Forbes Polska o kulisach restytucji żydowskiego mienia w Polsce

 

 

Kadisz za milion dolarów

Wojciech Surmacz, Forbes;

współpraca Nissan Tzur, dziennikarz śledczy "Maariv" i "The Jerusalem Post"

27.08.2013
 
 
Moglibyśmy wziąć odszkodowania za różne rzeczy, które się mieszczą na cmentarzach. Zapłaciliby, ale my nie wiemy, czy nam za to wolno wziąć pieniądze - zastanawiał się dyrektor polskiej gminy żydowskiej. Wzięli. "Forbes" ujawnia kulisy obrotu tym majątkiem

Jak miliona dolarów w pierwszym roku nie zarobię, to jestem pierdoła - zażartowała kiedyś Monika Krawczyk, dyrektor generalna Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego (FODŻ), która odzyskuje mienie dawnych gmin żydowskich. Krawczyk działa w systemie naczyń połączonych, bo z jednej strony jest decydentem, a z drugiej beneficjentem. Równocześnie pracuje w Komisji Regulacyjnej do spraw Gmin Wyznaniowych Żydowskich, która jako niezależny organ ostatecznie decyduje o tym, jaki majątek komunalny zostanie Żydom zwrócony.

Zasiadają w niej delegaci zarządu Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich RP (ZGWŻ) i przedstawiciele Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji (MAC). Wnioski o zwrot mienia może tam kierować tylko zamknięty krąg wzajemnie przenikających się podmiotów: FODŻ - pełnomocnik ZGWŻ i podlegających temu związkowi sześć gmin żydowskich, których szefowie zasiadają z kolei w zarządzie fundacji. Monika Krawczyk nie chce rozmawiać z "Forbesem". Odsyła do Piotra Kadlčika, spiritus movens przedsięwzięcia, który zarządza związkiem, fundacją i jest szefem najbogatszej w Polsce Gminy Żydowskiej w Warszawie. W ten sposób kontroluje proces odzyskiwania żydowskiego majątku komunalnego, wartego - według naszych szacunków - ponad 1 mld złotych.

Z ustaleń "Forbesa" wynika, że polskie gminy żydowskie odebrały już około 500 nieruchomości. Pokaźna część unikalnego majątku (synagogi, ubojnie rytualne, mykwy i kirkuty) poszła już pod młotek, czasem wyraźnie poniżej ceny rynkowej, a pieniądze zamiast na utrzymanie żydowskiego dziedzictwa, trafiały w tryby wysublimowanego mechanizmu dystrybucji. Rozeszły się w hermetycznym środowisku Związku Wyznaniowych Gmin Żydowskich i Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego. Obie organizacje działają na gruncie cichej umowy, sankcjonującej "rozbiór" znacjonalizowanego po wojnie majątku polskich gmin żydowskich. Realizacja tego planu jest już na półmetku.

- Kiedy państwo polskie zaczęło oddawać żydowskim organizacjom nasze synagogi i cmentarze, żywiłem nadzieję, że będą się nimi opiekowały, a nie sprzedawały. Myliłem się - mówi Jakub Szadaj, założyciel i przewodniczący Niezależnej Gminy Wyznania Mojżeszowego, która nie podlega ZGWŻ.

"Forbes" dotarł do nigdy niepublikowanych restytucyjnych zestawień Związku Gmin, prowadzonych przez tę organizację w latach 1997-2009. Wtedy polskie gminy żydowskie odzyskały w naturze najwięcej mienia komunalnego należącego do nich przed wybuchem II wojny światowej. Według wyceny z zestawień ZGWŻ wartość tych nieruchomości przekracza 205 mln złotych. Artur Koziołek, rzecznik prasowy Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji, informuje, że do końca lipca 2013 roku Komisja Regulacyjna przyznała również żydowskim organizacjom wyznaniowym 82 mln zł w ramach rekompensat i odszkodowań za mienie, którego nie udało się oddać w naturze (zabudowane osiedlami cmentarze, zburzone synagogi etc.). Po dodaniu kwot odkrytych przez "Forbesa" i danych MAC można dojść do wniosku, że korzyści polskich gmin żydowskich z restytucji wynoszą 287 mln złotych. Nic bardziej mylnego. Nie można bowiem w żaden sposób ustalić, ile nieruchomości gminy żydowskie odzyskały w latach 2010-2013.

- Komisja Regulacyjna do spraw Gmin Wyznaniowych Żydowskich nie prowadzi takich zastawień - tłumaczy rzecznik MAC.

Przechodzi do porządku dziennego nad faktem, że inne komisje (katolicka, prawosławna czy ewangelicka) takie informacje agregują i upubliczniają. Zaś Związek Gmin Wyznaniowych Żydowskich wykręca się sianem.

- Do Komisji Regulacyjnej gminy oraz Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego w Polsce złożyły około 5,5 tys. wniosków. Z tego ponad tysiąc dotyczyło cmentarzy żydowskich - oświadcza Piotr Kadlcik, nie odpowiadając na pytanie. 

