawcy tytułu "Forbes". Amerykański wydawca prosi o wyjaśnienia polską redakcję. Otrzymuje te same oświadczenia, które dostała niemiecka centrala Springera, opis pracy nad całym materiałem przygotowany przez Surmacza, ekspertyzy prawników. Odpowiedź Amerykanów brzmi: "Wygląda na to, że wasz artykuł wywołał wiele kontrowersji, ale na tym właśnie polega dziennikarstwo śledcze" - pisze Katya Soldak odpowiedzialna za międzynarodowe edycje "Forbesa".

Kazimierz Krupa w tekście opublikowanym 1 października ub.r. w Internecie "Emocje po tekście »Kadisz za milion dolarów«" przeprasza tych, których uczucia religijne zostały urażone, lecz podtrzymuje, że "w sposób odpowiedzialny" redakcja zajęła się trudnym tematem mienia pożydowskiego. Naczelny podkreśla, że redakcja otrzymała wiele listów z podziękowaniami - ale ma świadomość, że trafiła w środek sporu między środowiskami żydowskimi.

Tymczasem do ataku na "Forbesa" przyłączają się kolejne osobistości żydowskie. U Mathiasa Dopfnera, szefa koncernu Axel Springer SE, interweniuje Abraham Foxman, jeden z szefów Anti Defhamation League, zaalarmowany, jak sam przyznaje, "przez swojego długoletniego przyjaciela rabina Polski Michaela Schudricha". "Poinformował mnie on, że najnowsze wydanie »Forbesa« - publikacji Axel Springer Media AG, zawierało kilka negatywnych artykułów o polsko-żydowskiej społeczności, które zawierały niepokojące oświadczenia o nim i innych liderach społeczności żydowskiej w Polsce" - napisał Foxman. I dodał "Mam nadzieję, że zorganizuje pan wewnętrzną kontrolę i odpowiednio zareaguje na jej wyniki".

Schudricha wspiera też wpływowy niemiecki rabin Walter Homolka. W liście do niemieckich rabinów zapewnia: "Ralph Buchi, członek komitetu wykonawczego w Axel Springer International, natychmiast zajął się sprawą w »Forbes Polska«".

Nie powinniśmy przepraszać

Redaktor naczelny "Forbes Polska" Kazimierz Krupa i Wojciech Surmacz czują się upokorzeni przez własnego wydawcę. Potwierdzają: musieli przepraszać. - W oświadczeniu odcięliśmy się od większości zarzutów, przyznając się tylko do błędów, które rzeczywiście popełniliśmy - tłumaczy naczelny "Forbesa". Zaznacza, że ich przeprosiny dotyczą jedynie trzech spośród 15 punktów przysłanego do redakcji sprostowania. Przeprosili za twierdzenie, że osoby wskazane w artykule czerpały korzyści ze sprzedaży odzyskanych cmentarzy w Toruniu, Gliwicach i Lublinie; za stwierdzenie rozdzielające Żydów na "prawdziwych" i "nieprawdziwych" oraz za stwierdzenie, że we władzach organizacji żydowskich "prawdziwych Żydów jest jak na lekarstwo".

Wojciech Surmacz mówi stanowczo: - Przyznaję się tylko do jednego błędu. Piotr Kadlćik nie jest prezesem Fundacji Chrońmy Cmentarze Żydowskie w Lublinie. Reszta to semantyka.

- Nie powinniśmy w ogóle przepraszać. Sprawa powinna była zostać rozstrzygnięta w sądzie - przyznawał pod koniec grudnia Kazimierz Krupa.

Nissan Tzur: - Poczułem się tak, jakby wbito mi nóż w plecy. Jestem Żydem, a moi dziadkowie byli w Oświęcimiu. Jestem przekonany, że to centrala Springera zdecydowała o sprostowaniu. Odpowiadam tylko za swoje informacje zawarte w tekście, ale zamierzam wytoczyć proces Kadlćikowi za zniesławienie.

Wydawca odmówił Surmaczowi prawa do zamieszczenia odpowiedzi na sprostowanie organizacji żydowskich w kolejnym drukowanym wydaniu "Forbesa".

