Rzeczpospolita - 2003.01.23

 

Wiele wskazuje na to, że III Rzeczpospolita wyczerpała swoje możliwości samonaprawy. Czas zacząć myśleć o IV Rzeczypospolitej.

 

Paweł Śpiewak

Koniec złudzeń

 

 

Język Rywina i Michnika jest jędrny, rzeczowy. Nie ma tu dwuznaczności, duserów, którymi karmi się obcych. Mowa jest pozbawiona wszelkich naleciałości języka oficjalnego i politycznie poprawnego. Od początku do końca intencje obu rozmówców są jasne. Nie tylko przejrzysty jest sens wypowiedzi, ale również klarowny jest sposób myślenia. Wszystko jawi się jako gra, w której chodzi o wpływy i pieniądze. Żadnej taniej moralistyki, wynoszenia się ponad przeciętność. Gra wymaga pieniędzy, znajomości (Robert, Andrzej, Leszek i wiele innych postaci) i chodzi w niej tylko o jedno: o skuteczność. Nie wolno dać się wykuglować. Wszystko ma być czyste dla maluczkich.

 

Zapewne na poziomie gminy czy powiatu bohaterami będą osoby o podobnych imionach, ale nieco innych stanowiskach, jednak cele i reguły gry nie będą się wiele różniły. Lekcja jest prosta: jeśli chce się brać udział w podziale łupów, nie ma znaczenia, czy ktoś był opozycjonistą, czy oficerem komunistycznych służb specjalnych. Biografia do niczego nie zobowiązuje i nie zapewnia wiarygodności. Wygrywa twardy realizm, zwany też cynizmem. Poza tym w tej rozgrywce chodzi rzeczywiście o bardzo dużą stawkę.

Handel na Jarmarku Europa

Można być zaprawdę wdzięcznym za to, że ta rozmowa została opublikowana. Nawet najbardziej naiwny czytelnik teraz wie, jak wygląda demokracja polityczno-towarzyska. Bardziej wyrobieni politycznie obserwatorzy zapewne potwierdzili swoje intuicje. Politykę uprawia się w Polsce jak handel na Jarmarku Europa lub w pubie podmiejskim. Koniec złudzeń. Zmowa milczenia została zerwana. Jeszcze raz jawność życia publicznego zatriumfowała, co jest budujące i ważne.

Rzecz idzie o media. Nie sposób bez nich zaistnieć dla opinii publicznej. Najważniejsza jest oczywiście telewizja. Prasę codzienną kupuje nieco ponad dwadzieścia procent dorosłych obywateli. Telewizję oglądają prawie wszyscy. Media to też wielkie pieniądze. Do pełnego obrazu dodać trzeba stosowne uregulowania prawne. I tu natrafiamy na wiele raf. Pierwsza to pomieszanie ról.

Wygrywa demagogia i tupet

Redaktor "Gazety Wyborczej" chce najwyraźniej pełnić rolę polityka, a swoją redakcję i pismo ma za swoiste ugrupowanie polityczne. Chce również pełnić rolę trzeźwego człowieka interesu. I wreszcie, rzetelnego, niezależnego, wiarygodnego dziennikarza. Tych ról nie sposób pogodzić. I chwała Michnikowi za to, że zdobył się na odwagę ujawniając swoją złożoną sytuację. Odkrył prawdę na temat swojego dziennika wiedząc, że grozi to utratą` wiarygodności. Jednak, co docenić trzeba, otwartym tekstem powiedział, gdzie jest. Zapewne w tej sytuacji nie jest on jeden. Media, bez których demokratyczna opinia publiczna nie istnieje, są uwikłane w gry polityczno-finansowe. Rodzą się niezwykle ważne pytania, tak o niezależność dziennikarzy od polityków (bez względu na polityczne sympatie dziennikarzy), jak i o niezależność finansową wydawców od aktualnych politycznych koniunktur.

Zapewne nie doszłoby do tej rozmowy, gdyby członkowie gabinetu Leszka Millera nie forsowali wyjątkowo nieudanej ustawy o mediach i nie próbowali wykorzystać do tego swej liczbowej przewagi w parlamencie. Kluby rządzące zachowały się po dyktatorsku lekceważąc racje strony przeciwnej. Odmówiły jakiegokolwiek dialogu, ba nie wykazali chęci zrozumienia racji przeciwnych. Tak samo zapewne dzieje się z kolejnymi ustawami sejmowymi (patrz: nieszczęsna ustawa o biopaliwach, służbie zdrowia czy abolicyjna). Parlament traktuje się nie jako miejsce, w którym opinie są dyskutowane, dojrzewają, ale miejsce, w którym załatwia się interesy i narzuca swoją wolę nie licząc się z głosami krytycznymi. Wygrywa więc demagogia i tupet. Pozostaje wtedy tylko wątła nadzieja - prezydent i sąd konstytucyjny.

