Res Publika - luty 2001 r.

 

 

Jerzy Szacki

Nasz Żeromski

 

Przedwiośnie

 

 

W szkole uczyłem się na lekcjach polskiego, podobnie jak mój syn i wnuk, iż Żeromski wielkim pisarzem był, bo serce miał nienasycone, rozrywał rany polskie, żeby nie zarosły błoną podłości, stworzył szlachetne postacie Siłaczki i doktora Judyma oraz wizję szklanych domów, zrozumiał ważność dostępu Polski do morza i pisał tak pięknie jak nikt inny prócz trzech romantycznych wieszczów.

Na lekcjach religii słyszałem, co prawda, o Żeromskim, że to bezbożnik, pornograf, rozwodnik, gorszyciel młodzieży i tyle, ale pani od polskiego była dla mnie większym autorytetem niż ksiądz katecheta.

I nadal uważam, że to raczej ona miała rację, chociaż niegdysiejsze hymny ku czci autora Ludzi bezdomnych budzą we mnie od dawna równie wielkie zdumienie jak brutalne ataki na niego ze strony Polaków-katolików, którzy odmawiali mu zarówno zmysłu moralnego, jak i, co pojąć trudno, uczuć prawdziwie narodowych.

Nie, nie powtórzyłbym za Stanisławem Brzozowskim, który zresztą wcale nie był najbardziej bezkrytycznym wielbicielem Żeromskiego, że to pisarz "najbardziej bohaterski całej naszej nie tylko polskiej epoki", "najsubtelniejsza, najbogatsza z dusz polskich" czy wreszcie "całe życie nasze". "Łączy nas z nim" pisał autor Legendy Młodej Polski "konieczność rozwiązania zagadnień, bez których rozwiązania żyć nie można, których wyrzekając się - żyć nie wolno".

Nie mógłbym też zaiste powtórzyć za Marią Dąbrowską, iż Żeromski "w oszałamiających blaskach wkraczał w moje życie z osobna i - śmiem twierdzić - w życie wszystkich nas pospołu (...), by przeistaczać się w nas na czyny i uczucia, wyrażające zdolność do coraz bardziej natężonego i odpowiedzialnego życia". Dla mojego pokolenia Żeromski mógł znaczyć jeszcze dużo, nieporównanie więcej niż dla pokoleń urodzonych po II wojnie światowej, ale nie aż tak dużo.

Coś z przekonania o wielkości Żeromskiego pozostało jednak we mnie do dzisiaj, choć, prawdę mówiąc, nie mam jego książek w podręcznej bibliotece i jeśli je niekiedy ponownie czytam, robię to raczej jako historyk idei niż jako bezinteresowny miłośnik literatury pięknej czy też Polak spragniony duchowego przewodnictwa. Niemniej jednak odczuwam jako niesprawiedliwość, może nawet swego rodzaju skandal, to, że - jak trafnie chyba napisała Anna Bojarska w posłowiu do emigracyjnego wydania Pism politycznych - "Żeromski to dziś figura retoryczna, pojęcie tak martwe, że trudno w ogóle zrozumieć, jakim cudem znaczył kiedyś tak wiele". Naprawdę mnie oburzyło, kiedy spostrzegłem, że adres internetowy Przedwiośnia (www.przedwiosnie.com/) opatrzono w przewodniku Pascala takim oto komentarzem: "Mój Boże, to ktoś jeszcze czyta tego, jak mu tam, Żeromskiego?".

I wciąż zadaję sobie pytanie, jak to możliwe, że pisarz budzący kiedyś tyle najgorętszych namiętności znalazł się oto wśród tych klasyków literatury narodowej, których wciąż nie można wprawdzie pominąć przy układaniu lektur szkolnych, ale którzy poruszają większość z nas nie bardziej niż Mikołaj Rej czy Klemens Janicki.

Trudno zaiste byłoby powiedzieć dzisiaj jak Wacław Borowy, że wobec Żeromskiego niemożliwa jest obojętność. Okazało się, że jest możliwa. Nikt już dzisiaj namiętnie się o niego nie spiera i można dyskutować największe narodowe sprawy bez przywoływania raz po raz jego nazwiska. Wielkim pisarzem był, ale wygląda na to, że w swoich czasach, od których dzieli nas coraz więcej. W czasach, kiedy to - jak lapidarnie napisał był Andrzej Mencwel - "niepodległość była postulatem, tożsamość narodowa zadaniem, a struktura społeczna anachronizmem".

Żeromski ma niewątpliwie nadal sporo czytelników, tak jak mają ich nadal Kraszewski i Orzeszkowa czy, oczywiście, Sienkiewicz, wolno wszakże wątpić, czy ci jego dzisiejsi czytelnicy należą do środowisk wywierających poważniejszy wpływ, czy to na współczesną literaturę i współczesne gusty literackie, czy to na współczesną świadomość Polaków. Można chyba powiedzieć, iż czytają go przede wszystkim ludzie bardzo mocno przywiązani do tradycyjnej literatury. I ludzie, którzy najwyżej cenią pisarzy potrafiących przyznać się jak Żeromski: "Nie przynosimy światu wiadomości artystycznej o zawiłościach duszy człowieka. Mówimy wciąż o zawiłościach duszy Polaka".