Sprzeczne ekspertyzy

Czy redakcja "Forbesa" miała realne szanse na wygranie procesu z organizacjami żydowskimi? Krupa i Surmacz są przekonani, że tak. Świadczą o tym ekspertyzy prawne zlecone przez redakcję jeszcze przed publikacją tekstu. Sukcesu w procesie oczekiwała też kancelaria Kochański Zięba Rapala i Partnerzy, która wykonała ekspertyzę na zlecenie Springera już po ukazaniu się artykułu. Dla berlińskich władz Springera to za mało, więc chcą ponownej oceny tekstu przez prawników. - Audytu miała dokonać niezależna kancelaria, wcześniej niewspółpracująca z wydawnictwem. Redaktor Krupa i ja zaproponowaliśmy dwie duże kancelarie. Springer skontaktował się z nimi, ale nie nawiązał współpracy. Ostatecznie wydawnictwo znów zamówiło ekspertyzę w kancelarii Kochańskiego. Prezes Ringier Axel Springer Polska poinformowała nas, że wypadła dla nas niepomyślnie i szans na wygranie procesu nie mamy. Żadnego dokumentu nam jednak nie pokazano - relacjonuje Wojciech Surmacz.

Kazimierz Krupa: - Centrala Axel Springer nie chciała procesu. Wiedzieliśmy o listach i pielgrzymkach do Springera. Zostały pogwałcone procedury obowiązujące w wydawnictwie. Jeśli organizacje żydowskie poczuły się dotknięte naszym artykułem, powinny przysłać sprostowanie od razu do naszej redakcji. Cała akcja potoczyła się ponad naszymi głowami.

Jednak w odpowiedzi na moje pytania centrala Springera zaprzecza, by naciskała na "Forbesa"! "Po prawda, że po owym artykule w »Forbesie« zwróciły się do nas - jako do udziałowca Ringier Axel Springer Media AG - różne żydowskie organizacje i członkowie społeczności żydowskiej. Jednak w żadnym momencie ani Axel Springer SE, ani Ringier AG nie zażądały od redaktora naczelnego »Forbesa« lub kierownictwa opublikowania przeprosin. Przestrzeganie standardów dziennikarskich jest podstawą wiarygodności i zaufania czytelników. Dlatego po starannej kontroli nasi polscy koledzy zdecydowali się na publikację przeprosin. Stanowiska redaktora naczelnego i autora zostały oczywiście w tym procesie uwzględnione. Przeprosiny dotyczą celowo trzech aspektów, które zostały później zakwalifikowane jako niewystarczająco udokumentowane.

Przeprosiny kolegów dotyczyły również sformułowania, które nie miało na celu obrażania uczuć religijnych czytelników. W żadnym momencie nie usunięto tych artykułów z witryny, o czym można było błędnie przeczytać w niektórych artykułach prasowych. Sprostowanie spełniało formalne wymogi stawiane przez polskie prawo prasowe i dlatego zostało opublikowane przez »Forbesa«" - napisał do mnie Hendrik Lange, rzecznik Axel Springer SE.

Anna Marucha, rzeczniczka Ringier Axel Springer Polska, podtrzymuje tę wersję: "Decyzja o publikacji przeprosin i sprostowania przesłanego do redakcji, zgodnego z formalnymi wymogami polskiego prawa prasowego, jest suwerenną decyzją Ringier Axel Springer Polska".

Kadlćik: nie naciskaliśmy

Dlaczego Związek Gmin Wyznaniowych Żydowskich nie wytoczył "Forbesowi" procesu za kłamliwe stwierdzenia? Prawdopodobnie wiedział, że nie może liczyć na wygraną w sądzie, wolał więc zarzutami o antysemityzm upokorzyć redakcję.

Piotr Kadlćik, przewodniczący ZGWŻ, wyjaśnia: - Proces byłby działaniem kosztownym oraz przewlekłym. Wygrana, przy obecnym kalendarzu działania polskich sądów, zostałaby uzyskana w czasie, w którym nikt, poza zainteresowanymi, nie pamiętałby, w czym leży przedmiot sporu.

Monika Krawczyk argumentuje podobnie: - Celem przedstawicieli ZGWŻ, w tym naczelnego rabina Polski, oraz FODŻ było i jest dążenie do prawdy oraz jak najszybsze sprostowanie nieprawdziwych zarzutów. Zamieszczenie przeprosin i sprostowania spełniło ten cel. Artykuł w "Forbesie" zawierał nieprawdziwe informacje i dlatego redakcja zdecydowała się na opublikowanie sprostowania, zgodnie z prawem prasowym. Ze względu na zawartą ugodę w trybie przedprocesowym nie było konieczne składanie pozwu do sądu.

