Nowa Fantastyka - 3/1998

 

 

BARNIM REGALICA

Spotkanie z Dagną

 

 

Dagna Sztokfisz była z rodzaju tych dziewczyn, które zawsze mi się podobały. Niewysoka brunetka, krótko ostrzyżona, z wyrazistym biustem, opiętym czarną skórzaną kurtką. Jej cera (pozostałość po przodkach?) była jakby przydymiona, coś jak wędzony ser. Nie znałem jej, zanim nie zaczęły się u nas przygotowania do wyboru patrona naszej budy.

Jakoś tak się złożyło, że liceum nie posiadało jeszcze patrona. Może dlatego, że było jedynym w miasteczku. Oprócz Liceum Laudera - ma się rozumieć, które jest w każdej siedzibie powiatu. W trzeciej klasie wychowawczyni przeprowadziła sondaż (podobny robiono zresztą we wszystkich klasach), kogo chcielibyśmy mieć za patrona. Rada Pedagogiczna postanowiła to ustalić po konsultacji z uczniami licząc, że może oni wpadną na jakiś pomysł. Wbrew pozorom bowiem sprawa nie była błaha.

Otóż dobry patron dawał możliwość wejścia do Federacji Liceów im. Patrona - federacje takie powstały w ramach wdrażania Programu Modernizacji. Dotyczyło to nie tylko szkół, których patronami były osoby, lecz także instytucje, a nawet byty abstrakcyjne. Na przykład do jednej z atrakcyjniejszych należała Federacja Liceów im. Przyjaźni Polsko-Niemieckiej. Trzeba zaś, byście wiedzieli, że uczestnictwo w danej Federacji wiązało się z określonymi korzyściami. Był nawet specjalny fundusz przy Rządzie Euroregionu, powołany ze środków Komisji Europejskiej. Nazywało się to chyba "Program Międzylicealny - Dialog Społeczny" czy jakoś tak.

Korzyści były rozmaite. Istniał nawet ich ranking. Do najbardziej oczywistych należało uczestnictwo w wymianie młodzieży, ale tu prym wiodły licea językowe. Zresztą o nadaniu imienia patrona szczególnie atrakcyjnego (na przykład ekskluzywna Federacja Liceów im. Przyjaźni Polsko- Izraelskiej) współdecydowała ambasada danego kraju, a wątpię, by nasz dyrektor miał aż takie wejścia. Kilku najbardziej popularnych patronów miało instytucje swojego imienia (albo też oficjalnie reprezentujące idee, które rozwijali). Tak więc nad dość popularną Federacją Liceów im. A. Michnika oficjalny patronat sprawowała Fundacja Sorosa, co było naprawdę dobrym układem. Nagrody, jakie dostawali tam prymusi, były o wiele wyższe niż przyznawane przez biuro Pełnomocnika. To samo dotyczyło Federacji Liceów im. Sorosa, z tym, że patronująca im Fundacja Społeczeństwa Otwartego już w zeszłym roku ogłosiła zamknięcie listy liceów tej federacji. Chętnych było sporo, a ich środki, choć wielkie, nie były przecież nieograniczone.


Następnego dnia po lekcjach spotkaliśmy się w MLA-skalni, jak najczęściej nazywano pomieszczenie szkolnego koła Młodzieżowej Ligi Antyrasistowskiej. Nazwa była trochę złośliwa, ale jakoś tak się utarła, a mówiąc między nami (kiedyś zwrócił na to uwagę Adam Apfelbaum), brzmiała lepiej niż "harcówka", budząca niepotrzebne skojarzenia.

Nasze licealne koło MLA liczyło kilkadziesiąt osób, z tym, że aktywnych było może z 10, co stanowiło przeciętną w Euroregionie Warty. Z tego, co wiem, większość kół MLA nie robiła prawie nic poza prenumeratą "Nigdy Więcej" (centralny organ MLA), akademią w rocznicę Nocy Kryształowej i wycieczką do Oświęcimia.

