Newsweek - 18/2008
Arkadiusz Stempin
Rodowa tajemnica
Spisując historię rodziny niemieckich magnatów przemysłowych, angielski historyk odkrył jedną z najbardziej bestialskich zbrodni z czasów drugiej wojny światowej.
Czternaście lat temu senior jednej z najbogatszych rodzin świata, Hans Heinrich Thyssen-Bornemisza, i jego córka Francesca wpadli na pomysł stworzenia sagi rodu. Wybrali do tego brytyjskiego historyka Davida Lichfielda, a ten z zapałem zajął się odtwarzaniem dziejów rodu wielkich przemysłowców. Dziadek Hansa Heinricha, August Thyssen (1842-1927), stworzył w latach rewolucji przemysłowej XIX wieku największe imperium węgla i stali w Europie. Fanatyk pracy i potworny skąpiec - w podróże zabierał ze sobą kanapki z masłem, ponieważ obiady w lokalach wydawały mu się za drogie - okupił zdobycie nieziemskiej fortuny skrajną samotnością. Pod koniec życia rozwiedziony gigant stalowy miał przy sobie na mrocznym zamku w Landsberg tylko dwie osoby: służącego i dorożkarza. Jego syn Heinrich Thyssen (1875-1947) był na początku XX wieku głową jednego z najpotężniejszych imperiów przemysłowych na świecie. Choć bez herbu, brylował w arystokratycznym towarzystwie. Chciał do niebotycznego majątku dołożyć należny mu prestiż, co uzyskał po zawarciu małżeństwa z węgierską baronową Margaretą Bornemisza (1887-1971). Po adopcji przez teścia w 1907 roku uzyskał węgierskie obywatelstwo, tytuł szlachecki i herb, nabył też na pograniczu austriacko-węgierskim zamek w Rechnitz. Tam gromadził arcydzieła sztuki, stając się największym prywatnym kolekcjonerem na świecie po królowej brytyjskiej. W 1933 roku w prezencie ślubnym scedował posiadłość na córkę Margit, a sam przeniósł się do Szwajcarii. Podczas wojny kierował imperium ze swojej willi nad jeziorem Lugano, zaopatrując Rzeszę Hitlera w strategiczne surowce: węgiel i stal, oraz w torpedy i łodzie podwodne. Swojemu przyjacielowi, Hermanowi Goeringowi, nie mniejszemu miłośnikowi sztuki, i niemieckiemu kontrwywiadowi pomógł nawiązać międzynarodowe kontakty bankowe. Cały czas finansował rezydencję w Rechnitz, która została zarekwirowana przez SS na potrzeby III Rzeszy.
Pod koniec 1944 roku na pograniczu austriacko-węgierskim zaczęto wznosić wał południowy, system potężnych umocnień, mających zatrzymać nawałnicę radziecką. Armię prawie 100 tys. robotników przymusowych uzupełniono Żydami i Cyganami; 600 z nich zostało na czas robót zakwaterowanych w nieludzkich warunkach w zamkowych lochach. Kiedy wczesną wiosną 1945 r. zajęcie przez Rosjan Austrii było przesądzone, Margit z mężem zdecydowali się nie opuszczać swojej rezydencji. Gdy Armia Czerwona stała zaledwie w odległości 5 km od Rechnitz, 24 marca baronowa wydała dla elity SS, miejscowego gestapo i bonzów NSDAP wielkie przyjęcie pożegnalne na zamku. Z tańcami, muzyką i morzem alkoholu.
By uatrakcyjnić nocną hulankę, około północy zwieziono do pobliskiej stodoły 200 wygłodzonych i zaklasyfikowanych jako niezdolnych do pracy Żydów. Franz Podezin, miejscowy szef NSDAP, zebrał 15 podchmielonych gości, rozdał pistolety, amunicję i zaproponował zastrzelenie kilku Żydów. Spędzonym ofiarom kazano rozebrać się do naga, po czym wystrzelano jak kaczki. Zwłoki ofiar zostały zakopane rękami piętnastu specjalnie w tym celu zaoszczędzonych Żydów. Trzymano ich w miejskiej rzeźni przez kolejny dzień, aż Podezin wydał rozkaz ich rozstrzelania.