Kadlćik zaprzecza, by naciskał na władze Axel Springer SE w Berlinie i by miały one udział w mediacjach z redakcją "Forbes Polska", ale pośrednio potwierdza uległość polskich władz koncernu: - Organizacje żydowskie nie żądały interwencji od władz Axel Springer. Po ukazaniu się numeru "Forbesa", w przepisanymi prawem terminie, Związek Gmin Wyznaniowych Żydowskich złożył na ręce redaktora Krupy formalne żądanie zamieszczenia sprostowania. Niezwłocznie dział prawny firmy (Ringier - przyp. red.) Axel Springer Polska zwrócił się do reprezentującej organizacje żydowskie kancelarii prawnej z prośbą o spotkanie. Po jednym spotkaniu, w którym wzięli udział przedstawiciele związku, fundacji, firmy (Ringier - przyp. red.) Axel Springer Polska oraz panowie Krupa i Surmacz, reszta rozmów, które doprowadziły do publikacji sprostowania i przeprosin, prowadzona była przez prawników obu stron bez udziału władz związku czy fundacji.

Tyle że Kadlćik wysłał sprostowanie do "Forbesa" dopiero 18 września, a list do Friede Springer dziewięć dni wcześniej.

Trefny temat

Temat wyprzedaży mienia byłych gmin żydowskich był już obecny w polskich mediach. W 2002 roku Piotr Pytlakowski z tygodnika "Polityka" pokazał obraz bratobójczej walki o odzyskiwany majątek w środowisku żydowskim. Pojawiły się też zarzuty o wyprzedaż nieruchomości i trwonienie dziedzictwa tego narodu. Po tekście "Polityka" opublikowała sprostowanie Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich. Jego tekst zamieszczony w dziale "Listy" prostuje jedynie datę ukonstytuowania się ZGWŻ, reszta to tak naprawdę polemika z tezami autora.

W pierwszej chwili Pytlakowski sprostowania nie może sobie przypomnieć. - Ten list nie miał dla mojego tekstu znaczenia. Z niczego nie musiałem się wycofywać, nie pamiętam żadnych nieprzyjemnych sytuacji - mówi.

Teraz ponownie tematu nie podjął. - Napisałem o wyprzedaży majątku pożydowskiego dziewięć lat przed "Forbesem". Nie będę zjadał własnego ogona i ścigał się z tym miesięcznikiem - wyjaśnia. Przypuszcza jednak, że zarzuty postawione w "Forbesie" są prawdziwe: - Już dziewięć lat temu hurtowo wyprzedawano majątek pożydowski. ZGWŻ miał reprezentować wszystkich Żydów, ale do władz wybierał stałe te same osoby, a niewygodnych się pozbywał.

Od kilku lat tematem wyprzedawanych nieruchomości pożydowskich próbuje zainteresować nasze media polsko-amerykański Żyd Seweryn Aszkenazy, przewodniczący Fundacji Beit Warszawa związanej z judaizmem postępowym. We wrześniu 2011 roku w programie "Inny punkt widzenia" w TVN 24 wywiad z Aszkenazym przeprowadził m.in. na ten temat Grzegorz Miecugow. Aszkenazy pojawił się też rok temu w Polsacie, program z cyklu "Teleobiektyw" prowadził Jarosław Gugała.

Jednak inne media nie były zainteresowane. Aszkenazy bezskutecznie przekonywał wielu szefów mediów, m.in. Jarosława Kurskiego, pierwszego zastępcę redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej", Andrzeja Rozenka, ówczesnego zastępcę redaktora naczelnego tygodnika "Nie" (dziś posła Ruchu Palikota), Tomasza Wróblewskiego, który kierował wtedy "Rzeczpospolitą", i Michała Koboskę, ówczesnego naczelnego tygodnika "Wprost". - Media nie dotykały tematu, bo bały się oskarżeń o antysemityzm. Po wojnie psychoza antysemityzmu stała się wśród Żydów powszechna i jest cynicznie wykorzystywana przez niektóre osoby w obronie własnych korzyści - sądzi dziś Seweryn Aszkenazy.