- Bez jaj, musimy mieć patrona! - zagaił Ziutek, jak zwykle bezpośrednio. - I to musi być patron taki... po byku - wykonał nieokreślony ruch ręką, spotykając się jednak z pełnym zrozumieniem zebranych. Co tu dużo gadać, nasze miasteczko nigdy nie należało do specjalnie zamożnych. A od czasu, gdy Ziutkowi umarła matka, to już u niego się całkiem nie przelewało, zwłaszcza że rodzina była wielodzietna (miał jeszcze brata i siostrę) i nie mogła korzystać ze wsparcia Rządowego Funduszu Planowania Rodziny. Pomoc federacji w staraniach o stypendium mogła więc być naprawdę znacząca. Szczególnie, że przy każdej z nich istniało Koło Seniorów. Zaczęliśmy więc przyglądać się federacjom pod tym kątem.

Instytucje i osoby, których patronat wymagałby zgody jakiejś ambasady, odrzuciliśmy od razu - za dużo zachodu. Najbardziej popularne też skreśliliśmy - ich federacje raczej broniły się przed napływem nowych członków. Odpadli więc nie tylko Michnik czy Soros (nie mówiąc już o Przyjaźni Polsko-Izraelskiej), lecz także Drawicz, Frasyniuk, Kuroń, Szymborska, Szczypiorski, Tischner, Turowicz, Woroszylski. Z innych przyczyn odpadł też Kelles-Krauz - zasobna fundacja jego imienia patronowała ściśle określonej liczbie liceów, od lat tych samych. Było kilku patronów niemieckich, nie wymagających akceptacji ambasady. Po bliższym zbadaniu (posłużyliśmy się w tym celu internetowym spisem szkół średnich Euroregionu), okazało się, że ci bardziej znani: Boll, Goethe, Grass, Heine, Mann, Schiller są już obstawieni. Ci zaś mniej znani nie patronują licznym i wpływowym federacjom.

Po kilku godzinach byliśmy już dosyć podłamani. Ktoś nawet rzucił myśl, aby patronem zrobić kogoś z wielkich Rosjan: Tołstoja, Dostojewskiego (możliwość darmowych wycieczek do Omska i Pustelni Optyńskiej), Sołżenicyna czy Gumilowa, co było już propozycją nader rozpaczliwą. Federacje liceów z tymi patronami funkcjonowały przede wszystkim w Euroregionie Nadwiślańskim i dawały jakieś możliwości głównie przy ubieganiu się o miejsca w tamtejszych szkołach wyższych. Większość z nas jednak chciała studiować albo w naszym Euroregionie (najczęściej w poznańskiej filii Viadriny), albo w uczelniach Euroregionów Śląsk i Pomerania.

Nie pamiętam, kto pierwszy zaproponował, aby zwrócić się do samorządu uczniowskiego Laudera. Niech coś doradzą, w końcu ostateczną decyzję i tak podejmie Rada Pedagogiczna. Ziutek miał ustalić termin. Trochę zabałaganił, ale w końcu umówiliśmy się z nimi w połowie grudnia. W ten sposób poznałem Dagnę.

Właściwie to nie można powiedzieć, żeby między nami a tymi od Laudera brakowało okazji do kontaktów. Pomijam akademie i manifestacje w rocznice Nocy Kryształowej, bo to oczywiste. Ale i innych okazji nie brakowało - coroczny Powiatowy Przegląd Kultury Mniejszości Narodowych, parafialny Tydzień Kultury Chrześcijańskiej, gdzie przecież stałą pozycją było pogłębianie wiedzy o judaistycznych źródłach chrześcijaństwa, czy wreszcie wycieczki - na przykład do Warszawy w rocznicę Pierwszego Powstania Warszawskiego w Getcie. Ale kiedy o tym myślę, to zauważam, że tak się jakoś układało, że mało było okazji, aby sobie pogadać. A już Dagnę to na pewno widziałem wtedy pierwszy raz. Przyszła na spotkanie w MLA-skalni wraz z Salomeą Sommerstein, która na wstępie po przedstawieniu się rozdała wszystkim swój wiersz wydrukowany na ozdobnym czerpanym papierze. Po prawdzie, większość z nas ten wiersz znała - Salomea jako organizatorka corocznych "Spotkań Innego - rozmowy o Tolerancji" w miejskim Domu Kultury rozdawała go wszystkim uczestnikom, oprócz tego chór z Liceum Laudera ten tekst odśpiewał. Zapamiętałem go, bo właśnie na jednym z takich spotkań pierwszy raz jadłem avocado.

Spotkanie zagaił ubrany w garnitur Ziutek, rozwodząc się zwłaszcza nad wychowawczą funkcją posiadania patrona przez szkołę.

