KIRYŁ BUŁYCZOW
Sublokatorzy
Grubin pracował nad wynalezieniem telewizora
przestrzennego.
W swoim czasie zmajstrował zwykły, potem
zbudował kolorowy, kiedy ich jeszcze nie sprzedawali w sklepach. Ów kolorowy
aparat pokazywał w całej wspaniałości barw dowolny program czarno-biały.
A teraz zapragnął stworzyć telewizor
przestrzenny. Była to i tak sprawa niedalekiej przyszłości - za jakieś
bowiem dziesięć do piętnastu lat można będzie taki kupić na raty. Po co więc
czekać?
Grubin męczył się od pół roku. Wszystkie
zarobione pieniądze wydawał na tranzystory, kable i kryształy, sąsiedzi
trzykrotnie skarżyli się na milicji, że nie mogą oddychać z powodu
nieustannych przecieków gazów szlachetnych, że trudno im spać ze względu na
nocne wybuchy, a w dodatku często przepalają się korki. Grubin tłumaczył się,
dyskutował, opierał się, ale nie ustępował.
Profesor Minc, sam wybitny uczony, zszedł kiedyś
do Grubina na parter i powiedział:
- Sasza, specjalnie przejrzałem całą dostępną
literaturę przedmiotu. Na obecnym poziomie nauki ten problem jest praktycznie
nierozwiązywalny.
Minc stał pośrodku pokoju, zasłonięty po pas
odrzuconymi modelami, schematami, uszkodzonymi częściami, narzędziami i
materiałami izolacyjnymi. Grubin zwijał się w kącie - prąd go kopnął - opędzał
się lutownicą i oponował:
- Ktoś musi pierwszy wynaleźć. Pan potknął
się o niemożliwość i uwierzył w nią. Ja nie wierzę i wynajdę.
- Pańska rzecz - westchnął profesor Minc. - Ja
jednak zostawię panu ostatnie czasopisma na ten temat. Proszę je sobie w
wolnej chwili przejrzeć. Gdzie mam je położyć?
- Gdzie pan chce. I tak ich nie będę czytał.
Myśli pan, że Galileusz wyczytał w czasopiśmie, że Ziemia się kręci?
- Wówczas nie było czasopism. Sądzę jednak, iż
Galileusz był dociekliwym uczonym o szerokich horyzontach.
- Z pewnością nie wyczytał. Od dzieciństwa
wiedział, że Ziemia się nie kręci, i chciał dowieść czegoś wręcz
przeciwnego.
Minc jednak zostawił czasopisma, bo uważał, że
Grubin zwyczajnie żartuje. Pachniało spaloną izolacją.
Wieczorem tego samego dnia Grubin demonstrował
częściowe sukcesy sąsiadowi i przyjacielowi, Korneliuszowi Udałowowi. Obraz
na ekranie dwoił się i był nieostry. Czasami jednak wydawało się, że część
ekranu wyraźnie puchnie, wyginając się w stronę pokoju. Wtedy Udałow mówił:
- Patrz, objętość!
- Widzę - odpowiadał Grubin. - To znaczy, że w
zasadzie jest to osiągalne. Grunt to nie czytać tych czasopism.
Kłopot polegał na tym, że przestrzenna mogła
się stać na przykład ręka spikera, jego kołnierz lub krawat albo wreszcie
jedno z pięter domu. Kosztem wypukłości w ekranie wytwarzało się
zapadlisko. Kineskopy nie wytrzymywały i pękały.
- Pożycz stówkę - powiedział Grubin. - Jestem
bez grosza.
- Przecież wiesz - powiedział Udałow - że
Ksenia zaczęła już chować przede mną pieniądze.
Ale doświadczenia trwały. Na początku
listopada Grubin zaprosił Udałowa na prezentację kolejnego sukcesu. Spiker
czytający ostatnie wiadomości do połowy wylazł z ekranu. Przerwał i
rozejrzał się na boki, jakby zrozumiał, że znalazł się w innym pokoju. Udałow
zbliżył się do ekranu i zajrzał z boku. Nos spikera wystawał z telewizora.
- Sasza - powiedział. - Jaka to przestrzenność?
On naprawdę wylazł na zewnątrz.
- A czegoś się spodziewał?
- Powinno się tylko wydawać.
- No to ci się wydaje.
- No, chodź tutaj i zobacz!
- Co mam patrzeć? Już się napatrzyłem.
Prawdziwa przestrzenność powinna być widoczna ze wszystkich stron.
W tym momencie rozległ się wybuch i kineskop
rozleciał się na kawałki. Nikt nie ucierpiał. Udałow poszedł na kolację.