Chociaż religia mojżeszowa zakłada nienaruszalność cmentarzy po wieczne czasy, pod młotek trafiały wydzielone z kirkutów działki, jak na przykład w Toruniu, Gliwicach czy Lublinie. Ceny transakcji są poukrywane w zbiorowych zestawieniach rocznych ZGWŻ. Gminy spieniężały także elementy żydowskiego dziedzictwa. Chociażby świetnie zachowaną synagogę w Lubrańcu (za 500 tys. zł), neoklasycystyczny szpital w Siedlcach (za 610 tys. zł) czy remontowany przed sprzedażą Bejt Midrasz w Sokołowie Podlaskim (za 100 tys. zł). Nie wstydzą się tego liderzy stojący na czele polskich społeczności żydowskich i Michael Schudrich, naczelny rabin Polski, który z racji pełnionej funkcji wyraża zgodę na sprzedaż obiektów sakralnych.

- To jest bardzo złe, ale czasem się zdarza! Owszem, niektóre żydowskie nieruchomości zostały sprzedane. Jeśli gdzieś był jakiś opuszczony cmentarz, po którym został tylko kawałek ziemi, co możemy z tym zrobić? Sprzedajemy - tłumaczył rabin Schudrich dwa lata temu Nissanowi Tsurowi, reporterowi z Izraela, który wciąż prowadzi w tej sprawie dziennikarskie śledztwo.

- W wielu przypadkach odzyskujemy nieruchomości zaniedbywane przez dziesięciolecia lub nieruchomości zamienne, niemające nic wspólnego z mieniem przedwojennych gmin żydowskich. Jeśli nie są one częścią żydowskiego dziedzictwa lub nie mogą być odbudowane, w niektórych przypadkach mogą być sprzedane - twierdzi Kadlčik.

Z raportu ZGWŻ wynika, że żydowskie gminy wyprzedały do 2009 roku nieruchomości za ponad 40 mln złotych. Bobby Brown, dyrektor Projektu HEART, rządowej agendy Izraela, która zajmuje się restytucją mienia ofiar Holokaustu, wyraża nadzieję, że polskie organizacje wiedzą, co robią, i działają w dobrej wierze. Piotr Kadlčik zapewnia, że restytucyjne pieniądze przeznaczane są na renowację innych obiektów, takich jak na przykład Jesziwa w Lublinie, oraz na utrzymanie cmentarzy i potrzeby gmin.

- Założenie jest takie, że wszystkie pieniądze przeznaczane są na potrzeby społeczności. Nie jestem księgowym, nie mogę więc z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że na pewno nie pojawiają się nieprawidłowości - wyjaśniał rabin Schudrich w 2011 roku na łamach izraelskiego dziennika "Maariv".

Wątpliwości rabina Schudricha znajdują odzwierciedlenie w faktach. Pieniądze z odzysku (300 tys. zł) trafiły na przykład do Lubelskiej Fundacji Chrońmy Cmentarze Żydowskie w Lublinie. Miały być przeznaczone na utrzymanie lubelskich kirkutów. Ślad po dotacji zaginął, zaś cmentarze pozostały zaniedbane.

Czy osoby zatrudnione w wyznaniowych organizacjach żydowskich mogły czerpać prywatne korzyści z restytucji mienia komunalnego?

- Nic mi nie wiadomo o takich przypadkach, ale osoba posiadająca takie informacje ma możliwość powiadomienia odpowiednich organów - ucina temat poirytowany Piotr Kadlčik.

Wiele wskazuje na to, że "Forbes" na "takie informacje" trafił. Do zaawansowanych metod drenażu majątku oddanego gminom żydowskim można zaliczyć system wynagrodzeń za odzyskanie nieruchomości. Pierwsza faza polegała na składaniu wniosków do Komisji Regulacyjnej. Przygotowywały je kancelarie prawne, które brały po ok. 500 zł za jeden dokument. Zawodowi prawnicy byli jednak odsuwani, gdy proces wkraczał w drugą fazę, czyli mediacje przed Komisją Regulacyjną. Do tych działań zarząd ZGWŻ wyznaczał swoich ludzi, którym płacił znacznie więcej. Za sukces dostawali 1 proc. wartości odzyskanego mienia (nieruchomości w naturze, działki zamienne, odszkodowania).

Łatwo policzyć wysokość takich wynagrodzeń przy okazji odbioru starego szpitala przy ul. Leszno w Warszawie (szacunkowa wartość 19,8 mln zł) czy Domu Akademickiego przy ul. Przemyskiej 3 w Krakowie (szacunkowa wartość 10 mln zł). W zamkniętym kręgu mediatorów znaleźli się m.in. Piotr Rytka-Zandberg, ekspert ds. restytucji mienia w ZGWŻ, Michał Samet, przewodniczący Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Gdańsku, i Alicja Kobus, przewodnicząca poznańskiej filii ZGWŻ. Wszyscy przy okazji zasiadają we władzach Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego. 

