noty omówienia okruchy
- Dezerter, obchodzisz dziś trzydzieste
urodziny. Czy nie jesteś za stary na punka?
Dezerter: Kto później zaczyna, później kończy.
Nieczajew: "Lodołamacz Nadzieja" to był nasz
trzeci zespół. Wcześniej graliśmy rhythm and bluesa w różnych składach.
- Skąd przezwisko "Dezerter"? Czy zdezerterowałeś z Afganistanu?
Dezerter - Nie synu. Ja zdezerterowałem z
Frontu. Wiesz gdzie jest Front? Front jest wszędzie. Front to my i oni, to
znaczy te same osoby. Frontowiec to twój ojciec, kiedy przychodzi do domu z
partyjnego zebrania, trochę napity i zaczyna krzyczeć, że oni, że komuniści
zabijają Rosję. Ty jesteś frontowcem, kiedy na imprezie z kolegami zakładasz
tajną organizację "Biali mściciele" (sam należałem kiedyś do organizacji "Biali
mściciele"), a potem zapisujesz się już na trzeźwo do jawnej organizacji.
Oczywiście po to, żeby rozkładać ją od środka. No i żeby dostać się na studia.
- Głośno krzyczeć, że komuniści zabijają Rosję, zakładać tajną organizację - to już jednak zupełnie
inny poziom świadomości, inny poziom oporu. To już prawie Polska Solidarności.
Dezerter - Tak. Przed Pierestrojką, nawet po pijanemu, Front był wyłącznie wewnętrzny. Teraz
ludzie bardziej go uzewnętrzniają. I ja z tego Frontu zdezerterowałem.
- Skąd się wzięła nazwa Lodołamacz Nadzieja ?
Dezerter - Nie mam pojęcia, może ty wiesz,
Nieczajew?
Nieczajew - Zupełnie nic nie przychodzi mi do
głowy. "Nadzieja"? To może od kochanki Włodzimierza Iljicza. Ale dlaczego
"Lodołamacz"?
- Kiedy powstała wasza grupa?
Dezerter - W 1985 roku. Krótko po wyborze
nowego I sekretarza KPZR. Mieliśmy intuicję. Już na pierwszy rzut oka widać
było, że to demokrata. Chcieliśmy wystartować jako pierwsi do tej demokracji.
Nieczajew - W Leningradzie zawsze łatwo było o
zachodnie płyty. Zjawiały się tam z lądu, z morza i z powietrza. Jak faszyści w
czasie Wojny Ojczyźnianej. Myślę, że poprzednie pokolenie słuchało płyt Joplin
czy Hendrixa w rok, maximum dwa po ich nagraniu. My zaczęliśmy słuchać "Sex
Pistols", "Public Image L.T.D.", czy "D.A.Fu." koło '80 roku.
Słuchać i trochę naśladować.
Dezerter - Ale dopiero wiosną '86 roku, "pod
wpływem zmieniającej się sytuacji społeczno - politycznej" Nieczajew wpadł na
genialny pomysł, w jaki sposób przekonać cenzurę do dekadenckiej muzyki
zachodniej.
Nieczajew - Dezerter zawsze mówi, że mój pomysł,
moja muzyka była tylko próbą obejścia cenzury. A to nieprawda. Po prostu
słuchałem w szkole (dostałem się wtedy do szkoły pedagogicznej na wydział
kształcący nauczycieli wychowania muzycznego) rosyjskiej muzyki ludowej, a w
domu hardcore. I pewnego dnia poczułem, że z obu rzeczy da się złożyć coś
ciekawego. Hardcorowy kazaczok. Smutna albo wesoła słowiańska melodyjka i do
tego ostry hardcorowy rytm. Dezerter dał swoje teksty i wystartowaliśmy.
Dezerter - Powiedzmy. Żeby naprawdę wystartować, musieliśmy zgodzić się jeszcze na członkostwo komsomołu i KGBowskiego
opiekuna, a przede wszystkim musieliśmy wytłumaczyć kolejno kierownikowi domu
kultury i dwu naczelnikom wydziału nasz pomysł na nadanie rosyjskiego,
narodowego charakteru muzyce zachodniej, ewentualnie na uczynienie uniwersalną
ludowej tradycji rosyjskiej.