Ostateczne zwycięstwo przyszło do Grubina w piątkowy
wieczór, kiedy nie było się przed kim pochwalić. Wszyscy udali się do kina.
Grubin włączył pierwszy program. Nadawali
balet. Widać było, jak daleko w głąb sięga scena i jak z tej głębi
wybiegają naprzód baletnice. Jedna z rozbiegu wyskoczyła za ramkę, ale widać
zorientowała się, że spada ze sceny, chwyciła za krawędź i wskoczyła z
powrotem.
Epizod z baletnicą tak Grubina podniecił, że
natychmiast wyłączył telewizor i zamyślił się. Przecież marzył o pełnej
przestrzenności obrazu i dopiął swego. Powstał jednak efekt uboczny: dla
tych, którzy znajdowali się wewnątrz telewizora, pokój Grubina też okazał
się realnym światem. Baletnicą wyszła poza ekran, ale zdołała wrócić.
Trzeba było pójść do Minca i poradzić się,
zapytać, jakie są podstawy fizyczne tego zjawiska. Ale Minc poda wszystko w wątpliwość,
powoła się na autorytety i w rezultacie udowodni, że po prostu zjawiska być
nie może.
A więc trzeba przekonać się samemu.
Grubin położył przed ekranem poduszkę, żeby
nic się nie stało, i znów włączył telewizor. Balet już się skończył.
Pokazywali cyrk. Elegancka pogromczyni w błyszczącym kostiumie chodziła w głębi
ekranu i popędzała kijkiem wielkie drapieżniki: tygrysa, lwa i niedźwiedzia.
Drapieżniki skakały z podstawki na podstawkę, ryczały i stawały na tylnych
łapach. Pogromczyni nie podchodziła do krawędzi ekranu, zwierzęta też
pozostawały w głębi. Grubin zmartwił się - pogromczyni mu się spodobała.
Przez chwilę zamarzył mu się los Pigmaliona, który stworzył rzeźbę i
pokochał ją. Gdyby pogromczyni wyszła z telewizora i pozostała u niego przez
jakiś czas, Grubin dowiedziałby się, jak się dziewczyna nazywa, zaprzyjaźniłby
się z nią. Pogrążony w marzeniach, przegapił moment, w którym pogromczynię
ujęła inna kamera, wskutek czego dziewczyna stanęła plecami do niego.
Lew zbliżał się do niej, a ona, cofając się,
jakby wabiła go ku sobie. Grubin sięgnął do przycisku, żeby wyłączyć
telewizor. Zgadzał się na pogromczynię, ale lwów w domu nie znosił. Nie zdążył
wyłączyć telewizora: w tej samej chwili, kiedy jego ręka dotknęła
przycisku, pogromczyni potknęła się o krawędź ekranu i lew, wyczuwszy jej
chwilową słabość, skoczył, bydlak, na swoją panią. Pogromczyni zrobiła
jeszcze jeden szybki krok do tyłu i naturalnie zwaliła się na poduszkę pod
ekranem, a za nią śmignął lew... I zaraz eksplodował kineskop, posypały się
odłamki szkła i nastąpiła cisza. Potem w telewizorze coś zasyczało, syk
przeniósł się na ogromną przystawkę, zajmującą niemal pół pokoju,
rozległ się trzask i zrobiło się ciemno - poleciały korki.
Grubin po omacku wydostał się z pokoju, wziął
przygotowane zawczasu zapałki i świecę i zabrał się do naprawiania
bezpiecznika. Dobrze, że nikogo nie było w domu. Nie dalej jak wczoraj Ksenia
Udałowa uprzedzała go: "Sasza, jak jeszcze raz przepalisz korki, to zrobię
wszystko, żeby wysiedlić cię z domu. Życia nie pożałuję, żeby to wielkie
dzieło doprowadzić do końca".
Wdrapując się na drabinkę, żeby dobrać się
do umęczonego bezpiecznika, Grubin równocześnie przysłuchiwał się temu,
co dzieje się w jego pokoju. Rozumiał, rzecz jasna, że cała historia z
wizerunkami przestrzennymi to tylko fantom, zjawisko rzekome, ale mimo wszystko
nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie z lwem.
Światło się zapaliło. Grubin bez pośpiechu
zszedł z drabiny, zdmuchnął świecę i z minutę postał przed swoimi
drzwiami. - No - powiedział do siebie - ruszaj, wynalazco. Uchylił drzwi na
centymetr. W pokoju było cicho i pusto, czego się zresztą należało
spodziewać. Ani pogromczyni, ani lwa... Grubin podszedł do telewizora i
zmartwił się, bo dla kontynuacji doświadczeń trzeba będzie kupić nowy
kineskop, a pieniędzy nie ma i nie ma od kogo pożyczyć.
