Archiwum  

Życie z dnia 2002-03-15

 

Andrzej Łomanowski

Rosyjska dusza

 




Głęboka, tajemnicza, dzika, melancholijna, a czasami też czysta. Czyli jaka? Bez wodki nie razbieriosz.




A było to tak. Dusznym, gorącym latem próbowałem wydostać się z ogarniętej wojną Czeczenii do Moskwy. Przypadkowo spotkany kierowca podwiózł mnie z Groznego na zachód, przez Czeczenię i Inguszetię do granicy z Osetią Południową. Kierowca Ingusz za Boga nie chciał jechać dalej, do najbliższego lotniska, odległego już tylko o 30 kilometrów, ale w głębi Osetii. Bowiem poza wojną rosyjsko-czeczeńską Kaukazem wstrząsają inne konflikty. W moim przypadku chodziło o ciągnącą się od 1992 roku dziwną ni to wojnę, ni to bandyckie walki na pograniczu osetyjsko-inguskim. Jeśli Ingusz wjechałby swoim samochodem do sąsiadów, mógłby wrócić piechotą (albo nie wrócić wcale). I odwrotnie. Nawet bieda spowodowana wojną nie mogła go zmusić do wyruszenia za szlaban.

Nie było wyjścia. Po długich debatach, przeklinając kierowcę, Kaukaz i upał, wysiadłem z samochodu i ruszyłem obrzydliwie zakurzoną drogą (niewiele samochodów tędy jeździło) w kierunku granicy, omijając szlabany. Siedzący przed pasiastą budką inguski milicjant (w rosyjskim mundurze - republika wchodzi wszak w skład Rosyjskiej Federacji) przyglądał mi się z leniwym zaciekawieniem, osłaniając oczy przed słońcem. Było na co popatrzeć: spocony, brudny oberwaniec po dwóch tygodniach włóczenia się z czeczeńskimi partyzantami po kaukaskich górach, z plecakiem i ogromną, zalaminowaną tabliczką na piersiach z napisem "Korespondent". Ktoś wśród dziennikarzy w Groznym wymyślił, że powinniśmy nosić takie bardzo widoczne oznaki, "bo jak snajper zobaczy, to nie będzie strzelał". Nie wiem nic o snajperach, ale dziennikarze biegali z tabliczkami na piersiach. Ja też. Teraz myślę sobie, że snajperzy (dowolnej narodowości), widząc te napisy wykaligrafowane krowimi literami, pokładali się ze śmiechu i rzeczywiście nie byli w stanie strzelać.

A teraz zbliżałem się tak oznakowany do posterunku (również rosyjskiego) po drugiej stronie granicy. W dodatku zapomniałem o tej nieszczęsnej tabliczce.

Spokrewnieni z Czeczenami Ingusze (nawet w milicyjnych mundurach) życzliwie odnosili się do dziennikarzy. Po drugiej stronie granicy była już jednak rosyjska milicja sensu stricto. Spotkanie z nią w Czeczenii zawsze oznaczało kłopoty - czasami duże. Szczególnie dla dziennikarzy. Parę dni wcześniej na drodze do Groznego rosyjscy milicjanci pobili, okradli i wyrzucili z samochodu jednego z korespondentów CNN - za to, że był dziennikarzem i w dodatku Ukraińcem. Państwowe rosyjskie media rzucały co dzień gromy na korespondentów w Czeczenii: za brak obiektywizmu, sprzyjanie partyzantom, czasami za szpiegostwo. Szczególnie obrywali niedawni mieszkańcy baraków wspólnego "obozu socjalistycznego": Polacy (za czeczeński ośrodek w Krakowie) i Ukraińcy (za to, że kilku z nich walczyło po stronie partyzantów). Dowódcy wojska i milicji również wydawali odpowiednie rozkazy swoim podwładnym. W podręczniku rosyjskiego snajpera był nawet opisany strzał do "celu nr 10" - człowieka z kamerą.

Na skrzyżowaniu dróg pod Besłanem byłem więc wrogiem - dziennikarzem i w dodatku Polakiem - który szedł im prosto w ręce.

