Nigel Cawthorne
François Ravaillac
Katolicki fanatyk François Ravaillac 14 maja 1610 roku zamordował króla Francji Henryka IV. By wydobyć od niego nazwiska wspólników, torturowano go metodą zwaną brodequin (koturn). Między nogi ofiary, aż do kolan umieszczone w specjalnym urządzeniu, wkładano kliny, które rozdzierały ciało, miażdżyły kości i powodowały potworny ból. Ravaillac zemdlał; cucono go winem. Przyznał się do zbrodni, powiedział, że podkusił go diabeł, i uparcie twierdził, że działał w pojedynkę. Pisana mu była jednak straszliwa śmierć.
Wyprowadzono go z więzienia 27 maja o trzeciej po południu. Miał na sobie tylko koszulę, w jednej ręce trzymał przykuty łańcuchem do nadgarstka nóż, którym pchnął króla; w drugiej zapaloną pochodnię. Dwukołowy wózek zawiózł go do kościoła, by odprawił pokutę. Dwaj towarzyszący mu duchowni jeszcze raz, acz daremnie, próbowali namówić go, by wyjawił nazwiska uczestników spisku. Zabrano go wtedy na Place de Greve, gdzie według relacji świadka: "Taka była jego śmierć, na postrach dla całego świata, by odwieść wszystkich zatwardziałych zdrajców od podobnych przedsięwzięć. Najpierw, wchodząc na szafot, przeżegnał się; był to znak, że ani w życiu, ani w chwili śmierci nie był zawziętym papistą; kaci przywiązali go do machiny z drewna i żelaza zrobionej na kształt krzyża świętego Andrzeja i dopasowanej do ciała skazańca; rękę z przykutym nożem, którym zasztyletował króla, i połowę ramienia włożono do paleniska z płonącą siarką, która w straszliwy sposób pochłonęła nóż, prawą dłoń i pól ramienia; nic jednak nie wyznał, wrzeszczał tylko tak przerażająco, jakby był diabłem albo duszą w piekle potępioną: 'O Boże', i często powtarzał 'Jezus Maria'. I rzeczywiście, jeśli można na ziemi przejść męki piekielne, to poddano im tego człowieka, i choć zasłużył na dziesięć razy więcej, to ludzka natura może w nas wzbudzić litość dla jego cierpienia.
Później szczypcami i kleszczami rozpalonymi w tym samym palenisku wskazani kaci szczypali i przypalali jego sutki, mięśnie rąk i ud, łydki i inne miękkie części ciała, rwali je w strzępy i palili na jego oczach. Po czym w tak powstałe rany lali wrzący olej zmieszany z żywicą, smołą i siarką, nie wyjawił jednak niczego, tylko mówił o sobie, że zrobił to z poduszczenia diabła i z tej przyczyny, że król tolerował w swoim królestwie dwie religie...
Kaci położyli mu na brzuchu kulkę z bardzo twardej gliny, z dziurą w środku, do której aż do pełna wlali roztopiony ołów; nic jednak nie wyjawił, wydawał tylko straszliwe ryki, jak człowiek męczony w brązowym byku tyrana Falarisa.
By zakończyć jego życie ostatnią torturą, dorównującą w okrucieństwie pierwszej, przyprowadzono cztery silne konie. Miały one rozerwać jego ciało na części, odrywając cztery kończyny; przed tą ostatnią karą znów kazano mu wyjawić prawdę, ale nie zrobił tego, umarł więc, nie wypowiedziawszy ani słowa o Bogu i nie wspominając tego, co grozi jego duszy.
Jednak ciało jego i stawy były tak mocne, że przez długi czas cztery konie nie mogły go rozerwać ani w żaden sposób naruszyć stawów; jeden z koni padł nawet, co widząc, pewien paryski kupiec podał swojego, niezwykłej siły, pomimo to jednak kaci musieli ostrą brzytwą przeciąć ciało pod pachami i udami, by łatwiej można było je rozerwać.
Kiedy to się stało, rozwścieczony tłum wyrwał szczątki z rąk katów; niektórzy rozdzierali je na kawałki, inni cięli nożami, tak że zostały tylko kości, które zabrano z powrotem na miejsce egzekucji, spalono, a prochy rozrzucono na wiatr, jako że uznano go za niegodnego ziemskiego pochówku.