Poduszka przed ekranem była zasypana odłamkami
szkła i przypominała mu nie wiadomo czemu noworoczną choinkę. Grubin pomyślał,
że na poduszce przyjdzie mu spać, więc chwycił za róg, żeby strząsnąć z
pościeli szkło, ale w tej samej chwili jego wzrok padł na coś barwnego.
Podniósł duży kawałek szkła i zobaczył, że na poduszce leży pogromczyni
- martwa lub nieprzytomna, wielkości kurczęcia. Zresztą nic dziwnego w tym
nie było. Wszak naturalne ludzkie rozmiary były płodem wyobraźni telewidzów,
a jeśli obraz telewizyjny wypada z ekranu, to musi być on mniejszy od ekranu.
Uświadomiwszy to sobie, Grubin rozejrzał się
za lwem. Chociaż lew przybrał gabaryty szczura, to jednak pod względem
charakteru pozostał lwem. Lwa nie było widać.
Pogromczyni leżała na poduszce i była bardzo
podobna do prawdziwej. Grubin zapragnął znów włączyć telewizor i zobaczyć,
czy dziewczyna została na arenie, czy też tygrys z niedźwiedziem biegają tam
bez dozoru.
Ostrożnie dotknął pogromczyni palcem, żeby
sprawdzić, czy palec przejdzie przez nią na wylot. Nie przeszedł. Pogromczyni
była ciepła i elastyczna w dotyku. Od dotknięcia otworzyła oczy. Oczy były
ciemne.
- No, nie spodziewałem się tego! - powiedział
Grubin z lekkim wyrzutem w głosie. I rzeczywiście spodziewał się czegoś
innego. Skoro już przestrzenność okazała się taka realna, to lepiej by było,
gdyby pogromczyni miała nieco większe rozmiary.
Pogromczyni wydała się Grubinowi bardzo młodziutka.
Aż zdziwił się, że takiej nieletniej powierzono tresowanie drapieżników.
- No i co mam z tobą zrobić? - zapytał.
Dziewczyna otworzyła usta, ale żadnego dźwięku
nie wydała. Rozpłakała się, ale bezdźwięcznie, jakby jej ktoś wyłączył
fonię. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Kto tam? - zapytał Grubin.
Zamiast odpowiedzi rozległ się krzyk.
Grubin odwrócił się. Udałow ze zbielałymi z
przerażenia oczami stał w drzwiach na jednej nodze. W drugą, uniesioną,
wczepiło mu się niewielkie żółte zwierzę.
- Nie bój się - powiedział Grubin. - To tylko
lew.
Pogromczyni łkała, a Grubin zastanawiał się,
jak jej to wszystko wytłumaczyć. A nuż nie rozumie po rosyjsku, bo przyjechała
z zagranicy na gościnne występy? I co będzie, jak zacznie się międzynarodowy
skandal.
- Jaki znów lew? - oburzał się Udałow,
wymachując nogą, żeby strząsnąć z niej drapieżnika. Drapieżnik odleciał
w bok wielkim łukiem i zniknął w stercie wybrakowanych tranzystorów. - Po co
trzymasz szczury? Masz pojęcie, co będzie, kiedy Ksenia się o tym dowie?
- To jej nie mów.
- Nie da rady. Ona i tak się dowie. Jaki tam ze
mnie konspirator. Co tam masz?
Udałow podszedł do Grubina i zajrzał mu przez
ramię.
- Mamusiu! - wykrzyknął. - Bawi się lalkami!
Pogromczyni uniosła się na łokciu i spróbowała
usiąść. Spotkanie z lwem Udałow jeszcze jakoś przeżył, ale na widok ożywającej
pogromczyni siły zupełnie go opuściły. Zwiesił głowę i cicho wyszedł z
pokoju. Grubin powinien był go zatrzymać, wytłumaczyć naukowość zjawiska,
ale był tak pogrążony w myślach, że wyjścia swego przyjaciela praktycznie
nie zauważył.
- Co się stało? - zapytał Grubin pogromczynię.
Przeniósł poduszkę razem z nią na łóżko i kontynuował:
- Właściwie nie ma w tym nic dziwnego. Przecież
wszystko co żywe składa się z elektronów. Ty też jesteś z elektronów. Tak
że jesteśmy oboje pod pewnymi względami jednakowi. Tylko ty się wydajesz, a
ja jestem prawdziwy.
Pogromczyni zwróciła na Grubina błagalny wzrok
i wyciągnęła do niego cieniutkie rączki.
- Prosisz, żebym cię odesłał do telewizora? -
zapytał Grubin. Pogromczyni energicznie kiwnęła główką.
