Leszek Sykulski
Ku Nowej Europie : perspektywa związku Unii
Europejskiej i Rosji : spojrzenie geopolityczne z Polski
2011
"System światowy powinien opierać się na uznaniu, że Stany Zjednoczone mają globalne interesy i globalne obowiązki".
(Henry Kissinger)
Fundamentem destabilizacji obecnego systemu światowego jest zaburzenie międzynarodowej równowagi (homeostazy) poprzez globalną dominację jednego mocarstwa i jego sojuszników (system anglosaski) oraz próby narzucania jednego modelu kulturowego reszcie świata. Udział Stanów Zjednoczonych w zwycięstwie podczas II wojny światowej został przez nie wykorzystany do narzucenia swojej woli politycznej wielu państwom europejskim.
System anglosaski, który kształtował się przez ostatnie trzy wieki przeszedł do tej pory trzy fazy. Pierwsza to dominacja oceaniczna Wielkiej Brytanii wraz ze skolonizowaną Ameryką Północną (XVIII w.). Faza druga to dominacja globalna na Morzu dwóch mocarstw Imperium Brytyjskiego i Stanów Zjednoczonych (XIX w. i 1. poł. XX w.). Faza ostatnia obejmuje okres po zakończeniu II wojny światowej i charakteryzuje się preponderancją Stanów Zjednoczonych wraz z de facto podporządkowaną w zakresie interesów geopolitycznych Wielką Brytanią i ich satelitami (m.in. nowi członkowie NATO), wykorzystującymi przewagę militarną i zasoby operacyjne Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Waszyngton w latach osiemdziesiątych XX wieku rozpoczął swój wielki program zbrojeniowy, obejmujący m.in. militaryzację kosmosu, który doprowadził do obserwowanego obecnie globalnego wyścigu zbrojeń. Jednym z najważniejszych jego elementów jest rozwój planetarnego systemu przeciwrakietowego, wbrew pozorom programu par excellence ofensywnego, inteligentnych rodzajów broni charakterystycznych dla ery informacyjnej, nowoczesnego arsenału broni nuklearnej (broń neutronowa; mini-ładunki jądrowe) oraz systemów wojny sieciowej.
Pax Americana - nowy światowy porządek?
Amerykański imperializm rozwijany od XIX wieku możemy podzielić na cztery etapy: od połowy do końca XIX w., od początku wieku XX do 1945 r., od 1945-1990 i po 1990 r. W pierwszym okresie celem Waszyngtonu było przede wszystkim umocnienie swoich wpływów w Ameryce Północnej oraz rozszerzenie ich na obszarze Ameryki Środkowej, z zapewnieniem sobie swobodnego wyjścia do interwencji na obszarze Oceanii (Filipiny, Hawaje, Kuba). Agresje militarne dokonywane były na małą skalę (np. Haiti Nikaragua, Honduras). Okres drugi to czas umacniania hegemoni USA w panregionie amerykańskim z wykorzystaniem siły militarnej w długotrwałych interwencjach (np. Meksyk, Dominikana, Haiti). Trzeci etap amerykańskiego imperializmu obejmował szeroko zakrojone pod względem geograficznym agresje obejmujące nie tylko Amerykę Łacińską ale także Azję i Bliski Wschód (np. Korea, Wietnam, Liban). W okresie po 1990 r. amerykańska agresja objęła praktycznie wszystkie kontynenty poza Australią i Antarktydą (m.in. Jugosławia, Somalia, Liberia, Haiti, Irak, Afganistan) i przybrała niespotykaną dotąd skalę. Od początku XIX wieku do początku wieku XXI Stany Zjednoczone dokonały ponad 270 agresji zbrojnych na inne państwa.
Dwukrotna wojna USA z Irakiem (1990 i 2003) i okupacja tego kraju jest wręcz modelowym, podręcznikowym przykładem międzynarodowej agresji (wojny bez wypowiedzenia), której powodem nie były żadne względy humanitarne, lecz wyłącznie interesy amerykańskiego kapitału oraz wytyczne waszyngtońskich celów geopolitycznych. Stany Zjednoczone permanentnie stosują podwójne standardy w dyplomacji, dzięki którym udaje im się narzucać tak w sferze politycznej, jak i medialnej, Pax Americana, układ międzynarodowy z jednym dominującym supermocarstwem, które pełni rolę "światowego żandarma", narzucając swoje standardy polityczne, kulturalne i gospodarcze reszcie świata.
USA potrafią jednym razem nazwać prawdziwą interwencję humanitarną "nieuzasadnioną agresją", a innym regularną wojnę -"misją stabilizacyjną". Warto przypomnieć choćby dwie interwencje humanitarne z lat siedemdziesiątych XX wieku - indyjską w Bangladeszu (1971) i wietnamską w Kambodży (1978). Obie przyczyniły się do uratowania tysięcy niewinnych ludzi, mordowanych przez krwawe reżimy (w Kambodży przez owianego złą sławą Pol Pota). Obie te misje Waszyngton uznał za "nieuzasadnione agresje", atakując przy tym dyplomatycznie w sposób bardzo brutalny Wietnam (próbując nakłonić ChRL do agresji na ten kraj). Warto dodać, że w latach osiemdziesiątych XX wieku Waszyngton popierał pomoc wojskową udzielaną Czerwonym Khmerom przez ChRL. Trudno nie zgodzić się z Noamem Chomskym, który nazwał Stany Zjednoczone "krajem wyjętym spod prawa".
Z jednej strony Ameryka szermuje hasłami pluralizmu, wolności, praw człowieka i demokracji, próbując przeforsować - nierzadko siłą militarną - swój styl życia i system wartości innym państwom i cywilizacjom. Z drugiej jednak strony Amerykanie sami są wiernym zaprzeczeniem ideałów, jakie propagują. Hipokryzja amerykańskiej dyplomacji i propagandy, która jest swego rodzaju pantomimą, odgrywaną przed międzynarodową widownią, sięga bardzo daleko wstecz.
Jedną z najbardziej rażących, cynicznych manipulacji międzynarodową opinią publiczną oraz haniebnymi działaniami władz USA były potężne bombardowania i agresja amerykańska na Kambodżę (1969-1970). Warto przypomnieć pokrótce słynny rozkaz Richarda Nixona, który Henry Kissinger przekazał swojemu doradcy, późniejszemu dowódcy Połączonych Sił Zbrojnych NATO w Europie płk. Alexandrowi Haigowi. Rozkaz ów nakazywał, aby amerykańskie wojsko użyło "wszystkiego, co lata, przeciwko wszystkiemu, co się rusza". Jak się dziś oblicza, na Kambodżę USA w czasie wykonanych 3630 bombardowań. Amerykańskie lotnictwo zrzuciło wówczas więcej bomb, niż podczas działań aliantów na wszystkich frontach w trakcie II wojny światowej (sic!). Nie da się już dziś ukryć, że to właśnie działania Waszyngtonu przyczyniły się do w przejęcia władzy przez Czerwonych Khmerom w tym kraju i wymordowaniu ponad dwóch milionów jego obywateli
Innym bolesnym, a jednocześnie bardzo wyrazistym przykładem hipokryzji amerykańskich elit niech będzie eksterminacja (dosłownie) rdzennej ludności Ameryki Północnej. Władze Stanów Zjednoczonych doprowadziły do wymordowania 13 mln autochtonów Ameryki Północnej. W 1900 roku w na teranie tego państwa żyło już jedynie ok. 250 tysięcy Indian. W trakcie eksterminacji rdzennej ludności władze amerykańskie doprowadziły do złamania blisko 400 traktatów pokojowych, lub o zawieszeniu broni. USA mają na koncie całkowite zniszczenie największej liczby narodów i grup etnicznych w całej historii świata. W 1924 r. Indianom przyznano prawa wyborcze, jednak nie ocaliło ich to od dalszych działań eksterminacyjnych, jak np. przymusowa sterylizacja kobiet w latach siedemdziesiątych XX wieku.
Ostatnim podanym tu przykładem amerykańskich kłamstw i manipulacji, kryjących się pod mile brzmiącym płaszczem praw człowieka, będą stosowane na szeroką skalę tortury przez siły zbrojne i służby specjalne Stanów Zjednoczonych. W październiku 2010 r. portal internetowy Wikileaks opublikował tysiące dokumentów dotyczących m.in. agresji na Irak, z których wynika, że amerykańscy żołnierze i funkcjonariusze służb specjalnych stosowali na szeroką skalę morderstwa i tortury, także wobec ludności cywilnej. Amerykanie dopuszczali się zabijania cywilów na punktach kontroli granicznej i podczas prowadzonych operacji. Obcinali ludziom palce, polewali ich kwasem, razili prądem, podtapiali, szczuli psami, stosowali różne formy perseweracji sensorycznej i dziesiątki innych wymyślnych, zbrodniczych działań, których nie powstydziliby się hitlerowscy zbrodniarze w obozach śmierci.
Warto uważnie śledzić amerykańską retorykę wojenną. Ciekawe zdanie wygłosił John McCain, który wraz z Newtem Gingrichem w 2006 r. nazwali konflikt bliskowschodni początkiem trzeciej wojny światowej. McCain, późniejszy kandydat na prezydenta powiedział m.in. "Musimy pomóc naszym europejskim sojusznikom zrozumieć, że jest to obecnie największe wyzwanie z jakim mieliśmy do czynienia na Bliskim Wschodzie".
Waszyngton bardzo często stara się "pomagać zrozumieć" swoim sojusznikom wiele kwestii geopolitycznych... Zwłaszcza jeśli są one zbieżne z interesami amerykańskiego kapitału i hegemonistycznymi dążeniami amerykańskiej demoliberalnej geokultury. Amerykańskie interesy polityczne często są przedłużeniem ekspansji ekonomicznej, opartej na przesuwaniu granic kapitalistycznego systemu-świata, którego centrum stanowi system anglosaski.
Obłudne jest przekonywanie opinii publicznej do zewnętrznego wspierania działań odśrodkowych, czy wręcz do agresji na państwa oskarżane przez USA jako "niedemokratyczne", podczas gdy Waszyngton bez zmrużenia oka współpracuje choćby z tak bardzo "demokratyczną" Arabią Saudyjską. Trzeba jasno podkreślić, iż w państwach, gdzie społeczeństwo ma ograniczony, bądź niewielki wpływ na to robi władza, zmiany mogą być dokonywane tylko i wyłącznie przez siły odśrodkowe. Społeczeństwa muszą same chcieć zmian, demokracji, czy każdej innej formy rządów. Nie mogą one być narzucane siłą z zewnątrz w imię hegemonistycznych interesów transnarodowego kapitału czy imperialnych dążeń systemu anglosaskiego.
Nowy wyścig zbrojeń
Zapoczątkowany przez Stany Zjednoczone projekt obrony przeciwrakietowej (MD, od: Missile Defense), upowszechniony w Polsce pod publicystyczną nazwą "tarczy antyrakietowej", jest modelowym przykładem wykorzystywania instrumentów wojny sieciowej do przeforsowywania najbardziej militarystycznych planów w historii.