Przeklinając upał, zmęczenie i swoją gapowatość (może jest jakaś ścieżka dookoła posterunku, trzeba było zapytać, przecież nie mogą tu być same pola minowe, a niech to! No i za późno na zdjęcie tabliczki!) powoli podchodziłem do bunkra stojącego na skrzyżowaniu dróg. Niewysoka, ale rozłożysta budowla z betonowych kloców wzmocnionych workami z piaskiem patrzyła na mnie chłodno strzelniczymi szczelinami. Nagle z bocznego wyjścia zaczęli wysuwać się rosyjscy milicjanci w kamizelkach kuloodpornych z kałasznikowami w rękach. Jeden, drugi, trzeci, czwarty... Zbliżaliśmy się do siebie, aż otoczyli mnie i musiałem się zatrzymać. "Umarł w butach" - zdążyłem pomyśleć.

- Korespondent, co? Z Polski? - zapytał jeden, jak się później okazało, dowódca zmiany, patrząc na przeklętą tabliczkę.

Wymamrotałem coś, jak potwierdzenie. Nieszczęście wisiało w powietrzu.

- Z Czeczenii? - upewnił się dowódca, choć przecież droga prowadziła tylko stamtąd. - A tam "gazawat" (święta wojna)?

Tu już nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Do czego on zmierza?

- Znaczy, pić tam też nie można - skonstatował, a ja zupełnie zbaraniałem.

- No, nie można - potwierdziłem na wszelki wypadek.

Milicjant spokojnie otworzył raportówkę, którą miał przy boku.

- A piwka się nie napijesz? Świeżutkie, dopiero co nam przywieźli.

Przyjaźnie wyciągnął do mnie rękę z butelką piwa Żiguliowskoje, wyjętej ze służbowej raportówki.

I wypiliśmy. Na środku skrzyżowania, w cieniu bunkra.

Niepojętość i irracjonalność

Głęboka, tajemnicza, dzika, szalona, melancholijna, a czasami też czysta - znaczy, rosyjska dusza. Tak przynajmniej ją nazywano w ciągu przynajmniej dwustu ostatnich lat. Ale nic z tego nie pasuje do piwka Żiguliowskoje pitego z milicjantami w czerwcowy upał, na zapleczu frontu. Nic tu głębokiego ani tajemniczego, po prostu półlitrowa butelka chłodnego piwa, którą milicjant - w najzwyklejszym, ludzkim odruchu - poczęstował spragnionego.

"Wystarczy porozmawiać 'po duszam', pożartować, pośmiać się, a podziała to lepiej od wszelkich rozkazów. Rozmówca będzie wasz" - tak rosyjski lud opisywał na początku XX wieku książę Lwow, w 1917 roku przez kilka miesięcy premier Rządu Tymczasowego, wkrótce zmiecionego przez bolszewików. Co prawda w Besłanie nie zdążyłem nawet porozmawiać, ale obserwacje księcia (te sprzed bolszewickiego przewrotu) bardzo do mnie przemawiają. Znacznie bardziej od opisów rosyjskiej duszy.

XVIII-wieczny niemiecki filozof Immanuel Kant sądził, że Rosja jeszcze zbyt mało wykazała się w europejskiej historii, by można było mówić o jej charakterze narodowym. Problem polega na tym, że gdy sto lat później Rosja już się wykazała, to wszystkich zatkało ze zdumienia - i już zupełnie nie było wiadomo, co sądzić o niej i charakterze jej narodu. "Niepojętość, irracjonalność postępków i decyzji tworzą pewien rys naszego charakteru [narodowego]" - tak już po rewolucji mówił przebywający na emigracji rosyjski filozof Borys Wyszesławcew. "Być może dlatego jesteśmy tak interesujący, bo zupełnie niezrozumiali" - smutno dodawał paryski emigrant.

