Nowe Państwo - nr 4, 2003

 

Wojciech Wencel

Salon odrzuconych

 

 

 

W latach dziewięćdziesiątych środowiska konserwatywne uczestniczyły w debacie publicznej, głośno broniąc "wartości chrześcijańskich" i poważnie podchodząc do problemów kultury. Dziś - w przededniu przystąpienia Polski do Unii Europejskiej - siedzą cicho jak mysz pod miotłą. Czy oznacza to, że duchowość nowej Europy będzie kształtowana bez naszego udziału?

 

Jeszcze w 1997 roku podczas zorganizowanych przez Ligę Republikańską w Katowicach Spotkań Nowego Pokolenia wśród aktywnych i biernych uczestników imprezy panował prawdziwy entuzjazm. Na scenie koncertowały zespoły chrześcijańskiego rocka, swoje wiersze czytali poeci, w dyskusjach brali udział redaktorzy pism, "eseiści kultowi", publicyści. W prasie roiło się od polemik cywilizacyjnych, prowadzonych w duchu Mikołaja Bierdiajewa i Gilberta Keitha Chestertona. Rozwijały się Arcana, Fronda, bruLion. Jako przykład skutecznej działalności w kulturze przywoływano programy wprowadzone na antenę telewizji publicznej przez grupę dziennikarzy skupionych wokół Wiesława Walendziaka - z jednej strony WC Kwadrans, z drugiej Kulturę Duchową Narodu. Mówiło się wręcz o panującej wśród młodych ludzi "modzie na konserwatyzm". Droga do rechrystianizacji Polski, a w dalszej perspektywie - Europy, wydawała się lekka, łatwa i przyjemna.

Erozja języka

Entuzjazm wzrósł dodatkowo po wygranych przez AWS wyborach parlamentarnych. W czerwcu 1998 roku, uzasadniając na łamach Debaty zaangażowanie się "pampersów" w politykę, Waldemar Gasper zastrzegał: "Nadal uważamy, że o wiele istotniejsza jest dla naszego środowiska praca w przestrzeni przedpolitycznej, budowanie instytucji kulturowych i medialnych, które umożliwią podjęcie debaty o czymś daleko ważniejszym od bieżącej sytuacji politycznej - o kształcie cywilizacyjnych i kulturowych rozstrzygnięć, przed którymi stoi Polska".

Dziś wiemy, że postulowana przez to środowisko "konserwatywna rewolucja" nie powiodła się. Fiaskiem zakończyły się przede wszystkim próby stworzenia mediów katolickich, zdolnych rywalizować o masowego odbiorcę z rynkowymi potentatami. Twórcy Radia Plus i Telewizji Puls szybko odeszli od głoszonych przez siebie ideałów, gubiąc się w walce o wpływy i pieniądze, a w wymiarze programowym stawiając na informację i rozrywkę kosztem oferty kulturotwórczej.

Ale kryzys środowisk konserwatywnych nie dotyczy tylko "pampersów". Postępujący rozkład moralny polskiej polityki zaowocował zjawiskiem powszechnego zniechęcenia. Erozji uległ język sporów cywilizacyjnych: w osławionych "wartościach chrześcijańskich", tak często niegdyś goszczących na ustach prawicowych polityków, z latami nauczyliśmy się rozpoznawać puste hasła. Nierzeczywistość życia publicznego sprawia, że - jak w słynnym wierszu Tadeusza Różewicza z 1947 roku - "pojęcia są tylko wyrazami:/ cnota i występek/ prawda i kłamstwo/ piękno i brzydota/ męstwo i tchórzostwo". I wcale nie było do tego potrzebne doświadczenie terroru.

Upadek zbiorowej wiary w cnotę rozumianą po Herbertowsku ugruntował w społecznej świadomości przewagę ekonomii nad aksjologią, a co za tym idzie - polityki nad kulturą. W efekcie polscy konserwatyści dzielą się obecnie na politycznych radykałów spod znaku Naszego Dziennika i konserwatywno-liberalnych japiszonów z kręgu nieistniejącego już Życia. Prawicowe tygodniki dawno zrezygnowały z działów kultury, skupiając się na komentowaniu bieżących wydarzeń politycznych. Choć nadal działają kulturotwórcze czasopisma, ich redaktorom i autorom brakuje poczucia wspólnoty i misji. Wygląda na to, że jeśli wejdziemy do Unii, nasz wkład ograniczy się do udziału w debatach ekonomicznych.