Nie wykluczam, że liczba czytelników książek autora Przedwiośnia zwiększy się nieco pod wpływem filmu Filipa Bajona, podejrzewam jednak, że będzie to nie tyle triumf sztuki pisarskiej Żeromskiego, ile rezultat uświadomienia sobie przez tych obywateli III Rzeczypospolitej, którzy chodzą do kina, że ich rozczarowania są jakoś podobne do rozczarowań przeżywanych u progu II Rzeczypospolitej przez ich ojców, dziadków i pradziadków. Wątpliwe, czy nastąpi przy tej okazji powrót do pytań, które były dla Żeromskiego najważniejsze. Tak czy inaczej żywotność jego spuścizny pisarskiej stoi dzisiaj pod znakiem zapytania. Być może właśnie dlatego, że był tak wielkim pisarzem swoich czasów, że dla ludzi naszych czasów okazuje się w jakimś stopniu niezrozumiały.

Skąd brać się może ten brak zrozumienia?

Ponieważ nie jestem polonistą, pominę sprawę języka, chociaż przypuszczam, że w wielu wypadkach o nią właśnie chodzi i niejeden czytelnik nie sięga po utwory Żeromskiego po prostu dlatego, że irytuje go język tych jego utworów, które na przykład mnie dawano jeszcze za niedościgły wzór pięknej polskiej prozy - takich choćby jak Duma o hetmanie czy Wiatr od morza. Ale to tylko przypuszczenie, na którego słuszności zbytnio mi nie zależy - tym bardziej że kult Żeromskiego nie był, w gruncie rzeczy, nigdy jedynie kultem znakomitego stylisty. Wprost przeciwnie, ceniono go między innymi za to, że - jak pisał na przykład Stanisław Brzozowski - "tragizm duszy ludzkiej i jej głębie wyżej od samej sztuki stawia". Częściej i z większym przekonaniem chwalono jego serce i sumienie niż pióro. Styl Żeromskiego był zresztą jak najbardziej w guście epoki i dla większości dawniejszych czytelników nie stanowił istotnego problemu. Ale powtarzam: nie znam się na tym i nie zamierzam nad tym się zatrzymywać. Pominę także tę sprawę chyba nie bez znaczenia, którą jest "bebechizm", tak tępiony w sztuce przez Witkacego, a dla Żeromskiego należący bodaj do istoty literatury.

Kluczowa wydaje mi się sprawa światopoglądu, rodzaju wrażliwości, tematyki, tego wreszcie, jak Żeromski pojmował rolę pisarza, w pełni zasługując tym, rzec można, na opinię Jana Lechonia, który napisał, że "był on ostatnim w wielkich proroków, wielkich wajdelotów, wielkich harfiarzy, którzy pieśnią swą zagrzewali naród do walki i powracali wolę życia umierającym z ran i rozpaczy". I właśnie o światopogląd chodziło, w gruncie rzeczy, zarówno entuzjastom Żeromskiego, jak i jego jakże licznym wrogom. Jeżeli może on wydawać się dziś anachroniczny, to nie dlatego przecież czy nie tylko dlatego, że tak bardzo zmieniły się gusty literackie Polaków, lecz raczej dlatego że zmieniła się ich sytuacja oraz ich mentalność, w związku z czym, jeśli w ogóle coś czytają, to od pisarza zdają się oczekiwać czegoś innego aniżeli to, co mogą znaleźć u "ostatniego wajdeloty", jak o Żeromskim pisał nie tylko Lechoń.

Krótko mówiąc, dwie są bodaj podstawowe przyczyny schyłku niegdysiejszego kultu Żeromskiego. Pierwszą jest zmiana polskiego społeczeństwa, drugą - zmiana wyobrażeń o tym, co może i powinien pisarz. Dyskutując o tym, co stało się ze stosunkiem Polaków do autora Ludzi bezdomnych, dyskutujemy więc, w gruncie rzeczy, o tym, jak zmienił się ich stosunek do świata, oraz o tym, czy jakikolwiek pisarz może poza zgoła wyjątkowymi sytuacjami pretendować do roli duchowego przewodnika i przywódcy, którą w XIX wieku przeznaczyli dla pisarzy jego romantyczni poprzednicy. Jednym słowem, dyskutujemy w istocie o tym, czy w normalnym społeczeństwie jest miejsce na Króla-Ducha.