Współcześnie - nieco paradoksalnie -broń ofensywna (np. strategiczne rakiety balistyczne z głowicami jądrowymi) pełni rolę obronną (vide: doktryna odstraszania nuklearnego). Natomiast broń defensywna (np. systemy przeciwrakietowe) służy zdobyciu możliwości przeprowadzenia skutecznego ataku. W przypadku wypracowania skutecznego systemu MD i przy preponderancji amerykańskiej w dziedzinie broni konwencjonalnej, dawałby on Stanom Zjednoczonym możliwość przeprowadzenia nieskrępowanego ataku na każdy z krajów nie podzielających "amerykańskiego snu o wolności", bez zagrożenia uderzeniem odwetowym z użyciem broni masowego rażenia na siły USA. Skuteczny, strategiczny system przeciwrakietowy zablokowałby wielu krajom możliwość powstrzymania ewentualnej interwencji USA w regionie.
Koncepcja MD podważa w sensie teoretycznym doktrynę MAD (Mutually Assured Destruction - doktryna wzajemnie zagwarantowanego zniszczenia). W obliczu podważenia doktryny równowagi sił, nie dziwi więc fakt sprzeciwu Federacji Rosyjskiej i wielu innych państw wobec planów amerykańskich. MD jest odbierana w krajach negujący obecny porządek światowy jako próba konserwacji na dekady ładu międzynarodowego z geostrategiczną i geopolityczną supremacją systemu anglosaksońskiego. Nie da się ukryć, że Stany Zjednoczone przez budowę systemu obrony przeciwrakietowej będą starały się uzyskać dominację w zbrojeniach jądrowych zarówno nad Rosją, jak i ChRL. Innym aspektem wprowadzenia systemu MD jest groźba konwencjonalizacji broni jądrowej. W obliczu braku zagrożenia atakiem odwetowym, mogłaby ona stać się w rękach sztabowców jeszcze jedną bronią pola walki.
Pytanie o cel umieszczenia bazy systemu MD w Polsce dotyczy przede wszystkim podmiotu politycznego, którego miałaby dotyczyć taka obrona. Mówi się o trzech wariantach: obronie USA, obronie Europy (europejskich krajów NATO) i obronie Polski. Pierwszy przypadek nie wchodzi raczej w grę ze względu na fakt, iż ani z Bliskiego Wschodu, ani z Azji Południowo-Wschodniej optymalny tor ewentualnego ataku rakietowego na terytorium USA nie przebiega w pobliżu naszego kraju. Obrona Polski za pomocą antyrakiet GBI stacjonujących na terytorium naszego państwa jest przy obecnych możliwościach technicznych nierealna. Minimalny czas reakcji instalowanych obecnie w Kalifornii, czy na Alasce antyrakiet wynosi ok. 2 minuty. Jest to czas wystarczający na odparcie ataku zza Oceanu, ale w przypadku ataku z mniejszej odległości wystarczające są inne, tańsze systemy.
W przypadku obrony Europy potrzebny jest bardziej złożony system składający się z o wiele większej liczby różnorodnych ogniw dostosowanych do określonych parametrów ewentualnego ataku. Unia Europejska powinna tworzyć własny system obrony przeciwrakietowej w porozumieniu ze swoim najważniejszym strategicznym sojusznikiem, czyli Rosją. Wspólny, kontynentalny system przeciwrakietowej, obejmujący obszar od Lizbony po Władywostok, ma szanse stać się realnym instrumentem nowego systemu bezpieczeństwa na obszarze Eurazji.
"Standard liberalny" jako zagrożenie dla przyszłości Europy
Geopolityka nie zajmuje się wprost aksjologią. Przedmiotem jej badań jest jednakże warstwa cywilizacyjna, która jest nieodłącznym elementem globalnej rzeczywistości politycznej. W związku z tym, pozwolimy sobie tutaj na poruszenie najważniejszych naszym zdaniem problemów związanych z wartościami, będącymi fundamentem cywilizacji europejskiej.
Obecnie aksjologicznym kręgosłupem integrującej się Europy stał się zachodni liberalizm. Z punktu widzenia geopolityki nie stanowiłoby to tak dużego zagrożenia, gdyby ta norma kulturowo-cywilizacyjna została ograniczona tylko i wyłącznie do zachodniej Europy, czyli tzw. Abendlandu. Problem pojawił się wyraźnie wraz z rozszerzaniem się granic Unii Europejskiej, jej ewoluowaniem w kierunku bardziej scentralizowanym oraz zarysowującą się emancypacją wobec systemu anglosaskiego i otwarciem się na szerszą współpracę z obszarem poradzieckim i światem islamu. Niebagatelną sprawą jest także kompromitacja liberalnego systemu wartości w obliczu prób narzucania go siłą w myśl szalonej idei "końca historii" i sztucznego uszczęśliwiania innych cywilizacji.
Należy podkreślić, iż obecny kształt systemu praw człowieka jest wytworem tylko i wyłącznie cywilizacji anglosaskiej. Ani cywilizacja rosyjska, ani wielkie cywilizacje Wschodu nie brały udziału w jego tworzeniu. U stóp liberalnej normy kulturowej stanęła zideologizowana świadomość sformatowana w pełni antropocentrycznie. Centrum wszechświata zajął człowiek, jednostka. Problem, jaki legł u podstaw integrującej się Europy, polega na fakcie, że "standard liberalny", stał się dziś głównym punktem odniesienia i swego rodzaju kanonem w polityce międzynarodowej. Jest on proponowany przez mocarstwa świata zachodniego jako jedyny możliwy system dla życia wszystkich narodów. Odrzucone zostało tym samym prawo do wolności sumienia w sferze religijnej człowieka.
Ani globalizacja, ani procesy integracyjne Europy nie usprawiedliwiają prób budowania zjednoczonego kontynentu w oparciu tylko i wyłącznie o jeden projekt cywilizacyjny. Próba bowiem stworzenia czegoś na kształt "globalizacji kierowanej" jest poważnym błędem.
Jeden z ważniejszych współczesnych problemów - terroryzm nie powinien być rozpatrywany tylko i wyłącznie przez pryzmat konfliktu religijnego, zwłaszcza jako "zderzenie cywilizacji chrześcijańskiej i muzułmańskiej", co często starają się przeforsować anglosascy teoretycy. Problem ten ma głębokie podłoże aksjologiczne i polityczne, wynikające m.in. ze starcia obrońców wartości tradycyjnych i religijnych z nowym porządkiem światowym, budowanym w oparciu o antysakralne wartości liberalne.
Liberalizm zawęził ideę wolności tylko i wyłącznie do wolności wyboru, co sprowadza się do wolności wyboru także zła. "Standard liberalny" odrzuca normatywną aksjologię, kluczową wartość Tradycji, absolutyzuje jednostkę i prowadzi w istocie rzeczy do duchowego i moralnego relatywizmu. Pojęcia dobra i zła zostają rozmyte, a ich miejsce zajmuje "idea autonomii moralnej" czy też "pluralizmu moralnego". Za fasadą praw człowieka kryje się jednak przemoc, która bywa często używana w imię politycznego konformizmu. Liberalizm narzuca wyższość praw człowieka nad interesami społeczeństwa
Istotą poruszanego tu problemu jest ograniczenie współczesnych odwołań, dominującego w Unii Europejskiej modelu kulturowego, przede wszystkim do wartości ukształtowanych w dobie Oświecenia. Zamknięcie tego modelu w obrębie tylko "idei praw człowieka" ukształtowanych przez zachodnich filozofów, na pierwszym miejscu wysuwających pogański antropocentryzm, wychodzący z całkowicie utopijnego założenia o dobrej naturze ludzkiej, jest całkowitą antynomią zarówno dogmatyki katolickiej, aksjologii prawosławnej, jak i tradycjonalizmu islamskiego.
Istotą świata policentrycznego jest także policentryzacja modeli kulturowo-cywilizacyjnych. Przykładem harmonijnego współżycia różnych modeli cywilizacyjnych jest współczesna Rosja, która nie narzuca żadnego "standardu rozwoju kulturowego". Cywilizacja wschodniochrześcijańska jest w wielu punktach bliższa tradycyjnym systemom wartości islamu czy buddyzmu niż liberalnej cywilizacji Zachodu. Chrześcijański Wschód oparty na prymacie wartości duchowych nad materialnymi, stawianiem na pierwszym miejscu interesów całości, wspólnoty, kolektywu, społeczeństwa, nad interesami jednostki jest dziś depozytariuszem liczącej się siły cywilizacyjnej, która jest bezcenna dla Zachodu, toczonego chorobą liberalizmu.
Wojna sieciowa made in USA
"Jesteśmy imperium.
Nie imperium w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, czyli opartym na podbojach.
Jesteśmy imperium wpływów".
(gen. Tony Zinni)
Stany Zjednoczone uprawiają politykę w obszarze kultury, którą określić możemy mianem "imperializmu ideologicznego". Amerykańska liberalna geokultura, forsowana nierzadko siłą na prawie wszystkich kontynentach, jest w swojej istocie "kulturą konfliktu" opartą na fundamencie ignorancji. Waszyngtonowi udało się narzucić dużej części świata akceptację swojej roli "globalnego żandarma" dzięki stosowanej na szeroką skalę incepcji. Jest to instrument wojny sieciowej, którego nazwę etymologicznie można wytłumaczyć jako syntezę (a docelowo synergię) dwóch pojęć: infekcji i koncepcji [in(fekcja)+(kon)cepcja]. Istotą incepcji prowadzonej przez Waszyngton jest kształtowanie świadomości poszczególnych społeczeństw w skali globalnej w kierunku bezkrytycznej akceptacji amerykańskiego modelu rozwoju społecznego, gospodarczego i politycznego. Odbywa się to w całkowitej ignorancji wobec tradycji i dorobku cywilizacyjnego sięgających często kilku tysięcy lat wstecz. Incepcja odbywa się za pomocą kultury masowej wytwarzanej w USA, bądź w krajach docelowym dla propagandy wg amerykańskich wzorów.
Kluczowe w amerykańskiej wojnie sieciowej jest wykorzystanie środków masowego przekazu. Najpierw, aby kształtować odbiór wewnątrz kraju, a następnie zagranicą. Stworzony przez "ludzi dobrej woli" z Waszyngtonu system, "sprzedaje" opinii publicznej dowolny przekaz poprzez telewizję i inne media. Amerykanie nie włączają telewizji, żeby uzyskać z niej wiadomości, włączają aby czerpać z niej tanią, łatwą rozrywkę, żeby sobie po prostu "popatrzeć".