Tomasz Wróblewski potwierdza, że sprawa spieniężania nieruchomości należących do byłych gmin żydowskich jest delikatna. - Polska jest w trudnej sytuacji historycznej i łatwo się narazić na zarzuty o antysemityzm. Tylko czy wrażliwość na los Żydów podczas ostatniej wojny może przesłaniać nam fakty? - pyta. Na Wróblewskim publikacja "Forbesa" zrobiła duże wrażenie. - Tekst, choć go nie weryfikowałem, sprawia wrażenie solidnie udokumentowanego. No i od razu po jego przeczytaniu wiedziałem, że na redakcję posypią się gromy. Nie myliłem się. Inne media powinny przynajmniej zrobić tyle, by pójść tropem wskazanym przez "Forbesa" - mówi Wróblewski.

Dlaczego więc, jeszcze jako naczelny "Rzeczpospolitej", tematu nie podjął? - Nie pamiętam już, dlaczego tak się stało. Może zapomnieliśmy albo zajęliśmy się pilniejszymi sprawami - zastanawia się teraz Wróblewski.

Klucze z Jedwabnego

Tomasz Wróblewski przyznaje, że na temacie zwrotu przedwojennego majątku gmin żydowskich sam mocno się sparzył. W 2004 roku jako naczelny tygodnika "Newsweek Polska" (też należy do Springera) zdecydował się na publikację tekstu "Żydzi wracają po swoje". Zapowiedziany na okładce artykuł o konflikcie wokół kamienic w Łomży i Jedwabnem zwracanych gminie żydowskiej zilustrowany był pękiem zardzewiałych kluczy znalezionych w popielisku przy ciałach Żydów ekshumowanych w Jedwabnem. Tekst wywołał ostry sprzeciw części środowiska dziennikarskiego i kilku osobistości świata kultury. "Znów będzie jak przed wojną. »Nasze ulice, Żydów kamienice« - to nie »Nasz Dziennik«, nie »Nasza Polska« ani pisemko Leszka Bubla. To »Newsweek« , własność niemieckiego wydawnictwa Axel Springer Polska, tygodnik śmiertelnie zdeterminowany, gotów zwabić czytelnika za wszelką cenę, odwołać się do każdych emocji" - napisali w liście opublikowanym przez "Gazetę Wyborczą" Sławomir Sierakowski, redaktor naczelny "Krytyki Politycznej", Jarosław Makowski, redaktor "Tygodnika Powszechnego", i Joanna Tokarska-Bakir, antropolog kultury.

W oddzielnym liście przedstawiciele szanowanych gremiów (m.in. dziennikarze Piotr Mucharski, Katarzyna Kolenda-Zaleska, Mariusz Szczygieł, ekonomista Wiktor Osiatyński oraz reżyserzy Jan Jakub Kolski i Krzysztof Warlikowski) zwrócili się z wnioskiem do prokuratora generalnego Grzegorza Kurczuka o zajęcie się "szkodliwą i groźną" publikacją "Newsweeka", która "utrwala i uwiarygodnia obraz Polaka antysemity". Centrale Springera i amerykańskiego "Newsweeka" (udziela Springerowi licencji na wydawanie pisma) zażądały od Wróblewskiego wyjaśnień, ale uznały, że tekst nie ma wymowy antysemickiej. Za niefortunną uznały tylko okładkę. Cios przyszedł z innej strony. - List do "Gazety Wyborczej" wytworzył niedobrą atmosferę wokół naszego konkursu literatury popularnej i literatury faktu Podporiusz. Kilka osób wycofało z niego swoje książki, w tym Ryszard Kapuściński. Potem przysłał mi list, w którym wyjaśniał, że był za granicą i zdecydował o wycofaniu książki, sugerując się opinią swojego wydawcy - mówi Wróblewski. W następnym roku "Newsweek" zrezygnował z nagrody Podporiusza, choć Wróblewski upiera się, że nie miało to związku.