Rozległa jak step

Kilkadziesiąt lat przed rewolucją piewca rosyjskiej duszy Fiodor Dostojewski wystąpił w Moskwie z przyjętą owacyjnie przemową. A pisarz przedstawił w niej swoją wizję Rosji, jej duszy i roli dziejowej państwa. Dostojewski rzucał gromy na "egoistyczny i antychrześcijański Zachód", przeciwstawiając mu "po bratersku chrześcijańską Rosję". Historyk Nikołaj Karamzin tłumaczył zaś, na czym polega "braterskie chrześcijaństwo": "[Rosja] odkryła kraje dotąd nieznane, wprowadziła je do powszechnego systemu geografii i historii, oświeciła wiarą Boską, bez przymusu, bez zbrodni używanych przez innych zelantów chrześcijaństwa w Europie i Ameryce - a jedynie przykładem wyższości".

Dostojewski wystąpił ze swym programowym przemówieniem na uroczystościach ku czci Puszkina, bowiem to właśnie w "Eugeniuszu Onieginie" po raz pierwszy pojawia się literacko uformowana "rosyjska dusza". Z dwóch bohaterek poematu - Olgi i Tatiany - pierwsza była proeuropejska i chłodna, a druga - właśnie "ruska dusza".

Całe pokolenia rosyjskich historyków udowadniały w XIX wieku, że ich kraj nigdy nie prowadził wojen zaborczych, a jedynie wyzwoleńcze, jak z Napoleonem w 1812 roku, gdy ich zdaniem uratowali całą Europę, czy z Turcją w XIX wieku, gdy wyzwalali Słowian (szczególnie w latach 1877-78). Rozmiary rosyjskiej duszy (i jej szczodrości) zaczęto porównywać do rozmiarów kraju.

Na przełomie wieków rosyjska elita żyła w świętym przekonaniu, że "rosyjski narodowy duch reaguje na ideały innych narodów, ale przemyśla je i przeobraża". "Wiąże się to ze szczególnym uznaniem wartości moralnych. Rosjanin, gdy staje się człowiekiem religijnym, znajduje się wyłącznie we władzy kultu świętości" - dodawał filozof Nikołaj Bierdiajew.

Tak właśnie u progu rewolucji sami Rosjanie opowiadali o duszy swego narodu.

A Polacy im odpowiadali słowami Jana Kucharzewskiego, jednego z najlepszych znawców Wschodu, autora książki "Od białego do czerwonego caratu" : "Cechy charakteru narodowego przenikające w ciągu stuleci politykę państwa to zaciętość i bezwzględność, umiejętność ukrywania myśli i planów, używania w grze politycznej kolejno oręża strachu i pochlebstw oraz dziedziczna przewrotność". (Nawiasem mówiąc, Rosjanie nie pozostawali nam dłużni, mówiąc o "jezuickiej przebiegłości Polaków" - wyrażenie to używane jest do dziś.)

Bóstwo w baranim kożuchu

U progu nowego wieku część rosyjskich historyków odkryła jednak, że Polacy (i inni sąsiedzi) mogą mieć niestety rację. Historia carów zaczęła się jawić jako jedno pasmo mordów i podbojów. Paweł Milukow zauważył w końcu, że władcy Rosji przejęli styl sprawowania rządów od swych poprzedników - czyli tatarskich najeźdźców. Swój naród traktują tak samo, a jedyne, co naprawdę ich interesuje i co potrafią robić, to zdobycie i utrzymanie władzy oraz podbój nowych terytoriów. I nic ponadto. Taka konstatacja szybko zaprowadziła Milukowa na zesłanie do Kaługi.

Co trzeźwiejsi nieśmiało zwracali też uwagę, że "bóstwo w baranim kożuchu", czyli naród, na razie nic nie mówi, a więc o jego duszy trudno coś sądzić. "Należy zwrócić uwagę na to, że najczęściej nie wie, czego sam chce, dokąd go ciągnie, od czego mu wesoło lub smutno" - pisał Wyszesławcew.