"...Patron jest oczywistym wzorem dla uczniów szkoły, poprzez swoją naturalną obecność w jej życiu. Stanowi przykład, w jaki sposób ogólne zasady, wpojone nam w procesie socjalizacji, mogą być urzeczywistnione na poziomie konkretnej jednostki ludzkiej. Każdy z nas realizuje uniwersalne zasady tolerancji, demokracji i multikulturalizmu w określonych warunkach historyczno- społecznych. W zależności od tychże warunków realizacja ogólnoludzkich ideałów - syntetyzowanych w ramach formuły społeczeństwa otwartego - przybiera różną formę, zachowując jednakże swoją zawsze aktualną treść. W danym kontekście kulturowo-socjalnym, w jakim znajduje się obecnie nasze liceum, miasto i cały Euroregion Warty, w jakim żyjemy, potrzeba posiadania patrona, jako silnego wzorca osobowego dla całej społeczności szkolnej, jawi się szczególnie wyraziście. W naszym dążeniu do społeczeństwa otwartego, twórczo rozwijając ideę uniwersalizmu, napotkamy bowiem na przeszkody w postaci nie w pełni jeszcze przezwyciężonych przeżytków ksenofobicznych fobii i stereotypów. Dają się one dostrzec szczególnie w mniejszych ośrodkach, takich jak nasz. Dlatego prosimy o konsultacje z nadzieją na dalszy rozwój współpracy pomiędzy społecznościami naszych szkół..."

Ziutek to jednak ma gadane.

Po nim zabrała głos Dagna. Mówiła z takim jakby przydechem, dość nerwowo. Wsłuchiwałem się w melodię jej głosu początkowo nawet nie słysząc, co właściwie mówiła, upojony brzmieniem.

"...Ja wcale nie mam pretensji do Polaków o to, że są Polakami. Ja mam pretensję do chrześcijan o to, że są chrześcijanami. Chrześcijaństwo generuje antysemityzm właśnie dlatego, że wywodzi się z judaizmu - to stara prawda i nie wymaga większych komentarzy w tym gronie. Oczywiście, nie jest to jedyny czynnik żydobójczy - ale o to, czy antysemityzm narodził się wraz z Adamem, Abrahamem, Jezusem czy Hitlerem, doprawdy nie będę się spierać.

Rzecz w tym, że także filosemityzm chrześcijański, na który się powołujecie, jest przejawem podświadomego antysemityzmu. Obie podstawy zakładają szczególną rolę Żydów wśród innych nacji, są więc postaciami allosemityzmu - postawy zakładającej szczególną, a nie normalną, rolę naszej społeczności wśród innych. Tyle że raz ze znakiem ujemnym, a raz - dodatnim".

- Ale przecież ta szczególna rola jest potwierdzona historycznie? - Ziutek wydawał się być z lekka zaskoczony tym, co usłyszał.

- Tak, to oczywiste. Ale eksponowanie jej, także w pozytywnym kontekście, ma aspekt antysemicki. Nawet wtedy, powtarzam, gdy dokonywane jest z pozycji filosemickich.

Szczęki nam opadły.

- Zaraz to wyjaśnię - kontynuowała Dagna. - Eksponowanie szczególnej, pozytywnej roli społeczeństw mniejszościowych, w tym zwłaszcza tej, do której należę, na pierwszy rzut oka może się wydawać zrozumiałe. Od średniowiecza, gdy dzielnice żydowskie w polskich miastach wnosiły do kultury tego kraju elementy nowoczesnej bankowości, a przez swoje kontakty z rozsianymi gminami współwyznawców od Hiszpanii po Turcję pośredniczyły w przekazywaniu Słowianom dorobku kulturowego Zachodu (nic nie ujmując roli kolonizacji niemieckiej w tej dziedzinie), można śmiało powiedzieć, że kultura polska jest współtworzona przez naszą. Dotyczy to zresztą, nawiasem mówiąc, innych kultur środkowoeuropejskich. Gdyby, przykładowo, zabrać dorobek żydowski z kultury węgierskiej, to cóż by z niej zostało, poza gaciami i palinką? - zawiesiła głos.

Nikt się nie odzywał, pytanie było retoryczne; po prawdzie zresztą, o kulturze węgierskiej mieliśmy małe pojęcie.