Fasadowa demokracja

Nie tylko koalicja broniła tego projektu ustawy medialnej, ale, co gorsza, z braku w Polsce przyzwoitej opozycji, nie było partii, która by potrafiła skutecznie tej ustawie się przeciwstawić. Politycy opozycyjni okazali się, jak zwykle, bardziej niż nieporadni, bo po prostu głupi. W tej sytuacji sami zainteresowani, właściciele mediów, musieli stworzyć własną grupę nacisku i wprost odgrywać rolę polityków.

Gdy okazuje się, że ustawy przepycha się, dlatego, że stoją za nimi silne lobbies (biopaliwa), to znaczy, że ustawy się kupuje w jakiejś postaci. Ktoś robi lub chce na nich robić duże pieniądze, a partia polityczna zamienia się w reprezentację grup interesu i ginie jej związek z wyborcami, nie wspomnę, naiwnie, o dobru wspólnym czy interesie publicznym. Kilka lat temu wiele sobie obiecywano po ustawie dotyczącej finansowania partii z budżetu państwa. W ten sposób miała zostać ukrócona korupcja. Okazało się, że ta kolejna ustawa mająca oczyścić polskie życie polityczne niczemu nie służy. Od dwunastu lat wprowadza się prawne rozwiązania antykorupcyjne. Korupcji to nie przeszkadza. Powiedziałbym nawet - wprost przeciwnie. Wniosek z tego wynika dramatyczny. Prawo słabo broni przed nadużyciami. Jest albo źle skonstruowane, albo można je lekceważyć. Jeżeli tak jest, to znaczy, że polska demokracja ma charakter fasadowy. Wybory jeszcze się odbywają. Głosy zapewne liczone są skrupulatnie, ale już wybrańcy zachowują się tak, jakby prawo w Polsce nie zawsze musiało obowiązywać.

Propozycja łapówki, z którą wystąpił Lew Rywin, jest szokująca tyleż swoją bezgraniczną szczerością, ile tym, że może być czymś normalnym dla naszego porządku politycznego. Zapewne liczne ustawy się "kupuje" w taki lub inny sposób i pisze pod lobbies, pod aktualne interesy, rzadziej, dlatego, że są oczekiwane lub potrzebne. Jeśli ustawy są produkowane z taką nonszalancją, a potem i tak bywają omijane, to podstawowa norma demokracji - rządy prawa - jest już nie tyle zagrożona, ile po prostu lekceważona i głęboko podważona. Być może wejdziemy do Unii Europejskiej, ale z takim nieporządkiem prawnym krajem europejskim nie będziemy. Możemy się pocieszać tym, że zapewne większość państw na świecie jest chora; nie respektuje się prawa, lekceważy interesy obywateli. W tym jesteśmy podobni do Argentyny, Kenii, Bułgarii czy Ukrainy. Ale o żadnej Europie być mowy nie może. Bowiem Europa to nie jest tylko wielka instytucja zwana Unią Europejską, ale to przede wszystkim europejski duch praw.

Choroba rodem z PRL

System polityczny Polski jest chory, podobnie jak chore są dziesiątki państw na wszystkich kontynentach. Okazało się, że ową chorobę przenieśliśmy razem z instytucjami i personelem z PRL. Z tą jedną różnicą, że teraz sekretarze Komitetu Centralnego, funkcjonariusze komunistycznych służb specjalnych wraz z działaczami ZSL, mogą powoływać się na mandat demokratyczny, a nie jak dawniej na konieczność historyczną, geopolityczne racje lub wolę partii rządzącej. Sprawują jednak władzę tak samo, jak przed wielu laty, lekceważąc prawo, partnerów politycznych i obyczaj społeczny.