Zarządzający gminami nie zaniedbywali innych okazji do zapewnienia sobie prywatnych korzyści z odzyskiwanego majątku dawnych żydowskich wspólnot. Ślady można znaleźć w aktach jednej ze spraw, wytoczonych przez gminę warszawską byłemu pracownikowi. Pozwany zeznał, że dom Piotra Kadlčika został wyposażony za 20 tys. zł pochodzących z restytucyjnej kasy w nowoczesny system centralnego ogrzewania. Kolejna informacja pochodzi z piaseczyńskiego "Kuriera Południowego", który opisał, jak to Rafał Kadlčik z przyjacielem otwierają klubokawiarnię "Bar Mykwa" w zabytkowej myjni rytualnej w Piasecznie. W artykule zabrakło informacji, że Rafał Kadlčik to syn szefa jednej z najważniejszych organizacji żydowskich w Polsce.

Gminy żydowskie sprzedawały też odzyskane nieruchomości poniżej ceny rynkowej. Na przykład gmina warszawska sprzedała synagogę w Otwocku. Bardzo podobną nieruchomość z bezpośredniego sąsiedztwa ta sama firma PHU Stok kupiła za niemal dwukrotnie wyższą cenę, lecz nie od gminy żydowskiej. Podobnym tematem zajął się w 2011 roku amerykański tygodnik "The Jewish Week", pisząc, że w Polsce "mienie pożydowskie zwrócono i sprzedano w niejasnych okolicznościach, a zysk szedł do osób prywatnych bez żadnego nadzoru czy odpowiedzialności finansowej". Tygodnik opisał skandal związany z zabytkową synagogą w Działoszycach na Śląsku. Filmowiec Menachem Daum, który przyjechał tam na dokumentację, otrzymał od członka zarządu katowickiej gminy żydowskiej propozycję kupna zabytku po atrakcyjnej cenie. Pod warunkiem, że zapłaci rzeczonemu działaczowi żydowskiemu 10 tys. dolarów prowizji.

David Peleg, prezes Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego (WJRO - World Jewish Restitution Organization), który założył Fundację Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, zapewniał, że do restytucji w Polsce nie ma zastrzeżeń.

- Przejrzystość finansowa jest dla nas niezwykle ważna - deklarował Peleg na łamach "The Jewish Week".

Ten cały restytucyjny interes nie miałby zapewne szans na powodzenie, gdyby od lat nie kręcił się w bardzo hermetycznym środowisku. W skład Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich wchodzi sześć gmin zrzeszających zaledwie około 1200 wyznawców judaizmu. Tymczasem według Centrum Mojżesza Schorra (instytucja edukacyjna założona przez Fundację Ronalda S. Laudera) Polskę zamieszkuje ok. 100 tys. Żydów. Nie każdy z nich może jednak zostać członkiem żydowskiej gminy. Sprawdził to współpracujący przy powstawaniu tego artykułu Nissan Tzur, Żyd urodzony w Izraelu, syn polskiego Żyda. W 2011 roku wysłał wniosek do biura gminy w Warszawie z prośbą o włączenie go do grona członków. Nie otrzymał odpowiedzi. Po kilku latach rozkładania tematu na czynniki pierwsze zrozumiał dlaczego. Otóż co kilka lat odbywają się wybory władz gminy. Obecni przywódcy boją się, że jeśli przyjmą nowych energicznych, demokratycznie nastawionych członków, to stracą potężne i lukratywne stanowiska. Dlatego nie pozwalają wejść do swojego kręgu nikomu, kto nie jest z Polski i nie można nim z łatwością manipulować.

Chcąc zrozumieć, jak żydowskie organizacje wyznaniowe wypracowały sobie w Polsce takie możliwości, trzeba się cofnąć do roku 1996. Wtedy trwały w polskim parlamencie obrady nad rządowym projektem ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich w Rzeczypospolitej Polskiej. Posłowie SLD podkreślali, że ZGWŻ nie jest sukcesorem prawnym istniejących wcześniej żydowskich związków wyznaniowych, dlatego w ustawie będzie mowa nie o restytucji, lecz o przeniesieniu własności.

Ostatecznego kształtu ustawa nabrała dopiero po wizytach w Izraelu ówczesnego prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego oraz Włodzimierza Cimoszewicza, wtedy polskiego premiera. Obaj byli tam mocno naciskani na wpisanie do ustawy Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego, jako jednego z beneficjentów reprywatyzacji majątku gmin żydowskich w Polsce. ZGWŻ lobbował z kolei u Leszka Millera, wówczas ministra spraw wewnętrznych, żeby nowe przepisy dopuszczały do majątku komunalnego Żydów tylko polskie gminy. 20 lutego 1997 roku Sejm przyjął ustawę, która uwzględniła WJRO w restytucji, ale tylko przez fundację powołaną wspólnie z polskimi gminami.

