Gazeta Wyborcza - 27/10/1995

 

 

Dariusz KORTKO, Tomasz TOSZA

CO TO ZA MIĘSO? PSINA

 

 

Helena Krupa jest pewna, że Tadeusz M. zjadł Muchę nie z głodu, ale dla przyjemności.

Jaworzno koło Katowic. Janusz Krupa na spacerze z Muchą, tłustym, figlarnym kundlem. Z naprzeciwka idzie starszy mężczyzna i pogwizduje na psa. Wystraszona Mucha podkurcza ogon i ucieka.

Cała rodzina szuka Muchy. Na Jeziorkach, w Dobrej, Koźminie i w centrum Jaworzna. Ogłoszenia w prasie i na osiedlowych murach. Helena Krupowa nawołuje: "Mucha, Mucha, Muszyysko!".

Trzy tygodnie później Zbigniew Szyszka pije wódkę u starego Michalczyka. Na wersalce siedzą Tadek M. i Purchałka z sąsiedniej ulicy.

Szyszka przy kieliszku: - Helenie Krupowej pies zginął. Daje dwa miliony nagrody.

Tadeusz M.: - Jaki pies? Jak wyglądał?

- Kundel zwykły, biały w brązowe łaty i szelkami pod kolor.

- Kurwa, ustrzeliłem go na Chropaczówce.

- A po co go zabiłeś?

- A dla przyjemności.

Na stole zagrycha: mielone kotlety pachnące czosnkiem. Szyszka odstawia kieliszek i leci do Krupowej. - Hela! Ty już swojej Muchy nie szukaj. Chyba ją Tadek zeżarł!

Krupowa narzuca chustkę i biegnie na komendę: - Muchę zabili i zjedli!

Policjant na dyżurce: - Co pani taką awanturę o zwykłego psa robi? A może oni głodni byli?

- Dla pana to tylko pies, a dla mnie ktoś bliski.

W chałupie u Michalczyka ciemno, brud i pachnie stęchlizną. Na stole pusta butelka, w misce kawałki mięsa, czosnek, pieprz, cebula. W cynkowym garnku na bieliznę obgotowany grzbiet. Policjant: - Co to za mięso?

Michalczyk podnosi wolno głowę: - Psina.

Zwierzęta jak przedmioty

Krystyna Zborowska, inspektor Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Jaworznie: - Są w mieście rodziny, które od pokoleń jedzą psy. Mięso jest delikatne, chudziutkie i kruche jak cielęcinka. Nie ma wcale żył ani chrząstek. A zapach po usmażeniu tak intensywny, aż ślinka cieknie. Za 90 złotych można u miejscowych lumpów kupić litr psiego sadła. Jest przezroczyste i nawet w lodówce się nie ścina. Kupują to gruźlicy. Łyżkę psiego łoju trzeba rozpuścić w mleku i wypić duszkiem. A cierpiący na chorobę Buergera używają go do smarowania gnijących ran. Podobno pomaga.

Zbigniew Szyszka jeszcze nie może się otrząsnąć. Po podwórku biega Saba, wilczur, którego Szyszka uratował przed śmiercią. Pstryka palcem i Saba siada przy nodze, wyciąga palec i pies leży. - Jak mi zginęła, od razu poleciałem do Tadka. Gdyby moją Sabę zeżarł, tobym go zabił. Dlatego o wszystkim powiedziałem Helenie i na policji zeznałem - mówi.

Policjanci zbierają dowody, przesłuchują świadków. Z początku potraktowali sprawę jako wykroczenie ("Kto dręczy zwierzęta, podlega karze grzywny lub aresztu") do ukarania przez kolegium. Teraz zmienili kwalifikację czynu.

- Zjedzenie cudzego psa to nie tylko wykroczenie przeciw rozporządzeniu o ochronie zwierząt, ale przestępstwo - twierdzi Marek Karolczyk, szef jaworznickiej policji.

Tadeusz M. jest podejrzany o złamanie art. 203 kodeksu karnego: "Kto zabiera w celu przywłaszczenia cudze mienie ruchome, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 5". Za zjedzenie Muchy nie będzie jednak odpowiadał.

- Polskie prawo traktuje zwierzęta jak przedmioty - tłumaczy Jerzy Gajewski z katowickiej prokuratury wojewódzkiej. - Ubój i zjedzenie własnego psa, tak jak każdego innego udomowionego zwierzęcia, nie jest przestępstwem.

- W kulturze europejskiej, śródziemnomorskiej pies nie jest obiektem kulinarnym - tłumaczy prof. Leszek Dzięgiel, etnolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Psy ze względu na swoje obyczaje: wyjadanie odpadków, wałęsanie się wśród nieczystości, uważane były zawsze za niejadalne, a nawet obrzydliwe.

Ja hoduję kanarki

Helena Krupowa prowadzi własne śledztwo w sprawie Muchy. Przy ul. Żółkiewskiego w Jaworznie stoi drewniana, niebieska chatka, własność zmarłych teściów Tadeusza M. - Tutaj była psia rzeźnia, tutaj psy siekierką mordował. Mięso mielili u Michalczyka, dodawali pieprzu, soli, czosnku i cebuli, smażyli kotlety i do wódki mieli zagrychę. Mucha skończyła na patelni i Puszek sąsiadów, i doberman Portos. Krupowa twierdzi, że Tadeusz M. poluje tylko na zadbane psy, bo są czyste i spasione.

Tadeusz M., od 22 lat górnik kopalni Jaworzno. Włosy tłuste, przerzedzone, brudne paznokcie. Cierpi na wrzody. W domu żona i piątka dzieci. - Psów nie lubię. Nie smakują mi - zastrzega. - Kundla Krupowej też nie zabiłem ani go nie zjadłem. U Michalczyka w żartach tylko żem tak powiedział. A było tak: z kumplem jechaliśmy samochodem. Psa przejechał, ale nie białego w brązowe łaty, tylko czarnego. No to skórę jak z królika ściągnąłem nożem. Skórkę do kontenera, a mięso do Michalczyka. Chciał, to mu dałem, a Purchałka zaczął w maszynce to mięso mielić - mówi, a ręce mu się trzęsą. - Ja nawet nigdy psa nie miałem. Ja hoduję kanarki.

Tadeusz M. jest synem grabarki z ulicy Cmentarnej. Jego brat Jasiek przejął fach po matce. Jasiek, od rana wypity, przyznaje: - Matka jadła psy, brat też je, ale mnie to wzdryga.

Tadeusz M. przypomina sobie: - Stolarczyk, co już nie żyje, przyniósł kiedyś psie kotlety do matki. Jedli je do wódki. Ja do wódki mięsa nie jem, tylko herbatę i śledzie.

Helena Krupa pokazuje zdjęcia Muchy: - Jaka mądra była. Męża na spacery wyciągała i dzieci uwielbiała. Siedem lat ją miałam. Znalazłam koło poczty. Kości obciągnięte skórą, liście z głodu żarła. Wzięłam ją na ręce, szłam przez miasto i ludzi przeklinałam: "O wy skurwysyny. Do kościoła chodzicie, a litości nie macie". A pies mi łzy z twarzy lizał. Teraz Muchy nie ma. Żeby ją choć z głodu zjadł, a on z przyjemności, bo tak był nauczony. Ja bym go do sądu podała niezależnie, czy mojego psa zjadł czy cudzego.

Krupowa poszła do Tadeusza M. i powiedziała: - Żeś członka rodziny mi zeżarł, to zginiesz jak moja Mucha. Nie wierzysz?






Z ŻYCIA NIŻSZYCH SFER