Orzeczono też przepadek całego dobytku Ravaillaca na rzecz króla. Dom, w którym się urodził, miał zostać zburzony - za odszkodowaniem dla właściciela - a na jego miejscu nie wolno było postawić w przyszłości żadnego budynku; rodzicom Ravaillaca polecono w ciągu piętnastu dni opuścić królestwo przy biciu w bębny i po publicznym oświadczeniu tej decyzji w Angouleme, z zakazem powrotu pod karą powieszenia i uduszenia, i to bez jakiegokolwiek procesu. Pod groźbą podobnej kary sąd zabronił też braciom, siostrom, stryjom i innym członkom rodziny nosić nazwisko Ravaillac".
Równie makabryczne widowisko, tym razem z niepokojącymi akcentami seksualnymi, opisał inny kronikarz. Mężczyźnie wprowadzonemu na szafot kazano najpierw się rozebrać. Błagał, by pozwolono mu zostać w bieliźnie, ale z powodu obecności wielu kobiet kat uparł się przy swojej decyzji. Więzień niechętnie zrobił, co mu kazano, jakby to właśnie była najgorsza część egzekucji, a ponieważ był szczególnie dobrze zbudowany, kobiety powitały to okrzykiem aprobaty, mężczyźni gwizdami i buczeniem.
Związano mu ręce i nogi, założono stryczek na szyję i wciągnięto go w górę. Wisiał tak dość długo; życie powoli z niego uchodziło, a obecny przy egzekucji chirurg sprawdzał, czy nie umarł. Kiedy oczy wyszły mu z orbit, a język wysunął się z ust, odcięto go, położono na drewnianej ławie na szafocie i przywiązano do niej mocnym sznurem. Kat rozciął mu brzuch, a pomocnicy wyjęli wnętrzności, które zostały wrzucone do specjalnie ustawionego paleniska. Pomocnik kata przytrzymywał głowę skazańca zwróconą tak, by musiał patrzeć na ogień. Wił się i wrzaskiem błagał o litość. Ze szczególną ochotą oglądały tę scenę kobiety. Wychylały się z okien, wyciągały szyje, by lepiej widzieć, i zachęcały kata, by wyciął ofierze genitalia, a gdy posłuchał i pokazał dowód, krzyczały z radości; mężczyźni za to wydawali drwiące pomruki. Wycięte narządy zostały wrzucone do ognia.
Zalanego krwią więźnia położono na ziemi. Do jego kończyn przywiązano konie i ustawiono je w przeciwnych kierunkach, tak że leżał zawieszony między nimi. Konie smagnięto batami, ale dopiero po półgodzinnych próbach kości ofiary zaczęły trzaskać. Kiedy odpadły obie ręce, pozostałe dwa konie ruszyły galopem, wlokąc skrwawione szczątki.
Ciało, które znalazło się w środku tłumu, jeszcze szarpały konwulsje. Kat, jak pisze kronikarz, "wykazał wtedy pewną litość". Wyjął nóż, zręcznie rozciął klatkę piersiową ofiary i wydobył bijące serce, które "odrobinę się poruszyło w jego dłoni, jak złowiona w strumieniu ryba, i znieruchomiało". Podniósł je, pokazał tłumowi, po czym cisnął do paleniska. Resztki ciała zawisły na palach w różnych miejscach miasta.
We Francji najbardziej znaną ofiarą ćwiartowania żywcem był Robert-François Damiens, który próbował zabić Ludwika XV - 5 stycznia 1757 roku w Wersalu pchnął sztyletem króla wsiadającego do karety. Monarcha, ubrany w gruby zimowy płaszcz, odniósł tylko powierzchowne rany. Damiensa aresztowano i osadzono w tej samej celi, w której siedział Ravaillac; związano go tak, że mógł poruszać i jeść tylko lewą ręką. Sądowemu kucharzowi rozkazano osobiście kosztować wszelkich dostarczanych więźniowi potraw, na wypadek gdyby towarzysze Damiensa usiłowali oszczędzić mu bolesnej śmierci, przemycając truciznę. Pojawiły się pogłoski, że należał do jezuickiego spisku na życie króla, ale mimo torturowania rozpalonym żelazem żadnego sprzysiężenia nic ujawnił; było zresztą jasne, że jest niepoczytalny. Mimo to skazano go na ten sam okrutny los co Ravaillaca.