Dwa lata później w Warszawie spotkali się przywódcy polskich gmin żydowskich z liderami Światowego Kongresu Żydów (WJC - World Jewish Congress) i Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego. Trzy dni dzielili wpływy w poszczególnych częściach kraju i ustalali, co zrobić z pozostałym po polskich Żydach majątkiem komunalnym. Zagraniczne organizacje zgodziły się, że pożyczą miejscowym gminom żydowskim 800 tys. dolarów na sfinansowanie wniosków o zwrot żydowskiego mienia komunalnego. W zamian za pomoc w sfinansowaniu restytucji, WJRO i WJC brały połowę odzyskanych dóbr. O ich interesy miała zadbać specjalnie powołana Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego.

96-stronicowy stenogram podpisany przez trzech działaczy międzynarodowych organizacji żydowskich (Kalman Sultanik, Arye Edelist i Naphali Lavie) i trzech działaczy z Polski (Andrzej Zozula, Piotr Kadlčik, Felix Lipman) stanowi zapis twardej rozmowy o biznesie, nawet wtedy, gdy poruszali temat cmentarzy. "Moglibyśmy na tych terenach ewentualnie - to jest pytanie do tego komitetu doradczego do spraw halachicznych - wziąć odszkodowania za różne rzeczy, które się mieszczą na cmentarzach. Zapłaciliby, ale my nie wiemy, czy nam za to wolno wziąć pieniądze - o ile wiemy z tego, co pytaliśmy różnych rabinów, to nam nie wolno" - zastanawia się Andrzej Zozula, ówczesny dyrektor biura Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce. I zwraca się z nadzieją do amerykańskich Żydów: - Ale myślę, że wy bez wątpienia będziecie potrafili znaleźć rabinów, którzy dadzą na to zgodę.

W tych rozmowach uczestniczył Jakub Szadaj, wówczas szef żydowskiej gminy w Gdańsku, opozycjonista - w 1968 roku aresztowany przez "moczarowców" i skazany na 10 lat więzienia (odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski). Szadaj był jedynym w towarzystwie polskim Żydem z krwi i kości.

- Gdy się zorientowałem, o co chodzi, poczekałem, aż się wszyscy pod tym stenogramem podpiszą, zatwierdzając tym samym ustalone w trakcie rozmów zasady współpracy. Potem wstałem i oświadczyłem, że jeśli nie zrezygnują z tego haniebnego planu, to wszystko ujawnię - relacjonuje kulisy przecieku Jakub Szadaj, dziś nadal targany tamtymi emocjami.

Za przekazanie stenogramu mediom Szadaj został bezpowrotnie wyrzucony z gminy żydowskiej. Nękała go prokuratura, bo ZGWŻ złożył przeciwko niemu zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Śledztwo zostało jednak umorzone, a na podstawie ujawnionych fragmentów stenogramu powstał alarmujący artykuł, opublikowany w 2002 roku przez tygodnik "Polityka".

Nic to nie dało, umowa została wprowadzona w życie. Na początku Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego zajęła się odzyskiwaniem, zarządzaniem i sprzedażą pożydowskich dóbr znajdujących się na terenach Polski niezamieszkanych przez Żydów. Związek Gmin wraz z podlegającymi mu gminami prowadził taką samą działalność w 16 regionach Polski, gdzie obecnie mieszkają Żydzi. Potem wszystko się personalnie wymieszało i zaczęli działać razem, składając do Komisji Regulacyjnej 5544 wnioski o zwrot majątku.

Patrząc przez pryzmat liczby ciągnących się postępowań, można powiedzieć, że restytucja żydowskiego mienia komunalnego utknęła w połowie drogi. Na razie 1064 postępowania zakończyły się dla fundacji i żydowskich gmin pozytywnie. Ponad połowa postępowań nie została zakończona. Głównie z powodu niechlujnie przygotowanych dokumentów i kierowania roszczeń dotyczących mienia zabużańskiego, których restytucyjne zapisy ustawy nie dotyczą.

Najbardziej zaskakujący jest jednak fakt, że w tej zamkniętej enklawie szefów żydowskich organizacji prawdziwych Żydów jest jak na lekarstwo. Większość to konwertyci, czyli osoby, które przeszły na judaizm. Najbardziej zaangażowani emocjonalnie zmieniali nawet personalia na starozakonne. Na przykład ortodoksyjny Symcha Keller, zasiadający w zarządzie ZGWŻ i przewodniczący żydowskiej gminy wyznaniowej w Łodzi, to tak naprawdę Jerzy Skowroński. Albo zarządzający warszawskim cmentarzem żydowskim Isroel Szpilman, czyli Przemysław Szyszka.

Najdosadniej to zjawisko opisali dziennikarze z "Jewish Week": "Kiedy uruchomiono proces restytucji mienia żydowskiego w 1997 roku, przypadkowi ludzie tworzyli grupy, nazywając siebie gminami żydowskimi po to tylko, aby móc rościć sobie prawo do żydowskiego mienia".