- Wybacz, ale aktualnie jestem pozbawiony środków
na zakup nowego kineskopu. Poza tym obawiam się, że doszło do uszkodzenia
przystawki. Będziesz musiała trochę poczekać. Chcesz jeść? A może pić?
To znaczy, że jesteś pozbawiona tych funkcji? Dobra, na razie sobie trochę,
odpocznij.
Grubin znalazł stare pudełko po butach, wyścielił
je szmatką i na wszelki wypadek wstawił talerzyk z wodą.
- Kładź się - powiedział. - Jutro będzie
lepiej.
Przeniósł pogromczynię do pudełka i dodał:
- Jeśli się krępujesz, to mogę zgasić światło.
Pogromczyni oczywiście nic na to nie odpowiedziała.
Grubin podszedł do szafy, otworzył ją i zaczął się zastanawiać, co by tu
jutro sprzedać - nowy garnitur czy płaszcz. Zdecydował, że jednak sprzeda
garnitur, i zapakował go w papier. Potem zajrzał do pudełka. Pogromczyni nie
spała.
- Skaranie boskie z tymi babami! - powiedział. -
Ja bym na twoim miejscu dawno już spał.
W nocy Grubina obudziło przerażenie. W pokoju
coś szeleściło. Przypomniał sobie, że po pokoju buszuje wściekły lew. Dla
niego nie przedstawiał żadnego niebezpieczeństwa, ale dla dziewczyny był
straszliwym drapieżcą.
Grubin zerwał się z łóżka i na bosaka
podbiegł do wyłącznika. Jeśli dziewczynę rozszarpano, to nieme biedactwo
nie mogło nawet zawołać na pomoc.
Widok, który ujrzał, uspokoił go, a nawet
rozweselił. Pogromczyni spała w ubraniu na szmatce z główką opartą na lwim
brzuchu. Widocznie lew w ciemnościach odszukał swoją panią. I słusznie, lew
przecież jest oswojony i rzuca się tylko na obcych...
Rano, kiedy goście jeszcze spali, Grubin
podskoczył do pewnego faceta, sprzedał mu garnitur za pół ceny, doczekał się
otwarcia domu towarowego, kupił kineskop, coś do zjedzenia i wrócił do domu.
Dom żył sobotnim porannym życiem. Profesor
Minc siedział przy oknie i czytał czasopismo. Ksenia Udałowa trzepała na
podwórku dywan, młody Gawriłow spacerował po podwórku z tranzystorem w ręku,
a w korytarzu Grubinowi przebiegł drogę jakiś kot. Z początku wziął go za
lwa, a potem przestraszył się, że kocur wywąchał jego sublokatorów.
Sublokatorom nic złego się nie przytrafiło.
Obudzili się, siedzieli w pudełku, pogromczyni zaplatała lwią grzywę w
warkoczyki, a na widok Grubina zerwała się i zaczęła wykonywać rękami
wyraziste gesty, które Grubin zinterpretował następująco: "Jak długo to
jeszcze będzie trwać? Oderwał mnie pan od bliskich i ukochanej pracy, więzi
mnie pan w pudełku i znęca się. Jeśli stać było pana na to, żeby porwać
człowieka w samym środku występu, to potrafi pan chyba również przywrócić
mnie kolektywowi!"
- Zaraz - powiedział Grubin. - Podejmiemy kroki.
Nie bój się. W naszym fachu nie ma strachu. A ty nawet nie masz pojęcia, jaką
wagę dla nauki światowej ma twoje istnienie.
Tego pogromczyni, jako człowiek sztuki, rzecz
jasna nie zrozumiała. Do wieczora Grubinowi udało się naprawić telewizor.
Pogromczyni niczego nie jadła i nie piła. Lew też nie domagał się pożywienia.
No, czas włączać. Zabrzęczały lampy, włączyły
się obwody drukowane, zadrżały strzałki potężnej teleprzystawki i na
ekranie pojawił się napis: Studio publicystyczne "Klub dyskusyjny".
Zaraz potem
pokazano pejzaż budowlany zastawiony jeden obok drugiego żurawiami wieżowymi,
a na pierwszym planie stał młodzieniec z mikrofonem w ręku. Młodzieniec
opowiadał widzom o bałaganie panującym na tej budowie. U nóg młodzieńca w
porywach mroźnego wiatru wirowały tumany śniegu. Grubin chciał już nie tracąc
czasu wrzucić sublokatorów do telewizora, ale zawahał się, bo pogromczyni i
lew byli zbyt lekko ubrani jak na taką pogodę. Kiedy tak się zastanawiał,
rozległ się huk, brzęk szkła i zaczęło migać światło. Grubin zobaczył
przerażenie na twarzy pogromczyni. Odwrócił się do ekranu. Za późno...