Manipulacja rządu amerykańskiego jest tym łatwiejsza, iż obywatele tego państwa mają bardzo niewielką wiedzę o świecie. Profesor Neil Postman z Uniwersytetu w Nowym Jorku dowiódł w swoich badaniach (wyniki zamieszczono w książce pt. (Zabawić się na śmierć"), iż amerykańskie społeczeństwo prezentuje bardzo niski poziom racjonalnego myślenia i racjonalnej dyskusji, czego jednym z głównych powodów jest wpływ elektronicznych środków masowego przekazu na kulturę. Sytuacja została doprowadzona do stanu w którym następuje "rozmowa kultury z samą sobą". Środek przekazu sam w sobie staje się przekazem", uproszczoną metaforą, kształtującą hiperrzeczywistość. Schlebianie najniższym gustom, wręcz ich kreowanie, sprowadzanie wiadomości do skrawków wybiórczych informacji, urywków zdjęć zastępuje całkowicie logiczne myślenie.
W 2006 r. firma Roper Public Affairs na zlecenie towarzystwa National Geographic przeprowadziło badania wiedzy o świecie wśród absolwentów amerykańskich szkół średnich. Badania były przeprowadzone po inwazji USA na Irak i w czasie ciężkiego okresu okupacji tego kraju. Rezultaty tych badań były porażające. 63 proc. ankietowanych nie potrafiła wskazać na mapie Iraku, a 75 proc. Izraela. 72 proc. młodych Amerykanów stwierdziło, że znajomość innych krajów jest niepotrzebna, co potwierdza tylko fakt, że jedynie niecałe 25 proc. obywateli USA posiada w ogóle paszport. Inna sprawa, że ok. 50 milionów Amerykanów jest przekonanych, iż w czasie ich życia nastąpi koniec świata..
Idea "kształtowanego odbioru" w amerykańskiej wojnie sieciowej
W ramach wojen sieciowych Stany Zjednoczone szeroko posługują się instrumentami z dziedziny działań psychologicznych zaliczanych do idei tzw. "kształtowanego odbioru". Jednym z przykładów takich działań była agresja militarna NATO na Jugosławię w 1999 r. W skład kształtowania odbioru wchodzą wszelkie metody mające na celu wpływania na określone grupy społeczne. Zaliczamy do nich m.in. strategię informacyjną (ang. public diplomacy), mającą na celu przekonywanie - przede wszystkim własnej opinii publicznej - co do celowości danych działań (w przypadku agresji na Irak były to działania propagandowe mające przekonać społeczeństwo o posiadaniu i produkcji broni masowego rażenia przez władze tego kraju), operacje psychologiczne (ang. PSYOPS), czyli działania skierowane do wpływania na zagraniczną opinię publiczną przy walnym wykorzystaniu massmediów (możemy mówić o "białych" i "czarnych" operacjach, z których te pierwsze operują społecznie akceptowanymi metodami - ulotki, plakaty, audycje w stacjach radiowych i telewizyjnych nadających przekaz pozytywny, natomiast te drugie działają podstępem, manipulacją i mistyfikacją, czego przykładem może być działalność Radia "Tikrit" z czasów inwazji na Irak w 2003 r.), dezinformację (podawanie do opinii publicznej w kraju i zagranicą informacji sfabrykowanych lub częściowo tylko nieprawdziwych lub "jedynie" zmanipulowanych) oraz operacje niejawne.
Amerykańska "nauka o stosunkach międzynarodowych" to w dużej mierze wtórny rynek idei, będący selektywnym wyborem szeregu koncepcji geopolitycznych, odpowiednio dostosowanych do potrzeb współczesnej polityki zagranicznej USA. Zresztą poziom prac z zakresu szeroko pojętych nauk politycznych tworzonych w USA na skalę masową nierzadko nie wychodzi poza poziom wykładów nauczycieli szkół średnich w Europie. Jednak jest to instrument bardzo skuteczny, wspomagany przez wykreowane autorytety (np. George Friedman czy Zbigniew Brzeziński), pozwalający na zapładnianie umysłów intelektualistów, dyplomatów, dziennikarzy itd. na całym święcie w myśl powiedzenia: "najlepszym sposobem na przewidzenie przyszłości jest jej stworzenie". Modelowym przykładem takiej strategii jest książka szefa STRATFOR-u pt. "Następne sto lat".
Promocja praw człowieka po amerykańsku
"Amerykanie to jedyna nacja w historii, która przeszła bezpośrednio z etapu barbarzyństwa bez przechodzenia przez fazę cywilizacji".
(George Clemenceau)
W 1946 r. amerykańskie siły zbrojne założyły w Panamie tzw. Szkołę Ameryk (SOA, od: School of the American; hiszp. Escuela de las Americas), przeniesioną w 1984 r. do Fort Benning w stanie Georgia w Stanach Zjednoczonych. Ośrodek ten miał być oficjalnie centrum szkolenia elit politycznych wojskowych Ameryki Łacińskiej, pozwalając na promowanie praw człowieka oraz "wartości demokratycznych". Szkolenia w szkole obejmowały techniki wywiadowcze, elementy wojny psychologicznej oraz działań nieregularnych (w tym stricte terrorystycznych). Słuchacze uczeni byli wielu "pożytecznych umiejętności", od organizowania zamachów stanu, po stosowanie wyrafinowanych tortur i wykonywanie egzekucji. Obok zajęć z obrony praw człowieka oczywiście. Po odbyciu kursu w tej szkole jego uczestnicy wracali do swoich ojczyzn wcielając w życie amerykańskie wartości. Co czwarty oficer chilijskiej bezpieki w czasach dyktatury gen. Augusto Pinocheta szkolony był w SOA. Wśród wychowanków amerykańskiej szkoły wolności byli także m.in. Roberto D’Aubuisson, dowódca komand śmierci z Salwadoru, który wcielając w życie "ideały made in USA" wymordował 75 tysięcy ludzi, dyktator Gwatemali Efrain Rios Montt i szereg oficerów D-2, wywiadu wojskowego tego kraju, a także np. inny słynny zbrodniarz Manuel Norwega z Panamy. Były prezydent Panamy Jorze Illueca słusznie nazwał działalność tej "szkoły", będącej "przedłużeniem amerykańskiej polityki zagranicznej", największym źródłem destabilizacji w Ameryce Łacińskiej.
W 2000 r. Szkoła Ameryk, pod naciskiem szeregu organizacji broniących praw człowieka miała zostać zlikwidowana. Zmieniła się jednak tylko etykietka. SOA została przemianowana na Instytut Współpracy w Zakresie Bezpieczeństwa na Zachodniej Półkuli (WHISC, od: Western Hemisphere Imtitute for Security Cooperation). W 2004 r. ze szkoleń w tej placówce zrezygnowały Argentyna, Boliwia, Kostaryka, Urugwaj i Wenezuela.
Unia Europejska - samodzielny podmiot geopolityczny?
"Dla nas, Francuzów, gra idzie o to, żeby Europa się zjednoczyła, żeby stała się europejska.
Europejska Europa oznacza, że może ona istnieć sama dla siebie, innymi słowy, na międzynarodowej arenie ma własną linię polityczną".
(gen. Charles de Gaulle)
"Europa zwycięży ojczyzny, które ją rozszarpują"
(Pierre Drieu La Rochelle)
Unia Europejska, mimo ratyfikacji traktatu lizbońskiego, nie jest w stanie samodzielnie, w sposób zintegrowany prowadzić własnej polityki zagranicznej, ani tym bardziej organizować subkontynentalnego systemu bezpieczeństwa. Wynika to z jednej strony z defragmentacji politycznej Wspólnoty, która jest wynikiem partykularyzmów narodowych, sięgających korzeniami XIX wieku, a z drugiej strony, wynika z działań zewnętrznych, obliczonych na przeciwstawienie sobie głównych mocarstw kontynentu. Niebagatelnym czynnikiem uniemożliwiającym w praktyce samodzielne decydowanie przez Europejczyków o losach swojej supraojczyzny jest stacjonowanie baz wojskowych Stanów Zjednoczonych na subkontynencie europejskim, w tym amerykańskiej broni jądrowej (sic!). Bez wycofania obcych wojsk z Europy nie będzie mowy o żadnej realnej polityce europejskiej.
Duża część amerykańskich elit, wbrew temu co zawiera oficjalny przez dyplomacji USA, wypowiada się otwarcie w duchu antyeuropejskim. Nie tylko odbierają Unii Europejskiej podmiotowość geopolityczną, dzieląc jej członków, ale także atakując poszczególne państwa. Jednym z najostrzej atakowanych amerykańskich polityków krajów europejskich jest bez wątpienia Francja. Ojczyzna Moliera nazywana jest nawet przez znanych i uznanych polityków amerykańskich mianem geopolitycznego przeciwnika. Za przykład niech posłużą takie wypowiedzi polityków nurtu neokonserwatywnego zza Oceanu jak Thomas L. Friedman. W swoim artykule pod znamiennym tytułem "Nasza wojna z Francją" (Our War With France) zamieszczonym na łamach dziennika "New York Times" nazwał Francję mianem "wroga" Stanów Zjednoczonych. Istotą polityki amerykańskiej wobec Europy, jej newralgiczną struną są działania mające na celu nie dopuszczenie do stworzenia porozumienia najważniejszych mocarstw subkontynentu - Francji i Niemiec z rosyjskim ośrodkiem siły.
Myśl polityczna i geopolityczna związana z ideą zintegrowanej i niezależnej od USA Europy ma bogatą tradycję i jest nadal szeroko reprezentowana. Do jednych z ciekawszych teoretyków w tym zakresie zaliczyć możemy takie postaci jak m.in. Richard Coudenhove-Kalergi, Otto von Habsburg, Denis de Rougemont, Ernst Jünger, Alain de Benoist, Leopold Ziegler, Jean Mabire, Karl Anton Rohan, Adriano Romualdi, Jean Thiriart, Guillaume Faye, Józef Retinger, Julius Evola, Oswald Mosley, Otto Strasser, Marco Tarchi, Gilbert Sincyr, Maurice Bardeche, Martin Schwarz, Robert Steuckers, Pierre Krebs, Bernhard Schaub, Norman Lovell, Oswald Spengler, Luc Pauwels, Ernst Mila, Lucien Favre, Dario Durando, Amaud Guyot-Jeannin, Marcus Bauer, Louis Sorel, Jean Parvulesco, Jean-Marc Vivenza, Luc Michel, Christian Bouchet czy Jean-Marc Vivenza. Warto pamiętać o tym dorobku intelektualnym, który pozwala myśleć w kategoriach i interesach całego naszego kontynentu, a nie tylko w ramach wąskich partykularnych interesów narodowych, które nierzadko stają się zakładnikiem racji mocarstw zamorskich.
"Nowa" i "stara" Europa
Od czasu drugiej agresji USA na Irak w 2003 r. dyplomacja amerykańska wspierana przez potencjał propagandowy tego kraju rozpoczęła niebezpieczną operację informacyjną przeciw Europie, prowadzoną w kanonie wojny sieciowej. Ówczesny sekretarz stanu USA Donald Rumsfeld dokonał błyskotliwego podziału subkontynentu europejskiego na "starą" i "nową" Europę. Ta pierwsza, której trzon stanowią Francja i Niemcy, opowiedziała się przeciwko awanturniczej i militarystycznej polityce Waszyngtonu. Owa nowa Europa składa się z państw przyjętych do NATO po 1989 r., które ochoczo przyłączyły się do amerykańskiej agresji, pełniąc mniej lub bardziej świadomie rolę poputczikow Atlantyku. Później owo grono zostało także rozszerzone na większość krajów europejskich, uznających "amerykańskie przywództwo " na świecie.