- To już był rok 1988?
Dezerter - Tak. Wtedy o mało co nie zostaliśmy
gwiazdami. Pozwolono nam ćwiczyć, dano sprzęt, salę, zorganizowano kilka
koncertów oraz obiecano wyjazd do Finlandii, Norwegii i Francji na Rock - Tour.
Z grupy chuliganów staliśmy się prawie członkami nomenklatury.
Nieczajew - Prawie i tylko do dnia, kiedy na
jednym z naszych koncertów zjawił się towarzysz pisarz.
Dezerter - Żałujesz?
- Ale co się wtedy stało? Co to był za
pisarz?
Dezerter - Nie licz na to, że podam ci jego
nazwisko. Kto wie, może kiedyś jeszcze będzie Gubernatorem Paryża. Nie
chcemy się narażać. Bardzo otwarty umysł. Czołowy literat pierestrojki.
Dawniej prawie opozycja. Nic nie podpisywał, ale sympatyzował. Doradca
Gorbaczowa, bliski przyjaciel obecnego ministra kultury ZSRR. Nie wiem, w jaki
sposób dowiedział się o naszym istnieniu, nie wiem, co mu o nas powiedzieli i
do czego mógł nas potrzebować, ale
obiecał, że nam pomoże, pozwoli wydać płytę, nagrać coś dla radia. Pewnego dnia
przyszedł na nasz koncert. Jak nam później opowiadał nasz manager, który
siedział obok niego, pisarz patrzył, słuchał, kiwał głową, aż zaśpiewaliśmy Obłok
w spodniach. To nasz ulubiony kawałek. W ogóle lubimy Majakowskiego. Teksty
dają się dopasować do wszelkich rytmicznych przeróbek. Obłok w spodniach śpiewamy
w całości, podzielony na zwrotki, między nimi tylko nasz własny refren:
Nieczajew - Oi! Oi! Oi! Oi! Kazaczok.
Dezerter - Przy Obłoku w spodniach liberalny
literat zrobił się czerwony. Zaczął krzyczeć, że to barbarzyństwo i kazał
wyrzucić nas z domu kultury, gdzie zgodzono się już na nasze próby.
Przez przeoczenie nie wykluczono nas
tylko z objazdowej ekipy reklamującej odwilż za granicą. Dzięki czemu tu
jesteśmy. Jak widzisz pierestrojka ma jednak swoje granice.
- Ale wasz przykład dowodzi, że nie są to już granice polityczne, ale
jakby to powiedzieć... obyczajowe, estetyczne. To jednak chyba różnica?
Dezerter - Tym, co posyłali do łagrów za
formalizm, ta różnica nie wydawała się zbyt istotna. Nie rozumiesz, że na
Wschodzie od czasów Bielińskiego takie subtelności się nie liczą? Wybór estetyczny
staje się wyborem politycznym. Zresztą gdyby tak było tylko w Rosji, wtedy
naprawdę byłoby gdzie uciekać. Nie mówię, że na Zachodzie jest tak samo, choć
pewnie większość chciałaby, żeby tak było. Ale niedawno przeglądałem francuskie
pismo ACTUEL. Forma kontestacyjna, graficznie - takie, że płakać mi się
chciało z radości, od Bauhausu w górę. Tematy, legalizacja psychodelików,
seks w dwudziestu, totalna transgresja. Był tam też doskonały, dobrze
napisany, o ile mogłem to docenić po roku pobytu we Francji, artykuł muzyczny
o piosenkarkach rockowych - mulatkach. I na końcu czytam morał tłustym
drukiem, że urocze piosenkarki mulatki to nasza najlepsza broń przeciw Le
Penowi. Myślałem, że się porzygam.
- Śpiewacie teksty Majakowskiego, wspominałeś o Bielińskim,
formalistach. Czy poza zachodnią muzyką rockową i kazaczokiem dla niepoznaki interesuje was także kultura
rosyjska?