Polskie urzędy, którym podlegają związki wyznaniowe, są w pełni świadome patologii zakorzenionej wśród skostniałych, mocno "okopanych" organizacji żydowskich. Nie mają jednak odwagi zabrać się za ten drażliwy problem w obawie posądzenia o antysemityzm. Natomiast polscy Żydzi, bojący się swoich liderów w USA i Izraelu, czują się bezsilni, bo wmówiono im, że skandal wywoła antysemickie rozruchy. Dlatego milczeli.

 
 
Słowo od autora:

Wszystkie osoby, które po lekturze artykułu "Kadisz za milion dolarów" mogły poczuć, że zostały naruszone ich uczucia religijne, przepraszam. Moim celem było opisanie zjawiska restytucji mienia Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce w kontekście stricte biznesowym. Przy opisie pojawiających się w tekście wątków wyznaniowych opierałem się na publikacjach mediów bezpośrednio związanych ze społecznościami Żydów w USA, Izraelu i Polsce ("The Jewish Week", "Maariv", "Głos Gminy Starozakonnych").

Wojciech Surmacz

 

 

 

Forsa na restytucję

30.08.2013
Wojciech Surmacz

 

- Czy uważacie nas za kretynów? - irytował się Ayre Edelist ze Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego podczas kłótni o pieniądze z Andrzejem Zozulą, dyrektorem Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich RP.

W artykule "Kadisz za milion dolarów" (tekst wywołał lawinę komentarzy, nie zawsze idących w parze z intencjami przyświecającymi "Forbesowi") opisaliśmy jak w 1999 roku w Warszawie spotkali się przywódcy Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich RP (ZGWŻ) z liderami Światowego Kongresu Żydów (WJC - World Jewish Congress) i Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego (WJRO - World Jewish Restitution Organization). Zagraniczne organizacje zgodziły się wtedy, że pożyczą miejscowym gminom żydowskim 800 tys. dolarów na sfinansowanie wniosków o zwrot żydowskiego mienia komunalnego. W pewnym momencie przedstawiciele ZGWŻ nabrali jednak obaw, że te pieniądze nie zostaną im przekazane w całości, co z kolei wywołało żywiołową reakcję Ayre Edelista ze Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego.

"To jest kwestia wewnętrzna organizacji Żydowskich, jaka to będzie suma. Co wy myślicie, że jak forsa będzie na pół roku to potem powiemy, że uciekamy... Czy uważacie nas za kretynów..." - irytował się Edelist.

Andrzej Zozula, ówczesny dyrektor biura Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce, odpierał atak: "Tu padają same słuszne myśli tylko nie wiadomo, czemu wniosku nie mamy. W naszym budżecie główna suma jest na stworzenie mechanizmu. W naszym budżecie zabezpieczyliśmy tylko na rok, co jest minimalnie. Po dwóch czy trzech miesiącach mówicie, że on jest za duży. Nowy budżet kosztuje trochę czasu... Nie da się zrobić Fundacji bez budżetu, który jest częścią umowy fundacyjnej. Pół roku temu w Warszawie odbywało się posiedzenie Europejskiego Kongresu Żydów, jeden cały dzień to były skargi delegacji z Europy Zachodniej jak to WJRO nie wywiązuje się ze swoich finansowych zobowiązań. My chcemy mieć zabezpieczenie, że projekt nie utknie z powodów obiektywnych". 

 

 

Kim są nasi przywódcy?

Seweryn Aszkenazy, prezes stowarzyszenia Beit Warszawa

27.08.2013
 
 
Jesteśmy małą żydowską społecznością w nowej, odrodzonej i wolnej Polsce. Mamy rok 2013, 70 lat minęło od piekła II wojny światowej, ale my nauczyliśmy się tak mało... o ile cokolwiek. Nasi współcześni przywódcy, niezmiennie obojętni na nasz los, wydają się zdecydowani na likwidację kruchych pozostałości po największej i kwitnącej społeczności żydowskiej na świecie

Od zarania dziejów sukcesy i porażki rodzin, plemion i narodów były bezpośrednio związane z ich przywództwem. My, Żydzi, możemy szczycić się tym, że przetrwaliśmy liczne przeciwności, prześladowania i plagi; jednak z jednego z najliczniejszych narodów na początku ery chrześcijaństwa staliśmy się jednym z najmniejszych. W tamtym czasie Żydzi stanowili 2 proc. znanej wówczas światowej populacji, dziś jest nas ledwie 0,2 procent. Statystycznie przestaliśmy istnieć.