- No i jeszcze tradycja faszyzmu i antysemityzmu Horthy'ego, strzałokrzyżowców i Csurki - odpowiedziała sama sobie Dagna.

- A wracając do tematu: należy o tym dziedzictwie pamiętać. Pamięć o nim jest jedną z gwarancji, że pogromowa przeszłość już się nie powtórzy. Ale pamiętać jako o czymś, co jest oczywiste, nie zaś szczególnie wyjątkowe. Albowiem wszelkie wyróżnienie jest pierwszym krokiem w stronę dyskryminacji - zakończyła patetycznie.

Patrząc na nią nawet nie zwróciłem uwagi na tę tautologię.

Z nieco kłopotliwej chwili ciszy wybawił nas Ziutek.

- Co się zaś tyczy patrona, czy macie jakieś propozycje? Bo my nie zdołaliśmy uzgodnić stanowisk - powiedział, po czym krótko zreferował nasze poszukiwania, taktownie przemilczając ich materialistyczną motywację.

- Zasadniczo Dostojewskiego słusznie odrzuciliście - włączyła się Salomea. - On jako patron spełnia swą rolę w Euroregionie Nadwiślańskim, stanowiąc tam odtrutkę na tradycyjny polski nacjonalizm z akcentem antyrosyjskim. W Euroregionie Warty jest to mniejszy problem.

Uśmiechnęliśmy się ze zrozumieniem.

- Właściwie to przyszłyśmy tutaj z pewnymi przemyśleniami - głos Dagny przybrał ton rzeczowego wykładu. - Wiadomo, że od czasów Mickiewicza literatura polska nie wydała równego mu talentem poety. Żydowskie pochodzenie przodków Mickiewicza oraz wpływ Kabały na jego twórczość, to powszechnie znane aksjomaty nowoczesnej polonistyki. Nie byłoby więc geniuszu Mickiewicza, gdyby nie Jakub Frank i jego zwolennicy, którzy weszli do zacofanego, XVIII- wiecznego społeczeństwa polskiego w jedyny możliwy wówczas sposób - dokonując konwersji. Rodziny frankistowskie (ci wszyscy Frankowscy, Majewscy czy Naimscy) dały następnie istotny impuls rozwojowi tego kraju, który dzięki Programowi Modernizacji, dostosowującemu nas do standardów europejskich umożliwił temu społeczeństwu, po raz pierwszy w dziejach, przezwyciężenie tradycyjnych stereotypów, etnocentryzmu i nietolerancji. Dokonuje się to jednak przede wszystkim w literaturze specjalistycznej. Wyobraźcie sobie, że w całym Euroregionie Warty nie ma ani jednego liceum, które przyjęłoby tego tak zasłużonego człowieka za swojego patrona.

- Sprawdzałyśmy to przez Internet, ani jednego - z całą mocą podkreśliła Salomea.

Masz babo placek, pomyślałem sobie. Osiemnastowieczny sekciarz, szerzej znany jedynie na marginesie badań nad Mickiewiczem, miałby być patronem naszej budy, spragnionej kontaktów w szerokim świecie. No i gucio z kontaktów - wątpiłem, czy w ogóle jest gdzieś drugie liceum z takim patronem. Może w Euroregionie Nadwiślańskim.

Pierwszy w niebezpieczeństwie połapał się Ziutek. Zapytał, czy to jest tylko ich prywatny pomysł, czy może propozycja samorządu Liceum Laudera.

- Tak, to jest propozycja naszego samorządu - promiennie uśmiechnęła się Salomea, wyjmując z torebki kopertę opatrzoną firmowym nadrukiem. - Dagna jest taka zabiegana, a należało od tego zacząć - dodała Salomea i odczytała kwiecisty tekst zalecający nam wybór Jakuba Franka. Widziałem, jak chłopaków zmroziło. Bo to jest tak, że Frank (nic do niego nie mam) nie pasował absolutnie do kryteriów, którymi staraliśmy się kierować, a które poznaliście. Ale odrzucić go już teraz nie mogliśmy: po pierwsze, było niemożliwością ujawnić nasze kryteria, po drugie, diabli wiedzą, jak byłoby widziane odrzucenie wprost oficjalnej propozycji tych z Laudera. Wprawdzie należało wątpić, by ktoś zarzucił tendencje nacjonalistyczne kołu MLA, ale licho nie śpi i woleliśmy tego na sobie nie sprawdzać. Z drugiej strony nikt nie był w stanie wydusić z siebie entuzjazmu, a niechby i tylko akceptacji. W tym właśnie dojrzałem swoją szansę.