Kat Jean-Baptiste Sanson nie był zwolennikiem takiego okrucieństwa i - według jego prawnuka i biografa rodziny Henriego-Clementa - "niemal oszalał ze zmartwienia, kiedy dowiedział się, że ma poćwiartować ofiarę". Wysłał jednak syna, siedemnastoletniego Charles'a-Henriego, by kupił cztery konie. Niedługo przed egzekucją Jean-Baptiste zachorował i został sparaliżowany; jego miejsce zajął młodszy brat Nicolas Gabriel Sanson.
Kiedy na Place de Greve ustawiono szafot, Sanson poszedł do więzienia, gdzie przetrzymywano Damiensa. Jak pisał Henri-Clement Sanson, "przyniesiono go w skórzanym worku zawiązanym nad jego ramionami, tak że widać było tylko głowę. Wyciągnięto go z tego kaftana bezpieczeństwa i kazano mu uklęknąć".
Odczytano wyrok:
"Sąd oświadcza, że Robert-François Damiens winny jest zbrodni lese-majesté boskiego i ludzkiego przez bardzo nikczemne, bardzo straszne i bardzo odrażające ojcobójstwo, jakiego dopuścił się na osobie króla, dlatego też skazuje rzeczonego Damiensa, by zapłacił za swą zbrodnię przed główną bramą kościoła Paryża. Zostanie tam zawieziony wózkiem na dwóch kołach, nagi, a w ręce trzymać będzie płonącą woskową pochodnię wagi dwóch funtów. Tam, klęcząc, powie i oświadczy, że dopuścił się szczególnie podłego, straszliwego i przerażającego ojcobójstwa i że zranił króla w prawy bok, czego żałuje i błaga o przebaczenie Boga, króla i sąd. Po czym tym samym wózkiem zostanie zawieziony na Place de Greve i zaprowadzony na szafot. Torturom poddane zostaną jego piersi, ramiona, uda i nogi. Jego ręka trzymająca nóż, którym popełnił rzeczone ojcobójstwo, zostanie spalona. Na torturowane części ciała będzie wylany stopiony ołów, wrzący olej, gotująca się smoła, stopiony wosk i siarka. Potem rozerwą jego ciało cztery konie. Jego członki zostaną rzucone na stos, a prochy rozsypane. Wszystko, co do niego należy, meble, domy, gdziekolwiek by były, zostaną skonfiskowane i przekazane królowi. Przed egzekucją rzeczony Damiens będzie poddany question ordinaire et extraordinaire, by wyjawił nazwiska wspólników".
Damiens był "żółty jak wosk". Poprosił towar2yszących Sansonowi żołnierzy, by pomogli mu wstać, bo rany po torturach były jeszcze świeże. Sanson położył mu dłoń na ramieniu w geście pociechy. Zaproponowano mu jedzenie i wino, ale przyjął tylko kielich wina, którego zresztą nie był w stanie wypić.
"Doznał ataku, jaki w pierwszych latach mojej pracy widywałem często u najodważniejszych i najspokojniejszych skazańców; gwałtowny skurcz mięśni szyi, który nie pozwala ofierze niczego przełknąć" - twierdził Henri-Clement Sanson.
"Zabrano go do sali tortur [...]. Wystąpili kaci i oprawca wyznaczony przez Parlament zamknął nogę więźnia w 'trzewiku', zaciągając sznury silniej niż zwykle. Ból musiał być nieznośny, bo Damiens wrzasnął, twarz mu zsiniała, odrzucił głowę do tyłu i bliski był zemdlenia. Podszedł chirurg, który zmierzył mu puls i stwierdził, że atak nie jest poważny. Damiens otworzył oczy i poprosił o coś do picia; podano mu szklankę wody, ale błagał o wino, łamiącym się głosem mówił, że opuszczają go siły. Wypił i głęboko westchnął, a potem zamknął oczy i zaczął odmawiać modlitwę. Znów przystąpiono do tortur: przez dwie godziny i kwadrans nieszczęsny Damiens doznawał najstraszliwszych cierpień. Przy ósmym brodequin chirurdzy uznali, że więcej cierpień nie zniesie, ale była to dopiero niewielka część tego, co mu zgotowano".