Państwa "nowej" Europy - co ciekawe z punktu widzenia geopolityki - leżą w południkowym pasie, rozciągniętym między Estonią a Albanią. Jest to obszar w geopolityce nazywany Pasem Środkowym, który stanowi miękkie podbrzusze Europy i bardzo istotny obszar stanowiący bramę do Heartlandu od strony Peninsuli. Inteligentne, dyplomatyczne rozgrywanie tego obszaru przez USA - w myśl koncepcji amerykańskich neokonserwatystów -powoduje rozbijanie Unii Europejskiej od wewnątrz. Koncepcja rozmieszczenia amerykańskich baz wojskowych (choćby tylko symbolicznych) na terenie Pasa Środkowego jest wyraźnym oznaczeniem stref wpływów i bardzo niebezpiecznym sygnałem dla Europy. Oznacza to bowiem nie tylko geopolityczny podział subkontynentu europejskiego, ale i głęboką ingerencję imperium morskiego w serce kontynentu, obliczoną na opanowanie bram do Heartlandu.
Polityka systemu anglosaskiego wobec Europy prowadzi w istocie do jej dezintegracji. W przypadku postępowania tego procesu może być konieczne zahamowanie obecnej formy integracji i przejście do fazy integracji asymetrycznej. Będzie to tworzenie wspólnego europejskiego bloku geopolitycznego przez te ośrodki siły, których celem jest prowadzenie przez Europę polityki niezależnej od wpływów USA. Osią tej integracji będą Francja i Niemcy, a także np. Hiszpania i Włochy. Nowa forma integracji - będąca odpowiedzią na agresywną politykę USA - będzie wymuszała bliższą współpracę z Rosją jako ważnym mocarstwem kontynentalnym. Budowa Nowej Europy wymaga stworzenia silnego kręgosłupa strategicznego, którego rdzeniem jest oś Paryż-Berlin-Moskwa.
Perspektywy współpracy Unii Europejskiej i Federacji Rosyjskiej
"Konkurentem Europy nie jest Rosja, lecz Ameryka i Azja Warunkiem sukcesu Unii Europejskiej w globalnej konkurencji jest sojusz z Moskwą"
(Gerhard Schroeder)
Oba podmioty geopolityczne - Unia Europejska i Federacja Rosyjska - posiadają wspólne interesy, w dużej mierze determinowane czynnikami geograficznymi, ale także zasadzające się głęboko we wspólnej europejskiej historii, kulturze i cywilizacji. Dzieje Rosji potwierdzają silny pierwiastek europejski w jej rozwoju. Z jednej strony w początkach silne wpływy normańskie, z drugiej olbrzymi wpływ Cesarstwa Wschodniorzymskiego (Bizancjum), dzięki któremu przetrwał wspaniały dorobek kultury greckiej, następnie budowa imperium rosyjskiego z dużą rolą importu kultury zachodniej (od Piotra I), wskazują na bardzo wiele cech integrujących rosyjski ośrodek siły z zachodnią częścią kontynentu eurazjatyckiego.
Rosja w toku swoich dziejów wytworzyła jednak swój odrębny świat, swoją osobną cywilizację, niezależną od modelu zachodnioeuropejskiego i innych modeli kulturowo-cywilizacyjnych Eurazji. Jej ważną rolą była budowa pomostu między cywilizacją europejską a cywilizacjami Wschodu. Rosja stała się na swój sposób syntezą wielkich cywilizacji świata. Jedną z najciekawszych współczesnych rosyjskich koncepcji geopolitycznych dotykających tych problemów jest teoria Rosji-wyspy autorstwa Wadima Cymburskiego.
Dotychczasowy model współpracy między Unią Europejską a Federacją Rosyjską, osadzający się w sferze prawnej na Porozumieniu o Partnerstwie i Współpracy (PCA) z 1997 roku czy tzw. mapach drogowych wspólnych przestrzeni UE-Rosja z 2005 r., jest zupełnie nie wystarczający. Jednymi z ważniejszych pól współpracy kontynentalnej powinna być szeroko pojęta modernizacja, obejmująca transfer technologii, głęboką współpracę sektorów przemysłu oraz działów nauki i techniki. Powinna ona objąć najważniejsze działy gospodarki ery informacyjnej, od technologii komputerowych, poprzez przemysł maszynowy, farmaceutyczny, tworzenie autostrad informacyjnych, na sektorze kosmicznym skończywszy.
Konsolidacja potencjałów w zakresie eksploracji przestrzeni kosmicznej pozwoliłaby UE i FR na znaczne zmniejszanie "luki informatycznej" w stosunku do Stanów Zjednoczonych, znacznie szersze wykorzystanie technologii kosmicznej w ramach Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa oraz w Europejskiej Polityce Bezpieczeństwa i Obrony oraz zapewnienie niezależności strategicznej Nowej Europie.
Jednym z koniecznych elementów dynamicznej gospodarczej współpracy unijno-rosyjskiej jest przede wszystkim zniesienie wiz dla obywateli Federacji Rosyjskiej oraz zniesienia wewnętrznych ceł i ustalenia wspólnej ich stopy na zewnątrz, a w przyszłości wprowadzenia swobodnego przepływu ludzi, towarów i usług na obszarze od Atlantyku do Pacyfiku.
Zarówno Unię Europejską, jak i Rosję łączy konkurencja gospodarcza z dwoma najsilniejszymi ośrodkami siły współczesnego świata -USA i Chinami. UE i Rosja powinny stanowić wspólnie jeden "technobiegun", będący w stanie konkurować z biegunem anglosaskim. Stąd tak ważne jest tworzenie równoleżnikowych połączeń na kontynencie eurazjatyckim, zarówno w sensie korytarzy transportowych (Madryt-Paryż-Berlin-Warszawa-Moskwa), jak i korytarzy informacyjnych (infostrad), przy budowie których pomocne mogą być sieci rurociągów.
Jak wskazują procesy historyczne, bardziej złożoną formę integracji politycznej winny poprzedzić głębsze procesy integracji gospodarczej i szeroka wymiana kulturalna, które pozwalają na zbudowanie trwałej wspólnoty. Tworzenie wspólnych unijno-rosyjskich strategicznych inicjatyw biznesowych pozwoli nie tylko skonsolidować kontynent eurazjatycki, ale także pozwoli na rozszerzenie wpływów Bloku Kontynentalnego m.in. na Afrykę, czy w stronę wybrzeży Oceanu Indyjskiego.
Nowy europejski porządek
Istotą współpracy Unii Europejskiej i Rosji powinno być docelowo stworzenie wspólnej przestrzeni strategicznej, czyli - inaczej mówiąc - kontynentalnego systemu bezpieczeństwa, który z racji swojej rozległości geograficznej winien być uzupełniony o podsystemy regionalne. Szeroka integracja polityczna powinna objąć także sferę informacyjną oraz znacznie bardziej dynamiczną współpracę sektorów siłowych obu tych podmiotów. Nowy system powinien być całkowicie niezależny od NATO i jakiegokolwiek wpływu systemu anglosaskiego. Nowa Europa w zakresie polityki obronnej powinna opierać się wyłącznie na zasobach kontynentu eurazjatyckiego.
Dotychczasowy system bezpieczeństwa globalnego, a nawet tylko europejskiego, opartego z jednej strony na OBWE, a z drugiej na Radzie NATO-Rosja jest już zupełnie nie wystarczający. Świadczy o tym m.in. cały czas napięta sytuacja na Bałkanach, nierozwiązana sprawa Republiki Naddniestrzańskiej, Republiki Cypru Północnego, a także niedawna agresja Gruzji na Osetię Południową (sierpień 2008). Palącą kwestią stała się konieczność stworzenia systemu bezpieczeństwa niezależnego od jakiegokolwiek mocarstwa spoza naszego kontynentu.
Dominującą organizacją polityczno-wojskową w Europie jest obecnie NATO, w której pierwsze skrzypce gra oczywiście triumwirat: USA, Kanada i Wielka Brytania. Taki stan rzeczy jest absolutnie nie do przyjęcia dla środowisk, którym bliska jest idea Zjednoczonej Europy, ponieważ nie tylko utrudnia, ale wręcz uniemożliwia samodzielność Europy w zakresie polityki obronnej i bezpieczeństwa. Sojusz Północnoatlantycki stracił swoją rację bytu po 1991 r. Obecnie Europa nie potrzebuje amerykańskiej "opieki", która w istocie sprowadza się do realizacji programu amerykańskiej geopolityki i interesów koncernów zbrojeniowych USA.
Wzmocnieniem potencjału integrującej się Europy powinny być europejskie siły zbrojne. Pierwszym krokiem ku emancypacji Europy w zakresie obronności i bezpieczeństwa temu było porozumienie zawarte w 1999 r. w Waszyngtonie znane jako "Berlin Plus". Formuła wypracowana wówczas miała umożliwić siłom europejskim dostęp do zasobów sztabowych NATO, pomocnych w realizacji zadań pokojowych, prowadzonych bez udziału wojsk USA. Czas pokazał jednak, że przeszkodą ku realizacji tego porozumienia jest nie tylko cywilno-wojskowa biurokracja, ale przede wszystkim szeroko prowadzona, ofensywna polityka Sojuszu Północnoatlantyckiego. Próba tworzenia trzonu europejskich sił zbrojnych prowadzona jest obecnie o tzw. grupy bojowe Unii Europejskiej, które osiągnęły gotowość operacyjną w 2007 r. Ich rola jest jednak symboliczna z uwagi na ograniczenia użycia, które mieszczą się wyłącznie w ramach misji petersberskich, obejmujących misje pokojowe, zarządzanie sytuacjami kryzysowymi czy zadania humanitarne.
Podstawowym czynnikiem, który jest konieczny do wzmocnienia europejskiego potencjału militarnego jest stworzenie niezależnego od natowskiego systemu łączności oraz zapewnienia niezależnego transportu strategicznego (lotniczego i morskiego) siłom zbrojnym UE. W przyszłości jednym z kluczowych wyzwań będzie budowa europejskiego systemu obrony antyrakietowej, a także wojskowy program kosmiczny. W obu tych sferach niezwykle korzystna dla Unii Europejskiej może okazać się współpraca z Federacją Rosyjską i wspólna realizacja programów wojskowych, oparta m.in. na szerokiej współpracy koncernów zbrojeniowych obu podmiotów. Oczywiście warunkiem sine qua non niezależności europejskiej polityki obronnej i bezpieczeństwa jest opuszczenie kontynentu przez amerykańskich żołnierzy.
Osobna kwestia to problematyka odstraszania nuklearnego Nowej Europy. Polityka integracji asymetrycznej może spowodować, iż na zjednoczonym kontynencie jedynie dwa państwa będą dysponowały na swoim terytorium tym rodzajem broni (Francja i Rosja). Nie można wykluczyć potrzeby dywersyfikacji broni nuklearnej, przynajmniej w odniesieniu do Niemiec, tak aby główna oś Europy (Paryż-Berlin-Moskwa) stała się bardziej komplementarna.