Michtrix

Przyczyn obecnego kryzysu należy szukać nie tylko w sferze polityki, ale i w mechanizmie kreowania elit intelektualnych III RP przez Gazetę Wyborczą. Po 1989 roku Adam Michnik zdołał przyciągnąć do siebie intelektualistów uprawiających "etykę bez kodeksu". Czołowi pisarze, filozofowie czy filmowcy poparli krzewioną przez niego liberalną ideologię, zyskując w zamian pozycję niepodważalnych autorytetów moralnych i zabezpieczając swoje artystyczne kariery. Tak powstał wielki sojusz mądrościowo-polityczny, do dziś funkcjonujący w rodzimym życiu publicznym. Wszyscy, którzy ośmielili się mieć inny pogląd od Michnika na temat demokracji czy dekomunizacji, byli przez niego spychani w medialny niebyt. Strategię tę celnie opisał kiedyś Tomasz Jastrun, publikujący na łamach paryskiej Kultury pod pseudonimem Witold Charłamp: "...wstrząsającą przygodę miał mój znajomy pisarz, człowiek - podkreślam - delikatny i zupełnie niekonfliktowy. Został przez Byłego Moralistę (nazwijmy go więc B.M.) wzięty na bok, gdzie otrzymał propozycję współpracy z 'naszą grupą'. - Bo nie wiem czy wiesz - rzekł B.M. - że wpierd... się w moją działkę. Pisarz nie wiedział. I z przykrością odmówił, tłumacząc się umowami oraz zobowiązaniami, no i tym, że przecież wcześniej nikt mu nie proponował. - To ja ci teraz proponuję - rzekł moralista, potykając się o własne słowa. Gdy i to nie pomogło, B.M. oświadczył: - To ja ciebie zniszczę".

Zbigniew Herbert, Gustaw Herling-Grudziński, Jarosław Marek Rymkiewicz, Jacek Trznadel, Ryszard Legutko, Wiesław Paweł Szymański i Tomasz Burek - to tylko najbardziej znane nazwiska autorów, którym w Gazecie Wyborczej zarzucano nienawiść, zaściankowość, sugerowano zaburzenia psychiczne albo pomijano ich książki milczeniem. Zmuszeni do funkcjonowania w środowisku kontestatorów, z reguły - co zrozumiałe - ulegali ideologicznym namiętnościom albo zgorzknieniu, stając się żywą ilustracją "syndromu odrzucenia". Może gdyby szukali oparcia w wierze, sytuacja przedstawiałaby się inaczej. W przyjęciu nauki Kościoła przeszkadzała im jednak tradycja lewicowej inteligencji, w której dojrzewali. Tym, co ich łączyło, był antykomunizm. A ten nie mógł się okazać trwałym gwarantem wspólnoty. Kiedy - wskutek upływu czasu, rządów SLD i medialnej kampanii Michnika - perspektywa dekomunizacji ostatecznie się oddaliła, zanikł jedyny łącznik między starymi i młodymi konserwatystami.

Budowanie domu

O tym, że antykomunizm nie wystarczy, mówiło się podczas wspomnianych już Spotkań Nowego Pokolenia. Autorzy Frondy i Debaty byli bodaj pierwszą generacją po wojnie, która podchodziła do spraw wiary bez intelektualistycznych obciążeń. Formułowane w Katowicach przestrogi nie zatrzymały jednak procesów środowiskowej apatii i rozproszenia. Czy oznacza to, że duchowość nowej Europy będzie kształtowana bez naszego udziału?

Paradoksalnie, właśnie z kręgu twórców starszego pokolenia wyrosły w ostatnich latach autorytety, z którymi moglibyśmy stanąć ramię w ramię na drodze "nowej ewangelizacji". Pierwszym z nich jest świętej pamięci Paweł Hertz, który w 1993 roku pisał w odpowiedzi na ankietę Debaty: "Nie widzę żadnej degradacji dla człowieka czytającego Maritaina w tym, że on razem z ludźmi, na wiejskiej drodze czy na ulicy w mieście, uklęknie. Co więcej, przypuszczam, że intelektualista, który dostrzega w tym jakąś degradację, Maritaina nigdy w życiu nie przeczytał albo go nie zrozumiał". Drugim - Tomasz Burek, próbujący zbudować pomost między głęboko chrześcijańskim nurtem kultury międzywojennej, reprezentowanym między innymi przez Artura Górskiego, a "ludźmi antymodernistycznej frondy i antyintelektualistycznej debaty". Obaj zdecydowali się zaprzeczyć własnej biografii i przejść duchową kwarantannę. Niestety, nasz obecny dystans wobec "języka wartości" wskazuje, że rozminęliśmy się z nimi w czasie.