Opis porażek przywódców żydowskich na przestrzeni wieków zająłby całe tomy. Spójrzmy zatem tylko na najbardziej tragiczny okres w naszej historii: Holokaust. Jak to możliwe, że mała austriacko-niemiecka grupa, w większości osób niedouczonych i niezrównoważonych psychicznie indywiduów, zdołała zorganizować i wdrożyć w życie machinę zniszczenia inteligentnego, czujnego i świadomego narodu? Jak miliony mądrych, dobrze poinformowanych, wykształconych ludzi mogło pozwolić na trwającą pięć lat eksterminację, zapędzanie do gett i obozów, na mordowanie w najbardziej haniebny sposób? Przez długi czas próbowałem znaleźć odpowiedź na pytania moich dzieci. Z biegiem czasu mój bezkresny smutek zamienił się w gniew. A to dlatego, że odpowiedź jest jedna: zawinił brak przywództwa liderów społeczności żydowskiej. Byliśmy oczywiście niewinnymi ofiarami największej zbrodni w dziejach ludzkości; ale co zrobiliśmy, żeby zrozumieć, zapobiec, przeciwdziałać i walczyć? Niewiele. Nasi rabini, których obdarzaliśmy największym szacunkiem, byli zupełnie nieprzygotowani i gdy stanęli twarzą w twarz z tak bezprecedensowym atakiem, wysyłali sprzeczne komunikaty swojemu zdezorientowanemu i przerażonemu stadu. Ostatecznie większość "pasterzy" uciekła, pozostawiając swoje owieczki ich straszliwemu losowi. Wymawianie się zaskoczeniem, psychologiczną dominacją, wielkim spiskiem itd. jest absurdalne. To prawda, że naziści mieli ogromną przewagę militarną, lecz mieli ją także Rosjanie, gdy w 1939 roku zaatakowali Finlandię. Finów było 3,5 mln, Rosjan 50 razy więcej. Co zrobili zaatakowani Finowie? Powierzyli obronę swojemu najlepszemu strategowi, marszałkowi Mannerheimowi. A ten poprowadził wojnę tak, że po trzech miesiącach Rosjanie musieli usiąść z Finami do stołu negocjacyjnego. Finowie mieli stanowczo za mało ludzi, wojska i sprzętu, ale jednego mieli pod dostatkiem: rozumu, by powołać sprawne i silne dowództwo. 
 
Nam, Żydom, tego rozumu niestety zabrakło. W latach 30. żyliśmy w chrześcijańskim świecie, w którym wciąż aktualne było ultimatum: chrzest albo śmierć, wyartykułowane już w IV wieku naszej ery... W 1926 roku przeczytaliśmy "Mein Kampf" Hitlera (dziś z dużą dozą pewności można stwierdzić, że została napisana dla Hitlera przez jezuickiego księdza, ojca Bernarda Stempfla). W 1935 r. niemieccy naziści uchwalili ustawy norymberskie, a w 1938 r. wyreżyserowali i zrealizowali krwawą "noc kryształową". W tym samym roku antyżydowskie prawodawstwo wprowadził Mussolini, a za nim Węgry i większość krajów Europy Środkowej. W 1939 roku poznaliśmy tragiczne losy statku St. Louis z 900 niemieckimi Żydami na pokładzie. A potem nastąpił przerażający, bezlitosny Blitzkrieg na Polskę.
Uparty faraon, najwidoczniej niezbyt bystry, potrzebował dziesięciu plag, aby w pełni zrozumieć swoje położenie. Czyż nas, błyskotliwych Żydów, powyższe wydarzenia nie powinny były zaalarmować, stawiając w stan gotowości, wręcz paniki? Zmotywować do ucieczki, ukrycia lub walki o życie?

Republika Dominikany, raj na ziemi położony bardzo blisko USA, zgodziła się w 1938 r. na przyjęcie 100 000 europejskich Żydów. Nasze wspaniałe amerykańskie organizacje, choć dysponowały dużymi funduszami, nie przesiedliły tam ani jednej osoby! Ograniczyły się do wysyłania do okupowanej Europy ton czekolad i ciastek, w większości zresztą rozkradanych przez celników. Były to organizacje marnotrawne, niekompetentne i słabo zorganizowane - podobnie jak dziś (udało im się ulepszyć jedynie budowanie wizerunku i metody pozyskiwania funduszy). 

 
Obecnie jesteśmy już tylko cieniem swojej przeszłości. Jesteśmy małą żydowską społecznością w nowej, odrodzonej i wolnej Polsce. Mamy rok 2013, 70 lat minęło od piekła II wojny światowej, ale my nauczyliśmy się tak mało... o ile cokolwiek. Nasi współcześni przywódcy, niezmiennie obojętni na nasz los, wydają się zdecydowani na likwidację kruchych pozostałości po największej i kwitnącej społeczności żydowskiej na świecie. Miejmy świadomość, że jakieś 200 lat temu ośmiu z dziesięciu żyjących wówczas Żydów mieszkało na terenach należących do Polski. Kim są ludzie, którzy obecnie uzurpują sobie prawa do tego dziedzictwa?