Dezerter - Węszę w twoim pytaniu ironię, ale
nie wiem dokąd zmierzasz. Tak, staraliśmy się zachowywać kontakt z kulturą wyrosłą
na ziemi naszych ojców i dziadów. Często wykorzystywaliśmy w naszych piosenkach
teksty autorów rosyjskich i radzieckich. Na przykład fragmenty poematów i
esejów filozoficznych Wienedikta Jerofiejewa, którego znaliśmy osobiście.
Chcieliśmy nawet przerobić jego książkę Moskwa - Pietuszki na
rock operę. Oczywiście kameralną. Tutaj dowiedzieliśmy się o jego śmierci.
Nieczajew - Dezerter bardzo lubił
Wienedikta.
Dezerter - Lubi.
Nieczajew - Skomponowaliśmy piosenkę na jego
cześć z tekstem Dezertera. Zaczyna się tak:
Dla ojczulka Wieniczki
Kładę na grób kwiatuszki
Od tej wiecznej świntuszki
Od Rosii Matuszki.
- Opowiedzcie, jak wyglądało
leningradzkie środowisko kontestacyjne. Podobno miejscem waszych spotkań była
kawiarnia "Sajgon". To prawdziwa nazwa?
Dezerter - (wybucha śmiechem) Słyszysz
Nieczajew? W jakiej gazecie wyczytał to nasz kolega?
Nieczajew - W "Sajgonie" nikt się z nikim nigdy
nie spotykał. Służył do pokazywania zachodnim dziennikarzom. Wysiadywało tam
tylko paru przebierańców, KGBiści udający narkomanów i dziwki
współpracujące z kontrwywiadem. Takie oficjalne okno na cywilizującą się
Rosję. Okno z firankami. Nazywaliśmy tę knajpę między sobą Miasto Ho Chi
Mina. My siedzieliśmy w barze "Czerwona Gwiazda".
Dezerter - W tym barze mlecznym zbierała się
śmietanka rockowego undergroundu, i nie tylko rockowego.
Nieczajew - Istniał nawet przez jakiś czas
konkurencyjny wobec nas zespół, nazywający się od tego baru "Czerwona
Gwiazdeczka".
Dezerter - Powstał mniej więcej w tym samym
czasie co my i też chciał skorzystać z odwilży. Z innej działki niż my, z
amerykańsko - radzieckiej przyjaźni. Grali kawałki "Beach Boysów" w
własnymi tekstami. Występowali w kaszkietach i koszulkach z krokodylem.
Usiłowali występować, bo z nimi władze kulturalne naszego miasta obchodziły
się jeszcze gorzej niż z nami. Pobicia, komisariaty. Nas czerwoni lubili. Za
nasz idealizm - tak mi przynajmniej powiedział pewien naczelnik. Ułożyłem
kiedyś tekst, który stał się naszym hymnem śpiewanym na zakończenie każdego
koncertu. Nazywało się to Hymn załogi lodołamacza.
Płyniemy dokąd płyniemy nie pytaj /
najważniejsze że przed nami rozstępuje się lud / defetyści tylko mówią że
próżny nasz trud / przeć przez lud to nasz humanitarny obyczaj
Nie wszyscy lubią nasz lodołamacz /
szczególnie kiedy śmierdzi mu z rur / ale czy można żyć bez nadziei / kapitalista
to flaków wór.
Nie mówię, że ironizowaliśmy. Może wcale
nie. Ale na pewno nie ironizowała nasza widownia. Zawsze po tym kawałku
mieliśmy prawdziwy, szczery wybuch entuzjazmu.
Nieczajew - Często się zastanawiałem, czy oni w
ogóle słyszą nasze teksty.
- Może graliście za głośno?
Dezerter - He he he.
- Co robicie i co zamierzacie dalej robić we Francji? Nagrywacie?