Zbierając materiał, Sanson odkrył, że zalecone w przypadku Damiensa metody torturowania i koszmarna śmierć orzeczona w wyroku nie były stosowane przez niemal 150 lat. Przekopał stare archiwa i dotarł do opisu egzekucji Ravaillaca. Nicolas Gabriel Sanson, podobnie jak jego starszy brat, pochorował się na myśl o zadawaniu tak strasznego bólu, zdołał jednak wynaleźć specjalistę od tortur zwanego Soubise, zresztą potomka jednego z katów Ravaillaca, obznajomionego z rozpalonymi szczypcami i "gwarantującego Damiensowi wszystkie okrucieństwa zapisane w wyroku".
Charles-Henri Sanson i jego pomocnicy zostali z więźniem, Nicolas Gabriel udał się tymczasem na Place de Greve, by sprawdzić, czy wszystko zostało przygotowane do egzekucji. Okazało się, że pijany Soubise zapomniał kupić ołów, siarkę, wosk i żywicę, a drewno do paleniska, w którym miały być rozgrzewane narzędzia tortur, jest wilgotne. Porucznik skarcił kata za nieudolność i posłał po jego bratanka Charles'a-Henriego Sansona. Pomocnikom kazał kupić wszystko, czego nie dostarczył Soubise, ale sklepikarze, wiedząc, do czego będą służyć ich towary, nieskorzy byli do sprzedaży. Ustępowali dopiero przed groźbą fizyczną.
Wszystko to trwało tak długo, że kiedy wreszcie przywieziono Damiensa, kazano mu usiąść na stopniach szafotu, póki nie zakończą się przygotowania. Dla zabicia czasu zabrano go nawet na oglądanie ratusza. Na koniec błagał sędziów, by zaopiekowali się jego żoną i dziećmi, którzy nic nie wiedzieli o jego losie. Gdy wrócił na szafot: "podgrzewacz, na którym palono siarkę z węglem, napełnił powietrze gryzącym dymem. Damiens zakaszlał; gdy pomocnicy przywiązywali go do platformy, popatrzył na swoją prawą rękę z takim samym smutkiem, jaki pojawił się na jego twarzy, kiedy przyglądał się swoim nogom po torturach. Rękę przywiązano mu do żelaznego pręta, tak że nadgarstek wystawał poza ostatnią deskę platformy. Gabriel Sanson przyniósł ogień. Kiedy błękitny płomień dotknął skóry, Damiens wrzasnął przeraźliwie i próbował zerwać więzy. Ale gdy przeszył go pierwszy skurcz, podniósł głowę i patrzył na paloną rękę, tylko zagryzając zęby. Pierwsza część egzekucji trwała trzy minuty".
Nie był to jednak koniec problemów.
"Charles-Henri Sanson zauważył, że podgrzewacz w ręce stryja zaczyna drżeć. Bladość, niemal tak samo śmiertelna jak męczonej ofiary, i dreszcz, który przebiegał przez jego ręce i nogi, wskazywały, że nie udźwignie przypalania rozgrzanymi szczypcami; zaoferował więc sto liwrów jednemu ze służących, jeśli podejmie się tego straszliwego zadania. Człowiek ten, André Legris, przystał na to. Egzekucja potoczyła się dalej; każdy punkt okrutnego wyroku został dokładnie zrealizowany, a kiedy cztery konie rozerwały ciało, szczątki zrzucono na stos. Okazało się później, że włosy Damiensa, ciemne, gdy przywieziono go na Place Greve, stały się białe jak śnieg".
Należy dodać, że angielski tłumacz tekstu Henriego-Clementa Sansona opuścił większość "przyprawiających o mdłości detali". Istnieją jednak inne relacje, opisujące, jak Legris ochoczo wyciągał rozgrzane do czerwoności szczypce z ognia i rwał pierś i członki Damiensa, nie zważając na jego wrzaski. Wlewał potem w rany roztopiony ołów, wrzącą smołę, gorący wosk, olej i żywicę. Wszystkie te okrucieństwa tylko poprzedzały właściwą egzekucję.