- Propozycja ta ma dużo zalet być może niedostrzegalnych na pierwszy rzut oka - zacząłem mentorskim tonem, nie zwracając uwagi na Ziutka, którego zdumione spojrzenie powoli zaczęło wyrażać przesłanie: "Chyba cię pojebało, kretynie". Przesłanie to wyrażały zresztą i twarze innych kolegów. - Przyjęcie Jakuba Franka na patrona naszego liceum ułatwi nam bardziej pogłębioną refleksję nad źródłami naszej kultury i jej międzyetnicznymi związkami - perorowałem niezrażony. - Pozwoli nam wyraziściej uświadomić sobie wagę tego, co zbiorczo ujmujemy w haśle "Multikulturalizm źródłem kultury polskiej". Nie bez znaczenia jest też - na co zwróciła uwagę koleżanka Dagna - oryginalność naszego wyboru...

Zauważyłem, że Dagna słucha z pewnym zainteresowaniem. Rozumiecie, o co chodziło? Dotychczas byłem dla Dagny elementem tła. W momencie, gdy się odezwałem, miałem szansę nawiązania osobistego kontaktu. Co do kolegów z budy, to byli trochę zdezorientowani - dotychczas raczej nie wygłaszałem takich odlotowych tekstów. Ale ich opinia wisiała mi teraz kalafiorem. Nieoceniony Ziutek wchodząc mi w słowo zręcznie rozładował sytuację.

- Właśnie, co do deklarowanego wyboru. Przypominam, że ostateczną decyzję podejmie Rada Pedagogiczna i wszyscy zostaniemy o niej powiadomieni w stosownej chwili. Tymczasem nie pozostaje nam nic innego, jak sformułować i przyjąć uchwałę...

Dalej poszło szybko. Napisaliśmy kwit do Rady z uzasadnieniem wyboru, dodając garść informacji biograficznych o Franku na wypadek, gdyby polonistka była nieobecna, a reszta nie załapała, o kogo chodzi.

Zaczęliśmy się zbierać. Trwało to trochę - jak na wszystkich zebraniach. Ktoś przypominał sobie o jakichś zaległych sprawach, przekazywał coś komuś, inny znów żegnał się wylewnie. Ziutek i jakiś gość z III b odprowadzali do drzwi Dagnę i Salomeę. Za chwilę pójdą, a ja nawet nie sprowokowałem sytuacji usprawiedliwiającej jakieś powtórne spotkanie, nie mówiąc już o zdobyciu telefonu. Byliśmy przy drzwiach, elegancko przepuściłem je, mówiąc to, co jest oczywiste w drugiej połowie grudnia:

- Wesołych Świąt.

Spojrzała na mnie z takim bardzo zimnym skupieniem.

- My obecnie nie mamy żadnych świąt. Ale widać niektórym wciąż trudno to zrozumieć.

I poszła.

Stałem jak wryty. Pomyślałem, że chyba Ziutek miał rację - całkiem mnie pojebało. No bo jak można być takim mułem i nie pamiętać o czymś tak banalnym. Wizja spotkania z Dagną rozpadła się w proch.

I po co ja mówiłem "Wesołych Świąt"?

 

 

 

BARNIM REGALICA

Urodzony w 1964 roku w Warszawie. Absolwent UW, historyk, publicysta (m.in. "Najwyższego Czasu" i "Gazety Polskiej KPN"), działacz KPN Leszka Moczulskiego. Akcja cyklu opowiadań o społeczności liceum w Euroregionie Warty dzieje się na terenie dzisiejszej Polski w bliskiej przyszłości XXI stulecia. Jedno z nich pt. Akademia", o wyborze patrona Euroregionu, przedstawił w ubiegłym roku "Najwyższy Czas". Dwa opowiadanka z cyklu, które obecnie publikujemy, miały wejść wraz z innymi do tomiku prozy i publicystyki Regalicy zatytułowanego "Ołówek Razumowa". Jednak, już po podpisaniu umów, zbiorek został dwukrotnie odrzucony i przez "Myśl Polską", i Wydawnictwo Von Boroviecky z powodów, jak podkreśla autor, pozaliterackich.

(mp)





Fantastyka-naukowa - subiektywny wybór