Kineskop znów poleciał, telewizor przestał
działać, a winny temu był młodzieniec, który wypadł z ekranu. Wciąż
jeszcze ściskając w palcach mikrofon siedział na stole pod telewizorem i
strzepywał z siebie drobne odłamki szkła.
- Tego tylko brakowało! - powiedział z rozpaczą
Grubin. Kiedy Grubin przesadzał młodzieńca do pudełka po butach, ten wściekle
się bronił i nawet zdołał capnąć Grubina za rękę, chociaż skóry nie
przegryzł. Widocznie znajdował się w szoku i nie wiedział, co się dzieje. A
dźwięków, tak samo jak dziewczyna, nie wydawał. Na widok nowego lew
potrząsnął grzywą, wyrażając w ten sposób niezadowolenie. Rozbeczana
dziewczyna musiała trzymać lwa obiema rękami, a młodzieniec, nie zwracając
na pozostałych sublokatorów najmniejszej uwagi, zaczął wyłazić z pudełka.
Trzeba było go przesadzić w pustą skrzynkę po gwoździach. Młodzieniec zaczął
miotać się po skrzynce i łomotać piąstkami w ścianki.
Grubin zmartwił się ostatecznie. Wpadł w
finansową, naukową i moralną przepaść. Trzeba będzie zwrócić się o radę
i pomoc do profesora Minca.
Wystarczyło podjąć taką decyzję, a już na
progu pojawił się profesor Minc we własnej osobie, jakby rozpaczliwe myśli
Grubina przeniknęły przez strop.
- Jak się masz, kochany - powiedział profesor
przeciskając się na środek pokoju. - Powiadają, że tu u pana dzieją się
cuda.
- Dzień dobry. Rozmawiał pan z Udałowem?
- Co miałem robić, jeśli pan się przede mną
kryje? Podobno hoduje pan żółte szczury i żywe lalki? Co naprawdę się stało?
- Proszę spojrzeć - Grubin, podtrzymując
profesora pod krągły łokieć, zaprowadził go do pudełka po butach.
Na widok ogromnej łysej głowy profesora
pogromczyni rzuciła się w stronę lwa, jakby szukała w nim obrony. Minc
znieruchomiał nad pudełkiem, leciutko drapiąc się w czubek nosa.
- Skąd? - zapytał wreszcie.
- Z telewizora - wyznał Grubin. - Przesadziłem
z przestrzennością, no i zaczęli wypadać.
- A, fantomy - uspokoił się profesor. - Bo już
się przestraszyłem, że rozpoczął pan doświadczenia nad minimalizacją żywych
ludzi.
- Jak by to powiedzieć - podrapał się w głowę
Grubin. - Coś z żywych ludzi w nich jest. Nawet się denerwują.
- Ciekawe. Ale dajmy na razie pokój emocjom. -
Profesor wyciągnął rękę, aby wziąć pogromczynię i przyjrzeć jej się
bliżej. Lew uniósł się na tylne łapy i spróbował osłonić dziewczynę.
- Bardzo ciekawe - powtórzył profesor, odrzucając
lwa w kąt pudełka i zręcznie chwytając pogromczynię dwoma palcami. - Całkowite
złudzenie realności.
- Ale dlaczego tak się dzieje? - zapytał Grubin.
- Nie uszkodzi jej pan?
- Niby dlaczego miałbym ją uszkadzać? Widzę,
że jest pan zahipnotyzowany funkcjonalnością tych wizerunków i dlatego
stacza się na poziom prymitywnego Udałowa.
- Przecież oni przejawiają uczucia!
- A czym się żywią?
- Niczym.
- Widzi pan! Pan, mój drogi, znalazł się w
sytuacji telewidza, który wierzy w przygody mające miejsce na ekranie. A to
zaledwie scenariusz i kunszt operatora.
- A może to właśnie ona?
- Nie rozumiem.
- Ta, co występowała w cyrku i nagle się tutaj
przeniosła...
- Wybaczy pan, Sasza, ale przy takim mistycznym
podejściu powinien pan raczej rozstać się z nauką. Nauka nie znosi sentymentów.
Proszę zostać poetą, opiewać rusałki i wróżki, wierzyć w astrologię i
zjawy.
W głosie profesora dźwięczała stal. Dla niego
nauka była bogiem, rodziną, ukochaną, rodzoną matką - wszystkim. Wątpliwości
w tym względzie traktował jak zdradę.
- Ten holograficzny fantom zabieram do siebie -
powiedział Minc. - Ma pan ich więcej?
- Mam jeszcze jednego - odparł Grubin. - Siedzi
w tej skrzynce.