W mediach mowa jest o kryzysie zaufania do władzy, instytucji państwa, polityków. I jest to fakt bezsprzecznie o znaczeniu podstawowym. Trudno przestrzegać prawa, czyli wspólnych reguł gry, gdy jedna strona, i to ta silniejsza (politycy, liczni przedsiębiorcy), w potrzebie je omija. Trudno oczekiwać niezbędnego poczucia stabilizacji, gdy wiemy, że reguły są zmieniane, dowolnie interpretowane. Trudno ufać władzy, gdy okazuje się - vide rozmowa Rywin - Michnik - w jaki sposób podejmuje się czy choćby dyskutuje najważniejsze decyzje dla państwa. Duch demokratycznego towarzystwa oraz korupcji przenika wiele warstw społecznych i psuje kraj. Polski kryzys jest przede wszystkim kryzysem politycznym, kryzysem zaufania. Bez kapitału społecznego nie zbuduje się rynku, sprawnej administracji. A przez ostatnie dziesięć lat dzieje się bardzo wiele, by pogłębić stan anomii.

Co tydzień od wielu lat jesteśmy informowani o kolejnej aferze gospodarczej, politycznej. Nikt nie został skazany. Jest jeden wyjątek, ale wyrok w tym przypadku zapadł bez wystarczających dowodów, ale stała za nim nagonka prasowa i zwykłe ploty. Nie ma żadnego powodu, by sądzić, że "sprawa Rywina" zostanie wyjaśniona. Z dwóch powodów. Po pierwsze, dlatego że całe państwo, jak za dobrych czasów PRL, jest upartyjnione. Kolejny rząd, po objęciu władzy zaczyna najpierw od wyrzucania dawnych prokuratorów i mianowania swoich, zapewne nie mniej rzetelnych i nie mniej lojalnych wobec politycznych mocodawców. Tak samo rzecz się ma w parlamencie. Komisja śledcza składa się w większości z członków partii koalicyjnej i trudno komukolwiek uwierzyć, że komisja zechce pracować odważnie i radykalnie. W Polsce wszystko zostało upartyjnione (znam przypadki wyrzucania woźnych, bo nie są z właściwej partii) i nie rozumiem, dlaczego tego rodzaju sąd nie mógłby się składać ze zwykłych obywateli, jak sąd przysięgły w Ameryce. Po drugie, sprawa ta nie zostanie wyjaśniona, bo nikt chyba (poza prasą) nie jest zainteresowany jej wyjaśnieniem. Bo logicznie rzecz biorąc - na co większość komentatorów zwraca uwagę - w całej tej historii nic się kupy nie trzyma.

Ostatnia instancja

Gdy partie nie wypełniają swojego powołania, gdy polityka sprowadza się do gry interesów ekonomicznych, gdy porządek prawa jest głęboko obrażony, pozostają wolne media. Po wielekroć okazywało się, że tylko dziennikarze ujawniali wielkie i małe afery gospodarcze, polityczne. Niekiedy można było odnieść wrażenie, że skutecznie zastępowali prokuratorów, policjantów, komisje sejmowe. Czwarta władza w Polsce bywa ostatnią instancją sprawiedliwości i prawdy. Dziennikarstwo śledcze "Gazety Wyborczej", "Rzeczpospolitej" okazało się niezwykle ważne. Tym większe znaczenie ma właśnie dobra ustawa o mediach, jak bardzo ważny jest pluralizm mediów i ich zdrowe ekonomiczne podstawy.

Adam Michnik podjął olbrzymie ryzyko upubliczniając sprawę Rywina i tym samym odsłaniając swoje plany. Jednak doceniałbym fakt, że sprawę ujawnił, że uczynił ją przedmiotem publicznej debaty. To, że zarazem odkrył choroby, jakie niszczą nasze życie publiczne, nie może być wobec niego zarzutem. Raz jeszcze padł dowód na to, że bez wolnych mediów nie zdołamy ocalić nawet pamięci naszych obywatelskich wolności i praw.

Ale bez względu na to, jak dalej potoczy się ta konkretna afera, pozostają bez odpowiedzi pytania o wymiarze zasadniczym. Nic się nie zmieni, jeśli nie odbudujemy zaufania do instytucji państwa, prawa, parlamentu, administracji, rynku gospodarczego. Coś ostatecznie pękło i się skończyło. Rzecz nie może się sprowadzić do kolejnej fali moralistycznych pouczeń i rad. Niewiele wynika z narzekania i czarnowidztwa. Co najwyżej mogą zacierać ręce populiści i nacjonaliści, którzy będą zdobywać poparcie wraz z narastającym rozczarowaniem polską demokracją. Tymczasem bardzo wiele wskazuje na to, że III Rzeczypospolita wyczerpała swoje możliwości samonaprawy. Czas zacząć myśleć o IV Rzeczypospolitej.

 

Autor jest profesorem socjologii, redaktorem "Res Publiki Nowej"




AFERA RYWINA