A przecież - niezależnie od tego, jak trudno jest pisać dziś o Polsce w jej wymiarze duchowym bez ocierania się o groteskę - jedynie konsekwentne "czytanie" rzeczywistości, opierając się na fundamencie wiary, umożliwi nam wpływ na kulturę. Świadectwa tego rodzaju nigdy nie były tak potrzebne jak dziś, kilka tygodni przed referendum akcesyjnym. Nie przypadkiem Jan Paweł II coraz częściej podkreśla znaczenie kultury w budowaniu europejskiej tożsamości, wzywając nas do wykonania konkretnej pracy duchowej, bez której akty polityczne nie mogą wydać spodziewanych owoców. Rozszerzenie Unii jest dla niego wtórne wobec świadectw chrześcijan i arcydzieł sztuki. Im więcej będzie takich świadectw i takich tekstów, obrazów, filmów, tym lepiej (co nie znaczy: wygodniej) będzie się żyło nam, naszym dzieciom i wnukom. Nie da się tego dokonać, opierając się - choćby najszlachetniejszych - wytycznych polityków. Konstytucyjny zapis o wartościach chrześcijańskich ma znaczenie symboliczne, ale nie spowoduje eksplozji żywej wiary i artystycznych osiągnięć. Kultura europejska musi pozostać niezależna od polityki - nie warto tworzyć "przeciwko komuś lub czemuś" i komentować bieżących wydarzeń.

Potrzeba wspólnoty

W tym kontekście nie wszystko wydaje się stracone. Choć "konserwatywna rewolucja" nie powiodła się, pozostały po niej fundamentalne dla kultury książki, wydane przez Wydawnictwo Antyk, Frondę, Arcana i Christianitas, choćby Nowe Średniowiecze Bierdiajewa, Sztuka i mądrość Jacquesa Maritaina, pisma Chestertona, kardynała Newmana, Andrzeja Trzebińskiego, dzieła mistyków, doktorów Kościoła i polskich pisarzy barokowych. Wciąż możemy też obcować z utworami współczesnych myślicieli i artystów: freskami Michała Świdra, poezją Krzysztofa Koehlera, eseistyką Pawła Lisickiego, muzyką Jacka Kowalskiego. Kryzys, który dotknął środowisk konserwatywnych, nie spowodował spustoszenia w sztuce, która zachowała swoją kulturotwórczą moc. Być może potrzebny był więc po to, by oczyścić nas z żądzy reżyserowania kultury i natchnąć nowym duchem. Odarci ze złudzeń, mamy wszystko, co niezbędne do budowania wspólnoty opartej na prawdzie Ewangelii, nie zaś wyłącznie na relacjach politycznych czy towarzyskich.

A zatem: zostawmy politykom, co polityczne, i skupmy się na dobrym życiu, pogłębianiu świadomości cywilizacyjnej i sumiennej twórczości. Jesteśmy bowiem odpowiedzialni za Europę tak samo, jak za Polskę. Jak pisał ponad pół wieku temu Thomas Stearns Eliot, odnosząc się do pierwszych pomysłów stworzenia europejskiego "superpaństwa": "Jeżeli rozproszymy lub odrzucimy nasze wspólne dziedzictwo kulturowe, żadna organizacja i żadne planowanie, choćby stworzone przez najgenialniejsze mózgi, nie pomoże nam i nie zbliży nas do siebie".

Warto podjąć to wyzwanie, pamiętając o słowach Ojca Świętego, zapisanych przed laty w liście do redakcji Arcanów: "Życzę Wam radości z owoców pracy podejmowanej w walce o Polskę wierną swej religijnej i polityczno-kulturowej tradycji. Idźcie tą drogą śmiało...".











NOWY KONSERWATYZM LAT 90-TYCH