- Proszę postarać się jeszcze o kilka
egzemplarzy. Winniśmy operować nie przypadkowymi zjawiskami, lecz szerokim
asortymentem obiektów doświadczalnych.
Pogromczynię nadal trzymał dwoma palcami.
- Ma pan tu pieniądze. Na trzy kineskopy. Potem
się pan ze mną rozliczy. Nauka wymaga ofiar. A propos, proszę wpaść do mnie
i wziąć argentyńskie czasopismo. Jest tam artykuł Rudolfa Pereiry na temat
fantomizacji przy stereoefektach. Może pan wiele z niego skorzystać pod względem
teoretycznym. I jeszcze jedno: gdy tylko uruchomi pan urządzenie, proszę
natychmiast mnie wezwać.
Już przy drzwiach Minc odwrócił się i dodał:
- Gratuluję, kolego. Dokonał pan wielkiej
rzeczy.
Pogromczyni wyciągała do Grubina rączki. Drzwi
za profesorem się zatrzasnęły. Grubin zajrzał do pudełka. Zrozpaczony lew
leżał na dnie, położywszy głowę na łapach.
- Nie! - wykrzyknął Grubin rzucając się za
profesorem. Wpadł na krzesło, stłukł sobie kolano, przewrócił stos obwodów
drukowanych. - Proszę zaczekać!
Plecy profesora majaczyły już na końcu
korytarza.
- O co chodzi?
- Niech dziewczyna zostanie na razie u mnie. Lew
bardzo się martwi.
- Jaki znów lew?
- Niech mi pan ją odda.
- Sasza, jestem nieprzyjemnie zaskoczony -
powiedział Minc. - Nigdy nie będzie pan prawdziwym eksperymentatorem, bo
pozwala pan sobie na zbyt wielką uczuciowość.
Grubin podszedł do profesora i wyciągnął rękę.
- Ach, tak - zachmurzył się profesor. -
Rozumiem... Niech pan już bierze ten swój skarb.
Oddał Grubinowi dziewczynę i rozłożył ręce.
- Przykro mi - powiedział surowo - że nie od
razu pana rozgryzłem. Muszę jednak pana zapewnić, że nie miałem
najmniejszego zamiaru dopisywać się do cudzej pracy i sławy. Pańskie obawy są
zatem całkowicie bezpodstawne.
Wypowiedziawszy się, profesor zamaszystym
krokiem wyszedł na schody.
- Lwie Chrystoforowiczu! - krzyknął za nim
Grubin. - Źle mnie pan zrozumiał!
- Doskonale zrozumiałem! Nie po raz pierwszy
stykam się z podobnymi nastrojami w kołach naukowych. Pieniędzy może pan na
razie nie zwracać. Nie jestem mściwy.
Schody zatrzeszczały pod ciężkimi krokami
profesora.
- Ech! - machnął wolną ręką Grubin. - Nikt
mnie nie rozumie.
Jakby mucha przebiegła po dłoni: pogromczyni,
siedząc tam, zachowała się nieuważnie i zadrapała go obcasem. No cóż,
pomyślał Grubin, widać rzeczywiście nigdy nie będę prawdziwym uczonym.
Szkoda.
Grubin odniósł pogromczynię do pudełka i
powiedział:
- Pójdę po nowy kineskop. Pamiętaj, że jeśli
mi się nie uda, będziesz musiała zostać tu na zawsze. Środki finansowe mi
się skończyły.
Lew skakał po pudełku jak kociak, cieszył się
z powrotu swojej pani...
Grubin wrócił po godzinie, uginając się pod
ciężarem dwóch kineskopów i natychmiast sprawdził, jak czują się
sublokatorzy. W pudełku wszystko było w porządku, natomiast dziennikarz zniknął.
Drapnął ze skrzynki. Jak pech, to pech. Trzeba zabierać się do roboty, bo każda
sekunda jest droga, a zamiast tego należy szukać uciekiniera. Inaczej może
stać się ofiarą jakiegoś kota.
- Co robić? - zapytał Grubin pogromczynię.
Jako stary znajomy liczył na zrozumienie z jej strony.
Pogromczyni zerwała się na równe nogi, nie
wiedząc, co się znów stało.
- Zaginął twój kolega w nieszczęściu - wyjaśnił
Grubin. - Uciekł i nie mam pojęcia, gdzie go szukać.
Pogromczyni zamyśliła się, a potem wskazała ręką
lwa.
- Proponujesz skorzystać z jego usług? Mądra z
ciebie dziewczyna. Bo ja bez pomocy straciłbym na to co najmniej godzinę...
Widzisz, jaki nieporządek? Żeby tylko lew nie zrobił mu krzywdy!