"Rosję i Amerykę rozdzielają oceany, Rosję i Niemcy rozdziela wielka historia"
(Michael Stürmer)
"Historia, tak jak oceany, nie tylko rozdziela, ale i łączy.
Ważne, aby prawidłowo interpretować tę historię".
(Władimir Putin)
Władimir Putin, jako prezydent Rosji, przemawiając w Bundestagu we wrześniu 2001 r. mówił m.in. "sądzę, że Europa w dłuższej perspektywie będzie mogła cieszyć się sławą potężnego i niezależnego ośrodka polityki światowej jedynie wówczas, jeśli połączy swe środki z rosyjskimi zasobami ludzkimi, terytorialnymi i surowcowymi, jak również z potencjałem ekonomicznym, kulturalnym i wojskowym Rosji". Z kolei na łamach jednego z niemieckich dzienników w październiku 2010 r. stwierdził - już jako premier FR - iż Europa powinna prowadzić szeroką współpracę z Rosją (eine russisch-europäische Zusammenarbeit), być powiązana swego rodzaju sojuszem z Federacją Rosyjską, przy czym rdzeniem tego sojuszu powinny być obok Moskwy - Berlin i Paryż. Postawą współpracy powinien zdaniem rosyjskiego premiera stać się wspólny kontynentalny rynek (ein gemeinsamer Kontinentalmarkt). Władimir Putin, przywołując pojednanie francusko-niemieckie, które stało się fundamentem integracji Europy Zachodniej, wskazał, iż partnerstwo Rosji Niemiec i Francji jest pozytywnym elementem dialogu ogólnoeuropejskiego. Dodał przy tym, że naród rosyjski czuł się zawsze częścią rodziny europejskiej, z którą związany jest wartościami duchowymi i kulturalnymi. Zdaniem premiera Federacji Rosyjskiej strategiczne partnerstwo na osi Paryż-Berlin-Moskwa jest fundamentem pod stworzenie Wielkiej Europy rozciągające się od Atlantyku do Pacyfiku, od Lizbony do Władywostoku.
Deterytorializacja współczesnego świata każe rozpatrywać procesy polityczne przez filtr, nierzadko przedkładający spojrzenie wielkoprzestrzenne nad interesy państw narodowych, poza ramy tradycyjnych suwerennych państw. Państwa narodowe definiować raczej należy jako węzły określonej sieci i rozpatrywać ich interesy w ramach tejże właśnie sieci. Kluczowymi węzłami sieci kontynentalnej są bez wątpienia Francja, Niemcy i Rosja. Kontynentalna oś biegnąca równoleżnikowo z Zachodu na Wschód, od Lizbony do Władywostoku, wyznacza główny wektor integracji i współpracy na obszarze Eurazji na najbliższe kilkadziesiąt lat.
Celnie zauważył Henri de Grossouvre, jeden z najbardziej znanych propagatorów nowego porządku w Europie, prezes stowarzyszenia o programowo zarysowanej nazwie "Paryż-Berlin-Moskwa" (Association Paris-Berlin-Moscou), iż geopolitycznym celem Stanów Zjednoczonych od końca II wojny światowej, aż do dziś, jest demontaż systemu mocarstw europejskich. Należy się z nim również zgodzić, iż kluczem do obalenia amerykańskiej hegemonii w Europie są działania na rzecz policentryzacji układu międzynarodowego oraz integracja europejska zasadzająca się na strategicznej współpracy z Rosją. Podobne zdanie propaguje inny znany współczesny francuski badacz Marc Rosset. Generalnie Francuzi przodują w warstwie ideowej związanej z utworzeniem geopolitycznej osi Paryż-Berlin-Moskwa, dysponując bardzo żyzną glebą tradycji politycznej w tym kierunku. Warto wspomnieć choćby o ministrze spraw zagranicznych Francji Gabrielu Hanotaux, który w latach 1896-1898, forsował strategiczny sojusz Francji, Niemiec i Rosji, oparty na integracji gospodarczej.
Niedawno sporym zainteresowaniem, w kręgach geopolityków akademickich cieszył się artykuł Siergieja Karaganowa pt. "Związek Europy: ostatnia szansa", który choć celnie wskazywał na szereg wspólnych interesów Unii Europejskiej i Rosji, to jednak pominął całkowicie kluczową problematykę bezpieczeństwa kontynentalnego. Zupełnie bagatelizował także warstwę duchową, nie zważając na fakt, iż potencjał w tym zakresie jest wielkim atutem Rosji.
Blok Kontynentalny jako związek wielkich przestrzeni
Strategiczny sojusz Unii Europejskiej i Federacji Rosyjskiej jest zaledwie wstępem, niezbędnym preludium do stworzenie Bloku Kontynentalnego, jednej z największych, jeśli nie największej koncepcji geopolitycznej w historii świata. Jesteśmy uczestnikami najlepszej w dziejach koniunktury geopolitycznej dla powstania najpotężniejszej lądowej formacji polityczno-przestrzennej *[Pojęcie Bloku Kontynentalnego wprowadził w geopolityce Karl Haushofer, zob. K. Haushofer, Der Kontinnetalblock: Mitteleuropa-Eurasien-Japan, Berlin 1941.].
Istotą współczesnego, największego wyzwania stojącego przed zjednoczoną Europą i Federacją Rosyjską jest połączenie eurazjatyckiej masy kontynentalnej, czyli, mówiąc inaczej, zjednoczenie w metasojuszu kluczowych punktów Heartlandu i Rimlandu, co pozwoli na powstanie najpotężniejszego w dziejach imperium. Powstanie nowej kategorii geopolitycznej pozwoli nie tylko na ostateczne rozbicie dominacji jednego supermocarstwa, ale powrót do klasycznego, międzynarodowego systemu równowagi sił, którego gwarantem będzie Blok Kontynentalny. Z uwagi na heterogeniczny charakter tego geopolitycznego tworu, nie będzie on powieleniem hegemonii talassokratycznej. Nasz kontynent bezsprzecznie stać na odpowiednik amerykańskiej doktryny Monroego.
Procesy geopolityczne mają to do siebie, że mogą być w warstwie oficjalnego przekazu, czy też nawet w warstwie ideologicznej, zamaskowane, przykryte, świadomie, celowo, bądź w wyniku ignorancji, nie zmienia to jednak w żaden sposób ich wewnętrznej logiki i samej dynamiki przestrzeni. Większość analityków rzeczywistości politycznej staje się swego rodzaju zakładnikami bieżących wydarzeń, niezdolnymi do uchwycenia głównego pulsu dziejowego, kluczowych mechanizmów czasoprzestrzennych. Dziś kluczowe procesy geopolityczne warunkują powrót do świata policentrycznego, do międzynarodowej homeostazy, równowagi panującej między wielkimi przestrzeniami.
Warunkiem sine qua non powstania Bloku Kontynentalnego jest polityczne, gospodarcze i militarne uniezależnienie się Europy od systemu anglosaskiego. Nie będzie silnej Europy, jeśli jeden z decydujących głosów będzie miała w niej Wielka Brytania. Należy ją uznać za główny Schiksalsseiten dla systemu kontynentalnego. Stąd tak ważna jest koncepcja integracji asymetrycznej, pozwalająca na głębsze procesy jednoczące wśród głównych państw kontynentu, umożliwiająca odłączenie pojedynczych ogniw od głównego systemu zasilania.
W dobie ponowoczesnej prawdziwie niepodległe mogą być tylko wielkie przestrzenie. W pełni suwerenne może być jedynie gospodarka wielkiego obszaru (Grossraumwirtschaft). Blok Kontynentalny liczyłby ponad 30 mln km kw. i ok. miliarda ludności. Stałby się zatem potężną przeciwwagą dla systemu anglosaskiego oraz chińskiego i indyjskiego ośrodka siły.
Blok Kontynentalny w sposób naturalny powinien dzielić się na megaregiony (supraregiony), będące jego podsystemami. Dziś można wyszczególnić na mapie Eurazji co najmniej siedem perspektywicznych megaregionów: śródziemnomorski, północnowschodnioeuropejski, rosyjski, środkowowschodni (Bliski i Środkowy Wschód), indyjski, chiński oraz japoński. W ramach megaregionów wyszczególniamy makroregiony, np. z megaregionu północnowschodnioeuropejskiego makroregion nordycki czy środkowoeuropejski.
Kluczowymi elementami systemu kontynentalnego są sworznie integracji. Dziś są to trzy główne rdzenie budowane wokół Francji, Niemiec i Rosji. Kluczowy dla Bloku Kontynentalnego jest nie tylko sojusz Unii Europejskiej (przede wszystkim jej głównych sworzni) z Rosją, ale także włączenia do niego Azji Centralnej, Iranu, Turcji i północnej Afryki.
Geopolityka przyszłości
Naturalnym procesem z punktu widzenia geopolityki będzie poszerzenie osi Paryż-Berlin-Moskwa, o Tokio, co stanowić będzie klasyczny równoleżnikowy układ geopolityczny. Stanie się to jednak dopiero możliwe po zakończeniu okupacji Okinawy przez wojska USA. Obecnie podnoszona sprawa przynależności Kuryli jest w istocie problemem sztucznym, z punktu widzenia geopolitycznego nieistotnym, podsycanym skrzętnie przez Waszyngton. W chwili wycofania wojsk amerykańskich z Japonii i odzyskania przez nią pełni suwerenności, Moskwa nie będzie miała interesu w sporze z Tokio i będzie mogła przekazać nawet wszystkie wyspy Japonii. Jednym słowem, Tokio musi przestać spełniać rolę amerykańskiej kolonii i narzędzia anglosaskiej geopolityki.
Projekty japońskiej dyplomacji w stylu budowania "łuku wolności i dobrobytu" (przedstawionego przez Taro Aso), gdzie pod płaszczykiem "wartości uniwersalnych, ogólnie uznawanych w świecie" i "dyplomacji nastawionej na wartość" prowadzona jest brutalna agresja, poszerzająca strefy wpływów bloku morskocentrycznego, są antynomią interesów Kontynentu. Japonia jako azjatycki geopolityczny odpowiednik, równoważnik Wielkiej Brytanii i jednocześnie część zewnętrznego pierścienia Azji (z m.in. Australią, Nową Zelandią, Filipinami) może doskonale uzupełniać siły Kontynentu.
Chiny i Indie to dwa ogromne obszary, osobne panregiony na obrzeżach kontynentu eurazjatyckiego, które stanowią jedne z najważniejszych uczestników systemu globalnego. Chiński ośrodek siły - w odróżnieniu od Indii - jest mocno zintegrowany wewnętrznie pod względem geograficznym (zwłaszcza kluczowe prowincje w dolnym biegu Rzeki Żółtej i Rzeki Niebieskiej). Jest jednak - znów w odróżnieniu od subkontynetu indyjskiego - olbrzymią pustynią duchową, co w perspektywie długookresowej stanowić będzie główny czynnik dezintegracji tego państwa. Jednym z narzędzi dekompozycji tego obszaru może stać się cywilizacja islamu. Chiński ośrodek siły jakkolwiek położony w Eurazji, to jednak w żaden sposób nie może stać się częścią Bloku Kontynentalnego z uwagi na czynniki geograficzne, biologiczne, cywilizacyjne i historyczne.