Michael Schudrich - naczelny rabin Polski, rabin zatrudniony na pół etatu i to w kraju tak dużym i ważnym jak Polska. Rabin, który nie studiuje i nie naucza, nie upomina i nie nawołuje do przestrzegania zasad przyzwoitości, nie pociesza strapionych i nie doradza zagubionym. Zamiast tego zajął się marketingiem i piarem społeczności żydowskiej. Można się do niego zgłosić po informację lub załatwić z nim sprawę polityczną, ekonomiczną czy biznesową. I tylko z rzadka - religijną. Ten rabin widzi wszystko, słyszy wszystko, wie wszystko i pozwala na wszystko. Idealny rabin do wspierania korupcji.

Piotr Kadlčik - przewodniczący Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie. Człowiek, który kilka lat temu nie był w stanie zarobić na życie, przeszedł na judaizm i dzięki hojności swojego nowego Boga oraz talentowi do przemieniania większego w mniejsze, znacząco się dorobił. Nie stroni od kieliszka i można go często spotkać na ulicy, gdzie stara się ustalić swoje położenie.

Andrzej Zozula - wiceprzewodniczący Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie. Nie tak dawno wiceburmistrz Jabłonny pod Warszawą, wtedy też widywany często w niedzielę na sumie. Dziś zaś w synagodze znajduje atmosferę i natchnienie do planowania likwidacji materialnych pozostałości po Żydach w Polsce. Uważany za szarą eminencję "Twardej" (nazwa ulicy, przy której znajdują się biura warszawskiej gminy żydowskiej).

Piotr Rytka-Zandberg - osoba odpowiedzialna za restytucję mienia i zarządzanie majątkiem gminy. Stosunkowo młody człowiek, który zapracował na swoją pozycję w tym panteonie, dzięki posłuszeństwu, dyskrecji i oddaniu swoim pracodawcom. Jego firma zdobyła bez przetargu kontrakt na zarządzanie cennymi nieruchomościami gminy oraz udział w ich sprzedaży. Jego odległy żydowski przodek byłby dumny z wyjątkowych sukcesów biznesowych swojego dalekiego potomka.

Alicja Kobus - przewodnicząca filii ZGWŻ w Poznaniu, gorliwa katoliczka i posłuszny twór Piotra Kadlčika. Persona zamożna i wpływowa, liczą się z nią w najwyższych kręgach towarzyskich miasta. Niemal zakończyła likwidację mienia pożydowskiego w Wielkopolsce. Pytana, gdzie podziały się dziesiątki milionów ze sprzedaży żydowskiego majątku, odpowiada, że nie zajmuje się księgowością i wszystko wysyła do Warszawy. Naprawdę wszystko? Czy nie zdarzyło jej się przy pewnych okazjach pomylić konta wspólnoty z własnym?

Monika Krawczyk - szefowa Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego i przewodnicząca Komisji Rewizyjnej Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie. Prawniczka z wykształcenia, a Żydówka z wyboru; skrywa pewną tajemnicę. Publicznie obiecuje być zbawczynią, obrończynią i orędowniczką naszej religii, tradycji i kultury. Deklaruje, że robi, co w jej mocy, aby zapewnić przetrwanie pozostałościom po naszej przeszłości. Prywatnie, o czym wie niewielu, została zatrudniona przez największe żydowskie organizacje świata do sprzedawania i likwidowania najszybciej, jak to możliwe, połowy odzyskanego od państwa polskiego majątku, którym zarządza w ich imieniu, oraz przekazania pieniędzy na konta tychże organizacji dla dalszego ich marnowania... Cóż nas w końcu obchodzą polscy Żydzi? Do licha z nimi!

Tadeusz Jakubowicz - przewodniczący Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Krakowie. Jego ojciec i wuj wiedli mizerny żywot w komunistycznych czasach, doglądając gminy żydowskiej w Krakowie. Jeden z nich (nie pamiętam który) podczas moich wizyt w synagodze w Krakowie w 1972 roku i powtórnie w 1980 r. powiedział mi, że w Krakowie żyje może z sześćdziesięciu Żydów - a i ci albo wymierają, albo wyjeżdżają. Zaoferował także, że wymieni moje dolary po czarnorynkowej cenie, na co oczywiście przystałem. Wyglądał biednie, jak "mysz synagogalna", toteż dwukrotnie zostawiłem mu znaczącą cedakę (darowiznę). Ich spadkobierca, Tadeusz Jakubowicz, został jednym z najbogatszych ludzi w Krakowie, podczas gdy gmina, którą zarządza, nie wygląda na dobrze prosperującą. Nie pozwala, aby ktokolwiek mu się wtrącał. Odsunął z Krakowa rabina Michaela Schudricha i trzyma z daleka warszawską bandę. Swoją około stuosobową gminą zarządza twardą ręką, autorytarnie i stosując metody zastraszania. Stawiam przed nim wyzwanie: niech zgodzi się na przeprowadzenie niezależnego sądowego audytu finansów gminy za ostatnie lata. Jeżeli audyt wykaże, że jest uczciwym pośrednikiem - pokryję koszty audytu, będę głosić jego uczciwość, a także przekażę milion złotych na wznowienie funkcjonowania liberalnego judaizmu w krakowskiej Synagodze Tempel. Jeżeli audyt udowodni inaczej, pan Jakubowicz zgodzi się, przed pójściem do więzienia, na zwrot wszystkich nieuczciwie zdobytych środków.