Wypuścił sublokatorów z pudełka, a sam wziął
się do roboty. Dla pogromczyni i jej lwa pokój wyglądał jak miejskie
wysypisko śmieci o powierzchni dobrych paru hektarów. Wolno przedzierali się
przez gruzy i zawały i czasami Grubin tracił ich z oczu. Po chwili tak się
intensywnie zajął ukochaną pracą, że zapomniał o sublokatorach. Minęło pół
godziny, zanim się zainteresował, co też się z nimi stało. Poderwał się i
ruszył przed siebie, ostrożnie przestawiając nogi, żeby przypadkiem kogoś
nie nadepnąć.
Swoich sublokatorów zobaczył w niezwykłym
miejscu. Siedzieli rządkiem na jego krawacie, który poniewierał się pod stołem.
We trójkę. Pogromczyni dostrzegła jego zaniepokojoną twarz i pomachała mu rączką.
Że niby pracuj, pracuj, my tu już bez ciebie jakoś sobie poradzimy.
Grubin wrócił do uszkodzonego urządzenia. Ale
bywa tak, że trzeba się spieszyć, a robota jak na złość się nie klei.
Tyrał bez skutku do późnego wieczoru. Nawet o jedzeniu zapomniał.
Nadeszła noc. Grubin nie kładł się, bo mu się
wydawało, że sublokatorzy jakby trochę pobledli. Ich struktura elektronowa
mogła w każdej chwili zawieść, a wtedy ludzie by zginęli. Nie pozostawało
nic innego, jak tylko pracować i mieć nadzieję...
O pół do piątej Grubin nie wytrzymał i zwalił
się na łóżko, a kiedy się ocknął, była już niedziela. Trzy godziny psu
pod ogon! Rzucił się do pudełka, jak matka do kołyski chorego dziecka.
Sublokatorzy spali - lew pośrodku, ludzie po bokach, przytuleni do drapieżcy.
Na widok tego żałosnego obrazka Grubin przełknął
łzę wzruszenia, przyniósł frotowy ręcznik, którym przykrył śpiących, i podszedł do machiny.
- Nie - wyszeptał. - Muszę cię pokonać!
Zacisnął zęby, chwycił śrubokręt jak
karabin i w godzinę później opór telewizora został złamany. Zaczęły
rozgrzewać się lampy, drgnęły wskazówki przyrządów i znajome buczenie
wypełniło pokój.
Najważniejszą teraz rzeczą było nie przegapić
właściwego momentu. Grubin rzucił się do pudełka, porwał je i z powrotem
do telewizora. Od wstrząsu sublokatorzy obudzili się i patrzyli na niego z
przerażeniem.
- Trzymajcie się! - wykrzyknął Grubin. - Teraz
albo nigdy!
Na rozjaśniającym się wolno ekranie ukazała się grupa śpiewających
dzieci. Plecami do ekranu stał dyrygent. Znajdował się niebezpiecznie blisko
rampy i dlatego wyciągając z pudełka jeńców i wrzucając ich
bezceremonialnie do środka, Grubin nie spuszczał z oka dyrygenta.
Sublokatorzy do końca nie zorientowali się, o
co chodzi, zanim jeden po drugim - pogromczyni, młodzieniec i lew - nie znaleźli
się wewnątrz telewizora. Dzieci na widok lwa rozprysły się na wszystkie
strony, dyrygent odskoczył, ale Grubin go ubezpieczał, chwycił w locie i
odrzucił z powrotem... Dalszego ciągu tej dramatycznej sceny Grubin już nie
zobaczył. Rozległ się ogłuszający huk. Dom zachwiał się w posadach. Na całej
ulicy przepaliły się bezpieczniki, miejska stacja rozdzielcza uległa awarii,
w pokoju zadźwięczały szyby i zapachniało spalenizną...
Grubin odetchnął z ulgą i opadł na podłogę
koło telewizora. I natychmiast zasnął. Nie słyszał, jak awanturowali się sąsiedzi,
jak dobijali się do niego i grozili milicją...
Na tym jednak historia się nie zakończyła.
Grubin przerwał doświadczenia, bo musiał
najpierw opanować teorię. Pogodził się z profesorem, skwapliwie czytał
podsuwane przez niego czasopisma. Minc tłumaczył mu niezrozumiałe miejsca z
zagranicznych języków. Żeby spłacić długi, Grubin wiele pracował, oszczędzał
na jedzeniu i z utęsknieniem czekał chwili, kiedy będzie miał już
dostateczną bazę do nowych osiągnięć.