Dezerter - Próbowaliśmy nagrywać. Przyjęto nas
tutaj z otwartymi rękami. Wpuszczono do alternatywnego studia. Nagraliśmy parę
piosenek. Jedna z nich nazywała się Duch Czasów. Czyli duch zegarka, bo
czasy to po naszemu zegarek. Mieliśmy sesję akurat w okolicach dwusetnej
rocznicy Rewolucji Francuskiej. Ułożyłem tekst aktualny właśnie o Rewolucji
Francuskiej. Taki, żeby się Francuzom spodobał. Z aluzjami freudowskimi.
Francuska Rewolucja to była prostytucja
Cara ojca zajebali a caryce wyruchali.
Nieczajew - Oi! Oi! Oi! Oi! Kazaczok.
Dezerter - Jak przesłuchali taśmy, a jeden z
techników znał rosyjski, wyrzucili nas ze studia.
- Takie słownictwo mogło ich zaszokować.
Dezerter - Nie wygłupiaj się, mówisz jakbyś nie
znał ich tekstów. Zresztą francuski słownik erotyczny jest prawie tak
rozwinięty jak u odeskich złodziei. Chodziło o ideologię. Szef studia rozpowiadał
później, że jesteśmy faszystami z rosyjskiej "Pamiati".
- Musisz jednak przyznać, że starasz się prowokować takie sytuacje.
Dezerter - Prowokować? Pewnie. Może się staram,
a może coś się ze mną stało i jestem medium Wielkiego Prowokatora.
- Nie rozumiem.
Dezerter - Nie szkodzi. Istnieje jakieś
koszmarne prawo powszechnego ciążenia umysłowego. Tacy na przykład francuscy
Oiowcy, skini. Czasem mniej, czasem bardziej inteligentni. Grają, słuchają
ostrej dobrej muzyki. A potem w trakcie dorastania coś się z nimi dzieje. Jedni
wstępują do Frontu Narodowego i przestają słuchać hard-cora. Onanizują się pod
portretem staruszka Pétaina przy marszach wojskowych i muzyce z francuskich
dziewiętnastowiecznych oper. Inni wstępują do SCALP, francuskiej odmiany Red
Skins, bardzo poważnej, antyrasistowskiej organizacji będącej przybudówką
Francuskiej Młodzieży Komunistycznej. Ci to nawet słuchają rocka, ale
właściwie nie wiadomo po co. A tak, wiem, bo to postępowa muzyka.
- Czy
zamierzacie zostać na Zachodzie? Nie tęsknicie do Rosji, do Leningradu?
Dezerter - To jest jedyny nasz problem, ale i
na to znaleźliśmy sposób.
Nieczajew - Kiedyś, jak już zastanawialiśmy
się, czy skoczyć do Sekwany, czy iść do naszej ambasady, Dezerter kręcił przy
radiu i całkiem przypadkowo trafił na radio Moskwa, świetnie tutaj słychać.
Posłuchaliśmy pół godziny i poczuliśmy się wspaniale... we Francji.
Dezerter - Teraz, w zależności od nastroju,
starcza nam kwadrans, czasem pięć minut. I są jeszcze gazety.
- A poza tym, że nie wracacie i nie nagrywacie?
Dezerter - Wkrótce
przenosimy się do Anglii.
- Z powodu angielskiego rocka?
Nieczajew - Korespondujemy z jedną grupą
w Leeds. Czad bez zatrzymania. To już nawet nie hardcore, ale Core is
Over. Śpiewają w jednej piosence Your war is over when your core is over.
Dezerter - Muzyka też, ale przede wszystkim
znajdują się tam dwa obiekty naszej miłości: Margaret Thatcher i angielskie
punki.
- O ile wiem,
to oba obiekty waszej miłości raczej się nawzajem nie znoszą.
Dezerter - Co mnie to obchodzi? Może tylko z
zewnątrz widać, jak bardzo do siebie pasują. W każdym razie we Francji nie ma
ani jednego, ani drugiego. A zresztą dalej już nie ma gdzie uciekać. Świat się
kończy.
- Dziękuję za rozmowę.
Dezerter - Nie ma za co.
["Dezerter"
i "Nieczajew" przebywają we Francji od 1989 roku.]