Buldogi pod dywanem

Dziś tylko niektórzy dziennikarze potrafią uderzyć się w piersi. Michał Kobosko, były redaktor naczelny "Wprost", nie ukrywa, że bał się tematu. - Tekst o wyprzedawaniu mienia pożydowskiego wymagałby olbrzymiego nakładu pracy. Musiałbym oddelegować dziennikarza, który zajmowałby się tylko tą sprawą przez kilka miesięcy. Budżet tygodnika na to nie pozwalał - mówi. Ale dalej wyjaśnia: - Seweryn Aszkenazy, z którym rozmawiałem, prezentował pogląd, że gminy żydowskie wyprzedają majątek przedwojennych gmin, ale trudno było rozstrzygnąć, czy jest w tej sprawie bezinteresowny, bo reprezentował organizację żydowską, która chce zarządzać odzyskiwanymi nieruchomościami. Na całą sprawę nakładają się wątki polsko-żydowskiej historii, które zawsze mogą zaszkodzić temu, który podejmuje temat. Każdy, kto dotknie się tej sprawy, może być przedstawiony jako antysemita - mówi Kobosko.

Były dziennikarz jednego z ogólnopolskich dzienników: - Pakiet papierów na temat spieniężania pożydowskich nieruchomości dostałem już dwa lata temu. Nie pamiętam od kogo. Uznałem wówczas, że to walka buldogów pod dywanem. Niby chodzi o ratowanie żydowskiego dziedzictwa, a tak naprawdę ludzie kłócą się o pieniądze. Musiałbym włożyć w tekst gigantyczną pracę, a i tak niczego bym nie wyjaśnił.

Robert Zieliński (dziś w "Dzienniku Gazecie Prawnej") i Maciej Duda (dziś w TVN 24) przygotowywali w 2009 roku dla "Dziennika" materiał o trwonieniu majątku pożydowskiego przez władze gmin żydowskich, ale z tematu zrezygnowali. - To była nasza decyzja, nikt nie wywierał na nas nacisku. Nie chciałem, by okrzyknięto nas antysemitami, a Maciek się ze mną zgodził. W takim kraju jak nasz trudno się potem takiej łatki pozbyć. Byłem prorokiem, bo to samo spotkało "Forbesa" - mówi Zieliński. Duda pamięta to inaczej: - Temat okazał się trudny do udokumentowania i potwierdzenia. Z tych powodów, po konsultacji z przełożonymi, nie podjęliśmy sprawy.

- Media boją się tego tematu. Duże znaczenie ma pamięć o Holocauście. Gdy dziennikarz widzi starych Żydów, z których każdy mógł być w Auschwitz, trudno mu napisać, że są złodziejami. Niełatwo też ocenić rzeczywiste wydatki i powinności gmin, bo ich finanse są niejawne - uważa Seweryn Blumsztajn, były redaktor naczelny "Gazety Stołecznej" i "Gazety Wyborczej Kraków". Jego zdaniem jest jeszcze jeden powód - środowiska żydowskie łatwo rzucają oskarżenia o antysemityzm. W 2003 roku Blumsztajn i Magdalena Kursa napisali w krakowskiej "Gazecie Wyborczej" tekst o przejętych przez gminę żydowską kamienicach na krakowskim Kazimierzu. W latach 80. kupiła je tanio od miasta Fundacja Nissenbaumów, zobowiązując się do inwestycji w tej dzielnicy i remontu budynków. Nic jednak w tej sprawie nie zrobiła i kamienice trzeba było rozebrać. - Po publikacji gmina żydowska napisała do Adama Michnika, że jestem antysemitą - śmieje się Blumsztajn.

Naczelny jednego z dzienników opowiada: - Zaproponowałem temat wyprzedaży majątków pożydowskich moim dziennikarzom, ale odmówili. Tłumaczyli, że próbowali go podjąć, gdy pracowali w innych redakcjach, ale naciskano na nich, by z niego zrezygnowali. "Wydawca w końcu pęka i w obronie dziennikarza nie staje" - powiedział mi wprost jeden z nich.

Milczenie mediów

Wydawcy nie muszą nawet pękać, bo sami dziennikarze nie chcą pisać prawdy o przekrętach z majątkiem pożydowskim. Po publikacji "Forbesa" Seweryn Aszkenazy zorganizował konferencję prasową. Przyszło kilkunastu dziennikarzy, m.in. z "Pulsu Biznesu", Polskiej Agencji Prasowej, TVP, "Wprost", Reutersa i Associated Press. Większość mediów tematu nie podjęła.