Odepchnięto tłum, zniesiono Damiensa z szafotu i położono go na ziemi. Krzyczał, gdy do okaleczonych rąk i nóg przywiązano mu sznury. "Potem cztery rosłe, młode i żwawe konie, pogonione batami, wkroczyły do akcji" - pisał jeden z naocznych świadków. Na nieszczęście nie ułożono ich do działania razem:
"Powtarzały próby przez ponad godzinę, ale wciąż bez skutku; znacznie wyciągnęły tylko stawy ofiary. Stało się tak zapewne dlatego, że zwierzęta były młode i pełne temperamentu, a tym samym uparte i niezdolne do jednoczesnych, zgranych poczynań. Obecni na miejscu lekarz i chirurg powiedzieli członkom komisji, że ćwiartowanie może okazać się trudne, a nawet niemożliwe, jeśli nie przetnie się głównych ścięgien.
Zrobiono to, bo było już późno, a egzekucję należało zakończyć przed zmrokiem. Kat przeciął ścięgna ostrym nożem. Konie natychmiast ruszyły i po kilku szarpnięciach oderwały od tułowia udo i ramię. Damiens spojrzał na oderwane członki. Był przytomny jeszcze, gdy stracił drugie udo; umarł dopiero po utracie drugiej ręki.
Kiedy nie dawał już znaków życia, tułów i kończyny wrzucono na już przygotowane palące się drewno. Płonęło do siódmej rano. Wtedy, zgodnie z wyrokiem, prochy Damiensa rozsypano na wietrze".
Jak pisze Henri-Clement Sanson, "egzekucja Damiensa wywarła tak straszliwe wrażenie na Gabrielu Sansonie, że porzucił zajęcie kata, przekazawszy je bratankowi w zamian za roczną pensję w wysokości dwóch tysięcy czterystu liwrów".
Giacomo Casanova, wenecki libertyn, który w tym czasie przebywał w Paryżu, zapłacił 600 franków za okno z widokiem na szafot. Zabrał ze sobą cztery zaprzyjaźnione damy, ale to, co zobaczył, przeraziło go. "Damiens był fanatykiem, który próbował zabić Ludwika XV w przekonaniu, że robi rzecz właściwą - napisał w pamiętnikach. - Zaledwie zadrapał mu skórę, ale nie stanowiło to żadnej różnicy. Podczas egzekucji motłoch nazywał go potworem wyrzyganym przez piekło, by zabił 'najlepszego' z królów, którego, jak uważali, wielbią i nazywają 'Le Bien-Aimé' (Ukochanym). Ci sami ludzie jednak zmasakrowali całą rodzinę królewską, wszystkich francuskich arystokratów i tych, którym naród ten zawdzięczał owe piękne rysy, decydujące o tym, że był szanowany, kochany i przyjmowany nawet za wzór przez inne narody".
Ludwik XV zmarł w 1774 roku, otoczony powszechną pogardą. Jego syn Ludwik XVI, jako jedna z ofiar rewolucji francuskiej, własną głową zapłacił w 1792 roku za tę nienawiść. "Przez cztery godziny przyglądałem się tej potwornej scenie - pisał Casanova o egzekucji Damiensa - ale kilka razy musiałem odwracać głowę i zatykać uszy przed przeszywającymi je wrzaskami człowieka, którego rozrywano na pól".
Casanova zauważył, że w odróżnieniu od niego towarzyszące mu kobiety nie odwracają wzroku od scen tortur. Były tak nimi pochłonięte, że jego przyjaciel hrabia Edoardo Tiretta podniósł suknię wychylonej przez okno "pani XXX" i odbywał z nią stosunek, na co zupełnie nie zwracała uwagi. "Postanowiwszy nie przeszkadzać przyjacielowi ani też nie wprawiać w zakłopotanie pani XXX, zająłem miejsce za moją ukochaną", która była krewną pani XXX. "Szelest sukien trwał przez całe dwie godziny".
Po egzekucji Tiretta zachowywał się jakby nigdy nic, ale pani XXX, skrępowana wobec swojej krewnej, udawała, że "cierpliwie znosiła wszystko, co zrobił ten brutal". Następnego dnia skarżyła się Casanovie, że Tiretta obraził ją "w sposób niesłychany... Przez dwie bite godziny podczas wczorajszej egzekucji tego potwora Damiensa w szczególny sposób wykorzystał swoją pozycję za mną". Chciała Tirettę skarcić, poprosiła więc Casanovç, by po niego posłał. Do rana mu wybaczyła.