W końcu jednak naród przemówił w 1917 roku i "poraził świat swoim rewolucyjnym zezwierzęceniem"- jak to określił książę Lwow. Post factum złośliwi krytycy słowianofila Dostojewskiego pisali, że oto w rewolucji ziściły się przynajmniej częściowo jego ideały rosyjskiej duszy: by zostać zbawionym, należy najpierw upaść na samo dno. Nowi, rewolucyjni władcy rozwijali naukę swych poprzedników o zdobywaniu i utrzymywaniu władzy. A z samej szczodrej duszy pozostało tylko pijaństwo. Dziwne by było, gdyby stało się inaczej w ateistycznym państwie tworzącym nowego człowieka (bez duszy, rzecz jasna). Nawet jednak przy piciu należało uważać, bo współtowarzysz biesiady mógł szybciej dobiec do NKWD.

Alkoholizm był zresztą wspierany przez całą machinę państwową. Każdy kolejny gensek starał się zostać zapamiętany poprzez dobrą i tanią wódkę - udało się to przynajmniej byłemu szefowi KGB Jurijowi Andropowowi i jego "andropówce", jak lud ochrzcił ten napitek. Pewnie dlatego wódka stała się najważniejszą częścią duszy - już nieistniejącej. Moskiewska inteligencja zaczęła nawet mówić, że rosyjska dusza to wymysł cudzoziemców nienawykłych do picia rosyjskiej wódki.

Dzięki Boże za naukę

Sama rewolucja, wojna domowa i komunizm pozostawiły w zbiorowej świadomości Rosjan (bo tak chyba należy zgodnie z duchem czasu przemianować XIX-wieczną duszę narodu) niezagojoną ranę.

"Rosyjskie bajki pokazują nam jasno, czego boi się naród rosyjski: biedy, jeszcze bardziej - pracy, ale najbardziej boi się nieszczęść" - pisał proroczo Wyszesławcew, gdy rosyjskie nieszczęścia dopiero się zaczynały.

W literackiej formie podsumował ten dwudziestowieczny strach współczesny pisarz Wiktor Jerofiejew: "Bywa, że siedzisz sobie na balkonie, pijesz czaj, gwarzysz z przyjaciółmi, spokojnie, wesoło na duszy, nic nie zapowiada biedy. A tu nagle ciemnieje w oczach, czernieje świat, zrywają się złe wichry, słychać tupot, w sekundę wszystko zmiecione, wszystko okrwawione. Nie ma więcej dla ciebie ni czaju, ni spokoju, ni przyjaciół. Po herbatę stoją kilometrowe kolejki, balkon zawalił się, a przyjaciele obesrali się z przerażenia. A ty siedzisz sobie pośrodku tego szaleństwa i myślisz: Dzięki Ci, Boże, za naukę, dzięki za tę próbę".

Jeszcze w połowie lat 90. władze umiejętnie wykorzystywały tę traumę do pacyfikowania społecznego niezadowolenia groźbami rewolucji, wojny domowej i "nieszczęścia". Ostatnią taką propagandową próbę podjęła w 1997 roku Cerkiew prawosławna, by nie dopuścić do telewizyjnej emisji filmu "Ostatnie kuszenie Chrystusa". Wtedy to przedstawiciele Cerkwi straszyli wszystkich "podziałami biegnącymi w poprzek rodzin, kłótniami i wrogością, która może przerodzić się w najgorsze" - wszystko z powodu filmu. O ile jednak Rosjanie alergicznie reagują na najmniejszą nawet groźbę konfliktów społecznych, o tyle nikt nie uwierzył, by mogły one powstać z powodu religii. U schyłku XX wieku Rosja była krajem ateistycznym. Do przeszłości należą "rosyjska świętość", pustelnicy, eremy i życie religijne. Prawie przez cały wiek zbezczeszczone klasztory służyły tam jako więzienia i łagry.

Stąd, gdy w 1991 roku gmach imperium zawalił się na głowy Rosjan, zaczęli oni rozglądać się po świecie z nadzieją, że świat im powie, jak dalej mają żyć. Z szeroko otwartymi oczyma wpatrywali się w wieszczów nowego porządku. Czekali na słowa porządkujące ich życie i świat wokół - po katastrofie. Sami nie mieli już do czego się odwołać, w trzecim pokoleniu po rewolucji tradycja nie istniała.