Od tego dnia aż do odkrycia Lichfielda trwała zmowa milczenia na temat zbrodni w Rechnitz. Wprawdzie krótko przed śmiercią Hans Heinrich Thyssen-Bornemisza przyznał, że jego ojciec wspierał finansowo i gospodarczo rządy Hitlera, ale o masakrze na zamku nie wspomniał nigdy ani słowem. Tymczasem Lichfield już kilka godzin po przybyciu do Rechnitz dotarł do żyjących dzieci byłej służby pałacowej. Według ich relacji Rosjanie w nocy z 29 na 30 marca 1945 roku przeprowadzili atak na miasto. Łatwo zajęli zamek, który szybko stanął w płomieniach. Wprawdzie o podpalenie powszechnie oskarżano Rosjan, jednak spora część mieszkańców podejrzewała, że zgodnie z rozkazem Hitlera ogień podłożyli żołnierze Wehrmachtu. Również po to, by zakryć ślady świeżej masakry.
Nie uszła ona jednak uwagi Rosjan. W specjalnie sporządzonym protokole pod datą 5 kwietnia zanotowano, że dokonano otwarcia grobów. Leżeli w nich zamordowani w bestialski sposób Żydzi. W sumie doliczono się 21 masowych grobów, głębokich na 4-5 metrów i szerokich na metr. W każdym z nich znajdowało się 10-12 zwłok ze śladami postrzelenia w tył głowy. Ofiary były zagłodzone. Ich skórę pokrywały sińce i niebieskie plamy, co nasuwało przypuszczenie, że przed śmiercią bito je drewnianymi i gumowymi pałkami.
Powyższy protokół opublikowała 12 kwietnia 1945 roku część radzieckich gazet. Podczas procesu, który toczył się po zakończeniu wojny przed trybunałem ludowym, groby raz jeszcze zostały otwarte. Na potrzeby przewodu sądowego sporządzono nawet plan sytuacyjny. Ale niedługo potem plan w tajemniczych okolicznościach zniknął, inicjując serię niezwykłych przypadków. W latach 1946-1948 zostały wprawdzie wszczęte kolejne postępowania sądowe, ale już w pierwszym roku toczącego się procesu po zamordowaniu dwóch głównych świadków mieszkańcy nabrali wody w usta i zaczęli odwoływać pierwotne zeznania. Nieliczne wyroki, jakie zapadały, skazywały winnych najwyżej na kilka lat więzienia. Sprawiedliwości uniknęli i Margit, i Podezin. Właścicielka zamku uciekła do Szwajcarii. Tam też zapewniła schronienie byłemu szefowi NSDAP z Rechnitz. Po jakimś czasie jego obecność stała się dla baronowej zbyt dużym obciążeniem. Kazała mu opuścić wynajmowane nad jeziorem Lugano mieszkanie. Podezin, świadom współuczestnictwa Margit w masakrze, zażądał pieniędzy na wyjazd do RPA. Nie cofnął się przy tym przed szantażem i, jak napisał w liście, "wciągnięciem baronowej w bagno", gdy tylko noga mu się powinie. Szantaż okazał się skuteczny. Margit najwyraźniej udzieliła mu finansowego wsparcia, skoro ostatni ślad obecności inicjatora masakry na zamku zanotowano w Pretorii w RPA.
Ale zmowa milczenia trwała nieprzerwanie. W 1985 roku autor zainicjowanej na łamach lokalnej gazety "Oberwarter Zeitung" serii dotyczącej żydowskiej rzezi musiał na skutek powtarzających się gróźb mordu zaniechać publikacji. Sama baronowa powróciła nawet po latach do Rechnitz i zamieszkała w nowo wybudowanym hotelu myśliwskim. Tylko sporadycznie przebywała w niemieckim Bad Homburg, gdzie z pasją oddawała się hodowli koni. Pomimo złożenia w 1963 roku przez niemieckiego śledczego doniesienia austriackiemu ministerstwu sprawiedliwości, że Margit uwikłana jest w masakrę na zamku oraz w udzielenie pomocy w ucieczce jej sprawcom, oskarżenia wobec niej nigdy nie wysunięto. Zmarła w 1989 roku. Nikt nie potrafi odpowiedzieć, jak to było możliwe, że przez 62 lata nobliwej rodzinie Thyssen udawało się tuszować zamkową zbrodnię. Dziś też nikt nie potrafi już wskazać miejsca kaźni, choć okolice Rechnitz należą do najlepiej i najdokładniej przekopanych zakątków Austrii.
Dr Arkadiusz Stempin jest historykiem, pracownikiem uniwersytetu we Freiburgu