W przyszłości nie można wykluczyć konfliktu między tymi dwoma ośrodkami siły w Eurazji, gdzie osią sporu będą czynniki strategiczne - rywalizacja o surowce (np. zasoby wody pitnej), czy o poszczególne terytoria, swoiste marchie pograniczne otaczające Chiny (np. Mandżuria, Tybet, Mongolia, Turkiestan Wschodni). Blok Kontynentalny powinien jednak wspierać Pekin w staraniach o podporządkowanie Tajwanu, co osłabiłoby pozycję Waszyngtonu w Azji Południowo-Wschodniej. Walka o zasoby wody pitnej jeszcze w wieku XXI ważnym polem globalnej rywalizacji. Chiny już dziś odczuwają ich niedobór, podczas gdy wielkim rezerwuarem wody jest Syberia. Ważny sworzeń geopolityczny między Blokiem Kontynentalnym a chińskim ośrodkiem siły stanowić będzie Mongolia.
Do subkontynentu indyjskiego należy zaliczyć zarówno Indie jak i Pakistan, który jest pod względem geograficznym nierozerwalną częścią tego obszaru. Powstanie tego państwa z woli Londynu było obliczone wprost na osłabienie indyjskiego ośrodka siły. Dziś Islamabad uzbrojony w arsenał nuklearny, jest jednym z największych sworzni destabilizacji na świecie, co jest zasługą polityki prowadzonej przez system anglosaski. Warto dodać, że rolę Indii w systemie imperium Morza przejęła Australia. Jeśli Indiom uda się zneutralizować Pakistan, będą mogły aktywniej włączyć się w rywalizację z Chinami na Półwyspie Indochińskim, którego już sama nazwa wskazuje na jego geostrategiczne przeznaczenie (bufor między tymi mocarstwami).
Bardzo ważnymi elementami budowy Bloku Kontynentalnego jest umiejętne tworzenie integracji śródziemnomorskiej pod egidą Paryża tak, aby włączenie północnej Afryki w ramy Europy (vide: koncepcje Eurabii, Eurafryki) spowodowało uczynienie Morza Śródziemnomorskiego wewnętrznym jeziorem BK. Osobna sprawa to problem przynależności Gibraltaru. Z punktu widzenia geostrategicznego ważne są zabiegi o przekazanie go pod protektorat hiszpański lub uczynienie nad nim przynajmniej protektoratu międzynarodowego. Pozostawienie tak kluczowego ogniwa strategicznego w bezpośredniej orbicie wpływów imperium morskiego stanowiłoby poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa Europy.
Powodzenie geopolitycznej koncepcji integracji Kontynentu będzie zależało m.in. od doprowadzenia do zawarcia strategicznych sojuszy w konwencji kontynentalnej z Iranem i Turcją oraz szerzej - światem turańskim. Ma to kluczowe znaczenie po pierwsze w stabilizacji regionu czarnomorskiego, po drugie blisko- i środkowowschodniego. Symbolicznie można to przedstawić jako konieczność stworzenia geopolitycznych osi Berlin-Ankara i Moskwa-Teheran.
Turcja powinna zostać przyjęta do Unii Europejskiej, z dwóch powodów. Po pierwsze pozwoliłoby to utrwalić politykę tego państwa w oderwaniu od wpływów USA i umożliwiłoby większy wpływ Unii Europejskiej na proces stabilizacji Bliskiego Wschodu (w miejsce USA). Iran z kolei jest niezwykle ważnym zwornikiem geopolitycznym, rozciągającym się między dwoma wielkimi półwyspami: Anatolijskim i Arabskim oraz Obszarem Bezodpływowym, a Morzem Arabskim. Kontrola nad Półwyspem Anatolijskim i Wyżyną Irańską jest konieczna do oddziaływania na połączenie Morza Śródziemnego z Zatoką Perską (przesmyk syryjsko-mezopotamski), co jest warunkiem koniecznym do efektywnego oddziaływania geopolitycznego na Bliski Wschód.
Stworzenie Bloku Kontynentalnego zapewni tej formacji lądowo-politycznej szeroki Hinterland w obszarach takich jak zasoby surowcowe. Warto jednak pamiętać o potrzebie dbania o Hinterlandtieffe (głębokie zaplecze kontynentalne), którym powinna stać się Afryka jako integralna część Światowej Wyspy, a przy tym obszar obecnie geopolitycznie pasywny. W przyszłości nie można wykluczyć, iż stanie jednak terenem niezbyt nasilonego, ale jednak konfliktu między głównymi blokami geopolitycznymi świata. Przedmiotem sporu będzie eksploatacja surowców naturalnych (vide: chińska ekspansja ekonomiczna na tym kontynencie). Naturalnym procesem byłaby bardziej zorganizowana ekspansja spółek unijno-rosyjskich na terenie Afryki. Warto byłoby powołać wspólny europejski Instytut Afryki, który stanowiłby zaplecze informacyjne ku temu.
Osobnymi obszarami przyszłej rywalizacji geopolitycznej są Arktyka i Antarktyda. Oba obszary mają kluczowe znaczenie jako przyszła baza surowcowa dla panregionów Ziemi. Geopolityczny spór o te obszary pokazuje dokładnie jak bardzo geografia wpływa na życie polityczne. Ocieplający się klimat powoduje topnienie warstwy lodowej, jednocześnie stwarzając technologiczne możliwości eksploatacji surowców naturalnych. Szacunkowe obliczenia wskazują, iż Arktyka skrywa nawet 25 proc. światowych zasobów ropy naftowej i gazu. Obszar ten może stać się doskonałym polem współpracy Nowej Europy, łączącej w strategicznym sojuszu Unię Europejską i Rosję.
Federacja Rosyjska posiada bardzo mocne argumenty geopolityczne związane z roszczeniami terytorialnymi w Arktyce. Zgodnie bowiem z prawem międzynarodowym szelf kontynentalny jest częścią państwa, którego są przedłużeniem. Zarówno Grzbiet Łomonosowa jak i Grzbiet Mendelejewa są przedłużeniem kontynentu eurazjatyckiego i samej Rosji. Wsparcie Rosji przez Unię Europejską i włączenie się Nowej Europy w eksplorację Dalekiej Północy pozwoliłoby zdecydowanie rozszerzyć pretensje terytorialne Kontynentu (grubo ponad 1,5 mln km kw.) i zagwarantować mu bezpieczeństwo energetyczne na długi czas.
Podobnie rzecz ma się w przypadku Antarktydy. Status prawny tego obszaru jest obecnie regulowany przez tzw. Traktat Antarktyczny ratyfikowany w 1961 r. Obszar objęty układem rozciąga się na południe od 60. równoleżnika. Wynika z niego, że Antarktyda nie należy zarówno do żadnego państwa, jak i nie wolno na nim prowadzić działań militarnych. Wiadomo jednak, że od samego początku kilka państw (dokładnie siedem) zgłaszało do Antarktydy pretensje terytorialne. Od 1991 r., czyli od podpisania kolejnego traktatu, nadal obowiązuje moratorium na polityczno-militarne wykorzystanie tego kontynentu (do 2041 r.), lecz - co warte podkreślenia - przyznano w nim prawo do przyszłych terytorialnych roszczeń aż 26 państwom. Strategiczny sojusz Unii Europejskiej i Rosji pozwoliłby z pewnością na bardziej efektywne wykorzystanie zasobów surowcowych Antarktydy dla potrzeb naszego kontynentu.
Dalsza przyszłość warunkować będzie już nie tylko rywalizacją o charakterze geostrategicznym, ale astrostrategicznym. Trwająca obecnie rywalizacja naukowo-technologiczna w zakresie eksploracji kosmosu, w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat doprowadzi do wojskowej rywalizacji o kontrolę orbity okołoziemskiej i Księżyca. Wszystko zgodnie z prawem astrostrategicznym sformułowanym przez płk. Johna Collinsa, będącego trawestacją geopolitycznego prawa Mackindera: "Kto kontroluje przestrzeń okołoziemską, włada Ziemią. Kto posiada Księżyc, ten kontroluje przestrzeń okołoziemską. Kto włada L4 i L5 panuje nad systemem Ziemia-Księżyc".
Punkty libracyjne L4 i L5 stanowią doskonałe miejsce w przestrzeni kosmicznej do zakładania w przyszłości baz wojskowych, z uwagi na fakt równoważenia się w nich siły grawitacyjnej Ziemi i Księżyca. Warto podkreślić, że wskazanie geopolityki są szeroko stosowane w planach politycznego i wojskowego wykorzystania przestrzeni kosmicznej.
W przyszłości Blok Kontynentalny ma szansę stać się głównym rozgrywającym w przestrzeni okołoziemskiej nawiązując rywalizację m.in. z systemem anglosaskim i chińskim ośrodkiem siły.
GEOPOLITYCZNA PRZYSZŁOŚĆ POLSKI
Polska tradycja romantyczna jako antynomia geopolityki
W polskiej tradycji politycznej ostatnich 200 lat dominuje swoista tanatofilia, czyli zamiłowanie do narodowego męczeństwa. Martyrologia stała się rdzeniem polityki historycznej, będącej dominantą polskiej polityki zagranicznej. Stanowi ona swoisty fatalizm, który redukuje niemal całkowicie racjonalne myślenie. Geopolityka uczy, że przecenianie własnych sił prowadzi wprost do katastrofy. Przestrzeń zawsze upomina się o swoje prawa. Polski establiszment nie zapomniał tej dewizy. On jej nigdy nie przyswoił. W Polsce nie uprawiano i nie uprawia się polityki realnej, ponieważ ta nie może być odseparowana od geopolityki. Polskie elity wolą żywić się fantasmagoriami niż zrozumieć na czym polega istota globalnej rywalizacji. Stąd od kilkuset lat na arenie międzynarodowej Polacy ponoszą klęskę za klęską, nie potrafiąc znaleźć swojej przestrzeni politycznej.
Przełom ustrojowo-polityczny roku 1989 r. rozpoczął kolejny "romantyczny" rozdział polskiej historii. Dwie dekady III RP w zakresie kształtowania elity intelektualnej i politycznej są jedynie powielaniem starych schematów myślowych. Polska polityka od czasu do czasu zmienia swój styl, jak zmienia się np. kolor czy sposób zawiązania szalika, lecz nie zmienia swoich głównych wektorów, przez co ciągle jest źle dopasowana. Pamiętać należy, że w źle zawiązanym szaliku można się nawet udusić.