Mimo takiego wyczekiwania nie posłuchali rad, a ich pierwszy prezydent był jakby żywcem wzięty z opowieści o "szerokiej rosyjskiej duszy". Wyczyny Borysa Jelcyna weszły do annałów dyplomatycznych Europy i Azji: dyrygowanie po pijanemu wojskową orkiestrą w Berlinie, przespanie międzylądowania w Irlandii i spotkania z tamtejszym premierem, wybijanie melodii łyżkami na łysej głowie prezydenta Kirgizji Askara Akajewa... Gburowaty Sybirak (i jego otoczenie) na długo stał się uosobieniem pojęcia wymyślonego przez rosyjskich słowianofilów w tużurkach i melonikach sto lat wcześniej. Jego odejście stało się nie tylko wydarzeniem politycznym, ale i świadectwem zmian zachodzących w społeczeństwie - i jego duszy.

Następcą Sybiraka stał się zimny, wyrachowany kagebista o wodnistych oczach, demonstracyjnie podkreślający swoją słabość do niemieckiego piwa i tamtejszych porządków. - Rosjanie pokochali Putina za to, że jest Niemcem - podsumowała niebywałą popularność nowego prezydenta reporterka Galina Kowalskaja. Niemcem, czyli przeciwieństwem Rosjanina. "U Niemca nóżki chudziutkie i dusza króciutka" - mawiali mieszkańcy imperium za czasów dynastii Romanowów. Niemiec nie upija się wódką, a jedynie sączy piwko, wszystko ma poukładane, ciężko pracuje i dobrze żyje - taki mniej więcej stereotyp Niemca panował i nadal panuje w Rosji .

Krew z piwa nieburzliwa

Może więc Rosjanie stają się pragmatykami, którzy bardziej cenią własny dobrobyt niż wielkość swego imperium? Próbę połączenia ognia z wodą (czyli imperialnych uczuć nieodmiennie kojarzonych z pojęciem rosyjskiej duszy i ducha nowych, kapitalistycznych czasów) próbował dokonać Władimir Żyrinowski - w wersji "dla ludu". Według niego Rosja znów będzie wielka, gdy "każda panienka w Australii będzie czuła fizyczne podniecenie, słysząc słowo 'ruski', bo będzie wiedziała, że Ruscy mają największy temperament, są najbogatsi i najbardziej hojni". Synteza się nie powiodła, lud pozostał głuchy na wołanie Żyrinowskiego. A panienki z Australii mają chyba innych idolów.

Pojawiły się za to pośrednie oznaki wskazujące na to, że irracjonalność zostaje zastępowana pragmatyzmem. Świadectwem tego jest najprostszy dowcip - czyli twórczość jak najbardziej ludowa. "Kula - głupia, bagnet - zuch" mawiał feldmarszałek Suworow, jeden z twórców potęgi imperium rosyjskiego, namawiając do walki wręcz z wrogiem. "Kula - głupia, bagnet - idiota" - odpowiadają mu współcześni młodzi Rosjanie, którzy wcale nie garną się już do armii, nie mówiąc o walkach wręcz czy szukaniu wrogów.

Spadkowi adrenaliny w skali całego społeczeństwa sprzyja rzecz w historii Rosji niebywała: spadek spożycia wódki i gigantyczny wzrost spożycia piwa. Moskiewscy eksperci gospodarczy mówią, że browary nie nadążają z produkcją. W dowolnym sklepie rosyjskiej stolicy można znaleźć nie mniej niż dwadzieścia gatunków piwa. Jego propagatorami są zarówno obecny prezydent, jak i jego polityczny przeciwnik mer Moskwy Jurij Łużkow.

"Krew z piwa nieburzliwa" - mawiano w XVI-wiecznej Rzeczypospolitej, gdy to my byliśmy największymi piwowarami i piwoszami Europy.

Rzeczywiście - przynajmniej na milicyjnym posterunku pod Besłanem.

 





ROSJA