Dzięki takiemu trybowi życia Grubin na wiosnę
wyglądał jak szczapa, włosy miał dziko zmierzwione, a oczy zapadnięte tak głęboko,
że prawie ich nie było widać. Udałow, który wybierał się na wczasy,
ulitował się nad przyjacielem i załatwił mu ulgowe skierowanie.
W ten sposób znaleźli się w Soczi.
Któregoś dnia przyjaciele spacerowali po mieście
i nagle, Grubin stanął jak rażony piorunem.
- Korneliusz, popatrz! - zakrzyknął.
- Co? Gdzie?
- Spójrz na afisz! Poznajesz?
Na afiszu był wizerunek pogromczyni. Dziewczyna
stała z ręką opartą o grzywę lwa. Poza odzieżą całkowicie zgadzała się
z sublokatorką.
- Co to za jedna? - zapytał Udałow.
- Przecież ja ją wyciągnąłem z telewizora! A
ty się bardzo dziwiłeś.
- Niemożliwe!
Grubin już ciągnął Udałowa w stronę cyrku.
Udałow nie opierał się, tylko mamrotał pod nosem:
- Dlaczego niemożliwe? Całkiem możliwe...
Powiedz, Sasza, ona mieszkała u ciebie w pudełku? Sasza, a może ona się na
ciebie gniewa?
Im bliżej podchodzili do cyrku, tym mniej było
w Grubinie pewności siebie. O co właściwie ma pogromczynię zapytać? I czy w
ogóle ona ma pojęcie, że jej zmniejszona kopia zamieszkała przez trzy dni w
pudełku po butach?
Grubin zwolnił. Ukazał się cyrk.
- Korneliuszu - powiedział - może pójdziemy do
domu?
- Co to, to nie. Prawda przede wszystkim.
Popatrz, to przypadkiem nie ona?
Grubin spojrzał. Przy tylnym wejściu stała
dziewczyna.
- Ona.
- No to idź.
- W żadnym razie.
- W takim razie ja pójdę.
- Może nie warto?
Udałow szybko przeszedł na drugą stronę
placu. Grubin został na miejscu. Udałow podbiegł do dziewczyny, ale ona go
nie zauważyła. Patrzyła w drugą stronę. Grubin też popatrzył w tym
kierunku. Do dziewczyny spieszył wysoki młodzieniec w skórzanej kurtce. Ten
sam młodzieniec!
Myśli Grubina krążyły w kółko, jak
motocykliści na torze żużlowym. Trzeba było odwołać Udałowa, ale jak go
odwołać, skoro on już trzyma dziewczynę za rękaw, a Grubin, stojąc sto
kroków dalej, wyraźnie, widać powodowany nerwami, słyszał każde słowo.
- Bardzo panią przepraszam, ale pani twarz
wydaje mi się znajoma - to głos Udałowa.
- Ja pana nie znam - to głos dziewczyny.
- Co on od ciebie chce? - to głos młodzieńca.
- Może widział mnie pan w cyrku? - to głos
dziewczyny.
- Nie, widziałem panią zupełnie gdzie indziej.
Bywała pani może w domu numer szesnaście przy ulicy Puszkina? - to głos Udałowa.
- Spieszymy się - to głos młodzieńca.
Skąd ona niby może wiedzieć o domu numer
szesnaście? - to myśli Grubina.
- I nie zna pani mojego przyjaciela Aleksandra
Grubina? - to głos Udałowa.
- Przykro mi, ale nie miałam przyjemności - to
głos pogromczyni.
Skąd ona niby ma wiedzieć, jak ja się nazywam? - to myśli
Grubina.
- Wobec tego bardzo przepraszam - to głos Udałowa.
- A lew na afiszu to pani zwierzę?
- To jest Akbar.
- A jakże, pamiętam, on mnie złapał za nogawkę.
Młodzi ludzie popatrzyli na niego dziwnym
wzrokiem i pospiesznie się oddalili.
I nagle, jakby wyczuwszy uporczywy wzrok Grubina,
dziewczyna spojrzała na przciwległą stronę placu. Spotkawszy się z nią
oczami, Grubin aż przysiadł ze strachu.
- Sierioża - powiedziała dziewczyna. - Skąd ja
znam twarz tego mężczyzny? Bardzo dobrze znam. Kojarzą mi się z nim bardzo
przykre wspomnienia.
Młodzieniec zerknął na Grubina i wzruszył
ramionami.
Ruszyli dalej, ale po paru krokach zatrzymał się
z kolei młodzieniec.
- Miałaś rację - powiedział. - Gdzieś go
widziałem.
Udałow wrócił do Grubina.
- Pudło - powiedział. - Zapomnij o tym.
przełożył Tadeusz Gosk
Kirył Bułyczow "Guslar-Neapol", 1984 r.