Polska myśl polityczna tkwi w anachronicznym powielaniu starych idei. Kanonem czy wręcz punktem honoru (słowo mocno nadużywane w Polsce, o czym niżej) po 1989 r. dla większości ugrupowań politycznych stało się nawiązywania do określonej - najlepiej przedwojennej - tradycji. Skutkowało to odgrzewaniem starych nazw partii i organizacji, albo jeszcze bardziej komicznym - powielaniem zamierzchłych programów politycznych. Zjawiskiem częstym stało się dodawanie przedrostków neo- lub post- do określonego nurtu ideowego. Bierność i anachronizm polskiej myśli politycznej, wynikająca w dużej mierze z zagubienia w nowej rzeczywistości geopolitycznej i braku umiejętności jej właściwego odczytania, skutkuje albo w kompletnym oderwaniem się od realiów i "odpłynięciu" w sferę myślenia życzeniowego, albo rezygnacją de facto z uprawiania świadomej polityki zagranicznej i skupieniu się jedynie na "administrowaniu" krajem.
Dobrym przykładem oderwania się od rzeczywistości politycznej - o geopolityce nawet nie wspominając - niech będzie "manifest neomesjanistyczny" środowiska skupionego wokół kwartalnika "44/Czterdzieści i Cztery", który dobrze oddaje paradygmat myślowy części liczących się środowisk politycznych w
Polsce okresu ostatnich dwóch dekad. Czytamy w nim m.in. "Chcemy przywrócić ducha tych sporów, ducha mesjanizmu, który rozpalał umysły Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, tego ducha, który kazał im patrzeć na dzieje własnego narodu z perspektywy eschatologicznej, a w tragicznych wydarzeniach raniących ich ojczyznę szukać oznak mesjańskiej nadziei".
Polacy jako naród postmocarstwowy
Z lektury pism politycznych ostatniego dwudziestolecia oraz analizy wypowiedzi polityków różnych opcji politycznych wyziera smutny obraz Polaków jako narodu postmocarstwowego czy wręcz postimperialnego. Upadek idei polskiego mocarstwa najpierw w epoce nowożytnej, a następnie w okresie międzywojennym wpłynął w sposób zasadniczy na charakter narodowy Polaków i kształtowanie elit polityczno-intelektualnych naszego kraju. Z jednej strony przebija charakterystyczna dla narodów pomocarstwowych wyższość okazywana innym narodom (w przypadku Polski sąsiadom ze wschodu i południa), a z drugiej strony poczucie niższości wobec realnych mocarstw. Skutkiem takiej narodowej psychiki jest polityczna frustracja, której emanacją staje się "polityka gestu", sterowana przez nastroje i emocje. Permanentne domaganie się przeprosin od Niemiec i Rosji przez sterowników polskiej polityki zagranicznej stało się już rodzajem narodowego sportu. Zamiast wspólnie budować nową rzeczywistość geopolityczną Polska stara się za wszelką cenę wbić klin między integrujący się kontynent. Najgorsze jest to, że wbija ten klin nie swoimi rękoma.
Słowem kluczem otwierającym polską psychikę, kształtującym świadomość polityczną i wreszcie samą politykę stało się słowo "honor". Termin ten od niepamiętnych czasów zastępuje w naszym kraju racjonalne myślenie w polityce i o polityce, a często też samą politykę. Archetypem wręcz rodzimej dyplomacji po 1989 r. stała się karykaturalna postać przedwojennego ministra spraw zagranicznych RP płk. Józefa Becka, który, nie mając żadnego pomysłu na prowadzenie polityki, poza jedynie polityką gestu i frazesu (vide: operetkowa agresja na Zaolzie), sprowadził ją do tego jednego pojęcia, w myśl zasady "honor jest, rozumu nie trzeba".
Nikt nie broni politykom wyznawać określonych wartości, jest to nawet pożądane, ale pamiętać należy, iż kierowanie państwem wymaga umiejętności przedkładania racji stanu nad własne uprzedzenia i moralne wahania. Polityka realna wymaga prowadzenia chłodnej kalkulacji, wolnej od egzaltowanych uniesień. Do rangi symbolu polityki III RP urasta wybudowanie Muzeum Powstania Warszawskiego, w którym nie znalazło się nawet niewielkie miejsce na przedstawienie sporów dotyczących podjęcia decyzji o jego rozpoczęciu.
Demonizacja w Polsce naszych największych sąsiadów: Niemiec i Rosji, wykorzystywana jest cynicznie w bieżącej grze politycznej i służy wyłącznie partykularnym interesom partyjnym. Ani Polsce, ani jej obywatelom nie przynosi niczego dobrego polityka roszczeniowa, wiecznego wypominania dziejowych krzywd i pretensji o wciąż nowe przeprosiny. Groteskowe było wykreowanie w Polsce - dzięki technikom public relations - niemieckiego Związku Wypędzonych i rzekomego "zagrożenia" ze strony Niemiec. Podobnie groteskowa jest próba demonizacji czołowych polityków Federacji Rosyjskiej, podważanie prawomocnych wyroków tamtejszych sądów czy utrzymywanie w mediach obrazu naszego wschodniego sąsiada niemal wyłącznie przez pryzmat cyklu dokumentalnego "Kriminalnaja Rossija" czy zdjęć bezprizornych i bomżów z moskiewskich dworców.
Polska polityka zagraniczna po 1989 r. ma bodaj najbardziej awanturniczy charakter w dziejach. Warszawa prowadziła i prowadzi operacje wojskowe i wywiadowcze w większości części świata, od operacji w Ameryce Łacińskiej (Haiti) przez Azję (Irak, Afganistan) po Afrykę (Czad). Niczym prawdziwe mocarstwo. Szkoda tylko, że w większości nie w swoim interesie. Ścisła współpraca wojskowa ze Stanami Zjednoczonymi jest wykorzystywana przez Waszyngton do dezintegracji wspólnoty europejskiej. Polskimi rękoma Amerykanie starają się działać m.in. na szkodę naszego największego sąsiada. Stare, mądre powiedzenie mówi "sojuszników szukaj blisko, a wrogów daleko". Polska polityka jest tego wiernym zaprzeczeniem. I jak to często w historii bywa pewnie znów "obudzimy się z ręką w nocniku". My - obywatele, a nie - "mędrcy" z Szucha czy Miłobędzkiej.
Zachodniactwo - aksjomat polskich elit polityczno-intelektualnych
Nie da się ukryć, iż analiza globalnego i regionalnego układu sił w polskiej myśli politycznej tzw. głównego nurtu, a zwłaszcza w badaniach z zakresu stosunków międzynarodowych dotknięta jest silnym wpływem teoretyków amerykańskich. Należy zgodzić się z opinią itp. Ryszarda Skarzyńskiego, iż wielu przedstawicieli polskiej nauki reprezentujących tzw. naukę o stosunkach międzynarodowych to swego rodzaju bezkrytyczne "ideokopiarki" amerykańskich teorii. Teorie stosunków międzynarodowych tworzone w USA to swoisty metajęzyk, posługujący się szeroko kategoriami z zakresu nauk społecznych, a w istocie sprowadzające się do "naukowego" uzasadniania ekspansjonistycznej polityki USA. Tworzą one odrębny styl myślowy oddziaływujący na szerokie masy inteligencji (naukowców, dziennikarzy, polityków), a także przeciętnych obywateli przez eksportowanie kodów geopolitycznych zgodnych z interesami Waszyngtonu.
Istotą amerykańskiej manipulacji jest manipulacja językiem, której celem jest narzucenie matryc (wzorów) myślowych poprzez transmisję konkretnych idei politycznych. Truizmem jest powiedzieć, iż przestrzeń informacyjna jest ściśle powiązana z systemem określonych wartości, kodów geokulturowych. Pod tym kątem Polska stanowi obecnie w dużej mierze element atlantyckiej przestrzeni informacyjnej wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami. Zgodnie z teorią kodów geopolitycznych oraz zasadami prowadzenia wojny informacyjnej włączenie w daną strefę informacyjną powoduje zmiany kodu geopolitycznego, a co za tym idzie główne wektory polityki zewnętrznej. Polska po 1989 r. jest tego doskonałym przykładem.
Po 1989 r. jednym z nowych trendów w polskim życiu publicznym stały się polityczne wypowiedzi oficerów Wojska Polskiego na tematy częstokroć przekraczające sferę stricte wojskową. Trend ten nie omija także spraw geopolitycznych. Jednym z bardziej rażących przykładów tego jest publicystyka zamieszczana na łamach czasopisma "Przegląd Morski". Piórem wysokiego rangą oficera Sztabu Generalnego WP w marcu 2010 r. został zamieszczony szeroki elaborat postulujący zakup przez Polskę siedmiu amerykańskich niszczycieli klasy Arlegh Burke (sic!). Dodać należy, że niszczyciele to okręty oceaniczne, potężnie uzbrojone (itp. w 34 rakiety klasy SM-3, czyli mniej więcej tyle co cała bateria rakiet Patriot), zdolne razić cele do 2500 km (w przypadku pocisków manewrujących Tomahawk). Po cóż Polsce tak duże i potężnie uzbrojone okręty na wodach małego, zamkniętego morza, jakim jest Bałtyk? Oficer Sztabu Generalnego szybko wyjaśnia, że "koniecznością" Marynarki Wojennej jest wyjście poza Morze Bałtyckie, aby móc działać na oceanach wspierając wojska walczące pod flagą NATO. Nie omieszkał przy tym rozpocząć swojego artykułu od cytatu jednego z guru amerykańskiej geopolityki i geostrategii - admirała Alfreda Mahana, gorącego orędownika amerykańskiego imperializmu.
"Partnerstwo Wschodnie" czy "Partnerstwo przeciw Rosji"?
Przyjęcie (2008) i zainicjowanie (2009) programu "Partnerstwa Wschodniego" zostało określone w polskich mediach jako triumf polskiej dyplomacji. Niewątpliwie efektownie wygląda przeforsowanie swojego stanowiska na forum Unii Europejskiej, ale czy aby ta kanonada polskiej dyplomacji to nie jedynie tanie fajerwerki? Zanim przyjrzyjmy się tej inicjatywie przez okulary geopolityczne, zobaczmy jak wygląda ten program od strony formalnej. Adresowany jest do Białorusi, Ukrainy, Mołdawii, Azerbejdżanu, Gruzji i Armenii. Jak dotąd zabiegi polskiej i szwedzkiej dyplomacji doprowadziły do przyjęcia "wspólnej deklaracji". Zapowiada się w niej itp. utworzenie strefy wolnego handlu, podpisanie układów o stowarzyszeniu, ułatwień wizowych dla obywateli państw uczestniczących itp. Przeznaczone na te cele ma być kilkaset milionów euro.
W istocie program ten ma na celu integrację części Pasa Środkowego Eurazji, aby stworzyć przeciwwagę geopolityczną dla rosyjskiego ośrodka siły. W ten sposób z jednej strony uderza wprost w sensie geostrategicznym w Heartland, a z drugiej strony w warstwie ideowej nawiązuje do przedwojennej idei prometejskiej. Koncepcja ta obliczona była na podział Rosji wzdłuż podziałów etnicznych. Takie postawienie sprawy jest w swojej istocie obliczone na podział Kontynentu, a nie jego integrację. "Partnerstwo Wschodnie" staje się zatem tanim substytutem poprawy relacji UE-Rosja i jako takie skazane jest na porażkę.