Już wkrótce po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku zaczęto słusznie podejrzewać, że nie ma miejsca. W tej samej apologii Lechonia, którą powyżej zacytowałem, znajdujemy myśl, iż Żeromski był ostatnim z wielkich - nieznanych Zachodowi - polskich "wieszczbiarzy i proroków" słuchanych przez naród bardziej niż przywódcy polityczni i dowódcy wojskowi. I pisał w swej apologii Lechoń, że "tragiczna wenedyjska harfa, którą dziedziczył Żeromski po wielkich poetach romantycznych, miała więc być teraz odstawiona do lamusa historii, do lamusa literatury...".

O tym samym myślał zapewne Ujejski, tak samo jak Lechoń podkreślając, iż Żeromski był "ostatnim wajdelotą". Najdobitniej bodaj wyraził się Emil Breiter, nazywając bohaterów późnych utworów pisarza "upiorami minionego dnia, przybranymi w szaty jutrzejsze. To - pisał - pogrobowcy haseł rewolucyjno-niepodległościowych, którym władcza wola pisarza nakazała ultradzisiejszość". I jeszcze jeden cytat, wzięty ze znacznie późniejszego tekstu: "Na nas, wzrastających w wolności - wspominał Jerzy Andrzejewski w Książce dla Marcina - nie wywierał Żeromski wpływu tak potężnego i urzekającego, jak na pokolenie poprzednie. (...) Minął również czas Judymów. Stały przed nami inne zagadnienia i inne trudności".

Nie musiało się to koniecznie wiązać z negacją wielkiej wartości tych lub innych dzieł Żeromskiego czy też nawet z podważaniem jego roli jako moralnego autorytetu. Było to po prostu odkrycie historyczności jego definicji sytuacji Polaków i jego kodeksu moralności obywatelskiej. Nawiasem mówiąc, to pierwsze "odrzucenie" Żeromskiego świadczyło o jednostronności pospolitego odczytywania jego dzieła, w którym widziano bardziej moralny i narodowy manifest aniżeli literaturę. Nie była to więc, ściśle rzecz biorąc, rewizja literacka, lecz nade wszystko stwierdzenie, że stworzona przez Żeromskiego wizja polskiego świata i powołania polskiego inteligenta przestaje pasować do rzeczywistości.

W każdym razie przestaje przemawiać do wyobraźni obywateli niepodległego państwa, którzy w wiośnie chcieliby wreszcie (jeszcze raz odwołam się do Lechonia) zobaczyć wiosnę, a nie Polskę; i do wyobraźni członków organizującego się i demokratyzującego społeczeństwa, w którym pozytywni bohaterowie Żeromskiego, owi "jaśni panicze" czyniący to, co czynią, "za lud, za naród, za państwo, za przyszłą Polskę", zaczynali być postrzegani jako postacie piękne może, ale z zupełnie innego dramatu.

Wydaje się, że nasz dzisiejszy kłopot z Żeromskim polega w istocie na tym samym, ciągle bowiem jesteśmy skłonni widzieć w nim nade wszystko ideologa i nauczyciela obywatelskiej moralności, skazując się tym samym na rozczarowanie, że jego nauki nie są już tak przekonujące jak przed stu laty, kiedy to - powtórzę formułę Mencwela - "niepodległość była postulatem, tożsamość narodowa zadaniem, a struktura społeczna anachronizmem". A także rozczarowanie, że polski inteligent nie jest już tym, czym był wówczas, gdy większość społeczeństwa była niepiśmienna, a normalne instytucje życia narodowego musiały być zastępowane przez nieliczne jednostki świadome swego wielkiego powołania. Bo banałem jest przecież twierdzenie, iż Żeromski był nade wszystko wyrazicielem i przewodnikiem inteligencji - tej szczególnej warstwy społecznej, która odegrała tak wielką, ale skończoną już czy też kończącą się chyba rolę w dziejach zacofanych i zależnych krajów wschodniej Europy.

Czy zmierzch tej warstwy, zapowiadany przez tylu autorów od tak dawna, musi pociągać za sobą upadek Żeromskiego jako wielkiego klasyka polskiej literatury? Z pewnością nie. Do "lamusa historii" odchodzi zapewne Żeromski jako ideolog, ale nie Żeromski jako świadek i kronikarz polskiego losu; nie Żeromski jako autor arcydzielnych Popiołów i tych wszystkich słabszych z pewnością utworów, bez których nie podobna wszakże zrozumieć ani rodowodów licznych polskich niepokornych ani tego, czym byliśmy przed odzyskaniem niepodległości i przed tymi wszystkimi wielkimi zmianami, które zdają się czynić jego przesłanie anachronicznym. Cokolwiek zechcemy powiedzieć dzisiaj o tym pisarzu, nie da się zaprzeczyć, że to on właśnie dał najlepsze świadectwo swoim czasom. Świadectwo, bez którego nasza dzisiejsza świadomość narodowa byłaby beznadziejnie kaleka.

 

Tekst wygłoszony na zebraniu PEN Clubu w listopadzie 2000.

 

Jerzy Szacki - historyk idei. Ostatnio opublikował książkę Spotkania z utopią.

 






Przedwiośnie?