- Materiał o sprawie wyprzedaży mienia pożydowskiego zrobił już "Forbes", a ja nie miałem pomysłu, jak napisać o tym inaczej - przyznaje Emil Górecki z "Pulsu Biznesu".

Dlaczego tematem nie zajęła się TVP? - Nie czujemy się w obowiązku odpowiadać na takie pytania. Na zawartość programów informacyjnych składa się wiele procesów decyzyjnych i dosłownie tysiące rozmaitych drobnych decyzji. Nikt nie informuje o wszystkim, a powody, że o czymś nie informuje, nie sprowadzają się do prostych decyzji: boję się - nie boję, chcę - nie chcę - twierdzi Jacek Rakowiecki, rzecznik TVP.

Do Jarosława Kurskiego z "Gazety Wyborczej" wysyłam pytanie: "Dlaczego »Gazeta Wyborcza« nie pociągnęła tematu tabu, jakim były dotąd skandaliczne praktyki polskiej gminy żydowskiej wyprzedającej mienie pożydowskie w Polsce, w tym części cmentarzy, w sytuacji, gdy temat ten podjął dziennikarz Ringier Axel Springer Polska, któremu ze zrozumiałych względów trudniej było podjąć tę kwesię?".

Odpowiedzi się nic doczekałam. Komentarza w sprawie poniechania tematu nie udzieliły też telewizja TVN, Radio Zet, Polskie Radio, tygodnik "Newsweek Polska" ani "Rzeczpospolita".

Marek Balawajder, dyrektor informacji RMF FM, zapewnił mnie: "Sprawa jest skomplikowana i trudna. Znamy ją od dłuższego czasu. Reporterzy RMF FM nad nią pracują". Tekst o wyprzedawaniu żydowskich cmentarzy przygotowuje tygodnik "Wprost". "Zajmujemy się tym tematem, o czym zainteresowani wiedzą. Postawa wydawcy odcinającego się od autorów jest skandaliczna. Niestety to już chyba staje się u nas standardem - dziennikarze muszą już liczyć tylko na siebie" - odpisał Sylwester Latkowski, redaktor naczelny "Wprost".

Wojciech Surmacz, dziennikarz, od którego wszystko się zaczęło, uważa, że grozi mu śmierć zawodowa. - Przypadek mojego tekstu w "Forbesie" pokazuje, że dziennikarz jest bezbronny, gdy wydawca zdecyduje, żeby zamknąć mu usta. Jako dziennikarz czuję się zgwałcony - mówi.

Piotr Zychowicz, dziennikarz "Tygodnika do Rzeczy", który jako jeden z nielicznych opisał sprawę "Forbesa", dziwi się milczeniu innych mediów. - Źle się stało, ze media nie pociągnęły tematu, bo sprawa zaprzepaszczania milionów złotych przekazywanych grupce ludzi przez państwo polskie jest wielkiej wagi. Dziennikarze wolą się zajmować jednak agentem Tomkiem, który trzepnął kogoś krzesłem na imprezie - ubolewa.

Jarosław Gugała prowadzący serwis "Wydarzenia" w Polsacie uważa zachowanie się wydawcy wobec "Forbesa" za skandal. - Ktoś tupnął nogą i wydawca zaraz przeprosił. Taka postawa zaprzecza prawdziwej funkcji mediów.

Jak pamiętamy, przez wiele lat media nie dotykały również tematu Komisji Majątkowej, która przyznawała Kościołowi katolickiemu zawyżone rekompensaty za mienie zajęte w czasach PRL. Kulisy jej działalności odsłonił dopiero w 2003 roku w "Newsweeku" Marek Kęskrawiec, za co otrzymał nagrodę Grand Press. Po nim temat podejmowali inni, a negatywni bohaterowie trafili w końcu pod kuratelę prokuratur i sądów. Czy ze sprawą nieruchomości przedwojennych żydowskich gmin będzie podobnie? Michał Koboski sądzi, że długo jeszcze na to poczekamy:

- To trudniejszy i delikatniejszy temat niż zwrot majątku Kościołowi. Wystarczy go dotknąć, by sypały się iskry








Forbes Polska o kulisach restytucji żydowskiego mienia w Polsce