Tym, co łączy wszystkich tych ludzi, są pieniądze, ogromne pieniądze, niedostępne dla przeciętnego polskiego Żyda borykającego się z codziennością, potrzebującego być może funduszy na dentystę lub ciepłe ubranie na zimę.

Czytelnik łatwo zrozumie, że ta lista indywiduów odpowiedzialnych za losy społeczności żydowskiej i przyszłość życia żydowskiego w Polsce przeraża autora i często nie pozwala mu spać w nocy.

 

 

Żydowskie oskarżenie

27.08.2013
Eryk Stankunowicz - Zastępca Redaktora Naczelnego Forbesa

 

Wokół spraw związanych z restytucją mienia pożydowskiego powstało fałszywe tabu, wszyscy traktują to jak gorący kartofel, żeby przypadkiem nie narazić się jakiemuś wpływowemu lobby, uniknąć oskarżenia o antysemityzm. Na temat majątku kościelnego wywiązała się niedawno ogólnonarodowa dyskusja, szykują się zmiany w prawie, a tu - cisza. Wystarczy tego chowania głowy w piasek, marnie taka polityczna poprawność o nas świadczy

Oskarżam! - zatytułował list do prezydenta Francji Émile Zola, bezpardonowo krytykując stosunki w państwie. Dziś swoje "Oskarżam" publikuje na naszych łamach Seweryn Aszkenazy, polski Żyd, cudem ocalony z Holokaustu. Kilkanaście lat temu wrócił do Polski z USA i przeraził się tym, co zobaczył. Jego zdaniem, a potwierdza to nasze dziennikarskie śledztwo, nieruchomości przedwojennych wspólnot żydowskich, warte setki milionów złotych, znalazły się pod kontrolą kilku sprytnych osób, i to one czerpią z tego główne korzyści. Aszkenazy postanowił, że musi coś z tym zrobić, i temu zadaniu poświęca jesień życia. Gdzie są żydowskie szpitale, szkoły, instytucje charytatywne, które mogłyby służyć zarówno Żydom, jak i Polakom - dopytuje z uporem bohater naszej okładki.

Przyznaję, że ten człowiek budzi mój podziw. Ma 78 lat i wiele atrybutów człowieka spełnionego: czworo udanych dzieci, czarującą partnerkę, przyjaciół, wysoką pozycję społeczną, pełne konto. A mimo to nadal walczy, by zostawić świat lepszym. Chce wyprać brudy w żydowskich gminach wyznaniowych żydowskimi rękami, zanim zrobią to inni, rozdmuchując gasnące w Polsce zarzewie antysemityzmu. A przy tym zrobić coś dla nielicznych, ale jednak obecnych w Polsce Żydów. Przyświeca mu wizja odbudowania życia żydowskiego w Polsce, żeby nasz kraj znowu stał się Paradisum Judaeorum, którym był przez setki lat. Z symbiotyczną korzyścią dla obu nacji, którą jako Polak bez trudu mogę dostrzec.

Ze swoją wiedzą o korupcji w gminach żydowskich Aszkenazy chodził latami po ministerstwach, próbował zainteresować nią media, ale nikt na poważnie się tym nie zajął. My też początkowo potraktowaliśmy go nieufnie. Spory o historyczne dziedzictwo, konflikty w ramach wspólnoty wyznaniowej wydawały nam się zbyt delikatną materią. A my jesteśmy gazetą gospodarczą... Ale tu chodzi o spory majątek będący spuścizną polskich obywateli, który - decyzją państwa polskiego - znalazł się pod pieczą innych polskich obywateli. Bardzo nielicznych, ale za to bardzo uprzywilejowanych. Dlaczego mielibyśmy udawać, że tego nie widzimy? Wokół spraw związanych z restytucją mienia pożydowskiego powstało fałszywe tabu, wszyscy traktują to jak gorący kartofel, żeby przypadkiem nie narazić się jakiemuś wpływowemu lobby, uniknąć oskarżenia o antysemityzm. Na temat majątku kościelnego wywiązała się niedawno ogólnonarodowa dyskusja, szykują się zmiany w prawie, a tu - cisza. Wystarczy tego chowania głowy w piasek, marnie taka polityczna poprawność o nas świadczy.

"Oskarżam!" Zoli, opublikowane w 1898 roku w czasopiśmie "L'Aurore", zmieniło Francję, przyspieszając republikańską ewolucję. Teksty o losach mienia pożydowskiego, które dziś publikujemy, też są swoistym apelem o działanie. Nasze władze nie powinny udawać, że nie ma problemu - jesteśmy to winni milionom polskich Żydów, którzy żyli tu kiedyś z nami.








PRESS - W imię tabu