"Nowe Międzymorze" - geostrategiczne wyzwanie Polski
"Jesteśmy mali wobec potęgi przestrzeni, ale wielcy, jeśli przyjmiemy ją w siebie i staniemy się zdolni tworzyć wraz z nią"
(Adolf Grabowsky)
Policentryzacja globalnego układu sił w dobie postępującego rozwoju i ekspansji cywilizacji informacyjnej determinuje nowe potrzeby kształtowania bezpieczeństwa. Nie wystarczą sojusze o charakterze globalnym, międzykontynentalnym czy nawet "tylko" kontynentalnym. Rewolucja informacyjna determinuje dopełnienie szerokich systemów bezpieczeństwa, węższymi podsystemami, czyli inaczej mówiąc systemami regionalnymi, zdolnym do szybkiej reakcji na równie szybko zachodzące zmiany. Polska jako niedużej wielkości uczestnik międzynarodowej rozgrywki, ale jednocześnie ważny element komplementarny Heartlandu, a co za tym idzie także Bloku Kontynentalnego, stoi przed wielką szansą świadomego włączenia się w budowę nowej przyszłości geopolitycznej naszej części świata. Z uwagi na swoje położenie geograficzne Warszawa może skutecznie włączyć się w kształtowanie nowego regionalnego systemu bezpieczeństwa.
Polska, zamiast pełnić rolę amerykańskiego konia trojańskiego (lub osła, jak kto woli) w Europie, może stać się orędownikiem nowej regionalnej agendy bezpieczeństwa. Należy porzucić przebrzmiałe geopolityczne idee Międzymorza czy ich komiczne reinkarnacje ("Partnerstwo Wschodnie"), które sprowadzają się wyłącznie do tworzenia kontynentalnego szlabanu i skupić się na pozytywnej roli, jaką może odegrać nasz region w ramach nowej osi geopolitycznej. Zwolennicy powrotu do "polityki prometejskiej" to zwyczajnie "pasażerowie martwej wizy", stronnicy zdezaktualizowanych, dawno przebrzmiałych poglądów, którym historia wystawiła "czerwoną kartkę". Posługując się antykwarycznym światopoglądem, który za wszelką cenę starają się narzucić większości społeczeństwa, dążą w pełni świadomie do politycznej konfrontacji, która musi się skończyć kolejną dziejową katastrofą.
Dziś wyzwaniem najbliższej przyszłości dla naszego kraju powinno być zapewnienie bezpieczeństwa w Europie Środkowo-Wschodniej. Polska powinna być orędownikiem nowego systemu bezpieczeństwa na kontynencie, a bezpośrednio włączyć się w tworzenie regionalnego układu o bezpieczeństwie zbiorowym. Jego głównymi uczestnikami powinny być największe państwa regionu: Niemcy, Polska, Rosja, Włochy i Turcja, a także Francja jako kluczowe ogniowo systemu śródziemnomorskiego.
Obok powołania instytucji politycznej będącej wcieleniem w życie takiego układu, elementem niezbędnym jest stworzenie instrumentu wojskowego. Docelowo warto powołać nie tylko wspólne dowództwo i sztab, ale także siły interwencyjne (w sile przynajmniej korpusu), w oparciu o jednostki aeromobilne, które byłyby w stanie podjąć szybką i skuteczną interwencję na obszarze Europy Środkowo-Wschodniej w razie wystąpienia zagrożenia bezpieczeństwa państw regionu. Jednym z największych problemów, z jakimi musi się zmierzyć nasz region w najbliższym czasie, jest rozwiązanie trudnej sytuacji na Ukrainie.
Ukraiński sworzeń destabilizacji
Ukraina *[Interesujące, że nacjonaliści ukraińscy wybrali dla swojego państwa polską nazwę "Ukraina", która logicznie rzecz biorąc powinna być dla nich obraźliwa. Termin ten (od zbitki słów "u kraja", czyli na skraju, teren leżący na obrzeżach państwa; w tym przypadku na skraju Rzeczpospolitej) był bowiem wprowadzony przez polską magnaterię i szlachtę kresową, którą kozacy określali ochoczo mianem "polskich panów". Naturalną, historyczną nazwą tego obszaru jest Małorosja lub Mała Ruś.] jako niezależne państwo powstała z woli rosyjskiego ośrodka siły w 1991 r. W zamierzeniu geostrategicznym miała pełnić rolę swego rodzaju bufora między Rosją a agresywnym blokiem polityczno-militarnym Zachodu. Powstanie państwa ukraińskiego miało także bardzo istotną funkcję odciążenia gospodarczego samej Rosji. Na marginesie mówiąc, pojęcie "bufora" jest bardzo charakterystyczne dla geopolitycznego stylu myślowego i stanowi doskonałe narzędzie stabilizowania Schiksalsseiten i sworzni destabilizacji. Celem tworzenia buforów jest osiągnięcie międzynarodowej czy regionalnej homeostazy, czyli równowagi.
Ostatnie 20 lat to jednak okres bezprzykładnego od kilkuset lat okresu anarchii czy wręcz atrofii tego obszaru. Najlepszym przykładem jest okres 2004-2005 w polityce wewnętrznej Ukrainy. Terytorium to stało się areną morderczej rywalizacji między imperialną polityką USA, a interesami państw Kontynentu. Polityka włączenia Kijowa w ramy tzw. Partnerstwa dla Pokoju, a docelowo w łono Sojuszu Północnoatlantyckiego, była i jest bezprzykładną próbą dekompozycji subkontynentu europejskiego przez anglosaski system geopolityczny. Inna rzecz, że próba swoistej "kurlandyzacji" tego państwa nie powiodła się z uwagi na jego obszar i nadal stosunkowo duży potencjał demograficzny.
Rozkład wewnętrzny Ukrainy (wojna wewnątrzpolityczna, atrofia struktur państwa, olbrzymi wzrost znaczenia struktur przestępczych, rozkład sił zbrojnych, przypadła "przestępczości państwowej" - kradzież gazu) stanowią olbrzymie zagrożenie nie tylko dla całego regionu Wschodniej Europy, ale także zagrożenie wprost dla Unii Europejskiej, Federacji Rosyjskiej oraz Republiki Tureckiej. Państwo ukraińskie w niedługim okresie czasu może stać się bardzo niebezpiecznym źródłem transnarodowej przestępczości, proliferacji broni masowego rażenia, a nawet międzynarodowego terroryzmu. Procesy zachodzące na Ukrainie są bardzo podobne do procesów z początku lat dziewięćdziesiątych XX w. w Jugosławii. Z perspektywy geopolitycznej należy przyjąć, iż Ukraina w obecnych granicach stanowi "państwo sezonowe" (Saisonstaat).
Optymalnym rozwiązaniem jest wybór przez obywateli tego kraju drogi samostanowienia, tak aby zarówno naród zachodnio-ukraiński, jak i wschodnio-ukraiński mogły żyć swobodnie swoim życiem. Optymalnym rezultatem przekształceń polityczno-terytorialnych obecnego terytorium Ukrainy w ciągu najbliższych lat jest wyodrębnienie z niego trzech obszarów: zachodniego (można nazwać go historycznym określeniem Galicji Wschodniej), centralnego (Republiki Kijowskiej) i wschodniego (Małorosji, ew. Republiki Donieckiej). W następstwie tego procesu geopolitycznego obywatele Małorosji będą mogli ewentualnie w referendum zadecydować o przyłączeniu się do Federacji Rosyjskiej (lub Związku Białorusi i Rosji), a obywatele Galicji Wschodniej o wstąpieniu do Unii Europejskiej. Na centralnym obszarze, który zamieszkują oba te narody oraz naród rosyjski, dobrym wyjściem jest stworzenie osobnego bytu polityczno-terytorialnego, który stanowiłby swoisty bufor (być może z koniecznością stacjonowania tam kontyngentu stabilizacyjnego państw regionu). Nie należy wykluczać także szerokiej autonomii lub innych form przekształceń politycznych obszaru Rusi Zakarpackiej i Krymu *[W przypadku Półwyspu Krymskiego możliwa jest jakaś forma protektoratu rosyjskiego lub rosyjsko-tureckiego.].
Proponowana forma wyjścia z trudnej sytuacji geopolitycznej jest z pewnością szeroko akceptowalna przez społeczność międzynarodową, na czele z ONZ. Ukraina jest państwem zbyt dużym i zbyt niestabilnym, aby obywatele zjednoczonej Europy, państw WNP, jak i innych krajów regionu (Turcja) mogli zaakceptować jej powolny rozkład. Troska o elementarne prawa obywateli Ukrainy oraz bezpieczeństwo państw regionu nakazuje wybór najbardziej racjonalnej drogi.
Jedna z koncepcji samostanowienia narodów Ukrainy (oprac, własne)
Zamiast zakończenia
Po raz pierwszy w historii Europa ma szansę stać się naprawdę zjednoczona. Jesteśmy uczestnikami doskonałej koniunktury, która daje możliwość na stworzenie trwałych więzi kontynentalnych od Atlantyku do Pacyfiku. Europa nie musi zamykać się w sztucznych granicach politycznych. Kontynent może wreszcie zacząć oddychać dwoma płucami. Nowa Europa ma szansę stać się geopolitycznym zwornikiem obszaru od Lizbony po Władywostok.
Rola naszego kraju może być zarówno wielka, jak i mała. Polskę stać na to, aby pełnić pożyteczną, budującą rolę - stać się pomostem między podzielonymi częściami kontynentu. Warszawa może jednak stać się ością w gardle integrującego się kontynentu. Dalsze prowadzenie nieodpowiedzialnej i krótkowzrocznej polityki zagranicznej, wdawanie się w "kolorowe awantury" i próba prowadzenia przez Polskę polityki globalnej może skończyć się tragicznie dla jej obywateli.
Jeśliby chcieć najkrócej odpowiedzieć na pytanie, czemu Unia Europejska miałaby wchodzić w jakikolwiek ściślejszy sojusz czy związek z Federacją Rosyjską, należy odpowiedzieć prosto: ponieważ, to się opłaca. Jest to najbardziej korzystny wybór geopolityczny, jakiego mogą dokonać oba te podmioty, gwarantujący im obu harmonijny rozwój i wspólne bezpieczeństwo.
Nie da się ukryć, że XXI wiek to początek polityki prowadzonej w skali kontynentu. Prawdziwie niezależne i liczące się na arenie "międzynarodowej będą jedynie wielkie przestrzenie - subkontynenty, panregiony i wreszcie kontynenty. Rozpatrywanie otaczającej nas rzeczywistości w oderwaniu od procesów globalizacyjnych i trendów geopolitycznych byłoby krótkowzroczne i nieodpowiedzialne. Nowa rzeczywistość geopolityczna nakazuje myślenie polityczne w skali całego kontynentu.